- W empik go
Apologia Sokratesa. Kryton - ebook
Apologia Sokratesa. Kryton - ebook
Dzieło nie jest traktatem filozoficznym w zwykłym rozumieniu tego słowa, czy nawet w tym znaczeniu, w jakim traktatami filozoficznymi są inne dialogi Platona (np. Uczta). Ani sam Sokrates, ani Platon ustami Sokratesa nie roztrząsają tu żadnych szczegółowych kwestii ontologicznych lub kosmologicznych, które zaprzątały wtedy uwagę greckich filozofów. W argumentacji Sokratesa (zwłaszcza w jego rozmowie z Meletosem) można nawet dopatrzyć się błędów logicznych. Sokrates np. niesłusznie twierdzi, że nikt nie może świadomie dążyć do deprawowania innej osoby, ponieważ ta w końcu zwróciłaby się przeciwko niemu. I w historii starożytnej i współcześnie można łatwo znaleźć przykłady osób, które – zdeprawowane – szkodziły nie osobie odpowiedzialnej za jej zepsucie moralne, lecz innym. Sokrates tylko pozornie zbija również drugi punkt oskarżenia, twierdząc, że nie można go oskarżać jednocześnie o bezbożność i wprowadzanie nowych duchów. W rzeczywistości Anytos, Meletos i Lykon nie oskarżali go o ateizm, lecz o to, że nie uznaje bogów, których państwo uznaje, czyli religii państwowej. Była to niewątpliwie prawda. Jak powiedziano, religijność Sokratesa była bardzo głęboka, ale też całkiem innej – ogólniejszej i bardziej refleksyjnej – natury, niż u zwykłych Ateńczyków. Jest też prawdą, że Sokrates nie był zwolennikiem ustroju demokratycznego. Nie mógł zgodzić się z branym w Atenach za pewnik przekonaniem, że obywatele w swojej większości reprezentują mądrość. (za Wikipedią).
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-649-1 |
Rozmiar pliku: | 93 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jakiego wrażenia doznaliście wy, Ateńczycy, ze strony oskarżycieli moich, nie wiem – ale ja nawet sam przy nich o mało o sobie nie zapomniałem: tak przekonywająco mówili. A przecież słowa niemal prawdy nie wyrzekli. Z pomiędzy zaś licznych kłamstw ich jedno przedewszystkiem w podziw mię wprawiło, to jest to, w którem utrzymywali, że wam się trzeba mieć na baczności, abym was nie obałamucił, jako człowiek biegły w słowie. Bo że nie uczuli w sobie wstydu, że natychmiast odparte zostanie zdanie ich rzeczywistością, kiedy nie okażę nawet w najmniejszym stopniu tej biegłości w słowie – to mi się zdało u nich najbezwstydniejszem; chyba że oni nazywają biegłym w słowie każdego, który prawdę mówi: bo jeżeli takie jest ich zdanie, to zgodziłbym się na to, że jestem retorem, jakkolwiek nie na ich wzór retorem.W każdym razie, jak mówię, prawie nic prawdziwego nie wyrzekli, podczas kiedy wy całą odemnie usłyszycie prawdę, Ateńczycy! – nie w wyszukanych wprawdzie, na Zeusa, zwrotach i omówieniach, jak się to dzieje w ich mowach, i bez krasomówczych ozdób, ale w słowach prostych i pierwszych lepszych wyrazach – bo ja wierzę w prawdę tego, co mówię, i nikt niechaj czego innego nie oczekuje odemnie. Wszakże nawet nie przystałoby mi w tak podeszłym już wieku, jak młodzieniaszkowi, z mowami sztucznemi wobec was występować. I nawet bardzo, Ateńczycy! proszę was o to i to wam polecam: jeżeli będziecie mnie słyszeli broniącego się w ten sam sposób, w jaki wygrażać się zwykłem przy stołach przekupniów na rynku i w innych miejscach, gdzie wielu z was mnie słyszało – nie dziwujcie się temu i nie hałasujcie dlatego. Rzecz bowiem taka jest: ja obecnie pierwszy raz staje przed sądem, mając lat siedmdziesiąt; jest mi zatem sposób mówienia w tem miejscu zupełnie obcy. Podobnie więc, jak znalazłbym u was pobłażanie, gdybym w rzeczywistości cudzoziemcem był, przemawiając tem narzeczem i zwyczajem, w jakim wzrosłem, tak i teraz proszę was o to słuszne, jak sądzę, uwzględnienie, abyście na sposób mówienia nie zważali – bo może będzie gorszy, może lepszy – a na to jedynie baczyli i uwagę waszę zwracali, czy słuszne jest czy niesłuszne, co mówię: bo sędziego zaletą to jest właśnie, a zaletą retora mówić prawdę.
Najprzód więc wypada mi podjąć obronę, Ateńczycy! przeciwko pierwszym kłamliwym oskarżeniom na mnie podniesionym i pierwszym oskarżycielom, a potem dopiero przeciwko drugim oskarżeniom i oskarżycielom drugim. Bo wielu wystąpiło przed wami oskarżycieli przeciwko mnie, i przez lat już wiele to się działo, a prawdy nie mówili wcale, i tych ja bardziej się lękam, niż Anytosa² i jego wspólników, jakkolwiek i ci są niebezpiecznymi. Niebezpieczniejszymi są jednak – mężowie! – tamci, którzy bardzo wielu z pomiędzy was od dziecka brali i w was przekonanie to wpajali i oskarżali mnie wbrew wszelkiej prawdzie, że jest Sokrates jakiś, mędrzec, co bada zjawiska napowietrzne i wszystkie tajemnice podziemne zgłębił i fałsz w prawdę obraca.³ Ci właśnie Ateńczycy! – wieści takie rozsiewający, są owymi niebezpiecznymi oskarżycielami moimi. Bo wszyscy słyszący to mniemają, że ludzie, którzy takiemi badaniami zajmują się, w bogów nawet nie wierzą. Jest następnie oskarżycieli tych wielu i przez długi już przeciąg czasu mnie obwiniali, a obwiniali do tego jeszcze przed wami, kiedy byliście w wieku, w którym najsnadniej uwierzyć, boście byli chłopcami, a niektórzy z pomiędzy was młodzieńcami już, i ślepe zgoła wytaczali skargi, skoro nikt się nie bronił. A co ze wszystkiego najgorsza, to że nawet imion ich niepodobna wiedzieć i wymienić, wyjąwszy, jeżeli który komedyopisarzem⁴ jest. Z tymi zaś, którzy z zawiści i przez oszczerstwa wpływali na was, równie jak z tymi, którzy i sami tak przekonani, drugim także przekonanie owo wpajali – z tymi wśród wszystkich sprawa najtrudniejsza: bo ani wezwać tutaj nie można żadnego z nich, ani zarzutów jego odeprzeć, ale broniąc się, trzeba zgoła jakby z cieniem walczyć i prowadzić dowód bez odpowiedzi niczyjej. Jak zatem ja mówię, tak i wy miejcie to przekonanie, że dwojacy są moi oskarżyciele: jedni, którzy teraz skargę przeciwko mnie wnieśli, a drudzy, którzy, jak wspomniałem, od dawna to już czynili, i tą się powodujcie myślą, że najprzód przeciwko tym drugim obronić mi się trzeba, skoro i wy ich pierwej skarg słuchaliście i ze skutkiem o wiele większym niż oskarżycieli późniejszych. Tak jest – więc obronę trzeba mi podjąć, Ateńczycy! i przedsięwziąć zadanie wyrwania z was złego o mnie mniemania, powstałego przez oszczerstwa, któreście w długim przeciągu czasu utwierdzili w sobie, a trzeba mi uczynić to w czasie tak krótkim. Życzyłbym ja sobie bardzo, aby cel ten osiągnąć, jeżeli tylko tak lepiej jest dla was i dla mnie, i abym się ze skutkiem jakimś bronił; ale zdaje mi się, że to rzecz trudna, i wcale tego nie ukrywam przed sobą. Z tem wszystkiem niechaj się dzieje, jak się bogu podoba, a prawu posłusznym być trzeba i bronić się.
Zacznijmy więc jeszcze od początku, jakie są owe zarzuty, wskutek których złe owo mniemanie o mnie powstało, a na których i Meletos opierając się, to oskarżenie wniósł przeciwko mnie. Tak – przez jakieżto mowy spotwarzali mię oszczercy? Muszę słowa ich, jakby skargę powodów odczytać. »Sokrates winnym jest i postępuje zdrożnie, ponieważ bada tajemnice ziemi i nieba i fałsz obraca w prawdę i uczy tego drugich także«. Taka jest skarga ich mniej więcej. Wszakże widzieliście to i sami w komedyi Arystofanesa, jak tam Sokrates jakiś wzlata, utrzymując, że się w powietrzu unosi, i wiele innych prawi rzeczy dziwacznych, z których ja zupełnie nic nie rozumiem. I nie przez wzgardę dla takiej umiejętności mówię to, jeżeli kto w tej mierze mądrym jest – niechajże nie ściągnę na siebie tak ciężkich zarzutów ze strony Meleta! – ale ja, Ateńczycy, nie mam z tem nic do czynienia, a za świadków biorę sobie bardzo wielu z pomiędzy was samych i wzywam, abyście sobie wzajemnie rzecz tę rozjaśnili i opowiedzieli wszyscy, którzyście kiedykolwiek rozmowy moje słyszeli – a jest was takich dosyć – opowiedzcie więc jedni drugim, czy który z was słyszał mnie kiedy mówiącego cokolwiekbądź o rzeczach takich: a przekonacie się stąd, że podobne są i inne zarzuty przeciwko mnie, które bardzo wielu podnosi. Wszelako ani na tem nic niema, ani nie jest prawdą, jeżeli od kogoś słyszeliście, jakobym podejmował się wychowywać ludzi i pieniądze brał za to; jakkolwiek i taki zawód pięknym się wydaje, gdyby ktoś umiał ludzi kształcić, jak Gorgias Leontyńczyk i Prodikos Keejczyk i Hippias z Elidy. Toż każdy z nich gotów pójść do jakiegokolwiek miasta, i tam młodzieńców, mogących dowolnie uczyć się za darmo u jednego ze współobywateli, nakłaniają, aby porzuciwszy naukę u tamtych, u nich ją pobierali za pieniądze i w dodatku wdzięczność im jeszcze za to zachowali. Wszakże i tutaj również jest Paryjczyk jeden, mędrzec, o którego pobycie dowiedziałem się, spotkawszy przypadkowo człowieka pewnego, który zapłacił sofistom więcej, niż wszyscy inni razem wziąwszy – Kalliasa, syna Hipponikowego. Zapytałem się go zatem – ma bowiem dwóch synów – »Kalliasie« – mówię – »gdyby synowie twoi byli źrebiętami albo cielętami, potrafilibyśmy zapewne dobrać i nająć dla nich dozorcę, któryby zdołał pięknie i dobrze hodować je w przymiotach, jakieby posiadać powinny – a nadzorcą takim byłby albo ujeżdżacz jaki, albo rolnik; obecnie jednak, skoro ludźmi są, kogóż im zamyślasz wziąć na dozorcę? Któż zalet takich ludzkich i społecznych świadom jest? A sądzę, żeś się zastanowił nad tem, mając synów. »Czy jest kto taki« – mówię – »czy niema?«
– I owszem – odrzekł.
– Któż to jest – zapytałem – i skąd on, i za jaką uczy cenę?
– Euenos – rzecze – Sokratesie! Paryjczyk, za pięć min.⁵
I wielbić zacząłem Euenosa, jeżeli istotnie sztukę taką posiada i tak odpowiednio jej uczy; ja przynajmniej sam także szczyciłbym się i chełpił, gdybym się znał na tem – ale nie znam się, Ateńczycy!
Mógłby mi zatem słusznie kto z was zarzucić: »Jakże więc z tobą, Sokratesie? skądże się wzięły te oszczerstwa na ciebie? Wszakże nie zajmując się niczem nadzwyczajnem wśród innych, nie wywołałeś takiego o sobie mniemania i tyle gadaniny, jeżeli nie czyniłeś nic niezwyklejszego od większej części ludzi. Więc powiedz nam, co to jest, abyśmy tak na ślepo nie wydawali o tobie sądu«. Czyniący mi uwagę taką słusznieby ją czynił, i będę się też starał wykazać wam, co to jest, co na mnie owę niesławę ściągnęło i oszczerstwa. Posłuchajcie. A może wydawać się będzie niektórym z was, że żartuję – ale bądźcie przekonani, że całą prawdę wam wyznam. Otóż ja, Ateńczycy, przez nic innego, tylko przez niejaką mądrość takiego złego nabyłem imienia. Przez jaką? Przez mądrość, która podobno ludzką jest mądrością – bo istotnie zdaje mi się, że taka jest mądrość moja: a mędrcy tamci, o których przed chwilą wspomniałem, nadludzką jakąś zapewne mądrość posiedli, albo nie wiem, jak mam powiedzieć – bo ja na niej się nie znam, a kto mówi inaczej, kłamie i w celu spotwarzania mię takie rzeczy rozpowiada. Tylko nie czyńcie wrzawy, Ateńczycy! chociaż nawet wydawać się wam będzie, że mówię coś niesłychanego, bo nie swoje wypowiem słowa, które przytoczę, ale odwołam się do kogoś dla was wiarogodnego: oto na świadka mądrości mojej, jeżeli jest istotnie mądrością jakąś i jaką ona jest, stawię wam boga w Delfach. Znacie zapewne Chajrefonta; był on od młodości swej przyjacielem moim i przychylnym stronnictwu waszemu, i poszedł na wygnanie podówczas i z wami potem powrócił.⁶ A wiecie, jakim był ten Chajrefon, jak gwałtownym we wszystkiem, czego się jął tylko. Otóż tak pewnego razu i do Delf się udał i zdobył się na tyle śmiałości, że się zapytał wyroczni tylko, jak mówię, zachowajcie spokój, mężowie! – otóż zapytał się, czy jest kto odemnie mądrzejszy. I odpowiedziała Pytia⁷ , że mądrzejszego niema nikogo; poświadczy wam zaś o tem brat oto jego, bo on sam już umarł.
A zważcie, dlaczego o tem wspominam: chcę wam wykazać, skąd złe moje imię powstało. Otóż ja usłyszawszy o wyroczni, myślałem sobie tak: »Cóż to bóg ten mówi i jakąż daje zagadkę do rozwiązania?⁸ Wszakże ja…………...Notatki
Sokrates, syn Sofroniska, urodził się w Atenach między r. 472. a 469. przed Chr. Wiadomości o życiu jego i nauce, pozostałe w pismach dwóch głośnych jego zwolenników, Ksenofonta i Platona, są najważniejszemi obecnie źródłami do poznania tej wielkiej w dziejach osobistości, budzącej w nas podziw zarówno potęgą umysłu, jak niezwykłą siłą charakteru. Niezrozumiany przez większą część współczesnych i dlatego na równi stawiony z sofistami, wzniecał zwolna nienawiść ku sobie przez wypowiadanie wszystkim bez ogródki przykrej najczęściej prawdy, zwłaszcza, że metodą rozmowy sobie właściwą zmuszał samychże rozmawiających do wyznawania błędów swoich, które właśnie radzi ukrywali. A tak ujrzał się u schyłku życia w r. 399. przed Chr. zapozwanym przed sąd, gdzie bronić mu się przyszło przeciwko oskarżeniu o bezbożność i szerzenie zepsucia między młodzieżą. Obecny obronie tej Platon, najgenialniejszy i najprzywiązańszy jego uczeń, odtworzył ją potem w tym samym duchu, w jakim ją Sokrates wypowiedział, ale i licznemi własnemi uzupełnił myślami, o ile nie przekraczając granic założonego zadania, dosadniej uwydatnić mógł znaczenie uwielbianego przez siebie mistrza. Uwaga. Tłómaczenie obu pism dokonane jest na podstawie tekstu M. Wohlraba w Bibliotece Teubnerowskiej.Skargę przeciw Sokratesowi zaniosło trzech obywateli: Meletos, oskarżyciel główny, i dwaj współoskarżyciele, Anytos i Lykon. Meletos, podrzędny poeta-tragik, jest prawdopodobnie tym samym, którego Arystofanes w »Żabach« wprowadził. Anytos, majętny garbarz, przyczynił się wraz z Trazybulem i innymi do obalenia rządów 30 tyranów i przywróconia demokracyi i doszedł do wielkiego w państwie znaczenia; przeciwnik sofistów, zaliczył między nich Sokratesa także, mając do niego niesłusznie osobistą urazę. O Lykonie nie wiemy nic dokładniejszego: był retorem, jak się okazuje z samejże »Apologii«. Z wszystkich trzech Meletos najpodrzędniejszą odgrywał rolę w całej tej sprawie.