Archiprzewodnik po Europie - ebook
Archiprzewodnik po Europie - ebook
Wędrówka przez najbardziej odważne budynki europejskie ostatnich kilku dekad.
Hala targowa w Rotterdamie, nad którą okrakiem stanął blok mieszkalny. Duńskie Muzeum Morskie zbudowane pod ziemią niczym scenografia z filmu science fiction. Drewniana kapliczka w Alpach będąca duchową esencją architektury. Uczelnia w Katowicach, która jest hołdem dla śląskich familoków.
To tylko kilka europejskich obiektów, które architekt Robert Konieczny i krytyk architektury Tomasz Malkowski uznali za warte zobaczenia. Każdemu obiektowi towarzyszy żywa dyskusja autorów. Dwie, czasami skrajnie odmienne opinie pozostawiają czytelnikowi miejsce na wyrobienie własnego zdania.
Robert Konieczny – uznany architekt, założyciel pracowni KWK Promes w Katowicach. Autor wielu wybitnych budynków zdobywających najważniejsze nagrody na świecie, w tym domu Arki w Brennej (tytuł najlepszego domu na świecie w konkursie Wallpaper Design Awards w 2017 r.), Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie (najlepszy budynek na świecie na World Architecture Festival 2016, ex aequo I nagroda w konkursie European Prize for Urban Public Space w 2016 r.). Członek prestiżowej Francuskiej Akademii Architektury.
Tomasz Malkowski – krytyk architektury i publicysta, pracował dla „Gazety Wyborczej”, „Architektury-murator”, współtworzył magazyn „ARCH”. Autor wielu artykułów i scenariuszy związanych z architekturą i historią architektury.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-728-0 |
Rozmiar pliku: | 43 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Wstęp
AT
Austria
CH
Szwajcaria
IT
Włochy
BE
Belgia
NL
Holandia
LU
Luksemburg
GB
Wielka Brytania
DK
Dania
NO
Norwegia
SE
Szwecja
FR
Francja
ES
Hiszpania
PT
Portugalia
DE
Niemcy
CZ
Czechy
PL
PolskaWstęp
Tomasz Malkowski: Przygoda z tą książką zaczęła się… Mogę sprawdzić po zdjęciach w telefonie, kiedy dokładnie… 2 lutego 2019 roku. Siedzieliśmy z Alicją Wasilkowską, wydawcą, i Bartkiem Witkowskim, grafikiem, w twojej Arce w Brennej. Zaczęliśmy rozmawiać o przewodniku i już przy wyborze pierwszych budynków mocno się pokłóciliśmy. To miała być książka o najlepszej współczesnej architekturze w Polsce, a ty zacząłeś torpedować ten pomysł.
Robert Konieczny: Nie widziałem szans na zapełnienie całej książki tylko polskimi budynkami.
Ale przecież mamy w Polsce dużo dobrej architektury, że nie wspomnę o twoich realizacjach, które zdobywają laury na całym świecie.
To nie jest tak, że w kraju nie mamy dobrej architektury. Jest sporo porządnych budynków, ale ustaliliśmy przecież, że będziemy szukać do przewodnika obiektów wyznaczających nowe ścieżki rozwoju w architekturze, często totalnie prekursorskich. I przy tak wysoko postawionej poprzeczce wiedziałem, że musimy rozszerzyć przewodnik na całą Europę.
Podczas tego pierwszego dnia pracy w twoim domu Alicja nagle wykrzyknęła: „Trzeba was nagrywać, jak rozmawiacie o budynkach. To jest żywe i interesujące!”. I tak przypadkiem powstała idea tej książki, która jest w całości mówiona. Mieliśmy napisać rzetelne teksty o każdym obiekcie, a wyszły nam z tego rozmowy.
Ja w ogóle jestem typem opowiadacza, dobrze się czuję podczas prowadzenia wykładów, lecz gorzej, kiedy mam coś napisać. Wiedziałem, że z twoim doświadczeniem dziennikarskim rozmowy będą lepsze. Ta formuła mi się od razu spodobała, bo dzięki niej czytelnik może czuć się włączony w dyskusję. Wartością dodaną tego przewodnika może być też to, że przy okazji prezentacji budynków pokażemy, jak można rozmawiać o architekturze.
A wiadomo, że wszyscy Polacy się znają na architekturze, podobnie jak na przykład na epidemiologii czy piłce nożnej.
Tak, żyjemy w kraju ekspertów (śmiech). Ale mówiąc serio, wierzę w sens tej publikacji, jej misję – wiem, duże słowo – popularyzacji współczesnej architektury. Brakuje mi książek na ten temat, które byłyby napisane prostym i przystępnym językiem, a do tego dobrze wydanych i ze świetnymi zdjęciami.
Szukaliśmy do przewodnika jak najbardziej różnorodnych obiektów – od ikon i znanych, nagradzanych budynków, po małe kaplice wiejskie gdzieś na prowincji czy obiekty przemysłowe, mamy nawet spalarnię śmieci i nastawnię kolejową! Jednak przede wszystkim liczyła się dla nas myśl stojąca za architekturą.
instagram.com/
robertokonieczny
Robert Konieczny – uznany architekt, założyciel pracowni KWK Promes w Katowicach. Autor wielu wybitnych budynków zdobywających najważniejsze nagrody na świecie, w tym domu Arki w Brennej (tytuł najlepszego domu na świecie w konkursie Wallpaper Design Awards w 2017 r.), Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie (najlepszy budynek na świecie na World Architecture Festival 2016, ex aequo I nagroda w konkursie European Prize for Urban Public Space w 2016 r.). Członek prestiżowej Francuskiej Akademii Architektury.
Sam uważam się za konceptualistę. I naturalnie najbardziej interesują mnie konceptualne projekty, z mocną, wyrazistą ideą. Cieszę się, że udało nam się stworzyć taki zbiór budynków, które wręcz prą do przodu, niektóre mocno wyprzedzają swój czas lub trendy.
Pamiętasz, ile świetnych obiektów nam wypadło? Choć dobrze wyglądały, były funkcjonalne, to nie widzieliśmy w nich szczególnie świeżej myśli.
Jeśli za budynkiem nie stał jakiś wyrazisty pomysł, to nawet nie chciało mi się o nim rozmawiać. Bo co tu mówić – że jest ładna elewacja i fajne proporcje?
Jak uważasz, do kogo adresowana jest ta książka? Gdy przystępowaliśmy do pracy, myśleliśmy o czytelnikach, którzy choć trochę interesują się architekturą współczesną.
Teraz, kiedy mam przed oczami całość i widzę teksty naszych rozmów ze zdjęciami, to przypomina mi to instrukcję czytania architektury. Często wyjaśniamy krok po kroku, jak działa jakiś budynek, jak został wpisany w lokalny kontekst. Argumentujemy każdy wybór obiektu w sposób logiczny. Myślę więc, że ta książka jest dla wszystkich, którzy chcą głębiej spojrzeć na architekturę. Warto być świadomym użytkownikiem architektury, bo jest ona ważnym elementem naszej codzienności. A do tej świadomości prowadzi tylko droga przez edukację.
Ważną częścią architektonicznej edukacji są podróże. Teraz, gdy kończymy pracę nad książką, świat znów został wstrzymany przez globalną pandemię. Szczęśliwie jeszcze latem zjechałem kilka krajów i zobaczyłem budynki, o których od dawna marzyłem. Brak możliwości latania sprowokował mnie do samochodowej wycieczki po Europie, ale dzięki temu w końcu dotarłem do alpejskich dolin i zobaczyłem dzieła Petera Zumthora.
instagram.com/
tomek_malkowski
Tomasz Malkowski – krytyk architektury i publicysta, pracował dla „Gazety Wyborczej”, „Architektury-murator”, współtworzył magazyn „ARCH”. Autor wielu artykułów i scenariuszy związanych z architekturą i historią architektury.
Ja mam chyba zboczenie zawodowe, bo nawet jak jadę gdzieś z rodziną na wakacje i widzę jakiś dobry, współczesny obiekt, to ostro hamuję, zjeżdżam z drogi i oglądam. Dlatego obyśmy szybko wrócili do odkrywania budynków na żywo. Architektura poznawana tylko przez zdjęcia to erzac, nie odczuwa się relacji przestrzennych, atmosfery, zapachu.
Mamy świadomość, że przy ograniczonej ilości miejsca nie daliśmy w przewodniku wszystkich ważnych budynków i architektów.
Na pewno umknęło nam parę wybitnych obiektów i nazwisk. Ale nie chodzi o to, żeby wszystko upchać w jednej publikacji. Podjęliśmy decyzję, że z racji pandemii musimy dać więcej dużych zdjęć. Zgodnie powiedzieliśmy wydawcy, że wolimy szerzej pokazać mniej budynków, niż zrobić litanię obiektów z pojedynczymi tylko zdjęciami.
Ważnym aspektem przy wyborze budynków było dla nas też to, jak one odpowiadają na zmiany klimatyczne. Myślę, że już minęły czasy, kiedy można było dywagować, czy robić architekturę zrównoważoną, czy „zwykłą”.
Nie mamy już innej opcji – katastrofa klimatyczna będzie przyspieszać, więc architektura musi być ekologiczna. Choć jest to bardzo ważne, nie był to dla nas nigdy jedyny czynnik wyboru. Po prostu doszedł kolejny parametr, który my architekci musimy spełnić przy projektowaniu budynków. Postanowiliśmy, że będziemy bezkompromisowi przy pracy nad przewodnikiem. Nie pokażemy budynku tylko dlatego, że jest eko i zdobywa z tego powodu uznanie i nagrody, jeśli jest słaby architektonicznie.
I podczas tego pierwszego dnia pracy w Arce wymyśliliśmy nie tylko formułę rozmów do książki…. Uznaliśmy też, że są potrzebne informacje praktyczne. Przykładowo do takiej Arki Koniecznego lepiej nie podjeżdżać samochodem, bo to czasem źle się kończy.
A tak! Alicja tego jeszcze nie wiedziała i wylądowała samochodem w rowie. Mój sąsiad za pomocą ciągnika musiał pomóc wydostać jej auto z zaspy. Takie informacje, jak najlepiej oglądać budynek, w jaki sposób do niego dojechać, są bardzo przydatne. W końcu pracowaliśmy przecież nad przewodnikiem.
Są budynki, o które się mocno pokłóciliśmy. Nierzadko mamy dwa odmienne zdania. Chciałbym, żeby czytelnik był trzecią stroną, która siedzi z nami przy stole i dorzuca własną myśl.
To byłoby idealne, gdyby nasze rozmowy sprowokowały innych do spojrzenia na prezentowane tu budynki we własny sposób. Pamiętam, jak mój prowadzący na studiach – prof. Andrzej Duda – mawiał, że architektura to nie matematyka. Więc naprawdę można bardzo różnie odbierać ten sam budynek.
Tyle godzin rozmawialiśmy, a nie zapytałem ciebie wprost – co to jest dobra architektura?
Myślę, że tyle, ile jest w tej książce budynków, tyle i definicji dobrej architektury.AT
Austria
Kunsthaus Bregenz
Bregencja
Peter Zumthor
2226
Lustenau
Baumschlager Eberle
CH
Szwajcaria
Bündner Kunstmuseum Chur
Chur
Estudio Barozzi Veiga
Das Gelbe Haus
Flims
Valerio Olgiati
Central Signal Box i Signal Box Auf dem Wolf
Bazylea
Herzog & de Meuron
Nowy budynek Kunstmuseum Basel
Bazylea
Christ & Gantenbein
Kaplica św. Benedykta
Sumvitg
Peter Zumthor
La Congiunta
Giornico
Peter Märkli
Muzeum Susch
Susch
Voellmy Schmidlin Architektur
Rolex Learning Center
Lozanna
Kazuyo Sejima + Ryue Nishizawa / SANAA
Szkoła Leutschenbach
Zurych
Christian Kerez
Termy w Vals
Vals
Peter Zumthor
Villa Vals
Vals
SeARCH, Christian Müller Architects
IT
Włochy
Muzeum MAXXI
Rzym
Zaha Hadid Architects
Bosco Verticale
Mediolan
Boeri Studio
Fondazione Prada
Mediolan
OMA
Uniwersytet Luigi Bocconi
Mediolan
Grafton ArchitectsKunsthaus Bregenz
AT, Bregencja, Karl-Tizian-Platz
1997
Peter Zumthor
TM W Mrocznym rycerzu w reżyserii Christophera Nolana kryjówka Batmana prezentuje się jak zwykle imponująco, jednak wyjątkowo nie jest to pieczara (Batcave została zniszczona we wcześniejszej części Batman – Początek – przyp. red.), a współczesna architektura – to olbrzymia, pozbawiona detali sala z betonowymi ścianami i podłogą, nad którą wisi szklany sufit rzęsiście oświetlający przestrzeń. Znając upodobanie Nolana do nowoczesnej architektury, inspiracją mogło być Kunsthaus w Bregencji, którego sale wystawowe to właśnie tylko beton i szkło.
RK Tylko że scenograf Nolana spartaczył sprawę, bo sufit w filmie jest płaski, a oświetlenie kojarzy się ze szpitalnym. A największą magią Kunsthaus jest delikatne, rozproszone światło. Pod jego wpływem betonowe ściany stają się miękkie, dematerializują się, a zarazem takie górne, naturalne oświetlenie tworzy idealne warunki do prezentacji sztuki.
Dla mnie Kunsthaus było zawsze zagadką. Jak to możliwe, że sale mają pełne betonowe ściany, a w środku przez sufit wpada dzienne światło? Z kolei od zewnątrz budynek wygląda jak szklana kostka. Nie umiałem pogodzić tych sprzecznych obrazów.
Bo to bardzo innowacyjny projekt, choć jak to bywa w budynkach Zumthora, wygląda na wysokiej klasy rzemiosło i nie eksponuje wprost swojego zaawansowania technologicznego. Szklane płyty na elewacji są ułożone niczym tradycyjny gont, każda tafla jest osobno zawieszona. Ale to tylko zewnętrzna skóra, pod nią jest stalowa konstrukcja i dopiero 90 cm w głębi znajduje się właściwa fasada budynku częściowo szklana, a częściowo betonowa. Czasami w ciągu dnia widać pod trawionym szkłem elewacji zarysy schodów i kubatur poszczególnych kondygnacji. Betonowe ściany sal wystawowych nie dochodzą do stropu – nie są nośne – mają tylko budować introwertyczny nastrój muzeum. Cały budynek spoczywa bowiem na trzech wewnętrznych i masywnych żelbetowych ścianach. Muzeum działa jak łapacz światła. Szklane fasady przechwytują promienie słoneczne, załamują je, światło pada przez warstwę drugiej, szklanej fasady i pod stropem jest rozprowadzane do sal wystawowych, wpadając do nich przez mleczne szkło sufitów.
Cały budynek to w zasadzie studium światła i jego rozpraszania. Szklane elewacje, które składają się z 712 tafli, zachowują się przeróżnie w ciągu dnia i zmieniają wraz z pogodą, np. pod wpływem deszczu ciemnieją, w pełnym słońcu robią się mleczne. Warto zobaczyć gmach nocą, bo wtedy fasady podświetla od środka specjalna iluminacja i Kunsthaus wygląda niczym delikatny lampion. Od strony Jeziora Bodeńskiego muzeum przypomina latarnię morską.
Dla mnie ten budynek jest doskonały pod każdym względem. Nawet najdrobniejsze detale są dopieszczone. Podłogi z lastryko w salach wystawowych i głównych schodach nie stykają się ze ścianami, jest tam wąska szczelina. To nadaje głębi zwykłemu połączeniu dwóch płaszczyzn. Albo piwnica, w której są m.in. łazienki i sala audytoryjna, ma fasady z mlecznego szkła, przez które wpada światło dzienne, choć każdy spodziewałby się tam ciemnego wnętrza!
Zumthor zaprojektował też niski budynek przed muzeum, który mieści kawiarnię, sklep muzealny i administrację. Celowo rozdzielił te funkcje, dzięki czemu główny gmach nie musiał mieć tradycyjnych okien – mógł nadać mu taką abstrakcyjną formę. Rozbicie instytucji na dwa osobne budynki spowodowało również, że wytworzył się między nimi zaciszny plac, który lepiej wpisał muzeum w starówkę Bregencji pełną rozdrobnionej zabudowy.
Mnie ten budynek oczarował pod każdym względem. Na pierwszy rzut oka to jedynie szklany sześcian i tylko jedne skromne drzwi wejściowe wyróżniają się w tej bryle. Kunsthaus nie krzyczy, ale i tak intryguje, bo coś pod szkłem majaczy. To architektura, którą się odkrywa powoli, wraz z kolejnymi wizytami, jak najlepsze dzieło sztuki.
Informacje praktyczne:
W poniedziałek muzeum jest nieczynne, za to w każdy pierwszy piątek miesiąca wstęp jest wolny. Dla dzieci i młodzieży do 19 lat wstęp jest bezpłatny. Bilety można kupić przez stronę internetową: kunsthaus-bregenz.at.
W Bregencji warto odwiedzić również Festspielhaus Bregenz (proj. Dietrich | Untertrifaller Architekten), którego główne audytorium jest położone nad brzegiem Jeziora Bodeńskiego, a scena znajduje się na wodzie. Budynek „zagrał” w jednym z filmów z serii o Jamesie Bondzie – Quantum of Solace (2008) w reżyserii Marca Forstera. Do Festspielhaus można dojść pieszo z Kunsthaus – to ok. 1 km trasą biegnącą nad malowniczym brzegiem jeziora.
Muzeum
Obiekt otwarty dla zwiedzających
Konieczność kupienia biletu2226
AT, Lustenau, Millennium Park 20
2013
Baumschlager Eberle
TM To może być dziwne, że zachęcamy do obejrzenia na pozór zwykłego biurowca. Budynek 2226 znajduje się w parku przemysłowym na obrzeżach Lustenau. Dominują tam hale i zakłady. Wśród nich 2226 wyróżnia się, ale to przecież tylko biały sześcian, jakich wiele. Jednak obiekt jest rewolucyjny i reprezentuje całkowicie nowatorskie podejście do architektury.
RK Mniej ważne, jak wygląda ten obiekt, kluczowe jest jego działanie. To przecież zgrabna kostka, ale clou ukryto w nazwie projektu. W środku biurowca panuje optymalny mikroklimat z komfortową dla ludzi temperaturą w przedziale 22-26 stopni Celsjusza, jednak w budynku… nie ma żadnego ogrzewania ani klimatyzacji czy wentylacji mechanicznej.
Byliśmy nawet na wykładzie Dietmara Eberle, założyciela pracowni Baumschlager Eberle, który wystąpił w Katowicach w ramach cyklu „Mistrzowie Architektury”. Opowiadał o założeniu budynku 2226. Pokazał tym projektem zupełnie inną drogę osiągnięcia standardów niskoenergetycznych. Obecnie dąży się do nich poprzez budowę coraz bardziej skomplikowanych obiektów, nasyconych wieloma technologiami. Eberle raczej sięga do doświadczeń budowniczych z całej historii architektury.
2226 to trochę taka współczesna kamienica, która czerpie z najlepszych elementów starych budynków. Zastosowano tam wysokie stropy, przez co jest lepsza cyrkulacja powietrza w pomieszczeniach. W dużej mierze 2226 to budynek pasywny, bo ma bardzo ciepłe mury o grubości aż 76 cm. Składają się one z dwóch warstw zbudowanych z cegieł, każda o szerokości 38 cm. Wewnętrzna jest nośna, zewnętrzna zbudowana jest z cegieł izolacyjnych. Masywne ściany lepiej akumulują ciepło, dzięki czemu w biurowcu utrzymywana jest stała temperatura. Fasady otynkowano tradycyjnymi tynkami wapiennymi, żeby ściany przepuszczały parę wodną, czyli „oddychały”.
Eberle wykorzystuje wiele rzeczy w tym projekcie, o których współcześni architekci chyba zapominają. Wentylacja budynku odbywa się przez wąskie panele umieszczone przy każdym oknie. Otwierają się automatycznie wtedy, kiedy na przykład w pomieszczeniach jest za wysoki poziom dwutlenku węgla. Z kolei upalnym latem są otwarte przez noc, by wychłodzić pomieszczenia i przygotować je na kolejny dzień pracy. W biurowcu 2226 nie ma więc skomplikowanych systemów, ale są czujniki, które sterują tymi wywietrznikami.
Całkowita rezygnacja z technologii nie jest możliwa. Ale mimo wszystko, siła tego budynku tkwi w prostocie. Najlepsze jest ogrzewanie czy też jego brak – jedynym źródłem ciepła w 2226 są… ludzie oraz urządzenia pracujące w budynku, jak komputery, lampy, a nawet ekspres do kawy. Eberle nam przypomniał prostą prawdę, że człowiek to chodzący grzejnik, każdy z nas emituje średnio 80 watów energii cieplnej. Oczywiście ważne jest też tam ustawienie budynku względem stron świata i łapanie promieni słonecznych.
Architekci nie eksperymentowali na klientach, bo zbudowali biurowiec 2226 głównie z myślą o siedzibie swojej pracowni, tylko część pięter podnajmowana jest innym firmom. Obiekt działa nieprzerwanie od 2013 roku, przez te lata projektanci monitorowali działanie budynku i okazało się, że ich założenia się sprawdziły. Faktycznie biurowiec utrzymuje optymalną temperaturę bez żadnych energochłonnych instalacji. Biuro Baumschlager Eberle zaczęło projektować coraz większe kompleksy budynków w oparciu o metodologię 2226.
Jednym z największych wyzwań, przed jakim stanęliśmy jako cywilizacja, jest katastrofa klimatyczna. A jak podaje Eurostat budynki odpowiadają aż za połowę zużywanej energii w UE, wliczając w to nie tylko ich eksploatację, ale cały cykl życia. Na architekturze spoczywa więc olbrzymia odpowiedzialność. Jednak jest nadzieja na zmiany. Można się jej dopatrzeć w innowacyjnych budynkach, takich jak biurowiec 2226. Ale to tylko jedna z wielu możliwych dróg do zastosowania. Na pewno 2226 jest bardzo obiecującą alternatywą dla zwykłego budownictwa.
Informacje praktyczne:
W budynku 2226 działa kawiarnia i galeria sztuki. Można zatem zobaczyć parter biurowca od środka. W 2016 roku obiekt otrzymał nagrodę główną w konkursie Brick Award, jako najlepszy ceglany budynek na świecie.
Kilkanaście kilometrów na północ od Lustenau znajduje się Bregencja, gdzie warto zobaczyć Kunsthaus projektu Petera Zumthora.
Biurowiec
Obiekt prywatny – można obejrzeć tylko z zewnątrzBündner Kunstmuseum Chur
CH, Chur, Bahnhofstrasse 35
2016
Estudio Barozzi Veiga
TM Chur, zaledwie 35-tysięczne miasto będące stolicą kantonu Gryzonia, to prawdziwe zagłębie dobrej architektury.
RK Tam swoją pracownię prowadzi Peter Zumthor – i to już mówi wiele. Dla mnie to jeden z najlepszych architektów na świecie. W mieście jest kilka jego budynków. Oprócz tego są tam dzieła Rudolfa Oligatiego i jego syna Valerio, również warte zobaczenia.
Wybraliśmy Bündner Kunstmuseum Chur, a w zasadzie nowe skrzydło muzeum projektu pracowni Barozzi Veiga. To betonowy sześcian, który stanął w środku miasta przy jednej z głównych ulic. Minimalistyczny i oszczędny, jak na szwajcarską architekturę przystało, choć to dzieło hiszpańskich architektów, którzy najlepiej znani są z projektu ikonicznej filharmonii w Szczecinie.
Czy ten budynek jest taki minimalistyczny? A ornament na elewacji? Bardzo cenię duet Barozzi Veiga, ale w każdym ich projekcie pojawia się jakiś formalny zabieg, z którym czasem mam problem.
Ornament to wciąż zbrodnia we współczesnej architekturze? (Ornament i zbrodnia to tytuł opublikowanego w 1919 roku eseju austriackiego architekta Adolfa Loosa – jego krytyka dekoracji ówczesnej architektury dała intelektualne podwaliny pod rodzący się modernizm – przyp. red.).
Niekoniecznie, ale dostrzegam coraz częstszą tendencję powrotu do ornamentu, to trochę taki neopostmodernizm. Jednak szanuję, że w tym budynku ornament jest konsekwentny, te kasetony z betonu pokrywają wszystkie cztery elewacje, nawet odciśnięto go na stalowej bramie garażowej z tyłu gmachu. Więcej – ornament przykrywa nawet okna wyższych pięter, kaseton staje się wtedy ażurowy.
Dla mnie ten ornament ma tu głęboki sens, bo budynek stanowi rozbudowę Villi Planta, klasycystycznej rezydencji z drugiej połowy XIX wieku, która od międzywojnia działa jako publiczny obiekt kultury. Pałacyk jest pełen dekoracji i ornamentów, wzorowano go na słynnej Villi Palladia. Barozzi Veiga też nawiązują do palladiańskiej architektury – stąd symetryczność fasad i układu wnętrz. Ornament oraz ten wszechobecny geometryczny porządek powodują, że współczesne skrzydło wchodzi w dialog z pałacem.
Moim zdaniem największą wartością tej rozbudowy jest jej struktura. Do pałacu, który ma wszystkie elewacje starannie dopracowane, trudno byłoby coś dokleić. Barozzi Veiga zbudowali więc oddzielny budynek, który łączy się z istniejącym pod ziemią. Dzięki odseparowaniu pałac oraz nowy budynek są w pełni autonomiczne, mają niezbędny oddech, a wokół nowego skrzydła powstał wręcz plac publiczny. Doceniam też, że choć dobudowany sześcian ma sporą kubaturę, to jednak większą jego część ukryto pod placem, w tym przestronne sale wystawowe. Zmniejszono więc skalę rozbudowy, nie dominuje ona w przestrzeni. Jeśli już więc ten budynek jest minimalistyczny, jak mówisz, to raczej w środku. Wnętrza są skrajnie proste, w tym świetnie dopracowane klatki schodowe z surowego betonu czy sale wystawowe typu white box, które są idealne do prezentacji sztuki. Atmosfera wnętrz jest niesamowita.
Barozzi Veiga potrafią z małej liczby składników tworzyć przestrzeń, która oczarowuje, ale i wycisza. W Chur najbardziej zapamiętałem schody łączące nową i starą część, które oświetla z góry świetlik – jego tafla wtopiona jest w posadzkę placu. Schody są jak betonowa rzeźba w ciemnym wnętrzu. Jasność bijąca z góry zaprasza, by wejść wyżej i odkrywać stałą kolekcję umieszczoną w pałacu, w tym rzeźby słynnego Alberto Giacomettiego.
Informacje praktyczne:
Muzeum czynne jest wtorku do niedzieli w godzinach od 10.00 do 17.00, dłużej otwarte jest w czwartki – do godz. 20.00. Więcej informacji o bieżących wystawach jest na stronie: www.buendner-kunstmuseum.ch.
Muzeum
Obiekt otwarty dla zwiedzających
Konieczność kupienia biletuDas Gelbe Haus
CH, Flims, Via Nova 60
1999
Valerio Olgiati
TM Architektura Valerio Olgiatiego jest pełna sprzeczności. I taki jest Das Gelbe Haus, czyli Żółty Dom, w jego rodzinnym mieście Flims. Dom jest konsekwentnie śnieżnobiały do tego stopnia, że Olgiati pomalował nawet na biało łupek kopertowego dachu. Tych paradoksów jest tam dużo więcej, bo ta siedziba niewielkiego muzeum poświęconego architekturze alpejskiej nie jest ani nowa, ani stara. Olgiati tak przebudował istniejący budynek, że z zewnątrz wydaje się on nawet starszy niż był wcześniej.
RK Wryły mi się w pamięć jego słowa: „Nie chcę, żeby ludzie już na pierwszy rzut oka rozumieli moje budynki. Muszą najpierw użyć intelektu”. Jako konceptualiście jest to bliskie mi podejście. Jednak Olgiati często mocno kamufluje swoje idee. Naprawdę trzeba czasu, żeby odszyfrować jego budynki. Żółty Dom wydawał mi się na początku zgrabną, alpejską kamieniczką. Ale jak poznałem drugie dno projektu, to opadła mi szczęka.
Trzeba wspomnieć, że Valerio jest synem słynnego architekta Rudolfa Olgiatiego, który był również zapalonym zbieraczem elementów architektury szwajcarskiej, zbierał drzwi, okna, różne detale z wyburzanych budynków. Przed śmiercią chciał przekazać swoją bogatą kolekcję gminie Flims. Postawił jednak dwa warunki. Pierwszy, że zbiór powinien być wyeksponowany w Żółtym Domu, który stał od lat opuszczony w centrum miejscowości. Drugi, że kamienica powinna być biała od piwnicy po dach. I jego syn podjął się zadania przebudowy obiektu. Najpierw zerwał żółty tynk, który stanowił o tożsamości starego budynku.
Olgiati bezpardonowo potraktował materię XIX-wiecznego domu. Całkowicie go zdekonstruował. Zabetonował wejście na środku frontu, przeniósł je na boczną elewację, gdzie dostawił żelbetowy ganek. Wszystkie okna zyskały betonowe framugi i większą głębokość, bo wycofał szklenie maksymalnie do środka. We wnętrzu dokonał istnej rewolucji – wstawił nową strukturę. Kolejne piętra opierają się na jednym drewnianym słupie, który nie jest jednak ustawiony w geometrycznym środku, ale został lekko przesunięty. Na ostatnim piętrze przestrzeń wystawowa otwiera się aż po spód czterospadowego dachu. I tu widać, że oś słupa konstrukcyjnego nie zbiega się ze środkiem dachu, którego obciążenie też przenosi. Dlatego Olgiati połączył dach i drewnianą kolumnę ukośną belką. To wygląda jak błąd w sztuce, ale to celowy zabieg architekta…
… żeby wytrącić nas z równowagi. Olgiati lubi igrać z naszymi przyzwyczajeniami. Elewacje historycznego budynku pozornie zniszczył, ale przecież odsłonił historyczny kamień i nawet mur szachulcowy na górnym piętrze. Malując fasady na biało, nadał im jeszcze bardziej charakteru eksponatu, świadka przeszłości. Ale całkiem zmienił proporcje budynku. Dodał betonową attykę, oczywiście białą, tak że stojąc blisko muzeum, ta wysunięta elewacja skrywa pochyły dach i budynek wydaje się kostką. W środku drewniane podłogi są tak ułożone, że każda „ćwiartka” wokół drewnianego filaru ma w inną stronę ułożone deski. Część drewna pochodzi z rozebranych wnętrz kamienicy.
Wiesz, my się tu zachwycamy tym budynkiem, ale boję się, że ktoś spojrzy na zdjęcia i powie – co to za obdarty dom? Olgiati jest kultowym architektem, ma swoich wiernych fanów, ale głównie wśród innych architektów. Tworzy architekturę bardzo architektoniczną, strukturalną. Podkreśla, że chce unikać jakichkolwiek symboli, nawiązań historycznych – budynki mają być czystą, abstrakcyjną architekturą.
To utopia, bo im bardziej starasz się uciec od symboli, tym mocniej prowokujesz symboliczne interpretacje. To jak z Czarnym kwadratem na białym tle Kazimierza Malewicza, który aż buzuje od treści mimo ich pozornego braku. Tak samo jest z budynkami Olgiatiego. Intrygują wieloznacznością.
Dyskutowaliśmy, czy w ogóle dawać Olgiatiego do przewodnika. Albo który budynek wybrać, bo wszystkie są dobre, ale każdy jest inny.
Wierzę, że choć jego twórczość wydaje się hermetyczna, to może porwać swoim surowym pięknem.
Informacje praktyczne:
Muzeum jest czynne od wtorku do niedzieli w godzinach od 14.00 do 18.00. Wstęp kosztuje 8 CHF, ale w przypadku nocowania we Flims i otrzymania karty gościa – bilety można zakupić ze zniżką 2 CHF.
Muzeum
Obiekt otwarty dla zwiedzających
Konieczność kupienia biletuCentral Signal Box i Signal Box Auf dem Wolf
CH, Bazylea, Walkeweg 61
1995, 1999
Herzog & de Meuron
TM Signal Box, czyli dwie nastawnie kolejowe w Bazylei, to były dla nas pewniaki – musiały się pojawić w tym przewodniku!
RK Ktoś, kto będzie to czytał, zapuka się w czoło – co my proponujemy ludziom, żeby oglądali jakieś budki kolejowe?
Przyzwyczailiśmy się do niezwykłych budynków muzeów czy świątyń, ale doskonale zaprojektowane obiekty infrastrukturalne to już rzadkość. Co takiego cię porusza w tych dwóch nastawniach?
Są dla mnie kwintesencją tego, z czego słynie szwajcarskie biuro Herzog & de Meuron. Nawet trudno wyrazić to słowami, bo dotyka materialności i niematerialności. Oni potrafią wziąć jakiś zwykły materiał, który każdy zna, bo jest podstawowym składnikiem architektury, ale tak go wywrócić na drugą stronę, że nagle staje się czymś niezwykłym. To oni pierwsi zrobili archetypiczny domek, jak z dziecięcego obrazka, tylko w całości odlany z betonu. Pewnie gdyby nie ich Rudin House w Leymen, nie byłoby mojej Arki. A tu z kolei wzięli na warsztat miedź, znaną od setek lat w budownictwie, jednak zamiast dachu obłożyli nią elewacje.
H&dM wymyślili do tego nowy sposób aplikacji. Obie nastawnie wyglądają jak wielkie szpule miedzianego kabla, które ktoś postawił obok torów kolejowych. Budynki obwinięto wstęgami miedzi o szerokości 20 cm. A tam, gdzie są okna i potrzebny jest dostęp światła, wstęgi lekko się wywijają i podnoszą, tworząc rodzaj żaluzji.
Ta efektowna okładzina to nie jest sztuka dla sztuki, ale przemyślany koncept. Herzog & de Meuron mieli zaprojektować wiele nastawni dla szwajcarskich kolei SBB. Szukali zatem sposobu, który pozwoliłby zunifikować obiekty, bo każda wieża ma przecież trochę inny program, wielkość, kształt. Miedziana wstęga to uniwersalny patent, który przydaje budynkom jednolitego wyglądu.
Jest jeszcze coś w tym materiale – rudawa powłoka miedzi kojarzy mi się z rdzawym pyłem, który zawsze osiada wszędzie wokół torów kolejowych. Białe albo betonowe wieże i tak by się szybko zbrudziły. A architekci już na dzień dobry poddali budynki takiej szlachetniej patynie.
Dla mnie to więc wpisanie się w kontekst miejsca, ale w nieoczywisty sposób. Znalezienie takiego pomysłu, to jest coś, o czym marzy każdy architekt. Jedną decyzją projektową – opakowaniem wież w miedzianą powłokę – rozwiązano wiele problemów stricte funkcjonalnych, a do tego jeszcze zyskano głębię znaczeń.
Signal Box wygląda jak dzieło zaawansowanej technologii, niczym komputery do kierowania ruchem kolejowym, które są w środku. Ale z drugiej strony to była ręczna, wręcz rzemieślnicza robota. Oglądałem zdjęcia z budowy – pasy miedzi nakładali robotnicy, mocując je do podkonstrukcji narzuconej na żelbetową skorupę. Nawet te subtelne wygięcia pasów przy oknach to najzwyklejsza praca ludzkich rąk, a nie żadne laserowe wycinanki.
Dla mnie to jest po prostu kawał pięknej architektury. Jak ona się zachowuje w słońcu albo deszczu! Miedziana elewacja zmienia się przecież w ciągu dnia i pór roku. Wieczorem przestaje być monolitem, bo nagle światło przeziera przez żaluzje i zdradza ukryte za nimi okna. Czysta poezja! Do tego jest to megafunkcjonalne – miedziana powłoka tworzy rodzaj siatki Faradaya, która chroni cały sprzęt komputerowy w nastawni przed zakłóceniami elektromagnetycznymi.
Surowe bryły wież kojarzą mi się ze stalowymi rzeźbami Richarda Serry. I myślę, że to nie przypadek, bo H&dM często odwołują się do sztuki współczesnej, a do tego wielokrotnie współpracowali z artystami, nawet takimi gigantami jak Joseph Beuys.
Tak, obie wieże Signal Box to coś więcej niż infrastruktura – to dzieła sztuki.
Informacje praktyczne:
Wieża Central Signal Box jest doskonale widoczna i łatwo dostępna, bo znajduje się w centrum Bazylei obok mostu biegnącego nad torami kolejowymi, w pobliżu przystanku tramwajowego Münchensteinerstrasse. Można wręcz podejść pod drzwi nastawni. Druga wieża – Signal Box Auf dem Wolf – znajduje się na zamkniętym terenie kolejowym. Stojąc na moście obok pierwszej, można ją jednak wypatrzeć w oddali. Trzeba tylko spoglądać na wschód – będzie widoczna na środku bocznicy kolejowej (stoi 800 m dalej, więc przyda się lornetka).
Obiekt infrastruktury transportowej
Obiekt prywatny – można obejrzeć tylko z zewnątrzNowy budynek Kunstmuseum Basel
CH, Bazylea
2016
Christ & Gantenbein
TM Bazylea sztuką stoi. Nie tylko ze względu na organizowane tam międzynarodowe targi Art Basel, które są jedną z najważniejszych tego typu imprez na świecie, ale także przez nasycenie miasta w liczne muzea i galerie. Sama architektura tych obiektów jest zwykle warta uwagi, pod Bazyleą można zobaczyć Fondation Beyeler projektu Renza Piano, to rozległy pawilon wpisany w park. Jest też awangardowa i chropowata hala Laurenz-Stiftung Schaulager – dzieło Herzog & de Meruon. Ten słynny duet w samym mieście zbudował gigantyczną nową halę targową, która rokrocznie gości Art Basel. Ale nas szczególnie zainteresowała rozbudowa Kunstmuseum.
RK I sam się sobie dziwię. Bo ten budynek ma cegłę na elewacji, tradycyjny trójpodział fasady na cokół, piętra i zwieńczenie w postaci fryzu. Bryła jest prosta, a jej jedyną ozdobą są drzwi czy okna, które mają nawet wywiedzione z tradycji okiennice.
Brzmi jak bardzo konserwatywna architektura.
Tak, ale z drugiej strony pracownia Christ & Gantenbein, czyli autorzy nowej części muzeum, przetwarzają te podstawowe elementy. Przykładowo okiennice wykonano z przemysłowej, ocynkowanej blachy. Sama cegła ma niespotykane, wydłużone proporcje, do tego przedziwny kolor w różnych odcieniach szarości.
Podobno to była żółta i czerwona cegła, którą ekstrahowano azotem. Dzięki temu procesowi chemicznemu „zdjęto” kolor z ceramiki, dlatego fasady Kunstmuseum są monochromatyczne i wyglądają jak czarno-biała fotografia. Zwróć uwagę, że tego trójpodziału elewacji nie zaznaczają żadne gzymsy, ale właśnie gradacja kolorów cegły.
Tam jest wiele takich nieoczywistych rozwiązań. Ale już mistrzostwem jest ten wysoki na 3 m fryz. Niby ceglany, ale jednak wyświetla informacje o wystawach. Wielkie tytuły czy nazwiska artystów obiegają budynek. Ale to nie jest jakiś banalny i krzykliwy ekran.
Kiedy widziałem w pełnym słońcu te napisy, to naprawdę nie miałem pojęcia, jak to zostało zrobione. Myślałem, że ktoś na czas wystawy wymalował jaśniejszą farbą fugi między cegłami, które układają się w napis. Ale wieczorem zobaczyłem, że te kreski świecą! Więc to jednak kwestia ukrytego oświetlenia.
Tajemnica tego fryzu tkwi też w ułożeniu cegieł. Każdy ich pas ma tam znacznie większe wgłębienia od spodu niż w pozostałej części fasady, co zwiększa rzucany cień. Ukryto w tych fugach diody LED, które są niewidoczne z poziomu ulicy. To one podświetlają sekwencyjnie wnęki. Wyłączona lampa oznacza pozostawiony naturalnie cień, czyli ciemny piksel, włączona niweluje cień – mamy wtedy jasny piksel. Dzięki oprogramowaniu można tworzyć napisy i wzory. System wspomagają czujniki badające poziom natężenia światła, które dostrajają jasność diod LED do panujących warunków.
Ta zaawansowana technologia została całkowicie ukryta. Na fasadzie widzisz tylko poetycką grę światła i cienia. I to muzeum zbudowane jest właśnie na takiej zasadzie. Np. połączenie budynku ze starym gmachem odbywa się przez dużą salę wystawową. To nie jest jakiś ciemny i wąski tunel, tylko pełnoprawna przestrzeń ekspozycyjna. Przechodząc nią, nagle znajdujesz się w zabytkowym gmachu. Zbudowanie takiej sali pod główną ulicą też pewnie było dużym wyzwaniem technicznym, ale będąc tam, nic nie zdradza tego wysiłku.
To jest taka mądra architektura, którą bardzo cenię. Widać w tym też szwajcarską skromność. Nawet jeżeli są wysokiej jakości materiały, to zestawia się je bezceremonialnie z czymś zwykłym. Główne schody w muzeum pokrywa szary marmur Bardiglio, a do tego dodano balustrady ze stali ocynkowanej na ścianie z szarym tynkiem. Taka stonowana architektura jest świetnym tłem nie tylko dla życia miejskiego, ale i dla prezentowanej wewnątrz sztuki.
Informacje praktyczne:
Muzeum jest czynne od wtorku do niedzieli od 10.00 do 18.00, dłużej otwarte jest w środy (do 20.00). Więcej informacji znajduje się na stronie: www.kunstmuseumbasel.ch.
Muzeum
Obiekt otwarty dla zwiedzających
Konieczność kupienia biletuKaplica św. Benedykta
CH, Sumvitg, Vitg 221
1989
Peter Zumthor
TM Niewielka kaplica w maleńkiej alpejskiej wiosce Sumvitg w Gryzonii to jeden z najstarszych obiektów, jaki wybraliśmy do przewodnika.
RK To tego typu architektura, która jest ponadczasowa. Uniwersalna forma, szlachetne materiały powodują, że kaplica i za 100 lat będzie doskonale się bronić. Peter Zumthor stworzył dzieło w nawiązaniu do lokalnej tradycji, ale zastosował nowoczesne rozwiązania, przykładowo pasmowe okna biegnące po obwodzie kaplicy tuż poniżej linii okapu dachu czy betonowe schody. Całość jest jednak pełna harmonii, która rzadko występuje w dziełach współczesnych architektów. Zumthor jest niedoścignionym mistrzem, którego nagrodzono Pritzkerem (Nagroda Pritzkera określana jest jako architektoniczny Nobel – przyp. red.).
A wszystko zaczęło się od lawiny, która 10 lutego 1984 roku zniszczyła pierwotną kaplicę. Był to najstarszy kościół w Szwajcarii datowany na IX wiek. Dziś jego ruiny można zwiedzać u podnóża wioski. Klasztor Disentis, do którego należała kaplica, zaprosił Zumthora do zbudowania nowej świątyni. Architekt wybrał nawet miejsce pod jej budowę – powyżej wioski, obok lasu, który chroni osadę przed niszczącymi lawinami. Nowa budowla jest drewniana jak większość zabudowy alpejskiej, ale ma unikalny kształt.
I do tego nieoczywisty. Z daleka wygląda jak rotunda, z bliska, gdy się wdrapuje ścieżką, nagle zaczyna się zauważać, że kaplica ma od wejścia ostry „dziób”. Gdy już człowiek myśli, że budynek jest na planie rybiej łuski, po wejściu do środka odkrywa, że to obiekt na rzucie kropli wody.
Łuski pojawiają się też na elewacjach jako drewniany gont. Gdy tam byłem niedawno, zachwyciłem się tym, jak pięknie spatynowało drewno. Elewacja południowa, wychodząca na wioskę, sczerniała, z kolei północna od strony lasu jest srebrzysto-szara. W dotyku fasady są miękkie jak zamsz. W ogóle każdy budynek Zumthora, ten również, jest bardzo sensualny. W środku kaplicy pachnie drewnem, a do jednoprzestrzennego wnętrza wpada z góry delikatne światło.
Zumthor powtarza, że architektura to przestrzeń i materiał. Nie chodzi w niej o formę, ale o materialność. Na początku kariery tworzył meble, ma więc w ręku fach rzemieślnika, dlatego jego budynki często są drewniane z doskonale dopracowanym detalem. Tutaj zaprojektował także proste meble – ławki, ołtarz. Klasę projektanta można poczuć, siadając na tych ławkach, przy ich minimalistycznym designie one są naprawdę wygodne.
Kaplica ma dach z widoczną od środka konstrukcją z drewnianymi żebrami krokwi, przez swój kształt przypomina on kadłub statku. Nagle drewniana kalenica staje się więc stępką łodzi.
Świątynia jako łódź to symbol często stosowany przez architektów współczesnych. Choćby znany polski powojenny kościół w Nowej Hucie – Arka Pana – ma taką bryłę (proj. Wojciech Pietrzyk – przyp. red.), ale jednym z najsłynniejszych przykładów jest kaplica w Ronchamp projektu Le Corbusiera. To oczywiście odniesienie do symboliki kościoła jako statku prowadzącego do zbawienia. Ale u Zumthora podoba mi się, że kształt bryły nie jest dosłowny, odkrywa się go dopiero przy bliższym kontakcie z budynkiem.
W ogóle jak cała szwajcarska architektura, którą cechuje skromność, także kaplica w Sumvitg jest niezwykle stonowana. Nawet jej religijne przeznaczenie zaznaczono jedynie delikatnym, niewielkim krzyżem na dachu, a wolnostojąca drewniana dzwonnica to w zasadzie konstrukcja przypominająca drabinę. Może się kojarzyć z biblijną drabiną Jakubową, po której z nieba schodzili aniołowie.
Żadnego blichtru, tylko podstawowe materiały, proste formy i konstrukcje, ale doskonale skomponowane. To jest esencja architektury.
Informacje praktyczne:
Do kaplicy można dojechać samochodem – od wioski Sumvitg prowadzi wąska i stroma asfaltowa droga. Po minięciu ruin dawnej świątyni św. Benedykta zaraz przed kolejnymi zabudowaniami po lewej stronie drogi znajduje się niewielki parking dla odwiedzających kaplicę. Ostatnie kilkadziesiąt metrów trzeba już pokonać pieszo wąską, górską ścieżką.
Kaplica
Obiekt otwarty dla zwiedzających
Wstęp wolny