Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Apologia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Apologia - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 260 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Pe­wien wpraw­dzie by­łem i za oczy­wi­ste uwa­ża­łem, Mak­sy­mie Klau­diu­szu i wy, człon­ko­wie rady, że Sy­cy­niusz Emi­lian, sta­rzec po­wszech­nie zna­ny z bez­myśl­no­ści, naj­pierw wy­stą­pi przed tobą z oskar­że­niem prze­ciw mnie, a do­pie­ro po­tem się nad nim za­sta­no­wi i – wo­bec bra­ku zbrod­ni – wy­peł­ni je za­tem sa­my­mi obe­lga­mi; za­rzu­cać bo­wiem winy moż­na każ­de­mu, na­wet nie­win­ne­mu, ale udo­wod­nić je moż­na tyl­ko win­ne­mu. W tym je­dy­nie po­kła­dam szcze­gól­ną uf­ność i – na boga – cie­szą się, że oko­licz­no­ści i spo­sob­ność po­zwa­la­ją mi, abym wo­bec lu­dzi nie ma­ją­cych ro­ze­zna­nia wy­ka­zał nie­ska­zi­tel­ność fi­lo­zo­fii i oczy­ścił z za­rzu­tów sie­bie sa­me­go przed ta­kim sę­dzią, jak ty, jak­kol­wiek oszczer­stwa, choć na pierw­szy rzut oka po­waż­ne, były wszak­że za­ska­ku­ją­ce, a przez to trud­ne do od­par­cia. Otóż, jak pa­mię­tasz, kie­dy czte­ry czy pięć dni temu, nie po­dej­rze­wa­jąc ni­cze­go, przy­by­łem do sądu w imie­niu żony mo­jej Pu­den­til­li na spra­wę prze­ciw Gra­niu­szom, ad­wo­ka­ci Emi­lia­na obe­lży­wie na­pa­dli na mnie i po­czę­li mnie oskar­żać o wy­stęp­ne upra­wia­nie ma­gii, a wresz­cie o za­mor­do­wa­nie mo­je­go pa­sier­ba Pon­cja­na. Po­nie­waż zro­zu­mia­łem, że cho­dzi­ło im nie tyle o wy­to­cze­nie spra­wy, ile o wy­wo­ła­nie skan­da­lu, usil­nie na­le­ga­jąc zmu­si­łem ich, by urzę­do­wo wnie­śli oskar­że­nie. Wte­dy zaś Emi­lian, wi­dząc i two­je nie­zwy­kłe wzbu­rze­nie, i ko­niecz­ność przej­ścia od słów do czy­nów, stra­cił pew­ność sie­bie i po­my­ślał, by w ja­kiś spo­sób za­ma­sko­wać swo­ją głu­po­tę.

2

Kie­dy więc zmu­szo­ny był pod­pi­sać oskar­że­nie, od razu za­po­mniał o Pon­cja­nie, synu swo­je­go bra­ta, choć do­pie­ro co roz­gła­szał, że to ja go za­mor­do­wa­łem; prze­stał rap­tem mó­wić o śmier­ci mło­de­go ku­zy­na. Ale żeby nie wy­wo­ły­wać wra­że­nia, że w ogó­le uchy­la się od zło­że­nia pod­pi­su pod za­rzu­tem tak cięż­kiej zbrod­ni, jako treść oskar­że­nia wy­brał so­bie je­dy­nie upra­wia­nie ma­gii, co ła­twiej za­rzu­cić niż udo­wod­nić. Nie ro­bił jed­nak i tego wprost, ale na­stęp­ne­go dnia wniósł skar­gę w imie­niu mło­de­go chłop­ca, Sy­cy­niu­sza Pu­den­sa, mo­je­go pa­sier­ba, do­da­jąc, że bro­ni jego in­te­re­sów – w myśl no­we­go oby­cza­ju ata­ko­wa­nia cu­dzy­mi rę­ko­ma. Po­stą­pił tak po to, oczy­wi­ście, aby – za­sła­nia­jąc się jego mło­dym wie­kiem – sa­me­mu nie po­no­sić od­po­wie­dzial­no­ści za oszczer­stwo. A kie­dy ty z by­stro­ścią nie­zwy­kłą zwró­ci­łeś na to uwa­gę i dla­te­go znów roz­ka­za­łeś mu, aby wnie­sio­ne oskar­że­nie pod­trzy­mał we wła­snym imie­niu, obie­cał, że to zro­bi. Ni­czym jed­nak nie uda­ło się zmu­sić go do otwar­te­go dzia­ła­nia, a te­raz na­wet, wbrew two­je­mu za­le­ce­niu, z ukry­cia zu­chwa­le ci­ska oszczer­stwa. Prze­to z upo­rem uchy­la­jąc się od nie­bez­piecz­nej roli oskar­ży­cie­la trwa nadal w wy­god­nej roli opie­ku­na. Za­nim więc jesz­cze roz­po­czął się pro­ces, ła­two każ­dy zro­zu­miał, co to ma być za oskar­że­nie, sko­ro czło­wiek, któ­ry wniósł je i uknuł, sam boi się wy­stą­pić jako oskar­ży­ciel, zwłasz­cza że czło­wie­kiem tym jest Sy­cy­niusz Emi­lian. On by z pew­no­ścią nie cze­kał tak dłu­go z po­zwa­niem przed sąd cu­dzo­ziem­ca ob­cią­żo­ne­go ty­lo­ma i ta­ki­mi zbrod­nia­mi, gdy­by rze­czy­wi­ście co­kol­wiek o mnie wie­dział. To on roz­po­wia­dał, że te­sta­ment jego dziad­ka sfał­szo­wa­no, choć wie­dział, że jest praw­dzi­wy. I jak­kol­wiek zna­ko­mi­ty Lol­liusz Urbik po za­się­gnię­ciu rady by­łych kon­su­lów ogło­sił, iż wy­da­je mu się on praw­dzi­wy i że za taki na­le­ży go uwa­żać, ten jaw­ny sza­le­niec wbrew naj­oczy­wist­sze­mu po­sta­no­wie­niu z naj­więk­szym upo­rem przy­się­gał, że jed­nak ów te­sta­ment jest sfał­szo­wa­ny; mało bra­ko­wa­ło, a Lol­liusz Urbik su­ro­wo by go uka­rał.

3

Ufa­jąc więc i w two­ją spra­wie­dli­wość, i w moją nie­win­ność, spo­dzie­wam się, że słusz­ne po­sta­no­wie­nie za­pad­nie rów­nież w tej spra­wie, zwłasz­cza że nie­win­ne­go oczer­nia ktoś, kto ma tym więk­szą wpra­wę, że już kie­dyś – jak po­wie­dzia­łem – zo­stał przy­wo­ła­ny do po­rząd­ku przez pre­fek­ta mia­sta, gdyż skła­mał w bar­dzo po­waż­nym pro­ce­sie. O ile bo­wiem czło­wiek do­bry wy­strze­ga się prze­zor­nie na przy­szłość błę­du, któ­ry raz po­peł­nił, o tyle czło­wiek zły po­wra­ca do nie­go zu­chwa­le i przy każ­dej już spo­sob­no­ści do­ko­nu­je wy­kro­czeń, tym jaw­niej, im czę­ściej. Cześć bo­wiem jest jak sza­ta – im bar­dziej wy­tar­ta, tym mniej się o nią dba. I dla­te­go, za­nim przy­stą­pię do rze­czy, uwa­żam, że mu­szę dla do­bra mo­jej czci usu­nąć wszel­ką po­twarz. Po­dej­mu­ję się bo­wiem obro­ny nie tyl­ko sie­bie, ale i fi­lo­zo­fii, któ­rej wiel­kość nie ścier­pi naj­mniej­szej choć­by na­ga­ny ni­czym naj­więk­szej zbrod­ni; a prze­cież ad­wo­ka­ci

Emi­lia­na, lu­dzie ciem­ni, do­pie­ro co w swej sprze­daj­nej ga­da­ni­nie wie­lo­ma umyśl­nie uku­ty­mi oszczer­stwa­mi ob­rzu­ci­li mnie, a in­ny­mi, okle­pa­ny­mi już – fi­lo­zo­fów w ogó­le. Moż­na, oczy­wi­ście, przy­pusz­czać, że ple­tli oni głup­stwa dla pie­nię­dzy, chcąc z tego czer­pać ko­rzy­ści, że wzię­li za­da­tek za bez­wstyd, bo pie­nia­czom przy­słu­gu­je taki przy­wi­lej, iż na co dzień wsą­cza­ją jad swo­je­go ję­zy­ka w cu­dze rany; ale ja dla wła­sne­go choć­by do­bra mu­szę oszczer­stwa ode­przeć; je­stem wszak czło­wie­kiem dba­ją­cym o czy­stość i nie­ska­zi­tel­ność swe­go imie­nia. Gdy­bym zaś po­mi­nął mil­cze­niem któ­rą­kol­wiek z tych nie­do­rzecz­no­ści, mo­gło­by się ra­czej ko­muś wy­da­wać, że je uzna­ję, niż że nimi po­gar­dzam. Ce­chą skrom­ne­go i god­ne­go czło­wie­ka jest – jak są­dzę – to, że uni­ka ob­mo­wy, choć­by i nie­słusz­nej; jed­nak ci, któ­rzy wie­dzą do­brze, że do­pu­ści­li się ja­kie­goś wy­stęp­ku, nie­po­ko­ją się i złosz­czą, jak­by do­zna­li krzyw­dy, kie­dy źle o so­bie sły­szą. A prze­cież od­kąd za­czę­li źle po­stę­po­wać, przy­wy­kli źle o so­bie sły­szeć, bo je­śli na­wet inni mil­czą, to oni sami świa­do­mi są tego, że za­słu­gu­ją na na­ga­nę! Oczy­wi­ste jest, że czło­wiek do­bry i uczci­wy, któ­re­go uszy nie ze­tknę­ły się ze znie­wa­ga­mi i nie przy­wy­kły do ich wy­słu­chi­wa­nia i któ­ry przy­zwy­cza­ił się do po­chwał, a nie do obelg, z wiel­ką przy­kro­ścią zno­si, je­śli w nie­go nie­słusz­nie wma­wia się to, co on słusz­nie mógł­by za­rzu­cić in­nym. Dla­te­go je­śli przy­pad­kiem bę­dzie się wy­da­wa­ło, że ja mó­wię o spra­wach bła­hych i nie­wie­le zna­czą­cych, na­le­ży uznać to za błąd tych, któ­rym hań­bę przy­no­si sta­wia­nie mi ta­kich wła­śnie za­rzu­tów, a nie po­czy­ty­wać za winę mnie, któ­re­mu przy­nie­sie za­szczyt, je­śli i z nich się oczysz­czę.

4

Sły­sza­łeś więc do­pie­ro co, na po­cząt­ku aktu oskar­że­nia, na­stę­pu­ją­ce sło­wa: „Oskar­ża­my w to­bie fi­lo­zo­fa o pięk­nym wy­glą­dzie i” – o hań­bo! – „naj­wspa­nial­sze­go mów­cę, za­rów­no po grec­ku, jak i po ła­ci­nie.” – Tymi to sło­wy, je­śli się nie mylę, za­czął oskar­żać mnie Tan­no­niusz Pu­dens, czło­wiek bę­dą­cy – jak wi­dać – nie­najw­spa­nial­szym mów­cą. Gdy­by on rze­czy­wi­ście za za­rzu­ca­ne mi tak cięż­kie zbrod­nie uwa­żał mój wy­gląd i dar wy­mo­wy, ła­two od­po­wie­dział­bym mu tak, jak u Ho­me­ra Alek­san­der od­po­wie­dział Hek­to­ro­wi:

Na­le­ży przy­jąć dary, co od bo­gów idą:

Któż bio­rąc je za­słu­żyć może na na­ga­nę?

Na próż­no by po­gar­dzać naj­sła­wet­niej­szy­mi da­ra­mi bo­gów, bo zwy­kli roz­dzie­lać je sami i nie każ­de­mu przy­pa­da­ją one w udzia­le, choć wie­lu bar­dzo ich pra­gnie. Tyle bym od­po­wie­dział na za­rzut pięk­ne­go wy­glą­du. A po­tem do­dał­bym, że na­wet fi­lo­zo­fom wol­no mieć po­cią­ga­ją­cą twarz; że Pi­ta­go­ras, któ­ry na­zwał się pierw­szym fi­lo­zo­fem, w swo­ich cza­sach wy­róż­niał się wiel­ką uro­dą; że tak­że ów sta­ry Ze­non po­cho­dzą­cy z We­lii, któ­ry jako pierw­szy z naj­więk­szym kunsz­tem wy­ja­śniał sprzecz­no­ści w wy­po­wie­dziach, ów Ze­non, we­dług świa­dec­twa Pla­to­na, był tak­że czło­wie­kiem o nie­prze­cięt­nej uro­dzie; że hi­sto­ria zna wie­lu fi­lo­zo­fów o pięk­nej po­wierz­chow­no­ści, któ­rzy wdzięk cia­ła ozdo­bi­li pięk­nem oby­cza­jów. Ale ta obro­na, jak po­wie­dzia­łem, nie­wie­le wspól­ne­go ma ze mną, któ­re­mu cią­głe zaj­mo­wa­nie się na­uką od­bie­ra nie tyl­ko po­spo­li­tą uro­dę, ale w ogó­le urok po­sta­ci, nisz­czy cerę, wy­sy­sa soki, gasi ru­mień­ce, po­zba­wia sił. A i wło­sy, któ­re we­dług jaw­nie kłam­li­wych słów tych lu­dzi za­pu­ści­łem, aby wy­glą­dać ku­szą­co, wi­dzisz, ja­kie są pięk­ne i za­dba­ne! Oto ster­czą zmierz­wio­ne i zwi­chrzo­ne, po­dob­ne do wło­sia z ma­te­ra­ca, miej­sca­mi zje­żo­ne, skrę­co­ne i splą­ta­ne, czy­li w zu­peł­nym nie­ła­dzie, a za­nie­dba­ne od daw­na, gdyż nie tyl­ko nie tre­fi­łem ich, ale na­wet nie roz­plą­ty­wa­łem i nie roz­cze­sy­wa­łem. My­ślę, że wy­star­cza­ją­co od­par­łem za­rzut „wło­so­we­go prze­stęp­stwa”, z któ­re­go oni chcie­li zro­bić prze­stęp­stwo „głow­ne”.5

Co zaś do­ty­czy mo­jej sztu­ki wy­mo­wy, to nie po­win­na się ona wy­da­wać ani dziw­na, ani god­na za­zdro­ści, sko­ro przy­swa­jam ją so­bie od naj­wcze­śniej­szych lat, od­da­jąc się ze wszyst­kich sił tyl­ko na­uce i gar­dząc wszel­ki­mi in­ny­mi przy­jem­no­ścia­mi; aż do tej chwi­li, jak są­dzę, po­świę­cam jej i w dzień, i w nocy, wię­cej tru­du niż inni lu­dzie, lek­ce­wa­żąc i za­nie­dbu­jąc wła­sne zdro­wie. Lecz niech się wca­le nie oba­wia­ją mo­jej wy­mo­wy, bo ja, je­śli na­wet na­bra­łem ja­kiejś wpra­wy, bar­dziej po­kła­dam w niej na­dzie­ję na przy­szłość, niż ją sto­su­ję. I rze­czy­wi­ście, je­że­li opo­wia­da­ją, że to praw­da, co Sta­cjusz Ce­cy­liusz na­pi­sał w swych po­ema­tach, ja­ko­by wy­mo­wa i nie­win­ność były tym sa­mym, to ja w myśl tego ro­zu­mo­wa­nia oznaj­miam i pu­blicz­nie oświad­czam, iż w wy­mo­wie nie ustą­pię w ogó­le ni­ko­mu. A któż jest w ta­kim ra­zie wy­mow­niej­szy ode mnie, sko­ro nig­dy nie po­my­śla­łem o ni­czym, cze­go nie śmiał­bym na głos wy­po­wie­dzieć? Tak, twier­dzę, że je­stem czło­wie­kiem naj­wy­mow­niej­szym, po­nie­waż wszel­kie wy­kro­cze­nie uwa­ża­łem za­wsze za nie­go­dzi­wość; że je­stem naj­lep­szym mów­cą, bo nig­dy nie zro­bi­łem ani nie po­wie­dzia­łem ni­cze­go, o czym nie mógł­bym się wy­po­wie­dzieć pu­blicz­nie – i to tak, jak te­raz wy­po­wiem się o mo­ich wier­szach, któ­re oni na­zwa­li wstyd przy­no­szą­cy­mi, a re­cy­to­wa­li je tak nie­me­lo­dyj­nie i tak po pro­stac­ku, że – jak za­uwa­ży­łeś – śmia­łem się przy tym z po­gar­dą.6

Naj­pierw więc wy­bra­li z mo­ich fra­szek wier­szo­wa­nych li­ścik o prosz­ku do zę­bów ad­re­so­wa­ny do nie­ja­kie­go Kal­pur­nia­na; on zaś, wy­ko­rzy­stu­jąc ten list prze­ciw­ko mnie, za­śle­pio­ny cał­ko­wi­cie żą­dzą za­szko­dze­nia mi, nie za­uwa­żył, że je­śli jest tam coś prze­stęp­cze­go, to – w rów­nej mie­rze co mnie – do­ty­czy rów­nież jego oso­by. Same bo­wiem wier­sze wska­zu­ją, że zwró­cił się do mnie o coś do czysz­cze­nia zę­bów:

Wi­tam cię w krót­kim wier­szu, Kal­pur­nia­nie!

Chcia­łeś? Wy­sła­łem. Niech twe ząb­ki świe­cą!

Z zie­la, co ro­sło na arab­skim ła­nie,

Naj­wspa­nial­sze­go prosz­ku przyj­mij nie­co;

On le­czy dzią­sła… a gdy tak się sta­nie,

Że jamę ust­ną ką­ski ci za­śmie­cą.

Uprząt­nie. Z ja­kiejż po­ka­zy­wać ra­cji,

Pod­czas uśmie­chu, reszt­ki po ko­la­cji?

Py­tam, czy wier­sze te mają coś przy­no­szą­ce­go wstyd w tre­ści lub w sło­wach, czy w ogó­le coś, do cze­go fi­lo­zof przy­znać się nie może? Chy­ba god­ny je­stem na­ga­ny tyl­ko z tego po­wo­du, że Kal­pur­nia­no­wi wy­sła­łem pro­szek z zie­la arab­skie­go… gdyż jemu o wie­le bar­dziej by przy­sta­ło, zgod­nie z plu­ga­wym oby­cza­jem Hi­be­rów, wła­sną ury­ną – jak mówi Ka­tul­lus – „myć zęby i czer­wo­ne dzią­sła”.

7

Wi­dzia­łem przed chwi­lą, jak nie­któ­rzy le­d­wie po­wstrzy­my­wa­li się od śmie­chu, kie­dy ten­że mów­ca sro­go oskar­żał (wy­bacz­cie!) czy­stość ust, a sło­wa „pro­szek do zę­bów” wy­ma­wiał z ta­kim obu­rze­niem, z ja­kim nikt nie mówi o tru­ciź­nie. Jak­że to?! Czyż jest zbrod­nią god­ną na­pięt­no­wa­nia, że fi­lo­zof nie do­pusz­cza do sie­bie żad­nej nie­czy­sto­ści, że inie po­zwa­la, aby od­kry­te czę­ści jego cia­ła były brud­ne i cuch­ną­ce, a zwłasz­cza usta, któ­ry­mi czło­wiek po­słu­gu­je się naj­czę­ściej, jaw­nie i na oczach in­nych – czy gdy ko­goś ca­łu­je, czy z kimś roz­ma­wia, czy prze­ma­wia do ze­bra­nych, czy też mo­dli się w świą­ty­ni? Każ­dy prze­cież czyn czło­wie­ka po­prze­dza sło­wo, któ­re – jak mówi po­eta – „wy­my­ka się z za­gro­dy zę­bów”. Za­py­taj­my o to ja­kie­go­kol­wiek sza­nu­ją­ce­go się mów­cę, a po­wie na swój spo­sób, że każ­dy, na­wet ten, kto le­d­wie dba o to, że mówi, po­wi­nien trosz­czyć się o usta bar­dziej niż o po­zo­sta­łe czę­ści cia­ła, po­nie­waż one są przed­sion­kiem du­szy, odrzwia­mi słów, sie­dli­skiem my­śli. Ja na­to­miast ze swej stro­my po­wie­dział­bym, że czło­wie­ka wol­ne­go i szla­chet­ne­go nic tak nie hań­bi, jak nie­czy­stość jamy ust­nej; bo jest to wszak or­gan znaj­du­ją­cy się wy­so­ko, do­brze wi­docz­ny, słu­żą­cy do mó­wie­nia. U dzi­kich zwie­rząt i u by­dła znaj­du­je się on ni­sko i zwró­co­ny jest na dół, ku no­gom, jak naj­bli­żej tro­pu i po­ży­wie­nia, i nig­dy pra­wie nie jest wi­docz­ny, chy­ba że zwie­rzę zdech­nie albo go­tu­je się do uką­sze­nia; u czło­wie­ka zaś, na­wet kie­dy mil­czy, a tym bar­dziej kie­dy mówi, przede wszyst­kim zwra­ca się uwa­gę na usta.

8

Chciał­bym jesz­cze, aby mój kry­tyk Emi­lian od­po­wie­dział, czy na­le­ży do jego oby­cza­jów cza­sa­mi myć nogi? A je­że­li nie za­prze­cza, to niech wy­ka­że, że wię­cej tro­ski na­le­ży po­świę­cać czy­sto­ści nóg niż zę­bów! Oczy­wi­sta, że je­śli ktoś tak jak ty, Emi­lia­nie, pra­wie nig­dy nie otwie­ra ust, a robi to tyl­ko dla rzu­ca­nia prze­kleństw i obelg, ten – są­dzę – niech o usta nie dba w ogó­le; niech nie czy­ści zę­bów ani za­gra­nicz­nym prosz­kiem (bo już le­piej, je­śli je na­trze wę­glem ze sto­su), ani na­wet niech nie płu­cze ich zwy­kłą wodą; i co wię­cej, jego pod­ły ję­zyk, na­rzę­dzie kłamstw i zło­śli­wo­ści, niech leży so­bie za­wsze we wła­snych cuch­ną­cych bru­dach. Wiel­kie to zło bo­wiem mieć ję­zyk czy­sty i pięk­ny, a mowę – prze­ciw­nie, brud­ną i ohyd­ną, za­pusz­czać czar­ny jad bia­łym ząb­kiem ni­czym żmi­ja. Zresz­tą ten, kto wie, że wy­gło­si mowę nie bez­płod­ną i nie na­pa­stli­wą, za­wcza­su płu­cze so­bie usta ni­czym ku­bek na do­bry na­pój. Ale po cóż aż tyle mó­wić o ga­tun­ku ludz­kim? Strasz­li­wy po­twór, ów kro­ko­dyl, któ­ry ro­dzi się w Nilu, na­wet on, o ile mi wia­do­mo, otwie­ra nie­groź­nae pasz­czę dla wy­czysz­cze­nia zę­bów. Al­bo­wiem, jako że ją ma ogrom­ną, po­zba­wio­ną ję­zy­ka i za­zwy­czaj za­nu­rzo­ną w wo­dzie, do zę­bów do­sta­je się mu wie­le pi­ja­wek; lecz kie­dy wyj­dzie z rze­ki na brzeg i ro­ze­wrze pasz­czę, to pe­wien ptak rzecz­ny, za­przy­jaź­nio­ny z nim, wyj­mu­je mu te pi­jaw­ki dzio­bem, nie na­ra­ża­jąc się na nie­bez­pie­czeń­stwo.

9
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: