Apokryf rodzinny - ebook
Apokryf rodzinny - ebook
Hanna Malewska (1911–1983) – autorka powieści historycznych. W czasie wojny kierowała biurem szyfrów Komendy Głównej Armii Krajowej. Brała udział w Powstaniu Warszawskim. Przez wiele lat była redaktorem naczelnym miesięcznika „Znak”.
Właściwym tematem tej powieści (skrzyżowanej z esejem historycznym) jest trwanie. Może w ogóle głównym tematem Hanny Malewskiej jest trwanie (…). Filozofowie dziwią się, że istnieje raczej coś niż nic, a Hanna Malewska kontempluje zdumiewający fakt, że pewna elementarna ciągłość ludzkiej egzystencji utrzymuje się na przekór kataklizmom.
Adam Zagajewski, ze Wstępu
(…) pisząc Apokryf rodzinny, Malewska zdała sobie sprawę z tego, że historia jej rodziny mogłaby zostać uznana za dzieje rodzinne „nieznanego inteligenta polskiego”, którego dziedzictwem bardziej niż biologia są pewne formacje społeczne. Konkretne wydarzenia, niespodziewane zwroty akcji stanowią jednak o tym, że quasi-pamiętnik Hanny Malewskiej staje się świadectwem dziejów właśnie jej rodziny, utkanym ze wspomnień, opowieści rodzinnych oraz dokumentów historycznych.
Anna Głąb, Ostryga i łaska. Rzecz o Hannie Malewskiej
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6821-0 |
Rozmiar pliku: | 931 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Apokryf rodzinny_, wydany pierwotnie roku 1965, został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę. Chwalono formalną wynalazczość autorki (uznano, że zaproponowała zupełnie nową formułę powieści rodzinnej), jej wiedzę historyczną. Książka ukazała się już po wielu innych opowieściach opracowaniach historycznych Hanny Malewskiej, po _Panach Leszczyńskich_ po jej epickim arcydziele, powieści schyłkowym Cesarstwie Rzymskim, _Przemija postać świata_.
Hanna Malewska – miałem szczęście znać ją osobiście, odwiedzałem ją nieraz małym mieszkaniu przy placu Axentowicza Krakowie – była kimś niezwykłym. tego, co wiemy jej życiu pod niemiecką okupacją, jej służbie szeregach AK podczas Powstania Warszawskiego, wyłania się obraz osoby bohaterskiej. niezwykle dyskretnej: nie mówiła tym. Nie mówiła też wielkiej konsekwencji odwadze cywilnej, tak różnej od męstwa na polu walki, czyli cnotach, które charakteryzowały jej postępowanie po wojnie, kiedy przeniosła się do Krakowa utożsamiła całkowicie losem formacji „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”. Była znakomicie wykształcona, lecz to nie było na pokaz. Walczyła wtedy chorobą, która miała ją pokonać – o tym także nie rozmawiała, przynajmniej nie ze mną, młodym wtedy człowiekiem, odkrywającym z podziwem wspaniałe postaci związane z redakcjami z ulic Wiślnej Siennej. odkrywającym przy okazji braki we własnej edukacji.
_Apokryf rodzinny_, choć nie ostatnia pozycja bibliografii Hanny Malewskiej, pojawił się więc późno do pewnego stopnia może być czytany jako konkluzja całego jej dzieła pisarskiego.
Zdaje się, że połowie lat sześćdziesiątych nie istniało jeszcze dobrze dziś znane pojęcie _microhistory_, mikrohistorii, obecnie szeroko stosowane, jeśli nie wręcz modne. Obok historii wielkiej, globalnej – także pasjonującej, jak na przykład _Skrwawione ziemie_ Tymothy’ego Snydera – istnieje inny jej nurt: wielu autorów próbuje zrozumieć i opisać rzeczy ludzi związanych mniejszym obszarem, z węższą wstęgą czasu, życiem codziennym, lokalną obyczajowością. Terytorium _Apokryfu_ to przede wszystkim Lublin jego okolice – ale zaglądamy też do Warszawy, do Nałęczowa, nawet na Kaukaz, idąc za losami bohaterów tej książki, typowych przedstawicieli owego specyficznego wymuszonego przez okoliczności kosmopolityzmu epoki rozbiorów, niepodobnego geograficznie do dzisiejszej ruchliwości Polaków.
W każdej lepszej księgarni znajdziemy liczne pozycje poświęcone pojedynczym postaciom: ojcu czy matce autora, natkniemy się na klasyczne biografie, portrety ludzi wybitnych. Nie zabraknie też rodzinnych wspomnień, niekiedy sięgających głąb czasu – nieraz dotyczących Kresów. Jednak _Apokryf_ Malewskiej, opowieść trzymająca się faktów, rekonstruująca, niekiedy trudem, losy kilku pokoleń jednej rodziny, rodziny autorki (nazywanej tu skromnie „narratorem”), nie rezygnująca jednak z domieszki literackiej wyobraźni, jest książką wyjątkową. Jej czytelnik szybko się orientuje, że nie tylko jedną rodzinę tu idzie, ale całą warstwę społeczną, szlachtę – nie arystokrację – przeobrażającą się boleściach spazmach w inteligencję. szlachtę, tę przedziwną warstwę społeczną, nie mającą zasadzie odpowiedników innych krajach europejskich – nawet Rosji genealogia inteligencji była trochę inna. Pierwsze rozdziały _Apokryfu rodzinnego_ dotyczą schyłku osiemnastego wieku, okresu, kiedy Polska pogrążała się niewolę mającą trwać do roku 1918 kiedy, jak pisze autorka, dokonała się niespodziewana przemiana, jedna tych nie dających się ani przewidzieć, ani wytłumaczyć metamorfoz: „sprzedawczyki zdrajcy” zatruwający polskie społeczeństwo ustąpili miejsca ludziom uczciwym patriotycznym.
W książce dominują rozważania wieku dziewiętnastym Polsce, głównie, jeśli nie wyłącznie, zaborze rosyjskim, rozważania zawsze bardzo konkretne, oparte na doświadczeniu, nigdy gołosłowne. Malewska nie zgodziłaby się zapewne tezą, iż było to „wielkie stulecie Polaków”, broniłaby może innej: że było to stulecie wielkiego wysiłku, szczęśliwych nieszczęśliwych małżeństw, lepszych gorszych charakterów, stulecie przetrwania, życia na marginesie wielkiego rozwoju „nowoczesności” Europie Zachodniej w Stanach Zjednoczonych, rozwoju, którego widomym symbolem – także dla człowieka podziemia noweli Dostojewskiego – stał się londyński Crystal Palace. Kryształowego pałacu Polsce nie było (zbudowano za to, ale dużo później, sobór na placu Saskim), były dwory dworki – także wiele liczniejsze chłopskie domy chaty, których jednak mniej się tu wspomina. Stulecie, powiedziałby ktoś, małego życia. A Malewska odrzekłaby prawdopodobnie: nie ma małego życia. Stulecie nieudanych, lecz psychologicznie zapewne niezbędnych powstań, które nie stanowią pierwszego planu _Apokryfu_; na pierwszym planie znajduje się gęsta tkanina ludzkich losów rodzinnych egzystencji, wytrwałych, upartych, niekiedy przegranych, czasem rozpaczliwych, tragicznych. Upartych, chociaż, jak podkreśla autorka, zorientowanych bardziej na „przetrzymanie” niż na „karierę”, „sukces”.
_À propos_ małego życia pod zaborami: Hanna Malewska nie mogła oczywiście pisać otwarcie tym, czym był PRL – dla niej, dla jej rodziny, dla polskiej inteligencji i dla innych warstw społecznych. nigdy już nie napisze. Wiemy, co tym sądziła – historia jej dokonań zarówno literackich, jak politycznych (prowadzenie przez kilkanaście lat niezależnego miesięcznika było niewątpliwie osiągnięciem także politycznym) sugeruje odpowiedź. I też ci, którzy prowadzili rozmowy autorką _Apokryfu_, dobrze znali jej trzeźwe, krytyczne spojrzenie na ówczesną rzeczywistość.
A może jednak warto się nad tym zastanowić: co byśmy odpowiedzieli, gdyby nas zapytano, czy to było istotnie „małe życie”? Wystarczy tym pomyśleć, by uświadomić sobie, jak niepewne miary tu obowiązują. Co innego oceniać system polityczny, wyniki ekonomiczne, sytuację dziedzinie praw człowieka (to kryterium sformułowano całkiem niedawno), co innego zaś mierzyć wartość życia wewnątrz tych wielkich naczyń. Niemożliwe. Nie ma na to sposobu. raczej nie ma reguły – można zmarnować życie najlepszym krajów (który to kraj?) ocalić je w najgorszym. Nie było to łatwe stalinowskiej Rosji – było niemożliwe, lub prawie niemożliwe, co pokazują publikowane teraz ocalałe dzienniki osób, które przeżyły, albo nie, straszne lata trzydzieste ZSRR. Można było być pijakiem leniem (albo niewolnikiem) Atenach za czasów Sokratesa, można też było – choć to tyle trudniejsze – żyć jak Helmut von Moltke czy Dietrich Bonhoeffer hitlerowskich Niemczech. Ale mniej skrajne wybory, mniej radykalne egzystencje zdarzają się wszędzie; PRL-u pamiętamy ludzi odważnych, nawet jeśli nie byli tak zdecydowani jak Jacek Kuroń czy Adam Michnik, pamiętamy też lizusów, konformistów. kolei niektórzy spośród konformistów politycznych byli dobrymi rodzicami, szlachetnymi lekarzami, wybitnymi naukowcami. A Jarosław Iwaszkiewicz był prawdziwie wielkim pisarzem.
Ci, którzy jakikolwiek sposób związali się rodzącym się drugiej połowie lat siedemdziesiątych ruchem opozycyjnym, pamiętają też pewnością, jak nagle życie nabrało wtedy rumieńców wartości, jak podskoczyła jego stawka. Nie ma jednak sposobu, żeby formułować ostre jednoznaczne opinie – chyba że odniesieniu do ludzi zupełnie już straconych etycznie. Ale znowu – perspektywie religijnej takich ludzi nie ma. Stąpamy tu po nierównym gruncie trzeba mądrości Hanny Malewskiej, żeby tę wyprawę odbyć do końca, do słowa „koniec”, nie zachwiać się ani razu.
Wróćmy do _Apokryfu_: rodzajem epilogu książki są ostatnie rozdziały, poświęcone wybuchowi wolnej Polski towarzyszącym mu metamorfozom; tutaj pojawia się już głos autorki relacjonującej własne wczesne przeżycia (czytelnik żałuje, że nie otrzymaliśmy pełnej autobiografii Hanny Malewskiej, uczonej, pisarki, żołnierza AK, znakomitego redaktora miesięcznika „Znak”).
Właściwym tematem tej powieści (skrzyżowanej esejem historycznym) jest trwanie. Może ogóle głównym tematem Hanny Malewskiej jest trwanie – _Przemija postać świata_ to wielka medytacja tego właśnie dotycząca, tego, jak to jest, że niezliczone katastrofy, dramaty, radykalne przemiany, konwersje wymuszone swobodne, przejścia od jednego władcy do drugiego, masakry, chwile wielkiego strachu głodu, chwile rozpoczynania wszystkiego od zera chwile żegnania się najbliższymi, także krótkie momenty szczęścia nie unicestwiają jednak, nie mogą unicestwić zasadniczej, ogniotrwałej substancji ludzkiego życia. Filozofowie dziwią się, że istnieje raczej coś niż nic, Hanna Malewska kontempluje zdumiewający fakt, że pewna elementarna ciągłość ludzkiej egzystencji utrzymuje się na przekór kataklizmom. _Apokryfie_ pokazuje, że ten trudny dla Polaków wiek dziewiętnasty można było przeżyć przyzwoicie – nie zapadając sen zimowy, chociaż tracąc wiele punktów nie ustającej nigdy pokojowej rywalizacji narodów. Hanna Malewska nie jest jednak historykiem gospodarczym, nie pisze historii cywilizacji niedostatki ekonomicznego wzrostu kraju mniej ją niepokoją niż podłość, zło, głupota.
Jest tym wzorzec dyskretnego patriotyzmu, godna naśladowania miara spokojnej wiary to, że warto być Polakiem, byle się było kimś uczciwym, inteligentnym, wolnym od nienawiści, antysemityzmu, ksenofobii, że warto utrzymywać dziedzictwo dawnych wieków – jeśli nie obleje się egzaminu własnego czasu.
Pod koniec książki Malewska wspomina niechęci młodego pokolenia odrodzonej II Rzeczpospolitej do historii – jako że była to „historia pełna niepowodzeń” – i dodaje nawiasie: „tak przynajmniej wyglądała cała niemal historia Polski autorów maksymalistów ferujących wyroki na papierze”. Ona sama pewnością do maksymalistów nie należy, przynajmniej tym znaczeniu; nie potępiać, nie ferować wyroków na papierze, tylko rozumieć, przede wszystkim rozumieć, taka jest intencja pisarki. Jej chrześcijaństwo zabarwione nieomal stoicką wyrozumiałością wobec immanentnej niedoskonałości życia dalekie jest od manicheizmu.
Jeśli po jednej stronie, po stronie tematu, znajdujemy trwanie ludzkiego świata, to po stronie narratora znajdziemy mądrość – oto, jak mi się wydaje, czym jest ta książka, gdy próbować sprowadzić ją do najbardziej zwięzłej formuły: mądrość przygląda się trwaniu.
Trzeba mądrości. trzeba literatury. Jest też pewien paradoks mądrości literaturze: wydaje się, że kolejne pokolenia europejskiego modernizmu nie tyle stroniły od mądrości, ile większą jeszcze wagę przywiązywały do technik czy nawet manieryzmów pisarskich. Podam przykład: pisarz, którego bardzo cenię – chociaż nie bezkrytycznie – W.G. Sebald, zdobył sobie całą armię wyznawców zwolenników, także Polsce. Hanna Malewska ani dawniej, ani teraz nie może dorównać mu popularności (chciałbym się mylić), jednak, wydaje mi się, więcej mądrości znajdziemy polskiej autorki. Sebald jest mistrzem subtelnego, nadzwyczajnego, pesymistycznego manieryzmu, czyli pewnej jednostronności stylistycznej i myślowej. Podobnie Thomas Bernhard inni jeszcze autorzy. Mądrość natomiast prowadzi do wielostronności. Mądrość mówi: przyglądnijmy się klęskom, ale zobaczmy też drugą stronę – spójrzmy na to, co zostało ocalone, przekazane następnemu pokoleniu. Nowoczesna literatura jednak zdaje się wielostronności unikać. Czyżby unikała mądrości? mądrość – zajęta oglądaniem substancji – czyżby mniej się przejmowała stylem?
_Adam Zagajewski_WSTĘP
_Punktem wyjścia tej historii jest prosty fakt, że jej narrator, nie inaczej jak wszyscy ludzie, miał aż ośmioro pradziadków (z prababkami). A więc splątane losy licznych rodzin stanowią jego dość bliskie socjologiczne zaplecze._
_Genealogia inteligenta mego pokolenia – pokolenia, które dorosło między wojnami? Byłoby to może za dużo powiedziane. Zbyt ambitnie określałoby rolę niniejszego „apokryfu”._
_Ta historia nie zaczyna się od inteligencji w ścisłym sensie czy od wolnych zawodów, choć do nich stopniowo zmierza w tyglu przemian społecznych, jakim był nas XIX wiek. Zanotowane w niej dzieje rodzinne są raczej typowe niż dziwne, raczej zwyczajne, często niejasne – bo jeśli nawet ktoś się wreszcie zastanowi nad ilością i jakością swoich pradziadków, to zwykle tak późno, że nie ma już kogo o nich pytać i tradycja jawi się niewyraźna, a domysł musi ją uzupełniać czy korygować częściej wedle pewnych prawidłowości niż konkretnych dokumentów. Odnosić by się to wszystko mogło do co drugiego abonenta na przykład warszawskiej sieci telefonicznej, o ile zadałby on sobie trud zbadania, „skąd się wziął”._
*
_W wiośnianej jak filarecka majówka, ale też opromienionej groźną poezją_ Dziadów _wczesnej formacji inteligentów polskich był człowiek noszący to samo nazwisko, co narrator niniejszej kroniki. Trudno dziś nie sądzić, że tym spośród „współuczniów, współwygnańców” Mickiewicza, których historia nie zmiażdżyła od razu, raczej ułatwiła ona wejście w takie regiony ówczesnego świata, o których ledwie mogli marzyć w partykularzu. Dzieci oświecenia i romantyzmu, a zarazem spadkobiercy starej kultury obyczajowej, studenci wileńscy z tą samą naturalnością przyjaźnili się z wielką artystką Marią Szymanowską_¹_, jak z księżną Zinaidą Wołkońską_² _i najbardziej cywilizowanymi ludźmi wielu salonów europejskich, które w tej tak krótkiej epoce dalekie były od swego późniejszego ekskluzywizmu. Franuś Malewski_³_, zdolny chłopiec, potem mądry i odpowiedzialny człowiek, wierny przyjaciel, nie znajdzie się jednak w tej opowieści, mniej lub więcej prawdziwej. Prapradziadkowie narratora po tzw. mieczu nie ruszyli się z Mazowsza, chociaż ich krewni przeszli na Litwę; Franciszkiem nie mogę ozdobić rodzinnej historii, która w tej epoce ma jeszcze bardzo niewiele wspólnego z biblioteką._
_Nie znajdzie się w niej także postać bardzo powabna, a bliżej nie znana ani mnie, ani, jak się zdaje, nikomu, którą Bacciarelli_⁴ _sportretował w skąpym stroju odaliski, reprodukcja zaś nosi podpis „tancerka baletu” przy tym samym co Franusia i moje nazwisku. Przypuszczam, że i mazowieccy, i litewscy ówcześni Malewscy osłupieliby ze zgrozy na jej widok, i przyjmuję na odległość ich osąd, że nie mieli z nią nic wspólnego._
*
_Rodziny nas na ogół wiedzą bardzo mało lub nic o swojej przeszłości biologicznej, społecznej, kulturalnej, o dziwnie zresztą zazwyczaj osądzanych przez tradycję i historię „zasługach i winach przodków”. Tradycja bywa krótkotrwała i mylna, historia zmierza coraz bardziej – i nie bez uzasadnienia – do pojęć zbiorowych, statystycznych. Tymczasem indywidualne i autentyczne dzieje rodzin, to splecione z wielu wątków – już na przestrzeni stulecia normalnie ośmiu, często zdumiewająco różnorodnych –_ pedigree ⁵ _każdego człowieka okazałoby się z reguły ciekawe nie tylko dla niego. Nawet „powieściowo” byłoby zapewne bogate i barwne, sensacyjniejsze bardzo często niż te wątki, które tutaj wysnuwam i komentuję. Narrator niniejszego wie również o swojej rodzinie – rodzinach – stosunkowo niewiele i nie interesował się ich dziejami we wczesnych latach, gdy żyły starsze ich pokolenia. Obce mu jest też zupełnie zamiłowanie – oraz dar – zapamiętywania wszelkiego rodzaju rodzinnych opowieści z tzw. szarej godziny._
P_onadto również to, co wiem lub domyślam się, muszę w pewnych, co nowszych wypadkach nieco poprzemieniać i poplątać. Bo z bliska i imiennie niełatwo rodzinę traktować jak innych ludzi, zwłaszcza jak ludzi w literaturze: czy to z ironią, czy z próbą przenikliwości, czy nawet z serdecznym zachwytem. A do tego każdy prawie ma mnóstwo żyjących bliższych i dalszych kuzynów, o których częściowo nawet nie wie, ale którzy czytają być może książki._
_Powtórzmy tu więc, że jest to apokryf, i to o celu raczej nieosobistym. Że są to dzieje rodzinne co drugiego inteligenta mojego pokolenia._
_„Co drugi” mówi się równie automatycznie jak na przykład „pierwszy lepszy” – w tym jednak wypadku ma to znaczenie prawie dosłowne, to jest rachunkowe. Ktoś policzył – historyk A. Zajączkowski_ ⁶_ – z dużym przybliżeniem oczywiście, ale nie bez podstaw, że jeszcze w XX wieku, gdzieś do pierwszej wojny światowej, co drugi człowiek o polskim nazwisku mieszkający w mieście był szlacheckiego pochodzenia: mieszkaniec miasta, a więc nie tylko inteligent, nieraz rzemieślnik czy robotnik. Oczywiście w każdym wypadku owo „pochodzenie”, tj. nazwisko ojcowskie, to tylko jeden z wątków (nawet gdy metryka odpowiadała biologii, co też oczywiście nie zawsze miało miejsce) – wątek, który od czasów upadku Rzplitej bardzo szybko zaczął się przeplatać z innymi, lecz pozostawał górujący, bo wyrażał pewien wzorzec, nadawał ton obyczajowi i tradycji. Lecz dzieje samej nawet tej tradycji, tego rodzinnego_ superego⁷ _jakże są nieraz skomplikowane. Jak bardzo zmieniało się to, co „niezmienne”, o tym przekonalibyśmy się, poznawszy lepiej w konkrecie nasze społeczne dzieje lat, powiedzmy, stu pięćdziesięciu. Po tym wstępie więc zabieram się do antenatów._
¹ Maria Szymanowska (1789–1831) – pianistka i kompozytorka, koncertowała 1815–1828 w całej Europie, podziwiana m.in. przez Goethego, Puszkina, Mickiewicza (jej zięć); jej utwory fortepianowe ważne w historii muzyki polskiej (nokturny, walce, etiudy, polonezy, mazurki) przesłonięte zostały rychło arcydziełami Chopina.
² Zinaida Wołkońska (1792–1862) – arystokratka rosyjska, jej salon w Moskwie był miejscem najświetniejszych spotkań literackich; Mickiewicz należał tam do stałych gości, kilkakrotnie improwizował.
³ Franciszek Malewski (1800–1870) – filomata, prawnik, jeden z najbliższych przyjaciół Adama Mickiewicza w okresie studiów na Uniwersytecie Wileńskim i jego towarzysz na zesłaniu.
⁴ Marcello Bacciarelli (1731–1818) – malarz włoski, członek akademii niemieckiej, włoskiej i austriackiej, prof. Oddziału Sztuk Pięknych Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego; 1756–1763 działał w Warszawie, od 1766 na stałe w Polsce; wszechstronnie wykształcony, „pierwszy malarz nadworny” Stanisława Augusta Poniatowskiego, główny realizator polityki artystycznej króla w zakresie sztuk pięknych, wychowawca wielu malarzy.
⁵ _pedigree_ (ang.) – rodowód, pochodzenie, genealogia.
⁶ Chodzi o książkę socjologa Andrzeja Zajączkowskiego (1922–1994) _Z dziejów inteligencji polskiej. Studia historyczno-socjologiczne_, Wrocław 1962, oraz tegoż, _Główne elementy kultury szlacheckiej w Polsce. Ideologia a struktury społeczne_, Wrocław 1961.
⁷ _superego_ (łac.) – nadjaźń; termin psychoanalizy – najwyższy poziom osobowości; dotyczy także norm społecznych.PREHISTORIA
Dwaj ludzie z epoki, od której sprawozdanie zaczynamy, nie mieli z sobą przez całe życie nic wspólnego. w jednym chyba tylko byli podobni: że obaj nie posiadali żadnej własnej prehistorii.
Jeden, co prawda, nie miał i historii. Po prostu stwierdzam, że istniał, skoro istnieli jego potomkowie.
Drugi był na dworze w Warszawie znany historii bieżącej bardzo dobrze, i to od najgorszej strony. Ten potoczny zwrot każe przypuszczać, że Franciszek Ryx⁸, kamerdyner Stanisława Augusta i starosta piaseczyński, posiadał jakąś stronę lepszą, ale nic mi o niej nie wiadomo.
Może za taką dałoby się uznać jego żyłkę teatralną, gdyby nie to, że był raczej pionierem _show-businessu_ bez zainteresowań dla sztuki. Dzisiejszy Foksal warszawski przechował pamięć Vauxhallu⁹, przedsiębiorstwa rozrywkowego na świeżym powietrzu, które ów Ryx założył z bankierem Kabritem. A co ważniejsze, był koncesjonowanym antreprenerem¹⁰ i właścicielem pierwszego prawdziwego teatru warszawskiego, jaki na rogu placu Krasińskich i Długiej zbudował za jego grube, a nieczystego pochodzenia pieniądze Włoch Solari¹¹.
Któż by zdołał się przedrzeć przez matecznik rachunków Ryxa, a tym bardziej labirynt całego jego życia? Sprawa, dla której dotąd figuruje on w „poważnej” historii, spowodowała fatalny zatarg Adama Czartoryskiego ze Stanisławem Augustem i zaciążyła zgubnie na panowaniu, a jest tak sensacyjno-tajemnicza, że można by ją porównać z „naszyjnikiem królowej”.
Roztrząsano ją przez lata pod nazwą „sprawy Dogrumowej”¹². Owa intrygantka, którą i Ryx jako swoją przyjaciółką często się posługiwał, tym razem go przechytrzyła. Przez parę lat wszystko się trzęsło w Rzeczypospolitej i druki ulotne, a także oskarżyciele sądowi żądali, by Franciszka Ryxa powiesić, ponieważ na rozkaz króla, którego był totumfackim, chciał przez Dogrumową otruć Czartoryskiego. Poprzednio owa agentka carowej próbowała to samo wmówić w Stanisława Augusta: to jest, że Czartoryski chce go otruć, król jednak nie uwierzył, a Czartoryski niestety uwierzył. Ryx wyszedł cało, był tu zresztą niewinny, a jego wierności dla Poniatowskiego, któremu służył jeszcze jako stolnikowi litewskiemu, nie możemy zdaje się kwestionować, bo też i owa wierność opłacała mu się stokrotnie. Lecz afera Dogrumowej była jedynym w całym jego życiu przypadkiem, gdzie frant trafił na franta, tym razem franta w spódnicy, który okazał się bardziej jeszcze szelmowski od niego.
W każdym razie oddajmy sprawiedliwość temu Holendrowi, który wynurzył się z nicości w Polsce, jak tylu awanturników doby szczególnie im sprzyjającej, że przeszedł daleką, dłuższą niż większość z nich drogę. Z fryzjera, czym był podobno, zanim został totumfackim kamerdynerem, stał się nie tylko starostą piaseczyńskim, ale i szarą eminencją dworu. „Był faktycznie ministrem spraw wewnętrznych – pisze o nim dzisiejszy historyk Roman Kaleta¹³. – Przez jego ręce przeszedł niejeden urząd i niejedno krzesło senatorskie. Miał wpływ przemożny na rozdawnictwo wakansów”. A sporo wtajemniczonych współczesnych widziało w nim „troskliwego fortuny swojej budownika, która wzrósłszy nieraz na przemocy i ucisku, nieraz rozwiązłością i samą chciwością nadwerężona została. Częste kaduki¹⁴, najniegodziwsze procesa zawsze wsparte, zawsze wygrane; dowiedzione i publiczne krzywoprzysięstwa, łupiestwo – jak sami na to utyskują dworscy – szkatuły królewskiej, ruina kilku kupców cudzoziemskich, wstydliwsze przedaże, teatrowe zyski, na czele którego Ryx umieszczony wszystkie sam pochłonął – to są dostatków jego obfite źródła, które chciwość gromadzi, trwoni nierozsądek...”.
Tak pisze przeciwnik Ryxa w sprawie Dogrumowej, ale też nie byle jaki świadek, bo Ignacy Potocki¹⁵.
Był to czas Casanovów i Cagliostrów. Była to też epoka, którą Norwid tak kreśli paru rysami:
Społeczny kryształ się inaczej składa,
Nie Mars już rzymski, ni Scytów wąs kręty,
Lecz czoło waży i zbliża ogłada.
Damy w szerokich sukniach, jak okręty
Dla dowcipnego łagodne sternika,
Czerwony korek miewają pięty,
Co pod łamiącym się jedwabiem znika.
Komedia czasów swe odmienia sceny
I wieczna epos brzmi pieśnią syreny.
Stosownie do tego niejeden z ówczesnych parweniuszy awanturników wyglądał wdzięcznie i niegroźnie:
... krom lekkich śladów
(Od pojedynku) miał oblicze słodkie,
Włos pudrowany i ruch tak ulotny,
Jakby w milczeniu nucił lekką zwrotkę,
Lub za dni pierwszej młodości był psotny¹⁶.
Nie wydaje mi się jednak, żeby starosta piaseczyński był szczególnie uroczy. Nie sądzę też, żeby miał ponadprzeciętne talenta w jakimkolwiek kierunku prócz może „łupiestwa”, które zresztą w ówczesnych warunkach było dziwnie łatwe; interesuje mnie on głównie jako punkt wyjścia dalszej historii. W każdym razie ludzie ówcześni stykali się z tą figurą, z „panem starostą”, bez zdziwienia. Bez zdziwienia też przyjęli do wiadomości jego bratańca – tegoż imienia i nazwiska – który przedtem jakoś nie istniał, podobnie jak brat.
Natomiast, jak się zdaje, obaj Ryxowie (z których starszy umarł w 1799 roku) mogli się nieco zdumieć ludźmi, tym środowiskiem, w którym pływali jak ryby w wodzie – gdy pewnego dnia na Starym Mieście warszawskim zagrzechotały wystrzały.
Bili się klakierzy z teatru, opłacani czasem przez Ryxa, czasem przez jego aktorów i aktorki. Chwytali za broń lokaje. Działyńczycy szli jak burza Nowym Światem i Krakowskim. („Trzeba się bronić, koledzy, lub zginąć” – tak wówczas prosto śpiewano: pułk ma być rozwiązany, trzeba się bronić). Zdobywał arsenał Kiliński¹⁷, który robił takie złe buty, a od którego jednak elegantki zaczęły później przyjmować buciki prawie na klęczkach – czy mogła być większa ofiara? A niedługo mieli też walczyć i ginąć panicze spod Blachy¹⁸, handlujący nie tak dawno kochankami i honorem. Bywa, ale rzadko.
⁸ Franciszek Ryx (1732–1799) – kamerdyner Stanisława Augusta Poniatowskiego, herbu Pierścień, starosta piaseczyński, postać historyczna.
⁹ Vauxhall (londyńskie Vauxhall Gardens) – ogród publiczny, w którym wystawia się sztuki, urządza koncerty, bale i inne imprezy rozrywkowe.
¹⁰ antreprener (z fr.) – przedsiębiorca teatralny.
¹¹ Antonio Solari (1700–1763) – architekt włoski, przedstawiciel późnego baroku, pracował Polsce służbie króla Rzeczypospolitej, kierował m.in. przebudową Zamku Królewskiego Warszawie.
¹² Maria Teresa Dogrumowa – właściwie Ugriumowa, żona rosyjskiego majora, w latach 1784–1785 zainicjowała głośną aferę polityczną w Polsce, oskarżając Franciszka Ryxa o próbę otrucia ks. Adama Kazimierza Czartoryskiego; sąd marszałkowski skazał ją za oszczerstwo na dożywotnie więzienie (uwolniona 1793 przez Prusaków).
¹³ Roman Kaleta (1924–1989) – historyk literatury polskiej, od 1979 profesor IBL PAN, badacz poezji stanisławowskiej na szerokim tle obyczajowości i kultury; chodzi zapewne o główną pracę _Sensacje z dawnych lat_ (1974, II wyd. 1980, poszerzone).
¹⁴ kaduk (z łac.) – prawo o dobrach bezdziedzicznych; także – zaborca opuszczonego mienia (stąd „prawem kaduka”, czyli bezprawnie).
¹⁵ Ignacy Potocki (1750–1809) – działacz pisarz polityczny, marszałek wielki litewski, brat Stanisława Kostki, jako członek Komisji Edukacji Narodowej przewodniczył Towarzystwu do Ksiąg Elementarnych; w okresie Sejmu Czteroletniego czołowy przywódca obozu reform; współautor Konstytucji 3 maja, współuczestnik przygotowań do powstania 1794, powstaniu członek Rady Najwyższej Narodowej.
¹⁶ Cytaty z poematu _Emil na Gozdawiu_ Cypriana Kamila Norwida (w. 22–30, 47–51).
¹⁷ Jan Kiliński (1760–1819) – jeden z przywódców insurekcji warszawskiej w 1794, szewc z zawodu, mianowany pułkownikiem, po upadku powstania więziony krótko w Rosji, następnie osiadł w Warszawie, autor pamiętników.
¹⁸ Pałac Pod Blachą, sąsiadujący warszawskim Zamkiem Królewskim, był od 1794 własnością ks. Józefa Poniatowskiego (1763–1813), bratanka króla Stanisława Augusta, zwanego żartobliwie „Pepi”, znanego tak hulaszczego życia towarzyskiego, jak z kariery wojskowej, zwłaszcza armii Napoleona.INTERMEDIUM
_Na początku tej kroniki, w której jest dużo domysłów, a jeszcze więcej luk, wysunęliśmy postulat czy propozycję, by traktować ją w pewnym stopniu jako dzieje rodzinne „nieznanego inteligenta polskiego”, czyli dosyć typowe i przeciętne zaplecze tego pokolenia, które z półtorawiekowego tygla czy limb historycznych niewoli wyszło na światło Drugiej Rzeczypospolitej jako formacja głównie „poszlachecka”. w tej mierze było dość jednolite oraz wspólnie dorastało w nie całkiem świadomym przekonaniu, że jest kresem jakiegoś rozwoju ciągłego i że raczej będzie się powiększać wszerz przez nabór społeczny, niż zmieniać jakościowo. A jeśli nawet coś straciło na jakości w porównaniu z bezpośrednimi poprzednikami (wąską, lecz świetną na ogół kadrą, o której zaraz poniżej wspomni kronika), to sporo za to zyskało w dziedzinie dowolnych wyborów własnego losu, uwolniło się od ciężaru odpowiedzialności podobnej do zaszczytnego serwitutu271_, zachowując jednocześnie tak zwane dziedzictwo. Inni ludzie, wyrastający z innych kręgów z innych dziejów, dołączali do tej formacji i było to normalne, brali jej spadek i tak miało być.
_Ci z owego pokolenia, którzy przeżyli drugą wojnę światową, nie tylko odrzucili oczywiście powyższy uproszczony pogląd na ewolucję i rolę swojej formacji, pozbyli się go na ogół zgodnie, ale też sami zmienili się. „Lecz to już inna historia”._
_Historia niniejsza ma nie tylko określony, naturalny początek w epoce stanisławowskiej (nazwanej tu prehistorią), lecz zmierza też do wyraźnego kresu: w 1939 roku. Przytoczmy tylko jedną liczbę: z warszawskich adwokatów, może najtypowszych „dawnych” inteligentów, wyginęło podczas wojny i okupacji ponad 70%. Dalej byłyby to już inne dzieje rodzinne z innymi korzeniami._
_A węzły czy struktura tej kroniki? Od dawna jest już widoczna: jedyne, co ją wiąże jako opowieść, to mechaniczny zgoła fakt, że Iksińscy i Igrekowscy (część nazwisk dotąd w biurze ewidencji ludności, głównie warszawskiej, inne są zmienione, inne wygasły z właścicielami) spokrewnili się z sobą na różnych etapach swych dziejów i zwykłą koleją rzeczy są licznymi „współprzodkami”, jakich część tylko narachować sobie umie pojedynczy dzisiejszy osobnik._
_Że zaś pełnię rolę narratora – niekiedy bardziej „własną”, innym razem mniej, co jest normalne – nie zawadzi powiedzieć czy powtórzyć, że ta historia rodzinna ubiega się o prawdziwość, ale musi się też zgodzić na pewną apokryficzność. Apokryficzna jest ona w sensie zacierania pewnych identyczności (w końcu iluż to żyjących ludzi wywodzi się od tych samych pra-pra-, a nie wszyscy wyznają pogląd wpajany Rafałowi Leszczyńskiemu jr._²⁷²_, że człowiek oświecony nie obraża się „za rodzinę”). To nie przeszkadza, że narrator stara się być jak najwierniejszy istocie sprawy. Jaka jest ta istota sprawy? Pewien krytyk bardzo się irytował, że nieboszczyk Zola próbował coś udowodnić olbrzymim cyklem Rougon-Macquartów_²⁷³_ – a czegoż to dowodzi na temat dziedziczności, że najrozmaitsi Rougon-Macquartowie mieli najrozmaitszych potomków? Toteż nie ma tu mowy o dowodzeniu czegokolwiek, tym bardziej że zgodzimy się na pewno raczej z Henrykiem Kamieńskim, iż „dziedziczą się formacje społeczne bardziej niż biologia”. Istota sprawy to właśnie jak najwierniejsze prześledzenie zarówno formacji, jak i ludzkich niespodzianek, konkretów, jakie się nasunęły po drodze._
_A więc powtórzmy: apokryf, choć byłoby na pewno przesadą opatrzyć go na wstępie lub na końcu wzmianką (tak częstą w Anglii), że „jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych jest czysto przypadkowe”._
_To przypomniawszy, wypada jeszcze zasygnalizować, że perspektywa kroniki zmienia się – a wkrótce ostro się zmieni – pod naciskiem czasu: bezpośrednia już bliskość to pewnego rodzaju katastrofa dla kronikarza. Bo zawalenie się_ dystansu. _Im bliżej końca, tym częściej będzie on zmuszony do pewnego rodzaju mozaiki czy układanki bez perspektywy, bo pamięć dziecinna, spojrzenie dziecka wszystko zwykło pomieszczać na jednym planie. Zaczną się też rozpływać kontury postaci, z chwilą gdy kontur nie może być już w żadnym stopniu „powieściowy”, a w małym tylko kronikarski._
_Raczej będą to fragmenty wspomnień z pewną dozą refleksji i komentarza – z coraz większymi lukami: jak gdy nadlatujące stado ptactwa naprzód widzimy jako gęstą chmurę, a potem jako prawie pustkę._
²⁷¹ serwitut (z łac.) – zobowiązanie, powinność; dawnej Polsce prawa przysługujące chłopom na gruntach dworskich lub dziedzicom na gruntach chłopskich.
²⁷² Rafał Leszczyński jr. – bohater powieści Malewskiej _Panowie Leszczyńscy_ (1961), postać historyczna; chodzi zapewne o kasztelana wiślickiego i wojewodę bełskiego, pana na Lesznie (1579–1636).
²⁷³ _Rougon-Macquartowie. Historia naturalna i społeczna rodziny za Drugiego Cesarstwa_ – cykl powieściowy Emila Zoli, w 20 tomach (Paryż 1871–1893), cieszący się wielką popularnością we Francji i całej Europie.