- W empik go
As Pik. Inspektor Bernard Żbik - ebook
As Pik. Inspektor Bernard Żbik - ebook
Lata 30. XX wieku. Bernard Żbik, słynny inspektor policji, odbiera dziwny list z zapowiedzią morderstw w Lechowie. Anonim podpisano „As Pik” i wszystko wskazuje na to, że jest to pseudonim rzeczywistego mordercy, a tajemniczy list nie jest zwykłym żartem. As Pik wyraźnie wskazuje w liście, kogo zamierza zabić oraz podaje listę nazwisk, wśród których może znajdować się prawdziwe nazwisko autora. Tym razem to przestępca rozpoczyna niebezpieczną rozgrywkę ze słynnym inspektorem. Wobec mylenia śladów i błędnych tropów, które podsuwa autor listów, policja pozostaje bezradna. Tymczasem w Lechowie dochodzi do pierwszego morderstwa. Rozpoczyna się kolejna Wielka Gra, ale tym razem to morderca rozdaje karty. Czy Bernard Żbik zdoła przechytrzyć wyjątkowo przebiegłego rywala? To najlepsza i najtrudniej dostępna w oryginale powieść z inspektorem Żbikiem.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-91-8019-017-6 |
Rozmiar pliku: | 671 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prima aprilis
Dziwne…
Zegar wskazywał pięć minut po dwunastej w południe, kalendarz – piątek, 1 kwietnia…
Inspektor Bernard Żbik oparł się wygodniej na swoim fotelu, zgniótł papierosa, którego dopiero co zaczął palić i jeszcze raz odczytał leżący na biurku arkusz papieru listowego. Koperty nie badał dokładniej. Był na niej zresztą zwykły adres: Do Komendy Głównej Policji Państwowej w Warszawie – a jak wynikało z treści niezwykłego listu, nie należało spodziewać się, że znajdą się na nim odciski palców.
Tym niemniej detektyw ujął kopertę tak, jak to czynimy z fotografiami, gdy nie chcemy ich uszkodzić lub powalać – za kanty – i odsunął nieco dalej. Potem spojrzał na stojącego przed nim w wyprężonej postawie aspiranta w mundurze i rzekł spokojnie:
– Możecie usiąść, Kobylański… Kiedy to nadeszło?
– Dziś. Z samego rana.
Bernard Żbik zbadał papier nie dotykając go wszakże. Drogi, w dobrym gatunku. Treść napisana na maszynie, oczywiście…
– To jest odbitka kopiowa. Oryginał nadawca wolał zachować dla siebie i dlatego chyba twierdzi, że nie znajdziemy odcisków palców. No i mógł operować w rękawiczkach.
Wyjął z szuflady pincetkę i duże, oprawione w ebonitową rączkę prostokątne szkło powiększające. Przysunął ostrożnie list, gdy aspirant Kobylański wyjaśnił:
– Już zbadane przez oddział daktyloskopijny, panie inspektorze. Może byłem w tym wypadku aż zanadto gorliwy, lecz ten list… Taki dziwny… Nie ma na nim żadnych odcisków palców, zadraśnięć ni śladów zapachowych… Czy to będzie wariat?… – dodał niezbyt konsekwentnie.
Inspektor Żbik podniósł głowę i uśmiechnął się. W jego szaro-piwnych oczach nie można było wyczytać co sądził o tym świstku.
– Jeżeli wariat, to dowcipny. Jego zmysł humoru jest może nieco makabryczny…
Na ładnie sklepionym czole głównego detektywa Centrali Służby Śledczej ukazała się mała zmarszczka i zniknęła natychmiast. Jego przyjaciele umieliby powiedzieć coś bliższego o tym objawie fizjonomicznym.
– Bardzo dziwne – powtórzył, pomimo że bardzo trudno było go zdziwić. Przeczytał list jeszcze raz:
Kochana Policjo,
Ja wiem, że ten list powinien wywołać wrażenie. Nawet dużo wrażeń. W historii kryminalistyki – o ile wiem – będzie to chyba pierwszy wypadek tego rodzaju. To jest zresztą moim świadomym zamiarem. Chcę zabijać i będę zabijał. Aby zaś uczynić całą sprawę więcej interesującą (życie jest ostatnio takie nudne) zawiadamiam was, Kochana Policjo, że w ciągu najbliższych godzin zamorduję w jakiś (w każdym razie skuteczny) sposób Ksawerego Rosholma, przemysłowca i filantropa, zamieszkałego w Lechowie. Radzę wam, Kochana Policjo, nie zlekceważyć sobie tego mojego ostrzeżenia… ani następnych. Ksawery Rosholm nie będzie moją jedyną ofiarą.
Będę zabijał, Policjo, będę kpił z was i korespondował z wami, może nawet i rozmawiał z wami – a wy nie złapiecie mnie i nie udowodnicie mi niczego – bo będę działał mądrze i ostrożnie. Mądrze… może wyda to się wam objawem anormalnym, że sam o sobie tak piszę. Że człowiek mądry bawi się w takie rzeczy. Że człowiek mądry chce zabijać… A jednak… Życie wydaje mi się zbyt szare i jednostajne. Zapragnąłem rozrywki, emocji, dreszczy nerwowych – i będę to wszystko miał dzięki rozgrywce z wami, Kochana Policjo.
Jedni grają na wyścigach, inni chodzą na mecze bokserskie, drudzy bawią się w politykę i wypowiadają wojny światowe. Ja będę zabijał i drwił z policji. Stawką będzie moje życie – lecz gra będzie wspaniała i warta tej stawki.
Wróćmy jednak do Rosholma, człowieka, którego przeznaczyłem (przez czysty przypadek) na Moją Ofiarę Numer Jeden. Nieco emocji, Kochana Policjo – wymieniam poniżej siedem nazwisk: 1) Witold Krabiński, 2) Janusz Linde, 3) Roger Różniewski, 4) Armand Baley-Baliński, 5) Józef Skotowski, 6) Jadwiga Ałtajska, 7) Franciszka Dembicka. Przypuśćmy, Kochana Policjo, że wśród tych nazwisk wymieniłem też moje własne. Aczkolwiek list ten napisany jest w formie męskiej – mogę być także kobietą.
Chcę bowiem od razu na wstępie wyjaśnić, Kochana Policjo, że będę z was kpił, ile się dla.
Napisałem powyżej, co podkreślam: „przypuśćmy”. Czyli nic z tego, co ja tu piszę, nie jest pewne. To może być trik dla zamydlenia wam oczu.
Właściwie, powinniście teraz otoczyć Ksawerego Rosholma strażą, inwigilować osoby wymienione przeze mnie. Słowem, powinniście działać. Nie chcę mieć ułatwionego zadania.
Ale wy tego nie uczynicie. Wy pomyślicie, że ja jestem wariat lub głupi kpiarz. Tym bardziej, że ten list nosi datę pierwszego kwietnia. Pomyślicie, że to jest Prima Aprilis. Lecz gdy znajdziecie wystygłe już zwłoki…
Więc, na razie do widzenia, Kochana Policjo.
Twój
As Pik.
P. S. Nie szukajcie odcisków palców. I jeszcze jedno: mój pseudonim nie został wybrany przypadkowo i…
Na tym „i” z trzema kropkami kończył się ten list, jaki w dniu 1 kwietnia nadszedł poranną pocztą do Komendy Głównej Policji Państwowej w Warszawie. Aspirant Kobylański pełniący tegoż dnia dyżur przy dzienniku podawczym, otworzył go, jak wszystkie inne, najpierw przejrzał pobieżnie, potem przeczytał uważnie, zaklął brzydko… i zaniósł go w południe do gabinetu Bernarda Żbika. Inspektor przeczytał go trzy razy i nie wiedział, co o tym myśleć. Odłożył arkusik, zapisany gęstym pismem maszynowym, zbadał jednak kopertę przy pomocy lupy i westchnął cicho. I zadał zbyteczne pytanie, co zdarzało mu się bardzo rzadko!
– Co wy o tym sądzicie, Kobylański?
– To jakiś głupi – odparł nieromantyczny aspirant, a inspektor wstał:
– Co dalej? Widzę, że chcecie mi jeszcze coś powiedzieć w tej sprawie. Jazda…
– Hm… Ponieważ wymieniono tu jednak nazwisko prezesa Rosholma, na wszelki wypadek przesłałem ten tekst jako telefonogram do Lechowa, kazałem oznajmić Rosholmowi o wszystkim i…
Zawahał się. Bernard Żbik zaśmiał się cicho, widząc zażenowanie na surowej twarzy.
– No i co? Wywiedzieli się czegoś o nich? Czy te nazwiska są w ogóle prawdziwe?…
Kobylański tylko westchnął. Od czasu, gdy zetknął się z Bernardem Żbikiem w sprawie morderstwa Karola du Saule – nauczył się już nie dziwić jego domyślności.
– Tak, panie naczelniku. Wszystkie nazwiska się zgadzają. Ci ludzie tam mieszkają. Te dwie panie i ci panowie są z najlepszego towarzystwa Lechowa. Lecz nie śmiałem tylko na podstawie głupiego listu polecić inwigilować siedem osób. Ładnie byśmy wyglądali, gdyby każdy półgłówek mógł przez idiotyczny list zmuszać policję śledczą do…
– Rozumiem – przerwał mu Żbik i zagryzł dolną wargę. Nie mógł oderwać oczu od prostokąta czerpanego papieru listowego. Zdawało mu się, że z pomiędzy wierszy absurdalnego tekstu wpatrują się weń drwiące, cyniczne oczy człowieka, który postanowił zamordować, aby zakpić z policji, aby stworzyć sobie emocję…
– Wiecie co, Kobylański… – zdecydował się nagle. – Wydajcie ten rozkaz na moją odpowiedzialność. Niech pilnują Rosholma. Niech zapytają tych siedmioro, co oni myślą o tym liście.
Kobylański poczuł się nieswojo.
– Więc pan inspektor przypuszcza, że ten… As Pik grozi poważnie?…
– Nie wiem, zupełnie szczerze. Teoretycznie macie rację, Kobylański – mówił jakby chciał raczej sam siebie przekonać – że każdy głupiec może coś takiego nabazgrać i wrzucić do skrzynki pocztowej pod naszym adresem. A jednak ja pierwszy raz widzę i słyszę o czymś takim. Osobnik, który napisał ten list, a co do tego nie możemy żywić wątpliwości, ma duszę mordercy, nawet jeżeli swej groźby nie wykona. Ma w czaszce niebezpieczny mózg człowieka, który przestaje odróżniać realizm od fantazji. I to wcale nie musi być wariat… Ale dość o tym. Mam tu kilka poważnych i pilnych spraw do załatwienia. Będę dziś w Centrali do siódmej i zawsze mnie tu zastaniecie w razie potrzeby.
Aspirant Kobylański nie miał doktoratu kryminologii. Wydało mu się, że inspektor Żbik za bardzo przejmuje się tym idiotycznym listem.
– Więc… może ja nie powinienem był zawracać panu inspektorowi głowy tym głupstwem – rąbnął prosto z mostu.
– Skądże… Bardzo dobrze zrobiłeś, Kobylański. Zbytek ostrożności nigdy nie zawadzi. Nawet jeżeli ten As Pik to taki sobie niepoważny i makabryczny dowcipniś, to i wtedy naszym obowiązkiem jest strzec Ksawerego Rosholma od takich typów. Pomyśl, że gdyby Rosholma dziś spotkało coś złego, to my znaleźlibyśmy się w przykrej nieco sytuacji. Bądź co bądź, byliśmy uprzedzeni. To wszystko.
– Rozkaz, panie inspektorze.
I wyszedł. Żbik znów został sam. Ostrożnie schował list i kopertę do kasetki. Przez długą chwilę zastanawiał się, wreszcie zapalił papierosa i sięgnął po plik akt. Wówczas to wpadło mu na myśl, że…
Podniósł słuchawkę jednego z czterech aparatów i rzucał do niej kilka krótkich rozkazów, które zostały wykonane sprawnie i szybko, albowiem, współpracujący z inspektorem Żbikiem wiedzieli jak on lubi dobre tempo w pracy. Toteż po kwadransie zabrzęczał telefon na jego biurku. Ujął mikrofon.
– Tu Ksawery Rosholm z Lechowa – usłyszał lekko ochrypły głos. – Pan chciał ze mną mówić.
– Tak… Inspektor Żbik… Panie prezesie, proszę nie śmiać się ze mnie… otrzymaliśmy list, głupi list…
– Jeżeli głupi to po co zajmować mi cenny czas… Był tu już u mnie miejscowy oficer służby śledczej i nudził mnie przez dwanaście minut.
– Więc pan prezes już wie – Żbik mówił stanowczo i poważnie – że ów As Pik obiecuje sobie zamordować pana… I że…
Inspektor wymienił z pamięci siedem nazwisk i tyleż imion. Przez słuchawkę doszedł go krótki, niby gniewne parsknięcie, śmiech prezesa Rosholma.
– Przecież ów komisarz pytał mnie o to samo. Niech pan się do niego zwróci. Ja nie mam czasu dla takich głupich, bezmyślnych kawałów. W każdym razie dziękuję panom za troskliwość. Rozumiem w zupełności jej podstawy… Lecz wybaczy pan, my tu w Lechowie mało mamy czasu dla głupstw. Pozwoli pan zatem, że go pożegnam.
– Do widzenia – Bernard Żbik. lekko położył słuchawkę na widełki.II
Bez trwogi…
Prezes Ksawery Rosholm, naczelny dyrektor Koncernu Stalowego przesunął z cichym trzaskiem przełącznik skrzynki mikrotelefonu przerywając połączenie z warszawską Centralą Służby Śledczej.
Wspaniały marmurowy, bezszmerowy zegar elektryczny nad srebrną kratą kominka wskazywał osiem minut po wpół do pierwszej w południe, kalendarz – piątek, 1 kwietnia…
Być może odprawił zbyt ostro tego oficera policji… Dziwny zawód – pomyślał prezes Ksawery Rosholm – … Za ile taki pan może sprzedawać swą inteligencję… Uznał jednak, że zastanawianie się nad pensjami oficerów policji to zbyteczna strata czasu i postanowił, że natychmiast zapomni o tej błahostce. I zapomniał. Nie było to zresztą trudne. Prezes Ksawery Rosholm istotnie nie miał czasu na drobiazgi. Po pięciu minutach już pracował. Zawzięcie, szybko, nerwowo – wkładając w to cały swój prosty i skomplikowany zarazem nieprzeciętny mózg.
Położył podpis na piętnastym z kolei dokumencie i odetchnął na chwilę, aby zapalić cygaro. To jedyna rozrzutność w czasie, na jaką sobie pozwalał. Poza tym był uosobieniem pracy. Potrafił nie spać całymi dobami. Przecież zaczął swą karierę jako agent objazdowy huty stalowej. A teraz…
Lechów… Jego dzieło. Jego mózg, jego ręce i jego nieprzespane noce… Nowopowstałe miasto w Centralnym Okręgu Przemysłowym. Stolica C.O.P.-u, jak pisały gazety. Chluba kraju… Osiemdziesiąt tysięcy ludzi pracy. Mózg Centralnego Okręgu Przemysłowego. Stąd szły rozkazy do hut, walcowni, kopalń, fabryk i stacji najwyższego napięcia. Kablogramy i depesze iskrowe do całego świata. Tu, w Lechowie, nie ma czasu na wypoczynek. Osiemdziesiąt tysięcy ludzi, rozdzielonych na kategorie. Dyrektorzy, majstrowie, referenci, agenci i zwykli urzędnicy. Chociaż – nie zwykli – bo urzędnicy Koncernu Stalowego w Lechowie. Wybór, śmietanka specjalistów, wynik naukowej segregacji. Dobrze płatni, znakomicie wyposażeni materialnie i – świetnie pracujący. A na czele ich stoi on, mózg i twórca organizacyjny – prezes Ksawery Rosholm.
Pomimo że znał swą wartość aktualną – nie był dumny ani zarozumiały, choć wielu właśnie w ten sposób tłumaczyło sobie jego bezwzględność i brak sentymentów. Bo umiał być bezlitosny i mógł bez wahania, z zimną, bezduszną kalkulacją poświęcić człowieka – jednostkę dla dobra całości. Miał wrogów, którzy zarzucali mu wszystko – lecz nie byli w stanie zaprzeczyć mu zasług.
Nigdy nie myślał o sobie jako o złym człowieku – jeżeli pozwalał sobie na myślenie o takiej drobnostce jak własne ja. Żądza pracy była w nim silniejsza od niego. Nazwano go Napoleonem Przemysłu. Gdy o tym przeczytał, nie uśmiechnął się nawet. Gdy mu przestawiono autora tego przydomku, znanego dziennikarza, Rosholm nie podał mu ręki, a na wyrażone nieco później zdziwienie odpowiedział: „Po co? Czy uścisk mojej ręki podniesie jego wartość? Po prostu myślałem w owej chwili o czymś innymi. Nie zauważyłem wyciągniętej łapy”. I tenże dziennikarz napisał nazajutrz artykuł, zatytułowany: „Ksawery Rosholm, człowiek, któremu nasz przemysł zawdzięcza wszystko”.
Gdyby go zapytano w imię czego pracował po osiemnaście godzin na dobę – prezes Ksawery Rosholm nie umiałby odpowiedzieć. To nie on pracował – to coś w nim pracowało.
Zadzwonił. Nie spojrzał na przybysza.
– Zaniesie pani te papiery do wysyłki. Mają odejść od razu.
– Tak, panie prezesie.
– Bez „panie prezesie” – warknął. – I bez „tak”. Ile razy uczyłem panią, aby nie gadać bez koniecznej potrzeby. Trzy słowa zbyteczne. Sześć sylab. Przez ten czas mogła pani już być za drzwiami. Czy pani nie może zrozumieć na czym polega mechanizm spraw gospodarczych? Na szybkości.
Sekretarka zniknęła jeszcze przed tym nim skończył swój wywód. Jej poprzedniczka straciła posadę ponieważ wysłuchała takiego wywodu do końca.
On spojrzał na zegarek na kominku. Ma przyjść adwokat Janusz Linde, aby przedstawić mu i zreferować projekt umowy o fuzję banków. Linde… Jeden z tych siedmiorga wymienionych w owym idiotycznym liście do policji… Ksawery Rosholm miał doskonałą pamięć.
Ktoś grozi mu śmiercią, o ile to nie jest głupi żart. Nie obawiał się jej. Wiedział, że musi nadejść dzień kiedy i on, Ksawery Rosholm – umrze jak każdy człowiek. Potrafił wyobrazić sobie ten moment bez wzruszenia. Nie przypuszczał jednak, aby to miało nastąpić w najbliższych godzinach, jak to napisał ów półgłówek, któremu kawały prima aprilisowe w głowie. O takich typach ludzkich nie można myśleć poważnie, ani nie można śmiać się z nich inteligentnie. Więc lepiej wcale o nich nie myśleć. Prezes Rosholm był zdrów i zresztą… strzegło go stale dwóch detektywów. Także teraz…
Znów zadzwonił, tym razem naciskając inny guzik na tabliczce. Przez boczne drzwi wszedł otyły człowiek z tanim cygarem w wargach. Nie wyjął go nawet w tej chwili.
– Pan na mnie dzwonił. Czy coś się stało?
Sięgnął zręcznym ruchem do kieszeni i w jego dłoni o krótkich palcach ukazał się czarny rewolwer automatyczny najnowszego typu. Małe oczka zlustrowały pokój.
– Niech pannie będzie teatralny – zmroził go Rosholm nie podnosząc głowy ani głosu. – Nic się jeszcze nie stało. Chciałem pana tylko powiadomić, że jakiś idiota przysłał do warszawskiej policji list z groźbą, że mnie zabije w ciągu najbliższych godzin.
– Wiem. Czytałem telefonogram, komisarz pokazał mi go. Zabawny półgłówek, mam na myśli tego Asa Pik. Od kwadransa na dole czuwają dwaj agenci miejscowej policji. Czy pan się boi?
– Niech pan tyle nie gada, kiedy pana o to nie proszę. Chciałem tylko przypomnieć abyście uważali. Za to wam płacę – przerwał mu przemysłowiec krótko. – A teraz może pan wrócić na swój posterunek.
Otyły człowiek o mięsistej twarzy wypuścił mały kłąb dymu, odwrócił się i zniknął za tymi samymi drzwiami. Nie miał najmniejszego szacunku dla Napoleona Przemysłu, którego życia strzegł i uważał go trochę za „wariata, umiejącego robić pieniądze”.
To ostatnie było faktem. Rosholm umiał „robić pieniądze”. Znajdował przyjemność w tym zajęciu. I umiał szanować pieniądze na swój sposób. Swego jedynego syna zmusił do pracy w fabryce, a żonie dawał tylko na niezbędne wydatki. Nie ze skąpstwa… Nikt nie śmiał wytykać takiej wady człowiekowi, który rok rocznie przeznaczał duże sumy na cele filantropijne.
Nie był też nieszczery, gdy w jednym z wywiadów powiedział: „Pieniądz to blaszki i papierki. Chodzi o obrót. Obrót to energia, to jak krew w żyłach i tętnicach”… Bo Ksawery Rosholm często używał prymitywnych porównań. Pod pewnym względem był prymitywem – pomimo że nazywano go geniuszem przemysłowym…
A mecenas Linde nie przychodził – zaś prezes Rosholm nie umiał czekać… Wstał i podszedł do okna. Gabinet mieścił się na najwyższym piętrze wspaniałego gmachu Koncernu Stalowego i z jego wysokości, przez ogromne okna, twórca Koncernu mógł widzieć cały Lechów jak na dłoni:
Szerokie, błyszczące, widne ulice. Równo zabudowane białymi domami. Tu mieszkali w eleganckich apartamentach pracownicy Koncernu Stalowego, stanowiący większość zaludnienia miasta. Tam na lewo Dzielnica Fabryczna – zakłady metalurgiczne, chemiczne, motorowe; obok Dzielnica Składów, stacja przeładunkowa i lotnisko; za tym park, zwany Płucami Miasta: w tyle Dzielnica Rozrywkowa – kawiarnie, kinoteatry, teatry, hale sportowe i tor automobilowy i stadion; po środku siedziby biur i przedstawicielstw z wybijającym się ponad wszytko drapaczem chmur Koncernu Stalowego. Na prawo Komenda Policji, niski, sielankowo wyglądający domek w stylu biedermajer…
Jednak przyszedł mu na myśl ów telefon z Warszawy. Może przecież w tym coś jest, że aż z Komendy Głównej telefonowano z ostrzeżeniem. Zastanowił się: kto to był ów „As Pik”. Chce go zabić. Naturalnie – rozumował ze swego punktu widzenia; z innego nie mógł – to może być ktoś, kto chce zająć jego miejsce w Lechowie. Lecz takich jest więcej niż siedmiu wymienionych. W tym dwie baby… Ksawery Rosholm nie miał zbyt wielkiego szacunku dla kobiet.
Prezes Rosholm naraz przypomniał sobie, że on już kiedyś czytał – czy słyszał – o tym inspektorze, o Bernardzie Żbiku. Podobno wybitnie mądry detektyw – powaga w swoim zawodzie. I skoro on sam, osobiście, dzwonił i mówił zupełnie serio… Ba! – Machnął ręką, usiadł przy biurku i przełożył dźwigienkę mikrofonu:
– Niech pani dowie się, czemu mecenas Linde nie przychodzi – rzekł do płytki. – Powinien być w kancelarii i przygotowywać umowę dla mnie. Umowa powinna być gotowa od pół godziny… Czekam na odpowiedź… Czy Belgunic dzwonił?…
– Nie – odpowiedział głos.
– Gdyby tak, muszą zaczekać.
Prezes Rosholm też czekał. Minęło pięć minut, które zapełnił przejrzeniem przygotowanych na jutro depesz z zamówieniami surowców. Nie dokończył jednak czytania jednej z nich, albowiem rozległo się „brrr” dzwonka szmerowego. Włączył mikrofon i w ciszy wspaniałego gabinetu zabrzmiał urywany, zdenerwowany głos sekretarki:
– Panie prezesie… Pan…
– Niechże pani gada po ludzku, do licha! Co się stało? – zapytał zimno.
– Pan mecenas Janusz Linde… nie żyje…Adam Nasielski
Adam Nasielski, (1 lipca 1911, Warszawa – 23 stycznia 2009, Melbourne) – polski pisarz, prawnik i kryminolog, autor ponad 40 powieści kryminalnych.
Adam Nasielski ukończył studia prawnicze i seminarium doktorów kryminologii na Uniwersytecie Józefa Piłsudskiego (Uniwersytet Warszawski). Początkowo pracował jako recenzent operowy. W 1931 opublikował pierwszą powieść kryminalną – _Strzał_, którą rozpoczął błyskotliwą karierę pisarza powieści. Do 1939 napisał ponad 40 powieści kryminalnych, dzięki czemu stał się jednym z najbardziej płodnych polskich pisarzy tego gatunku przed wojną. Stworzył postać Bernarda Żbika, inspektora urzędu śledczego w Warszawie. Żbik wystąpił w ośmiu powieściach serii _Wielkie gry Bernarda Żbika_. Z powodu licznych inspiracji i nawiązań do Edgara Wallace’a Adam Nasielski był nazywany „Polskim Wallace’m”. Większość powieści Nasielski napisał we własnej willi w Zaleszczykach nad Dniestrem. Jego książki były tłumaczone na języki: angielski, czeski, francuski, holenderski i niemiecki.
Do Australii przybył w 1949. Pracował jako urzędnik w państwowym przedsiębiorstwie budującym tamy. Publikował sporadycznie minipowieści w „Wiadomościach Polskich” oraz reportaże, polemiki i listy w paryskiej „Kulturze”. Po przejściu na emeryturę rozstał się z powieścią kryminalną.
W PRL nie wydawano książek Adama Nasielskiego. Dopiero w 1991 wznowiono tytuł _Awantura w Chicago_. Książki Nasielskiego są wznawiane sukcesywnie dopiero od 2013 w serii _Kryminały przedwojennej Warszawy._ Wiele z niewznowionych dotychczas tytułów uchodzi za rarytasy wśród kolekcjonerów i osiąga bardzo wysokie ceny na rynku wtórnym.POLECAMY RÓWNIEŻ
KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały przedwojennej Warszawy
- _Marek Romański_, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4
- _Marek Romański_, W walce z Arsène Lupin. Tom 5
- _Marek Romański_, Mister X. Tom 6
- _Marek Romański_, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7
- _Marek Romański_, Szpieg z Falklandów. Tom 8
- _Marek Romański_, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9
- _Marek Romański_, Pająk. Tom 10
- _Marek Romański_, Znak zapytania. Tom 11
- _Marek Romański,_ Prokurator Garda. Tom 12
- _Marek Romański,_ Złote sidła, pierwsza część. Tom 13
- _Marek Romański,_ Defraudant, druga część. Tom 13
- _Marek Romański_, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14
- _Marek Romański,_ Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15
- _Marek Romański_, Salwa o świcie, druga część. Tom 15
- _Marek Romański_, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16
- _Kazimierz Laskowski,_ Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17
- _Walery Przyborowski_, Czerwona skrzynia. Tom 18
- _Walery Przyborowski_, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19
- _Antoni Hram_, Upiór podziemi. Tom 20
Inspektor Bernard Żbik
Adam Nasielski
- Alibi. Tom 1
- Opera śmierci. Tom 2
- Człowiek z Kimberley. Tom 3
- Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4
- Grobowiec Ozyrysa. Tom 5
- Skok w otchłań. Tom 6
- Puama E. Tom 7
- As Pik. Tom 8
- Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9
Najciekawsze kryminały PRL
- _Tadeusz Starostecki_, Plan Wilka. Tom 1
- _Zuzanna Śliwa_, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2
- _Janusz Faber_, Ślady prowadzą w noc. Tom 3
- _Kazimierz Kłoś_, Listy przyniosły śmierć. Tom 4
- _Janusz Roy_, Czarny koń zabija nocą. Tom 5
- _Zuzanna Śliwa_, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6
- _Jerzy Żukowski_, Martwy punkt. Tom 7
- _Jerzy Marian Mech_, Szyfr zbrodni. Tom 8
- _G.R Tarnawa_, Zakręt samobójców. Tom 9
- _I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik_, Trucizna działa. Tom 10
Klasyka angielskiego kryminału
Edgar Wallace
- Tajemnica szpilki. Tom 1
- Czerwony Krąg. Tom 2
- Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3
- Szajka Zgrozy. Tom 4
- Kwadratowy szmaragd. Tom 5
- Numer Szósty. Tom 6
- Spłacony dług. Tom 7
- Łowca głów. Tom 8
Detektyw Asbjørn Krag
Sven Elvestad
- Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1
- Czarna Gwiazda. Tom 2
- Tajemnica torpedy. Tom 3
- Pokój zmarłego. Tom 4
NOWE POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały Warszawskie
Wojciech Kulawski
- Lista sześciu. Tom 1.
- Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.
- Zamknięci. Tom 3
- Poza granicą szaleństwa. Tom 4
Komisarz Ireneusz Waróg
Stefan Górawski
- Sekret włoskiego orzecha. Tom 1
- W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2
Kapitan Jan Jedyna
Igor Frender
- Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1
- Mordercza proteza. Tom 2
Tim Mayer
Wojciech Kulawski
- Syryjska legenda. Tom 1
- Meksykańska hekatomba. Tom 2