- W empik go
Arkada - ebook
Arkada - ebook
Wakacje dobiegają końca i czwórka przyjaciół: Emily, Magda, Michael i Wiktor szykuje się do rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego. Z dniem pierwszego września do ich klasy dołącza tajemnicza koleżanka o imieniu Anastazja, której niecodzienne zachowanie i ubiór od pierwszej chwili wzbudzają podejrzenia Emily. Nagle, w trakcie szkolnej akademii, cała piątka przenosi się do krainy, która w niczym nie przypomina współczesnego świata. Wkrótce stanie się jasne, że tym razem to nie sprawdziany i szkolne ploteczki będą dla nich najważniejsze... Odcięci od tak dobrze znanej im rzeczywistości, są zdani tylko na siebie i swoją nową rówieśniczkę, która okazuje się odważną wojowniczką, broniącą swego kraju przed siłami Królowej Ciemności. W prowadzonej przez nią walce stawką jest wolność nie tylko jednego państwa. Czy nastolatkowie będą potrafili przeżyć w świecie, gdzie ani dobra, ani zła magia nigdy nie zginęła, a na każdym kroku czyhają na nich przerażające stwory?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-747-5 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Początek roku szkolnego dla przeciętnego ucznia jest czymś w rodzaju zaczynającej się męki. 1 września to dzień, w którym wszystko wraca do punktu wyjścia. Znów trzeba odliczać długie miesiące w oczekiwaniu na letnią przerwę, czyli błogi wypoczynek. Jednak fakt, że po wakacyjnym raju następuje epoka cierpienia, stał się rzeczą normalną jak zmiana pór roku. Zawsze przychodzą nowi uczniowie; nieśmiali, wystraszeni, niczego nieświadomi, a ich doświadczeni koledzy opuszczają szkolne mury, by ruszyć w dalszą drogę kariery zawodowej. Czas jakby stoi w miejscu, zmieniają się tylko ludzie. Kolejny rok nauki to też początek czegoś zupełnie nowego, nieodkrytego. Ujawniają się talenty, zmieniają oblicza, pojawiają się tajemnice, o których nikt dotąd nie wiedział…
Nasza historia rozpoczyna się właśnie wraz z nastaniem nowego roku szkolnego, w dziwnym tworze zwanym Zespołem Liceum i Gimnazjum w Greenmood. W tym niewielkim, sennym miasteczku, niewyróżniającym się praktycznie niczym i nazywanym pospolicie dziurą, znajdowała się szkoła z pozoru podobna do każdej, choć w rzeczywistości zupełnie inna niż wszystkie. Oczywiście, nie wyróżniała się ani elitarnym poziomem nauczania, ani dużym wyborem kółek zainteresowań, lecz tym, co przyciągało do niej tłumy uczniów z okolicy był jej budynek. Mieściła się na szczycie zielonego wzgórza wynurzającego się ponad rzędy kolorowych domków jednorodzinnych. Prowadziła do niej kamienna alejka, zaczynająca się w dole, obok przystanku autobusowego, a kończąca na niewielkim placyku w cieniu starych drzew. Szkoła ta, powstała z połączenia liceum i gimnazjum, została urządzona w tajemniczym zamku, o którym legendy opowiadano sobie w promieniu stu kilometrów dookoła Greenmood. Na pierwszy rzut oka w starodawnym zamku nie można było znaleźć niczego szczególnie interesującego, gdyby nie fakt, że nawet w samym miasteczku nie wiedziano o budowli nic konkretnego. Potężne, wykonane z czerwonej cegły mury z wysokimi oknami w stylu gotyckim i licznymi, strzelistymi wieżyczkami były jakby wypisane z ciągu obowiązującej czas historii. Mimo upływu lat gmach ten w ogóle nie wydawał się niszczeć, trwał ciągle niezmieniony, w identycznym stanie, przez stulecia. Nikt też nie potrafił określić jego wieku, nawet najlepsi badacze, którzy wielokrotnie przekraczali zamkowe wrota. Od zewnątrz wydawał się bowiem wzniesiony w stylu gotyckim, wykończenie wnętrz miał renesansowe, a jego forma bardziej przypominała wielką rezydencję hrabiego niż średniowieczny gród obronny. Roiło się w nim od tarasów i rozmaitych łączników, nie brakowało też tajemnych przejść i mrocznych podziemi. Było w nim zatem wszystko z ubiegłego millenium, a najdziwniejsze wydawało się to, że na formalne istnienie zamku w przeszłości nie zachował się żaden dokument. Zamkowe jak i miejskie archiwa na ten temat milczały. Dawne formularze przepadły albo nie zostały nigdy sporządzone. Co więcej, nie znano nawet nazwiska rodowego prawowitych właścicieli, którzy według legendy z niewiadomych przyczyn potajemnie opuścili zamek na przełomie XIX i XX wieku i nie powrócili już na tereny Greenmood. Nie wiadomo, kim byli ani gdzie się udali. Najstarsi mieszkańcy twierdzili, że tytułowano ich „hrabiami” czy „bogaczami”. Żaden z mieszczan nie ośmielił się też utrzymywać z nimi kontaktów, co dodatkowo interesowało historyków.
Lata przed otwarciem szkoły na zamek przyjeżdżało wielu badaczy i poszukiwaczy przygód próbujących rozwiązać choć jedną z tajemnic. Badania trwały miesiącami, lecz wszystkie kończyły się fiaskiem. Nad dziwnym gmachem ciążyła klątwa, która nie pozwalała nikomu posiąść jakichkolwiek informacji. Gmach zdawał się być odciętym od realiów świata, niedostępnym dla ciekawskich. Jednak ze względu na aktualne potrzeby miasta dotkniętego w latach 60-tych powodzią, która zniszczyła dawną szkołę, ówczesny burmistrz postanowił zagospodarować budynek do celów edukacyjnych. Przeniesiono do niego liceum i gimnazjum, tworząc nowy ośrodek naukowy. Uczniom podobał się pomysł uczenia w zamku pełnym tajemnic. Każdy z nich miał nadzieję na rozwiązanie jakiejkolwiek zagadki związanej z zabytkowym gmachem. Przez lata wychowankowie potajemnie myszkowali w najskrytszych zakamarkach, przeglądali najstarsze księgi, włamywali się do piwnic i szukali ukrytych znaków na ścianach… Oczywiście, nie znaleźli nic, ale atmosfera tajemnic powodowała, że takie poszukiwania stały się szkolną tradycją, znaną w całym Greenmood. W związku z tym kolejne pokolenia kontynuowały działania swoich poprzedników, prowadziły dzienniki, notowały własne spostrzeżenia, które trafiały później do szkolnej biblioteki i były czytane przez następnych i następnych, i następnych…
Mimo upływu lat i bezowocnej pracy tajemnice wciąż przykuwały uwagę wielu uczniów. Nawet w obecnych czasach, gdy świat zaczął skupiać się na Internecie, telewizji i grach komputerowych, uczący się w Zespole Liceum i Gimnazjum w Greenmood pamiętali o niezwykłości swej szkoły i starali się kontynuować jej tradycje. Nie robili tego wprawdzie z tak dużą ochotą jak ich poprzednicy, ale w sercu wciąż mieli ukrytą nadzieję, że: „może to się uda”… Nie przypuszczali jednak, że cała tajemnica rozwiąże się wraz z nastaniem nowego roku szkolnego. a wszystko to zdarzyło się tak przypadkowo, jak nikt nigdy nie mógł się spodziewać.
Słońce wysunęło się właśnie zza białych obłoków, oświetlając monumentalny gmach zamku. W ten oto dzień, w którym rozpoczynał się kolejny rok szkolny, pogoda dopisała, jakby sama chciała przedłużyć wakacje. Nie wybiła jeszcze nawet godzina dziewiąta, kiedy uczniowie grupkami wspinali się na wzgórze. Po raz pierwszy od ponad dwóch miesięcy musieli założyć niewygodne, galowe stroje i obcierające ich sztywne buty. Dziewczyny spięły włosy w ciasne koki lub praktyczne warkocze, chłopcy zaś założyli krawaty bądź szykowne muszki. Wszyscy cieszyli się jednak, że w tych „obciachowych” strojach spędzą jedynie chwilę w szkolnej auli, gdyż reszta dnia pozostawała dla nich wolna i zamierzali wykorzystać ją najlepiej, jak tylko się dało. Wyprostowani przechodzili śmiało przez żelazną bramę, a następnie maszerowali kamienną alejką wzdłuż zielonych ogrodów, aby wreszcie dojść do drzwi wejściowych i zagłębić się całkowicie w ponurej, szkolnej rzeczywistości. Czynili tak wszyscy z wyjątkiem jednej, jedynej grupki, która zebrała się przy głównej bramie. Była to klasa 3C gimnazjum, chyba najmniej zdyscyplinowana i zintegrowana w miejscowej społeczności uczniowskiej. Pomimo że zaczynał się już ich trzeci rok pobytu w tej samej klasie, oni praktycznie w ogóle nie zainteresowali się niczym, co mogło dotyczyć klasowych spraw. Znajdowały się wśród nich zarówno osoby oddane nauce, jak i te, które jej nie znosiły i wiecznie szukały rozrywek. Z tego drugiego grona średnio raz w tygodniu ktoś trafiał do szkolnego pedagoga, między innymi za próbę spuszczenia w toalecie plecaka kolegi, kradzież pieniędzy ze szkolnego sklepiku czy dorysowanie wąsów jednemu z portretów w holu.
Najbardziej odważnym i pewnym siebie przedstawicielem 3C był Wiktor Brown, rezolutny piętnastolatek z burzą kręconych, brązowych włosów na głowie i taką samą burzą pomysłów. Wysoki i wysportowany, odznaczał się szczególną aktywnością na lekcjach wychowania fizycznego, jednak z powodu przesadnego lenistwa i niechęci do nauki, był to jedyny przedmiot, na którym odnosił sukcesy. Ubiegły semestr zaliczył niemal cudem, poprawiając w ostatnim terminie styczniowy sprawdzian z historii i uzyskując tym samym ocenę dopuszczającą. Jako że jego rodzice ukończyli na studiach kierunki ścisłe, mógł bronić się tym, że nie jest urodzonym humanistą i dlatego historii po prostu „nie potrafi się nauczyć”. Ten drobny defekt próbował zasłonić w inny sposób, a mianowicie robiąc coś bardziej kreatywnego niż zakuwanie dat. Postanowił zwołać to nadnaturalne zebranie klasowe, aby mieć szansę wykazać się swoim talentem mówcy. Z tego powodu czekał przy szkolnej bramie przez całe pół godziny, stopniowo zatrzymując każdego klasowego kompana i zmuszając go do znalezienia sobie wygodnego miejsca obok niego. Gdy tylko zdołał uzbierać satysfakcjonującą liczbę osób, które zechciały poświęcić mu chwilę uwagi, wgramolił się na kamienny śmietnik przy bramie, który obrał jako swoiste podium i zaczął spotkanie.
– Siema, drodzy koledzy i koleżanki! – przywitał się wprawdzie niezbyt oficjalnie, ale, jak twierdził, nie lubił przynudzać. – Z przykrością przypominam wam, że już za kilkanaście minut zacznie się rok szkolny, czyli tragedia dla każdego z nas. Kolejny bezsensowny rok niespełnionych marzeń, bezowocnej pracy i napiętej atmosfery, której akurat w naszej klasie nie brakuje.
– Dzięki, że o tym przypomniałeś, stary – przerwał mu Michael Anderson, niebieskooki blondyn nazywany w klasie „młodszą wersją męża lalki Barbie”. Był to najlepszy przyjaciel Wiktora, a jednocześnie i największy rywal sportowy. Ich przyjaźń polegała na nieustannym droczeniu się, podjadaniu sobie nawzajem śniadania i robieniu głupich kawałów, a jednak, ku zdziwieniu pozostałych kolegów, mieli ze sobą bardzo dobre relacje.
– Nie wtrącaj się, zaraz przejdę do rzeczy – upomniał go Wiktor. – Nie zamierzam przedłużać jak nasza ulubiona przewodnicząca Emily, której rządy dobiegają już końca.
Między uczniami zapanowało nagłe ożywienie. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Emily i Wiktor za sobą nie przepadali. On nazywał ją „kujonką”, ona jego „niewyrośniętym idiotą”. Wspomnienie jej imienia w oka mgnieniu zdradziło klasie cel tego dziwnego spotkania.
– Powiedzmy sobie szczerze – kontynuował Wiktor – nie jesteśmy zgraną paczką, nie potrafimy się dogadać, nie zgadzamy się nawet w najbardziej błahej sprawie. Tracimy swój honor, na który z całą pewnością zasługujemy, a nauczyciele mają nas za głupców.
– I kto to mówi… – roześmiał się Michael.
– Lepiej siedź cicho albo po szkole rozliczę się z tobą osobiście – odparł lekko zdenerwowany Wiktor.
– Dobra, już słucham, słucham – rzucił zniechęcony Michael.
– Kontynuując – zaczął znowu Wiktor – przez te dwa lata kompletnie zepsuliśmy sobie opinię, a nasza kochana przewodnicząca nie zrobiła nic, żeby nas do siebie zbliżyć. Była tylko świadkiem naszych bezsensownych sporów, podczas gdy my potrzebowaliśmy prawdziwego przywódcy, kogoś, kto poprowadzi nas w dobrym kierunku. Stopniowo traciliśmy ze sobą kontakt, obrażeni siedzieliśmy w najciemniejszych zakamarkach szkoły, czekając na cud. I kto nawrócił nas na właściwą drogę? Kto dał wskazówkę, pomógł, wsparł? Nikt. W tej klasie każdy musi liczyć wyłącznie na siebie.
– Nawiązywanie kontaktów to nie obowiązek przewodniczącej – odezwał się cichy, dziewczęcy głos. Należał on do Magdy Smith, nieśmiałej nastolatki w skromnej, granatowej sukience, o długich blond włosach splecionych w elegancki warkocz i błyszczących, zielonych oczach. Była to najlepsza przyjaciółka Emily, która postanowiła bronić jej honoru. – To sprawa indywidualna, nikt nie ma prawa w nią ingerować.
– O rany, zabrałaś głos! – wykrzyknął Wiktor ze złośliwym uśmieszkiem, ale po chwili zdystansował się, aby zbytnio nie psuć sobie opinii. – To znaczy, miałem na myśli, że niepotrzebnie bronisz swojej przyjaciółki. To nie twoja sprawa…
– Jak to nie moja? – zdziwiła się nastolatka. – Skoro zaprosiłeś mnie tutaj, powinna dotyczyć nas wszystkich bez wyjątku. Chyba, że celem twojego zgromadzenia jest obgadywanie naszej koleżanki, która nie zasługuje na takie traktowanie.
– Jeszcze nic nie powiedziałem – oburzył się Wiktor. – Mam ciekawsze tematy do obgadania niż minusy naszej wspaniałej pani przewodniczącej.
– To możesz wreszcie przejść do sedna sprawy?! – zdenerwował się Michael, dla którego spotkanie wydawało się już za długie.
– Dobra, dobra – uciszył go Wiktor. – Otóż po miesiącach poszukiwań, ciężkiej pracy i wysiłku umysłowego znalazł się wreszcie ktoś, kto podejmie się bardzo trudnego zadania pojednania naszej klasy. Nie jest to byle jaka osoba bez doświadczenia, lecz taka, która doskonale rozumie nasze problemy i ma pomysł, jak je rozwiązać. W pełni świadoma tego, co ją czeka, ma zamiar nam pomóc, zjednoczyć nas w imię szkoły i dla naszego dobra. W całej klasie nie znajdzie się nikt taki, kto mógłby przebić ją w zakresie kreatywności i charyzmy.
– Czyli kto? – spytał Michael.
– Czyli ja – odpowiedział z dumą Wiktor.
Na te słowa zgromadzeni wybuchnęli głośnym śmiechem. Nie spodziewali się, że snobizm Wiktora zajdzie tak daleko, by ubiegać się o fotel przewodniczącego. Trójkowy uczeń ze zrujnowaną opinią u dyrektora, brakiem ambicji i wytrwałości nie nadawał się ich zdaniem na tę posadę.
– Co w tym złego? – zdumiał się nastolatek. – Przecież niezależnie od ocen, każdy może kandydować, również ja.
– Czy ty w ogóle wiesz, o co się starasz? – zapytała Magda. – Na przewodniczącego nadaje się ktoś odpowiedzialny. Powtarzam: odpowiedzialny, a nie taki jak ty.
– Kto powiedział, że nie jestem odpowiedzialny? – kłócił się urażony Wiktor. – Mam bardzo wiele planów dotyczących naszej klasy. Obiecuję, że gdy tylko zostanę przewodniczącym, od razu wezmę się do roboty. Staniemy się przykładem idealnie zgranej szkolnej paczki. Nauczyciele zaczną traktować nas z szacunkiem, a uczniowie z innych klas zechcą być tacy jak my. Będę słuchać każdego z was bez faworyzacji. Bardziej zaangażujemy się w życie szkoły. Zgłosimy się do wielu konkursów, co udowodni wszystkim, na ile nas stać. Sława, uznanie, przyjaźń, satysfakcja, przykłady godne naśladowania, lepsze samopoczucie, wyższe oceny: to wszystko zaistnieje w naszej klasie już w tym roku, jeśli tylko zgodzicie się na mnie zagłosować.
– Nie liczyłabym na to – tajemniczy, pewny siebie głos przerwał dalszy monolog Wiktora. Uczniowie wzdrygnęli się natychmiast i zaczęli szukać wzrokiem jego właściciela lub, jak się okazało, właścicielki. Była to Emily Grand, ówczesna przewodnicząca klasy i chyba jedna z najlepszych uczennic w dziejach Zespołu Liceum i Gimnazjum w Greenmood. Perfekcjonistka pod każdym względem, której cechy charakteru najlepiej odzwierciedlał jej wygląd. Miała na sobie spódnicę w szkocką kratę i perłową bluzkę z idealnie wyprasowanym kołnierzykiem. Na nogach nosiła czarne, galowe balerinki i długie, białe podkolanówki. Czarne jak noc włosy spięła w ciasny kok, a czerwone okulary-kujonki dodawały jej nadnaturalnej powagi.
Dokładnie przed chwilą dotarła pod bramę i teraz przeciskała się przez zgromadzony tłum. Nie mogła odpuścić sobie okazji do wymiany zdań na forum z Wiktorem. Poza tym, pragnęła też rzucić kilka krytycznych spojrzeń w stronę koleżanek, które jej zdaniem były „nieodpowiednio” ubrane na tak ważną uroczystość, jak rozpoczęcie roku szkolnego.
– Niektórzy są już tak wyczuleni na swoim punkcie, że potrafią się teleportować – burknął niezadowolony z przyjścia przewodniczącej Wiktor.
– A niektórzy są tak zarozumiali, że myślą, że nie mają konkurencji – odparła Emily, uśmiechając się krzywo. – Ciekawie zaczynasz swoją kampanię wyborczą: od spotkania przy bramie i nudnego monologu do… może ostatecznego głosowania?
– Przyszłaś tutaj, aby mnie prowokować czy masz coś ważnego do powiedzenia? – rzucił Wiktor.
– Oczywiście, że mam – odparła Emily, poprawiając okulary, które zjechały jej na czubek nosa. – Nie marnowałabym przecież czasu na kłótnie z kimś całkowicie niewyrobionym politycznie.
– Proszę? – odezwał się Michael, którego powaga w głosie przewodniczącej doprowadzała do śmiechu.
– Nie będę przedłużać – oznajmiła Emily. – Muszę ogłosić wam coś bardzo istotnego, więc proszę o chwilę uwagi. Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie nasza wychowawczyni, pani Taylor i…
– I powiedziała, że zamknęli szkołę? – spytał Michael z ironią, na co cała klasa wybuchła śmiechem.
– Na szczęście nie – odpowiedziała Emily chłodno i zmierzyła chłopaka przenikliwym spojrzeniem. – Poinformowała mnie, że w tym roku do naszej klasy dołączy nowa koleżanka. Prosiła, abyśmy ciepło ją powitali i otoczyli opieką, przynajmniej na jakiś czas.
– Jeju, będziemy się bawić w przedszkole! – jęknął Wiktor.
Nikt nie zareagował na jego komentarz. Wszyscy uciszyli się, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o nieznajomej.
– Nasza koleżanka jest dość nieśmiała – kontynuowała Emily. – Z tego, co przekazała mi pani Taylor, wynika, że dziewczyna ma piętnaście lat i nazywa się Ana Goldberg. Niedawno przeprowadziła się do Greenmood i właściwie nikogo tutaj nie zna, więc zależy mi, żeby udało się nam z nią zaprzyjaźnić.
– Możesz na mnie liczyć – zadeklarowała Magda.
– A na mnie nie – burknął Wiktor.
– Niczego od ciebie nie oczekuję, leniu – rzuciła przewodnicząca. – Nowa uczennica ma czekać na nas w holu, więc radzę, żebyśmy udali się w tamtą stronę. Dokładnie za dziesięć minut rozpoczyna się spotkanie w auli, czego, jako porządna klasa, nie powinniśmy przegapić.
Emily klasnęła w ręce i ruszyła kamienną alejką w kierunku szkoły, prowadząc za sobą pozostałych. Magda pospieszyła się i dogoniła przyjaciółkę, a następnie zdała jej ogólną relację z zebrania Wiktora. Przewodnicząca zareagowała na to wszystko śmiechem, gdyż ani trochę nie doceniała starań kolegi.
– Nie sądzę, aby ktokolwiek chciał na niego zagłosować – stwierdziła pewna siebie.
– Skąd mamy to wiedzieć? – zdziwiła się Magda.
– Nie można darzyć szacunkiem kogoś, kto wygłasza wykład, stojąc na śmietniku – odparła Emily dobitnie.
Wiktor odpuścił sobie komentowanie całej sytuacji. Zły, że przerwano jego kampanię wyborczą, szedł wraz z Michaelem na samym końcu pochodu, wydając z siebie co chwilę odgłosy podobne do warczenia psa. Dotarło do niego, że jeśli chciał wygrać wybory, musiał bardziej się postarać. Emily uchodziła bowiem wśród nauczycieli za wzór do naśladowania, czym szczególnie się szczyciła. W pełni wywiązywała się ze wszystkich szkolnych obowiązków, była kulturalna, niezwykle inteligentna i co prawda trochę egoistyczna i przemądrzała, ale nie za bardzo się tym przejmowała. Wyprostowana, z dumnie uniesioną głową, prowadziła swych kolegów przez szkolne ogrody, mijając zielone, równo przystrzyżone trawniki i żywopłoty. Przed nią wznosił się potężny gmach zamku, który dziewczyna, jako jedna z nielicznych, określała mianem „swojego drugiego domu”.
Uczniowie nie przejmowali się już tak końcem wakacji, gdyż wszyscy byli ogromnie zainteresowani nową koleżanką. Przyzwyczaili się, że w ich klasie zwykle ubywało, a nie przybywało osób. Co więcej, nie słyszeli do tej pory o jakiejkolwiek przeprowadzce do Greenmood, a w niewielkim miasteczku wieści na ten temat rozchodziły się bardzo szybko. Z głowami pełnymi pytań przeszli przez półokrągły dziedziniec, mieszczący się przed główną częścią gmachu i dwójkami wspięli się po kilku schodach, prowadzących do drzwi wejściowych. Podekscytowani zatrzymali się przed dużymi, dębowymi wrotami o mosiężnej, pozłacanej klamce w kształcie głowy lwa. Prowadząca ich Emily wyciągnęła rękę, żeby ją nacisnąć, lecz zawahała się na moment. Choć bardzo lubiła szkołę i miała wielkie ambicje, w gruncie rzeczy pozostawała normalną nastolatką, której wakacje właśnie dobiegły końca. Przekraczając szkolny próg, miała przyjąć na siebie góry nowych obowiązków, które nie należały do najprzyjemniejszych.
– Gotowa na nowy rok szkolny? – spytała stojącą obok Magdę.
– Jak najbardziej – odpowiedziała dziewczyna.
Emily nie miała już wątpliwości. Otworzyła potężne wrota i weszła do obszernego holu będącym głównym miejscem spotkań wszystkich uczniów. Jego wysokie na cztery piętra, łukowe sklepienie oświetlał rząd kryształowych żyrandoli, mieniących się wspaniałymi barwami tęczy. Centralną część holu stanowiła zabytkowa klatka schodowa, którą można było przedostać się do każdego zakamarka szkoły. Na wysokich, obitych ciemnoczerwoną tkaniną ścianach, prezentowały się imponujących rozmiarów obrazy w ciężkich, złotych ramach. Przedstawiały dawnych, tajemniczych właścicieli posiadłości, z którymi mało sentymentalni uczniowie przywykli robić sobie zdjęcia.
Przewodnicząca rozejrzała się wokoło. Wśród tłumu uczniów przebijających się teraz przez hol od razu rozpoznała poszukiwaną Anę… Ale to, co zobaczyła, było dalekie od jej wyobrażeń.
Na szczycie pierwszego odcinka szerokich, kamiennych schodów, opierając się obiema rękami o lśniącą, czarną balustradę, stała nowa członkini klasy 3C, niejaka Ana Goldberg. Jej nietutejszy, a wręcz awangardowy wygląd zdziwił nie tylko praktyczną Emily, lecz wszystkich, którzy weszli wraz z nią do holu. Była to wysoka dziewczyna o jasnej karnacji, dumnej, poważnej twarzy i błękitnych jak niebo, błyszczących oczach, ozdobionych ciemnymi, gęstymi rzęsami. Czerwone z natury usta pasowały wręcz idealnie do długiego do ziemi, staromodnego płaszcza. Jej głowę przykrywał granatowy kapelusz z rondem, zasłaniający całkowicie włosy i rzucający ponury cień na jej tajemniczą twarz. Dziewczyna przypominała bardziej aktorkę z ubiegłego wieku niźli uczennicę gimnazjum. Stała nieruchomo, zamyślona, w ogóle nie zwracając uwagi na tłumy ludzi na dole. Jej wzrok skupiał się na jednym z wiszących na ścianach portretów, przedstawiającym jakiegoś hrabiego w towarzystwie dwóch dam. Ana jakby smutno uśmiechała się do niego.
Wiktor pomyślał, że nowa koleżanka chyba ma coś nie tak z głową i pomyliła Zespół Liceum i Gimnazjum w Greenmood ze szkołą specjalną. Tak samo przez chwilę uważała i Emily, którą zszokował widok Any, ale musiała pominąć tę uwagę, gdyż jako przewodnicząca klasy to ona powinna pierwsza wyciągnąć rękę. Przecisnęła się zatem przez tłum uczniów i stanęła na pierwszym stopniu schodów. Za nią podążyli i inni, ciekawi, co też ma im do powiedzenia nowa koleżanka.
– Ty pewnie nazywasz się Ana? – spytała głośno Emily, aby czekająca na górze ją usłyszała.
– Owszem – odparła dziewczyna, odwracając się w stronę nastolatków. Ku zdziwieniu przewodniczącej, nie wydawała się wcale nieśmiała ani zagubiona, lecz po prostu dość dziwna w porównaniu z ogółem klasy. Wyprostowała się i zaczęła powoli schodzić, przypominając elegancką damę ze starych filmów.
Emily poczuła się nieswojo. Pierwszy raz miała przed sobą tak niecodzienną osobę i nie miała pojęcia, jak się zachować. Jedyne, co pozostawało jej w tej chwili, to zdać się na instynkt.
– Serdecznie witamy cię w naszej klasie – rzekła Emily, gdy dziewczyna stanęła naprzeciw niej. – Nazywam się Emily Grand i jestem tutaj przewodniczącą.
– Jeszcze… – burknął cicho Wiktor.
Emily puściła to mimo uszu. Przyjrzała się natomiast z bliska Anie. Spojrzała jej prosto w oczy i stwierdziła, że dziewczyna bez problemu mogłaby zrobić karierę modelki, gdyż urodą znacznie przewyższała wszystkie jej rówieśniczki. Jedna tylko rzecz nie pasowała do jej wyglądu, a mianowicie cienka blizna na prawym policzku, zostawiona prawdopodobnie przez ostre narzędzie.
– Co ci się stało? – wyrwało się przewodniczącej, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Ana wzdrygnęła się i odruchowo zakryła dłonią ranę, jakby wiązała z nią bardzo złe wspomnienia.
– Ciekawość to pierwszy krok do zguby – powiedziała z powagą, a jej głos zabrzmiał niezwykle dostojnie. W ogóle, patrząc na nią z bliska, uczniowie mieli wrażenie, że mogła liczyć o dziesięć lat więcej, niż podawała. Jej rysy twarzy wydawały się okropnie dorosłe jak na nastolatkę.
– Przepraszam, nie miałam zamiaru… – speszyła się Emily, lecz Ana zmierzyła ją karcącym spojrzeniem. – Może przejdziemy już do auli. Zaraz rozpocznie się akademia, a nasza wychowawczyni bardzo chciała, żebyśmy byli tam punktualnie.
Uśmiechnęła się sztucznie i z ulgą obróciła na pięcie, wyzwalając się tym samym spod wzroku tajemniczej koleżanki. Nie wiedziała dlaczego, ale to spojrzenie przyprawiało ją o dreszcze, jak gdyby biła od niego mroczna energia. Przewodniczącej się to nie podobało. Pierwszy raz znalazła się w sytuacji, w której obawiała się cokolwiek powiedzieć. Nie znała Any i nie chciała jej urazić, lecz z drugiej strony wolała zachować do niej pewien dystans. Miała przeczucie, że dziewczyna bynajmniej nie pochodzi z obecnej epoki.
Emily zebrała całą klasę i pospiesznie wyszła z holu bocznymi drzwiami, prowadzącymi do lewego skrzydła zamku, w którym mieściły się prywatne gabinety nauczycieli. Wiedziała, że była spóźniona, bo jej zegarek wskazywał za trzy dziewiątą, o której to miała rozpocząć się akademia, a mimo to nie przejmowała się za bardzo. Jej nadmierna ciekawość sprawiała, że wbrew woli zerkała ukradkiem na nową koleżankę i dziwiła się coraz bardziej. Przyzwyczaiła się już, że nowicjusze podziwiali każdy kąt zamku, zachwycali się obrazami, rzeźbami, pytali, dokąd prowadzą poszczególne drzwi, ale jeszcze nigdy nie trafiła na przypadek, w którym osoba nie wykazywała żadnego zainteresowania otoczeniem. Tak jak w holu Ana przyglądała się z uwagą portretom, tak teraz jej wzrok zdawał się nieobecny, pozbawiony emocji, pusty. Emily to denerwowało.
Uczniowie szybko przeszli przez długie korytarze i znaleźli się w jeszcze bardziej zatłoczonej niż hol okrągłej sali. Tłumy nastolatków nadciągały ze wszystkich stron zamku, spiesząc do auli na rozpoczęcie roku szkolnego. Byli to wprawdzie tylko gimnazjaliści, bo licealiści mieli osobną akademię dwie godziny później, ale i tak ich liczba wynosiła prawie dwustu, gdyż do Zespołu Liceum i Gimnazjum w Greenmood zjeżdżało się pełno uczniów z sąsiednich miasteczek. Teraz, tuż przed dziewiątą, wszyscy oni zmierzali w jedno miejsce, powodując niewyobrażalną ciasnotę. Przewodnicząca czuła się, jak gdyby utknęła w kilkunastokilometrowym korku. Spojrzała na zegarek. Pozostało jej naprawdę mało czasu. Cała jej nadzieja była skupiona w tym, że pan Carter, dyrektor, również się spóźni. Pewnie gdyby nie bezsensowne powitanie tej tajemniczej dziewczyny, zdążyłaby ominąć wszelkie niedoskonałości, wychodząc na niezwykle punktualną osobę. Rozdrażniona ruszyła w głąb tłumu, przeciskając się i wpychając, gdzie tylko się dało. Nie przejmowała się, że to było niekulturalne ani że nadepnęła tym samym na kilkanaście par butów. W sytuacji krytycznej nawet najpilniejsza uczennica musiała okazać trochę swojej bezczelności. W realu postąpiła tak samo cała klasa, wzorując się na Emily, która udała, że tego po prostu nie zauważyła.
Po kilku naprawdę ryzykownych manewrach Emily i jej towarzysze dopchali się do łącznika, a później szli już prosto do celu. Drzwi do auli czekały otwarte i niebawem klasa 3C znalazła się w tym obszernym, ciemnym pomieszczeniu. Wszystkie okna zostały zakryte przez grube zasłony, które oddzielały to pomieszczenie od reszty świata. Rzędy wygodnych, zielonych foteli były w większości zajęte przez poszczególne klasy. W pierwszym z nich siedzieli nauczyciele, uważnie badając wzrokiem całą salę. Na drewnianej scenie ustawiono kilka reflektorów, mających podkreślić powagę wydarzenia, jakim było rozpoczęcie roku szkolnego. Mieszcząca się na dodatkowym podwyższeniu mównica pozostawała pusta, co oznaczało, że dyrektor nie dotarł jeszcze na spotkanie.
Emily wzdrygnęła się nagle. Zobaczyła siedzącą w pierwszym rzędzie wychowawczynię, która kazała jej przecież pilnować nowej koleżanki. Jeśli okazałoby się, że Ana zgubiła się w drodze do auli albo została przed wejściem do łącznika, przewodnicząca miałaby niemałe kłopoty. Obejrzała się za siebie. Ana, niby cień, stała tuż za nią. Przewodnicząca zaprowadziła klasę do rzędu VIII, który uczniowie 3C zazwyczaj zajmowali. Poczekała, aż jej znajomi usadowią się na miejscach, a następnie zwróciła się do Magdy.
– Mam do ciebie prośbę – szepnęła. – Mogłabyś przypilnować naszej nowej koleżanki?
– A muszę? – Magda nie była do końca przekonana. – Wydaje mi się, że ona nie jest całkowicie… normalna.
– Nic na to nie poradzę – Emily wzruszyła ramionami. – Rzuć czasem na nią okiem, potem zdasz mi relację. Jeśli będzie naprawdę dziwna, wtedy po prostu pani Taylor wyrzuci ją z klasy i po sprawie.
– Biorę cię za słowo – odparła Magda, po czym zajęła miejsce tuż obok Any Goldberg. Nie była szczęśliwa z tego powodu, bo dziewczyna swym nietypowym wyglądem przyciągała uwagę praktycznie wszystkich uczniów zebranych w auli, a Magda nie lubiła znajdować się w centrum uwagi. Miała jednak nadzieję, że jeśli Ana zrobi coś naprawdę głupiego, zostanie oddelegowana z klasy, a może nawet ze szkoły.
Emily tymczasem udała się w stronę wejścia na scenę. Jako wybitna uczennica otrzymała w tym roku posadę w poczcie sztandarowym, z czego była niezwykle dumna. Reprezentacja szkoły na takim poziomie bardzo ją satysfakcjonowała. Pozostała dwójka czekała już na nią obok sceny. Przewodnicząca szybko założyła swoją szarfę i zajęła zaszczytne pierwsze miejsce od schodów. Dziś to ona miała wprowadzić sztandar na scenę. Wyprostowała się i uśmiechnęła do uczniów z 3C, aby pokazać im, jaka jest szczęśliwa.
Właśnie minęła godzina dziewiąta, a dyrektora nadal nie było widać. Zgodnie z nadzieją Emily, pan Carter wbiegł zdyszany do auli dziesięć minut później, gdy wszyscy, nawet najbardziej spóźnieni uczniowie, siedzieli już wygodnie w fotelach. Światła przygasły, ktoś zawołał: „Baczność! Sztandar wprowadzić!”. Zabrzmiały werble, na scenie rozbłysły reflektory i oto poczet sztandarowy, po raz pierwszy w nowym składzie, wszedł powoli po schodkach i z dumą zajął przydzielone mu miejsce przy tylnej ścianie. Wszystkie rozmowy ucichły, uczniowie śledzili z uwagą rozwój wydarzeń. Wprawdzie wiedzieli dobrze, co teraz nastąpi, lecz liczyli na jakiekolwiek nieprzewidywalne zwroty akcji, czym były zazwyczaj gafy dyrektora. Pan Carter, człowiek sędziwego wieku, gruby i łysiejący, często mieszał różne fakty o swojej szkole, myląc poszczególne klasy, a także nazwiska swoich podwładnych. Zdarzało mu się nazywać panią Johnes, nauczycielkę chemii, szefową kucharek, a pana Wernera, uczącego informatyki, mylił ze swoim szwagrem, który pracował w sklepie RTV. Twierdził, że obaj mieli charakterystyczne podwójne podbródki, co wzbudzało śmiech wśród zaciekawionej publiczności. Zapewne, gdyby nie pomoc wicedyrektorów, pan Carter szybko obróciłby tę szkołę w ruinę, nawet tego nie zauważając. Tego dnia wpadł do auli niczym burza. Pędem przemierzył całą długość sali i wdrapał się na scenę, gdzie dopiero złapał oddech. Oparł się wygodnie o krawędź mównicy i przez pierwsze pół minuty dochodził do siebie po wcześniejszym maratonie, po czym zaczął mówić bardzo powoli, mieszając słowa z głośnym sapaniem:
– Witam was, moi kochani – rzekł, ocierając z tłustego czoła krople potu. – Mam nadzieję, że wróciliście cali i zdrowi po tej długiej i relaksującej przerwie. Jak widzicie, mamy tu nowy poczet sztandarowy – wskazał na Emily, która napuszyła się niczym paw.
– O pięknie, znowu będzie przynudzać – szepnął do Michaela Wiktor.
– Poza tym do naszej szkoły doszło wielu nowych uczniów – kontynuował pan Carter. – Trzy klasy pierwsze i jedna uczennica klasy trzeciej – tu kilku ciekawskich odwróciło głowy w stronę Any. – Dziękuję wam, że wybraliście akurat nasze gimnazjum. Zapewniam was, że będziecie się tu czuli jak w domu.
