Artystyczne kręgi, miłosne trójkąty. Virginia Woolf i grupa Bloomsbury - ebook
Artystyczne kręgi, miłosne trójkąty. Virginia Woolf i grupa Bloomsbury - ebook
Dziś przewodniczyliby każdej obyczajowej i artystycznej rewolucji
Po paryskiej bohemie a przed współczesnymi hipsterami byli właśnie oni. Wolni, nowocześni, awangardowi i skandaliczni – budowniczowie nowego świata. Siostry Virginia Woolf i Vanessa Bell oraz związani z nimi artyści stworzyli słynną grupę Bloomsbury i przeprowadzili modernistyczną rewolucję w literaturze i sztuce.
To oni pochowali wiktoriański świat i złamali wszelkie artystyczne konwenanse. Wprowadzili do Anglii twórczość Matisse’a, Moneta i Picassa. Poszerzali granice tego, co wolno w sztuce i w życiu prywatnym. Wielcy twórcy dzielili nie tylko salon, w którym się spotykali, ale także sypialnie. Dosłownie więc tworzyli artystyczne kręgi i miłosne trójkąty.
W otaczającej ich dusznej atmosferze zasad i etykiety szukali autentyczności. Stądskandale, romanse, queerowe związki, przełomowa sztuka i eksperymenty w literaturze.
Amy Licence otwiera drzwi do ich awangardowego salonu i pokazuje nieszablonowe życie Bloomsburczyków.
Pozycja obowiązkowa dla tych, którzy – tak jak oni, nie boją się żyć na przekór.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-770-5 |
Rozmiar pliku: | 7,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ktoś musi umrzeć, by reszta z nas zaczęła wyżej cenić życie.
Virginia Woolf
Twarz Virginii Woolf stała się ikoną. Jej drobne, ptasie rysy, delikatne czoło, smutne oczy o ciężkich powiekach, nos odziedziczony po Stephenach i sardoniczny uśmiech rozpoznaje się na pierwszy rzut oka – czy to na zapadającym w pamięć wizerunku zrobionym przez Beresforda, gdy miała dwadzieścia lat, czy to na okładce pisma „Time” w obiektywie Mana Raya, czy na sztywnym portrecie dla „Vogue’a” autorstwa Becka i Macgregor z 1924 roku, na którym pozuje wyraźnie skrępowana w rozłożystej sukni swojej zmarłej matki. Zyskała status narodowego symbolu – kolejna postać w orszaku pięknych, lecz szalonych geniuszy, niczym powieściowy Gatsby należąca „do gatunku tych skomplikowanych mechanizmów, które rejestrują trzęsienie ziemi odległe o dziesięć tysięcy mil”¹. Autorka nieprzeniknionej prozy, skrupulatna pamiętnikarka, członkini socjety, samobójczyni na miarę Ofelii. Można ją kupić i zabrać do domu – na ściereczkach, kubkach, zakładkach do książek, torbach i koszulkach.
Niniejsza książka stanowi próbę ułożenia wieloelementowej układanki jej życia w pewną formę wprowadzenia do biografii, twórczości i epoki Virginii Woolf. Choć na pierwszym planie zawsze znajduje się Virginia, przyglądam się także relacjom pisarki z jej siostrą Vanessą Bell oraz sześcioma postaciami stanowiącymi trzon tak zwanej grupy Bloomsbury. Byli to: Leonard Woolf (mąż Virginii), Clive Bell (mąż Vanessy), kochankowie Vanessy: Roger Fry i Duncan Grant, oraz ich przyjaciele Lytton Strachey i John Maynard Keynes. Skupiam się nie tylko na losach samych bloomsburczyków, lecz także ich zmiennej reputacji. Choć kwestia, czy taka grupa faktycznie się zawiązała, pozostaje sporna, nie ulega wątpliwości, że etykieta „grupa Bloomsbury” przywarła do nich na dobre (i złe). Wypada zatem do tego określenia się odnieść i przyjąć je, choćby wyłącznie jako desygnat, w uznaniu dla jego trwałości i zasięgu.
Zdecydowanie nie jest to pierwsza książka poświęcona Virginii Woolf, i na pewno nie ostatnia. Z uznaniem i pokorą spoglądam na długi cień rzucany przez znakomite prace moich poprzedniczek i poprzedników. Jednak biografia jest sztuką kapryśną, przypomina próby ustabilizowania ruchomych piasków, jakimi są gusta literackie – z czego zresztą zdawała sobie sprawę także sama Virginia, gdy przyznała, że szczera biografia nieheteronormatywnego Stracheya nie mogłaby się ukazać w latach trzydziestych dwudziestego wieku. Poglądy na to, co wypada przemilczeć, zmieniają się z dekady na dekadę – obecnie w życiorysach słynnych ludzi niczego nie uznaje się za świętość – należy jednak szukać równowagi między publicznym praniem brudów a czołobitnym zamiataniem niewygodnych szczegółów pod dywan, jako że oba te podejścia zniekształcają prawdę. Wnioski wyciągane przez biografkę w 2015 roku muszą się różnić od tych wysnuwanych w roku 1985 czy 2045, ponieważ czasy się zmieniają.
Książka ta nie przedstawia „mojej” Virginii Woolf. Urodziłam się trzydzieści dwa lata po jej śmierci i należę do pokolenia „przyszłych biografów”, do których Clive Bell zwracał się z troską w _Old Friends_ w nadziei, że zdefiniują oni jednoznacznie, kogo i co rozumieją pod pojęciem „grupy Bloomsbury”, zanim przystąpią do komentarzy i wyciągania wniosków. Zastosowałam się do tego apelu, pozwalając, by bloomsburczycy – tak jak Bell ich definiuje – mówili we własnym imieniu. Dlatego na pierwszym miejscu stawiałam listy, dzienniki, zdjęcia, recenzje, teksty publikowane i niepublikowane, przedkładając je nad interpretacje innych biografów. Tym oto sposobem stworzyłam najlepszy obraz świata Virginii Woolf, na jaki było mnie stać, stulecie po publikacji jej pierwszej powieści. Mimo to oczywiście moja praca należy do kulturowego kalejdoskopu wcieleń słynnej pisarki i nieuchronnie naznaczona jest późniejszymi opiniami krytyków literackich, które sprawiły, że dzieła Woolf figurowały na liście lektur szkolnych, kiedy uczyłam się do matury. W tamtym czasie byłam jeszcze za młoda, by docenić _Do latarni morskiej_, jednak egzemplarz _Orlando_, __ otrzymany w prezencie od rodziców na dwudzieste urodziny, zapoczątkował moją wieloletnią fascynację pisarką, która do tamtego momentu wydawała mi się odległą i nieprzeniknioną figurą z literackiego kanonu. Zaraz potem przypuściłam szturm na półki z literaturą pierwszej połowy dwudziestego wieku w mieszczącej się w piwnicy bibliotece Royal Holloway, gdzie każdy ciemny rząd tomów miał własne oświetlenie z osobnym włącznikiem, i znosiłam całe torby biografii i albumów ze zdjęciami do lodowatego studenckiego mieszkania. Pewnego razu, w drodze powrotnej z Brighton, rodzice dali się namówić na nadłożenie trasy i zjazd z szosy A27 (z Lewes na Polgate Road), by telepać się po nieoświetlonej, nierównej i zarośniętej drodze aż do bram Charleston Farmhouse. Były wczesne lata dziewięćdziesiąte, czas poza sezonem – zamknięty na głucho dom ewidentnie potrzebował remontu i wyglądał zdecydowanie ponuro, ale i tak mnie zachwycił: ukryty klejnot z cegieł i zaprawy, całkowicie realny, choć dla mnie istniał dotąd wyłącznie na kartach książek.
Od tamtej pory Virginia Woolf pozostaje dla mnie najważniejszym punktem literackiego odniesienia. Do Charleston wracałam nie raz, by wygłaszać odczyty na festiwalu lub pozwolić swoim dzieciom pomyszkować w tamtejszym ogrodzie. Analizowałam _Do latarni morskiej_ z wrażliwymi, żywo reagującymi studentami i trzymałam _Fale_ na szafce nocnej, by móc je otwierać na chybił trafił, ilekroć potrzebowałam przypływu inspiracji. Kupowałam nasiona w sklepie ogrodniczym w Charleston Farmhouse i wysiewałam je u siebie w ogrodzie, gdzie wyrastał z nich delikatny, zachwycający groszek pachnący, mieniący się odcieniami fioletu i niebieskiego. I owszem, popijałam herbatę z mojego kubka z Virginią.
Oto książka, którą pragnęłam napisać od dwudziestu pięciu lat.
Amy Licence
Cantenbury, luty 20151
Narodziny grupy Bloomsbury, 1878 rok
My jesteśmy słowami; my jesteśmy muzyką; jesteśmy istotą rzeczy¹.
Już sama nazwa grupa Bloomsbury przywołuje skojarzenia z konkretnym miejscem i czasem. Ocieka esencją angielskości, przywodzi na myśl smak drożdżowych bułeczek popijanych herbatą w herbaciarniach sieci A.B.C., spacery po Kensington Gardens i jazdę na górnym pokładzie omnibusu przy wietrznej pogodzie. Przed oczami stają nam filiżanki ze słabą herbatą z dużą ilością mleka, wypijaną na wiktoriańskich poddaszach wśród koronek, domowe biblioteczki pełne woluminów w skórzanej oprawie, okolone bluszczem okna z ażurowymi firankami, niebieskie niebo nad Cambridge oraz wiejskie posiadłości i ich bujne ogrody. Dobiega nas dźwięk drewnianych kijów uderzających w kule do krykieta, szum fal liżących wybrzeże w St Ives i pokrzykiwania mew kołujących nad latarniami morskimi. Niemal potrafimy poczuć woń róż w Charleston i usłyszeć skrzypiące pióro Woolf.
Bloomsbury to część Londynu przylegająca do siedziby obecnego Uniwersytetu Londyńskiego, teren pełen muzeów, kolegiów i wysokich osiemnastowiecznych domostw. Nazwa „grupa Bloomsbury” – jak to zwykle bywa – nie została wymyślona przez członków grupy. W 1905 roku trudno było ich uznać za zdefiniowaną szkołę czy nawet świadomy ruch artystyczny. Przy Gordon Square, Fitzroy Square i Bedford Square bliski krąg krewnych i przyjaciół spotykał się, by popijać kakao i zajadać drożdżowe bułeczki, podyskutować lub posiedzieć w życzliwym milczeniu oraz dążyć do artystycznego wyzwolenia poprzez styl życia, który pisarka Dorothy Parker, odwołując się do londyńskich adresów bloomsburczyków, określiła jako „mieszkanie przy placach i trójkąty miłosne”. Wraz z upływem lat krąg Bloomsbury rozciągnął się na hrabstwa Sussex, Surrey i Hampshire, sięgając aż do Francji, gdy do grupy dołączali nowi przyjaciele i kolejne pokolenia.
W dwudziestym wieku grupa Bloomsbury kojarzyła się z czymś więcej niż tylko kręgiem przyjaciół mieszkających po sąsiedzku. Nazwa ta stała się synonimem pewnego stylu w sztukach pięknych i użytkowych, określonego zestawu poglądów na życie, wolności eksperymentowania, nowego modelu myślenia. Nierzadko określenie „Bloomsbury” było używane zamiennie z określeniem „bohema” – równie nieprecyzyjnym, co popularnym – czasem w ramach komplementu, a czasem obelgi, do tego stopnia, że Clive Bell – jeden z pierwszych członków grupy – w latach pięćdziesiątych wyrażał obawę o to, jak przyszli historycy będą interpretować te niejednoznaczne hasła. Lista osób zaliczanych do grona bloomsburczyków stanowiła przedmiot gorących dyskusji, aż ostatecznie wyłonił się swoisty model złożony z koncentrycznych kręgów: w samym środku mieściło się jądro obejmujące pierwszych członków, a z upływem czasu wokół nich pojawiały się kolejne postacie – jak to bywa w przypadku każdej grupy przyjaciół. Ci z kolejnych kręgów zostali uszeregowani i zaklasyfikowani dopiero po latach, dlatego termin „grupa Bloomsbury” należy traktować wyłącznie jako wygodny skrót pojęciowy, szufladkę w archiwum, chorągiewkę zatkniętą w ruchomych piaskach prac biograficznych – ale nic poza tym.
Grupa Bloomsbury zaczęła się od jednej rodziny – jednej pary, która doczekała się czworga dzieci. Ci czworo i otaczający ich krąg przyjaciół stali się podwaliną grupy. Posiadane talenty predestynowały ich do odegrania wiodącej roli w angielskiej kulturze na początku dwudziestego stulecia. Dlatego też to właśnie tę parę, Lesliego i Julię, należałoby uznać za rodziców grupy Bloomsbury. Leslie Stephen przyszedł na świat w 1832 roku w szacownej rodzinie mieszkającej pod prestiżowym adresem w Kensington. Ojciec Lesliego, James, podsekretarz stanu do spraw kolonii, później profesor historii nowożytnej w Cambridge, był jednym z głównych inicjatorów ustawy o zniesieniu niewolnictwa. Leslie, urodzony gawędziarz, został pisarzem i wykładowcą w Trinity College. Przyjął święcenia duchowne, jednak stracił wiarę wkrótce po ukazaniu się _O_ _powstawaniu gatunków_ Darwina w 1859 roku. Siostra Waltera Sickerta, Helena, opisywała go jako „wychudzoną postać ze splątaną rudobrązową brodą . Był onieśmielającym mężczyzną o niezwykle wysokim czole i stalowoniebieskich oczach, z długim spiczastym nosem”². Młody Thomas Hardy widział w nim „człowieka, którego myśl miała wpływać na współczesnych przez wiele lat”³. Jak pisał o sobie sam Leslie, miał on „okazję, by poznać większość liczących się literatów , błyskotliwych młodych twórców i adwokatów, w większości o radykalnych poglądach . Spotykaliśmy się zwykle w środowe i niedzielne wieczory, by pić, palić i dyskutować o wszechświecie tudzież ruchu reformatorskim”⁴. Jako członek wiktoriańskiej „sekty z Clapham” i redaktor „Cornhill Magazine” przyjaźnił się ze sławnymi pisarzami pokroju Henry’ego Jamesa, Roberta Louisa Stevensona i Williama Makepeace’a Thackeraya. Leslie nawet ożenił się z córką tego ostatniego, Harriet Marian zwaną Minnie, która w 1870 roku urodziła mu córkę. Pięć lat później kobieta zmarła.
Wdowca pocieszała bliska sąsiadka, pani Julia Jackson, wielka piękność z anglo-indyjskiej rodziny, która sama przeżyła podobną stratę – zmarł jej mąż. Była młodsza od Stephena o czternaście lat, a jej najbardziej wyraziste zachowane wizerunki – zdjęcia wykonane przez ciotkę, słynną wiktoriańską fotografkę Julię Margaret Cameron – ukazują kruchą, eteryczną niemal postać o wielkich uduchowionych oczach i długich, rozwichrzonych włosach. Była muzą prerafaelitów, pozowała między innymi G.F. Wattsowi i Edwardowi Burne-Jonesowi. Małżeństwo proponowali jej słynni prerafaelici – William Holman Hunt i Thomas Woolner. Gdy jednak w wieku szesnastu lat towarzyszyła w Wenecji niedomagającej matce, zakochała się do szaleństwa w przystojnym prawniku Herbercie Duckworcie, którego Leslie poznał w Cambridge i uważał za „dżentelmena w każdym calu w najlepszym tego słowa znaczeniu człowieka honorowego, dobrze wykształconego godnego choćby najświetniejszego towarzystwa a przy tym wyjątkowo skromnego i łagodnego”⁵. Przystojny, ciemnowłosy Duckworth zabiegał o względy Julii w romantycznej scenerii Jeziora Czterech Kantonów w Szwajcarii. Ich zaręczyny ogłoszono 1 lutego 1867 roku, tydzień przed dwudziestymi pierwszymi urodzinami narzeczonej. Ślub wzięli 4 maja w domu Jacksonów w Saxonbury, w otoczeniu zielonych lasów hrabstwa Kent, nieopodal Tunbridge Wells. Urodziło im się dwoje dzieci, syn i córka, a Julia znów była w ciąży, gdy pewnej wrześniowej niedzieli w walijskim Upton Castle Herbert doznał pęknięcia niezdiagnozowanego wrzodu podczas zrywania fig z wysokiego drzewa i w ciągu dwudziestu czterech godzin zmarł. Julia szalała z rozpaczy, a sześć tygodni później wydała na świat ich trzecie dziecko, chłopca.
Julia i Leslie już się wówczas znali, tak jak większość późnowiktoriańskiej elity artystycznej trzymającej się we własnym gronie. Ich kręgi towarzyskie przecinały się na różne sposoby – przez ciotkę Lesliego, Julię Margaret Cameron, i jej krewne z Prinsepów, siostry Thackeray i wspólnych znajomych z Cambridge, zatrudnionych w Kompanii Wschodnioindyjskiej. Później Julia wspominała tamte czasy spędzone w Kalkucie. Pierwsze wyraziste wspomnienie o Julii zachowane w pamięci Lesliego – pisał o nim parę tygodni po jej śmierci – to piknik na Leith Hill w 1866 roku. Leslie stał wtedy na trawniku przed tawerną w Abinger Hatch i podziwiał dwudziestoletnią Julię w białej sukience, w kapeluszu ozdobionym niebieskimi kwiatami, trzymającą się z gromadką dziewcząt. „Co sądzisz o Julii Jackson?”, zapytał jego towarzysz, na co Leslie odparł, że jest ona najpiękniejszą dziewczyną, jaką widział w życiu⁶. Tak pisał o niej w swoich wspomnieniach: „Zobaczyłem ją i zapamiętałem, tak jak mógłbym przechować w pamięci Madonnę Sykstyńską czy jakikolwiek inny wizerunek nieziemskiego piękna. Jej uroda przenika mnie na wskroś, ilekroć przywołuję to wspomnienie”⁷. Spotkali się ponownie, gdy Leslie otrzymał zaproszenie na kolację w londyńskim domu Jacksonów na Bryanston Square. Mężczyzna z przyjemnością przyjął komplement Julii na temat listu, który niedawno napisał do „Pall Mall Gazette”. Latem 1870 roku dostrzegł ją przelotnie podczas wycieczki wioślarskiej po Tamizie w Kingston. Stała na brzegu w miejscu, gdzie rzeka spotykała się z drogą do stacji kolejowej, w stanie „bolesnego niepokoju”⁸, ponieważ Herbert nie zdążył na pociąg, którym miał przyjechać. Mąż Julii już wtedy zdradzał oznaki złego samopoczucia, a kilka tygodni później zmarł.
Jak później napisała Julia do Lesliego: „Wystarczyły dwadzieścia cztery godziny, by wszystko nabrało rysów morskiej katastrofy jedyne, co mi pozostało, to być tak pogodną, jak to możliwe zabiłam więc w sobie emocje czasem zdawało mi się że cały świat nosi żałobę wszystko spowite żałobną woalką”⁹. Szwagierka Julii, Anny Thackeray, wspierała młodą wdowę; odwiedzała ją, pomagała w opiece nad dziećmi, prowadziła ją ku „pewnej ostoi i sprawiła, że świat wydał się znów bardziej realny”¹⁰. Julia złożyła nawet Stephenom wizytę na wieczór przed śmiercią Minnie – zastała małżonków siedzących razem „w całkowitym szczęściu i poczuciu bezpieczeństwa”, zupełnie nieprzygotowanych na konwulsje, które miały zabić Minnie w ciągu najbliższych godzin. Julia okazała wdowcowi współczucie i wsparcie, pojechała razem z nim i Anny do Brighton, gdzie zajęła kwaterę nieopodal i „robiła wszystko, co w jej mocy, by ukoić nas w bólu”¹¹. Gdy za sprawą zbiegu okoliczności kolejnego lata Leslie wprowadził się do sąsiedniego mieszkania przy Hyde Park Gate 11 (później numer domu zmieniono na 20), Julia ugościła nowych sąsiadów chłodnym napitkiem, zaoferowała pomocne rady. Później regularnie widywano ją w Kensington Gardens na wspólnych spacerach z Lesliem.
Mimo to romans nie rozwijał się bez przeszkód. Przekonana, że nudzi sąsiada, Julia postanowiła unikać wrażliwego Lesliego po jego powrocie z wyjazdu w Alpy w styczniu 1877 roku. Zniechęcał ją jego temperament, który sam Leslie opisywał jako „milczący, zimny i sarkastyczny”. Leslie jednak doznał epifanii, spacerując obok Knigthsbridge Barracks. „Spadło to na mnie jak błysk objawienia”, pisał. „Nagle powiedziałem sobie: «Jestem zakochany w Julii»”. Poczuł „radość i powrót sił życiowych przepływała przeze mnie muzyka, może nie całkiem radosna, i zdecydowanie daleka od całkowitej pewności, lecz przecież słodka i inspirująca. To Julia była tą dziwną, poważną melodią, do której cała moja natura zdawała się nastrajać”¹². Piątego lutego Leslie zaprosił Julię na kolację i kiedy nadeszła pora pożegnania, wręczył jej liścik z deklaracją świeżo odkrytych uczuć. Przyjęła go, „zerknąwszy nań z zaskoczeniem”, po czym w bezpiecznym zaciszu własnego domu odczytała słowa skreślone przez Lesliego. Wyznawał w nich, że kocha ją tak, „jak mężczyzna kocha kobietę, którą pragnie poślubić”, jednak nie śmie liczyć na więcej niż bliską przyjaźń. Jeszcze tego samego wieczoru Leslie usłyszał pukanie do drzwi: to Julia wróciła, by mu obiecać, że „będą ich łączyć więzy najbliższej przyjaźni”¹³. Małżeństwo jednak – upierała się – nie wchodziło w rachubę.
Mimo to pobrali się po roku, przez który pozostawali w bliskiej relacji: korespondowali, wymieniali rady, wspólnie wyjeżdżali do Saxonbury i Brighton, wreszcie – roztrząsali wątpliwości w związku z przeżywaną przez oboje żałobą. W kwietniu 1877 roku Julia już pisała jednak, że darzy Lesliego czułą miłością – był dla niej ukojeniem i schronieniem, łagodził ciężar życia, śniła o nim i marzyła bez ustanku¹⁴. On odpisywał: „żyć dla Ciebie i dbać o Twoje szczęście – to wszystko, czego pragnę”. Nabrali zwyczaju wspólnego spędzania wieczorów w fotelach przy kominku. Aż pewnego razu, 5 stycznia 1878 roku, Julia podniosła wzrok i oświadczyła: „Wyjdę za ciebie i zrobię, co w mojej mocy, by być ci dobrą żoną”¹⁵.
1 Virginia Woolf, _Szkic_ _z_ _przeszłości_, w: tejże, _Chwile istnienia_, przeł. Maja Lavergne, Warszawa 2005, s. 184.
2 Marion Dell, Marion Wybrow, _Virginia Woolf and Vanessa Bell: Remembering St Ives_, Padstow 2004.
3 Geoffrey Harvey, _The Complete Critical Guide to Thomas Hardy_, London 2003.
4 Leslie Stephen, _Mausoleum Book_, Oxford 1977.
5 Tamże.
6 Tamże.
7 Tamże.
8 Tamże.
9 Tamże.
10 Tamże.
11 Tamże.
12 Tamże.
13 Tamże.
14 Tamże.
15 Tamże.2
Dzieci Stephenów, 1879–1887
Słońce tych letnich dni wciąż zdaje się dla mnie świecić¹.
Ślub Lesliego Stephena i Julii Duckworth odbył się 26 marca 1878 roku w kościele św. Marii w Kensington, zaledwie dziesięć minut spacerem od Hyde Park Gate. Na miesiąc miodowy ciotka Julii, Virginia Somers-Cocks, udostępniła im zamek Eastnor w Herefordshire. Został on zaprojektowany w epoce regencji i wybudowany za równowartość dwudziestu sześciu milionów dzisiejszych funtów, następnie poddany przeróbkom przez Pugina. Piękny, choć nieco ponury gmach z szarego kamienia, stylizowany na średniowieczny zamek obronny z wieżyczkami, symetryczny i masywny, został wzniesiony w stylu typowym dla architektury normandzkiej. W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku posiadłość obejmowała ponad trzynaście tysięcy akrów, więc nowożeńcy i towarzyszące im dzieci Julii – George, Stella i Gerald – mieli co zwiedzać. Leslie wspominał później, jak najstarszy syn Julii, George, wówczas ośmioletni, rycersko ruszył matce z odsieczą, gdy świeżo poślubiony mąż dla zabawy pociągnął ją za sobą w dół niewielkiego wzgórza. Chłopiec z miejsca się na niego rzucił i dorośli musieli wyjaśnić mu sytuację.
Po powrocie do Londynu dwa osobne gospodarstwa domowe połączyły się w pięciopiętrowym domu o białej fasadzie pod numerem 13 przy Hyde Park Gate, później przemianowanym na numer 22 – dom ten miał stać się siedzibą rodziny Stephenów na kolejne ćwierćwiecze. To tutaj przyszły na świat dzieci Lesliego i Julii. Vanessa urodziła się 30 maja 1879 roku, a 8 września 1880 roku Julian Thoby, wówczas małżonkowie uznali, że razem z córką Lesliego Laurą i trójką dzieci Julii rodzina jest już wystarczająco liczna².
Jednak mimo prób antykoncepcji, jakie by one były, Julia zaszła w ciążę jeszcze dwukrotnie. Dwudziestego piątego stycznia 1882 roku na świat przyszła Adeline Virginia, a 27 października 1883 roku Adrian. Pochylając się nad kołyską ze śpiącą siostrzyczką o wygiętych usteczkach i zaciśniętych powiekach, Vanessa już wtedy wykazywała się wrażliwością artystki – dziecko skojarzyło jej się z „groszkiem pachnącym, szczególnego, płomiennego koloru”³. Wiersz napisany przez ojca chrzestnego Virginii, J.R. Lowella, zatytułowany _Rymy wręczone razem_ _z_ _kompotierą mojej małej chrześnicy, 1882_, zawierał zwyczajowe życzenia zdrowia, dobrobytu i mądrości, a także odziedziczenia intelektu po ojcu i urody po matce:
_Życzenia zdrowia, bogactwa, mądrości_
_Od ojca chrzestnego,_ _w_ _najlepszej wierze!_
_Lecz skoro mnogość życzeń może dziś zagościć_
_W_ _tej oto staromodnej kompotierze_
_Niech dwa kolejne dary prócz tego zachowa:_
_Umysł po ojcu, tak czuły_ __ _i_ _bystry,_
_(Który portret Wattsa lepiej_ _odmalował_
_Niż nawet sir Josha słynny zmysł_ _artysty)._
_Następnie jej życzę,_ _z_ _serca, jak najszczerzej:_
_Niech uroda po matce, przecudnym aniele,_
_Także do niej trafi_ _w_ _tej tu kompotierze…_
_Choć dwie takie piękności to chyba zbyt wiele!_
Gdy Virginia wspominała dom przy Hyde Park Gate niemal dwie dekady po wyprowadzce, opisywała go jako ucieleśnienie wiktoriańskości: wnętrza zagracone bibelotami, ciężkie udrapowane tkaniny, drewniane meble malowane na czarno ze złotą i malinowoczerwoną obwódką, oprawione obrazy olejne George’a Fredericka Wattsa, holenderskie szafy, wzorzysta porcelana, popiersia na cokołach spowitych marszczonym czerwonym aksamitem, szkło i srebrna zastawa połyskujące w słabym świetle lamp. W domu wiecznie panował półmrok, nawet latem, obramowane ciężkimi zasłonami okna były szczelnie zamknięte, a kurtyna winobluszczu ograniczała dostęp światła na niższych piętrach. Nie było tu elektryczności, ale za to dom wyposażono w trzy „wucety”, czyli ubikacje, była także pojedyncza łazienka z wanną w małym pomieszczeniu na parterze, z której korzystali wszyscy domownicy. Przywoływany po latach w pamięci dom jawił się jako konstelacja „niezliczonych, małych, dziwacznie ukształtowanych pomieszczeń”, a zaułek, w którym stał, był tak ciemny i cichy, że „z wyjątkiem okazjonalnej dwukółki czy wozu rzeźnika nikt nie przejeżdżał obok naszych drzwi”. Dom był kameralny, osobisty i zatłoczony. Służący coraz to biegali po schodach i na drugą stronę wąskiej uliczki, a przez okno Virginia mogła obserwować sąsiadkę, panią Redgrave, jak „myje szyję u siebie w sypialni”⁴. Ogród jest dziwnie nieobecny we wspomnieniach pisarki – jego cienie, mizerna roślinność i duszący zapach kurzu nie nęciły dzieci Stephenów, które wolały dokazywać wśród kwiatów i sadzawek pobliskiego parku, Kensington Gardens. Pewnego dnia jednak przydomowy ogród odegrał swą rolę w historii sztuki, kiedy młoda Vanessa bez powodzenia próbowała wykorzystać wykopaną tam ziemię jako zastępnik gliny.
Pierwsze wspomnienie Virginii dotyczy siedzenia na kolanach matki. Może akurat jechały pociągiem albo jednym z omnibusów (Julia ogromnie się szczyciła umiejętnością podróżowania tym środkiem transportu). W pamięci dziewczynki zachowały się czerwone, fioletowe i niebieskie anemony na tle czarnej sukienki mamy. Kolejne wspomnienie: jest wczesny poranek na wakacjach w St Ives, Virginia leży w łóżeczku w pokoju dziecinnym, na wpół we śnie słyszy fale uderzające o wybrzeże, wiatr wzdyma żółte zasłony, sznur do ich upinania szura po podłodze. Doznania te napełniły małą Virginię „uczuciem najczystszej ekstazy” tylko dlatego, że żyje⁵ – później potrafiła przywołać to wrażenie w portretach dzieci w swojej prozie, podobnie jak tysiące innych małych objawień, takich jak kałuże nie do przekroczenia, złowrogie drzewa, czaszki owiec, nadzieje i frustracje. Dwa i pół roku starsza Vanessa skupiała się na młodszym rodzeństwie: Thoby potrzebował butelki, a niemówiąca jeszcze Virginia siedziała na wysokim dziecinnym krzesełku i bębniła w nie niecierpliwie w oczekiwaniu na śniadanie. Virginia zapamiętała, że siostra uczyła Thoby’ego czytać i „zwracała uwagę niani, żeby go dobrze przypięła , zanim mu pozwoli jeść owsiankę”⁶.
We _Wspomnieniach_ spisanych po latach przez Virginię dla dzieci Vanessy, wzorowanych na _Mausoleum Book_ Lesliego, dzieciństwo sióstr przedstawione jest jako czas „prostych obowiązków” i „stosownych przyjemności”. Świat jawił im się jako wielkie, tajemnicze miejsce, pełne krain czekających na odkrycie w ciemności pod meblami czy w wysokiej trawie w parku. Czasem wybuchały „wojenki podjazdowe”, a kiedy indziej dzieci zwierały szyki, by dyskutować nad ważkimi kwestiami – na przykład czy czarne koty mają ogony. Virginia i Vanessa zdawały sobie sprawę ze wspólnego udziału w „niekończącej się romantycznej historii” pod stołem w pokoju dziecinnym, dryfowały razem „niczym statki po ogromnym oceanie w mroku, wesoło obwiedzionym kręgiem światła z ognia w kominku”, podczas gdy dorosły świat, „zaludniony nogami i spódnicami”, biegł własnym torem tuż obok⁷. Geniusz Virginii przejawiał się najwyraźniej właśnie w opisach tamtego świata dzieciństwa: białych ciem w letnie wieczory, struganego drewna w kominku w wieczory zimowe, martwych liści i kasztanów, burzliwych namiętności „zalewających mózg”⁸, którymi obdarzyła potem Rhodę w _Falach_ i Jamesa Ramseya, kiedy ten zmierzał do latarni morskiej. U sióstr mieszały się ambicje i możliwości – pobrzmiewające zarówno w opowieściach Virginii szeptanych nocami w pokoju dziecinnym, jak i „wielkiej plątaninie linii” rysowanej przez Vanessę kredą na czarnych drzwiach⁹.
Fotografia należąca do Lesliego, obecnie znajdująca się w zbiorach Smith College Collection, przedstawia Julię w grubej ciemnej sukni, siedzącą na dworze na drewnianym krześle z nowo narodzoną Vanessą na kolanach. Kobieta wygląda na wymizerowaną, oczy ma zapadnięte – jak komentował Leslie, „niemało wycierpiała” po przyjściu córki na świat. Na zdjęciu niemowlę jest półnagie, owinięte w biały kocyk. W 1881 roku dwuletnia Vanessa była już śliczną dziewczynką o wydętych usteczkach, pulchnych rączkach i nóżkach, i wielkich, ujmujących oczach cherubinka. Kilka lat później trzy- lub czteroletnia pozowała na kolanach matki do studyjnego portretu. Jej ciemna sukienka z białymi mankietami i kołnierzykiem przypomina strój Julii, obute stópki trzyma skrzyżowane i patrzy prosto w obiektyw. Na zrobionym mniej więcej w tym samym czasie zdjęciu Thoby siedzi ubrany w marynarski mundurek, bose stopy zwisają mu nad siecią ułożoną na zwojach materiału, który ma przypominać fale. Na innej fotografii Julia, tym razem z malutką Virginią, pochyla głowę w stronę córeczki, ta błyszczącymi oczami wpatruje się w obiektyw, za którym stał Eugene, syn Julii Margaret Cameron. Było to ulubione zdjęcie Lesliego: „Kiedy na nie patrzę nareszcie widzę usta uosabiające tak wielką delikatność i czułość, że aż czuję ucisk w sercu”¹⁰. Ostatnia fotografia, zrobiona około 1886 roku, przedstawia Julię z małym Adrianem: ona, w czepku, z wstążką zawiązaną pod brodą, tchnie spokojem i spogląda w aparat z godnością królowej, dłonie w rękawiczkach przytrzymują synka, który patrzy niepewnym wzrokiem.
List napisany do matki przez Stellę Duckworth w 1884 roku, kiedy ona sama miała lat piętnaście, Vanessa – pięć, a Virginia – dwa, opisuje życie w domu przy Hyde Park Gate. Pod nieobecność Julii to Stelli powierzono opiekę nad młodszym rodzeństwem – „maluchami” – które właśnie powędrowały do łóżek po kolacji złożonej z ryżu i curry, zamiast zapiekanki, którą planowała, ze względu na chłodną pogodę. Następnego dnia zamierzała karmić ich wołowiną na zimno, kurczakiem i makaronem. Poranek spędzili w Kensington Gardens i choć Thoby wyleczył się już z przeziębienia, zostało mu jeszcze „trochę kataru w głowie”¹¹. Jako najstarsza dziewczynka w rodzinie Stella często opiekowała się młodszym rodzeństwem, później jej zadania miała przejąć Vanessa, nacierając Virginię pachnącym kremem i pakując do łóżka. Była też niezastąpiona Sophie, rodzinna kucharka, która trwała u boku Stephenów przez kolejne burzliwe lata.
Ważną rolę w życiu najmłodszych domowników odgrywał też liczny zastęp krewnych. Wśród nich, zwłaszcza kiedy dzieci były jeszcze małe, odznaczała się babka od strony matki, Maria Jackson z domu Pattle, piękność pochodząca z rodziny słynnej z urodziwych kobiet, wychowanych w Kalkucie i Wersalu – Ruskin opisywał siostry Pattle jako „Marmury Elgina o ciemnych oczach”. Spowijał je nimb romantycznych rodzinnych mitów – o kobietach rodzących dzieci na pokładach statków, arystokratach uciekających z Paryża przed ostrzem gilotyny, libertyńskim życiu i wybuchowej śmierci pradziadka Jamesa – które fascynowały Virginię. Często powtarzała tę o zwłokach pradziadka w beczce rumu, która pękła w trakcie sztormu podczas rejsu do domu w Blighty. Mariaże sióstr Pattle zapewniły Stephenom duże grono powinowatych – od salonu Prinsepów w Little Holand House, gdzie regularnie gościli Herschel, Carlyle, Rosetti, Tennyson, Disraeli i Gladston, i gdzie Julia złożyła kiedyś wizytę, zabierając ze sobą Virginię, po Dimbolę, gdzie Cameronowie uwieczniali codzienne życie na artystycznych fotografiach. Ciotki, wujowie, egzotyczni krewniacy, domostwa wypełnione rzeźbionymi mahoniowymi meblami, tajemnicze artefakty z kolonii i papugi – wszystko to można odnaleźć we wczesnej korespondencji i pisarstwie Stephenów. Małżeństwa sióstr Julii również wprowadziły do rodziny liczne zastępy kuzynów i kuzynek z rodzin Vaughanów i Fischerów – faworytkami Virginii zostały Emma Vaughan, jej szwagierka Madge oraz Florence Fischer. W 1882 roku Virginia otrzymała imię Adeline po siostrze Julii, która zmarła niedługo wcześniej, jednak bolesne skojarzenia sprawiły, że nigdy nie była tak nazywana przez najbliższych.
Zachowany list z 1885 roku, napisany przez wówczas sześcioletnią Vanessę, daje wgląd w świat jej i rodzeństwa. Podczas wakacji w Brighton Stephenowie odwiedzili Marię Jackson, która wróciła do Anglii z Indii z powodu podupadającego zdrowia. W wynajętej kwaterze Vanessa pisała, że „ma widok na może ”, a na obiad podawano baraninę, ziemniaki i pudding z tapioki. Virginia i Thoby przejechali się „bryczką ciągniętą przez kozę”, a cała trójka dosiadała osiołków o imionach Black Bess, Polly i Topsy, zbierała muszle i kolorowe szkiełka na plaży „tuż przy morzu”. Vanessa donosiła ojcu, że babka dała im czekoladki, a o ile trzyletni Adrian zasłużył na miano „miłego, ślicznego dzieciaczka”, o tyle przyrodni starsi bracia George i Gerald zachowywali się wręcz „ochydnie ”. Autorka załączyła też całusy dla suczki Stephenów i jej szczeniaka¹².
W końcu dom przy Hyde Park Gate stał się zbyt mały dla rodziny z ośmiorgiem dzieci, ich gości i służących. W lipcu 1886 roku Leslie zlecił architektowi J.W. Penfoldowi rozbudowę domu wzwyż i na boki, z uwzględnieniem pokoi dla dzieci na strychu i dodatkowego górnego piętra, gdzie miały się mieścić trzy sypialnie i gabinet. Zachowane plany ukazują nowy front z gankiem doklejony do typowego londyńskiego domu z elewacją ze stiukami z 1845 roku, zbudowanego przez spółkę Grissell i Peto, której zlecono również prace nad nową siedzibą parlamentu. Z architektonicznego punktu widzenia nowa rezydencja była swoistą hybrydą – podobnie jak rodzina tworzona przez Stephenów. Virginia tak wspominała w szkicu zatytułowanym _Dawne Bloomsbury_: „ bardzo wysoki dom zaczynający się stiukami, a kończący czerwoną cegłą; jest tak wysoki, a jednak wydaje się, że bardzo silny wiatr go przewróci”¹³. Podział pomieszczeń był równie symboliczny: na dole, wokół owalnej ławy, panował „czysty konwenans, na piętrze zaś – czysty intelekt”. W szuflady i szafki Julia i Leslie „przelewali” pamiątki z dawniejszego życia i poprzednich rodzin, takie jak przedmioty i listy z czasów związku Julii z Herbertem (w tym jego perukę prawnika, którą Thoby Stephen czasami wyciągał) oraz Lesliego z Minnie, między innymi sterty rysunków Thackeraya. Przeszłość była ciemna, ciasno spakowana, ciężka od emocji – jak stwierdziła Virginia, niemal czuło się jej zapach.
Obraz życia rodzinnego Stephenów można odnaleźć w dziecięcej gazecie „Wieści z Hyde Park Gate”, tworzonej przez Vanessę, Thoby’ego i Virginię na wzór ich ulubionego pisma „Tit-Bits”, które kupowali w białym sklepiku ze słodkościami obok bramy pałacowej. Czasopismo czytali, pochłaniając przy tym tabliczkę czekolady za trzy pensy, dzieloną na cztery części. Kiedy w lutym 1891 roku ukazał się pierwszy numer, Vanessa miała lat jedenaście, Thoby – dziesięć, Virginia dopiero co skończyła dziewięć, a Adrian – siedem. Reakcja ich matki, zapisana na karteczce zostawionej w miejscu, gdzie po kolacji znalazła numer pisma, brzmiała: „Dość inteligentne, jak sądzę”¹⁴. Odręczne pismo w najstarszych zachowanych numerach, datowanych na kwiecień, stanowi mieszaninę płynnej kaligrafii Vanessy oraz grubych, ciemnych liter kreślonych przez Thoby’ego, od czasu do czasu przetykanych błędami ortograficznymi i skreśleniami. Później pojawia się pismo Virginii: ciasne, ostro zakończone, zdyscyplinowane. W swoich wspomnieniach o dzieciństwie siostry Vanessa napomyka, że to Virginia najwytrwalej pisywała do ich gazety, podczas gdy ona sama wzięła na siebie rolę redaktorki. W tym czasie kariera pisarska Virginii zdążyła się już rozpocząć – w 1890 roku wysłała na konkurs ogłoszony przez „Tit-Bits” „szaleńczo romantyczne”¹⁵ opowiadanie o młodej kobiecie płynącej statkiem. W tym dziełku (odrzuconym przez redakcję „Tit-Bits”), a także w konwersacjach i listach wyimaginowanych zakochanych, publikowanych w rodzinnej gazecie, by „wskazać młodym ludziom właściwy sposób wyrażania sekretów swych serc”, nietrudno doszukać się zalążków pierwszej powieści Virginii Woolf – _Podróż_ _w_ _świat_.
Z pierwszych numerów „Wieści z Hyde Park Gate” dowiadujemy się o zdarzeniach z codziennego życia dzieci: że Virginia bała się wielkiego nowofundlanda, który szczekał, gdy dziewczynka mijała jego dom, że Laura, „Jejmość Pani Jeziora”, namalowała obrazek przedstawiający dziewczynkę z papużką na ramieniu i padła ofiarą żartu primaaprilisowego. Wizerunki tego samego ptaka powracają w grudniowym numerze, gdy Vanessa przyszła od fryzjera z grzywką obciętą przez pana Goberga i „teraz wygląda jak papużka, z którego to powodu docinają jej wszyscy dookoła”. Pismo donosi także, że Stella przyniosła dla sióstr gruszki, co „może się niektórym wydawać raczej skromnym prezentem”, ale „w ich oczach był on wspaniały”, a także relacjonuje próby ochrony ptasich gniazd oraz incydent, gdy lampa w pokoju dziecinnym „zdecydowanie złowieszczo” buchnęła płomieniem i trzeba ją było zdmuchnąć w obawie przed pożarem. W listopadzie 1891 roku Vanessa i Virginia złożyły wizytę kuzynkom, by oddawać się „dziecinnym radościom”, a gdyby mgła opadła, miały się udać na lekcję tańca w Queensberry Hall. W Boże Narodzenie 1891 roku podwójny salon Stephenów pękał w szwach od prezentów i gości – do tych ostatnich zaliczała się babka, pani Jackson, i jej śpiewający kanarek, którego pieśń, jak donieśli młodzi reporterzy, przewyższała wokalne popisy papużki Vanessy. Na dziesiąte urodziny ta ostatnia otrzymała podstawkę pod kałamarz, zegar, suszkę, szkicownik i pudełko z przyborami do pisania, niemniej nauczycielka muzyki o „usposobieniu buldoga” odmówiła przełożenia lekcji z tej radosnej okazji i zapowiedziała się ponownie następnego ranka. Urodziny Julii z kolei przyniosły jej podarunki w postaci wazonów z niebieskiego szkła, fotografii, porcelany, serży i aksamitu na suknie oraz puzderka na znaczki „i inne drobiazgi”¹⁶.
Na początku 1892 roku George i Stella zabrali czworo młodych Stephenów na spektakl Imrego Kiralfy _Wenecja, oblubienica morza._ Przedstawienie z tańcami, śpiewami i gondolami sterowanymi przez śniadych wioślarzy odbyło się w niedawno otwartym gmachu Olympii. Podczas piętnastominutowego antraktu rodzeństwo wyskoczyło obejrzeć dmuchanie szkła, które wprawiło Thoby’ego „w ekstazę”. Podczas spotkań rodzinnych grywano w „pomarańcze i cytryny” oraz podziwiano udekorowane choinki, latem gazeta odnotowała pierwszą konsumpcję lodów, która miała miejsce 16 maja 1892 roku, w „gorący i duszny dzień”, który „głęboko wrył się w pamięć młodych ludzi”. Kilka tygodni później gazeta doniosła o pierwszym delektowaniu się wiśniami w tym sezonie – ku uciesze Virginii. Były też codzienne przygody w Kensington Gardens, gdzie bawiono się w chowanego oraz króla na wzgórzu, a Vanessa notorycznie gubiła klucze i parasolki. Virginia wodowała na Okrągłym Stawie swój miniaturowy kornwalijski lugier „Wróżkę”, podczas gdy Thoby pilotował „Oset”, a ich ojciec recytował wiersz Newbolta „Wszyscy admirałowie”. Oba stateczki się zgubiły, lecz później odnalazły dzięki uprzejmym dozorcom parku, którzy odnieśli „Oset” pod tylne drzwi domu Stephenów, a tydzień później Virginia dostrzegła „Wróżkę” leżącą w łódce. Na fotografii z 1896 roku na stawie widać sporo zwodowanych stateczków, a wśród nich duży, imponujący okręt pod pełnymi, białymi żaglami. Steruje nim chłopiec w marynarskim mundurku i słomkowym kapelusiku, używa do tego długiego rumpla; nieopodal inny chłopczyk, bez własnej jednostki pływającej, tęsknie spogląda na wodę¹⁷. Na tego rodzaju zajęciach upływały dziecięce lata w domu przy Hyde Park Gate.
O ile dom przy Hyde Park Gate kojarzył się z mrokiem i ciasnotą, Talland House, usytuowany na klifie, z widokiem na połyskliwe wody zatoki St Ives, był pełen światła i otwartych przestrzeni. W okresie od 1882 do 1894 roku rodzina Stephenów dzieliła swój czas i życie pomiędzy Londyn i Kornwalię. Co roku od czerwca do października „szczęśliwe dni na lenistwie”¹⁸: łapaniu ciem, grze w krykieta, penetrowaniu sadzawek w skalnych zagłębieniach i zbieraniu kwiatów na wrzosowiskach. Podróżowali trzecią klasą, razem ze służącymi. W każde wakacje, objuczeni bagażem, książkami i kanapkami, pakowali się do dwóch przedziałów na stacji Paddington, gotowi do całodniowej podróży Wielką Koleją Zachodnią. Wiedzieli, że są już prawie na miejscu, gdy pociąg docierał na stację St Erth, oddaloną od zgiełku i pośpiechu Kensington o prawie pięćset kilometrów i wiele godzin jazdy. Około dziewiętnastej trzydzieści przesiadali się tu w pociąg linii regionalnej, by pokonać kolejne sześć kilometrów wzdłuż wybrzeża, z widokiem na zatokę i wydmy, przez las, aż wreszcie docierali na stację nieopodal plaży w Portminster. Te pierwsze chwile były magiczne. St Ives – solidne miasteczko, starożytne i jakby wyjęte poza nawias czasu – wznosiło nad zatoką swoje mury połyskujące bielonym wapnem lub bure szarością łupków i granitu; „wietrzna, głośna, rozdyskutowana mieścina o wąskich uliczkach w kolorze przegrzebka czy innego skorupiaka, przypominająca kolonię małży o chropowatych muszlach, przytwierdzonych gromadnie do szarej ściany”, położona na „paznokciu dużego palucha u stopy Anglii”. Powyżej stacji stał Talland House, skąpany w słońcu, tonący w kwiatach męczennicy za żywopłotem ze szkarłatnika. Z okien rozciągał się widok na latarnię morską Godrevy, którą Virginia unieśmiertelniła w swoim sfabularyzowanym portrecie rodzinnego życia w St Ives. To właśnie w Kornwalii w młodej Vanessie rozbudził się artystyczny talent, przeczucie, że bije w niej „źródło nieoczekiwanych zdolności”, „że morze jest piękne i kiedyś będzie można je namalować”¹⁹.
Leslie natrafił na ten dom podczas pieszej wędrówki w 1881 roku i po raz pierwszy sprowadził tu całą rodzinę w kolejne letnie wakacje, gdy Vanessa miała trzy lata, a Virginia była jeszcze noszonym na rękach niemowlęciem. Opisywał go jako „bardzo miły dom”, „niewielki lecz przestronny z jednym czy dwoma akrami ogrodu usytuowanymi na zboczu ogrodem warzywnym przy kuchni i kawałkiem sadu”. Były tu też „fontanny winogron, truskawek i brzoskwiń”. Morska bryza, „delikatna niczym jedwab”, miała „świeży i słodki smak jak dopiero co udojone mleko”. Posiadłość obejmowała też „z tuzin ogródków dla dzieci rodem z baśni tajemnicze gąszcze agrestu i porzeczek, na uboczu grządki ziemniaków i groszku i zakątki, gdzie można się natknąć na niespodziewane szczeniaczki – słowem, miniaturowy raj z łatwym dostępem do osłoniętej łachy piasku”²⁰. Jadalnia miała balkonowe drzwi otwierane na ogród, dzięki czemu przyroda mogła zaglądać do środka. Wiele fotografii przedstawia Julię i jej dzieci na tle donic kipiących od kwiatów. Stephenowie postawili szklarnie i wygospodarowali trawnik, gdzie grywano w tenisa lub krykieta. Przy domu była też altana otoczona kwiatami, zwana „kącikiem z wychodkiem”, wśród purpurowych powojników postawiono ławeczkę, a w cieniu żywopłotu powstał „ogródek kawowy”. Według Virginii dwa psotne duszki, Beccage i Hollywinks, zadomowiły się w kupie kompostu²¹. Lesliemu udało się kupić także kawałek gruntu przed domem, dzięki czemu zyskał gwarancję, że żaden nowy budynek nie zasłoni im widoku na zatokę. Wąska ścieżka na plażę, na którą wchodziło się przez dziurę w żywopłocie, kryła się przed oczami postronnych za kępami czerwonych wstydlinów. Leslie starannie doglądał tej małej sielanki – w styczniu 1883 roku sam przyjechał na miejsce, żeby skontrolować poczynania państwa Lobbsów (małżeństwa zatrudnionego do prowadzenia domu) oraz doglądnąć stawu i sadzonek winogron. Ponownie zjawił się w kwietniu 1884 roku, żeby przyjrzeć się budowie w sąsiedniej posiadłości o nazwie Albany Terrace, i raz jeszcze wiosną 1885 roku, by upewnić się, że wszystko jest przygotowane na coroczny letni pobyt całej rodziny²². Stella robiła użytek z otrzymanego w prezencie urodzinowym aparatu fotograficznego i portretowała młodsze rodzeństwo podczas gry w krykieta – dziewczynki w ciężkich sukienkach z mnóstwem falbanek, chłopców w kiepsko dopasowanych garniturkach – Julię piszącą listy przy biurku, Vanessę i goszczącą u Stephenów Lisę Stillman podczas gotowania przy wielkiej czarnej kuchni, Virginię siedzącą obok rodziców pogrążonych w lekturze na tle kwiatowej tapety we wzory w stylu Williama Morrisa.
Talland House odwiedzał cały korowód gości: kuzynostwo Fisherowie, siostry Lushington, konkurent Stelli John Hills zwany Jackiem, przyjaciele rodziny: Walter Headlam, doktor Wolstenholme, Magde Symonds i Charles Norton, ojciec chrzestny Virginii Amerykanin James Lowell, mieszkający w sąsiedztwie poeta George Meredith, powieściopisarze Edmund Gosse i Henry James, młodzi chłopcy kaptowani do gry w krykieta, jak syn Holmana Hunta Hilary i Rupert Brooke z bratem, Llewelynowie Daviesowie i wielu innych. Goście zatrzymywali się w domu Stephenów, w miasteczku bądź pobliskim hotelu w zamku Tregenna. Dzieci wieczorami łapały ćmy, wabiąc je światłem lampy i słodkim syropem, a za dnia buszowały w ogrodzie, bawiły się w piasku i spuszczały z okien sypialni wiklinowe kosze w nadziei, że kucharka Sophie włoży do nich jakiś przysmak. Kitty Lushington i Leo Maxse zaręczyli się w ogrodzie Stephenów na ławeczce obok szklarni – szeptali do siebie tak cicho, że Thoby był przekonany, że to „Paddy rozmawia ze swoim pomocnikiem”.
Stałą część programu stanowiły spacery, na przykład coniedzielna marszruta do Tren Crom, skąd było widać górę Świętego Michała. W ogrodzie szemrał podziemny strumyk, organizowano wyprawy na ryby i coroczne zawody wioślarskie, a w międzyczasie oddawano się malowaniu i czytaniu, podczas gdy żywe niebieskie homary od pani Adams przebierały odnóżami na kuchennym stole, a pani domu oddawała się swataniu par w zielonym ogrodzie. W liście napisanym w St Ives 23 sierpnia 1885 roku Leslie opisywał Thoby’ego, wówczas pięcioletniego, i jego „sprzecznościowe pudełko” – nazwane tak, ponieważ pełno w nim było różnych śmieci. „Co za poplątane pomysły lęgły się w tej jego główce”, pisał ojciec, „lecz miejscami znać było w tym chyba przebłyski epigramatycznej satyry”²³. W tamtym czasie Leslie pracował nad tomem _Dictionary of National_ _Biography_.
We wrześniu 1892 roku Stephenowie świętowali dwunaste urodziny Thoby’ego – były miniaturowe balony, kalambury oraz gra w kotka i myszkę, tort urodzinowy pokrojony przez solenizanta na zbyt duże kawałki i fajerwerki pomimo deszczu, a „nad wyraz rozbrykane dzieci” tak się przepychały, że brama wypadła z zawiasów. Dla Lesliego był to „długi szereg obrazów intensywnego rodzinnego szczęścia”. Na czas wakacji nie zawieszano nauki, skracano tylko godziny lekcji, a ze swoich miejsc przy stole w jadalni mali uczniowie widzieli przyzywające ich z daleka morze. Po powrocie do Londynu młodzi Stephenowie uczyli się przy wielkim stole nakrytym suknem, na rzeźbionych dębowych krzesłach z siedzeniami obitymi czerwonym pluszem. Ich pierwszą nauczycielką była Julia, która grupowała pociechy według wieku, co widać na ocalałej, choć bardzo spłowiałej fotografii wykonanej w St Ives około 1894 roku, na której pani Stephen siedzi między dwójką najmłodszych. Dzieci miały także szwajcarskie i francuskie guwernantki, a Leslie opowiadał im o swoich przygodach w Alpach w czasach młodości, czytał im poezję i imponował mistrzostwem w wycinaniu zwierzątek z gazety. Młodzi Stephenowie uczyli się między innymi łaciny, francuskiego, historii, matematyki i literatury, aż do chwili, gdy chłopców posłano do szkół – Thoby trafił do szkoły z internatem, Evelyns, znajdującej się w Colham Green nieopodal Slough, Adrian natomiast uczył się na miejscu, w Westminster. Vanessa bardzo przeżyła wyjazd Thoby’ego, do spania zaczęła zabierać ze sobą maskotkę brata, małpkę Jacko. Przed powrotami chłopca do domu „Wieści z Hyde Park Gate” są pełne ekscytacji, znajdziemy w nich także wzmianki o posyłaniu Thoby’emu pomarańczy do szkoły i sprawozdanie z odwiedzin u brata, by pokibicować mu w szkolnym meczu krykieta. Dni Vanessy i Virginii upływały teraz w wesołym pokoiku na tyłach domu, „niemal całkowicie przeszklonym: z oknem dachowym, oknami w ścianie z widokiem na ogród i jeszcze jednym, w ścianie oddzielającej pokój od salonu”²⁴. Vanessa rysowała, być może pastelami otrzymanymi od Stelli, Virginia zaś czytała lub pisała artykuły do rodzinnej gazety, wymyślając dialogi rozdzielonych kochanków i doświadczenia prostego rolnika – były to prototypy ich przyszłych obrazów i powieści. Pod nieobecność braci siostry mocno się do siebie zbliżyły, a ich silna więź przetrwała całe późniejsze życie.
_Dalsza część w wersji pełnej_
1 Tamże.
2 Quentin Bell, _Virginia Woolf: biografia_, przeł. Maja Lavergne, Warszawa 2004.
3 Tamże, s. 46.
4 Virginia Woolf, _Dawne Bloomsbury_, w: tejże, _Chwile istnienia_, przeł. Maja Lavergne, Warszawa 2005, s. 106.
5 Tejże, _Szkic_ _z_ _przeszłości_, dz. cyt., s. 170.
6 Tejże, _Wspomnienia_, w: tejże, _Chwile istnienia_, przeł. Maja Lavergne, Warszawa 2005, s. 22.
7 Tamże.
8 Tamże, s. 23.
9 Tamże, s. 24.
10 Zdjęcie w zbiorach Smith College Libraries: http://www.smith.edu/libraries/libs/rarebook/exhibitions/stephen/36f.htm (dostęp 31.01.2023).
11 Hermione Lee, _Virginia Woolf_, London 1996.
12 V. Bell, _Selected Letters of Vanessa Bell_, ed. Regina Marler, London 1993.
13 V. Woolf, _Dawne Bloomsbury_, dz. cyt., s. 103.
14 Virginia Woolf, Vanessa Bell, Thoby Stephen, _Hyde Park Gate News_, ed. Gill Lowe, London 2005.
15 Tamże.
16 Tamże.
17 Tamże.
18 L. Stephen, _Mausoleum Book_, dz. cyt.
19 V. Woolf, _Wspomnienia_, dz. cyt., s. 28.
20 L. Stephens, _Mausoleum Book_, dz. cyt.
21 V. Woolf, _Szkic_ _z_ _przeszłości_, dz. cyt.
22 Vanessa Curtis, _The Hidden Houses of Virginia Woolf and Vanessa Bell_, London 2005.
23 Frederic W. Maitland, _The Life and Letters of Leslie Stephen_, Cambridge 2013.
24 Frances Spalding, _Vanessa Bell_, London 1983.