Arsène Lupin. Złoty trójkąt. Tom II - ebook
Arsène Lupin. Złoty trójkąt. Tom II - ebook
Druga część trzymającej w napięciu powieści o dżentelmenie złodziejaszku. Kapitan Patrice Belval – oficer armii francuskiej, na froncie pierwszej wojny światowej trafia do szpitala. Tam poznaje Korialię – przepiękną młodą pielęgniarkę. Między bohaterami wybucha gorące uczucie. Wkrótce okazuje się, że oboje skrywają wiele sekretów na temat swojej przeszłości. Czy na pewno są tymi, za których się podają? Splot wydarzeń zaprowadzi ich w sytuację niemalże bez wyjścia. Na szczęście w odpowiednim momencie pojawi się nie kto inny, a Arsène Lupin! Ale to nie koniec zaskakujących zwrotów akcji. Najlepsze dopiero przed nami.
Cykl powieści o dżentelmenie włamywaczu autorstwa Maurice’a Leblanca stał się inspiracją dla twórców hitowego serialu „Lupin”.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-280-7367-4 |
Rozmiar pliku: | 363 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
STRACH
– Ach! Nie, nie! To się nie może powtórzyć!!! – krzyknął Patrice.
Znowu podbiegł do okien i drzwi, chwycił metalowy drąg i próbował rozbić nim ramy okienne lub rozwalić mur zbudowany z potężnych kamiennych ciosów. Na nic się zdały jego wysiłki! Powtarzał ruchy, wykonywane zapewne kiedyś przez swego ojca – i jak on przed laty jedynie kaleczył drewno lub kamienie, pozostawiając jedynie ledwo widoczne ślady.
– Och! Mamo Coralie, mamo Coralie!!! – krzyknął zrozpaczony. – To moja wina! W jakąż pułapkę panią wciągnąłem! Przecież to czyste szaleństwo – chcieć walczyć samemu! Trzeba było poprosić o pomoc tych, którzy się na tym znają, którzy mają doświadczenie!... Jak ja mogłem sądzić, że sam mógłbym... Proszę, wybacz mi, Coralie...
Kobieta osunęła się na jeden z foteli. Patrice, klęcząc, obejmował ją ramionami i błagał o przebaczenie. Chcąc go pocieszyć, Coralie uśmiechnęła się i powiedziała cicho:
– Przyjacielu, nie traćmy nadziei. Może mylimy się... Może to jedynie jakiś zbieg okoliczności.
– Ale data... – wyszeptał. – Data... Ta data, czternasty kwietnia tysiąc dziewięćset piętnasty! Przecież tamtą napisali nasi rodzice... ale tę, Coralie, ktoś teraz z pełną premedytacją, pokazując jednocześnie, że nasz koniec jest bliski...
Zadrżała, a mimo to znów zwróciła się do niego, próbując podnieść go na duchu:
– Być może. Ale nasza sytuacja różni się od tej, w jakiej znaleźli się nasi rodzice. Jeśli nawet mamy wrogów, to mamy także przyjaciół... A ci będą nas szukać...
– Może zaczną, ale jakim cudem nas znajdą, Coralie? Zachowaliśmy celowo wszystkie środki ostrożności, ukrywając, dokąd idziemy. Poza tym nikt nie wie o istnieniu tego domu.
– A stary Simeon?
– Simeon rzeczywiście tu był, żeby dołożyć kolejny wianek żałobny. Lecz ktoś mu towarzyszył, kto ma nad nim władzę, i być może pozbył się go już, skoro nie był mu więcej potrzebny.
– To co teraz będzie, Patrice?
Poczuł, że jest wstrząśnięta i zawstydził się własnej słabości.
– Poczekamy – powiedział, starając się opanować. W końcu atak może nie dojść do skutku. To, że jesteśmy tu uwięzieni, nie oznacza jeszcze, że wszystko stracone. A poza tym będziemy walczyć, nieprawdaż? Zapewniam, że czuję w sobie wystarczająco dużo siły i jestem uzbrojony. Poczekamy jeszcze, a jak trzeba będzie, rozpoczniemy walkę. Teraz najważniejszą rzeczą jest sprawdzić, czy nie ma tu jeszcze jakichś drzwi, przez które napastnik mógłby się tu dostać.
Przez godzinę opukiwali dokładnie mur, lecz w każdym miejscu słyszeli ten sam głuchy dźwięk. Pod dywanem odkryli ułożone symetrycznie płyty, nie budzące podejrzeń. Pozostawały jedynie drzwi, które otwierały się jedynie na zewnątrz. Dlatego zsunęli większość mebli znajdujących się w pokoju, tworząc rodzaj barykady, uniemożliwiającej w pewnym stopniu zaskoczenie ich przez przeciwnika. Następnie Patrice naładował oba pistolety i położył je w dobrze widocznym miejscu, w zasięgu ręki.
– Teraz możemy czekać – powiedział. – Każdego, kto będzie próbował tu wejść, zabiję na miejscu.
Jednak wspomnienie tego, co zdarzyło się tutaj wiele lat temu, nie przestawało ich dręczyć. Wszystko, co teraz robili i o czym mówili – tamci również powiedzieli i zrobili, zamknięci w tym samym domu, przeżywający te same rozterki i walczący z tym samym ogarniającym ich strachem. Ojciec Patrice’a prawdopodobnie również przygotował broń, a matka Coralie zaczęła się modlić. Wspólnie zabarykadowali drzwi, opukiwali ściany, zaglądali pod dywan. Więc na ich przygnębienie nakładało się tamto z przeszłości.
Chcąc przestać zadręczać się oczekiwaniem, zaczęli przeglądać powieści i broszury, które czytali ich rodzice. Na dole niektórych stron, na końcu rozdziału lub na końcu wielu książek odkrywali napisane przez nich zdania. To były listy, które do siebie pisali.
„Ukochany mój, przybiegłam tu rano, żeby przypomnieć sobie wczorajszy wspólny dzień i pomarzyć o dzisiejszym, niedalekim. Ponieważ zjawisz się tu przede mną, przeczytasz te słowa: Tak bardzo Cię kocham...”
A w innym tomie:
„Moja najdroższa,
właśnie wybiegłaś, dopiero jutro znów Cię ujrzę. Z takim bólem opuszczę niedługo to nasze gniazdko, w którym zaznaliśmy tyle szczęścia i pragnę Ci wyznać po raz kolejny…”.
Przejrzeli większość książek i zamiast informacji, które spodziewali się znaleźć, natrafiali jedynie na słowa przepełnione czułością płomiennego uczucia.
Kolejne dwie godziny upłynęły im na czekaniu w napięciu na coś, co mogło się wydarzyć niebawem.
– Nic się nie wydarzy – powiedział w końcu Patrice. – A to oznaczałoby coś bardziej zatrważającego: że nie będziemy mogli się stąd wydostać. I w tym wypadku...
Nie musiał kończyć. Coralie domyśliła się, że Patrice myślał o czekającej ich niechybnie śmierci głodowej.
– Nie, nie! – krzyknął nagle Patrice. – Nie umrzemy! Przecież ludzie w naszym wieku mogą przeżyć bez jedzenia kilka dni. Trzy, cztery i nawet więcej! A przez ten czas odnajdą nas.
– Jak? – spytała Coralie.
– Jak? Dzięki moim żołnierzom, Ya-Bonowi oraz panu Desmalions! Zaczną się niepokoić, kiedy nie zjawimy się rano.
– Ależ, Patrice, sam pan powiedział, że nie wiedzą, iż tu przyszliśmy.
– Domyślą się. To łatwe. Jedynie uliczka oddziela oba ogrody. A w dodatku opisuję szczegółowo każdy mój dzień w diariuszu, który zostawiłem na biurku w pokoju. Ya-Bon wie, że go prowadzę. Z pewnością powie o nim panu Desmalions. A poza tym Simeon... Co się z nim dzieje? Przecież w końcu zauważą, że ciągle gdzieś krąży. I być może to właśnie on zacznie się niepokoić?
Niestety, ten wywód nie bardzo zdołał ich pocieszyć. Jeśli nie mieli umrzeć z głodu, to z pewnością nieprzyjaciel wymyślił im inny rodzaj tortury. Ich bezradność już była taką torturą. Patrice kontynuował swoje poszukiwania i nagle szczęśliwy zbieg okoliczności naprowadził go na inny trop. Otworzył książkę z 1895 roku, której jeszcze nie przeglądali, i znalazł dwie zapisane i sczepione ze sobą kartki papieru. Rozdzielił je i przeczytał kilka zdań, które napisał do niego jego ojciec:
„Patrice, synu mój, jeśli przypadkowo ten list trafi do Ciebie, będzie to znaczyło, że nagła śmierć nie pozwoliła mi go zniszczyć. Wyjaśnienie wszystkiego znajdziesz na ścianie tego pokoju, między oknami, jeśli zdążę to napisać”.
Więc rodzice zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które czyhało na nich, gdy weszli do pawilonu. Należało teraz sprawdzić, czy ojciec Patrice’a zdążył napisać to, co zamierzał.
Przestrzeń między oknami, podobnie jak reszta ścian, pokryta była drewnianą boazerią, zwieńczoną na wysokości dwóch metrów gzymsem. Powyżej była zwykła ściana. Patrice i Coralie już przedtem zauważyli, ale nie zwrócili na to uwagi, że w jednym miejscu boazeria musiała być poprawiona, bo miała inny odcień. Posługując się breloczkiem jako nożykiem, Patrice podważył gzyms i wyłamał deskę. Pękła bez trudu, ukazując napisanych na ścianie kilka zdań. Typowe zachowanie Simeona – pomyślał. – Pisze na ścianach, a później przykrywa tekst boazerią lub zaprawą... Łamał kolejne deski boazerii. Powoli ich oczom ukazywały się zdania pisane ołówkiem, w pośpiechu i już mocno przez lata zatarte. Z jakim napięciem Patrice je czytał! To słowa jego ojca, czującego nadchodzącą śmierć. Był to opis jego agonii i zarazem klątwa rzucona na nieprzyjaciela, który pozbawiał życia nie tylko jego, ale również jego ukochaną.
„Piszę – czytał Patrice półgłosem – żeby plany tego łotra nie zrealizowały się w pełni i żeby być pewnym, że dosięgnie go w końcu kara. Z pewnością umrzemy, ale chcemy, by przyczyna naszej śmierci była znana. Kilka dni temu powiedział on Coralie: «Odtrącasz moją miłość i przytłaczasz swoją nienawiścią. Dobrze. Zabiję ciebie i twojego kochanka w taki sposób, żeby nikt nie domyślił się, że to było morderstwo. Wszystko już przygotowałem. Uwierz mi!». I rzeczywiście – wszystko było przygotowane, Nie znał mnie, ale domyślał się, że Coralie przybiegała tu codziennie na spotkania, więc tu przygotował nasz grobowiec. W jaki sposób umrzemy? Nie wiemy. Prawdopodobnie z głodu. Jesteśmy w tym miejscu od czterech godzin. Drzwi zamknęły się za nami. Ciężkie, masywne drzwi, które zapewne zamontował w nocy. Wszystkie pozostałe otwory zostały zamurowane grubo ciosanymi kamieniami po naszym ostatnim spotkaniu. Ucieczka nie wchodzi więc w grę. Co się z nami stanie?”
Tu tekst się kończył.
– Widzi pani, Coralie? Przeszli przez to samo, przez co my przechodzimy. I też obawiali się głodu. Bezradność przytłaczała ich jak nas, więc żeby zająć czymś myśli, zaczęli opisywać swoją sytuację. Mogli przypuszczać, że ten, który zdecydował o ich losie, nie przeczyta tego tekstu. Niech pani spojrzy! Jedyna wisząca tu zasłona musiała zakrywać nie tylko oba okna, ale także przestrzeń miedzy nimi. Widać to po karniszu, który biegnie wzdłuż całej długości ściany. Po śmierci naszych rodziców nikt nie odsłonił tych zasłon, dzięki czemu prawda nie wyszła na jaw aż do chwili, gdy Simeon odkrył ją i przezornie zasłonił napis dodatkowo boazerią. Potem zawiesił dwie zasłony, zastępując nimi poprzednią, która była za wąska. Dzięki temu wszystko wyglądało jak dawniej.
Patrice znowu zabrał się do pracy. Zaraz też pojawiły się kolejne linijki tekstu:
„Ach! Gdybym tylko mógł sam cierpieć i sam umrzeć! Ale przeraża mnie świadomość, że w to wszystko wplątałem moją ukochaną. Próbuje walczyć z ogarniającym ją lękiem, ale jest tak silny, że niedawno poczuła się słabo i teraz odpoczywa na kanapie. Wydaje mi się, że na jej słodkim obliczu pojawia się trupia bladość. Wybacz mi, wybacz mi, najdroższa!”.
Oboje spojrzeli na siebie. Te same uczucia nimi wstrząsały, te same skrupuły odczuwali, zapominając zupełnie o swoim strachu, a widząc tylko cierpienie drugiej osoby.
– Kochał pani matkę – wyszeptał – równie silnie, jak ja panią. Mnie również własna śmierć nie przeraża. Tyle razy się już o nią otarłem, że panuję nad strachem. Lecz pani, Coralie, pani, dla której byłbym zdolny znieść wszelkie tortury...
Zaczął przechadzać się po pokoju. I złość ogarnęła go na nowo.
– Ocalę panią, Coralie, przysięgam. I z jakąż satysfakcją wtedy zemszczę się! Spotka go ten sam los, który nam szykował. Słyszy mnie pani, Coralie? Tak, tutaj umrze... Właśnie tutaj! Ach! Z jaką rozkoszą tego dokonam!
Znów zaczął zrywać deski boazerii, mając nadzieję, że dowie się czegoś, co okaże się pomocne w dalszej walce o przetrwanie. Ale następne zdania były jedynie zapewnieniem o chęci pomszczenia ich śmierci.
„Coralie, dosięgnie go kara. Nie z naszych rąk, lecz dzięki sprawiedliwości boskiej. Jego diabelski plan nie może się udać. Nikt nie uwierzy, że popełniliśmy samobójstwo, mając przed sobą perspektywę wspólnego życia w szczęściu i radości. Jego postępek wyjdzie na jaw. Godzina po godzinie będę tu zapisywał tego dowody...”
– Tylko słowa i słowa! – wykrzyknął zrozpaczony Patrice. – Słowa wyrażające ból i chęć zemsty. Ale nic, co mogłoby nam pomóc... Ojcze, czyż nie podpowiesz mi nic, co mogłoby uratować córkę twojej Coralie? Jeśli twoja umarła, niech moja ujdzie z życiem! Więc pomóż mi! Poradź!
Ale ojciec nie przyszedł mu z pomocą. Dalej pisał o swojej rozpaczy i chęci zemsty.
„Kto mógłby przyjść nam z pomocą? Jesteśmy zamurowani w tym grobie, zamurowani żywcem i skazani na cierpienie, nie mając możliwości walki. Przede mną leży rewolwer. I cóż z tego? Nieprzyjaciel nie zaatakuje nas. Ma lepszą broń. Nie musi nawet jej użyć, sama dokona zaplanowanego dzieła. A może jednak ktoś zjawi się z pomocą? Uratuje moją ukochaną Coralie?”
Sytuacja musiała być przerażająca i on wyczuwał tragizm ich położenia. Podobieństwo wydarzeń sprzed dwudziestu lat i obecnych, identycznych z tamtymi cierpień zdawała im się ponowną agonią.
Coralie, załamana, zaczęła szlochać. Patrice, poruszony do głębi widokiem jej łez, zaczął ze zdwojonym wysiłkiem zrywać pozostałe deski boazerii, które stawiały coraz większy opór, bo w dolnej partii były dodatkowo wzmocnione poprzecznymi listwami.
„Mam wrażenie – czytał dalej słowa ojca – że ktoś chodzi przed domem. Tak, przez ścianę z kamiennych ciosów dochodzi cichy szelest kroków. Czy to możliwe? Gdybyż to była prawda! Nareszcie doszłoby do walki... i skończyłaby się męka oczekiwania i przytłaczająca cisza, doprowadzająca do szaleństwa. Ależ tak!... Słyszę wyraźniejszy dźwięk... i jeszcze inny, jak gdyby ktoś wyraźnie spulchniał ziemię motyką, ale nie przed wejściem do domu, lecz po prawej stronie, od strony kuchni”.
Patrice jeszcze szybciej zrywał deski. Coralie pomagała jak mogła. Czuł, że tym razem tajemnica w końcu się wyjaśni. I nareszcie to, na co tak długo oczekiwali, pojawiło się przed ich oczami:
„Upłynęła następna godzina, przerywana dochodzącymi nas dźwiękami i straszną ciszą... tymi dźwiękami spulchnianej ziemi i ciszy, potrzebnej zapewne na krótki odpoczynek. Ktoś wszedł do przedsionka... Jedna osoba... To oczywiście on... poznaliśmy jego kroki... Zbliża się, nie próbując nawet stąpać ciszej... Idzie teraz do kuchni. Pracuje dalej, krusząc kamienie wypełniające zamurowaną przestrzeń okienną. Dźwięk tłuczonej Szyby. Cisza. A teraz wyszedł ponownie na dwór. Po odgłosach, które do nas docierają, poznajemy, że musiał zmienić plan i dodatkowo kuje...”.
Patriee przestał czytać i spojrzał na Coralie. Obydwoje zaczęli nasłuchiwać.
– Słyszysz?... – wyszeptał.
– Tak, tak... – odpowiedziała – słyszę... jakieś kroki na zewnątrz tak, ktoś wyraźnie chodzi przed domem lub po ogrodzie…
Przysunęli się oboje do jednego z okien. I jak onegdaj ich rodzice, teraz oni w napięciu oczekiwali pojawienia się wroga. Ktoś okrążył dom dwa razy. Ale jak ich rodzice, oni też nie mogli rozpoznać, kim była ta osoba: wróg czy wybawiciel?
Przez kilka następnych minut panowała zupełna cisza. I nagle pojawił się znany dźwięk kopania, którego z jednej strony spodziewali się, a z drugiej obawiali. Był intensywniejszy i dochodził od strony ogrodu. Co pewien czas ktoś przerywał pracę, żeby odpocząć.
Dramat, który rozegrał się dwadzieścia lat wcześniej, zapowiadał teraz, tak jak wtedy, ten sam koniec wypadków i nieuchronną śmierć. Upłynęła następna godzina. I to samo – jakby przygotowywano grób. Patriee ścisnął mocno dłonie Coralie. Wpatrywali się w siebie z rosnącym napięciem.
– Przestał... – wyszeptał Patrice cicho.
– Tak, tak, tylko że...
– Ktoś wszedł do przedsionka... Jest teraz w kuchni... i zaczyna rozbijać motyką zamurowane kamieniami okno... Och! Coralie, dźwięk tłuczonej szyby...
Wspomnienia spisane na ścianie przez ojca Patrice’a mieszały im się teraz z tym, co działo się naprawdę... Mogli więc przewidzieć ich dalszy przebieg.
Wróg znów wyszedł na dwór i oni również to usłyszeli. „Z dźwięków, które do nas docierają, można wnosić, że musiał zmienić plan i dodatkowo coś kuje...” I co teraz się stanie? Już nie chcieli albo nie mieli sił czytać widniejącego na ścianie tekstu. Cała ich uwaga była skupiona na niewidzialnych ruchach nieprzyjaciela, czasami na zalegającej ciszy... Nie mieli na to żadnego wpływu. Za ich plecami ktoś realizował plan, przygotowany w najdrobniejszych szczegółach już przed dwudzsiestoma laty!
Po dochodzących odgłosach zorientowali się, że obcy układał jakieś miękkie przedmioty, może worki, pod drzwiami, a następnie położył na nich coś ciężkiego. Po chwili usłyszeli podobne dźwięki z sąsiednich pokojów. Nieprzyjaciel blokował pozostałe drzwi, po czym wyszedł na zewnątrz. Czymś wyraźnie wzmacniał zamurowane okna. Coś układał na dachu...
Spojrzeli w górę. Tym razem nieuchronnie zbliżał się koniec dramatu lub jednego z jego aktów. Wpatrywali się w olbrzymi, umieszczony pośrodku dachu witraż, przez który był teraz oświetlony pokój. Co się miało wydarzyć? Czy przed śmiercią mieli zobaczyć twarz tego, który szykował ich koniec?
Znowu usłyszeli jego kroki na dachu. Nagle zobaczyli, jak jakaś ręka wyjmuje kilka kawałków z witraża i wsuwa w powstałą szparę metalowy pręt. Zaraz potem nieznajomy przeszedł przez dach i zszedł na ziemię.
Te przeciągające się przygotowania stawały się coraz bardziej trudne do zniesienia. Patrice, chcąc przyspieszyć bieg zdarzeń, wziął się znów do zrywania desek boazerii, żeby poznać koniec historii.
Przeczytali dokładnie o tym, co właśnie zdarzyło się przed chwilą: że nieprzyjaciel wszedł do przedsionka, zablokował czymś wszystkie drzwi i zamurowane okna; następnie wszedł na dach, podważył część witraża doświetlającego pokój i zablokował powstałą w ten sposób szczelinę. Dokładnie taki sam przebieg wypadków i przygotowania, mające zakończyć się w identyczny sposób.
Czytali teraz już razem głośno, a odgłosy z zewnątrz odpowiadały temu tekstowi: „Znowu wchodzi na dach... słychać jego kroki... zbliża się do witraża. Czy pochyli się nad nim?... Czy zobaczymy tę znienawidzoną twarz?”.
– Och! Patrice... to zatrważające, że wszystko odbywa się w identyczny sposób jak dwadzieścia lat temu... Z tym, że nasi rodzice znali nieprzyjaciela... a my nie mamy pojęcia, czyja twarz być może za chwilę pojawi nam się tam, w górze...
Odgłos kroków stawał się coraz głośniejszy... Coralie wtuliła się w Patrice’a, który już sam czytał ostatnie linijki napisane przez jego ojca.
– To jego nazwisko widzisz, czyż nie tak? – spytała drżącym głosem.
– Tak. To jego nazwisko ojciec tu napisał... Essares... I jeszcze tych kilka zdań: „Zobaczyliśmy nagle twarz Essaresa... Śmiał się... Ach! Nikczemnik... Essares... Przez otwór wsunął do środka coś, co opadając, rozwinęło się tuż nad naszymi głowami... To była drabinka sznurowa... Co to znaczy? Kołysze się przed nami... Wreszcie widzę na samym jej końcu przyczepioną kartkę, a na niej słowa napisane ręką Essaresa: «Niech Coralie chwyci się drabinki i sama wejdzie na górę. Uratuje w ten sposób życie. Ma na to dziesięć minut. W przeciwnym przypadku...»”.
– Och... – wyszeptał Patrice, prostując się. – Czy to również zdarzy się za chwilę? W szafie Simeona była zwinięta drabinka sznurowa...
Coralie wpatrywała się w otwór w dachu z rosnącym napięciem. Nagle odgłosy kroków zamilkły. Obydwoje czekali, niepewni tego, co mieli ujrzeć...
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.