- W empik go
Atom dla klimatu - ebook
Atom dla klimatu - ebook
Jeśli nie wiesz o energii atomowej zbyt wiele – ta książka jest dla Ciebie. Jeśli wiesz całkiem sporo – też po nią sięgnij, naprawdę warto. Jeśli atom Cię przeraża – przeczytaj ją, bo ona oswoi te lęki. Jeśli sprzeciwiasz się rozwojowi energetyki jądrowej – przeczytaj ją koniecznie, bo poznasz argumenty tych, według których technologia ta niesie nadzieję na zahamowanie zmian klimatycznych bez pogłębiania ubóstwa energetycznego całych społeczeństw. Jeśli jesteś zwolennikiem atomu – przeczytaj ją tym bardziej, bo to arcyciekawy wzór, jak dyskutować bez zacietrzewienia, odwołując się do rzeczowych argumentów i z szacunkiem dla myślących inaczej.
Urszula Teresa Kuczyńska – kielczanka z urodzenia, warszawianka z wyboru. Absolwentka lingwistyki stosowanej na Uniwersytecie Warszawskim (język francuski i angielski) oraz studiów podyplomowych z zakresu handlu zagranicznego w Kolegium Gospodarki Światowej SGH. Po studiach wyjechała do Chin, gdzie pracując, ukończyła studium z zakresu języka mandaryńskiego i kultury Chin na Zhejiang University of Technology. Zdała państwowy egzamin językowy HSK, organizowany przez Hanban w Pekinie. W latach 2011–2019 pracowała w PGE EJ1 w Warszawie, spółce odpowiedzialnej za wdrożenie Programu Polskiej Energetyki Jądrowej. Zaangażowana w ruch na rzecz ochrony klimatu (w nurcie ekomodernizmu). Feministka, miłośniczka kotów i psów. Uprawia jogę i pisze, bo lubi i potrzebuje.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-963724-1-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok 2021 wciąż trwa, a lista „anomalii pogodowych”, które nam funduje, cały czas się wydłuża. Mróz w Teksasie przyniósł załamanie systemu elektroenergetycznego i ofiary w ludziach. Przez środkowy bieg chińskiej Jangcy dwukrotnie przetoczyły się bezprecedensowe fale powodziowe. Wielka woda nawiedziła też Belgię, Holandię i Niemcy. Rekordy temperatury notowano w różnych miejscach Ameryki Północnej, w Turcji, Indiach, Pakistanie. I za kołem podbiegunowym. W Grecji pożary strawiły jedne z ostatnich lasów. Na Syberii płonie właśnie pięć milionów hektarów tajgi. Na czeskich Morawach trąba powietrzna zniszczyła całe wsie. W Polsce borykaliśmy się jednocześnie i z suszą, i powodziami błyskawicznymi. Gwałtownych, ulewnych opadów nie mogła wchłonąć ani wyschnięta na wiór ziemia, ani zalane betonem powierzchnie miast i miasteczek, ani uregulowane koryta rzek. W polskich lasach masowo wymierają świerki. Zbyt sucho i gorąco robi się dla niektórych odmian ziemniaków. Zamiast nich na Podlasiu pojawiły się już pierwsze uprawy sorgo. Sytuacja zmusiła Węgrów do zarzucenia upraw truskawek. Nas wkrótce może czekać to samo.
Zmiany klimatyczne to nie dystopijna wizja przyszłości. To już się dzieje. Kolejne organy i instytucje naukowe ostrzegają przed tym, jak wielkim są dla nas zagrożeniem. UNICEF wydał właśnie komunikat, że ponad miliard dzieci na świecie może się stać ich ofiarami. Nowy raport Międzynarodowego Panelu do spraw Zmian Klimatu przy ONZ (IPCC) jasno wskazuje, że jesteśmy w momencie granicznym. Głośno dzwonią wszystkie alarmowe dzwonki i czas wziąć się do pracy, jeśli chcemy mieć jeszcze na tej planecie w miarę spokojną przyszłość. Stężenie dwutlenku węgla w atmosferze jest obecnie najwyższe od dwóch milionów lat. Średnia temperatura na Ziemi wzrosła o 1,2 stopnia Celsjusza w stosunku do tej sprzed rewolucji przemysłowej, a ta dokonała się przecież całkiem niedawno.
W raporcie IPCC mówi się o konieczności wychwytywania gazów cieplarnianych z atmosfery, by spowolnić zmiany. Zostało tam też jasno powiedziane, że musimy drastycznie ograniczyć nie tylko emisję CO₂ z naszych gospodarek, ale i emisję metanu – gazu, który jako cywilizacja produkujemy w ogromnych ilościach, między innymi w hodowlach przemysłowych zwierząt. W Europie niektórzy politycy cynicznie próbują sprzedać gaz ziemny jako „paliwo przejściowe”, wspomagające przestawienie sektora energetyki na tory niskiej emisji. A przecież gaz ziemny to nic innego jak w 94% właśnie on – metan – który uwalnia się zarówno przy wydobyciu gazu, jak i jego przesyle na duże odległości.
W lipcu 2021 organizacja klimatyczna FOTA4Climate zorganizowała w Polsce protesty pod ambasadą i konsulatami Republiki Federalnej Niemiec, sprzeciwiając się wyłączaniu ostatnich pracujących w tym kraju elektrowni jądrowych. Nie łudźmy się – wyłączanego przez Niemców niskoemisyjnego atomu nie zastępują w ich systemie energetycznym wyłącznie słońce i wiatr. Zastępuje je import energii od sąsiadów, węgiel i gaz ziemny, który wkrótce będzie sprowadzany z Rosji magistralą Nord Stream 2. Emisje z niemieckiej energetyki pozostają haniebnie wysokie w stosunku do wydanych na Energiewende nakładów. Cena energii w Niemczech jest jedną z najwyższych w Unii Europejskiej i być może pozostałoby to wyłącznie niemieckim problemem, gdyby RFN nie miała ambicji eksportu swojego pomysłu na transformację energetyczną – spod znaku walki z niskoemisyjną energetyką jądrową – na inne kraje kontynentu i świata.
W sierpniu 2021 roku cena gazu ziemnego w Europie skoczyła o… 1000% w stosunku do maja 2020. Jeśli wziąć pod uwagę, że w energetyce gazowej cena surowca jest głównym składnikiem końcowej ceny wyprodukowanej energii – to naprawdę bardzo, bardzo dużo. Mimo to Europa, jak się zdaje, planuje przejść przez etap produkowania energii z gazu ziemnego i w następnym kroku przestawić się na wodór jako paliwo.
Z tym planem i z wodorem jest jednak pewien szkopuł: do produkcji wodoru potrzeba dużej ilości energii elektrycznej. Już z bardzo wstępnych szacunków wykonanych przez niektóre kraje, na przykład Austrię, wynika, że nie będą w stanie zaspokoić potrzeb własnymi siłami i będą zmuszone importować w tym celu energię od sąsiadów. Austria między innymi ze Słowacji, która w swoim miksie – pomimo austriackich i niemieckich wysiłków, by energetykę jądrową w Europie rozbić i osłabić – ma duży udział stabilnie i tanio produkowanej energii z atomu. I dzięki temu udziałowi Słowacja – zupełnie jak Francja – ma też praktycznie zdekarbonizowany, wyjątkowo niskoemisyjny sektor energetyki. Mówiąc wprost: produkuje dużo energii elektrycznej, praktycznie nie zaśmiecając ziemskiej atmosfery.
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy.
Na wspomnianym przeze mnie proteście przeciw zamykaniu niskoemisyjnego niemieckiego atomu pojawili się i inni działacze klimatyczni, niezwiązani z FOTA4Climate. Jeden z nich chciał podarować mojemu znajomemu przypinkę z napisem „Polska musi odejść od węgla”.
– Fajna plakietka – pochwalił mój znajomy. – Ale przecież nie o sam węgiel chodzi.
Musimy odejść od spalania ropy i jej pochodnych, a także od spalania gazu ziemnego. Po prostu musimy przestać spalać wszystkie węglowodory kopalne i zacząć produkować energię elektryczną bez nich. Wiemy, jak to zrobić. Zestaw narzędzi pozwalających to osiągnąć jest krótki i stały – a najpotężniejszym z nich jest energetyka jądrowa. Stoi to czarno na białym zarówno we wspomnianym już raporcie IPCC, jak i w wielu innych dokumentach. Bez energetyki jądrowej sobie nie poradzimy.
Zbity z tropu aktywista odpowiedział mojemu koledze, że nie mogą jako ruch klimatyczny zrobić takich plakietek, bo wdrożenie i wykorzystanie energetyki jądrowej do dekarbonizacji gospodarek „dzieli ludzi”.
Te słowa utkwiły mi w głowie i zaczęłam się nad nimi zastanawiać. Kogo kwestia energetyki jądrowej dzieli? Jakich ludzi?
Nie dzieli dwustu trzydziestu czterech ekspertów zasiadających w Międzynarodowym Panelu do spraw Zmian Klimatu przy ONZ, którzy w niemalże wszystkich scenariuszach walki o ograniczenie ocieplenia Ziemi uwzględniają albo utrzymanie, albo wręcz znaczne podniesienie udziału energetyki jądrowej w produkcji energii na świecie.
Nie dzieli Ukraińców, którzy w 94% – pomimo Czarnobyla – jasno opowiadają się za jej rozwojem w kraju potrzebującym niezależności energetycznej od silnego i zasobnego w gaz ziemny sąsiada.
W Wielkiej Brytanii za wykorzystaniem atomu opowiada się większość organizacji ochrony środowiska. Fińska Partia Zieloni poparła zarówno budowę reaktora Olkiluoto-3, jak i utworzenie ostatecznego składowiska dla odpadów jądrowych w Onkalo. Chiny nie tylko opracowały już własną technologię reaktora, ale i eksportują ją na świat, budując Hualong-1 choćby w Argentynie. Rozwijają też sektor energetyki jądrowej w kraju po to, by w przyszłości całkowicie zastąpić nią węgiel. Indie mają potężne ambicje rozbudowy swojej floty jądrowej. Po latach nieobecności na światowy rynek jądrowy wracają też Stany Zjednoczone, gdzie po długim zastoju kończone są budowy nowych obiektów i odmrażane jest federalne finansowanie dla zagranicznych projektów. Japonia – po dekadzie paniki spowodowanej wydarzeniami w Fukushimie – zaczyna rozmowę o konieczności powrotu do energetyki jądrowej, by sprostać celom klimatycznym. Nowe reaktory budują właśnie między innymi Węgry, Francja, Słowacja, Czechy, Finlandia, Pakistan i Bangladesz. Wkrótce prawdopodobnie dołączą Egipt, Ghana i Filipiny.
Ludzi nie dzieli żadna energetyka – jądrowa czy inna. Ludzie po prostu chcą stabilnego dostępu do taniej energii, bo bez niej nie da się dziś normalnie żyć. Jesteśmy w takim punkcie rozwoju cywilizacyjnego, że o swobodnym dostępie do energii elektrycznej mówi się i pisze w kategoriach praw człowieka.
Kogo więc dzieli energetyka jądrowa?
Aktywistów. I polityków.
Dzieli ich na tych, którzy ignorują powagę sytuacji, i tych, którzy ją rozumieją. Którzy wiedzą, że technologie wykorzystywane w energetyce muszą spełnić – oprócz swego podstawowego zadania – jeszcze jeden cel: ograniczyć szkodliwe emisje i podnieść nasze szanse na skuteczną walkę o zatrzymanie zmian klimatu.
Nawet jeśli w bogatych krajach ograniczymy zużycie energii elektrycznej w przeliczeniu na mieszkańca, netto będziemy potrzebowali jej więcej. Pochłonie ją produkcja wodoru, który zastąpi ropę, i wdrażanie innowacji, o których pisze w swoim raporcie IPCC: energochłonnych technologii wychwytywania CO₂ z atmosfery. Co więcej, dekarbonizacja musi się dokonać globalnie. Bo cóż z tego, że zdekarbonizujemy gospodarki Europy, jeśli logikę tej dekarbonizacji oprzemy na zwykłym przeniesieniu emisji do krajów spoza Unii Europejskiej, tak jak działo się to z przemysłem ryzykownym środowiskowo?
Świat to nie tylko Europa i kraje rozwinięte; żyją na nim setki milionów ludzi, którym nie wolno odmówić nieprzerwanego dostępu do taniej energii elektrycznej. Potrzebują jej więcej – nie mniej – by przetrwać, zwłaszcza w warunkach zmieniającego się klimatu.
Energetyka jądrowa dzieli więc aktywistów i polityków na tych, którzy rozumieją spoczywającą na nich odpowiedzialność, i tych, którzy chcą przed nią uciekać. Tylko że ucieczka przed odpowiedzialnością to nic innego jak lęk. A lęk jest bardzo złym doradcą.
To nie czas na strachy i na lęki. To czas na jasne określenie priorytetów.
To czas na atom – dla klimatu. I czas na klimat – dla atomu. Bo, jak mawiała Maria Skłodowska-Curie, niczego nie warto się bać. Trzeba to po prostu zrozumieć.CZAS PRZESTAĆ SIĘ BAĆ. ROZMOWA Z DOKTOREM BJÖRNEM PETERSEM
Energia elektryczna to nie jedyny rodzaj energii, jakiej potrzebujemy
Doktora Petersa poznałam w Philippsburgu, w Badenii-Wirtembergii. Był grudzień 2019 roku i właśnie zbliżał się termin odłączenia od sieci drugiego reaktora działającego w tamtejszej elektrowni jądrowej. Reaktor pracował bezawaryjnie przez czterdzieści lat. Niezależnie od warunków pogodowych dostarczał prąd do sieci, nie emitując przy tym dwutlenku węgla do atmosfery. Przeszedł wszystkie potrzebne przeglądy, mógł pracować jeszcze dekadę lub dwie, ale na fali paniki po wypadkach w Fukushimie rząd federalny Niemiec zadecydował inaczej.
Doktor Peters – wraz z przyjaciółmi ze stowarzyszenia Nuklearia i popularyzatorem nauki Simeonem Preussem – zjawił się na miejscu, by to bezsensowne i bezpodstawne wyłączenie sprawnego obiektu oprotestować. W erze kryzysu klimatycznego pozbywanie się w pełni sprawnych, bezemisyjnych źródeł czystej energii z miksu energetycznego to jakiś dziwny błąd w matriksie.
Teraz umówiłam się z doktorem Petersem na Skype, by porozmawiać o stanie niemieckiej debaty publicznej na temat energii i transformacji energetycznej. Coś się w niej bowiem zmieniło. Coś pękło. I chciałabym się dowiedzieć co.
Ledwie zdążyłam się połączyć i przywitać, kiedy na klawiaturę laptopa wskakuje kot. Wygodnie rozkłada się przed kamerą.
– Też mam dwa – śmieje się doktor Peters. – Zrobiłyby dokładnie to samo, gdybym nie zamknął drzwi do pokoju.
Poprzedniego dnia doktor Peters pracował do późna. Do rana musiał odesłać cały plik dokumentów związanych z programem Gemini+. Zdążył na ostatnią chwilę, bo pracy było bardzo dużo. Zaczynam od pytania o ten program – zwłaszcza że dotyczy on Polski bezpośrednio.
– To projekt finansowany przez Komisję Europejską w ramach zapisów traktatu Euratom – wyjaśnia doktor Peters. – Celem jest opracowanie projektu reaktora wysokotemperaturowego chłodzonego gazem. Taki reaktor będzie mniejszy od tych, które obecnie produkują prąd w Europie, bo też będzie służył innym celom.
– A do czego nam jeszcze reaktory, jeśli nie tylko do produkcji prądu, doktorze?
Björn Peters mruży oczy w uśmiechu, jakby podejrzewał, że sobie żartuję. Ale to nie tak. Na użytek tej rozmowy naprawdę muszę założyć, że nie wiem. Takie samo pytanie padnie w moim kierunku z wielu stron – tym bardziej że dużo mówi się ostatnio o reaktorach SMR (small modular reactor), też mniejszych niż te działające obecnie. W tym roku szeroko rozeszła się przecież informacja, że Synthos – spółka należąca do Michała Sołowowa – rozpoczęła współpracę z potencjalnym producentem takich urządzeń. Synthos chce postawić reaktor SMR na terenie swojego zakładu. Po co nam więc inny rodzaj małego reaktora niż ten, nad którym trwają już dość zaawansowane prace?
– Bo energia elektryczna to przecież nie jest jedyny rodzaj energii, jakiego potrzebujemy – tłumaczy doktor Peters. – W przemyśle, na użytek rozmaitych procesów produkcyjnych, potrzebujemy też ciepła. Konkretnie rzecz biorąc, potrzebujemy pary wodnej o temperaturze około 500 stopni Celsjusza. Dzisiaj ciepło przemysłowe produkują kotły opalane węglem lub gazem ziemnym, ale jeśli chcemy ścinać emisje CO₂, będzie się ich trzeba pozbyć. W Polsce pozwoli to na ograniczenie emisji o 3% rocznie.
– A nie przydadzą nam się do tego turbiny wiatrowe i panele fotowoltaiczne? – pytam dość naiwnie, znając przecież odpowiedź.
– Nie, nie przydadzą się, bo nie produkują ciepła. Potrzebujemy urządzeń do kogeneracji: takich, które dają jednocześnie i ciepło, i prąd. Taki będzie właśnie reaktor wysokotemperaturowy, przeznaczony do zakładów korzystających z ciepła przemysłowego. W Polsce odbędzie się demonstracja jego działania. Zresztą to nie do końca jest nowa technologia. To technologia, której rozwój zarzucono i która obecnie wymaga dostosowania do dzisiejszej myśli technicznej.
– Ale może zarzucono ją nie bez kozery? – dopytuję.
– Niestety bez – doktor Peters rozkłada ręce. – Taki reaktor działał na przykład w Niemczech od lat sześćdziesiątych. Wyłączono go w wyniku paniki po katastrofie w Czarnobylu. Podobny działa teraz w Chinach i jest najbezpieczniejszym urządzeniem tego typu, jakie można wymyślić. Po wyłączeniu reakcja łańcuchowa samoczynnie wygasa, a temperatura spada, nie wymagając dodatkowego chłodzenia. Dzięki temu niepotrzebne jest zasilanie awaryjne, którego brak był powodem kłopotów w Fukushimie. Wypalone paliwo – a jest go zaledwie jakiś metr sześcienny rocznie – może sobie leżeć w osłonie z węgliku krzemu nawet przez miliard lat, bez szkód dla otoczenia.
– Przecież to brzmi jak rozwiązanie wszystkich problemów dzisiejszej energetyki – stwierdzam nie bez zaskoczenia.
– Wszystkich to może nie – doktor Björn Peters uśmiecha się cierpko. – Ale wielu. Rozwój energetyki jądrowej mocno zaniedbano. Nie miała dobrej prasy, budziła lęk, a od lat siedemdziesiątych jest tylko gorzej. Tymczasem bardzo jej potrzebujemy, z wielu powodów. Naprawdę obawiam się, że kiedy się otrząśniemy z tego antyjądrowego snu, to będzie za późno.
– Na co za późno, doktorze? Na ratowanie klimatu?
Realna groźba deindustrializacji
– To też, ale nie tylko. Bo tutaj dochodzimy do kwestii politycznych. Dla osoby takiej jak ja, która zajmuje się energetyką od lat, jest bowiem jasne, że model energetyki, jaki forsują obecnie Niemcy wraz z Austrią i Luksemburgiem – energetyki opartej na źródłach zależnych od warunków pogodowych – oznacza utratę potencjału przemysłowego, zwłaszcza krajów Europy Środkowej i Wschodniej, jeśli pójdą tą drogą. Nie wolno nam do tego dopuścić. Nie wolno jako Europejczykom. Trzeba się temu przeciwstawić, tym bardziej że z wyjątkiem tych trzech krajów wszyscy w Europie rozumieją, że bez energetyki jądrowej nie osiągniemy nowych celów klimatycznych. Wiedzą to też Finowie, którzy chcą osiągnąć neutralność klimatyczną już za piętnaście lat, w 2035 roku. Dzięki atomowi, w który aktywnie inwestują, mają realną szansę dopiąć swego. Wiedzą to Szwedzi i Francuzi, Holendrzy i Czesi. Energetyka jądrowa to lwia część miksu energetycznego wielu państw europejskich. Najwyższy czas, żeby zawiązały sojusz i doprowadziły do konfrontacji na tym polu z Niemcami. Są w większości, racja jest po ich stronie. W europejskiej taksonomii atom musi znaleźć się w kategorii bezemisyjnych – a więc pożądanych i wspieranych źródeł energii. Polska mogłaby tutaj odegrać niezwykle istotną rolę jako inicjator lub uczestnik takiego ruchu. Konieczność wykorzystania energii jądrowej najlepiej widać właśnie na waszym przykładzie. Nie ma szans, że odejdziecie od węgla bez atomu.
– Zawsze był pan taki projądrowy, doktorze? – pytam. Doktor Peters zaczyna się zupełnie szczerze śmiać.
– Nie, nigdy – mruży oczy i wstaje na chwilę od komputera, by wpuścić do pokoju psa. – Nigdy nie byłem projądrowy. To dość świeża sprawa. I żebyś mogła ją zrozumieć, muszę ci najpierw dokładniej powiedzieć, kim jestem.
Teraz to ja się śmieję.
– Rozumiem, że to skomplikowana historia?
– Bardzo – doktor Peters przytakuje, zupełnie poważnie. – Dlatego proszę się skupić!
Śmiejemy się oboje.
– Nie przeocz niczego – żartobliwie grozi mi palcem. – Mam polskich przyjaciół, którzy doniosą mi na ciebie w razie czego. Byłem na ich weselu. Jadłem bigos.
Klimat kontra pogoda
– Zacznijmy od tego, że jestem fizykiem. Nie jądrowym, fizykiem po prostu. Moja praca doktorska dotyczyła analizy szeregów czasowych w neurobiologii. Pozwoliła mi dobrze poznać narzędzia stosowane przez dzisiejszych klimatologów, bo to między innymi taką analizą i prognozowaniem na jej podstawie posługują się w swojej pracy. I jest to dość istotne, bo badania przy doktoracie dały mi głębokie zrozumienie, że coś, co potocznie nazywamy „klimatem”, to raczej suma – a przez to nieuniknione uśrednienie – informacji o milionach mniejszych „klimatów”. Wiesz, takich mikroklimatów konkretnych miejsc i to w konkretnych punktach na osi czasu. Z tej perspektywy jest absolutnie kluczowe, aby na zjawiska klimatyczne patrzeć w mikroskali. Sam ten fakt stawia mnie w opozycji do polityki klimatycznej rozumianej tak, jak ją rozumie na przykład dzisiejsza Partia Zielonych w Niemczech czy Austrii.
– …czy w Polsce – dorzucam. – Ale nie rozumiem tej opozycji. Dlaczego twierdzi pan, że pomiędzy takim spojrzeniem a ich polityką zachodzi konflikt?
– Bo ich podejście opiera się na całkowicie przeciwstawnym założeniu. Z perspektywy mikroklimatu jako kluczowej, składowej części większej układanki klimatycznej istotne są zupełnie inne rzeczy.
– Na przykład?
– Na przykład fakt, że stawianie turbin wiatrowych spowalnia wiatr. Wiatr wytraca w takich miejscach siłę i prędkość, przestaje chłodzić. W okolicach farmy wiatrowej temperatura wzrasta przeciętnie o jeden stopień Celsjusza w stosunku do poziomu wyjściowego. Słyszałaś o tym?
– Nie – przyznaję zupełnie szczerze.
– Albo weź taką biomasę. Biomasa to zbrodnia na środowisku naturalnym. Tysiące kilometrów kwadratowych zasianych samą kukurydzą, kolejne tysiące pokryte monokulturą rzepaku – tylko po to, żeby uzyskać tyle energii, ile daje jeden reaktor zajmujący zaledwie hektar powierzchni. Czy muszę ci tłumaczyć, że taka monokultura jest cieplejsza niż las, który mógłby w danym miejscu rosnąć zamiast niej?
– Nie – kręcę głową. – Tak samo jak nie musi mi pan tłumaczyć, że z perspektywy bioróżnorodności taka monokultura to nic dobrego.
– Właśnie – kiwa głową doktor Peters. – Co w erze jej skokowej utraty i konieczności ochrony gatunków nie jest bez znaczenia.
Nie jest. Przypomina mi się przerażenie zaprzyjaźnionych ze mną przyrodników i biologów, którzy mieli w ręku książkę znanego w Polsce popularyzatora nauki – notabene fizyka jądrowego. Postulował w niej, aby pod uprawę roślin energetycznych przeznaczyć teren wielkości... dwóch województw podlaskich.
– Przecież to nie jest tak, że w Polsce mamy tyle wolnych gruntów. Zamiast czego miałby ten rzepak na tak ogromnym obszarze rosnąć? – ze zgrozą w oczach pytał mnie pewien zoolog. – Zamiast lasów? Potrzebnej do życia żywności i roślin na paszę? Zamiast roślin łąkowych i nieużytków, które są ważnymi ekosystemami same w sobie?
Nagły wzrost zainteresowania elektrowniami szczytowo-pompowymi
– Po doktoracie trafiłem do biznesu, do jednej z największych firm konsultingowych o światowym zasięgu – wraca do opowieści doktor Peters. – To tam zająłem się energią jako towarem. Potem ścieżka kariery zawiodła mnie do Deutsche Banku, na stanowisko eksperta do spraw finansowania inwestycji w źródła wytwarzania energii. Zająłem się hydroenergetyką, którą wówczas intensywnie rozwijały Norwegia, Albania i Turcja. Przyszedł taki moment, około 2012 roku, kiedy w bardzo krótkim czasie spłynęły do nas cztery wnioski o sfinansowanie budowy elektrowni szczytowo-pompowych. Nigdy wcześniej nic takiego się nie działo. Pomyślałem, że to coś więcej niż zwykły zbieg okoliczności, że za tym może kryć się jakiś nierozpoznany wcześniej trend. Dostałem pozwolenie, aby to szczegółowo przeanalizować.
– Jak wyglądała ta analiza?
– No, wyglądała… nietypowo – śmieje się doktor Peters.
– Mało tabelek i wykresów?
– Och, bardzo wiele tabelek z danymi i wiele wykresów – mój rozmówca macha ręką. – Mówiąc „nietypowo”, mam na myśli to, że szybko okazało się, iż przede mną nikt na zrobienie takiej analizy nie wpadł. Nikt jej nigdy nie przeprowadził. I tu przydało się moje doświadczenie z doktoratu.
– Na czym więc polegała ta analiza?
– Zacznijmy od tego, że elektrownie szczytowo-pompowe nie są, jako takie, źródłami energii.
– Są jej magazynami.
– Zgadza się. Dlatego chciałem się dowiedzieć, co sprawiło, że nagle zaczęły być potrzebne, choć wcześniej wcale ich tak chętnie nie stawiano. I zrozumiałem, że konieczność ich wykorzystania jest powiązana ze wzrostem udziału w systemach energetycznych tych źródeł, które produkują energię tylko w odpowiednich warunkach pogodowych panujących w bardzo konkretnych miejscach – w miejscach jej produkcji.
– Co było dalej?
– Pozyskałem szczegółowe dane dotyczące pogody w Europie, co pozwoliło opracować symulację wysokości produkcji energii z wiatru i słońca. Dołączyłem dokładne dane o historycznym obciążeniu sieci i dzięki analizie statystycznej uzyskałem informacje na temat czasoprzestrzennego rozkładu pogody – czyli cyklów pogodowych – w Europie. I… wyszło mi, że to się nie spina.
Bo klimat klimatem, ale istnieją przecież jeszcze cykle pogodowe i to one decydują, ile energii źródła zależne od pogody wyprodukują w danym miejscu w danym momencie. Pole wiatru przeciętnie nabudowuje się lub słabnie w około osiemnaście godzin – a my nie do końca wiemy, co to oznacza dla systemów energetycznych. Nie rozumiemy faz i cykli pogodowych, nie bardzo potrafimy je przewidywać. Nie rozumieliśmy ich wcześniej, tym bardziej nie rozumiemy ich w obecnie zmieniających się warunkach. Okresy, kiedy na rozległych obszarach wieje bardzo słabo, mogą trwać nawet dziesięć–dwanaście dni. Okresy zachmurzenia, kiedy słaba będzie produkcja energii ze słońca, mogą być dużo dłuższe. Aby to rekompensować, musielibyśmy energię magazynować, co jest obecnie możliwe na skalę przemysłową tylko w postaci elektrowni szczytowo-pompowych. Ale nawet w nich takie magazynowanie to kwestia nie więcej niż sześciu godzin. Godzin, nie dni.
– Ale przecież energię można przesyłać. W końcu w Europie zawsze gdzieś wieje i zawsze gdzieś świeci… – Podrzucam ten koronny argument zwolenników oparcia się na odnawialnych źródłach energii, ale widzę, że doktor Peters kręci głową.
– Tylko w teorii. I to w złej teorii. Bo w praktyce, żeby zbilansować europejską sieć, musielibyśmy dołączyć do Europy całkiem spory obszar Eurazji i Afryki Północnej. I przesyłać sobie energię stamtąd. Dane pomiarowe dotyczące rozkładów pogody na kontynencie pokazują jasno: Europa jest za mała, żeby być samowystarczalna w kontekście produkcji energii wyłącznie ze źródeł zależnych od pogody. To zresztą zupełnie nowa gałąź wiedzy i nauki, pole badawcze statystycznej meteorologii energetycznej…
– Czego?
Statystyczna meteorologia energetyczna
– Statystycznej meteorologii energetycznej – cierpliwie powtarza doktor Peters. – Nauki, która ma nam podpowiedzieć, czego potrzeba, aby zbudować system energetyczny oparty w większości na źródłach zależnych właśnie od pogody. Rozumiesz, co próbuję powiedzieć?
– Rozumiem – potwierdzam. – Chce pan powiedzieć, że, po pierwsze, jak nie wieje i nie świeci, to na zbyt dużych połaciach Europy, by wystarczyło energię przesłać skądinąd. Po prostu jej zabraknie. A po drugie, że próbujemy właśnie uzależnić się od energii, którą można produkować tylko przy sprzyjających warunkach pogodowych istniejących w miejscu jej produkcji, podczas gdy de facto bardzo mało o zmienności tych warunków wiemy. Nie rozpoznaliśmy drobiazgowo wzorców tej zmienności ani nie wiemy, jak przewidzieć ją z dużym wyprzedzeniem, by cokolwiek móc planować?
– Tak – potwierdza doktor Peters. – Skupiliśmy się na badaniu klimatu, co jest dobre i pożyteczne, ale w tym kontekście zupełnie nam się nie przyda.
– To brzmi… – szukam dobrego słowa – …źle.
– Bo w pewnej mierze jest to cywilizacyjny krok do tyłu – doktor Peters bezradnie rozkłada ręce przed kamerą. – Dlatego uważam, że nie należy mówić o „odnawialnych źródłach energii” tylko o „źródłach wytwórczych zależnych od warunków pogodowych” lub „zależnych od okoliczności”.
– Ale przecież jako ludzkość rozwinęliśmy cywilizację techniczną po to, żeby się od warunków pogodowych uniezależnić. Mamy ogrzewanie, żeby nie marznąć zimą, i klimatyzację, by nie dusić się z gorąca latem. Powrót do zdania się na łaskę i niełaskę pogody to cofnięcie zegara o kilkaset lat.
– Mnie tego nie trzeba tłumaczyć – wraz ze śmiechem doktora Petersa zmienia się nastrój i ton rozmowy. – To nie ja chcę zlikwidować w Niemczech elektrownie jądrowe, które stabilnie i bez względu na pogodę produkują prąd do sieci, nie emitując przy tym dwutlenku węgla. Ja bym je stawiał!
– Rozumiem, że to wyniki analizy dla Deutsche Banku przekonały pana do atomu?
– A skąd! – protestuje doktor Peters. – Kiedy stamtąd odszedłem i zostałem niezależnym konsultantem, wciąż miałem do atomu wiele zastrzeżeń. Wcale nie byłem przekonany, zastanawiałem się, co z odpadami i tak dalej. Zacząłem jednak pisać i publikować teksty dotyczące transformacji energetycznej. Dzieliłem się zdobytą wiedzą i przekonaniami publicznie – i wtedy zaczęli kontaktować się ze mną ludzie.
– Jacy ludzie? – pytam, wiedząc, że każde słowo rzucone w przestrzeń publiczną to dziesiątki osób, które wszystkimi możliwymi kanałami próbują dać ci znać, że nie masz (bo nie możesz mieć) racji.
– Fajni ludzie – śmieje się doktor Peters. – Dobrzy. Często starsi, w wieku osiemdziesięciu, nawet dziewięćdziesięciu lat. Inżynierowie, fizycy, naukowcy. Niejednokrotnie byli pracownicy niemieckich elektrowni jądrowych. Tacy, którzy są już na emeryturze, mieszkają w wygodnych domkach na przedmieściach i dwa razy do roku jeżdżą na wakacje. Tacy, którzy już niczego nie muszą się obawiać i nie muszą kalkulować. Którym już na niczym nie musi zależeć, a jednak im zależało.
– Na czym?
– Żebym się dowiedział czegoś więcej, niż już wiedziałem. Zaczęli zadawać pytania, na które nie znałem odpowiedzi. W bardzo rzeczowy sposób wskazywać na moje niedostateczne rozpoznanie tematu w niektórych kwestiach.
– Na przykład jakich?
– Chociażby w kwestii odpadów jądrowych. Podsyłali mi raporty, wyniki badań i analiz, teksty naukowe i publicystyczne. Zadbali o to, żebym nauczył się bardzo wiele w bardzo krótkim czasie. Jeszcze trochę, a zrobiliby ze mnie fizyka jądrowego.The Climate Crisis is a Child Rights Crisis. Introducing the Children’s Climate Risk Index, New York: United Nations Children’s Fund (UNICEF), 2021 (https://www.unicef.org/reports/climate-crisis-child-rights-crisis).
Climate Change 2021. The Physical Science Basis. Contribution of Working Group I to the Sixth Assessment Report of the Intergovernmental Panel on Climate Change, Cambridge University Press. In Press (https://www.ipcc.ch/report/ar6/wg1/#FullReport).
Anna Shiryaevskaya, Stephen Stapczynski, Ann Koh, The Era of Cheap Natural Gas Ends as Prices Surge by 1,000%, Bloomberg, Aug 6, 2021 (https://www.bloomberg.com/news/articles/2021-08-06/the-era-of-cheap-natural-gas-ends-as-prices-surge-by-1-000).
Führt Klimaschutz zu Atomkraft-Comeback?, Heute.at, 7. Dezember 2020 (https://www.heute.at/s/fuehrt-klimaschutz-zu-atomkraft-comeback-100116378).