Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Astolda, xięzniczka z krwi Palemona, pierwszego xiązęcia litewskiego, czyli Nieszczęśliwe skutki namiętności. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Astolda, xięzniczka z krwi Palemona, pierwszego xiązęcia litewskiego, czyli Nieszczęśliwe skutki namiętności. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 321 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

Wszyst­ko w miesz­ka­niu Mi­ro­sła­wa spo­koy­nie spo­czy­wa­ło. W uro­czy­stem mil­cze­niu to­czy­ły się nie­zli­czo­ne kule nad uśpio­nem przy­ro­dze­niom. Ża­den po­wiew, ża­den ruch, nie prze­ry­wał tey wspa­nia­łey i nie­mey sce­ny. Jed­na tyl­ko Bo­ry­sła­wa pro­wa­dzo­na uczu­ciem swo­iem, szła w pusz­czy uto­ro­wa­ną dro­gą, któ­ra do mia­sta pro­wa­dzi­ła, i zna­la­zła się na wy­y­ściu z lasu, przy umyśl­nie zro­bio­ney z da­nia ka­nap­ce pod wiel­ką Ja­rzę­bi­ną. Było to dzie­ło Mi­ro­sła­wa, któ­ry umyśl­nie to zro­bił sie­dze­nie dla od­pocz­nie­nia gdy po­wra­cał z mieysc, któ­re zwykł od­po­wie­dzać dla swo­ich po­trzeb, lub dla da­nia ra­tun­ku nie­szczę­śli­wym, któ­rzy iego po­mo­cy po­trze­bo­wa­li. Al­bo­wiem rzad­ko któ­ry miesz­ka­niec w tych stro­nach gdy był ubo­gi i zło­żo­ny cho­ro­bą omiesz­kał przy­wo­łać Mi­ro­sła­wa, któ­ry nig­dy po­słu­gi swo­iey nie od­mó­wił, a iako bie­gły le­karz, pra­wie za­wsze szczę­śli­wy sku­tek wień­czył iego do­bro­czyn­ność. Na tey­to dar­ni­nie, mi­łey pra­cy rąk iego, lu­bił sia­dać, i w tem miey­scu iak na li­nii de­mar­ka­cy­y­ney, któ­ra go sta­wia­ła mię­dzy tłum­ną osa­dą i zgieł­kiem świa­to­wym, któ­re trzy­ma­ią czło­wie­ka w gwał­tow­nych po­ru­sze­niach i w wiecz­nych ma­mi­dłach, co go ustaw­nie ko­ły­sa­ią mię­dzy szczę­śli­wey przy­szło­ści na­dzie­ią i iuż dzia­ła­ią­cych zmar­twie­niach i tą od­lud­ną sa­mot­no­ścią, w któ­rey czło­wiek od­da­ny zu­peł­nie sa­me­mu so­bie, przy­ro­dze­niu i wy­so­kiey fi­lo­zo­fii,. w po­śrzód przy­iem­nych i nig­dy nie­źmien­nych scen pięk­ney na­tu­ry żyie dla sie­bie i dla… cno­ty. Tam Mi­ro­sław rzu­ca­iąc spo­koy­ne oko na te dwa sta­ny czło­wie­ka iak róż­nią­cy­mi się z sobą, dzię­ko­wał Bo­góm, że mu po­zwo­li­li kosz­to­wać lu­bey spo­koy­no­ści po dłu­go sko­ła­ta­nych la­tach. Bo­ry­sła­wa po świe­tle xię­ży­ca uy­źrza­ła na drze­wach na­pi­sy, któ­re wszyst­kie ręką Mi­ro­sła­wa wy­ry­te były, i tchnę­ły tą świę­tą czu­ło­ścią i tem pra­wie nad­ziem­nem unie­sie­niem się, któ­re tyl­ko nie­omyl­nym skut­kiem bydź może spo­so­bu ży­cia iego: peł­na strasz­li­wey na­mięt­no­ści, nie czu­ła ona w tem miey­scu tey spó­koy­ney sło­dy­czy, któ­rą Mi­ro­sław dzie­dzi­czył: usia­dła na tey dar­ni­nie, wzrok iey prze­dzie­rał się przez ciem­ną ob­wło­kę, któ­ra za­mek Pa­le­mo­nów po­kry­wa­ła. Łzy roz­ognio­ne po iey li­cach spły­wa­ły. Nie na­rze­ka­ła. W nie­mem cier­pie­niu bo­leść iey ser­ca ią gnę­bi­ła. Dłu­ga bar­dzo w tym drę­czą­cym sta­nie zo­sta­wa­ła; a gdy na­ko­niec łzy wy­la­ne nie­co ulgi mę­czar­niom iey przy­nie­sły, po­strze­gła, że świ­tać po­czy­na­ło. Ma­chi­nal­nie i bez na­dziei na­wet, aby to co na­pi­sze, czy­ta­ne bydź mo­gło od przed­mio­tu przez nię czczo­ne­go; lecz tyl­ko aby czu­ło­ści swo­iey, tym nie­mym źwie­rza­iąc się świad­kóm fol­gę uczy­nić zbyt uci­śnio­ne­mu ser­cu; wy­iąw­szy z gło­wy dużą szpil­kę zło­tą, któ­rą gę­ste kę­dzio­ry swo­ie za­szpi­la­ła, wy­ry­ła na ia­rzę­bi­nie, pod któ­rą sie­dzia­ła, te sło­wa;

Okrut­ni­ku! Nie­wia­sty bydz nie mo­żesz pło­dem,

Lwi­ce cie­bie kar­mi­ły, ia­ski­nię twym ro­dem:

Ty pew­nie ie­steś sy­nem sro­gie­go Kau­ka­zu,

On ukształ­cił twe ser­ce z ka­mie­nia i gła­zu;

Za to­wa­rzysz­kę dal ci ty­grzy­cę okrut­ną,

A na pia­stun­kę ob­rał obo­jęt­ność smut­ną:

Strzegł, byś nie uy­źrzał nig­dy li­to­ści bo­gi­ni,

Ta­kim cię uksztal­ciw­szy wy­stał z swey ia­ski­ni.

Sta­ną­łeś mię­dzy nami do Bo­gów po­dat­ny,

Har­dy, męż­ny, a ied­nak iak mi­łość na­dob­ny;

Wszę­dzie gdzie okiem rzu­cisz tara ser­ca znie­wa­lasz,

Wszę­dzie wznie­casz nie­po­kóy i ogień za­pa­lasz.

Jdź do tych co okrut­ną du­szę twą kształ­ci­ły,

Tam ni­ko­go twe wdzię­ki nie będą ma­mi­ły;

Mię­dzy lwy i ty­gry­sy nieś za­ba­wy two­ie,

Nie zna­ią tam co czu­łość? co łzy? co są zno­ie?

A mnie mi­łość i smu­tek gdy ży­cie ukró­cą,

Wcze­sną mi śmierć przy­no­sząc, spo­koy­ność po­wró­cą.

Bo­ry­sła­wa wy­ryw­szy te sło­wa, smut­nie za­wo­ła­ła. Nie­szczę­śni, cóż ia tu pi­szę? Ach! on tyl­ko dla mnie iest ta­kim, ia­kim go w tych wier­szach wy­obra­żam. Jnna szczę­śliw­sza ode­mnie wznie­ca w nim to, co ia dla nie­go tak moc­no czu­ię. Jesz­cze­by dłu­go tak z sobą roz­ina – wia­ła, gdy­by ten­ten koni, któ­ry zda­wał się zbli­żać ku niey, nie przy­na­glił ią do pręd­kiey uciecz­ki, nie da­iąc iey cza­su zma­zać na drze­wie, co iuż była wy ryła.

Lecz wróć­my się na chwi­lę do Xią­żąt, któ­rych zo­sta­wi­li­śmy za­smu­co­nych z od­da­le­nia, się Astol­dy. Przy­zwy­cza­ie­ni od pierw­szych dni dzie­ciń­stwa usta­wicz­nie ią wi­dzieć: i od­tąd choć na­wet dali so­bie sło­wo uni­kać oko­licz­no­ści gdzie­by się sam na sam z nią znay­do­wać mo­gli, ied­nak co­dzien­nie ią widy wali na po­ko­iach Pa­le­nio­na, lub na in­nych miey­scach gdzie się dwór zgro­ma­dzał. Ten pierw­szy dzień któ­ry bez niey stra­wi­li, zda­wał się im nie­źmier­ney dłu­go­ści. Spe­ra znu­dzo­ny zgieł­kiem, ze­mknął tego wie­czo­ra bar­dzo pręd­ko z oczu dwo­rzan, nie mo­gąc na­wet kosz­to­wać spo­czyn­ku. Noc trwa­ła iesz­cze: gdy ka­zał so­bie ko­nia po­dadź, i nie­my­śląc, nie wie­dząc na­wet co czy­ni, kie­ro­wa­ny tyl­ko wolą te – go zwie­rzę­cia, ie­chał w mil­cze­niu tą dro­gą, któ­ra pro­wa­dzi­ła do pusz­czy, gdzie Mi­ro­sław wy­da­wał swo­ie wy­ro­ki. Gdy się roz­świe­cać po­czę­ło, po­znał to miey­sce, i że iuż pra­wie w tę pusz­czę wjeż­dżał. Nie było to w jego chę­ci, i mi­łość tyl­ko sama zda­wa­ła się kie­ro­wać cu­gla­mi ko­nia iego: gdy sta­nął wła­śnie na­tem miey­scu, któ­re w ten­że sam mo­ment prze­lęk­nio­na Bo­ry­sła­wa była opu­ści­ła. Przy­iem­ność tego po­ło­że­nia wstrzy­ma­ła Spe­rę. Zsiadł z ko­nia, a od­daw­szy go ko­niu­sze… mu swe­mu, ka­zał mu nie­co się od­da­lić. Ten sko­ro roz­kaz iego wy­peł­nił, Spe­rą usiadł na ła­wie z dar­na zro­bio­ney, i tal;: iak gdy­by to miey­sce na­peł­nio­ne iesz­cze ogniem, któ­rym Bo­ry­sła­wa pa­ła­ła, udzie­la­ło go wszyst­kim isto­tom, któ­re się do niey go zbli­ża­ły. Spe­ra bar­dziey niż kie­dy uczuł w so­bie nie­wy­po­wie­dzia­ni wzru­sze­nia. Astol­da z całą swo­ią ośle­pia­ią­cą pięk­no­ścią oczom iego się przed­sta­wi­ła. Dał­by w len mo­ment ży­cie swo­ie aby ią mógł wi­dzieć. Wtem rzu­cił swóy wzrok na drze­wo pod któ­rem sie­dział, i cha­rak­te­ry świe­żo wy­ry­te ścią­gnę­ły iego uwa­gę Prze­czy­tał po kil­ka razy to pi­smo, któ­re mi­łość nie­szczę­śli­wa, a na­wet i bez na­dziei, tyl­ko dyk­to­wać mo­gła. Któż­by w tera miey­scu po­dob­ne wy­ra­ził skar­gi? Astol­da mu przy­szła na myśl: może, rzekł do sie­bie, (pierw­szy raz ude­rzo­ny tą uwa­gą) zwie­dzio­na przez po­zór mo­iey ozię­bło­ści, ro­zu­mie, że iuż ią nie ko­cham ? Lecz był­żem od niey ko­cha­nym? Por­cy­us tyl­ko to przez za­zdrość wy­my­ślił. Nie sły­sza­łem po­twier­dze­nia mnie­ma­nia tego z ust sa­mey Astol­dy nig­dy. O! gdy­bym mógł się te­raz o tem prze­ko­nać. Ale nie…. Da­łem ry­cer­skie sło­wo… Mó­gł­że­bym stać się nie­god­nym sza­cun­ku Por­cy­usa, Hek­to­ra, a na i sa­mey Astol­dy, gdy­by uwia­do­mio­na zo­sta­ła, że ła­mię przy­się­żo­ną obiet­ni­cę, wi­dzac ią sam na sam w tey od­lud­ney pu­sty­ni. O Bo­go­wie! za­cóż tyle siły, tyle cno­ty wy­cią­ga­cie po isto­tach, któ­re­ście tak sła­be­mi utwo­rzy­li?… Gdy te sło­wa sarn do sie­bie wy­ma­wiał: go­łąb, ten wła­śnie, któ­re­go Spe­ra imie­niem oyca po­słał przez Bo­ry­sła­wę Astol­dzie, i któ­re o ta xięż­nicz­ka t; tak była przy­swo­iła, że za­wsze na iey ra­mie­niu sie­dział gdy się prze­cha­dza­ła lub prze­ież­dża­ła, i w tym ra­zie to­wa­rzy­szył iey do miesz­ka­nia Mi­ro­sła­wo­we­go. Ten pięk­ny pta­szek w tem miey­scu wol­no po pusz­czy la­tał, i za­wsze do swo­iey pani wra­cał się, upe­dza­iąc się może w tę chwi­lę za iaką dzi­ką go­łę­bi­cą, któ­ra prze­stra­szo­na błysz­czą­ce­mi się iego pió­ra­mi, ucie­ka­iąc od nie­go, zbyt go da­le­ko upro­wa­dzi­ła; bądź że sam przez się obłą­ka­ny, aż na to za­le­ciał miey­sce: usiadł na­tem drze­wie pod któ­rem Spe­ra sie­dział, a po­strze­gł­szy czło­wie­ka, przy­zwy­cza­jo­ny za­wsze bydź gła­ska­nym, tur­kać po­czął. Spe­ra pod­niósł oczy. Co za po­dzi­wie­nie. Go­łąb Astol­dy! Bie­rze go, i po ty­siąc razy go ca­łu­ie. Szczę­śli­wy ptasz­ku! rze­cze, leć te­raz do two­iey pani. Oby bio­rąc cię w ręce swo­ie, zna­leśdź mo­gła na twych piór­kach roz­ognio­ne moie po­ca­ło­wa­nia, i ze­brać ich ko­ra­lo­we­mi usta­mi swo­ie­mi! Tu pusz­cza pta­ka, lecz on tyl­ko na kil­ka kro­ków od­la­tu­ie, a roz­wiia­iac swe róż­ne­farb­ne pió­ra, i tur­ko­cąc, do sie­bie wabi Spe­rę. Ten się zno­wu do nie­go zbli­ża, on zno­wu od­la­tu­ie, Spe­ra nie po­zna­ie co czy­ni: siła ia­kaś nad­przy­ro­dzo­na zda­ie się uczyć tego go­łę­bia, iak ma Spe­rę pro­wa­dzić dro­gą ma za­bro­nio­ną. Mi­łość całe swo­ie cza­ry roz­po­strze­nia nad umy­słem Xią­żę­cia. Ten iuź nic nie pa­mię­taj to tyl­ko wie, że Astol­da w tem miey­scu od­dy­cha; nie po­strze­ga, na­wet iak da­le­ko iuż za – szedł. Za­wsze idąc za go­łę­biem, któ­ry z drze­wa na drze­wo prze­ska­ku­iąc, co­raz go da­ley pro­wa­dzi, aż się zna­lazł na­ko­niec w miey­scu nay­odlud­niey­szem i ra­zem naj­przy­iem­niey­szem, któ­re oczy iego ma­mić mo­gło. Wszę­dzie błęd­ne i bite ściesz­ki, prze­plą­ta­ne po­zio­mem usia­nym kwia­ta­mi; wszę­dzie drze­wa wo­nie­ią­ce i w sa­mym kwie­cie, za­pa­chem swo­im nay­więk­sze­mi i nay­przy­iem­niey­sze­mi na­peł­nia­iąc Wo­nia­mi po­wietrz e; wszę­dzie od­głos wio­sen­ny ra­do­śnych miesz­kań­ców po­wietrz­nych. Obłą­ka­ny aż do za­po­mnie­nia wszyst­kie­go co świat może za­wie­rać w so­bie. Spe­ra prze­ię­ty tyl­ko sa­mem uczu­ciem nay­gwał­tow­niey­szey na­mięt­no­ści, któ­ra kie­dy­kol­wiek tyl­ko mo­gła opa­no­wać ser­ce śmier­tel­ney isto­ty, błą­ka się w za­chwy­ce­niu po tym no­wym Ede­nie. Zda­le­ka po­strze­ga bia­łą sza­tę, któ­rą lek­ki po­wiew po­ran­ne­go wia­tru uno­si. Go­łąb w to miey – sce leci, i na dół się zbiia. Spe­ra po­zna­ie Astol­dę, i w jed­nym oka mgnie­niu u iey nóg się znay­du­ie. Ten tyl­ko, któ­ry mogł bydź w po­dob­ney oko­licz­no­ści, i któ­ry­by umiał ię­zyk ia­kiś, w któ­rym znay­du­ią się wy­ra­zy nam do­tąd nie­wia­do­me; ten chy­ba mógł­by opi­sać, co dway ko­chan­ko­wie uczu­li: co so­bie po­wie­dzieć mo­gli. Pierw­szy raz do­pie­ro zna­leź­li się sami, pierw­szy raz mo­gli wza­iem­nie po­wie­dzieć so­bie, że się ko­cha­ią, że się za­wsze ko­chać będą. Krót­ka roz­łą­ka. Dłu­gi gwałt któ­ry obo­ie so­bie czy­ni­li, za­my­ka­jąc we­wnątrz dusz swo­ich to, co po ty­siąc razy na dzień ży­czy­li­by so­bie po­wta­rzać. Pięk­ność nad­zwy­czay­na Astol­dy, któ­rey mi­łość bar­dziey nad inne cza­sy pur­pu­rą fąr­bu­iac lice, i wil­go­cąc oko, zda­wa­ła się iey coś boz­kie­go w ten mo­ment uży­czać. Pora przy­iem­ne­go wio­sen­ne­go po­ran­ku, miey­sce od­lud­ne, śpie­wa­nie pla – szat i wo­nie, wszyst­ko w za­chwy­ca­nie po­ry­wa­ło. Pu­sty­nia Mi­ro­sła­wa przez cza­ry mi­ło­ści w tę chwi­lę prze­mie­nia­ła się w ogro­dy Ar­mi­dy. Spe­ra przy­ci­skał Astol­dę do gwał­tow­nie biią­ce­go ser­ca swe­go. Prze­szłość, przy­szłość, ia­kie skut­ki po­stę­pek iego te­raź­niey­szy mieć może, wszyst­ko znik­nę­ło W jego oczach. Pięk­na iego ko­chan­ka w lek­kiem po­ran­nem odzie­niu spo­czy­wa­ła na iego ser­cu; włos iey roz­pusz­czo­ny, unie­sio­ny po­wie­wem wia­tru, osła­niał męż­ne iego ra­mio­na. Już so­bie przy­tom­ni nie byli, iuż mi­łość cały swóy try­umf od­nieść mia­ła… Gdy krzyk prze­raź­li­wy ocu­cił ich z obłą­ka­nia, i w czas iesz­cze, do zmy­słów ich po­wró­cił. Bo­go­wie! gdzież ie­stem, rzek­nie Astol­da, wy­ry­wa­iąc się z rąk ko­chan­ka. Spe­ro! co się zna­czy ten krzyk tak ża­ło­sny i ra­zem tak prze­raź­li­wy? Któż go wy­dal? Ach! on od nie­bios był wy­sła­ny. O Spe­ro! O ty co tak gwał­tow­ne wznie­casz we mnie uczu­cia! Spe­ro! Jak da­le­ko mi­łość na­sza mo­gła nas uwieśdź. Ucie­kay ode­mnie. Niech cię nig­dy w tak nie­bez­piecz­nem po­ło­że­niu nie wi­dzę. Spe­ro!…. Spe­ro! Umrzeć, lub bydź na wie­ki two­ią. Tu się raz iesz­cze rzu­ca na łono cud­ne­go ko­chan­ka swe­go: ten ią go­rą­co przy­ci­ska do sie­bie, skra­pia iey pięk­ne lice łza­mi, po­wta­rza iey sło­wa: twóy, na wie­ki twóy, lub śmierć. J sam… nay­pierw­szy wy­dzie­ra się od niey. Obo­ie ucie­ka­ią ie­den od dru­gie­go, lę­ka­iąc się gło­wę od­wró­cić. Jed­no spó­yż­rze­nie na nowo wró­ci­ło­by ich w ręce ied­no dru­gie­go; tyl­ko nay­pręd­sza uciecz­ka uwol­nia­ła ich od nie­bez­pie­czeń­stwa. Jed­no oka mgnie­nie prze­dzie­la­ło mię­dzy nie­mi cno­tę i wy­stę­pek. Je­den rzut oka iesz­cze, a Spe­ra zdra­dził­by przy­się­gę i ho­nor.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: