- W empik go
Artykuł nadesłany: obraz z galerii życia mego - ebook
Artykuł nadesłany: obraz z galerii życia mego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 209 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(Poprzedzony listem Stefana Witwickiego do Wydawcy.)
Wydanie drugie J. N. Bobrowicza.
LIPSK
NAKŁADEM KSIĘGARNI ZAGRANICZNEJ
(Librairie étrangére)
1857
List do Wydawcy.
Szanowny Wydawco!
Żądałeś odemnie jakiego rękopismu, któregobyŚ ogłoszeniem mogł nową Publiczności uczynić przysługę. Miło mi bardzo że oto temu żądaniu Twemu moge dziś odpowiedzieć w jak najszczęśliwSZY sposób. Poznajesz zaraz z tego słowa że nie posyłam Ci nic swojego, tylko dzieło cudze, – i że autor jego, bądźto już zkądinąd jest chlubnie Publiczności znany, bądź dopiero raz pierwszy teraz występuje i tylko podobieństwem kogoś przypomina, liczy się zdaniem mojem do znakomitych i pierwszego dziś rzędu pisarzy polskich. W rzeczy samej nie mam zaszczytu być twórcą Artykułu Nadesłanego. Szczerze więc i otwarcie wolno mi go chwaliĆ; i tem pewniej i lepiej byłem go w stanie ocenić.
Wiadomo Ci, szanowny WydawcO, że szczęśliwą mam rękę do ogłaszania cudzych rękopi smów. Jam to pierwszy, i milo mi to wspomnieć, dał poznać między inszemi Poselstwo, – ja także pierwszy Pamiątki Soplicy. Dzisiejszy utwór kładę śmiało obok dwóch tamtych. Spuść się więc z ufnością na moje szczęście, – i drukuj chętnie.
Prędko zapewne poznają Czytelnicy wartość tego pięknego płodu, pełnego poetyckiej i oryginalnej fantazyi, – opisów żywych, przyjemnych, i biegłą ręką skreślonych, – toż znajomości wszelkich teraz umysłowych w naszym kraju ruchów, – a nacechowanego wyższą myślą narodowej prawdy i chrześcijańskiej mądrości. Dramatyczność wprowadzonych dyalogów, trafnie rzucony tu ówdzie dowcip lekkiej ironji, wysłowienie wreszcie poprawne i gustowne nadały Rzeczy tem więcej powabu i życia. – Czyż tego nie dosyć abyś Pan był kontent z mojej przesyłki?
Proszę oraz przyjąć zapewnienie szacunku.
STEFAN WITWICKI
D. 7 Listopada 1845 r.
Ja mówię co rozumiem – kto ma co lepszego Niechaj powiada… będę rad słucha! każdego. Ale proszę niechaj ja pierwszy siĘ odprawię, A odpuśćcie jeźli was co nad zwyczaj bawię, Aczci słyszę że i wy gdy mówić poczniecie. Końca w swych oracyach znaleźć nie możecie.
Satyr. Jana Kochanowskiego.
ARTYKUŁ NADESŁANY.
OBRAZ
Z GALERYI ŻYCIA MEGO.
Jesień głucha. Dom wspaniały znakomitego rodu, możnego obywatela, żyjącego en garcon, lubo żonatego. Kobiet niewidno. Pora ranna. Salon wykwintnie umeblowany stosownie do ostatniej mody. Pośrodku salonu stolik wistowy. Przy nim czterech graczy. Ów kształtny, wysoki, nieco podżyły Pan po podróżnemu lecz starannie ubrany, z iskrzą-
Artykuł nadesłany.
cena się okiem i cokolwiek byczym karkiem – to gospodarz domu. Fajka w ustach, z bursztynem potężnym jak gruszka bera Oczy biegające po wszystkich kątach salonu, po kartach, po partnerach. Uśmiech przeleciał po okrągłej, rumianej jak księżyc w pełni twarzy – rozmowny – i wesół, bo karty dobre i pełno atutów.
Na przeciwko partner jego, P. Józef, sędzia i sąsiad gospodarza. Także Pan… ale o jednej wsi tylko – za to kapitalista i nie hula jurysta. Chudy… blady, rudy, ponury, w taratatce i rajtuzach podróżnych. Twarz przydługa, opasana czerwonym, gęstym włosem jak ognistym wiankiem, rzekłbyś oblicze czyśćcowej duszy. – Cedzi ślinkę, bo pachitos w ustach.
Trzeci gracz, P. Cyrus, stary elegant un ci-devant jeune homme. Najmniejszy i najgrubszy ze wszystkich, najwykwintniej także ubrany. Ciągle coś ustami żuje, zżyma się na wzrastające tumany lulkowe. Co chwile prosi kamerdynera żeby lepiej drzwi od sali otworzył, pieszczonym głosem zowie go moje serce, dobywa chustki przesiąkłej perfumami, używa jej zamiast wachlarza, i wielką okazuje niespokoyność. W białych, pulchnych, ruchawych palcach, pierścieniami różnego kształtu powygniatanych, przelatują karty jak błyskawice.
Partner jego Doktor domowy, or – dentlich, Sass. Oczy jak bazyliszki utopił w karty. – Brwi zasępione troską – za to uśmiech szyderski osiadł na ustach – twarz ciągle niezmienna – z tą tylko różnicą, że im gorsza przychodzi karla, tem w miarę bardziej zachmurzającego się czoła lepiej usta do jadowitego śmiechu się składają.