Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Autostop(y) - Dziesięć opowiadań o wolności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
17,07

Autostop(y) - Dziesięć opowiadań o wolności - ebook

Dlaczego lepiej urodzić się lewomózgowym? Jak wiele może zależeć od kropek na kranie? Komu należy zgłaszać potrzeby seksualne? Czy Ironia może być dobrym doradcą? Gdzie serwują beaujolais de żito? Dlaczego żony nie powinny chodzić do muzeum bez mężów? Z czyjego powodu zegar z kukułką milczy co dwanaście godzin? Kiedy należy uśpić tatuaże? Ile palców traci się po rozstaniu z ukochanym? Czy zawsze to na co patrzymy, jest tym co widzimy? I jak to wszystko ma się do wolności?

Spis treści

Wstęp

Paraty

Kropki na kranie

Migawki

Metro Ratusz Arsenał. Wiosna

Dwa tygodnie później

Turcja, Bodrum.Później

Warszawa. Lato

Jesień, zima i znowu wiosna

Metro Ratusz Arsenał. Po jakimś czasie

Futro

Między stopami

Tryptyk znad Tamizy

Trup w laboratorium

Biały świerszcz drżał na białym szronie

Dziurą w płot

Mam na imię Madison

Podziękowania

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-942475-0-8
Rozmiar pliku: 5,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Kiedy pół roku temu, w pewien parny i ciepły wieczór, podczas skandalicznie długiej kąpieli wpadłam na pomysł projektu Wykup Słowo, nie miałam pojęcia, że w jego realizację zaangażuje się tak wiele osób. Nie przypuszczałam także, że samo przedsięwzięcie i późniejsza praca nad antologią zatytułowaną Autostop(y) sprawi autorkom tak wiele radości i przyjemności.

Do współpracy zaprosiłam dziewięć nietuzinkowych osobowości: Klaudię Berenikę Ambroziak, Joannę Chudzio, Martę Koton-Czarnecką, Kasię Kowalewską, Hankę V. Mody, Zuzannę Muszyńską, Magdalenę Niziołek-Kierecką, Gabrielę Szczęsną i Dorotę Szelezińską. Mam nadzieję, że opowiadania zawarte w książce spodobają się zarówno osobom zaangażowanym w gromadzenie funduszy na jej wydanie, jak i tym czytelnikom, którzy o naszej akcji słyszą po raz pierwszy.

Celem naszego eksperymentalnego projektu literackiego było zebranie pieniędzy na publikację antologii opowiadań o wolności. Wspierający, w zamian za dokonanie wpłaty na jednym z portali crowdfundingowych, mieli do dyspozycji katalog nagród, z którego mogli wybrać między innymi słowa, imiona i frazy. Zadaniem autorek było wykorzystanie wykupionych słów w opowiadaniach.

W związku z tym na końcu każdego opowiadania znajdują się tak zwane metryczki, zawierające wykaz słów, imion i fraz użytych w teksach, oraz nazwiska bądź pseudonimy osób wspierających.

Ponadto w opowiadaniach: Biały świerszcz drżał na białym szronie, Futro i Mam na imię Madison występują bohaterowie stworzeni na specjalne życzenie wspierających i według ich sugestii. W opowiadaniach: Mam na imię Madison, Między stopami a także Trup w laboratorium autorki wykreowały postacie na podstawie fotografii wspierających. Z kolei opowiadanie Futro, które jako jedyne poprzedzone jest dedykacją, powstało na specjalne zamówienie i stanowi prezent od córki dla matki.

Na końcu książki znajduje się indeks wykorzystanych w opowiadaniach haseł wraz z nazwiskami bądź pseudonimami wspierających, którzy je wybrali.

W imieniu Autostopowiczek i swoim dziękuję wszystkim osobom, które przyczyniły się do powstania antologii. Zarówno tym, które wsparły projekt finansowo, jak i pozostałym, które pomagały w inny sposób, często wykonując za darmo usługi związane z „produkcją” zbioru. Dziękujemy też naszym patronom medialnym, dzięki którym usłyszało o nas tyle osób. Dziękujemy firmom My Place Cafe i MentalWay, mecenasom Wykup Słowo, którzy sprawili, że uwierzyłyśmy w powodzenie przedsięwzięcia, i którzy przekazali nam pozytywną energię.

Pragnę podziękować dziewczynom za to, że przetrwały tych sześć gorących miesięcy, poświęcając je na pisanie. Teraz już wiemy, że możemy wszystko. Zawsze i wszędzie.

