- W empik go
Apologia - ebook
Apologia - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 260 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewien wprawdzie byłem i za oczywiste uważałem, Maksymie Klaudiuszu i wy, członkowie rady, że Sycyniusz Emilian, starzec powszechnie znany z bezmyślności, najpierw wystąpi przed tobą z oskarżeniem przeciw mnie, a dopiero potem się nad nim zastanowi i – wobec braku zbrodni – wypełni je zatem samymi obelgami; zarzucać bowiem winy można każdemu, nawet niewinnemu, ale udowodnić je można tylko winnemu. W tym jedynie pokładam szczególną ufność i – na boga – cieszą się, że okoliczności i sposobność pozwalają mi, abym wobec ludzi nie mających rozeznania wykazał nieskazitelność filozofii i oczyścił z zarzutów siebie samego przed takim sędzią, jak ty, jakkolwiek oszczerstwa, choć na pierwszy rzut oka poważne, były wszakże zaskakujące, a przez to trudne do odparcia. Otóż, jak pamiętasz, kiedy cztery czy pięć dni temu, nie podejrzewając niczego, przybyłem do sądu w imieniu żony mojej Pudentilli na sprawę przeciw Graniuszom, adwokaci Emiliana obelżywie napadli na mnie i poczęli mnie oskarżać o występne uprawianie magii, a wreszcie o zamordowanie mojego pasierba Poncjana. Ponieważ zrozumiałem, że chodziło im nie tyle o wytoczenie sprawy, ile o wywołanie skandalu, usilnie nalegając zmusiłem ich, by urzędowo wnieśli oskarżenie. Wtedy zaś Emilian, widząc i twoje niezwykłe wzburzenie, i konieczność przejścia od słów do czynów, stracił pewność siebie i pomyślał, by w jakiś sposób zamaskować swoją głupotę.
2
Kiedy więc zmuszony był podpisać oskarżenie, od razu zapomniał o Poncjanie, synu swojego brata, choć dopiero co rozgłaszał, że to ja go zamordowałem; przestał raptem mówić o śmierci młodego kuzyna. Ale żeby nie wywoływać wrażenia, że w ogóle uchyla się od złożenia podpisu pod zarzutem tak ciężkiej zbrodni, jako treść oskarżenia wybrał sobie jedynie uprawianie magii, co łatwiej zarzucić niż udowodnić. Nie robił jednak i tego wprost, ale następnego dnia wniósł skargę w imieniu młodego chłopca, Sycyniusza Pudensa, mojego pasierba, dodając, że broni jego interesów – w myśl nowego obyczaju atakowania cudzymi rękoma. Postąpił tak po to, oczywiście, aby – zasłaniając się jego młodym wiekiem – samemu nie ponosić odpowiedzialności za oszczerstwo. A kiedy ty z bystrością niezwykłą zwróciłeś na to uwagę i dlatego znów rozkazałeś mu, aby wniesione oskarżenie podtrzymał we własnym imieniu, obiecał, że to zrobi. Niczym jednak nie udało się zmusić go do otwartego działania, a teraz nawet, wbrew twojemu zaleceniu, z ukrycia zuchwale ciska oszczerstwa. Przeto z uporem uchylając się od niebezpiecznej roli oskarżyciela trwa nadal w wygodnej roli opiekuna. Zanim więc jeszcze rozpoczął się proces, łatwo każdy zrozumiał, co to ma być za oskarżenie, skoro człowiek, który wniósł je i uknuł, sam boi się wystąpić jako oskarżyciel, zwłaszcza że człowiekiem tym jest Sycyniusz Emilian. On by z pewnością nie czekał tak długo z pozwaniem przed sąd cudzoziemca obciążonego tyloma i takimi zbrodniami, gdyby rzeczywiście cokolwiek o mnie wiedział. To on rozpowiadał, że testament jego dziadka sfałszowano, choć wiedział, że jest prawdziwy. I jakkolwiek znakomity Lolliusz Urbik po zasięgnięciu rady byłych konsulów ogłosił, iż wydaje mu się on prawdziwy i że za taki należy go uważać, ten jawny szaleniec wbrew najoczywistszemu postanowieniu z największym uporem przysięgał, że jednak ów testament jest sfałszowany; mało brakowało, a Lolliusz Urbik surowo by go ukarał.
3
Ufając więc i w twoją sprawiedliwość, i w moją niewinność, spodziewam się, że słuszne postanowienie zapadnie również w tej sprawie, zwłaszcza że niewinnego oczernia ktoś, kto ma tym większą wprawę, że już kiedyś – jak powiedziałem – został przywołany do porządku przez prefekta miasta, gdyż skłamał w bardzo poważnym procesie. O ile bowiem człowiek dobry wystrzega się przezornie na przyszłość błędu, który raz popełnił, o tyle człowiek zły powraca do niego zuchwale i przy każdej już sposobności dokonuje wykroczeń, tym jawniej, im częściej. Cześć bowiem jest jak szata – im bardziej wytarta, tym mniej się o nią dba. I dlatego, zanim przystąpię do rzeczy, uważam, że muszę dla dobra mojej czci usunąć wszelką potwarz. Podejmuję się bowiem obrony nie tylko siebie, ale i filozofii, której wielkość nie ścierpi najmniejszej choćby nagany niczym największej zbrodni; a przecież adwokaci
Emiliana, ludzie ciemni, dopiero co w swej sprzedajnej gadaninie wieloma umyślnie ukutymi oszczerstwami obrzucili mnie, a innymi, oklepanymi już – filozofów w ogóle. Można, oczywiście, przypuszczać, że pletli oni głupstwa dla pieniędzy, chcąc z tego czerpać korzyści, że wzięli zadatek za bezwstyd, bo pieniaczom przysługuje taki przywilej, iż na co dzień wsączają jad swojego języka w cudze rany; ale ja dla własnego choćby dobra muszę oszczerstwa odeprzeć; jestem wszak człowiekiem dbającym o czystość i nieskazitelność swego imienia. Gdybym zaś pominął milczeniem którąkolwiek z tych niedorzeczności, mogłoby się raczej komuś wydawać, że je uznaję, niż że nimi pogardzam. Cechą skromnego i godnego człowieka jest – jak sądzę – to, że unika obmowy, choćby i niesłusznej; jednak ci, którzy wiedzą dobrze, że dopuścili się jakiegoś występku, niepokoją się i złoszczą, jakby doznali krzywdy, kiedy źle o sobie słyszą. A przecież odkąd zaczęli źle postępować, przywykli źle o sobie słyszeć, bo jeśli nawet inni milczą, to oni sami świadomi są tego, że zasługują na naganę! Oczywiste jest, że człowiek dobry i uczciwy, którego uszy nie zetknęły się ze zniewagami i nie przywykły do ich wysłuchiwania i który przyzwyczaił się do pochwał, a nie do obelg, z wielką przykrością znosi, jeśli w niego niesłusznie wmawia się to, co on słusznie mógłby zarzucić innym. Dlatego jeśli przypadkiem będzie się wydawało, że ja mówię o sprawach błahych i niewiele znaczących, należy uznać to za błąd tych, którym hańbę przynosi stawianie mi takich właśnie zarzutów, a nie poczytywać za winę mnie, któremu przyniesie zaszczyt, jeśli i z nich się oczyszczę.
4
Słyszałeś więc dopiero co, na początku aktu oskarżenia, następujące słowa: „Oskarżamy w tobie filozofa o pięknym wyglądzie i” – o hańbo! – „najwspanialszego mówcę, zarówno po grecku, jak i po łacinie.” – Tymi to słowy, jeśli się nie mylę, zaczął oskarżać mnie Tannoniusz Pudens, człowiek będący – jak widać – nienajwspanialszym mówcą. Gdyby on rzeczywiście za zarzucane mi tak ciężkie zbrodnie uważał mój wygląd i dar wymowy, łatwo odpowiedziałbym mu tak, jak u Homera Aleksander odpowiedział Hektorowi:
Należy przyjąć dary, co od bogów idą:
Któż biorąc je zasłużyć może na naganę?
Na próżno by pogardzać najsławetniejszymi darami bogów, bo zwykli rozdzielać je sami i nie każdemu przypadają one w udziale, choć wielu bardzo ich pragnie. Tyle bym odpowiedział na zarzut pięknego wyglądu. A potem dodałbym, że nawet filozofom wolno mieć pociągającą twarz; że Pitagoras, który nazwał się pierwszym filozofem, w swoich czasach wyróżniał się wielką urodą; że także ów stary Zenon pochodzący z Welii, który jako pierwszy z największym kunsztem wyjaśniał sprzeczności w wypowiedziach, ów Zenon, według świadectwa Platona, był także człowiekiem o nieprzeciętnej urodzie; że historia zna wielu filozofów o pięknej powierzchowności, którzy wdzięk ciała ozdobili pięknem obyczajów. Ale ta obrona, jak powiedziałem, niewiele wspólnego ma ze mną, któremu ciągłe zajmowanie się nauką odbiera nie tylko pospolitą urodę, ale w ogóle urok postaci, niszczy cerę, wysysa soki, gasi rumieńce, pozbawia sił. A i włosy, które według jawnie kłamliwych słów tych ludzi zapuściłem, aby wyglądać kusząco, widzisz, jakie są piękne i zadbane! Oto sterczą zmierzwione i zwichrzone, podobne do włosia z materaca, miejscami zjeżone, skręcone i splątane, czyli w zupełnym nieładzie, a zaniedbane od dawna, gdyż nie tylko nie trefiłem ich, ale nawet nie rozplątywałem i nie rozczesywałem. Myślę, że wystarczająco odparłem zarzut „włosowego przestępstwa”, z którego oni chcieli zrobić przestępstwo „głowne”.5
Co zaś dotyczy mojej sztuki wymowy, to nie powinna się ona wydawać ani dziwna, ani godna zazdrości, skoro przyswajam ją sobie od najwcześniejszych lat, oddając się ze wszystkich sił tylko nauce i gardząc wszelkimi innymi przyjemnościami; aż do tej chwili, jak sądzę, poświęcam jej i w dzień, i w nocy, więcej trudu niż inni ludzie, lekceważąc i zaniedbując własne zdrowie. Lecz niech się wcale nie obawiają mojej wymowy, bo ja, jeśli nawet nabrałem jakiejś wprawy, bardziej pokładam w niej nadzieję na przyszłość, niż ją stosuję. I rzeczywiście, jeżeli opowiadają, że to prawda, co Stacjusz Cecyliusz napisał w swych poematach, jakoby wymowa i niewinność były tym samym, to ja w myśl tego rozumowania oznajmiam i publicznie oświadczam, iż w wymowie nie ustąpię w ogóle nikomu. A któż jest w takim razie wymowniejszy ode mnie, skoro nigdy nie pomyślałem o niczym, czego nie śmiałbym na głos wypowiedzieć? Tak, twierdzę, że jestem człowiekiem najwymowniejszym, ponieważ wszelkie wykroczenie uważałem zawsze za niegodziwość; że jestem najlepszym mówcą, bo nigdy nie zrobiłem ani nie powiedziałem niczego, o czym nie mógłbym się wypowiedzieć publicznie – i to tak, jak teraz wypowiem się o moich wierszach, które oni nazwali wstyd przynoszącymi, a recytowali je tak niemelodyjnie i tak po prostacku, że – jak zauważyłeś – śmiałem się przy tym z pogardą.6
Najpierw więc wybrali z moich fraszek wierszowanych liścik o proszku do zębów adresowany do niejakiego Kalpurniana; on zaś, wykorzystując ten list przeciwko mnie, zaślepiony całkowicie żądzą zaszkodzenia mi, nie zauważył, że jeśli jest tam coś przestępczego, to – w równej mierze co mnie – dotyczy również jego osoby. Same bowiem wiersze wskazują, że zwrócił się do mnie o coś do czyszczenia zębów:
Witam cię w krótkim wierszu, Kalpurnianie!
Chciałeś? Wysłałem. Niech twe ząbki świecą!
Z ziela, co rosło na arabskim łanie,
Najwspanialszego proszku przyjmij nieco;
On leczy dziąsła… a gdy tak się stanie,
Że jamę ustną kąski ci zaśmiecą.
Uprzątnie. Z jakiejż pokazywać racji,
Podczas uśmiechu, resztki po kolacji?
Pytam, czy wiersze te mają coś przynoszącego wstyd w treści lub w słowach, czy w ogóle coś, do czego filozof przyznać się nie może? Chyba godny jestem nagany tylko z tego powodu, że Kalpurnianowi wysłałem proszek z ziela arabskiego… gdyż jemu o wiele bardziej by przystało, zgodnie z plugawym obyczajem Hiberów, własną uryną – jak mówi Katullus – „myć zęby i czerwone dziąsła”.
7
Widziałem przed chwilą, jak niektórzy ledwie powstrzymywali się od śmiechu, kiedy tenże mówca srogo oskarżał (wybaczcie!) czystość ust, a słowa „proszek do zębów” wymawiał z takim oburzeniem, z jakim nikt nie mówi o truciźnie. Jakże to?! Czyż jest zbrodnią godną napiętnowania, że filozof nie dopuszcza do siebie żadnej nieczystości, że inie pozwala, aby odkryte części jego ciała były brudne i cuchnące, a zwłaszcza usta, którymi człowiek posługuje się najczęściej, jawnie i na oczach innych – czy gdy kogoś całuje, czy z kimś rozmawia, czy przemawia do zebranych, czy też modli się w świątyni? Każdy przecież czyn człowieka poprzedza słowo, które – jak mówi poeta – „wymyka się z zagrody zębów”. Zapytajmy o to jakiegokolwiek szanującego się mówcę, a powie na swój sposób, że każdy, nawet ten, kto ledwie dba o to, że mówi, powinien troszczyć się o usta bardziej niż o pozostałe części ciała, ponieważ one są przedsionkiem duszy, odrzwiami słów, siedliskiem myśli. Ja natomiast ze swej stromy powiedziałbym, że człowieka wolnego i szlachetnego nic tak nie hańbi, jak nieczystość jamy ustnej; bo jest to wszak organ znajdujący się wysoko, dobrze widoczny, służący do mówienia. U dzikich zwierząt i u bydła znajduje się on nisko i zwrócony jest na dół, ku nogom, jak najbliżej tropu i pożywienia, i nigdy prawie nie jest widoczny, chyba że zwierzę zdechnie albo gotuje się do ukąszenia; u człowieka zaś, nawet kiedy milczy, a tym bardziej kiedy mówi, przede wszystkim zwraca się uwagę na usta.
8
Chciałbym jeszcze, aby mój krytyk Emilian odpowiedział, czy należy do jego obyczajów czasami myć nogi? A jeżeli nie zaprzecza, to niech wykaże, że więcej troski należy poświęcać czystości nóg niż zębów! Oczywista, że jeśli ktoś tak jak ty, Emilianie, prawie nigdy nie otwiera ust, a robi to tylko dla rzucania przekleństw i obelg, ten – sądzę – niech o usta nie dba w ogóle; niech nie czyści zębów ani zagranicznym proszkiem (bo już lepiej, jeśli je natrze węglem ze stosu), ani nawet niech nie płucze ich zwykłą wodą; i co więcej, jego podły język, narzędzie kłamstw i złośliwości, niech leży sobie zawsze we własnych cuchnących brudach. Wielkie to zło bowiem mieć język czysty i piękny, a mowę – przeciwnie, brudną i ohydną, zapuszczać czarny jad białym ząbkiem niczym żmija. Zresztą ten, kto wie, że wygłosi mowę nie bezpłodną i nie napastliwą, zawczasu płucze sobie usta niczym kubek na dobry napój. Ale po cóż aż tyle mówić o gatunku ludzkim? Straszliwy potwór, ów krokodyl, który rodzi się w Nilu, nawet on, o ile mi wiadomo, otwiera niegroźnae paszczę dla wyczyszczenia zębów. Albowiem, jako że ją ma ogromną, pozbawioną języka i zazwyczaj zanurzoną w wodzie, do zębów dostaje się mu wiele pijawek; lecz kiedy wyjdzie z rzeki na brzeg i rozewrze paszczę, to pewien ptak rzeczny, zaprzyjaźniony z nim, wyjmuje mu te pijawki dziobem, nie narażając się na niebezpieczeństwo.
9