– Tak, tak… – marudził znudzony Wiktor.
– Pozwolę sobie wytłumaczyć moje spóźnienie – mówił dyrektor. – Bez problemu zdążyłbym na czas, ale pech chciał, że dziś rano zepsuł mi się samochód. Musiałem wezwać mechanika, który zabrał moje auto do warsztatu, a potem na ostatnią chwilę biegłem na przystanek autobusowy. W centrum miasta był straszny korek, więc dojechałem dopiero parę minut temu. Nie mogłem przecież przegapić tak ważnej uroczystości jak rozpoczęcie roku szkolnego, prawda? Być może nauka nie wydaje się wam zbyt odprężająca, ale ona ma główne miejsce w naszym życiu, które dzięki niej staje się łatwiejsze.
– To zależy – burknął Michael.
– Ja także musiałem kiedyś się uczyć i uczę się teraz, bo człowiek uczy się cały czas – dodał dyrektor. – Uwierzcie, w przyszłości nie będziecie żałować tych kilku chwil poświęconych na czytanie czy zadanie ważnego pytania. Skończycie gimnazjum, pójdziecie dalej, może do naszego liceum – uśmiechnął się z nadzieją – zdobędziecie wykształcenie i zaczniecie pracować w waszym wymarzonym zawodzie. I powiecie wtedy: „Jak to dobrze, że posłuchałem starego Cartera i stałem się kimś”. Macie jeszcze dużo czasu przed sobą, ale tylko od was zależy, co z nim zrobicie… – odchrząknął głośno i poprawił mikrofon przy mównicy. – Dobrze, muszę teraz zapoznać was z kilkoma ogłoszeniami na nowy rok szkolny. Po pierwsze, nasze gimnazjum już czwarty rok z rzędu bierze udział w programie „W zdrowym ciele zdrowy duch”. To znaczy, że do szkolnego jadłospisu nieprędko wrócą tuczące frytki, hamburgery i pizze. Przybędzie za to dużo zielonych warzyw i owoców.
Na te słowa uczniowie zareagowali jednogłośnym jęknięciem.
– I to nie wszystko – kontynuował pan Carter.
– No nie… Co jeszcze? – Wiktor złapał się za głowę.
– Każda klasa będzie miała również dodatkową, obowiązkową godzinę wychowania fizycznego. Dobra kondycja nie zależy przecież wyłącznie od zdrowego, przepysznego jedzenia, prawda? – dyrektor, widząc niezadowolenie wśród większości uczniów, postanowił darować sobie kolejne powiedzonka i przejść do nowego tematu. – Teraz coś przyjemniejszego. Dwudziestego trzeciego września organizujemy w naszej szkole festyn jesienny. Na ten dzień zaplanowano degustację ekologicznych ciast, zawody sportowe, a także wiele konkursów i specjalny talent show. Osoby zainteresowane proszone są o zgłoszenie się do pani Taylor, która zajmuje się przygotowaniem konkursów.
– Już się zgłaszam – westchnął Michael. – Zatańczę Jezioro Łabędzie.
– Poza tym mam dla was pewną smutną wiadomość. – Tu dyrektor spoważniał. – Nasza bibliotekarka, pani Margot, złamała nogę i niestety nie może wykonywać swojej pracy. Na razie nie znaleziono nikogo na zastępstwo, więc w tym miesiącu nie będziecie mogli wypożyczać książek. Jest mi ogromnie przykro z tego powodu i mam nadzieję, że pani Margot szybko wróci do zdrowia. Przecież ta szkoła to jej drugi dom.
– A może lepiej, żeby nie wróciła… – zastanawiał się Wiktor, gdyż przypomniał sobie, jak w zeszłym roku pani Margot goniła go po szkole z parasolką w ręku, dlatego że rozmawiał z kolegą w czytelni zamiast interesować się lekturą.
– Nie będę już przedłużał – mówił pan Carter. – Przed wami jeszcze cały dzień wolny od zajęć, który powinniście dobrze wykorzystać. Plany lekcji dostaniecie od wychowawców po apelu. Ułożyłem je z myślą o was i mam nadzieję, że przypadną wam do gustu. Zatem bez dalszych wstępów przechodzę do najważniejszej części dzisiejszego spotkania.
– Nareszcie… – szepnęła Magda i wzdrygnęła się nagle, bo poczuła na swej lewej dłoni coś mokrego. Spojrzała na siedzącą obok Anę i stwierdziła, że po jej rękach i twarzy spływają strumienie potu. Oczy miała szeroko otwarte, oddychała ciężko. Magda pomyślała, że nowa koleżanka jest bliska omdlenia i właśnie chciała wstać, aby wezwać pomoc, ale przeszkodziły jej w tym słowa dyrektora.
– A więc – powiedział pan Carter i w tej chwili z głośników zabrzmiały werble. – Rok szkolny uważam za otwarty!
Ledwo to wymówił, a w auli nagle zgasło światło. Rozległy się pełne zdziwienia okrzyki, które zaraz przerwał głośny, złowrogi, szyderczy śmiech rodem z horroru. Wystraszeni nastolatkowie w ciemności rzucili się do wyjścia z auli, lecz wpadali na siebie, obijali się o ściany i fotele. Emily wraz z pocztem sztandarowym zbiegła ze sceny, skąd dochodził przerażający głos. Skuliła się pod ścianą i odruchowo zakryła głowę rękoma. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Czuła jednak, że dyrektor nie powinien był przyjmować do szkoły nowej uczennicy…