Katja Tomczyk

www.autostopy.comParaty

Od czasu badań nad rozszczepionym mózgiem w latach pięćdziesiątych coraz więcej dowodów wskazuje na istnienie osobników o prawo – lub lewomózgowej orientacji behawioralnej. (…) Osobniki przeciwnej płci, ale tej samej „połówkowości”, miały więcej cech wspólnych niż osobniki tej samej płci, ale innej „połówkowości”. Chociaż w ogólnej populacji oba podtypy występowały równie licznie, wyższe wykształcenie i wybór ścieżki zawodowej spowodował ich znaczne rozdzielenie pomiędzy profesjami. „Połówkowość” wydaje się być istotną i obiecującą dziedziną dla ilościowych badań nad behawioralną lateralizacją.

Bruce E. Morton

Frontiers of Psychology (2013)

Nazywam się Miriam Broca, jestem prawomózgowa i od czasu, gdy ukończyłam Penfield, czyli od jakichś siedmiu lat, uczę tu gimnastyki. Jeśli nie mieszkacie przypadkiem w okolicy, to pewnie nigdy o nas nie słyszeliście. Jesteśmy szkołą ogólną, zarówno dla lewomózgowych, jak i prawomózgowych. Co oczywiście wskazuje na to, że nie jesteśmy zbyt dobrą szkołą. Te naprawdę dobre szkoły teraz się specjalizują. Szczerze mówiąc, wbrew temu, co twierdzi nasz dyrektor, doktor Monterosso, w ogóle nie jesteśmy dobrą szkołą. Utrzymujemy zaledwie średni standard: nie mamy tu geniuszy ani prawdziwych talentów. A jednak uczniów nam nie brakuje. W zeszłym roku po raz trzeci od czasu powstania szkoły rozbudowano lewe skrzydło. Lewomózgowych przybywa i ciągle będzie przybywać.

Do Penfield trafiają dzieci z rodzin o średnim statusie. Takich, które mogą pozwolić sobie na dwa samochody, wakacje w Azji i prenatalne badania DNA. Dla nich dziecko lewomózgowe jest najbezpieczniejszym wyjściem. Zawsze znajdzie pracę przy sieciach neuronowych, eksploracji danych czy systemach uczących się. We wszystkich dziedzinach, w których potrzebne są zdolności analityczne i myślenie logiczne. Czyli wszędzie. I tak z roku na rok „lewaków” rodzi się coraz więcej.

W porównaniu z lewym skrzydłem prawe wydaje się teraz śmiesznie małe, karłowate, jakby to ono się skurczyło, a nie tamto drugie rozrosło. Jakby z każdym kolejnym remontem skracano je po kawałeczku. Najpierw wyglądało jak kulawa noga, a teraz jak amputowana kończyna. Nawet jego ceglany mur został pokryty białą farbą niczym bandażem. Po tych wszystkich przebudowach jest teraz o ponad połowę krótsze niż lewe skrzydło. A i tak nie wszystkie pokoje są zapełnione. Prawie całe trzecie piętro stoi puste i w deszczowe dni młodsi uczniowie bawią się tam w chowanego.

Ludzie niechętnie posyłają dzieci prawomózgowe do szkół takich jak nasza. Ci bogatsi w ogóle nie wzięliby tego pod uwagę. Nawet ci średnio zamożni, jeśli kochają swojego „prawaka” (a skoro zdecydowali, że go jednak nie usuną, to pewnie tak jest), prędzej wydadzą ostatni grosz i poślą dziecko do jakiejś porządnej kuźni talentów artystycznych; gdzieś, gdzie zrobią z niego przyszłą gwiazdę albo chociaż wykładowcę uniwersyteckiego. My kształcimy przyszłych nauczycieli plastyki i rytmiki. Dla „prawaków” Penfield to żadna przyszłość.

Jak już wspominałam, sama jestem absolwentką Penfield. Prawomózgową. I uczę gimnastyki. Ale nie myślcie, że się skarżę. To nie jest złe życie, mogłam trafić dużo gorzej. Lubię zarówno swoją pracę, jak i dzieci. Zawsze lubiłam się ruszać. Poza tym nie mogę narzekać na nudę. Dzieci mają teraz coraz więcej zajęć sportowych. Sport ma w końcu zbawienny wpływ na mózg. A mózg jest przecież najważniejszy.

***

W dniu, w którym wszystko się zaczęło, wstałam wyjątkowo późno, może przez deszczową pogodę. Jak każdego ranka, założyłam swój wysłużony czerwony dres i wyszłam, żeby pobiegać. Na podwórku przed szkołą zrobiłam kilka przysiadów i pajacyków. Niebo, szare i ciężkie, opadało nad polem nisko niczym sufit. Pomyślałam, że gdybym wzięła naprawdę długi rozbieg i podskoczyła wystarczająco wysoko, mogłabym go dotknąć. Nie wiedziałam tylko, czy przypominałoby wtedy w dotyku bardziej watę czy beton.

Penfield otaczają pola i lasy, a do najbliższego miasta można dojechać jedynie samochodem, więc raczej rzadko się tam wybieram. Znam za to okolicę jak własną kieszeń. Wciąż jednak wynalezienie trasy, która pozwalałaby przemierzać ją suchą nogą, stanowiło rozrywkę samą w sobie. Szczególnie w listopadzie, gdy nie tylko ziemia, ale nawet rośliny czy drzewa zdawały się rozmywać, rozmiękać, zamieniać w błoto w tym szarym, wilgotnym powietrzu. Przeskakiwałam kałuże, myśląc o tym, że w każdej chwili mogę się poślizgnąć i skręcić nogę w kostce. Oto moja codzienna dawka adrenaliny.

Pokonałam tylko połowę swojego zwykłego dystansu: trzy okrążenia wokół bagien. Na więcej nie miałam czasu. Gdy wróciłam do szkoły, było już po ósmej. Weszłam do jadalni, o tej porze wypełnionej po brzegi, i usiadłam na swoim stałym miejscu, przy stole dla mniej uprzywilejowanych nauczycieli. Rozmawiano, podobnie jak w ciągu paru ostatnich dni, o przedstawieniu planowanym z okazji pięćdziesięciolecia szkoły. Większość uczniów i nauczycieli brała udział w jego przygotowaniu. Ja odpowiadałam za układ choreograficzny. Na plastyce dzieci pod okiem pana Hendricksa robiły dekoracje i kostiumy. Elena, która uczyła literatury, została wybrana na reżysera. Na moje „dzień dobry” machnęła tylko ręką.

– Wszystko już prawie gotowe, a tu teraz taki kłopot.

– Jaki kłopot?

– Nie słyszałaś jeszcze? Pajton zrezygnowała z udziału w przedstawieniu. Trzeba znaleźć kogoś innego do głównej roli. – Elena przewróciła oczami i wydała z siebie cierpiętnicze westchnienie, zupełnie jakby chodziło o hollywoodzką produkcję. Musiała jednak zauważyć nasze kpiące uśmieszki, bo dodała już normalnym tonem: – To oczywiście nie będzie trudne, Pajton nie jest niezastąpiona.

– Niezastąpiona na pewno nie jest ­– stwierdził przytomnie pan Hendricks. – Przecież ona w ogóle nie ma talentu aktorskiego. W końcu jest lewomózgowa. Została wybrana, bo jest najlepszą uczennicą. Po prostu.

– Tylko że czasu zostało tak mało. Jakieś biedne dziecko będzie musiało uczyć się swojego tekstu po nocach…

– Ale dlaczego Pajton zrezygnowała? – przerwałam jej dość niegrzecznie. Bliźniaki to moi ulubieni uczniowie, więc to pytanie nurtowało mnie najbardziej.

– Chodzi oczywiście o Tygrysa – wyjaśniła Elena. – Miał jeden z tych swoich napadów złości. Zresztą, niech pan Hendricks sam opowie. To było na plastyce.

– A co tu dużo mówić? – Pan Hendricks wzruszył ramionami, wyraźnie jednak zadowolony, że może od nowa opowiedzieć całą tę historię.– Chłopak jak zwykle stracił nad sobą kontrolę. Wylał koledze na głowę kubek brudnej wody. Wiecie, tej do mycia pędzli. Tamten nie pozostał mu dłużny. Zanim zdążyłem zainterweniować, obaj tarzali się po ziemi, ubabrani farbą. Gdyby to nie działo się w mojej klasie, powiedziałbym nawet: całkiem ciekawy performance.

Spojrzałam w stronę bliźniaków. Siedzieli jak zawsze razem, ramię w ramię, chociaż należeli do dwóch różnych grup. Tygrys był prawomózgowy i skryty, nie zaliczał się do popularnych uczniów. Pajton, lewomózgowa i bardzo solidna, w przeciwieństwie do niego była niemal powszechnie lubiana, a przy tym zdolna. Zbyt zdolna jak na Penfield. Poradziłaby sobie w lepszej szkole, ale rodzice nie chcieli rozdzielać rodzeństwa.

– O co poszło? – zapytałam.

– Nieważne, o co. Chłopak musi się nauczyć inaczej rozwiązywać swoje problemy. Stanowi zły przykład dla pozostałych i trzeba go jakoś ukarać. Ciągłe stawianie do kąta nic nie daje. Porozmawiałem więc z doktorem Monterosso, zaproponowałem odsunięcie Tygrysa od przedstawienia, a on się ze mną zgodził. – Hendricks relacjonował te wydarzenia tak, jakby opowiadał o swoim największym sukcesie życiowym. Nieważne, że mógłby być moim ojcem, dziadkiem nawet – w tamtej chwili miałam ochotę zetrzeć mu ten pełen zadowolenia uśmiech z twarzy.

– Wracając do meritum – powiedziała Elena. – Pajton postanowiła się wycofać w geście solidarności z bratem.

Ja też postanowiłam się wycofać, nie tyle w geście solidarności, co z obawy przed utratą kontroli. Wstałam od stołu, mamrocząc: „przepraszam”, i zeszłam do kuchni.

Aśmardanut skończyła wydawać dzieciom śniadanie (jajka, bekon, pomidory, tosty) i sama usiadła do posiłku złożonego z cienkich placków i warzywnego curry. Jadła palcami prawej dłoni, lewą trzymając płasko na kolanach. Jej paznokcie i koniuszki palców zawsze były zabarwione na żółto. Właściwie jej imię tak naprawdę brzmiało nieco inaczej, ale ja nauczyłam się je wymawiać „Aśmardanut”. Ona, z początku przez grzeczność, mnie nie poprawiała, aż w końcu obie przywykłyśmy i tak już zostało. Najczęściej jednak nazywałam ją po prostu „Aś” lub „Aśmar”. Przyjechała z Indii dopiero kilka lat temu. Była jeszcze dość młoda, korpulentna, o szerokich biodrach i krągłych ramionach. Pochodziła z biednej rodziny, której nie stać było na badania DNA. W Indiach nikt nie przejmował się tymi setkami milionów ludzi o nieokreślonej lateralizacji, dopóki siedzieli w kraju. Dopiero przy przekraczaniu granicy wymagane były odpowiednie dokumenty. Na szczęście na bazarze w Bombaju papiery zaświadczające o orientacji prawomózgowej kosztowały tyle, co kiść bananów.

Nalałam sobie kawy z dzbanka na kuchence i usiadłam przy stole. Aśmardanut spojrzała na mnie karcąco. Na początku, gdy jej jeszcze dobrze nie znałam, robiła wrażenie nieśmiałej, a w każdym razie zdystansowanej. Kiedy się jednak zaprzyjaźniłyśmy, zobaczyłam, że potrafi być bardzo bezpośrednia.

– Znowu nie jesz! – Pogroziła mi pulchnym palcem.

– Nie mam apetytu.

– Nie rozumiem tego – tyle się ruszasz i nie masz apetytu? Ja tylko się przejdę do lasu i zaraz wracam głodna. Może jesteś chora?

– Raczej nie.

– Raczej tak. Jesteś prawie zielona na twarzy. To przez te miazmaty na bagnach.

– Miazmaty?

– Nawdychałaś się zgnilizny. Za często tam chodzisz. I masz wyziębiony organizm. Powinnaś jeść inne rzeczy: ciepłe dania, ostrzejsze przyprawy, dużo imbiru. – Wskazała stojący na kuchence garnek z curry. – Ale nie! Monterosso każe was karmić warzywami gotowanymi na parze. I potem rosną takie mimozy.

– Mimozy? – Aśmardanut najwyraźniej uczyła się języka, czytając dziewiętnastowieczną literaturę. Ale miała rację. Potrawy, które przyrządzała dla siebie, wydawały mi się zawsze ciekawsze niż te, którymi, zgodnie z rozporządzeniem doktora Monterosso, karmiła dzieci. – Nieważne, nie jestem chora, tylko zdenerwowana. Monterosso odsunął Tygrysa od przedstawienia.

– Tygrys znowu coś przeskrobał?

– Pobił się z innym uczniem.

Aśmardanut pokiwała ze smutkiem głową.

– Nie wiem, jak to skomentować. – Nawet jej czasem brakowało słów.

– Na pewno nie można go nazwać mimozą.

– To fakt.

W tym momencie usłyszałyśmy samochód na podjeździe.

– Dostawca? – zapytałam.

– Nie dziś.

– Może ktoś z rodziców?

Czasami zjawiali się niespodziewanie, chociaż najczęściej trzymali się wyznaczonych dni odwiedzin.

Aśmardanut wzruszyła ramionami i wróciła do swojego curry. Rozejrzałam się za czymś, co mogłoby posłużyć za drabinę. Kuchnia mieściła się w piwnicy, ale przez wąskie okna pod sufitem można było wyjrzeć na podwórze przed szkołą. Stanęłam na palcach na krześle i podciągnęłam się do krat. Zobaczyłam samochód i starszego mężczyznę w szarym swetrze, wyjmującego walizki z bagażnika. W sposobie, w jaki to robił, było coś rutynowego: nie patrzył na budynek, nie wydawał się zainteresowany niczym poza samochodem. Domyśliłam się więc, że to taksówkarz. Pasażera nie było nigdzie widać. Za to ktoś stał poza zasięgiem mojego wzroku (prawdopodobnie w drzwiach) i rozmawiał z doktorem Monterosso.

– Dostanę tu jakieś śniadanie?– Zdołałam usłyszeć tylko tyle. Po chwili zobaczyłam, jak ze schodów zbiega wysoki chłopak z jasnymi włosami. To był syn doktora, Florian. Flo. Wziął walizki i razem z ojcem wszedł do budynku.

Florian nie uczył się w Penfield. Monterosso posłał go oczywiście do lepszej szkoły, wyspecjalizowanej w nauczaniu lewomózgowych. Potem Florian dostał się na uniwersytet, gdzie studiował sztuczną inteligencję –najbardziej popularny kierunek. Odwiedzał jednak Penfield regularnie, głównie w lecie, żeby spędzić trochę czasu z ojcem. Poza nim nie miał nikogo, pani Monterosso zmarła, gdy Florian był mały. Zdarzało się, że wyjeżdżali gdzieś razem, ojciec i syn, jednak nigdy na dłużej niż tydzień, bo Monterosso nie lubił spuszczać szkoły z oka. Część wakacji Florian spędzał więc zawsze w Penfield. Wyjątkiem były dwa ostatnie lata, kiedy zaczął studiować, stał się dorosły i, jak myślę, wolał podróżować po świecie, niż siedzieć tutaj z nami.

Zeszłam z krzesła i odstawiłam je na miejsce. Aśmardanut posłała mi pytające spojrzenie.

– Florian– powiedziałam.

– Teraz? W listopadzie?

– No właśnie.

Wyszłam z kuchni i udałam się z powrotem na górę. Gdy przechodziłam koło stołów, przy których jedli uczniowie, ktoś złapał mnie za rękaw. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą twarz Pajton.

– Przyjechał hrabia von Monterosso – powiedziała radośnie.

Miałam ochotę pogłaskać ją po włosach, ale nie chciałam robić tego przy innych dzieciach, więc tylko położyłam jej rękę na ramieniu.

– Wiem.

Wróciłam na swoje miejsce. Tymczasem do stołu dyrektora, gdzie siedzieli też najważniejsi nauczyciele, dostawiono krzesło dla Floriana. Nie widziałam go od zeszłych świąt i wydawało mi się teraz, że zaszła w nim jakaś zmiana, choć nie umiałam powiedzieć, na czym ona polegała. Wpatrywałam się w niego, próbując nawiązać kontakt wzrokowy, ale zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Nadal nie byłam głodna, ale nie chciałam siedzieć bezczynnie, więc poprosiłam pana Hendricksa, żeby podał mi mleko. Dla poprawienia atmosfery porozmawialiśmy chwilę o pasteryzacji i o tym, czy w ogóle powinno się pić mleko, czy też nie, przy czym ja uważałam, że tak, a pan Hendricks starał się przekonać mnie, że to samobójstwo. Obiecałam przerzucić się na jogurt i rozmowa utknęła w martwym punkcie.

Nagle poczułam delikatne uderzenie w ucho. Jakiś mały przedmiot odbił się od mojej głowy i upadł mi na kolana. Była to kulka uformowana z kawałka chleba. Zanim zdążyłam się rozejrzeć, kolejna, taka sama, wylądowała w mojej misce z płatkami. Spojrzałam w stronę Floriana. Pochylał się w skupieniu nad swoim talerzem, jednak jego twarz rozświetlał uśmiech, który dobrze znałam.

***
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: