Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Autobus Zagubionych Dusz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Autobus Zagubionych Dusz - ebook

Kierowca autobusu który walczy ze swoimi demonami. Poznaj historie pasażerów Jackoba. Dowiedz się jak poprzez pomaganie innym tak naprawdę można pomóc sobie. Daj się zaprosić w podróż do głębin ludzkich zmagań i pragnień. Wsiądź na pokład autobusu razem z Jackobem i przeżyj jego historię.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 220 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Autobus zagubionych dusz”

Autor: Jakub Wójtowicz

Podziękowania:

Dla wszystkich Tych którzy mnie znoszą

Rozdział 1

Promienie porannego słońca z trudem przedzierały się przez gęste chmury. Jackob podniósł się z łóżka. W mieszkaniu panowała cisza — Emily i dzieci jeszcze spali, a jedynym słyszalnym dźwiękiem było jednostajne tykanie kuchennego zegara. Podobnie jak w poprzednie dni, Jackob czuł niepokój i zmęczenie, zanim zdążył w ogóle pomyśleć o nadchodzącym poranku. Przeczesał dłonią krótkie, ciemne włosy i skierował się do łazienki.

W lustrze zobaczył odbicie trzydziestoparoletniego mężczyzny ze śladami nieprzespanych nocy pod oczami. Czy tak właśnie wyglądało szczęście - stężałe rysy, smutny wzrok i ospałość, którą nie sposób zmyć ze skóry? Przez ostatnie miesiące coraz częściej zadawał sobie to pytanie. Kiedyś myślał, że po odnalezieniu biologicznej siostry i poznaniu prawdy o swojej adopcji wszystko się ułoży. Tymczasem odkrycie korzeni zamiast dać mu spokój, przyniosło nieoczekiwany ciężar: poczucie wyobcowania, którego nie mógł się pozbyć.

— Idziesz już, kochanie? — Głos Emily dobiegł z sypialni.

Jackob westchnął cicho.

— Tak, już idę — odpowiedział, zaglądając do pokoju. W półmroku zobaczył zarys sylwetki żony. Emily wyciągnęła w jego stronę rękę, jakby chciała go złapać i zatrzymać na choćby kilka sekund. Usiadł na brzegu łóżka.

— Wszystko w porządku? — zapytała troskliwie.
— Tak — skłamał. — To tylko zwykłe zmęczenie. Praca mnie wykańcza.
— Może powinieneś wziąć kilka dni wolnego? Martwię się o ciebie.

W milczeniu ucałował ją w czoło. Nie potrafił przyznać, że chodzi o coś więcej niż tylko nadgodziny. Była wczesna godzina, a on już czuł się przytłoczony własnymi myślami. Mimo wszystko wstał, nałożył kurtkę i wyszedł w mglisty świt, zastanawiając się, czy dzisiejszy dzień przyniesie coś nowego.

Pół godziny później Jackob stał na zajezdni autobusowej, wpatrując się w długi rząd pojazdów. Wśród nich jeden należał do niego. Pomalowany w barwy miejskiego przewoźnika. Otworzył drzwi kierowcy i wskoczył do środka. Zapach benzyny i starej wykładziny wypełnił mu nozdrza, przypominając, że to tu spędza większą część dnia.

Ułożył osobiste rzeczy na półce, przejrzał trasę i sprawdził godzinę odjazdu. Dziś czekało go kilka długich kursów przez miasto, zaczynając od linii numer 51. Wiedział, że wyruszy za niecałe dziesięć minut, a później — aż do późnego popołudnia — będzie wiózł ludzi w różne zakątki okolicy.

W myślach wyobraził sobie Emily i dzieci: spali spokojnie, a on wciąż czuł tę dokuczliwą pustkę w środku. Chciał być dla nich silny, radosny — tymczasem każdego dnia nosił maskę, która coraz bardziej ciążyła.

Zapalił silnik i pojechał na pierwszy przystanek, aby wpuścić pierwszych pasażerów. Nieliczne osoby z bagażami i plecakami wsiadały zaspane, niektóre w słuchawkach na uszach, inne pogrążone we własnych rozmyślaniach. Jackob przywitał każdego skinieniem głowy lub cichym „Dzień dobry”.

— Do centrum, poproszę. — Starsza kobieta wsiadła jako ostatnia i pospiesznie skasowała bilet. — Trochę zimno dziś.
— Tak, prognozy zapowiadały deszcz — odparł Jackob.

Zamknął drzwi i ruszył. Poczuł lekki dreszcz, gdy autobus wtoczył się na jeszcze puste o tej porze ulice. Przemknęła mu przez głowę myśl, że kolejne godziny pewnie będą wyglądały podobnie: zatrzymuj się, wpuszczaj ludzi, jedź dalej. Monotonia, która powtarzała się dzień po dniu.

Kilkanaście minut później, gdy większość pasażerów pogrążyła się w ciszy, w tylnym lusterku zauważył mężczyznę mniej więcej w jego wieku. Trzymał głowę w dłoniach i wyglądał, jakby chciał zniknąć z tego świata. Miał na sobie pogniecioną koszulę, a obok stóp spoczywała niedomknięta torba. Jackob nie mógł oderwać od niego wzroku — z jakiegoś powodu ten obraz go zahipnotyzował.

Na kolejnym przystanku kilku pasażerów wysiadło, a mężczyzna pozostał w tyle autobusu, wciąż w tej samej, zrezygnowanej pozycji. Jackob zerknął ponownie w lusterko, wahając się, czy nie zagadnąć. Nie chciał być natrętny, a jednak coś kazało mu odezwać się, choćby z prostą ofertą pomocy.
Kiedy zatrzymał się na czerwonym świetle, odezwał się:

— Wszystko w porządku tam z tyłu?

Mężczyzna powoli podniósł wzrok. Miał zaczerwienione oczy.

— Chyba tak — rzucił niepewnie. — Przepraszam, że przeszkadzam. Po prostu… trudny dzień.

Jackob ruszył dalej, ale w jego głowie kołatały się pytania. „Skąd ja to znam?”, pomyślał. Przecież sam czuł się podobnie, nie tylko dziś, ale od dawna. Z jednej strony nie chciał wchodzić z butami w czyjeś sprawy, z drugiej — miał wrażenie, że to, co czuje ów mężczyzna, jest mu aż za dobrze znane.

— Przepraszam, panie kierowco — rozległ się niespodziewanie głos starszej kobiety, tej samej, która skarżyła się na zimno. — Ile jeszcze przystanków do centrum?
— Jeszcze trzy — odpowiedział Jackob i zdał sobie sprawę, że musi się skupić na jeździe.

Kiedy dotarli do krańca trasy na pokładzie pozostał tylko ów samotny mężczyzna w pogniecionej koszuli. Jackob zatrzymał się na pętli, wyłączył silnik i wstał. Podszedł powoli do tylnej części autobusu.

— Końcowa, proszę pana — powiedział łagodnie.
— Ach, tak… przepraszam. — Pasażer zerknął nerwowo na zegarek. — Prawdę mówiąc, wcale nie wiem, gdzie chcę jechać. Wsiadłem do pierwszego lepszego autobusu.
— To się zdarza. — Jackob, zaskoczony własną odwagą, spytał cicho: — Może chce pan porozmawiać?

Mężczyzna prychnął nerwowo, ale w jego oczach widać było ulgę, jakby pierwszy raz od wielu dni ktoś naprawdę zauważył, że coś jest nie tak.

— Nie wiem, czy rozmowa w czymkolwiek pomoże…
— Proszę spróbować. Mam chwilę, zanim ruszę.

W ciszy, przerywanej jedynie odgłosami silników innych autobusów, mężczyzna nieśmiało rozpoczął opowieść o tym, jak zostawiła go żona i że stracił pracę. Nie miał odwagi wrócić do domu. Słuchając go, Jackob czuł osobliwy ucisk w piersi. Choć nie przeżył dokładnie tego samego, rozumiał ból związany z poczuciem bycia opuszczonym i osamotnionym. Wspomnienie o własnym odkryciu, że jest adoptowany, znowu go uderzyło.

Tym razem jednak nie był sam. Nieznajomy, który jeszcze przed chwilą wydawał się tylko kolejnym pasażerem, stał się odbiciem jego własnych lęków i trosk.

— Dziękuję — szepnął mężczyzna, kończąc swoją historię. — Nie wiem, czemu to panu wszystko opowiedziałem.
— Czasem wystarczy, że ktoś posłucha — powiedział Jackob, czując lekki dreszcz przebiegający mu po plecach.

Wymienili się jeszcze kilkoma prostymi zdaniami, po czym mężczyzna wysiadł, obiecując sobie w myślach, że poszuka pomocy — może u rodziny, może u przyjaciela, a może u terapeuty. Nie wiedział jeszcze, ale pierwszy krok właśnie uczynił. Jackob patrzył, na oddalającą się sylwetkę. Zastanawiał się, czy ta krótka rozmowa naprawdę mogła coś zmienić.

Kiedy w końcu został sam w autobusie, powróciła do niego stara, znajoma pustka. A jednak coś było inne. Przed oczami stanęły mu obrazy: żona, dzieci, biologiczna siostra, którą poznał. Zrozumiał, że przez ostatnie tygodnie zamykał się w sobie, przekonany, że nikt nie byłby w stanie zrozumieć tego nieuchwytnego bólu związanego z adoptowaniem. A jednak właśnie dziś, słuchając czyjejś historii, sam doświadczył ulgi — chociażby na krótki moment.

Zamyślony, wrócił na swoje miejsce i uruchomił silnik. Spojrzał w lusterko, jakby szukał w nim odbicia tamtego pasażera. Zamiast tego zobaczył swoje własne oczy: nadal zmęczone, ale teraz zdawało się, że pojawiła się w nich iskra, której dawno nie dostrzegał.

Przed nim czekał kolejny kurs. A wraz z nim — kolejni pasażerowie. Jackob zamknął drzwi i wolno wyjechał z pętli, wciskając się w rytm miasta, które dopiero zaczynało swój dzienny gwar.

Rozdział 2

Dzień chylił się już ku popołudniu, kiedy Jackob jechał kolejnym kursem swojej zmiany. Od czasu porannej rozmowy z mężczyzną w pogniecionej koszuli nie zamienił z nikim ani słowa ponad lakoniczne „bilet poproszę” czy „dziękuję, do widzenia”. Wciąż nie mógł się otrząsnąć z wrażenia, jakie wywarła na nim tamta krótka wymiana zdań — tak bardzo go poruszyła, że teraz, trochę wbrew sobie, unikał kontaktu wzrokowego z pasażerami. Bał się ponownie usłyszeć czyjeś żale i bóle, bo nie był pewien, czy jest na to gotowy.

Autobus toczył się powoli przez zatłoczone ulice. Mijane budynki zlewały się w jedną szarą plamę, przerwaną gdzieniegdzie kolorowymi szyldami sklepów. Za oknami przetaczała się codzienność miasta — ludzie biegli do pracy, robili zakupy, pędzili w swoje strony. Jackob obserwował to wszystko zza kierownicy, starając się nie wpatrywać w odbicie w bocznym lusterku. Wystarczał mu widok drogi; wolał nie widzieć twarzy tych, którzy wsiadali i wysiadali.

Zatrzymał się na kolejnym przystanku. Drzwi otworzyły się ze świstem. Do wnętrza wsiadło kilku młodych ludzi w modnych kurtkach i słuchawkach na uszach. Nawet na niego nie spojrzeli. Odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał odpowiadać na żadne pytania.

— Bilety do kontroli — powiedział krótko, tak jak zawsze.

Jeden z chłopaków skinął głową, pokazał bilet, po czym pospiesznie usiadł na wolnym miejscu. Dla Jackoba wszystko było w porządku, dopóki nie musiał wdawać się w żadne dodatkowe rozmowy. Był zmęczony własnymi myślami, a jednocześnie czuł sprzeczną tęsknotę za czymś, co wydarzyło się rano. Miał w sobie cichą nadzieję, że może następnym razem odważy się zagadnąć kogoś, kto będzie tego potrzebował. Jednak dziś miał wrażenie, że ciężar wspomnień o adopcji i znalezionej siostrze znowu go przygniata.

Kilka przystanków dalej autobus zaczął się wypełniać kolejnymi pasażerami. Zrobiło się gwarno i ciasno, ludzie przestępowali z nogi na nogę, żeby zmieścić się w przejściu. Ktoś potknął się przy wsiadaniu, ktoś inny poprosił o miejsce. Jackob obserwował to wszystko kątem oka. Trzymał wzrok utkwiony w drogę i sygnalizację, w głowie odliczając kolejne zakręty oraz przystanki. Jego myśli krążyły wokół rodziny: czy Emily zorientowała się, że wróci dziś później? Czy zdąży z dziećmi na kolację? Przez krótką chwilę tęsknił za bliskością, a zarazem bał się rozmowy z żoną — wiedział, że Emily zaczyna się martwić, a on wciąż nie potrafił jasno nazwać tego, co dzieje się w jego głowie.

Gdy wybiła godzina ostatniego kursu, Jackob poczuł fizyczne zmęczenie. Odczuwał ból w plecach od długiego siedzenia. Zazwyczaj starał się rozciągnąć lub wyjść na chwilę podczas przerw, ale dziś nie miał na to siły ani chęci. Kiedy dotarł na końcowy przystanek, pasażerowie wysiedli szybko. Niektórzy zerkali na niego z zaciekawieniem — może przyzwyczaili się, że zawsze wita ich choć jednym zdaniem czy uśmiechem. Tym razem spotkała ich obojętność.

— Dziękuję, do widzenia — mruknął Jackob, choć słowa ledwo przecisnęły mu się przez gardło.

Drzwi automatycznie zamknęły się za ostatnią osobą. Ruszył do zajezdni, rozmyślając o tym, jak bardzo chciałby wyrzucić z siebie to wszystko, co go dręczy. Ale komu miał to powiedzieć? Emily nie chciał obarczać swoimi rozterkami, przyjaciele w pracy może by go wysłuchali, ale nie miał do nich takiego zaufania. A i on sam wolał unikać tłumaczeń — czasem najłatwiej było milczeć i udawać, że w środku nie ma żadnej burzy.

Po dotarciu na bazę zaparkował autobus w wyznaczonym miejscu i wyłączył silnik. Westchnął głęboko, gdy zapanowała idealna cisza. Wysiadł i skierował się do szatni, gdzie zdjął roboczy uniform, odwiesił kurtkę i zabrał swój plecak. Kilku kierowców stało obok, rozmawiali o meczach piłki nożnej i planowanych urlopach.

— Idziesz z nami na kawę, Jackob? — zapytał jeden z kolegów, najwyraźniej w dobrym humorze.
— Nie, dzięki. Spieszę się do domu — odparł, nie chcąc wdawać się w szczegóły.

Chciał być jak najdalej od ludzi. Miał dość obcych i ich historii, ale jednocześnie — co zauważył z rosnącym niepokojem — brakowało mu tego uczucia, które towarzyszyło porannej rozmowie. Tej chwili, kiedy ktoś wyrzuca z siebie ból, a on może go wysłuchać. Mieszały się w nim sprzeczne emocje.

Wyszedł na zewnątrz, wyłapując jeszcze ostatnie promienie słońca. Zamówił taksówkę — nie miał ochoty czekać na miejski autobus. Usadowił się na tylnym siedzeniu, odruchowo zakładając słuchawki, żeby wyłączyć się z rzeczywistości.

Przez okno obserwował znajome widoki: szare budynki, barwne neony i ludzi spieszących się w różne strony. Pomyślał, że każdy z nich też pewnie ma swoje troski, ale większość przechodzi obok siebie obojętnie. Tak było łatwiej. On też wolał się dzisiaj wycofać, nie angażować.

Kiedy dotarł na przedmieścia, kierowca taksówki zapytał:
— To tutaj, prawda?
— Tak, dziękuję. — Jackob zapłacił i wysiadł, bez zbędnych komentarzy.

Dom, w którym mieszkał z Emily i dziećmi, zdawał się przytulny i zachęcający. W oknach paliło się światło, co zwykle wywoływało w nim uczucie bezpieczeństwa. Tym razem jednak poczuł ucisk w żołądku. Był wyczerpany i bał się, że żona od razu zauważy jego ponury nastrój. Ostrożnie otworzył drzwi i usłyszał ciche szepty dobiegające z kuchni.

— Tato! — rozległ się nagle radosny głos jednego z dzieci, które podbiegło z korytarza. — Przyszedłeś!
— Jestem, skarbie — powiedział, przytulając dziecko i przelotnie się uśmiechając.

W kuchni Emily kończyła przygotowywać kolację. Spojrzała na Jackoba z mieszaniną troski i ulgi.
— Hej, jak minął dzień? — spytała delikatnie.
— W porządku. — Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko słaby grymas. — Chyba po prostu jestem zmęczony.

Podszedł, by dać jej krótki pocałunek w policzek. Wyczuła w nim dystans, jednak postanowiła go nie naciskać. Nalała mu zupy, a on usiadł przy stole razem z dziećmi i udawał, że wszystko jest w porządku. Spokojnie rozmawiał z nimi o szkole, o tym, co robiły w ciągu dnia. Starał się brzmieć pogodnie, choć w głowie wciąż huczało mu echo niewypowiedzianych myśli.

Po kolacji odprowadził dzieci do ich pokoi, jak zawsze starając się odwlec moment, kiedy zostanie sam na sam z Emily i może będzie musiał z nią rozmawiać o tym, co go trapi. Wiedział, że musi to w końcu zrobić, ale lęk i przytłaczające wątpliwości paraliżowały go. Czuł, że brakuje mu słów, by opowiedzieć jej o depresyjnym ciężarze, który od wielu tygodni nosił w sercu.

Zamiast tego wybrał ucieczkę w pozory codziennej rutyny: szybki prysznic, chwila przy komputerze, przeglądanie wiadomości w telefonie. Emily kręciła się po domu, porządkując zabawki i zerkając na męża kątem oka. Kiedy wreszcie skończyła i usiadła obok niego w salonie, było już późno.

— Pójdziesz już spać? — spytała cicho, próbując wychwycić jakikolwiek sygnał, że Jackob chce rozmawiać.
— Za chwilę. Ty idź, ja jeszcze chwilę zostanę — odpowiedział, unikając jej wzroku.

Emily przytaknęła i wstała. Zanim zniknęła w sypialni, położyła mu rękę na ramieniu. To było ciepłe, troskliwe dotknięcie — gest, który miał powiedzieć: „Wiem, że coś się dzieje, ale jestem tu, jeśli będziesz gotów rozmawiać”.

Jackob dopił resztkę herbaty i zgasił światło w kuchni. W salonie panował półmrok, a za oknem miasto zdawało się już uspokajać po całodniowym zgiełku. W milczeniu wyjrzał przez okno, dostrzegając jedynie snopy światła z latarni ulicznych. Przypomniał sobie niewyraźną twarz porannego pasażera, który tak desperacko potrzebował pomocy. Ta króciutka rozmowa była jak impuls do zrobienia czegoś dobrego — a jednak przez cały dzień nie odważył się ani razu odezwać do kogokolwiek w podobny sposób.

Zaciągnął zasłony i poczuł nieznośną pustkę w sercu. Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie tak po prostu zapomnieć o tym, co usłyszał. Był zły na siebie, że unikał kolejnych rozmów, a jednocześnie bał się, czy będzie potrafił rzeczywiście komuś pomóc, skoro sam wciąż boryka się z wewnętrznym chaosem.

W końcu zgasił lampkę i poszedł do sypialni. Emily już spała, oddychając spokojnie. Położył się obok i wsłuchiwał się w jej oddech, czując, jak sen powoli zaciera krawędzie myśli. Zanim jednak zasnął, obiecał sobie w duchu, że jutro spróbuje być odważniejszy — że może jeszcze raz zmierzy się z historiami innych ludzi i nie będzie uciekał. Bo gdzieś w głębi serca przeczuwał, że w ten sposób i on może odnaleźć własną drogę do ukojenia.

Rozdział 3

Następnego dnia Jackob obudził się jak zawsze z lekkim uczuciem niepokoju, choć odrobinę mniejszym niż zazwyczaj. W powietrzu czuł chłód poranka, a słońce nie zdążyło jeszcze w pełni wznieść się nad horyzont. Emily krzątała się już po kuchni, przygotowując śniadanie dla dzieci. Jackob uśmiechnął się do żony nieśmiało, a ona odpowiedziała równie ciepłym, acz pełnym troski spojrzeniem.

— Może dziś będzie lepszy dzień — pomyślał, wkładając ciepłą kurtkę.
Wyszedł z domu, przykrywając głowę kapturem, bo zanosiło się na drobny deszcz.

Droga do zajezdni przebiegła mu szybciej niż ostatnio — tym razem nie zamawiał taksówki, lecz pojechał komunikacją miejską, by rozruszać się choć trochę i zebrać myśli. Gdy dotarł, wstąpił jeszcze na stołówkę po kubek mocnej kawy i wkrótce usiadł za kierownicą swojego autobusu.

— Dzień dobry, Jackob! — rzucił przechodzący obok kolega z pracy. — Jak nocka?
— Całkiem spokojnie — odparł, kiwając głową.
Nie wdawał się w szczegóły, ale też nie uciekał wzrokiem; czuł, że nieco łatwiej przychodzi mu dziś wykrztuszenie choćby paru słów.

Włączył silnik i sprawdził po raz ostatni tablicę z rozkładem — przed nim było kilka kursów przez śródmieście i dalej na obrzeża miasta.

Przez cały poranek Jackob skrupulatnie wykonywał swoją pracę, odprawiając kolejnych podróżnych i utrzymując kontakt wzrokowy, lecz nie wdając się w dłuższe rozmowy. Na razie wystarczało mu samo obserwowanie ludzi — w ich twarzach i gestach potrafił wyczytać więcej, niż kiedyś.

Zbliżała się połowa dnia, gdy zatrzymał autobus na jednym z głównych przystanków w centrum miasta. Otworzył drzwi i wtedy do środka wsiadł mężczyzna, którego kojarzył z wcześniejszych przejazdów. Miał na sobie ciemnozieloną kurtkę roboczą i ciężkie buty, typowe dla pracownika budowy. Utykał lekko, jakby dokuczała mu stara kontuzja kolana. Za każdym razem, gdy Jackob go widział, mężczyzna wyglądał na zmartwionego i przybitego.

— Dzień dobry, panie kierowco — powiedział, kasując bilet.
— Dzień dobry — odpowiedział Jackob z lekkim uśmiechem. — Znów pan dziś jedzie na budowę?
— A tak… nie mam innego wyjścia.

Mężczyzna przyjrzał się twarzy Jackoba. Długo stał z tyłu pojazdu, jakby wahał się, czy coś jeszcze powiedzieć. W końcu, przy najbliższym czerwonym świetle, kierowca obrócił się i skinął głową, dając do zrozumienia, że jest gotów wysłuchać, jeśli ten chce się podzielić swoimi myślami.

— Jeżdżę z panem regularnie od kilku miesięcy — zaczął nieśmiało pasażer, przybliżając się do kabiny. — W sumie ciągle wygląda pan na sympatycznego człowieka, więc… może mi pan doradzi, jak z tego wybrnąć?

Jackob spojrzał na niego uważnie. Widział w oczach rozmówcy wyrzuty sumienia i zgaszoną nadzieję.
— Proszę mówić. Jeśli mogę pomóc, to pomogę.

— W zasadzie to sam siebie wpakowałem w kłopoty — mężczyzna westchnął ciężko. — Przez alkohol straciłem prawo jazdy na dwa lata. A razem z prawkiem poszła też moja poprzednia praca, bo byłem kurierem. Teraz pracuję na budowie, muszę dojeżdżać autobusem… i co? Jestem skazany na takie życie przez własną głupotę.

Zapadła chwila ciszy. Jak na zawołanie, zapaliło się zielone światło i autobus ruszył. Jackob poczuł, jak w jego sercu odzywa się współczucie — wiedział, co znaczy nosić w sobie żal i tęsknotę za tym, czego już nie można cofnąć.

— Jak ma pan na imię? — zapytał w końcu.
— Marek.
— Dobrze, panie Marku. Przykro mi, że tak to się skończyło, ale przecież wciąż ma pan pracę, prawda? Może inną, cięższą, ale przecież jest, tak?
— Tak, musiałem złapać cokolwiek, żeby spłacać rachunki i wyżywić rodzinę. Nie jest to nic, czym bym się chwalił, ale przynajmniej mam zajęcie.

W lusterku Jackob widział, jak Marek zaciska dłonie na poręczy, wbijając wzrok w podłogę. W jego postawie widać było przygnębienie przemieszane z wyrzutami sumienia.

— Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś odzyskać prawo jazdy, ale to potrwa. Zresztą… nie wiem, czy firma ponownie mnie zatrudni. Czuję, że zaprzepaściłem swoją szansę.

Jackob odchrząknął, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Z jednej strony nie chciał dawać fałszywej nadziei, z drugiej zaś czuł, że Marek przede wszystkim potrzebuje wiary w siebie.

— Wie pan, znam sporo osób, którym przydarzyło się popełnić błąd, nawet poważny — odparł spokojnie. — Niektórzy powtarzali go w kółko i zapadali się w nim coraz bardziej. Ale są też tacy, którzy potrafili się z tego podnieść. To ciężka droga, ale możliwa.

— Ja… żałuję. Chciałbym cofnąć czas, ale się nie da.

W głosie Marka brzmiała autentyczna rozpacz. Autobus minął kilka kolejnych ulic, zbliżając się do przedmieść.

— Wiem, że nie da się cofnąć czasu — powiedział Jackob. — Jednak można zmienić to, co przed tobą, Marku. Przede wszystkim zadbaj o siebie, żeby taka sytuacja nie powtórzyła się w przyszłości. Jeśli to kwestia alkoholu, to może warto poszukać wsparcia, terapii? Albo chociaż grupy ludzi w podobnej sytuacji.

Mężczyzna pokiwał głową, choć wciąż wyglądał na przytłoczonego.
— Nigdy nie myślałem, że mnie to spotka. Kiedyś piłem głównie towarzysko, ale ostatnio… odkąd straciłem pracę, straciłem też nadzieję i piłem więcej, niż powinienem.

Jackob współczuł mężczyźnie.
— Proszę pamiętać: nie jest pan sam. Jest wiele osób, które przeżywają coś podobnego. Problem w tym, że ludziom trudno o tym mówić. Ale skoro już pan się przede mną otworzył, to może będzie panu odrobinę lżej na duszy.

— Już jest — przyznał Marek cicho. — Pan kierowca… przepraszam, to pewnie głupio brzmi, ale jak tak tu z panem jeżdżę, to ma pan coś w sobie, co uspokaja.

Jackob zarumienił się lekko na twarzy. Sam czuł, że nie jest wolny od własnych demonów. Jednak każde takie wyznanie, każdy ułamek czyjejś historii przypominał mu, że być może właśnie w tym — w zwykłych, ludzkich rozmowach — tkwi klucz do pogodzenia się z samym sobą.

— Gdy odzyskasz prawo jazdy, może znajdziesz lepszą pracę — zaproponował Jackob, wyraźnie przechodząc na ty. Chciał, by ta rozmowa nabrała bardziej przyjacielskiego tonu. — Jeśli szef starej firmy nie będzie chciał cię zatrudnić, to na rynku wciąż jest zapotrzebowanie na ludzi z doświadczeniem. Zwłaszcza jeśli dasz pracodawcom jasny sygnał, że wyciągnąłeś wnioski.

— Myślisz, że to takie proste? — westchnął Marek. — Boję się, że raz naznaczony w papierach albo w opinii pracodawcy, zawsze będę na straconej pozycji.
— Słuchaj, nic nie jest proste. Ale czy to znaczy, że masz się poddać? Nie. Małymi krokami trzeba wyjść na prostą. Zacznij od tego, żeby naprawdę skończyć z piciem. Potem pomyśl o kursach uzupełniających, z którymi będziesz cenniejszym pracownikiem, gdy już wrócisz za kółko.

Marek spojrzał na Jackoba z mieszanką wdzięczności i niepewności. Potem myślał o czekających go wyrzeczeniach, ale widać było, że słowa kierowcy budzą w nim jakąś nadzieję.

— Masz rację. Może dziś wieczorem przestanę wreszcie wymyślać wymówki i zapiszę się na spotkanie AA. Albo chociaż poszukam w internecie jakiejś grupy wsparcia.

— Trzymam za ciebie kciuki — powiedział Jackob, patrząc w boczne lusterko, by jednocześnie prowadzić pojazd. — Wierz mi, wiele można zdziałać, jeśli inni ludzie w ciebie wierzą. Ale jeszcze więcej zrobisz, jeśli ty sam uwierzysz w siebie.

Wkrótce autobus dojechał na przystanek w pobliżu placu budowy. Marek chwycił swój plecak i wolno ruszył do drzwi. Zatrzymał się jeszcze na chwilę, zanim wysiadł.

— Dzięki. Serio. Nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebowałem takiej rozmowy — powiedział. — Czasem myślę, że nikt się mną nie przejmuje, a tu nagle zwykły kierowca autobusu…
— Żaden ze mnie „zwykły” kierowca — Jackob uśmiechnął się z odrobiną przekory. — A ty bądź „niezwykłym” pasażerem i pamiętaj, że zawsze możesz pogadać.

Marek odpowiedział lekko nieśmiałym uśmiechem. Wysiadł i obrócił się jeszcze, machając Jackobowi na pożegnanie. W jego oczach widać było promyk nadziei, a sam gest — prosty, a jednak znaczący — rozgrzał serce Jackoba.

Kiedy autobus znów ruszył, Jackob czuł, jak z każdym kilometrem narasta w nim osobliwe uczucie ulgi i zadowolenia. Zamiast uciekać od rozmów, tym razem znów wysłuchał i wsparł kogoś w potrzebie. Poczuł, jak jego własna, zraniona dusza delikatnie się rozjaśnia.

Przypomniał sobie tamten poranny epizod, kiedy mężczyzna w pogniecionej koszuli zwierzył mu się, że stracił żonę i pracę. Jackob coraz wyraźniej rozumiał, że słuchając i wspierając innych, sam zaczyna powoli odnajdywać sens w swoim własnym zagubieniu. Być może, pomagając komuś w odkryciu światełka w tunelu, jednocześnie rozświetlał też własną drogę.

Na zewnątrz mgła zaczynała się rozrzedzać, a delikatne promienie słońca oświetlały szyby autobusu. Jackob spojrzał przez przednią szybę na drogę prowadzącą dalej, ku kolejnym przystankom, ku kolejnym ludziom ze swoimi historiami. I po raz pierwszy od długiego czasu poczuł, że naprawdę chce tam pojechać — że ta praca, wśród pasażerów, stanowi dla niego coś więcej niż tylko rutynę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: