Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Athenia: Miłość i torpeda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Athenia: Miłość i torpeda - ebook

 

 

Przejmująca opowieść o miłości rozgrywającej się na tle pierwszych dni września 1939 roku. Świetny wątek psychologiczny autor połączył z elementami sensacyjnymi, politycznymi i militarnymi, dając wiarygodny opis realiów wojny na terenie Wielkiej Brytanii tuż po wygaśnięciu ultimatum postawionemu przez ten kraj Trzeciej Rzeszy.

Z Glasgow wypływa do Kanady pod brytyjską banderą luksusowy pasażerski transatlantyk wiozący kilkuset pasażerów. Są wśród nich angielskie damy, amerykańscy biznesmeni, Irlandczycy podążający za ocean za pracą, żydowscy emigranci, tłumy Europejczyków uciekających przed wojną, a także zrujnowany przedsiębiorca, nałogowy gracz w pokera oraz niemiecki dywersant. Jest również Laura, spragniona miłości nauczycielka z Londynu, płynąca do Montrealu, żeby objąć tam nową posadę, a tak naprawdę uciekająca przed swoim narzeczonym, a może przed sobą samą? Nie wie, że Gregory, którego obwinia o zranienie swoich uczuć, pragnie ją odzyskać i płynie tym samym okrętem, lecz na innym pokładzie. Na Atlantyku obojgu przyjdzie zmierzyć się ponownie ze swoimi emocjami, jak również z zagrożeniem niesionym przez rozwijającą się wojnę. „Athenię” tropi bowiem uzbrojony w torpedy niemiecki U-Boot…

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-387-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

4 września 1939, przedpołudnie

Joseph Goebbels siedział przy biurku w swoim gabinecie Ministerstwa Propagandy i Informacji w Berlinie i przeglądał gęsto zapisane kartki, których treść bardzo go zaniepokoiła. Mogła bowiem świadczyć o zaskakującym zwrocie w toczącej się już trzecią dobę wojnie. Pierwszego września, zgodnie z założeniami przygotowanej na rozkaz Hitlera operacji Fall Weiss, wojska niemieckie zaatakowały Polskę. Wtargnęły na jej teren z trzech stron: od północy, zachodu i południa. Ofensywa, bardzo aktywnie wspomagana przez Luftwaffe, rozwijała się pomyślnie. Bombardowane i ostrzeliwane z powietrza wojska polskie ustępowały także pod naporem czołgów i uzbrojonych po zęby zmotoryzowanych oddziałów, jak również piechoty, której żołnierze, wyposażeni znacznie lepiej niż przeciętny polski żołnierz, parli do przodu uskrzydleni ideą podbicia barbarzyńskiego, wschodniego sąsiada. Ten korzystny dla strony atakującej obraz zmącił się trzeciego dnia, kiedy Anglia, a po kilku godzinach również Francja ogłosiły stan wojny z Niemcami.

„Führer się wkurzył – myślał zasępiony Goebbels. – Był przekonany, że o Polskę wojna europejska nie wybuchnie. Ribbentrop go w tym umacniał, co za dureń, już Göring miał większe poczucie realizmu, ale nie pchał palców między drzwi, ja zresztą także nie…”

A ranek czwartego września wydawał się wskazywać, że Hitler wkurzy się jeszcze bardziej. Depesze agencji prasowych nie pozostawiały złudzeń. Storpedowano brytyjski okręt pasażerski. Na jego pokładzie znajdowali się obywatele państw neutralnych. Biuro prasowe admiralicji Jego Królewskiej Mości podało, że ataku dokonała niemiecka łódź podwodna. Podobno wśród ofiar są Amerykanie…

Podniósł słuchawkę telefonu i przekazał sekretarce, żeby połączyła go z dowódcą Kriegsmarine – Raederem. Już po chwili Goebbels, po zdawkowym powitaniu, przeszedł do rzeczy:

– Panie admirale, czy może pan zdementować lub potwierdzić, że to nasz U-Boot storpedował „Athenię”?

Po drugiej stronie na chwilę zapanowała całkowita cisza.

– Nie mogę, panie ministrze. W tej chwili nie jestem w stanie tego zrobić.

– A kiedy będzie pan w stanie?

I znowu zapadło milczenie, choć tym razem krótsze.

– Za kilka godzin. Kiedy spłyną do mnie raporty z naszych jednostek działających na wodach angielskich.

– Musi pan zdążyć przed południem. Teraz Führer śpi i nie wolno mu przeszkadzać, ale o dwunastej oczekuje mnie, jak co dzień, w Kancelarii Rzeszy. Pana obecność także będzie bezwzględnie konieczna. Nie ucieszy się z tego, co mamy mu do zakomunikowania.

– Rozumiem. Do tego czasu zdążę. Aczkolwiek muszę z całą stanowczością podkreślić, że w mojej opinii storpedowanie tego brytyjskiego okrętu przez naszą jednostkę nie wchodzi w grę. Wydałem kategoryczny, ścisły rozkaz, aby bezwarunkowo przepuszczać wszelkie statki pasażerskie, z pełnym poszanowaniem prawa międzynarodowego. Heil Hitler! – I Raeder odłożył słuchawkę.

Goebbels włączył radio. Było nastawione na fale BBC, co pozostawało w rażącej sprzeczności z obowiązującym od poprzedniego dnia prawem wojennym Rzeszy, zakazującym pod drakońskimi karami, z karą śmierci włącznie, słuchania zagranicznych rozgłośni. Co ciekawe, nie tylko tych należących do obozu państw będących w stanie wojny z Niemcami, ale w ogóle zagranicznych, co miało o tyle sens, że przekazywane przez radio komunikaty czy komentarze krajów neutralnych także zawierały informacje niepożądane z punktu widzenia niemieckiego rządu dla obywateli Wielkich Niemiec. Rzecz jasna, zakaz ten nie dotyczył ministra propagandy, jak również licznych urzędników pracujących w jego resorcie, ale już na przykład pracownicy innych ministerstw oraz funkcjonariusze służb mundurowych musieli mieć specjalne zezwolenia na nastawianie pokrętła fal na odbiór Zurichu, Sztokholmu czy Budapesztu, nie mówiąc oczywiście o Londynie czy Paryżu. Trwała zresztą zakrojona na szeroką skalę akcja zakładania w całych Niemczech w prywatnych mieszkaniach i instytucjach specjalnych blokad na radioodbiorniki, pozwalających na słuchanie wyłącznie rozgłośni z terenu Rzeszy. Inna rzecz, że zdjęcie takiej blokady i ponowne jej zamontowanie nie było rzeczą nazbyt trudną, toteż, jak okazało się po latach, podczas wojny niemal co drugi niemiecki radiosłuchacz z różną częstotliwością wchodził na fale BBC, oczywiście z zachowaniem ścisłej konspiracji, gdyż wychowany w kulcie przestrzegania prawa naród lubił informować władze o przejawach jego łamania. Sąsiedzkie donosy dotyczące słuchania zakazanych rozgłośni stały się tak nagminne, że władze najczęściej przymykały na nie oczy, udzielając ostrzeżeń lub – kiedy donosy się powtarzały – rekwirując radioodbiornik i nakładając karę pieniężną. Zdecydowanie rzadsze były kary więzienia lub pobytu w obozie koncentracyjnym, a skazywanie na śmierć „za radio” zdarzało się sporadycznie, aczkolwiek miewało miejsce – winnych uśmiercano przez ścięcie toporem. Dotyczyło to jednak głównie osób, które również w inny sposób naraziły się władzom i pomimo ostrzeżeń oraz represji nie zmieniły swojego antynarodowego – według nazistów – nastawienia.

W tej akurat chwili BBC nadawało muzykę ludową. Goebbels zauważył, że emitowano stosunkowo dużo rytmów z Australii i Oceanii oraz Indii, co było życzliwym gestem pod adresem dominiów, które ogłosiły wsparcie Londynu w wysiłku wojennym, zdarzały się także melodie irlandzkie. Obfitość tych ostatnich wynikała zapewne z chęci utrzymania dobrych stosunków z niepodległą Irlandią, neutralną, acz kuszoną przez Rzeszę możliwością współpracy na gruncie antyangielskim. Kiedy nadano kolejny serwis informacyjny, Goebbels dowiedział się, że ewakuacja rozbitków z „Athenii” już się zakończyła, a sam okręt utrzymuje się jeszcze na wodzie, aczkolwiek jego chwile są policzone. Spiker zapowiedział, że w kolejnym serwisie (po ogłoszeniu wojny nadawano je co godzinę) słuchacze usłyszą komentarz ambasadora Stanów Zjednoczonych w Londynie – Josepha Kennedy’ego. Wypowiedź tę nadano jednak dopiero w godzinach popołudniowych, a jeśli Anglicy na coś liczyli, to rozczarowali się srodze. Przedstawiciel jednej z najbogatszych rodzin w Ameryce i sympatyk niemieckiego faszyzmu ogólnikowo i lakonicznie skomentował tragedię „Athenii”, wyrażając jedynie współczucie dla ofiar i odżegnując się od wskazania potencjalnego sprawcy.

„On chyba nawet wolałby, by okazało się, że to sami Anglicy zatopili okręt, chcąc w ten sposób wplątać Amerykę do wojny”, pomyślał Goebbels, wiedząc, że Kennedy będący w dobrych stosunkach z niemieckim ambasadorem nie raz wyrażał się przychylnie o narodowym socjalizmie, któremu robił w Waszyngtonie niezłą reklamę. „A właściwie dlaczego nie mieliby się tego dopuścić? Przecież zwycięzcy nikt nie rozlicza z prawdy i kłamstwa”.

Kilka minut po jedenastej, kiedy adiutant Raedera dostarczył ściśle tajną informację od admirała, Goebbels wiedział już, jaką taktykę obrać w związku z katastrofą okrętu. Wspomniał słowa Führera z połowy sierpnia, kiedy ten zapowiedział, że przyrządzi Brytyjczykom „diabelski napój”. I przyrządził – podpisując pakt z Rosją.

– Teraz Anglicy dostaną kolejną truciznę, tym razem propagandową – powiedział do siebie minister, niemal dokładnie powtarzając legendarny gest Woltera z zacieraniem rąk, oznaką wewnętrznej satysfakcji wynikającej z udanej, zjadliwej repliki publicystycznej. I chociaż poczuł się znacznie pewniej przed spotkaniem u kanclerza, humor psuła mu jednak myśl o spodziewanej reakcji Hitlera: „Führer się wkurzy. Bez względu na wszystko wpadnie w szał”.Rozdział I Garbate uczucia

2 września 1939, ranek i przedpołudnie

Gregory Hutchison siedział w wagonie drugiej klasy pociągu pospiesznego do Glasgow. Przedział był zapełniony, podobnie jak cały skład wagonów. Niespokojne wiadomości z kontynentu pobudziły mieszkańców Wielkiej Brytanii do aktywności, ze wzmożonymi zakupami i podróżami na czele. Kursowali po kraju, starając się pospiesznie pozałatwiać zaległe sprawy, odebrać należne pieniądze czy odwiedzić krewnych na prowincji, do których ewentualnie można by się przenieść na czas działań wojennych. W nocy Hutchison zdrzemnął się nieco, a kiedy nastał świt, poszedł do toalety, przemył twarz, ogolił się i przyczesał włosy. Później skierował się do wagonu restauracyjnego, gdzie zjadł owsiankę i kanapkę z serem, popijając to kawą. Wszystkie stoliki były pozajmowane i w wagonie panował gwar. Ludzie mówili głównie o wojnie na kontynencie, o tym, co zrobi rząd Chamberlaina i co uczyni Francja, ale można było usłyszeć również, jak w każdym innym czasie, strzępy wypowiedzi dotyczących przewidywań wysokości kursu walut, cen artykułów spożywczych, wyników wyścigów konnych, rozgrywek w golfa i krykieta, prywatnego życia członków elit społecznych.

– Przyłapano go już na kilku kradzieżach sklepowych, tylko sprawę zatuszowano. Gazetom nie wolno nawet bąknąć słowa, że książę jest złodziejem… – mówiła mocno podstarzała, sucha i koścista dama w okularach do siedzącej vis-à-vis znacznie bardziej korpulentnej pani z wielką grzywą siwych włosów.

– Ale po cóż miałby kraść jakieś drobiazgi w sklepach? – wyraziła wątpliwość jej rozmówczyni.

– To taka choroba, moja pani, nosi nazwę kleptomancja – przekręciła nazwę, a Gregory’emu na zasadzie luźnego skojarzenia przemknęła myśl o demencji. – Nie jego wina, ale powinien się leczyć, a nie przynosić wstyd rodzinie – mówiła dalej jejmość w okularach, co słuchająca kobieta kwitowała sceptycznym skrzywianiem warg.

Dwaj mężczyźni z silnym szkockim akcentem omawiali ceny warzyw i owoców na targach, zawzięcie dyskutując, czy bardziej opłaca się inwestować w taką czy inną odmianę jabłek i śliwek, natomiast siwy dżentelmen z yorkiem na kolanach i niezapaloną fajką w dłoni spokojnie rozmawiał z dwoma mężczyznami, popijając przy tym herbatę. Młoda para karmiła małą dziewczynkę, przy czym on coś jej cierpliwie tłumaczył, a ona równie cierpliwie słuchała, podając dziecku kawałki pieczywa.

– Kąsaj bułeczkę, kochanie, kąsaj! – mówiła niegramatycznie matka do córki, a Gregory pomyślał, że gdyby słyszała to Laura, zapewne wkurzyłaby się, słysząc takie kaleczenie mowy ojczystej w miejscu publicznym.

Gregory’ego nikt nie próbował wciągnąć do rozmowy, co mu nie przeszkadzało, poza tym już dawno przyzwyczaił się, że jego kalectwo działało na otoczenie raczej odstraszająco niż przyciągająco, aczkolwiek miał świadomość, że są ludzie, którym to w ogóle nie przeszkadza, a nawet okazują mu chęć pomocy, co zresztą raczej go drażniło.

Wrócił do przedziału i przez chwilę przyglądał się zatopionemu w lekturze gazety sąsiadowi z naprzeciwka, facetowi ze starannie przystrzyżonymi wąsami, w czarnym garniturze, którego melonik i parasol leżały na półce. Z tytułowej strony bił wielką czcionką brutalny przekaz: „Niemiecka inwazja na Polskę”, a nadtytuł głosił, że Anglia przygotowuje się do mobilizacji. Gazeta była z poprzedniego dnia.

„Teraz chyba punkty mobilizacyjne pracują już pełną parą”, pomyślał Gregory, zastanawiając się, którzy z jego znajomych zostaną powołani do służby wojskowej. Niektórym tego życzył, innych żałował, a siebie jako niepodlegającego poborowi uznał jednak za częściowo przydatnego do wsparcia wysiłku militarnego kraju. Fakt, nie mógłby strzelać, ale przecież nadawałby się chyba do specjalnych wydziałów w armii, chociażby jako szyfrant, oczywiście po odpowiednim przeszkoleniu.

Pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji – Gregory wstał, otworzył okno i wyjrzał na peron. Niewiele osób wysiadło, za to sporo nowych podróżnych pakowało się do wagonów. Wzdłuż składu szedł niedbale ubrany mężczyzna, wymachując płachtą gazety.

– „Daily Worker”! „Daily Worker”! – wykrzykiwał, patrząc na stojących w oknach i drzwiach wagonów.

Pasażer czytający „The Daily Telegraph” uniósł głowę.

– Komunistyczna propaganda – skomentował krótko. – Że też nie ukrócą tego agitowania na dworcach kolejowych, zupełnie jakby fabryki im nie wystarczały.

– Związek Sowiecki może okazać się naszym sprzymierzeńcem, jeśli dojdzie do wojny – zauważył Gregory, nie odwracając się od okna.

– Wierzy pan w to? Przecież dopiero co naszą delegację odesłali z Moskwy z pustymi rękami. A zamiast z nami podpisali pakt z Hitlerem. Pewien mój znajomy, socjalista jak się patrzy, był oburzony, że po latach propagandy antyhitlerowskiej Stalin nagle nakazuje wspieranie Niemców.

– Wspieranie Niemców? Gdzie pan to wyczytał?

– Piszą przecież i rozdają ulotki, że Anglia powinna trzymać się od wojny z daleka, bo to kapitalistyczny konflikt między Berlinem a Warszawą. Nagle głoszą pacyfizm, osłabiają nasze morale. To jest przecież realne wspieranie militaryzmu Rzeszy, nic innego.

Gregory nie odpowiedział. Stał przy oknie, dopóki pociąg nie ruszył, a potem je przymknął i usiadł. Do ich przedziału dosiadła się elegancka, otyła starsza kobieta. W milczeniu przyglądała się wszystkim po kolei małymi, pozbawionymi wyrazu oczami, co jakiś czas z lekka posapując. Dwie panie jadące z Londynu gawędziły przyciszonymi głosami, facet w schludnym garniturze z dużą, brązową walizką w zamyśleniu spoglądał to w okno, to na ścianę przedziału. Chłopak z kędzierzawymi blond włosami wczytywał się w tandetnie wydaną książkę z nagimi kobiecymi plecami i ociekającym krwią nożem na barwnej okładce. Mężczyzna z naprzeciwka nadal studiował zawartość gazety.

Hutchison zastanawiał się, co powie Laurze, kiedy wreszcie staną twarzą w twarz. Próby przeprosin nie miały sensu, bo na dobrą sprawę nie było za co przepraszać. Wypowiedziane przez niego słowa: „Masz chore emocje” nie były przecież obraźliwe, ale to właśnie one przesądziły o wszystkim. Kiedy przyszedł do domu Laury, zastał tam oprócz gospodyni także Dorothy. Wypili po kieliszku wina i rozmowa zaczęła przybierać lekki charakter, a w każdym razie na tyle niefrasobliwy, że wymieniali między sobą żarty, niektóre o nieco zgryźliwym charakterze. Dorothy rzuciła uwagę, zapewne nic nieznaczącą, typu: „To dobrze, że się spotykacie. Ja też chodziłam z jednym facetem, był z Norfolku, ale w końcu rzuciłam go, bo beznadziejnie tańczył”. Hutchison przyjął to z humorem i powiedział, że on także tańczy fatalnie, ale Laura jest bardzo wyrozumiała i w ogóle jej to nie przeszkadza, a miałby u niej jeszcze większe względy, gdyby był garbaty. Na te słowa panna Collins zesztywniała, ale on nie zwrócił na to uwagi i spokojnie nalał sobie do kieliszka, proponując wcześniej wino obu paniom, ale żadna nie chciała. Potem, kiedy Dorothy poszła już domu, Laura lodowatym wręcz tonem oświadczyła, że sprawił jej przykrość, i zażądała, aby wyjaśnił, co miały znaczyć słowa o garbie. Postanowił się z nią podroczyć, co okazało się fatalnym pomysłem, i odparł przewrotnie, że skoro nie rozumie sensu tych słów, to jak może być jej przykro. „Za kogo ty mnie masz? Myślisz, że gustuję w garbatych facetach, bo mam garbatą duszę?!”, wybuchnęła. Próbował ją przekonać, że był to przecież tylko żart, ale potem, od słowa do słowa, padały coraz bardziej przykre sformułowania. „Nie potrafię kochać, tak? Nie potrafię kochać normalnych mężczyzn?”, krzyczała. „Masz chore emocje”, odparł niepotrzebnie, bo był coraz bardziej zirytowany. I to był koniec. Wstała i kazała mu wyjść, a on wzruszył ramionami i zrobił to. Chociaż było mu przykro i odczuwał niepokój, to jednak był przekonany, że za kilka dni pogodzą się i będzie jak dawniej. Ale nie było. Nie chciała z nim więcej rozmawiać. Kiedy przychodził pod drzwi, nie otwierała, odkładała słuchawkę telefonu, jak tylko usłyszała jego głos. Napisał kilka listów, ale i te pozostały bez odpowiedzi. Teraz już wiedział, że poruszył w niej jakąś czułą strunę, nadepnął na wrażliwy odcisk, więc dokładał starań, żeby sytuację wyjaśnić i odkręcić to, co uległo nieoczekiwanemu zapętleniu, lecz nie dawała mu najmniejszej szansy. Szukał pomocy u Dorothy, ale od niej Laura także się odwróciła. Kiedy po jakimś czasie ponowił próbę odwiedzenia jej w domu, przeżył szok. Drzwi otworzył mu jakiś młody mężczyzna i powiedział, że razem ze swoją dziewczyną wynajęli ten domek od panny Collins, a ona sama wyjechała. Dokąd? Powiedziała, że do Szkocji, ale adresu nie zostawiła. Pobrała zaliczkę za trzy miesiące z góry na poczet rocznego czynszu i powiedziała, że przyśle adres, pod którym będzie można się z nią skontaktować.

– Nazywam się Jerome Gordon, a moja dziewczyna to Gertie Meuldijk, jest Flamandką. Wszystkie formalności mamy załatwione, nie jesteśmy szpiegami, mamy zamiar studiować w Londynie, ona sztuki piękne, a ja antropologię – zapewniał nieco nerwowo młody człowiek.

Gregory uspokoił go, że wszystko jest w porządku, ma tylko pilną sprawę do panny Collins i liczył na to, że będą mogli mu pomóc. Ale jeśli nie, to trudno. Zostawił swój adres, prosząc o kontakt, gdyby Laura się odezwała. Grzecznie pożegnał się z nowym mieszkańcem domu Laury, życząc mu i jego towarzyszce przyjemnego pobytu. Odszedł i więcej nie pojawił się na Narrow Street.

Dużo czasu upłynęło, zanim dowiedział się, gdzie zamieszkała Laura. Wcześniej targała nim szalona myśl, żeby wybrać się w podróż po Szkocji i szukać jej, w miastach, miasteczkach, wioskach, wszędzie tam, gdzie są szkoły. Zdał sobie jednak sprawę, że pomysł jest nierealny, tym bardziej, że były przecież letnie wakacje i szkoły nie działały. Udał się do dwóch prywatnych detektywów, ale odmówili przyjęcia zlecenia. Zamierzał dać ogłoszenie do największych gazet w Szkocji, że „Mister Gregory Hutchison z Londynu pilnie prosi o kontakt Miss Laurę Collins, nauczycielkę”, ale przestraszył się, że taki publiczny anons jeszcze bardziej zniechęciłby do niego Laurę. Był już bliski popadnięcia w czarną rozpacz, kiedy niespodziewanie jego kierownik w firmie, Bruce O’Donnell, szwagier Mary Fairchild, rzucił uwagę:

– Twoja Laura napisała do Mary.

Omal nie spadł z krzesła. Z trudem panując nad emocjami, zaczął wypytywać: gdzie jest, co robi, jak się miewa? Okazało się, że nie udało się jej zaczepić w żadnej szkole, bo pod koniec roku wszystkie miały komplety kadry pedagogicznej, ma jednak obiecaną pracę w jednej z nich od pierwszego września. Teraz, w lecie (rozmowa między Gregorym a Bruce’em odbyła się w połowie sierpnia), pracuje dorywczo jako korepetytorka, przygotowując kilku uczniów do egzaminów poprawkowych.

Gregory z trudem wydobył z gardła pytanie:

– Czy… czy wspomniała o mnie?

O’Donnell uśmiechnął się przepraszająco.

– O ile wiem, to nie.

Hutchison skinął lekko głową i powiedział matowym głosem:

– Cieszę się, że sobie dobrze radzi. To dzielna i wartościowa kobieta. – Po czym dodał jakby od niechcenia: – Masz jej adres?

Teraz, w drodze do Glasgow, wspominając tamtą rozmowę, uznał, że gdyby nie Bruce, to musiałby pogodzić się z utratą nadziei na spotkanie z Laurą. Po powrocie do domu zasiadł przy stole i chwycił za pióro, ale po napisaniu kilku zdań zrezygnował z listu. List? Przecież listy już były, jeszcze kiedy mieszkała w Londynie. Jeśli wtedy nie odpowiadała, to dlaczego teraz miałaby to zrobić? Będzie ciekawa, w jaki sposób zdobył jej adres i jeszcze dostanie się Mary Fairchild. Lepiej pojechać bez zapowiedzi, zaskoczyć ją, spojrzeć głęboko w oczy, może zmięknie jej serce, może jego pojawienie się wyzwoli w niej dawne emocje z okresu, kiedy połączył ich długi pocałunek. Ba, właściwie był pewien, że tak się stanie. Byle tylko pojechać tam i stanąć z nią twarzą w twarz. A gdyby nawet – zakładając najgorszy wariant – doszło do tego, że wyrzuci go za drzwi, jak to już przecież raz miało miejsce, to on nie da się spławić i tym razem nie odejdzie. Wyjdzie, rzecz jasna, ale usiądzie przed domem i będzie tam siedział, dniami i nocami, naprzeciwko jej okna, aż do skutku.

Świadomość, że wie, gdzie Laura mieszka, ostudziła jego emocje. Przestał już rozpaczliwie się miotać i zadręczać bezsilnością. Rozpoczął spokojne planowanie wyjazdu do Glasgow. Postanowił, że pojedzie za tydzień, ale okazało się, że firma wcale nie jest skłonna dać mu od ręki kilku dni urlopu. Wreszcie poszedł w tej sprawie do samego generalnego dyrektora, ale ten próbował zbyć go jakimś ogólnikiem, że „zobaczy się we wrześniu”. W końcu jednak zmiękł, zapytał, na jak długo, i odparł, że da mu wolnych pięć dni, od czwartego do ósmego września. Hutchisonowi to odpowiadało. Sprawdził rozkład pociągów i doszedł do wniosku, że uda mu się wyjechać od razu po pracy już pierwszego września, w piątek późnym popołudniem, czyli przed rozpoczęciem weekendu. Potem doszedł jednak do wniosku, że powrót do domu po bagaż zajmie mu trochę czasu, bezpieczniej będzie więc pojechać pociągiem nocnym, odjeżdżającym z dworca Victoria tuż po północy już drugiego września. Dojedzie do Glasgow przed południem, odszuka adres Laury (podejrzewał, że wynajmowała mieszkanie) i złoży jej wizytę. Zapewne będzie przygotowywać się do rozpoczęcia roku szkolnego, przeniesionego decyzją ministra edukacji z piątku pierwszego września na poniedziałek czwartego, żeby ruszyć wraz z nowym tygodniem, a przy okazji dać dzieciom i młodzieży dodatkowy dzień wakacji. Zarezerwował więc bilet i czekał. W ostatnim dniu sierpnia spakował torbę podróżną, a następnego wstał jak zwykle rano, umył się, zjadł śniadanie i poszedł do pracy. Na miejscu wszystko na pozór toczyło się normalnym rytmem, ale miał wrażenie, że ludzie wokół niego są jakby skwaszeni. Wreszcie jeden z kolegów, Benjamin Wanamaker, zapytał go, czy słuchał radia. Odparł, że nie. Nawet nie miał w domu aparatu.

– Reuter podał, że wybuchła wojna – powiedział Wanamaker.

Wojna? Skupiony na sprawie odszukania Laury, kompletnie wyłączył się ze społeczno-politycznej rzeczywistości. A przecież istniały Niemcy, Polska, Francja i do tego Rosja, która nieoczekiwanie podpisała pakt z Trzecią Rzeszą, skomentowany z niemiecka przez jakiegoś karykaturzystę, chyba z „Sunday Timesa”, jako „Das Teufel Pakt”, czyli „diabelski pakt”. Zdawał sobie sprawę, że wojna wisi na włosku, i podskórnie się jej obawiał, ale wiedział też, że jemu, jako kalece, mobilizacja nie grozi, a po historii z Laurą, nieszczęśliwy i wściekły, niekiedy wręcz życzył ludzkości, żeby ogarnęły ją płomienie szaleństwa i aby wszyscy powybijali się nawzajem. „Być Anglikiem to zaszczyt – myślał z przekąsem. – Tak, ale pod warunkiem, że ma się zdrowe ręce i nogi. Wówczas mógłbym być Albańczykiem, Grekiem albo nawet cholernym Japońcem, bez różnicy”. Wojny się spodziewał, lecz nie przywiązywał do niej większej wagi. Niech żołnierze jadą na kontynent i walczą z Francuzami u boku. Co jemu do tego? Owszem, mówiło się o grozie gazów bojowych, które niemieccy lotnicy mogliby rozpylać nad angielskimi miastami, ale przecież wystarczy założyć zaopatrzoną w pochłaniacz maskę przeciwgazową, żeby się uchronić i przeczekać trującą chmurę. Wojna interesowała go o tyle, o ile mogła przeszkodzić w odzyskaniu Laury, zresztą tak naprawdę nie wierzył w jej wybuch. Spodziewał się załagodzenia konfliktu w ostatniej chwili, jak to miało przecież miejsce w przypadku Austrii i Czechosłowacji. Zresztą może jeszcze nie jest wcale za późno na jakiś kompromis?

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: