Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Atlas dźwięków odległych - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Atlas dźwięków odległych - ebook

Atlas dźwięków odległych

 

Pieśni morza, lodu, pustyni i gwiazd. Jak brzmi muzyka z najdalszych zakątków Ziemi?

Miasto duchów, w którym narodziła się ABBA, zaginione pieśni z wulkanicznej wyspy, hawajskie echa, które uwiodły Elvisa, fortepianowa elegia Einaudiego dla topniejącej Arktyki, elektryczny blues afrykańskiej pustyni, śpiew joik, który zainspirował Björk, muzyka podróżująca w przestrzeni międzygwiezdnej.

Ta literacka medytacja nad samą istotą słuchania skłania do głębszego i uważniejszego spojrzenia na otaczający nas świat – na dźwiękowe pejzaże jego różnych stron, od szumu stepów Azji po śpiew amazońskich ptaków. Terrazas z pasją dokumentuje, jak te ulotne odgłosy kształtują tożsamość ludzi i miejsc. Odkrywa przed nami bogactwo brzmień, często umykających naszej uwadze – a niekiedy będących wołaniem o ocalenie znikających kultur i ekosystemów.

 

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8360-138-0
Rozmiar pliku: 26 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przed­mowa

Jak co rano w nie­dzielę zmie­rza­łem – ze słu­chaw­kami na uszach – do bu­dynku, w któ­rym peł­nię obo­wiązki kon­sjerża. Słu­cha­łem Café del Sur, au­dy­cji mu­zycz­nej w Ra­dio 3, pro­wa­dzo­nej przez Wło­cha Di­mi­triego Pa­pa­ni­kasa. Te­mat, który tego dnia po­ru­szał, był in­try­gu­jący: „Ślady pio­senki: mu­zyczne in­struk­cje od­czy­ty­wa­nia sta­ro­daw­nych map i glo­bu­sów oraz zwie­dza­nia świata bez prze­wod­ni­ków”. Raje, obiet­nice, miej­sca – praw­dziwe lub fik­cyjne – do któ­rych można uciec, te­ry­to­ria do pod­bi­cia, śpiewy sy­ren, po­dróże w po­zio­mie i w pio­nie...

Wkrótce pro­wa­dzący po­że­gnał się ze słu­cha­czami. To już? Ko­niec au­dy­cji? Po­czu­łem się dziw­nie, jakby ktoś mnie opu­ścił. Po­trze­bo­wa­łem wię­cej. Zre­zy­gno­wany – po tych 60 mi­nu­tach, które prze­le­ciały tak szybko, jakby było ich le­d­wie 10 – przez cały dzień nie mo­głem się opę­dzić od cho­dzą­cego mi po gło­wie py­ta­nia: ja­kie miej­sce na świe­cie jest naj­bar­dziej od­le­głe od tego, w któ­rym się w tej chwili znaj­duję? Gdzie są an­ty­pody ma­dryc­kiej dziel­nicy Ar­güel­les?

Gdy tylko wró­ci­łem do domu, na­tych­miast otwo­rzy­łem lap­topa, włą­czy­łem Go­ogle Street View i za­czą­łem szu­kać. Tak od­kry­łem Ta­ka­pau – miej­sco­wość za­miesz­kaną przez ja­kieś 500 osób, w któ­rej ni­gdy nie by­łem i z całą pew­no­ścią ni­gdy nie będę. Prze­cha­dza­łem się po jej uli­cach i skle­pach, prze­mkną­łem Char­lotte Street, główną ar­te­rią mia­steczka zbu­do­wa­nego na pla­nie sza­chow­nicy. Kilka razy wy­mó­wi­łem na głos jego na­zwę. „Ta­ka­pau. Ta­ka­pau. Ta­ka­pau”. Jej dźwięcz­ność wpro­wa­dzała mnie w trans.

Ta­ka­pau ma­te­ria­li­zo­wało się przed mo­imi oczami ni­czym od­wró­cone od­bi­cie za­bie­ga­nej me­tro­po­lii, w któ­rej miesz­kam. A jed­nak w tej skrom­nej i nie­po­zor­nej chyba mie­ści­nie – po­ło­żo­nej na Wy­spie Pół­noc­nej w No­wej Ze­lan­dii, po­nad 20 ty­sięcy ki­lo­me­trów stąd, trzy go­dziny jazdy sa­mo­cho­dem z Wel­ling­ton i sześć z Auc­kland – cze­kała na mnie nie­spo­dzianka.

Po­dą­ża­jąc na po­łu­dnie szosą łą­czącą mia­steczko z są­sied­nim Or­mon­dville, na­tra­fi­łem na ocie­niony drze­wami za­ką­tek o ta­jem­ni­czej na­zwie: Sanc­tu­ary So­unds. To za­gad­kowe miej­sce miało na­wet wła­sną stronę in­ter­ne­tową. Wy­glą­dało na to, że od po­nad 20 lat, za­wsze w pierw­szy week­end grud­nia, miesz­kańcy Ta­ka­pau or­ga­ni­zują tam fe­sti­wal, na któ­rym dzie­siątki nie­za­leż­nych ze­spo­łów z ca­łej No­wej Ze­lan­dii i za­gra­nicy spo­ty­kają się, by wspól­nie, pod go­łym nie­bem, tań­czyć, grać mu­zykę i cie­szyć się ży­ciem.

Moja fa­scy­na­cja ro­sła w miarę, jak oglą­da­łem ko­lejne zdję­cia i na­gra­nia z mi­nio­nych edy­cji fe­sti­walu. Za scenę słu­żyła skromna drew­niana chatka. Uczest­nicy bi­wa­ko­wali w na­mio­tach w środku lasu. W ciągu trzech dni im­prezy od­by­wały się wy­stępy cyr­kowe i mnó­stwo kon­cer­tów, urzą­dzano bale prze­bie­rań­ców, go­to­wano do­mowe po­siłki. Gdy za­pa­dał zmierzch, na środku roz­pa­lano ogni­sko, a dzie­ciaki bie­gały i tań­czyły na bo­saka wo­kół pło­mieni. Przy­po­mi­nało to mi­nia­tu­rowy Wo­od­stock, po­zba­wiony ja­kich­kol­wiek am­bi­cji za­rob­ko­wych. Do­roczne wy­da­rze­nie nie­za­stą­pione dla ca­łej spo­łecz­no­ści. Spo­tka­nie przy­ja­ciół po­łą­czo­nych mi­ło­ścią do mu­zyki.

Ta­ka­pau stało się kon­kret­nym miej­scem na ma­pie, a py­ta­nie, które so­bie po­cząt­kowo za­da­wa­łem, po­tęż­niało i za­ta­czało w mo­jej gło­wie co­raz szer­sze kręgi. Mi­jały dni, ty­go­dnie i mie­siące, a ja roz­my­śla­łem, czy w in­nych od­lud­nych za­kąt­kach świata dzieją się po­dobne rze­czy. Czy w rów­nie od­izo­lo­wa­nych re­gio­nach mu­zyka także od­grywa tak ważną rolę? Za­czą­łem in­te­re­so­wać się ryt­mami, me­lo­diami, in­stru­men­tami miesz­kań­ców tych nie­do­stęp­nych miejsc. Jak może brzmieć mu­zyka wspól­noty ży­ją­cej po­środku pu­styni? Albo na wy­spie za­gu­bio­nej gdzieś na Atlan­tyku? I czego słu­cha się w osa­dzie na roz­le­głym azja­tyc­kim ste­pie? Każdy znak za­py­ta­nia jesz­cze bar­dziej roz­pa­lał moją cie­ka­wość, a ja za­nu­rza­łem się co­raz głę­biej w nie­skoń­czoną róż­no­rod­ność mu­zyczną świata.

Na jed­nej z kart W po­szu­ki­wa­niu stra­co­nego czasu Mar­cel Pro­ust za­no­to­wał zda­nie, które to­wa­rzy­szyło mi nie­ustan­nie w trak­cie pi­sa­nia Atlasu dźwię­ków od­le­głych: „Je­dyną praw­dziwą po­dróżą by­łoby nie iść ku no­wym kra­jo­bra­zom, ale mieć inne oczy, wi­dzieć wszech­świat oczami ko­goś in­nego” . Nowe spoj­rze­nie i do­stęp do in­ter­netu były wszyst­kim, czego po­trze­bo­wa­łem, by prze­dzierz­gnąć się w od­krywcę nie­zna­nego, by od­czy­ty­wać mapy, które nie tylko opi­sują nasz świat, lecz także por­tre­tują nas sa­mych. Te próżne prze­strze­nie pełne roz­kosz­nej ta­jem­nicy, jak na­pi­sał Jo­seph Con­rad .

Mapy i mu­zyka mó­wią o nas wię­cej, niż są­dzimy. Są czymś znacz­nie wię­cej niż tylko płasz­czy­zną lub spek­trum dźwię­ko­wym, na któ­rych się umiej­sca­wiamy. Po­ka­zują, jak ar­bi­tralne po­tra­fią być gra­nice, ale też jak je­ste­śmy so­bie bli­scy i jedni z dru­gimi po­łą­czeni.

Ta książka na­ro­dziła się z za­cie­ka­wie­nia owym ta­jem­ni­czym, nie­zna­nym mi świa­tem. W Atla­sie dźwię­ków od­le­głych mu­zyka jest ni­czym kom­pas. Mo­imi prze­wod­ni­kami są bez­i­mienni nie­zna­jomi i kul­towe ar­tystki, an­tro­po­lo­dzy i so­cjo­lożki, dzien­ni­karki ra­diowe i lo­kalni mu­zycy, ar­chi­wistki i ak­ty­wistki, sprze­dawcy płyt wi­ny­lo­wych i ko­lek­cjo­ne­rzy. Ich pe­ry­pe­tie, pełne trium­fów i po­ra­żek, eks­plo­rują prze­szłość, kwe­stio­nują te­raź­niej­szość i na­dają kształt przy­szło­ści. Wiele i wielu z nich nie po­ja­wia się w wiel­kich en­cy­klo­pe­diach mu­zyki; zwy­kle stoją gdzieś w dru­gim rzę­dzie, nie­wi­doczni i po­mi­jani. Ale to dzięki nim mu­zyka za­cho­wuje swój puls i na­dal roz­brzmiewa w re­gio­nach, w któ­rych się na­ro­dziła.

Ni­gdy nie by­łem w Ta­ka­pau; moja noga nie po­stała też w żad­nym z wy­mie­nio­nych w tej książce miejsc. Ale do każ­dego z nich wy­bra­łem się w po­dróż – do od­le­głych mia­ste­czek, wsi i kra­jów, któ­rych pie­śni opo­wia­dają o rze­czy­wi­sto­ści w isto­cie nie tak od­le­głej od ży­cia mo­jej dziel­nicy. Mu­zyka przy­biera nie­skoń­cze­nie różne formy – czy to sa­am­ski śpiew joik, czy sy­be­ryj­ski punk z Ja­ku­cji, ko­lum­bij­ska cham­peta, po­powe ka­wałki Be­atle­sów czy ste­el­bandy z Try­ni­dadu i To­bago – ale wszy­scy śpie­wamy o tym sa­mym. Się­gamy po mu­zykę, by po­dzie­lić się swymi ra­do­ściami i lę­kami, na­szą hi­sto­rią i na­szą przy­szło­ścią.

VÍC­TOR TER­RA­ZAS

.

1

SVAL­BARD

78° 09’ 25” N 15° 51’ 51” E

61 045 km²

2856 miesz­kań­ców

Nor­we­gia

Sto­lica: Lon­gy­ear­byen

Ścieżka dźwię­kowa

16 min 39 s

Mu­zyka
w wiecz­nej zmar­z­li­nie

Z tu­zi­nem ma­ry­na­rzy, grupką ak­ty­wi­stów kli­ma­tycz­nych i for­te­pia­nem na po­kła­dzie Arc­tic Sun­rise od­bija w czerwcu od brze­gów Ho­lan­dii i obiera kurs na Sval­bard, wy­su­nięty naj­da­lej na pół­noc ar­chi­pe­lag Nor­we­gii. Po dro­dze sta­tek cu­muje na kilka dni w por­cie Lon­gy­ear­byen, gdzie do za­łogi do­łą­cza uznany wło­ski kom­po­zy­tor Lu­do­vico Einaudi. Gdy jed­nostka do­ciera wresz­cie do celu – na­prze­ciw lo­dowca – ak­ty­wi­ści opusz­czają for­te­pian na pły­wa­jącą plat­formę o wa­dze dwóch ton, zbu­do­waną z po­nad 300 bia­łych trój­ką­tów z drewna.

Przy wtó­rze pę­ka­ją­cego lodu Einaudi po raz pierw­szy wy­ko­nuje Elegy for the Arc­tic, me­lo­dię skom­po­no­waną spe­cjal­nie na tę chwilę – i przy­pra­wia wszyst­kich za­ło­gan­tów i pa­sa­że­rów o gę­sią skórkę. Przez dwa ko­lejne dni dzia­ła­cze Gre­en­pe­ace’u kręcą w trud­nych wa­run­kach film – ni­skie tem­pe­ra­tury, obe­rwa­nia lo­do­wych brył i obec­ność niedź­wie­dzi to nie­od­łączne, a także nie­bez­pieczne ele­menty ark­tycz­nej przy­gody. Jej efekt – spek­ta­ku­larne, za­le­d­wie trzy­mi­nu­towe na­gra­nie – zo­staje wkrótce upu­blicz­niony, w kon­kret­nym celu: aby zwró­cić uwagę rzą­dów wszyst­kich kra­jów świata na szkody po­wo­do­wane przez wy­do­by­cie ropy naf­to­wej i po­łowy na Oce­anie Ark­tycz­nym, a także do­ma­gać się pod­ję­cia dzia­łań, które ochro­nią re­gion przed zmia­nami kli­matu.

Głosy dla Ark­tyki nie były je­dyną mu­zyczną kam­pa­nią zre­ali­zo­waną przez or­ga­ni­za­cję pro­eko­lo­giczną na Sval­bar­dzie. Trzy lata póź­niej, wio­sną 2019 roku, po­śród lo­do­wych pej­zaży wy­spy Spits­ber­gen Terje Isung­set (nor­we­ski per­ku­si­sta i szef All Ice Re­cords, wy­twórni pły­to­wej, która na­grywa wy­łącz­nie we wnę­trzu igloo) wraz z ze­spo­łem lo­kal­nych mu­zy­ków wy­ko­nuje utwór Ocean Me­mo­ries – w tem­pe­ra­tu­rze 11 stopni po­ni­żej zera i mięk­kim świe­tle pół­nocy. Grają na nie­ty­po­wych in­stru­men­tach, wy­rzeź­bio­nych z ark­tycz­nego lodu: dzwon­kach, trąb­kach, lo­do­fo­nie, per­ku­sji, a na­wet wio­lon­czeli.

Te dwa utwory wi­tają nas w wy­su­nię­tym naj­da­lej na pół­noc za­miesz­ka­nym miej­scu na Ziemi. Ar­chi­pe­lag Sval­bard to garść wysp i wy­se­pek roz­sia­nych po­mię­dzy Mo­rzem Gren­landz­kim a Mo­rzem Ba­rentsa. Spo­śród kil­ku­dzie­się­ciu skła­da­ją­cych się nań skraw­ków lądu na stałe za­sie­dlone są tylko trzy, z czego dwa – po­ło­żone naj­bli­żej brze­gów Nor­we­gii – przez nie­spełna 10 wy­spia­rzy każdy.

Lud­ność Sval­bardu, mie­rzą­cego około 61 ty­sięcy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, li­czy za­le­d­wie trzy ty­siące osób, sku­pio­nych w więk­szo­ści w Lon­gy­ear­byen. Mia­sto to utrzy­muje jako taką łącz­ność z in­nymi sie­dzi­bami ludz­kimi, jak Sve­agruva i Ba­rents­burg, nie­słu­żą­cymi do ni­czego poza wy­do­by­ciem wę­gla.

Mimo zimna i ma­łej ilo­ści świa­tła (od po­łowy li­sto­pada do końca stycz­nia ży­cie mia­sta to­czy się w kom­plet­nej ciem­no­ści) miesz­kańcy Lon­gy­ear­byen cie­szą się wszel­kimi wy­go­dami współ­cze­snego świata: re­stau­ra­cjami, pi­wiar­niami, ho­te­lami, mu­zeum, ośrod­kiem kul­tury, uni­wer­sy­te­tem, ki­nami, a na­wet lot­ni­skiem. Dwie rze­czy są jed­nak w Lon­gy­ear­byen i na ca­łym Sval­bar­dzie za­bro­nione: nie wolno się tu uro­dzić ani umrzeć.

Kilka ty­go­dni przed po­ro­dem ko­biety w ciąży po­winny wy­je­chać na kon­ty­nent – na Sval­bar­dzie nie ma bo­wiem szpi­tala wy­po­sa­żo­nego tak, by za­pew­nić im od­po­wied­nią opiekę (po­dob­nie jak ciężko cho­rym). Drugi za­kaz wpro­wa­dzono w myśl prze­pi­sów z 1950 roku, ze względu na zimno, które unie­moż­li­wi­łoby roz­ło­że­nie się zwłok po­grze­ba­nych w wiecz­nej zmar­z­li­nie. Tem­pe­ra­tury po­tra­fią tu bo­wiem spaść do 46 stopni po­ni­żej zera, a re­kord cie­pła z ostat­nich 20 lat to od­no­to­wane w czerwcu nie­spełna 18 stopni na plu­sie. W szcząt­kach mo­gły prze­trwać wi­rusy (cho­ciażby grypy hisz­panki, na którą w 1918 roku zmarło kil­ku­na­stu gór­ni­ków), a w ra­zie roz­mro­że­nia się ciał ist­nia­łoby ry­zyko po­now­nego roz­prze­strze­nie­nia się cho­roby.

Przez dłu­gie lata ark­tyczny ar­chi­pe­lag po­zo­sta­wał zie­mią ni­czyją. Nie po­sia­dał rdzen­nych miesz­kań­ców; nie li­cząc praw­do­po­dob­nych wi­zyt wi­kin­gów, zo­stał ofi­cjal­nie od­kryty pod ko­niec XVI wieku przez ho­len­der­skiego że­gla­rza Wil­lema Ba­rentsa – jego imie­niem na­zwano jedno z omy­wa­ją­cych owe wy­spy mórz. Pierw­szymi sta­łymi osad­ni­kami byli ro­syj­scy Po­morcy, przy­byli z ziem nad Mo­rzem Bia­łym i po­lu­jący na dzi­kie zwie­rzęta, któ­rych mimo nie­go­ścin­nego kli­matu nie bra­ko­wało w tych stro­nach. Były to czasy, gdy ścią­gali tu że­gla­rze z ca­łej Eu­ropy, wie­dzeni nie­na­sy­co­nym ape­ty­tem kon­ty­nentu na wie­lo­rybi tłuszcz – ob­se­sją, która do­pro­wa­dziła nie­malże do wy­bi­cia tych mor­skich ssa­ków. Trzeba było ko­lej­nych 150 lat, by wy­spy zo­stały za­sie­dlone na do­bre. Przed­sta­wi­ciele wielu na­ro­dów po­za­kła­dali na nich bazy i obo­zo­wi­ska, by eks­plo­ato­wać tu­tej­sze bo­gac­twa mi­ne­ralne – złoża wę­gla.

W 1925 roku zwierzch­ność nad ar­chi­pe­la­giem uzy­skała Nor­we­gia – pod wa­run­kiem za­gwa­ran­to­wa­nia praw roz­ma­itym na­ro­dom, które miały tu już przy­czółki, ta­kie jak na przy­kład Py­ra­mi­den, dawna ra­dziecka ko­lo­nia gór­ni­cza, dziś opu­sto­szała i za­mie­niona w atrak­cję dla tu­ry­stów gu­stu­ją­cych w zwie­dza­niu mia­ste­czek widm. Izo­la­cja Sval­bardu pro­wa­dziła nie­kiedy do nie­zwy­kłych zda­rzeń, choćby w cza­sach II wojny świa­to­wej: na­zi­stow­ski od­dział, który oku­po­wał ar­chi­pe­lag i wy­ko­rzy­sty­wał go jako sta­cję me­te­oro­lo­giczną, zło­żył broń jako ostatni. O ka­pi­tu­la­cji Nie­miec żoł­nie­rze do­wie­dzieli się, nie­malże przy­pad­kiem, cztery mie­siące po fak­cie.

Dziś do­tar­cie na Sval­bard nie jest już tak trudne – co­dzien­nie la­tają tu sa­mo­loty z Oslo i Tromsø, są też po­łą­cze­nia mor­skie. Głów­nym źró­dłem do­cho­dów stała się tu­ry­styka. Je­śli wie­rzyć uzna­nemu wy­dawcy prze­wod­ni­ków Lo­nely Pla­net, oso­bom, które ma­rzą o zo­ba­cze­niu bie­guna pół­noc­nego, Sval­bard ofe­ruje wa­runki naj­bliż­sze po­wszech­nym wy­obra­że­niom o tym miej­scu. Mimo po­ło­że­nia po­śród Oce­anu Ark­tycz­nego Lon­gy­ear­byen przyj­muje więc co roku mnó­stwo go­ści. Tu­ry­styka po­zo­staje tu, jak na ra­zie, zrów­no­wa­żona.

W kul­tu­rze ar­chi­pe­lagu po­ło­żo­nego na 78 rów­no­leż­niku mu­zyka od­grywa fun­da­men­talną rolę. W ciągu ca­łego roku or­ga­ni­zo­wane są tu różne fe­sti­wale i kon­certy. Wszyst­kie – jak­żeby ina­czej – są wy­su­nięte naj­da­lej na pół­noc na świe­cie. Do naj­star­szych fe­sti­wali na­leży Po­lar Jazz; od­bywa się w pierw­szy lu­towy week­end, by uczcić po­wrót słońca, a wy­stę­pują na nim za­równo ar­ty­ści nor­we­scy, jak i za­gra­niczni. Ale i na­sta­nie ciem­no­ści daje spo­sob­ność do świę­to­wa­nia. Dark Se­ason Blues, po­pu­larny fe­sti­wal blu­esowy, przy­pada na ko­niec paź­dzier­nika, gdy świa­tło za­ła­muje się w at­mos­fe­rze i za­bar­wia kra­jo­braz na ark­tyczny błę­kit. Nieco śwież­sza ini­cja­tywa, Arc­tic Cham­ber Mu­sic Fe­sti­val, ofe­ruje kon­certy o bar­dziej kla­sycz­nym cha­rak­te­rze (choć okra­szone pro­wa­dzo­nymi przez di­dże­jów after­party i kok­taj­lami w po­pu­lar­nym Sval­ba­rze) w wy­ko­na­niu Ark­tycz­nej Or­kie­stry Fil­har­mo­nicz­nej i wielu so­li­stów, za­równo nor­we­skich, jak i z za­gra­nicy. Naj­bar­dziej ory­gi­nalny jest chyba jed­nak Is­fjord Ra­dio Mu­sic Fe­sti­val, urzą­dzany w bu­dynku daw­nej sta­cji ra­dio­wej, prze­kształ­co­nej obec­nie w ho­tel, po­ło­żo­nej 90 ki­lo­me­trów na za­chód od sto­licy – uczest­nic­two w nim to praw­dziwe mu­zyczne prze­ży­cie na ło­nie przy­rody. Or­ga­ni­za­to­rzy – poza kon­cer­tami aku­stycz­nymi na po­kła­dzie statku – za­pra­szają na prze­różne za­ję­cia gru­powe ta­kie jak ką­piele w lo­do­wa­tym mo­rzu czy ko­la­cje przy ogni­sku.

For­te­pia­nowe nuty Einau­diego, kla­syczne kom­po­zy­cje Ark­tycz­nych Fil­har­mo­ni­ków czy me­lo­dyjny blues na po­wi­ta­nie mrocz­nych mie­sięcy to­czą wspólną walkę: o oca­le­nie re­gionu, który – we­dle wielu róż­nych ba­dań – na­leży do naj­bar­dziej do­tknię­tych przez glo­balne ocie­ple­nie. A gdy na tym od­lud­nym skrawku lądu cofa się lo­do­wiec, ży­cie każ­dej i każ­dego z nas staje się ciut kruch­sze.

Mu­zyczna arka 300 me­trów pod zie­mią

Wcze­snym nie­dziel­nym po­ran­kiem, 1 czerwca 2008 roku, re­miza w Los An­ge­les otrzy­mała we­zwa­nie: pło­nęła sie­dziba Uni­ver­sal Stu­dios. Nim stra­żacy do­je­chali na miej­sce, pło­mie­nie po­chło­nęły dwa ze­stawy sce­no­gra­fii, a ogień szybko się roz­prze­strze­niał, tra­wiąc ko­lejne bu­dynki z drewna i tek­tury. Ko­niec koń­ców, dzięki wy­sił­kom trzech se­tek stra­ża­ków, po­żar udało się opa­no­wać. Jak ogło­siła firma: „Szczę­śli­wie nie było ofiar”.

Praw­dziwą skalę ka­ta­kli­zmu po­zna­li­śmy 11 lat póź­niej, po śledz­twie dzien­ni­ka­rzy „New York Ti­mesa”: spło­nęło około 500 ty­sięcy ory­gi­nal­nych na­grań. Była to, jak na­pi­sała ga­zeta: „naj­więk­sza ka­ta­strofa w dzie­jach branży mu­zycz­nej”. Lo­uis Arm­strong, Duke El­ling­ton, Bil­lie Ho­li­day, The Eagles, The Car­pen­ters, R.E.M., So­nic Youth czy Tu­pac Sha­kur to tylko część ar­ty­stów, któ­rych ta­śmy prze­pa­dły.

W tym sa­mym roku wy­stą­pił błąd pod­czas mi­gra­cji da­nych z ser­we­rów por­talu spo­łecz­no­ścio­wego My­Space – jed­nej z naj­po­pu­lar­niej­szych wów­czas plat­form dla mu­zy­ków i ze­spo­łów, umoż­li­wia­ją­cych pro­mo­wa­nie swo­ich utwo­rów i do­cie­ra­nie do fa­nów. Utra­cono wszyst­kie kom­po­zy­cje za­miesz­czone w ser­wi­sie przez użyt­kow­ni­ków od 2003 do 2015 roku. 53 mi­liony pli­ków prze­pa­dły na za­wsze, a nie­zli­czeni ar­ty­ści mo­gli tylko z bó­lem stwier­dzić, że efekty ich pracy i wy­sił­ków po pro­stu wy­pa­ro­wały. Oba te wy­padki udo­wod­niły, jak kru­chy bywa ży­wot pio­senki.

W wy­niku tych nie­for­tun­nych wy­da­rzeń na przed­mie­ściach Lon­gy­ear­byen za­ło­żono Arc­tic World Ar­chive (Świa­towe Ar­chi­wum Ark­tyczne) – swego ro­dzaju kul­tu­ralną arkę No­ego, urzą­dzoną w daw­nej ko­palni, na głę­bo­ko­ści 300 me­trów pod zie­mią. Po­mysł na­ro­dził się po suk­ce­sie Glo­bal­nego Banku Na­sion, na­zy­wa­nego kryptą za­głady – schronu, w któ­rym zma­ga­zy­no­wane są na­siona z ca­łego świata, by za­cho­wać róż­no­rod­ność ro­ślin na wy­pa­dek ka­ta­strofy na­tu­ral­nej, cho­roby lub wy­bu­chu wojny. On także znaj­duje się na ar­chi­pe­lagu.

Na tej sa­mej za­sa­dzie po­wstaje obec­nie prze­strzeń prze­zna­czona wy­łącz­nie dla dźwię­ków: Glo­balny Bank Mu­zyki. Na­gra­nia po­cho­dzące z ca­łego świata będą prze­cho­wy­wane dla przy­szłych po­ko­leń na płyt­kach ze szkła krze­mion­ko­wego o roz­mia­rach zdję­cia wy­ko­na­nego po­la­ro­idem. Te dźwię­kowe zbiory staną się nie tylko kap­sułą czasu, lecz także ży­wym, plu­ra­li­stycz­nym i ogól­no­do­stęp­nym ar­chi­wum.

Płytka ze szkła krze­mion­ko­wego (zbu­do­wana z tlenu i krzemu) o roz­mia­rach pod­stawki pod szklankę może prze­cho­wać 100 gi­ga­baj­tów da­nych w pli­kach o do­wol­nym for­ma­cie. Jest to two­rzywo o nie­wiel­kiej roz­sze­rzal­no­ści ciepl­nej i wy­so­kiej od­por­no­ści na na­głe zmiany tem­pe­ra­tury oraz im­pulsy elek­tro­ma­gne­tyczne.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: