Arytmetyka diabła - ebook
Arytmetyka diabła - ebook
Wielokrotnie nagradzana. Zekranizowana. Bestsellerowa. A przede wszystkim – nadzwyczaj poruszająca i potrzebna.
Hannah nie chce brać udziału w rodzinnej kolacji z okazji Paschy. Ma dość wysłuchiwania opowieści krewnych na temat Holokaustu. Jechać jednak musi.
W wieczór sederowy, gdy zgodnie z tradycją otwiera drzwi, zostaje przeniesiona w czasie do 1942 roku, na polską wieś, gdzie wszyscy nazywają ją Chają. Niedługo potem dzieje się rzecz potworna. Zjawiają się Niemcy i wywożą mieszkańców wioski do obozu koncentracyjnego…
Hannah wie, co ich czeka.
Arytmetyka diabła to powieść o Holokauście – prawdzie, którą trudno zrozumieć, a jeszcze trudniej się z nią zmierzyć.
Autorka znacząco przyczynia się do zrozumienia przez dzieci konsekwencji Holokaustu, który odciska piętno w historii.
- School Library Journal
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66989-53-5 |
Rozmiar pliku: | 655 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mojej córce, Heidi Elisabet Stemple, której hebrajskim imieniem jest Chaja – wymawiane z gardłowym „ch”, Hī-yå, co znaczy: życie.
I ze szczególnym podziękowaniem dla Barbary Goldin i Deborah Brodie, które były w stanie zadać ocalałym pytania, których ja zadać nie mogłam, i przekazały mi druzgocące odpowiedzi.1
– Mam dość pamiętania – poskarżyła się matce Hannah, wsiadając do samochodu. Twarz miała zarumienioną od kwietniowego słońca, a wargi lepiły jej się od żelków i wielkanocnych cukierków.
– Wiesz, że jest Pascha – odparła matka z westchnieniem, rozmyślnie cichym głosem. Nie przestawała się uśmiechać, żeby nikt u Rosemary nie zorientował się, że się kłócą.
– Nie wiedziałam.
– Oczywiście, że wiedziałaś.
– No to zapomniałam. – Hannah słyszała, że jej głos zaczyna przechodzić w zawodzenie, nad którym nie umiała zapanować.
– Jak mogłaś zapomnieć, dziecko? Zwłaszcza w tym roku, kiedy Pascha wypada równocześnie z Wielkanocą. Rozmawiałyśmy o tym wiele razy. Po pierwsze, musimy jechać do domu się przebrać. Później pojedziemy do dziadka Willa i babci Belle na pierwszy wieczór sederowy.
– Nie jestem głodna. Najadłam się u Rosemary. I nie chcę jechać na seder. Z dzieci będzie tam tylko Aaron i ja, i każdy będzie komentować, jak urośliśmy, chociaż widzieli nas miesiąc temu. A do tego wszystkie dowcipy będą miały puentę w jidysz.
Matka nie odpowiedziała od razu, więc Hannah ciężko opadła na fotel. Czasami pragnęła, żeby nakrzyczała na nią tak, jak robiła to mama Rosemary, ale wiedziała, że w przypadku swojej może liczyć tylko na spokojny, cichy, rozsądny wykład, którym zawsze ją wkurzała.
– W Passze nie chodzi o jedzenie, Hannah – odezwała się w końcu matka. Westchnąwszy, przeczesała palcami włosy z siwymi kosmykami.
– Akurat – wymamrotała Hannah.
– Chodzi o pamięć.
– We wszystkich żydowskich świętach chodzi o pamięć, mamo. Mam dość pamiętania.
– Masz dość czy nie, pojedziesz z nami, młoda damo. Dziadek Will i babcia Belle spodziewają się całej rodziny, a więc także ciebie. Musisz pamiętać, ile znaczy dla nich rodzina. Babcia z rąk Niemców straciła oboje rodziców, a później musiała uciekać z bratem. A dziadek…
– Pamiętam, pamiętam… – wyszeptała Hannah.
– …Will stracił wszystkich poza ciocią Evą. Cała ośmioosobowa rodzina zniknęła z powierzchni ziemi. – Znów westchnęła, ale Hannah podejrzewała, że w tym westchnieniu niewiele było współczucia. Stosowała je raczej dla wzmocnienia przekazu. U jej matki westchnienia były niczym kropka na końcu zdania.
Hannah przewróciła oczami i wsunęła się głębiej w fotel. Było jej ciężko na żołądku, jakby ta sprzeczka zalegała na nim niczym maca. Z New Rochelle do Bronxu, gdzie mieszkali jej dziadkowie, nie było szczególnie daleko, ale w samochodzie, jak zwykle, panowała duchota, i Aaron przez całą drogę stękał.
– Niedobrze mi – oznajmił głośno. Mówił głośniej zawsze, gdy był nieszczęśliwy czy przestraszony. A kiedy naprawdę było mu niedobrze, ledwie go było słychać. – Zaraz zwymiotuję. Musimy wracać.
Kiedy mama odwróciła się i spojrzała na nich groźnie z przedniego fotela, Hannah pogłaskała dłoń brata.
– Nie zachowuj się jak dziecko, Ron-ron – wyszeptała. – Cztery pytania sederowe to nic wielkiego.
– Nie pamiętam wszystkich czterech pytań. – Ostatnie słowo niemal wykrzyknął.
– Wcale nie musisz ich pamiętać. – Hannah zaczynała tracić cierpliwość. – Masz je przeczytać. Z Hagady.
– A jeśli nie dam rady przeczytać?
Hannah już miała westchnąć, ale się powstrzymała i zamiast tego zakaszlała.
– Czytasz poprawnie odkąd skończyłeś trzy lata, mądralo. – Pacnęła go lekko w głowę, a on wrzasnął.
– Hannah! – krzyknął ojciec ostrzegawczo.
– Słuchaj – zwróciła się szybko do Aarona, żeby go uciszyć. – Nic się nie stanie, jak się pomylisz, Ron-ron, ale nawet gdybyś się pomylił, będę obok ciebie. Podpowiem ci szeptem na ucho, tak, jak się podpowiada aktorom w teatrze, kiedy zapomną swojej kwestii.
– Jak pani Graham, kiedy zapomniałaś…
– Właśnie.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Spojrzała na brata z rozbawieniem, a później rzuciła się na niego i zaczęła łaskotać pod pachami i po brzuchu. Kiedy próbował się uwolnić i się od niej odwrócił, dopadła go znowu zza pleców. Śmiał się coraz głośniej i głośniej, aż w końcu rzeczywiście niemal zwymiotował.
– Hannah! – odezwał się znów ojciec, a matka spojrzała na nich zza oparcia tak srogo, że odskoczyli w przeciwległe kąty i patrzyli przez okno z miną skrzywdzonych niewiniątek.
Po kilku kilometrach Aaron zaczął błagać:
– Opowiedz mi bajkę, Hannah, proszę. Proszę. Proszę.
– Na miłość boską, opowiedz mu bajkę – nakazał ojciec, prawą dłonią uderzając w kierownicę.
Gdy jeździł po mieście, zawsze robił się nerwowy. Hannah, zadowolona, że może zrobić coś, w czym jest dobra, rozpoczęła makabryczną opowieść o żywych umarłych. Większość bohaterów, fabułę i efekty dźwiękowe zapożyczyła z filmu, który zeszłego wieczoru widziała w telewizji. Aaron był nią zafascynowany. Zombie właśnie weszli do domu bohatera i pożerali jego matkę, gdy dotarli pod blok dziadków. Kiedy ojciec parkował, Hannah i Aaron wbiegli do budynku. Aaron, ponieważ był najmłodszy, mógł wcisnąć przycisk w windzie.
– To niesprawiedliwe… – zaczęła Hannah. Ale później przypomniała sobie, jaka była przerażona, kiedy po raz pierwszy musiała odpowiadać na cztery pytania sederowe, i zamilkła. Wyciągnęła rękę, by mocno ścisnąć dłoń brata, a winda prędko pokonała drogę na ósme piętro.
– Hannahleh, ależ wyrosłaś – rzekła ciocia Rose. – Dwanaście lat, a już piękna młoda dama.
Dziewczyna uśmiechnęła się i odsunęła tak szybko, jak mogła.
– Trzynaście – poprawiła. Była to niemal prawda. Nie zapytała cioci Rose, jakim cudem piękny może być ktoś z mysiobrązowymi włosami i aparatem na zębach. Ciocia uważała, że każdy z rodziny jest najpiękniejszy, najmądrzejszy i najwspanialszy, nawet jeśli nie była to prawda. Hannah spod jej czujnego oka uciekła do łazienki i przejrzała się w lustrze. Miała ślad po szmince na czole w miejscu, gdzie pocałowała ją ciocia Eva. Odkręciła wodę i próbowała go zmyć, z poczuciem winy, bo ciocia Eva była jej ulubioną ciotką, jedyną, która od Aarona wolała ją. Nawet imię miała po jakiejś przyjaciółce cioci Evy. Nieżyjącej przyjaciółce. Szminka nie zeszła całkowicie. Hannah przeczesała grzywkę, by ukryć ślad, po czym wyszła z łazienki, martwiąc się, że ktoś jeszcze może na nią czyhać, i potwornie się tego obawiając.2
Nikt nawet nie zwrócił uwagi na jej wejście do salonu. Wszyscy ciasnym półkręgiem otaczali dziadka Willa. Siedział w wielkim tapicerowanym fotelu przez telewizorem, wymachując pięścią i wykrzykując do ekranu. Przesuwały się na nim stare zdjęcia ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych, ciała ułożone w stosy niczym drewno opałowe, i ocaleli z martwym wzrokiem. W miarę przewijania się potwornych obrazów, ponury głos recytował nazwy kolejnych obozów:
– Auschwitz, Bergen-Belsen, Chełmno, Dachau…
– Im to wytatuujcie! – krzyknął do telewizora dziadek, wyciągając w jego stronę lewą rękę. Rękaw koszuli miał podwinięty powyżej łokcia. Na ekranie mignęła fotografia niemieckiego pułkownika, stojącego na baczność. – Ja wam dam!
Ciocia Eva kręciła głową, a wujek Sam wyłączył telewizor.
– Proszę, wybacz im, proszę. To była wojna – wymruczała. Jej głos był cichy jak modlitwa.
Hannah westchnęła.
– Znów zaczyna – wyszeptała do Aarona.
Wzruszył ramionami.
Dziadek robił te dziwne ruchy właściwie odkąd Hannah pamiętała, pokazując tatuaż na lewej ręce i wykrzykując przy tym po angielsku oraz w jidysz. Kiedy była młodsza, pięciocyfrowy numer na jego ręce ją fascynował. Był granatowy, prawie jak atrament. Skóra wokół niego się postarzała, ale sam numer – nie. Zaraz po tym, jak urodził się Aaron, podczas ceremonii obrzezania, bris, kiedy wszyscy krewni robili z siebie nad nim idiotów, Hannah wzięła długopis i napisała sznur cyfr na wewnętrznej stronie swojej lewej ręki, tak mocno, że mało nie porozcinała skóry. Miała nadzieję, że sprawi dziadkowi przyjemność taką samą jaką sprawił noworodek. Przez chwilę wpatrywał się w nią, nic nie rozumiejąc. Aż nagle ją chwycił, wykrzykując na okrągło w jidysz „Malach ha-mavis”, z twarzą szarą i przerażającą. Patrzyli na nich wszyscy goście. Ojciec i ciocia Eva bardzo, bardzo długo musieli go uspokajać.
Starali się wytłumaczyć Hannah, co tak zdenerwowało dziadka, ale ona nigdy do końca mu nie wybaczyła. Trzeba było dwóch dni szorowania, żeby ślady długopisu znikły. Czasami śniła jej się wykrzywiona twarz dziadka Willa i jego gardłowe krzyki. Dziwne, ale choć nigdy nie ośmieliła się zapytać, co znaczyły te słowa, w snach zdawało jej się, że wiedziała. Nikt nigdy nie pokwapił się, żeby jej to wyjaśnić. Zachowywali się, jakby o tym incydencie zapomnieli, ale ona nie zapomniała.
– Mamo – odezwała się, kiedy telewizor został wyłączony, a w salonie na powrót zapanował spokój. – Dlaczego on się tym przejmuje? Przecież to przeszłość. Teraz już nie ma obozów koncentracyjnych. Po co to wywlekać? To wstyd. Nie chcę, żeby poznała go któraś z moich koleżanek. A jak na nie nakrzyczy albo zrobi jakieś inne szaleństwo? Dziadek Dan nie krzyczy do telewizora ani nie opowiada tak o wojnie.
– Dziadek Dan nie był w obozie, dzięki Bogu. Urodził się w Ameryce, tak jak ty. To dlatego, że moja rodzina przyjechała do tego kraju na początku dwudziestego wieku, drugą klasą. Nie trzecią. – Jej nieobecne spojrzenie sygnalizowało, że zaraz zacznie recytować dalszą część rodzinnej sagi. Hannah wiedziała, że droga ucieczki jest tylko jedna.
– Chyba pomogę cioci Evie w kuchni – powiedziała szybko i wybiegła z pokoju, zanim matka zdążyła podjąć wątek.
Choć zapalanie świec we własnym domu było rolą babci Belle, od lat rodzinną tradycją było, że robiła to ciocia Eva, w ramach rekompensaty za to, że nie ma własnego domu ani rodziny. Ciocia Eva mogła wyjść za mąż, i to nie raz, a trzy, chociaż, jak zauważyła matka Hannah, nie była wielką pięknością. Ale ciocia Eva wolała mieszkać ze swoim bratem Willem oraz jego żoną, i pomagać im wychowywać ojca Hannah, gdy Bell pracowała.
– Dlaczego to zrobiła? – pytała często Hannah.
– Bo chciała. – To była jedyna odpowiedź, jaką usłyszała od ojca.
– Może lubi dzieci – zasugerowała kiedyś Rosemary.
– A może lubi sprzątać. Mam taką ciotkę.
– I czym się zajmuje? – spytała Hannah.
– Jest zakonnicą.
– Nie bądź głupia. Żydówka nie może być zakonnicą.
– Za to może mieszkać z bratem i zajmować się jego dziećmi.
– Dzieckiem – poprawiła Hannah. – Mój tata był jedynakiem.
Żadna z odpowiedzi nie zaspokoiła jej pragnienia idealnej historii miłosnej. Ale w końcu przestała się dopytywać, a w rozmowach z ciocią Evą poruszała jedynie codzienne tematy. Na przykład, ile łyżeczek cukru znalazło się w szklance mrożonej herbaty. Albo czym usunąć plamę ze skórzanej spódnicy. Albo jak zrobić szalik na drutach. Albo jak ugotować kartoflankę. Albo gdzie znaleźć staroświeckie buty do szkolnego przedstawienia. Ciocia Eva zawsze miała odpowiedzi na tego rodzaju pytania. Kiedy Hannah była młodsza, odpowiedzi cioci Evy wydawały jej się magiczne. Ale gdy podrosła, magia znikła, a ciocia Eva stała się zupełnie zwykłą osobą. Hannah nienawidziła, że tak jest, więc odpychała tę myśl. Jednak gdy ciocia Eva zapalała świąteczne świece, szerokimi dłońmi osłaniając światło, jej pospolita twarz z głęboko osadzonymi oczami koloru kawy nabierała pewnego piękna. W blasku migoczącego płomienia wyglądała niemal młodo. Obserwowanie, jak wypowiada modlitwy nad świecami, było jedynym momentem pośród wszystkich rodzinnych spotkań, który Hannah zawsze wydawał się wyjątkowy. W tych chwilach miała wrażenie, że ją i ciotkę łączy szczególna więź, jakby magia, jakimś sposobem, była nadal żywa.
– Jorcajt wszystkim ukochanym zmarłym, błogosławieństwo wszystkim ukochanym żyjącym – szeptała zawsze do Hannah ciocia Eva, przed zmówieniem hebrajskich modlitw.
Nawet Aaron próbował przyłączyć się do obrzędu, ale mamrotał słowa z wyraźnym opóźnieniem. Hannah, rozzłoszczona, dźgnęła go w bok, lecz się odsunął. Sfrustrowana, chwyciła w palce mięsistą część jego ramienia i uszczypnęła. Wrzasnął.
– Hannah! – surowo zganił ją ojciec.
Poczuła, jak czerwienieje na twarzy, i wbiła wzrok w swój talerz.3
Podczas niekończącej się sederowej kolacji i jeszcze bardziej niekończących się wyjaśnień z Hagady, Hannah często zerkała przez okno. Księżyc w pełni był wciśnięty pomiędzy dwa bloki osiedla. Dziadek ględził i ględził o plagach i wygnaniu z Egiptu. Może byłaby to ciekawa historia, gdyby opowiadał ją ktoś inny, pomyślała Hannah, ale dziadek Will miał głos, który brzęczał w uszach niczym szarańcza, i przy każdej przerwie robił pełne goryczy wykłady.
Seder nie odbywał się nawet we właściwej kolejności, nie tak, jak uczyli w szkółce niedzielnej. Kiedy Hannah usiłowała zaprotestować, uciszył ją wuj Sam.
– Will ma własny sposób. Nie rób problemów – powiedział.
Hannah wpatrywała się w księżyc. Jutro pojadą do dziadka Dana na drugi dzień sederu. Tam przynajmniej będzie trzech kuzynów w jej wieku, co prawda same chłopaki, ale z tym nic się nie dało zrobić. I będą siedzieć przy kuchennym stole, z daleka od dorosłych. I nie będzie krzyczącego i robiącego sceny dziadka Willa, tylko dziadek Dan. Słodki, łagodny, poczciwy dziadek Dan, który pomiędzy czytania wplatał opowieści i mówił takie rzeczy, jak:
– Skąd wiem? Byłem tam!
Obok niej Aaron bez przerwy się wiercił, przygotowując się do zadania Drugiego Pytania. W jarmlke zakrywającej jego jasne włosy wyglądał jak miniaturka dziadka Willa. Hannah niemal się głośno roześmiała, przypominając sobie, o co spytała Rosemary w czasie jej pierwszej (i jedynej) świątecznej wizyty:
– Dlaczego noszą te mycki?
Aaronowi trzęsły się ręce i strona Hagady sama się przewróciła. Hannah wyciągnęła rękę i ją poprawiła, a Aaron uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Ma najpiękniejszy uśmiech, pomyślała Hannah. On nie będzie potrzebował aparatu na zęby.
– Przestań się martwić – powiedziała do niego bezgłośnie, samymi wargami.
Ponaglony przez nią, zaintonował po hebrajsku Drugie Pytanie, idealnie wyuczone na pamięć. Ale kiedy spojrzał do książki, żeby przeczytać tłumaczenie, potknął się na słowie „gorzkie”, pomijając „i”. Wuj Sam prychnął, a Aaron zamilkł, zawstydzony. Rozejrzał się wokół stołu. Wszyscy się do niego uśmiechali. Było jasne, że popełnił jakiś głupi błąd, ale nie wiedział jaki. Odwrócił się bezradnie do Hannah.
– Gorzkie – poprawiła go szeptem. – Przeczytałeś: „gorzke”.
Kiwnął głową z wdzięcznością i podjął czytanie tłumaczenia, które skończył zbyt głośno i w pośpiechu, przez co wyraźnie było widać, że jest niezadowolony.
– We wszystkie inne noce jemy rozmaite zioła, ale tej nocy tylko gorzkie. Dlaczego tej nocy jemy tylko gorzkie?
No właśnie, dlaczego?, zastanowiła się Hannah. Są takie niedobre. Rosemary może jeść żelki, a ja muszę jeść chrzan.
– To niesprawiedliwe! – Nagle dotarło do niej, że te ostatnie słowa wypowiedziała na głos i wszyscy je usłyszeli. Zawstydzona wbiła wzrok w swoje dłonie, ale złość z powodu niesprawiedliwości jej nie przeszła.
– Oczywiście, że to niesprawiedliwe – wyszeptała do niej ciocia Eva – ale co ma tu do rzeczy sprawiedliwość? – Uśmiechnęła się i, żeby rozładować napięcie, zaczęła śpiewać Dajenu swoim silnym, melodyjnym głosem. Żywa piosenka z powtarzającym się tekstem porwała wszystkich, nawet matkę Hannah, zupełnie pozbawioną słuchu.
Da-da-jejnu
Da-da-jejnu
Da-jejnu, Da-jejnu.
Hannah wiedziała, że to znaczy „już by wystarczyło” i nagle poczuła, że jej już wystarczy tego sederu, podczas którego nie działo się nic sprawiedliwego ani ciekawego.
Aż nagle przypomniała sobie o winie. Przynajmniej ono będzie jakąś nowością. Kiedy zacznie się kolacja sederowa, dostanie kieliszek rozwodnionego wina. Po raz pierwszy pozwalano jej pić z dorosłymi.
– Niech Hannahleh przyłączy się do toastów – powiedział dziadek Will, zanim seder się rozpoczął.
– Ależ tatusiu – zaprotestowała matka dziewczyny. – Ma dopiero dwanaście lat.
– Trzynaście – poprawiła Hannah.
Eva pogłaskała ją po ręce.
– Kiedy moja siostra Eva miała trzynaście lat, czegóż by nie dała za kieliszeczek rozwodnionego wina… – zaczął dziadek Will. Tym samym argumentem posługiwał się we wszystkich sprawach. Nigdy nie musiał kończyć zdania, bo nikt nie chciał się mierzyć z perspektywą poczucia winy.
– Dobrze, tato.
Dziadek Will uśmiechnął się, odwracając do Evy.
– Widzisz, nie mogą w nieskończoność robić z niej małego dziecka.
Małe dzieci, takie jak Aaron, musiały zadowolić się sokiem z winogron.
Hannah była za to dziadkowi wdzięczna. I odkryła, już przy pierwszym toaście, że lubi słodki, cukierkowy smak wina, choć szumiało jej od niego w głowie.
– Hannah! – Aaron pociągnął ją za rękaw, z figlarnym błyskiem w oku. – To już.
– Już? – Przez chwilę myślała, że chodzi mu o to, że czas na kolejny toast, ale w końcu się zorientowała, że pora wykraść afikoman, macę owiniętą w niebieską haftowaną serwetkę. Rozejrzała się wokół stołu i spostrzegła, że dorosłych nagle pochłonęły rozmowy. Przypomniała sobie czasy, kiedy była jedynym dzieckiem, i to ona miała wykradać afikoman; uważała się za tak niesamowicie bystrą, kiedy znajdowała ją pod krzesłem dziadka Willa. Teraz, oczywiście, wiedziała, że zawsze ją tam krył dla łatwego znalezienia. Uśmiechnęła się do Aarona, z poczuciem nagłej dorosłości. – Ty jej poszukaj. Ja zostanę tu na straży.
– Dobra. – Zsunął się z krzesła i na czworaka okrążył stół. Przy jego szczycie wstał, wysoko ponad głowę unosząc niebieską serwetkę z kruchą zawartością.
– Znalazłem, dziadku! Teraz ją schowam. – Wybiegł z pokoju, ale nikt się nie zerwał, żeby pobiec za nim.
– Schowa ją w łazience – rzuciła Hannah, do nikogo konkretnego. – Jak zawsze.
– Ćśś, Hannahleh, nie psuj zabawy – skarciła ją ciocia Rose.
– Ty zawsze chowałaś afikoman pod poduszką babci Belle – przypomniała ciocia Eva.
– Wiedziałaś?
Wujek Sam zarechotał.
– Zostawiałaś wystarczającą ilość okruchów.
– Wiedzieć i nie wiedzieć. – Jej matka westchnęła. – To część zabawy. A zabawa polega na odkrywaniu ukrytego porządku świata. Seder oznacza „porządek”. Przeczytałam to w książce.
– Jakiego ukrytego porządku? – wtrącił się dziadek. – Myślisz, że w obozach był porządek? Myślisz, że…
Eva przerwała mu gładko.
– Lily, Lily, zbyt poważnie podchodzisz do tych spraw. Daj się dzieciom bawić. Dzieckiem jest się tak krótko. Przecież nie przestrzegamy koszerności i nie robimy wszystkiego tak, jak zrobiłby rabin. Robimy to dla dzieci. Prawda, Belle?
Babcia Belle przytaknęła.
– Żeby miały zabawę i pamiętały swoją historię.
Eva wstała, odgarniając z szerokiego czoła zabłąkany kosmyk białych włosów.
– Idziemy, Aaron, gotów czy nie. – Dała znak pozostałym, żeby udali się za nią, po czym wyszła z jadalni.
Mężczyźni zostali przy stole i rozmawiali, ale ciocia Eva i ciocia Rose weszły do sypialni, robiąc dużo zamieszania. Matka Hannah niemal tak samo hałaśliwie rozglądała się po kuchni. Przez kilka minut krzyczały do siebie, jak też trudno znaleźć w tym roku Aarona, aż dziadek Will przytknął palce do ust i wydał przeszywający gwizd, który wszystkich ściągnął z powrotem. Hannah czekała przy drzwiach łazienki, jakby na straży. Na odgłos gwizdu drzwi się otworzyły i Aaron wyjrzał.
– Hannah, tu jestem – wyszeptał.
– Co za niespodzianka – powiedziała, wchodząc do środka.
– Patrz, gdzie schowałem afikoman. – Wyciągnął niebieską serwetkę z kosza na brudną bieliznę.
– To obrzydliwe, Aaron, chować go w czyimś praniu.
– W ogóle tu nie zajrzeli, Hannah. Spuściłem wodę i udawałem, że wychodzę, i nikt tu nie wszedł. – Uśmiechnął się promiennie.
– Jesteś bardzo sprytny, Ron-ron. – Hanna musiała się roześmiać z jego powagi. – O co poprosisz dziadka?
– O rękawicę do bejsbola.
Wiedziała, jak o niej marzył. Odkładał chanukowe pieniądze i wykonywał dodatkowe prace w domu.
– Dobra decyzja – oceniła. – Bez względu na to, co dziadek zaproponuje ci, żeby wykupić afikoman, trzymaj się swojej decyzji. – Przejrzała się w łazienkowym lustrze, zastanawiając się, kiedy pozbędzie się aparatu. Może w te wakacje, jeśli dopisze jej szczęście. – Ja kiedyś dostałam kolekcję sukienek dla Barbie. – Nie przyznała, że od razu tego pożałowała. Kiedy odwróciła się, żeby powiedzieć coś jeszcze, Aarona już nie było.
Reszta pesachowej kolacji była kusząca, ale Hannah tyle zjadła u Rosemary, że ledwie dziobała swoje jedzenie. Poza tym zaczynało jej dudnić w głowie. Wujek Sam wlał jej kolejną ćwiartkę kieliszka wina i dopełnił go wodą przed następnym błogosławieństwem. Nagle wiedziała, że nie chce już więcej.
– Dziwnie kręci mi się w głowie – wyznała matce.
– Mówiłam, ze jest za młoda na wino. – Jej matka westchnęła. – Nawet rozwodnione.
Wujek Sam puścił w obieg wielki kryształowy puchar, kielich Eliasza, i każdy wlał do niego odrobinę wina ze swojego kieliszka. Kiedy nadeszła kolej Hannah, opróżniła cały swój kieliszek.
– Eliasz może wypić wszystko – stwierdziła.
Dziadek Will uśmiechnął się do niej z drugiego końca długiego stołu.
– Jaka grzeczna dziewczynka. Za to, że jesteś tak wielkoduszna, ty możesz otworzyć drzwi prorokowi Eliaszowi i zaprosić go do środka.
– Ja chciałem to zrobić – głośno zaprotestował Aaron. – To najfajniejsza część.
– Zrobi to Hannah, Aaronie – powiedział dziadek. – Ponieważ była tak hojna ze swoim darem.
– Eliasz może wziąć też cały mój kieliszek – zaoferował chłopiec.
– Ofiara dobrowolna jest o wiele lepsza – oznajmił dziadek stanowczo. – Chodź, Hannah.
Dziewczyna niechętnie wstała. Czuła się jak zdrajczyni. Nie oddała wina ze szczodrości, ale tylko dlatego, że go nie chciała. To nie była żadna ofiara.
– Pamiętaj, Hannahleh, otwieramy drzwi, żeby przypomnieć sobie czasy, kiedy Żydzi byli zmuszeni zostawiać je otwarte, żeby udowadniać chrześcijanom, że nie przeprowadzają krwawych rytuałów. Ha! – Ostatnia sylaba była głośną kropką. – Jakbyśmy to my byli specjalistami od rzezi…
Ciocia Eva pochyliła się i w milczeniu położyła dłoń na jego dłoni. To wystarczyło, by go uspokoić. Uśmiechnął się do Hannah.
– Otwórz drzwi Eliaszowi, dziecko, i zaproś go do środka z otwartym sercem.
Hannah powoli podeszła do drzwi, czując się jak skończona idiotka. Nie miała wątpliwości, że szanse na wejście do mieszkania Eliasza są takie same, jak na wejście Dartha Vadera, Robin Hooda czy… wielkanocnego zająca. W te przesądy nikt już nie wierzył. Jedynie małe dzieci. Jak Aaron.
Obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że wszyscy bacznie ją obserwują. Aaron podskakiwał na krześle.
– Otwieraj, Hannah! – krzyknął głośno. – Otwieraj Eliaszowi!
Bajki dla dzieci!, pomyślała ze złością, przesuwając podwójną zasuwę. Otworzyła szeroko drzwi, szepcząc:
– Gotowy czy nie, nadcho…
Na zewnątrz w miejscu, gdzie powinien się znajdować długi, pozbawiony okien korytarz z ciemnozielonymi ponumerowanymi drzwiami prowadzącymi do innych mieszkań, były zielone pola i ponure niebo. Księżyc wisiał idealnie pośrodku dwóch ciemnoszarych chmur. Ptak bombardował powietrze dziwnym, melodyjnym śpiewem. A przez poorane bruzdami pole maszerowała ciemna postać. Na głowie miała bezkształtną czapkę, na ramieniu motykę, i podśpiewywała:
Nie zmuszał cię przecież nikt
Taki los sobie zgotować.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tradycyjna, licząca ponad tysiąc lat pieśń pesachowa, wzywająca do wdzięczności Bogu za wszystkie dary, którymi obdarzył Naród Wybrany, wyzwalając go z niewoli egipskiej, dając mu Torę i Szabat. Gdyby Bóg dał tylko jeden, najmniejszy dar – „już by wystarczyło” – wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.