- W empik go
Autostrada przez życie - ebook
Autostrada przez życie - ebook
„Do domu jeszcze długa trasa, Może się nie powtórzy szansa by być kimś, Jak kilometry lecą lata, Chciałbym inaczej ale tylko tak potrafię żyć.” Diana i Marek znają się niemal całe życie. Młodzieńczy związek, który miał być na całe życie. Ale czy to się uda? Kiedy on zaczyna pracę jako kierowca międzynarodowy, ona zostaje w domu sama. Tęsknota, smutek, samotność… to tylko kilka z emocji jakie towarzyszą naszym bohaterom. Czy miłość okaże się silniejsza? Czy przetrwa miesiące rozłąki?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-497-0 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czytając książkę „Autostrada przez życie”, przeżywałam równie mocno wszystkie emocje, które odczuwała Diana. Niestety tak jak i ona doświadczam rozłąki na co dzień. Piękna historia, która pokazuje, że pomimo odległości można zbudować piękna i trwałą miłość.
Sylwia Siuta — czytelniczka
Bardzo życiowa opowieść o dwójce młodych ludzi, którym przyszło zmagać się z realiami dorosłego życia. Bohaterowie, których wykreowała Justyna, są zaskakująco prawdziwi i mierzą się z trudami związku na odległość. Znajdziecie w niej mnóstwo ciepła i momentami również chwyci was za serce. Bardzo się cieszę, że miałam możliwość poznania historii Diany i Marka. To postacie, które zapadają w pamięć i ich losy czytelnik śledzi, przeżywając razem z nimi wszystkie emocje, które dzieją się na kartkach tej powieści. P.D.Hutton — autorka
Autostrada przez życie to powieść, która powinna trafić do każdego. Nie opowiada o bajkowym życiu, lecz takim prawdziwym. Możecie poznać szczegóły z życia zawodowego kierowcy, który zmaga się z wieloma trudnościami na swojej drodze oraz o przeżyciach i trudach jego miłości. Polecam! — Aleksandra Dziura — autorka bloga Zaczytana Ola
„Autostrada przez życie” to książka, która nas zauroczyła. Historia Diany i Marka pokazuje nam, że w życiu nie wszystko układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Czasem los rzuca nas na głęboką wodę i mimo tych przeciwności, musimy sobie z nimi poradzić. Dorosłe życie nie jest usłane różami, a ta historia i relacja bohaterów idealnie to oddaje. Mimo wszystko, w ostateczności to od nas zależy, w którą stronę pójdziemy i jak potoczy się nasz los. Czasem miłość nie wystarczy, gdy dzielą nas kilometry. A może jednak uczucie okaże się silniejsze i przetrwa rozłąkę? Polecamy z całego serca! — Anna Stawarz, Martyna Wałęga — autorki bloga W oceanie słów
Czytelniku, przenieś się do świata Marka — zawodowego kierowcy. Zaczytaj się w jego codzienności, zmaganiach w pracy, wydarzeniach inspirowanych prawdziwymi kolejami losu, a także w relacji, jaką stworzył ze swoją dziewczyną. Czy jego związek ma szansę przetrwać rozłąkę nawet po ślubie? Czy bohater będzie w stanie po kilku latach zrezygnować z jeżdżenia po świecie, tak jak obiecywał Dianie? Polecam Wam „Autostradę przez życie” Justyny Dziury, książkę, którą napisało życie! Anett Lievre — autorka
Powieść, którą trzymacie w swoich rękach, jest historią oryginalną. Nie czytałam bowiem wcześniej żadnej książki, gdzie głównym bohaterem byłby… Kierowca tira. Tutaj poznajemy tę pracę od podszewki. Wiemy, jakie trudności spotykają bohatera nie tylko na trasie, ale i w domu, który jest daleko. Poznajemy rozterki, jakie panoszą się w głowie i sercu Marka.
Świetna powieść obyczajowa, która nie ocieka schematycznością. Polecam! — Angelika Ślusarczyk-pisarka, autorka bloga Tylko magia słowa
Prolog
Marek
ROK 2005
Mając dwadzieścia lat i skończoną szkołę, postanawiam zrobić papiery na tira. Pojeżdżę pięć lat, odłożę pieniądze. Może wybuduję dom. W końcu mam kobietę, dla której warto się starać, warto poświęcić tych kilka lat, by później móc żyć spokojnie u jej boku. Miejmy nadzieję, że uda mi się zrealizować. Mam już na oku pewną pracę, gdzie przyjmują kierowców bez stażu, więc tutaj jestem spokojny. Same testy, na których jest sporo teorii, nie należą do łatwych, ale rozwiązując je kilka razy, wiem, że dam sobie radę. Teraz tylko egzaminy i mogę startować.
Samo prawo jazdy oraz zdanie egzaminu idą mi świetnie. Nawet naczepa współpracuje. Inni mówili, że się zacina, ale mnie nie sprawia żadnego problemu. Na placu wykonuję załadunek, a raczej opowiadam egzaminatorowi, jak będzie takowy przebiegał. Rozpinam naczepę, przygotowuję ją, a już po wszystkim spinam wszystko, tak jak było. Uf, udało się. Teraz czeka mnie wyjazd z placu na miasto. Jazda dużym samochodem sprawia mi ogromną radość i nie sprawia mi żadnej trudności. Co prawda na rondzie, czy w wąskich uliczkach wymaga precyzji, ale radzę sobie znakomicie. Tak więc, gdy widzę „Pozytywny” na karcie egzaminu praktycznego, jestem w niebie. Teorię zdałem za drugim razem, dlatego tak bardzo cieszę się z tego małego sukcesu, na który ciężko pracowałem przez ostatnie tygodnie.
Szczęśliwy wracam do samochodu, w którym czeka brat.
— I jak? — zadaje pytanie, nim zdążę wsiąść do samochodu.
Robię smutną minę, ale przez wesołe iskierki w moich oczach nabiera podejrzeń i widzę, że nie udaje mi się go nabrać.
— Zdałem — mówię, a uśmiech rozjaśnia moją twarz. Szczerzę się jak wariat, ściągając bluzę, którą mam na sobie. Jest godzina ósma rano i choć zaczyna się cieplejsza pora roku, to poranki są chłodne, a mój egzamin zaczynał się o szóstej trzydzieści. Zapinam pas bezpieczeństwa, a Antek włącza się do ruchu.
— To dobrze — mówi uradowany. — Gdzie świętujemy?
— Może w tym barze co zawsze?
— W sumie czemu nie — wzrusza ramionami i odpala silnik.
Do domu mamy czterdzieści kilometrów. To spora odległość, ale brat pokonuje ją w ekspresowym tempie. W drodze wysyłam jeszcze SMS-y do kolegów, z którymi umawiam się na wieczór oraz krótką wiadomość do Diany o przebiegu egzaminu.
Będąc w domu, przygotowuję CV i wysyłam do firmy, o której myślałem, by się zatrudnić. Z uśmiechem na ustach, opadam na łóżko. Czuję się szczęśliwy. Zapadam w krótką drzemkę, a gdy się budzę, ze zdziwieniem stwierdzam, że zrobiło się popołudnie. Zwlekam się z łóżka i idę na dół, gdzie ojciec właśnie przywiózł drewno, które leży na trawniku. Godziny mijają jak szalone. Pomagam ojcu układać drewno w piwnicy, zima już za kilka miesięcy, ale w wakacje przygotowania do niej są najbardziej wzmożone. Nim się spostrzegę, mama woła nas na obiad.
— Zdałeś? — pyta mama, gdy siedzimy przy wspólnym stole.
— Tak, udało mi się. Wysłałem CV. Teraz zostało czekać.
— Jednak nie zmienisz zdania, co? — Ojciec wygląda na trochę rozczarowanego, że nie poszedłem w jego ślady i nie zostałem księgowym.
— Nie. Podoba mi się ten zawód i chcę to robić. — Wpycham pełen widelec do ust, by nie ciągnąć dalej tematu.
— Jak wolisz. — Wzrusza ramionami i wraca do obiadu.
Nikt nic więcej nie mówi. Ja nie chcę tracić dobrego humoru, a i mama nie wydaje się, być w nastroju do rozmowy.
***
Wieczorem zgodnie z planem wychodzimy na miasto. Docieramy z bratem jako jedni z ostatnich, ale cóż — to w końcu moja nagroda. Ubrany w luźny bordowy t-shirt i jeansy zmierzam w kierunku zastawionego przez chłopaków stolika. W jednym z pobliskich klubów odbywa się dziś impreza i zamierzamy to wykorzystać. Witam się serdecznie i a Antek w tym czasie zamawia przy barze piwo dla każdego. W końcu jest co świętować.
— No jesteście wreszcie — odzywa się Andrzej. — Jakie to dobre wieści dziś opijamy?
— Zdałem prawko na tira — mówię, błyskając rzędem białych zębów.
— Wow, to super! Będziesz zwiedzał tyle świata — odzywa się Karol.
— I nie tylko świat będzie stał przed tobą otworem — dopowiada Piotrek, na co wszyscy wybuchamy śmiechem, wiedząc dokładnie co, albo bardziej kogo ma na myśli.
— Wcale nie dla tych pań zrobiłem prawko — mówię urażony. — Zobaczycie, dorobię się i wrócę.
— Miejmy nadzieję, że to będzie szybko, bo co my tu bez ciebie zrobimy? — Antek, mój brat dopowiada i coś od siebie. Coś, o czym wszyscy myślimy: _żeby nie trwało to latami_.
— Dobra nie smęcimy, tylko opijamy mój sukces, panowie — mówię, unosząc kufel piwa, który chwilę wcześniej pojawił się za sprawą kelnerki na naszym stoliku.
Od kilku lat stanowimy zgraną ekipę. Z Andrzejem chodziłem do szkoły średniej i tam zdążyliśmy się dość dobrze poznać. Jest wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną, ale pracując w budowlance, musi wyglądać „solidnie”. Jest jeszcze Karol i Piotrek, których znam od podstawówki, ale tylko ten drugi wygląda przy nas jak szczypiorek, jednak kiedy trzeba, potrafi solidnie przywalić. Tworzymy zgraną paczkę i nic nie jest w stanie tego zmienić.
Otrząsam się z tych myśli, dopijam piwo i oddaję się zabawie. Wieczór upływa nam na wspominaniu, starych dobrych czasów. Pijemy i dobrze się bawimy. Przynajmniej dzisiaj.Rozdział 1
Marek
— Jak to dostałeś pracę i wyjeżdżasz na półtora miesiąca? — Diana chodzi w kółko po mieszkaniu ewidentnie wkurzona. Jej kasztanowe, ułożone w fale włosy podskakują przy każdym kroku. W sumie nie wiem, dlaczego patrzę na włosy, zamiast na jej krągły tyłek opięty w krótkich spodenkach. Wzdycham zrezygnowany i podrywam się z łóżka, na którym usiadłem, by wszystko dokładnie jej przedstawić.
— Kotek, uspokój się. To tymczasowe rozwiązanie. Zobaczysz, trochę pojeżdżę i będzie nas stać na wszystko. Na wakacje, mieszkanie, albo nawet i dom. Nie cieszysz się? — łapię ją za ręce, zatrzymując w jednym miejscu. Spoglądam w jej brązowe oczy i uśmiecham się łagodnie.
— Nie za bardzo — odpowiada szczerze, a mnie robi się przykro. — Nie będziemy się praktycznie widywać. Jak ty to sobie wyobrażasz? — Łzy wzbierają jej w oczach. Puszczam jedną rękę i unoszę ją do twarzy. Kciukiem muskam policzek ukochanej.
— Na początku będzie ciężko, ale damy sobie radę. Robię to dla ciebie. Dla nas. Żebyśmy mieli lepsze życie. Zaryzykuj ze mną — proszę, całkiem szczerze.
— Nie widzę tego. — Wyswobadza się z moich rąk. Czuję się teraz zupełnie pusty. Siada na łóżku i mierzy mnie wzrokiem. — To sporo czasu, a my nie będziemy mieć ze sobą praktycznie żadnego kontaktu. Jak mamy tworzyć związek nie spotykając się i nie robiąc tych wszystkich rzeczy, jakie robią pary?
— A czy musimy być jak wszyscy? — Odbijam piłeczkę, siadając przy niej. Kładę znów rękę na jej kolanie. Potrzebuję tego dotyku. — Co mnie tutaj czeka? Praca na wózku widłowym? Może kopanie rowów? Albo studia i kolejne lata w dupę? Diana, zrozum to szansa na duże pieniądze.
— A co jest złego w pracy na miejscu? — Mruży oczy. Sama skończyła zawodówkę. Dobra krawcowa to cenny nabytek. Pracę znalazła niemal od razu. Jestem z niej cholernie dumny, ale za te pieniądze nie damy rady osiągnąć niczego więcej, niż mieszkanie w którymś z naszych rodzinnych domów. A to przy takich relacjach z rodzicami nie wchodzi w grę. Mój ojciec jest uprzedzony do Diany, a z kolei jej rodzice są przeciwni mieszkaniu wspólnie przed ślubem. Może kiedyś uda nam się to zmienić, ale na chwilę obecną jest ciężko.
— Nic nie jest w niej złego, prócz zarobków. Co ja zarobię? Osiem stów? — Już się we mnie gotuje. — Tam mam większe możliwości. Płacą od kilometra, a w miesiącu trochę ich wyjdzie. Spróbujmy, co nam szkodzi? Jak będzie źle, wrócę i znajdę coś na tym zadupiu.
— Dobra, spróbujmy, ale jeśli nie będzie to takie opłacalne, wrócisz. — Rzuca się mi na szyję i tuli z desperacją. — Nie chcę się rozstawać na tak długo. — Słone krople spływają jej po buzi, mocząc moją koszulkę.
— Hej, spójrz na mnie. — Odrywam ją od siebie i spoglądam jej głęboko w oczy. — Jeśli kochamy się prawdziwie, a ja w to wierzę, to nic nie będzie w stanie nas rozdzielić. Ani odległość, ani nic innego. — Składam na jej ustach pocałunek, przypieczętowując tę umowę między nami.
— Ufam ci Marek. — Na nowo wtula się w moje ramiona. Opadam na poduszki z Dianą na mojej piersi. Leżymy na łóżku w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach. Zakreślam kółka na jej plecach. Ten gest ją uspokaja, co mnie cieszy.
Serce kraje mi się, gdy pomyślę o tych tygodniach bez niej. Nie czuć dotyku, nie przytulić się, nie pocałować. Od zawsze byliśmy niemal nierozłączni. Aż do teraz. Dorosłe życie przycisnęło nas na samym jego początku. Ale perspektywa lepszego życia zdecydowanie silniej wypływa na powierzchnię moich myśli. Całuję ją w czoło i uśmiecham szeroko.
— Chodź. — wstaję, ciągnąc ją za rękę. — Zróbmy coś fajnego.
— Co ty kombinujesz? — Marszczy sceptycznie brwi, ale wstaje i kieruje się razem ze mną do wyjścia.
— Zobaczysz. — Uśmiecham się tajemniczo.
— Czekaj, umyję tylko buzię — mówi, a ja zauważam jej czerwone od płaczu oczy. Serce kraje się na ten smutny widok. Po niespełna pięciu minutach schodzimy na dół. Wsiadamy do mojej starej Astry i kierujemy się za miasto. Chociaż miejscowość, w której przyszło nam mieszkać, nie jest specjalnie duża, jest swego rodzaju miastem dla okolicznych wiosek. Z radością przemierzamy kolejne kilometry. Lubię szybką jazdę, a i mojej kobiecie ona nie przeszkadza. Jest ze mną na tyle długo, że wie iż nic złego nam nie grozi. Znam swoje umiejętności oraz możliwości własnego auta, więc wiem, na co mogę sobie pozwolić.
Dojeżdżamy na dróżkę prowadzącą nad Zalew, którego piękno chyba nigdy nam się nie znudzi.
Wysiadamy i spacerujemy chwilę, sycąc oczy tym widokiem.
— Poczekaj tu chwilę — mówię, biegnąc do samochodu. Z bagażnika wyjmuję koc. Wracam do Diany i w zacisznym miejscu rozkładam go na trawie. Siadamy, a moja ukochana od razu się przytula.
— Myślisz, że damy radę? — Podejmuje znów ten temat.
— Jasne — odpowiadam z mocą. — Wielu ludzi tak żyje. Dlaczego nam miałoby się nie udać?
— Nie wiem, po prostu nie znam nikogo, kto by prowadził takie życie. Ty tam, ja tu.
— Boisz się spraw wierności? — Przymykam oko i patrzę na nią z uśmieszkiem na ustach. Gdy kiwa głową, wybucham śmiechem, za co dostaję z otwartej ręki w ramię. — Wybacz, ale powinnaś na tyle mnie znać, żeby wiedzieć, że nie w głowie mi takie rzeczy.
— Obiecaj, że żadna baba stojąca przy drodze nie zwróci twojej uwagi — mówi smutnym tonem, przygryzając przy tym uroczo wargę.
— Przestań. Mówisz, jakby każdy tak robił. Nie jestem taki i nigdy nie będę. Nie ufasz mi?
— Ufam, ale… — urywa.
— Nie ma żadnego „ale”, rozumiesz? — mówię stanowczo. Przyciągam ją do siebie i sadzam sobie na kolanach. — Jesteś tylko i wyłącznie ty. Zrozum.
— Dobrze, już nie będę. — Wzdycha, przewracając oczami. Nie w głowie mi takie numery. Wierzę, że tego, co tworzymy, nie jest w stanie nic zniszczyć. Łapię jej twarz w swoje dłonie i całuję ją z mocą, wkładając w ten pocałunek całą moją miłość.
Wtulamy się siebie i trwamy tak jakiś czas. Szum wody spływającej z tamy działa kojąco.Rozdział 2
Marek
Początek był trudny. Koszty związane z wyjazdem stanowiły duże obciążenie dla moich oszczędnościach. Ograniczyłem się więc tylko do zakupu butli gazowej, jedzenia oraz bańki na wodę. Niezbędne naczynia, czy garnek pożyczyłem tymczasowo od rodziców. Widziałem, że i oni nie są zadowoleni z mojej pracy. Nie będzie mnie przecież w domu tak długo. Niby są telefony, ale na pewno nie na dłuższe rozmowy. Jedno połączenie z zagranicy to kilka złotych, a na razie nie było mnie stać, by wykupić lepszy pakiet, w którym byłby roaming, nie wspominając już o lepszym telefonie. Na razie musiała wystarczyć mi moja wysłużona Nokia. Diana suszy mi już o to głowę.
W przeddzień wyjazdu jestem podekscytowany, ale i przerażony. Czy aby na pewno dam sobie radę? Przez półtora miesiąca będę jeździł z zawodowym kierowcą, który ma mnie szkolić. Czy okaże się spoko kolesiem? Tego dowiem się już za parę godzin. Moja Astra wypełniona jest po brzegi, jednak nie przeszkadza, abym pojechał po Dianę do jej pracy. Kończy za godzinę, więc mój sprytnie wymyślony plan zaczynam wdrażać w życie.
Parkuję w niewielkiej odległości od celu podróży. Najpierw udaję się po kwiaty. Wybieram słoneczniki i stokrotki. Moja dziewczyna uwielbia prostotę, a ja chcę by dzisiejszy dzień zapamiętała na długo. Chwilę przed końcem jej pracy podchodzę pod drzwi i czekam, aż opuści budynek. Kwiaty schowane mam za plecami. Niespiesznie rozglądam się po okolicy. Zielone drzewa, droga, budynki. Niby nic, ale jednak. Widok jest całkiem ładny. Diana wychodzi przez drzwi, ale na mój widok przystaje, uśmiechając się rozbrajająco. W żółtej, zwiewnej sukience wygląda olśniewająco. Sandały na koturnie dodają jej centymetrów, więc teraz jesteśmy niemal równi wzrostem. Włosy upięła w luźny kok, a kilka kosmyków okala jej delikatnie pomalowaną twarz.
— Cześć — odzywa się pierwsza.
— No hej. — Wyciągam w jej stronę bukiet kwiatów. — To dla ciebie.
— Dziękuję, są takie piękne. — Chowa nos w kwiatach i zaciąga się ich zapachem.
— Dokładnie takie jak ty.– Nie wyciąga z nich twarzy, bym nie widział jak się czerwieni, ale i tak to wiem. Za dobrze ją znam.
— Co ty tutaj robisz? — pyta po chwili.
— Chciałem spędzić z tobą trochę czasu. Same niespodzianki czekają. Chodź. — Łapię ją za rękę i prowadzę do pobliskiej restauracji. — Jak ci minął dzień? — Zagaduję.
— Całkiem dobrze. Właśnie przed chwilą miałam klientkę na suknię ślubną. Uwierzysz? Chciała, żebym to ja ją uszyła. Dziewczyna ledwo, co po szkole i już takie zlecenie. — Śmieje się, będąc jeszcze w szoku.
— Mówiłem ci, jesteś zdolna i czujesz ten zawód. No i oczywiście gratuluję takiej klientki. — Całuję ją przelotnie w policzek. — Tym bardziej jest co świętować.
Wchodzimy do restauracji i zajmujemy miejsce. Kelner podchodzi do nas, podając karty dań.
— To na co masz ochotę? — odzywam się po chwili. A Diana odrywa wzrok od karty, by spojrzeć na mnie.
— Wezmę rybę.
Gdy podchodzi kelner, zamawiam nasze potrawy.
— Ostatni normalny posiłek.– Śmieję się, myśląc, że i Dianę to rozbawi, ale niestety, patrzy na mnie smutno. — Uśmiechnij się, kicia — mówię do niej, chwytając położoną na stole rękę.
— Mam udawać, że cieszę się, że jedziesz do roboty? — Prycha i odwraca głowę w stronę innych stolików.
— Nie, po prostu mogłabyś mnie trochę wspierać. Wiesz, dla mnie też to nie będzie łatwe, ale robię to dla nas.
— Ile razy jeszcze to powtórzysz? Zrozumiałam to za pierwszym razem. Tylko, to nie znaczy, że nie boli mnie, że nie będziemy się widywać. — W jej oczach wzbierają łzy.
— Też będę tęsknił, ale zobaczysz, nie będzie źle, obiecuję. — Patrzę na nią intensywnie, aż w końcu odwraca wzrok z powrotem, skupiając go na mnie.
— To się okaże. Postanowiliśmy spróbować, więc nie ma odwrotu.– Uśmiecha się delikatnie. Wiem, że teraz jest to bardziej wymuszone, niż prawdziwe, ale doceniam, że robi to dla mnie.
Reszta dnia upływa nam już miło. Nie wspominamy o mojej pracy, tylko skupiamy się na sobie. Po pysznym obiedzie idziemy do kina. Diana chce oglądać komedię romantyczną, więc zgadzam się bez wahania. To ma być jej dzień.Rozdział 3
Diana
Pierwszy tydzień bez Marka ciągnie się okropnie. Godziny w pracy dłużą się tak, że mam ochotę krzyczeć. W piątek Angelika, widząc mój nastrój, prosi szefową o chwilową przerwę. Znamy się, odkąd pamiętam. Razem chodziłyśmy do szkoły. Później razem poszłyśmy na kierunek krawiecki, ale nasze relacje nie zepsuły się, a wzmocniła je jakaś nieokreślona więź. Obie dostałyśmy szansę od naszej szefowej, która szukała młodych i zdolnych dziewczyn na staż. Cieszyłam się, mogąc mieć Angelę przy sobie na co dzień. Wiadomo, nie zawsze relacje ze szkoły przetrzymywały próbę czasu. Wierzyłam, że z naszą będzie inaczej i przetrwamy razem niejedno.
Wychodzimy z tyłu budynku i siadamy na prowizorycznej ławce, grzejąc twarz od popołudniowego słońca. Angela odwraca się w końcu do mnie. Jej czarne włosy opadają na jedną stronę buzi. Każdy myśli, że się farbuje, jednak to jej naturalny kolor.
— Co się dzieje? — odzywa się. Wzdycham. Nie mam sił, ale jeśli nie powiem jej prawdy, będzie maglować mnie, dopóki nie uzyska odpowiedzi. Wykręcam palce.
— Nie wiem, co ja sobie myślałam, zgadzając się na te jego cholerne trasy. Tęsknię za nim, a od dwóch dni w ogóle się nie odzywał. Nosi mnie.– Chowam twarz w dłoniach i opieram się o swoje kolana.
— Początki nie są łatwe, ale przyzwyczaisz się. — Jej chuda, wypielęgnowana dłoń ląduje na moim ramieniu. Masuje mnie delikatnie.
— Nie chcę się przyzwyczajać, tylko chcę, żeby tu był. Znalazł normalną robotę.
— Wiesz, że nie zarobi tak dobrze tutaj, jak może zarobić tam.
— Wiem i to jest najgorsze. Tylko jakim kosztem.
— Pamiętasz, jak przeżywałam, gdy mój ojciec zaczął tak jeździć? — Przytakuję, a ona kontynuuje. — Ale spójrz, jak znacząco poprawił się nasz byt. Stać nas było na wszystko, a za minimalną nie wybudowałby domu i dalej żylibyśmy w tym obskurnym mieszkaniu.
— Pamiętam. I ja naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że to zawód, który pozwala odłożyć kasę, a nie żyć do pierwszego, ale dlaczego musi go tak długo nie być?
— Taka oferta, w jego wieku i z jego stażem jako kierowcy, to jest ogromna szansa. Nie mówię, że od razu będziesz widzieć tylko zalety, ale jemu tam też nie jest łatwo. Widziałaś, jak oni żyją?
— Nie, nie zastanawiałam się nad tym.
— To ja ci powiem jako doświadczona kobieta. — Mruga do mnie okiem. — Kabiny są małe, łóżko niewygodne i wielkością przypominające maleńki materac. Tak naprawdę to polowe warunki, w których brakuje kuchni, czy łazienki.
— Myślałam… — ucinam, będąc zszokowana. — Myślałam, że chociaż mają łazienkę. To jak… no wiesz?
— Są stacje benzynowe, które mają oprócz toalet i prysznice, jednak nie każda i nie zawsze uda się na takiej stanąć. A jak nie to — omiata ręką przestrzeń przed sobą, gdzie rosną różne drzewka i krzewy.
— No kurwa żartujesz? — Wybałuszam na nią oczy.
— Nie klnij. Mówię ci serio. Jeździłam kilka razy z tatą, powiem ci ciekawe doświadczenie, jednak nie jest tak kolorowo, jeśli chodzi o wygodę. Dlatego powtarzam, to też poświęcenie, by mieć coś więcej. By mieć choć trochę lepsze życie.
— Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Czyli co, on się dla nas poświęca, a ja okazuję się bez serca, czepiając się babą?
— No tak bym tego nie ujęła, ale musisz go bardziej wspierać. — Przytulam się do niej, a łzy zaczynają płynąć po moich policzkach. — Marek pewnie wolałby spędzać młodzieńcze lata z tobą, z chłopakami, na imprezach, a nie tak. Widać, że to odpowiedzialny i cudowny człowiek.
— Muszę się postarać jakoś to wszystko wytrzymywać.
— Weź wolne na resztę dnia. Zastąpię cię. — Oferuje przyjaciółka.
— Myślisz, że Aneta się zgodzi? — Spoglądam na nią ze zwątpieniem.
— Jasne, chodź.
Wstajemy z ławki i kierujemy się do środka. Aneta właśnie obsługuje panią, która chce skrócić spodnie. Widząc nas, uśmiecha się delikatnie. Gdy klientka wychodzi, odzywam się niepewnie:
— Nie będziesz mieć nic przeciwko, jakbym wyszła wcześniej? — Przygryzam wargę.
— Idź. Odpocznij i w poniedziałek wróć z nową siłą do działania, okej? — Patrzy na mnie z troską. Jest tylko kilka lat od nas starsza, więc uparła się, byśmy mówiły do niej na „ty”. Dzięki temu czuje się przyjazną atmosferę. Przytulam ją, czując ogromną ulgę.
— Dacie sobie radę?
— Pewnie, że tak. — Mruga do mnie. Zbieram się na zaplecze po swoje rzeczy. Pierwsze co sprawdzam to telefon, jednak nie ma ani wiadomości, ani żadnego połączenia od mojego chłopaka.
W radio zaczynają się wiadomości. Przebieram się, słuchając jednym uchem.
— Wypadek na A4. Jak dowiedzieliśmy się od naszego korespondenta w Niemczech, do wypadku doszło przed godziną dziesiątą rano. Ciężarówka zboczyła ze swojego pasa, uderzając w barierkę dźwiękoszczelną. Na miejscu pracują służby policji, pogotowia oraz straży pożarnej. Utrudnienia w ruchu mogą potrwać do późnych godzin popołudniowych. Więcej informacji już za godzinę.
Osuwam się na ziemię, a serce bije mi jak oszalałe. Wypadek. Marek. Zamykam oczy, czując, że jest mi słabo.
— Postanowiłaś spędzić weekend tutaj? — mówi Angelika, wchodząc do środka wesoła, jednak mina jej rzednie, gdy widzi mnie na podłodze. — Diana, Diana! Co jest? — Klęka przede mną i potrząsa moimi ramionami. Wskazuję na radio i zanoszę się szlochem. Nie mogę się uspokoić. Silne ramiona przyjaciółki oplatają mnie szczelnie. Kołysze się ze mną, próbując uspokoić choć trochę. Gdy odzyskuję mowę, zaczynam niepewnie:
— W radio mówili o wypadku na autostradzie w Niemczech. A co jeśli to Marek?
— Diana, wariatko! To, że zdarzył się wypadek, a ty nie rozmawiałaś z nim, to nie znaczy od razu, że to on. Uspokój się. Zadzwoń do jego rodziców, a przede wszystkim się nie denerwuj, bo to do niczego dobrego cię nie zaprowadzi.
Trzęsę się na całym ciele. Boję się. Ale z drugiej strony, gdyby coś się stało, rodzice Marka wiedzieliby o tym, a na pewno nie zostawiliby mnie bez takiej wiedzy. Bez chwili wahania wybieram numer najpierw do Marka, ale gdy nie odbiera, dzwonię do rodziców.Rozdział 4
Marek
Tydzień minął mi w szybkim tempie. Odbywając szkolenie, nie obowiązywały nas godziny nocne, ponieważ byliśmy w podwójnej obsadzie. Zdarzało się spać w dzień, jechać w nocy. Jednak czym jest spanie w dzień, gdy słońce puka do kabiny. Niby jest klimatyzacja, ale huk radia, czy zgiełk na drodze nie zawsze sprzyjały porządnemu wyspaniu się.
Przekładam wcześniej uzupełnioną tarczkę w tachografie i to ja zasiadam za sterami. Teraz mój towarzysz jest w stanie dyżuru, a ja wiozę nas na kolejny załadunek, który ma być o piątej rano w Hanowerze. Lubię prowadzić nocą. Niewielki ruch sprawia, że przez autostradę Niemiec wprost się płynie. W dzień różne zwężki, czy wypadki dają się kierowcom porządnie w kość. Zatapiam się myślami daleko. Dochodzę do nieprzyjemnego wniosku. W środę ostatni raz rozmawiałem z Dianą, ponieważ kolejne dni to ja jeździłem nocki. Gdy zaczynałem „dzień”, Diana go kończyła i na odwrót. Problemy z moim telefonem dodatkowo uprzykrzały mi życie. Czekałem, aż ojciec wyśle mi kod doładowujący, bo wszystkie pieniądze rozeszły się w mgnieniu oka. Będę musiał ogarnąć jakąś inną ofertę telekomunikacyjną albo sieć, bo na dłuższą metę takie rozwiązanie było niepraktyczne. Pierwsza wypłata właśnie na takie wydatki się rozejdzie. Pech chciał, że moja dziewczyna miała numer w innej sieci, do której nie miałem już darmowych nawet SMS-ów. Domyślałem się, jak musi się martwić. Rodzice obiecali to załatwić.
Dźwięk połączenia wyrywa mnie z zamyślenia. Prowadzę dopiero od godziny, choć jest już grubo po dwudziestej trzeciej.
— Cześć mamo — mówię.
— Cześć synku. Dzwoniła dziś do nas Diana — odzywa się niepewnie. — Była przerażona. Myślała, że stało ci się coś złego, dlaczego na Boga, nie dajesz żadnego znaku życia?
— Jak to? Przecież prosiłem tatę o doładowanie i żeby powiedział Dianie, jaka jest sytuacja. Nie rozmawiał z nią?
— Wiesz, że tata i Diana niekoniecznie się dogadują. — Wzdycha. — Szkoda, że mnie nie powiedziałeś. Jutro z samego rana doładuję ci telefon. Najlepiej zadzwoń do Diany rano i pogadaj z nią.
— Dobrze mamo. Jak w domu?
— W porządku. Mam dużo pracy, tata uparł się na remont. — Niemal widzę, jak przewraca oczami. Co dwa lata tata odświeża dom. Maluje, czasem robi przemeblowanie. Dawniej i mamie sprawiało to radość, teraz jakoś wszystko zaczęło ją dobijać. Coraz starsza kobieta, to i stan zdrowia nie był w najlepszej kondycji. Mimo pięćdziesiątki na karku miała w swoim życiu już wiele nieprzyjemnych zabiegów.
— Co tym razem?
— Tym razem stwierdził, że okna trzeba wymienić. Roboty mam tak, że już sama nie wyrabiam. — Wzdycha ponownie.
— Aldona ci nie pomoże? — mówię o pani, która czasami pomaga mamie w obowiązkach domowych, gdy ta się gorzej czuje.
— Wyjechała do syna — mówi smutno. — Nie wiem, czy dam sobie radę sama, a wiesz jaki jest ojciec. Chce mieć wszystko na tip-top.
Współczułem jej, jednak miałem nadzieję, że chociaż Antek trochę jej pomoże. Będę musiał z nim o tym pogadać.
— Wiem — burczę. — Ale proszę, nie przemęczaj się. W twoim stanie to niewskazane.
— Będę uważać. A teraz uciekam spać, bo już późno, a jutro do pracy idę na rano. — Jej głos jest cichy. — Jedź ostrożnie synku.
— Dobranoc mamo — mówię, rozłączając się.
Ruch na autostradzie jest minimalny. Gdzieniegdzie miniemy się z ciężarówką bądź takową wyprzedzimy, ale tak jest spokojnie. Osobówką często jeździłem nocami, jednak jadąc takim wielkim samochodem, odczuwam przyjemny dreszczyk emocji. Na szczęście mam dużo oleju w głowie i nie szarżuję na drodze. Skupienie i przestrzeganie przepisów to dla mnie priorytety.
Całonocna jazda upływa mi na słuchaniu piosenek nagranych na płytach. Lecą polskie hity, które znam na pamięć. Nucę pod nosem, nie chcąc obudzić starszego kolegi, choć trzeciej nocy, gdy on prowadził, nie mogłem zmrużyć oka, przez jego śpiew. Ma swoje za uszami, ale mam nadzieję, że jakoś się dogadamy.
Wcześnie rano dostaję SMS-a od mamy, która podsyła mi numer doładowujący. Gdy staję na pauzę i zakańczam swój dzień, wystukuję na klawiaturze numer. Doładowuję niemal natychmiast. Nie czekając ani chwili dłużej wybieram numer do Diany. To nic, że jest sobota. Nie mogę dłużej czekać. Odbiera po pierwszym sygnale.
— Marek? Marek! Boże, kochanie, tak bardzo się martwiłam — słyszę od razu.
— Przepraszam kotek. Mogłem kontaktować się tylko ze swoją siecią. Myślałem, że ojciec ci przekaże, o co go prosiłem, albo że doładuje mi telefon, ale zapomniał.
— Bałam się o ciebie. A jeszcze wczoraj był jakiś wypadek i myślałam… myślałam, że ty — urywa i słyszę, jakby miała zaraz się rozpłakać.
— Ciii, kochanie, już dobrze. Złego diabli nie biorą. Nic mi nie jest. — Spaceruję po parkingu przy stacji benzynowej, by rozprostować nogi po kilku godzinach siedzenia.
Chciałbym ją teraz przytulić.
— Wiem. Dzwoniłam do twojej mamy, wszystko mi opowiedziała.
— Jak tam w pracy? Jak kiecka dla panny młodej? — Uśmiecham się na myśl, jak moja kobieta się rozwija.
Wchodzę na stację benzynową i kupuję gorącą czekoladę. Kawa o tej porze nie jest dobrym rozwiązaniem, ale mam ochotę na coś słodkiego i ciepłego.
— Dłuży mi się okropnie, ale praca sama w sobie jest cudowna. Na razie mam wstępny projekt sukni, a w poniedziałek spotykam się z klientką, która ma go zaakceptować, albo coś poprawić i zaczynamy szyć. Już się nie mogę doczekać. — Entuzjazm w jej głosie dodaje mi skrzydeł. Wiem, jakie to dla niej ważne i jak cieszy się z pierwszego tak wielkiego wyróżnienia.
— Jestem z ciebie cholernie dumny. To będzie najpiękniejsza suknia, zobaczysz. — Płacę za swoje zamówienie i kieruję się w stronę wyjścia. Powietrze jest rześkie, ale to kwestia czasu, nim nagrzeje się do kilkudziesięciu stopni.
— Mam nadzieję. A ty jak tam? Jak twój nauczyciel?
— Dobrze jest. Nawet nie daje mi w kość, chociaż ma ciężki charakter. Wczoraj rozładowywałem naczepę, a potem jechałem całą noc.
— To musisz być zmęczony. — Słyszę troskę w jej głosie. — Uciekaj spać. I odzywaj się na bieżąco, choćby SMS, że nic ci nie jest — prosi.
— Obiecuję, kotek. Jeśli coś dzwoń do mamy, dobrze?
— Jasne. To śpij dobrze.
— A tobie dobrego dnia. Tęsknię za tobą i bardzo cię kocham, wiesz?
— Też cię kocham — mówi, a ja w jej glosie słyszę smutek pomieszany z rozczuleniem, jaki zawsze towarzyszy jej podczas wyznania. Rozłącza się, a ja przez chwilę tkwię w bezruchu. Piję powoli gorący napój. Uśmiecham się jednak, ponieważ uświadamiam sobie, jak cholernie zależy mi na tej kobiecie. Wolnym krokiem, kieruję się do kabiny.
Dobry nastrój jednak nie trwa długo. Wybieram numer do Antka. Mam nadzieję, że go nie obudzę, ale później nie będę miał na to czasu. Odbiera po kilku sygnałach.
— Mmm… — mruczy w słuchawkę. — Stało się coś? — Słyszę jego zaspany głos i huk w tle. — Kurwa. Czekaj. Ała. Cholera — Śmieję się pod nosem, wyobrażając sobie, co mój braciszek wyrabia w tym momencie. — Dobra, jestem — mówi bardziej trzeźwo.
— Wygodnie ci księżniczko? — Prycham.
— Jasne. Ziarenko mi się pod podusią przekręciło, ale już jest okej. — Śmiejemy się. Droczenie mamy w naturze. Tak już chyba jest między braćmi. — Co tam?
— Masz dziś coś do roboty? Gadałem z mamą wczoraj. Chyba nie czuję się zbyt dobrze. Pogadaj z nią, może tobie powie, co i jak.
— Jest ostatnio bardziej zamyślona, ale myślałem, że to z twojego powodu.
— Nie odpowiem ci na to pytanie, bo kompletnie nie wiem. Martwię się o nią.
— Teraz to i ja zaczynam. Spróbuję się dowiedzieć co i jak.
— Okej. A jak remont? Masz coś dziś do roboty? Może pomógłbyś mamie? — Rozmawiam z nim jak ojciec z synem, ale z racji tego, że jest młodszy, to on zawsze miał w życiu lżej. Nie musiał nic robić, pomoc w domu ojciec ograniczał mu do minimum, byle się dobrze uczył i był tym porządnym dzieckiem. Jasne, u mnie nacisk na oceny też był, ale to głównie ja zajmowałem się sprawami domowymi. Dlatego wiem, że jeśli ja go nie poproszę, to ojciec tego nie zrobi. A sam młody się nie domyśli.
— No… myślę, że dam radę. Ale ona chyba do roboty poszła, nie?
— To ja mieszkam w tym domu? No poszła. To weź, nie wiem, chatę ogarnij, albo jaki obiad. Pomyśl, na pewno coś się znajdzie, co choć trochę ją odciąży od obowiązków.
— Dobra, już dobra. I tak już nie śpię.
— No i to mi się podoba. Dobra młody, lecę spać, cała noc teraz była moja.
— Dobra. Trzymaj się.
— Cześć — mówię, wciskając czerwony przycisk na klawiaturze.
Po drodze wyrzucam pusty kubek i układam się na łóżku. Zapowiada się ciepły dzień, w końcu mamy lato. Jednak nie patrząc na to, nakrywam się kołdrą, bo inaczej nie potrafię zasnąć. Odwracam się przodem do ściany i zamykam oczy. W głowie od razu pojawia mi się twarz mojej pięknej dziewczyny. Z uśmiechem na ustach zapadam w sen.Rozdział 5
Diana
Radość z tej krótkiej rozmowy nie opuszcza mnie ani na chwilę w sobotni poranek. Z nową energią pomagam mamie w cotygodniowych porządkach w domu, a nawet proponuję, że zrobię zakupy. Mama jest dość specyficzną osobą, której nie zawsze wszystko pasuje. Jednak cieszy się, że to nie ona musi biegać po sklepie. Po obiedzie, gdy ja zbieram się do wyjścia, ona siada na leżaku z kawą i książką, oddając się weekendowemu odpoczynkowi.
Będąc w sklepie, dzwoni mój telefon, uradowana odbieram, nie patrząc nawet kto dzwoni, bo w głowie nadal mam poranną rozmowę z Markiem. Pakuję do wózka paprykę i zabieram się za wybieranie ładnych, czerwonych jabłek.
— Hej, laska. Idziemy wieczorem na drinka? — Angela tryska świetnym humorem.
— W sumie czemu nie — mówię. Przecież nie mam zamiaru spędzić całego weekendu na bujaniu w obłokach.
— Świetnie wpadnę do ciebie po siódmej — mówi, rozłączając się.
Kończę zakupy i wracam do domu. Mama szykuje właśnie ciasto czekoladowe na niedzielę. To nasza mała tradycja, aby dzień święty czymś słodkim uczcić. A to moje ulubione, więc ciesze się podwójnie.
— Wieczorem wychodzę z Angeliką. — Podejmuję rozmowę.
— Dokąd? Przecież nie ma Marka, więc jak to tak bez niego chcesz wyjść? — Spogląda na mnie, stojąc przy zlewie zastawionym brudnymi miskami.
— Oj mamo, przestań. Wychodzę z przyjaciółką na drinka.
— A jak ktoś cię zobaczy, co sobie pomyśli? Wiesz, że to mała miejscowość i od razu będą gadać.
— To, że Marek jest w pracy, setki kilometrów stąd nie znaczy od razu, że będę siedzieć w domu jak zakonnica. Też mam prawo wyjść gdzieś. — Przekładam pomidory z reklamówki do miski. Zaczynam powoli tracić cierpliwość.
— A pomyślałaś, co ludzie będą gadać? Jakie plotki się z tego zrobią? Nic nie myślisz o naszej rodzinie.
— A ty się słyszysz w ogóle? — odzywam się już totalnie zdenerwowana. — Przecież nie robię nic złego i mam prawo wyjść tak samo z Markiem, jak i bez niego. Nie zabronicie mi.
— Tylko nie chcę potem słuchać od ludzi, jaką to mam córkę.
— Bo ważniejsze jest, co ludzie powiedzą. — Prycham, odkładając reklamówkę na swoje miejsce i wychodzę z kuchni.
Dawno nie czułam się tak jak teraz. Ostatni raz, gdy zaczęłam się spotykać z Markiem sam na sam. Teraz jestem starsza, jednak boli z taką samą siłą. Jakby wyjście z przyjaciółką było czymś złym i tylko powinnam siedzieć w domu.
Chciałabym się wygadać swojemu chłopakowi, jednak teraz pewnie śpi, odpoczywając po ciężkiej nocy. Postanawiam trochę posprzątać w jednej z szafek, w której trzymam różne pamiątki. Wyciągam bilety do kina, paragony z różnych zakupów, świeczki z urodzin oraz kartki okolicznościowe. Uśmiecham się, poświęcając chwilę na oglądanie, czytanie życzeń. Jakie kiedyś wszystko było prostsze. Pod stertą rzeczy znajduję coś, czego się nie spodziewałam. Brązowy zeszyt, który myślałam, że już dawno temu spaliłam w domowym piecu. Biorę go ostrożnie i wstaję z ziemi. Siadam na łóżku i otwieram na pierwszej lepszej stronie.
_Listopad 1997_
_Drogi pamiętniku_
_Do naszej klasy w tym tygodniu doszedł nowy chłopak. Choć był listopad, nie przeszkadzało to w przeniesieniu go. Podobno w poprzedniej szkole nie dogadywał się z kolegami, a do tego nasza placówka była nieco bliżej. Zastanawiałam się, czemu wcześniej nie został zapisany tutaj, skoro mieszkali w tej samej wiosce i na dojazdy schodziło jego rodzicom znacznie dłużej._
_Słyszałam, jak niejedna dziewczyna na korytarzu wzdychała do niego. Nic dziwnego, był przystojny. Angela też nie omieszkała się wypomnieć o jego atutach. Ponoć widziała na wuefie jego płaski brzuch. Nie bardzo chciałam jej uwierzyć, ale pech chciał, że w ten dzień miałam lekarza i mama zwolniła mnie wcześniej do domu._
_Ale nie to jest w tym momencie najważniejsze, a fakt, że dziś na matmie usiadł obok mnie. Angela złapała przeziębienie, więc zmuszona byłam siedzieć sama, a bardzo tego nie lubię. Więc gdy zapytał mnie, czy może zająć jej miejsce, początkowo się zawiesiłam! Nie odpowiedziałam ani słowa! Już, już miał odejść, gdy złapałam jego bluzę i wydusiłam ledwo słyszalne:_
_— Zapraszam._
_Zapraszam? Zapraszam! Co za obciach. Totalna katastrofa. On jednak uśmiechnął się w ten swój uroczy, chłopięcy sposób i przepadłam. Do tej pory nie interesowali mnie chłopcy. Ba, byli mi zupełnie obojętni._
_Aż do dziś._
_Aż do pierwszego uśmiechu Marka._
_Pierwszego uśmiechu skierowanego prosto do mnie._
_Nie wiedziałam, czy i on odwzajemni się takim samym zauroczeniem, ale na chwilę obecną nie obchodzi mnie to! Czuję się jak najszczęśliwsza osoba pod słońcem._
Opadam na swoje łóżko i ukrywam twarz w poduszce. Zanoszę się cichym szlochem. Jakie wtedy było to wszystko proste. Nie mieliśmy takich obowiązków, dorosłe życie było odległe o kilka lat. A teraz? Teraz rzeczywistość sprowadzała nas na ziemię raz za razem. Brutalnie uświadamiając nam, jak będzie dalej wyglądać. Praca, obowiązki, rozłąka. Czy to wszystko jestem w stanie unieść? Wyczerpana, zapadam w krótki i niespokojny sen.
***
— Dianaaa, Dianusiaaa — moja przyjaciółka, śpiewnym głosem próbuje mnie ocucić.
— Co jest? — mówię zaspana i podnoszę leniwie, jedną powiekę.
— Nie odbierasz telefonu, a jest już po siódmej, więc wpadłam. Twoja mama powiedziała, że jesteś u siebie.
— Taa. To i tak cud, że cię nie wywaliła z domu. — Prycham. Przeciągam się i z ociąganiem siadam na łóżku.
— Co? Niby czemu?
— Stwierdziła, że skoro nie ma Marka, to nie mogę sama wychodzić nigdzie, bo uwaga… co ludzie powiedzą? — Wywracam oczami.
— O na litość boską, bez jaj. — Jednak widząc zapewne moje zapuchnięte od płaczu oczy, robi groźną minę. — Zbieraj się. Nie pozwolimy sobie zepsuć humoru.
— Ale ja już mam zepsuty — lamentuję.
— Weź się w garść. Ubieraj się, zrobię ci makijaż.
Po czterdziestu minutach wyglądam jak człowiek. Włożyłam czarne spodnie oraz czarną koszulkę, a do tego trampki. Wyglądam niewinnie, ale znając moją mamę i tak się czegoś uczepi.
Kierujemy się do drzwi wejściowych, a mama niczym węszący komandos od razu wystawia głowę z salonu.
— Dokąd się wybieracie?
— Zabieram Dianę do klubu. Wrócimy późno. Do widzenia — odpowiada moja przyjaciółka. Ciągnie mnie za rękę. Jestem w szoku. Nigdy wcześniej nie mówiła tak w obecności mojej mamy.
— Co ty odwalasz? — Burczę na nią.
— Zdenerwowała mnie. Przepraszam, nie powinnam. — Spuszcza głowę w dół. — Ale hej, jej mina była bezcenna. — Ożywia się, na co wybucham śmiechem. Dopiero za bramką puszcza moją dłoń, jakbym się miała w międzyczasie rozmyślić.
— Tak, zdecydowanie. — Maszerujemy powoli w kierunku baru. Nie mamy w planie niczego złego. Coś zjeść, napić się i spędzić miło wieczór. Wszystkie przyjaciółki tak robią i raczej do tego swoich facetów nie potrzebują.
W barze panuje przyjemna atmosfera. Z głośników leci muzyka, która jednak nie jest zbyt głośna, przez co można swobodnie porozmawiać. Zajmujemy stolik i wybieramy z menu pizzę i piwo. Angela idzie wszystko zamówić, a ja zostaję chwilę sama. Tłoku na razie nie ma, jednak to wczesna godzina i pewnie z biegiem czasu lokal się zapełni.
W końcu spoglądam na swój telefon, gdzie mam kilka nieodebranych połączeń i SMSów. Większość jest od Angeliki, ale są i od Marka.
Zabieram się więc za odpisywanie.
JA: Wszystko w porządku. Spałam, ale długa historia, opowiem ci przy okazji. Jestem z Angelą w barze.
MAREK: Bawcie się dobrze. Daj znać, jak wrócisz do domu;* Kocham;*
JA: Dam ci znać, na pewno. Też cię kocham;*
Z uśmiechem na ustach odzywam się do przyjaciółki, która zdążyła wrócić i przygląda mi się badawczo:
— Mamy pozwolenie na babski wieczór od Marka, a to najważniejsze.
— A nie mówiłam. Nie możesz dać się zamknąć w domu, maleńka. — Puszcza mi oko.
— No to mów, co tam ciekawego u ciebie? — Splatam ręce razem, opierając łokcie na stole, a na rękach brodę. Wpatruję się w nią intensywnie, bo przyjaciółka zmieniła się przez ostatnie tygodnie, a w pracy nie zawsze mamy czas na plotki.
— Poznałam kogoś — mówi, a jej oczy zaczynają błyszczeć.
— No… a coś więcej? — Ponaglam ją, bo jestem bardzo ciekawa, a ona lubi mnie torturować.
— Ma na imię Arek, ma dwadzieścia cztery lata. Brunet z czarnymi oczami — wzdycha, a ja wybucham śmiechem. Dawno nie widziałam Angeli w takim stanie.
— Gdzie go poznałaś?
— Na czaterii. — Przygryza dolną wargę.
— Żartujesz sobie? — Unoszę lekko głos. W tym samym momencie pojawia się nasze zamówienie, więc milknę, a gdy kelnerka oddala się od naszego stolika, kontynuuję. — Nie mówisz serio, prawda?
— No… całkiem serio. — Wzrusza ramionami i nabiera kawałek pizzy na talerz. Jestem w totalnym szoku.
— A co jeśli to jakiś naciągacz? Gwałciciel? No nie wiem, równie dobrze, może cię okłamywać i być kimś innym.
— On nie kłamie. Spotkaliśmy się już — mówi tak cicho, że ledwo słyszę.
— Co?! — Piszczę z paniką. — Ty oszalałaś!
— Diana, proszę cię. To porządny facet. W ogóle mieszka pod Rzeszowem, więc nie znowuż tak daleko i okazało się, że mamy wspólnych znajomych. Nie masz czym się martwić. — Uśmiecha się delikatnie.
— Oj Angela, Angela. Co ja z tobą mam. — Wzdycham zrezygnowana.
— Mam nadzieję, że kiedyś go poznasz.
— A ja mam nadzieję, że okaże się tym, za kogo go bierzesz i jest tego wart. — Posyłam jej delikatny uśmiech. — Cieszę się, że kogoś poznałaś. Może nie pochwalam tego, w jaki sposób nawiązaliście kontakt, ale życzę ci, by wam się udało.
— Dziękuje. To wiele dla mnie znaczy, naprawdę.
— Dobra.– Unoszę szklankę z piwem. — W takim razie za nas i nasze udane związki. — Stukamy się szkłem i zabieramy za jedzenie pizzy.
Jestem w szoku po tym, co zaserwowała mi przyjaciółka, jednak w doskonałych humorach spędzamy resztę wieczoru.Rozdział 6
Marek
Diana wyszła na miasto z Angeliką, ale nie martwię się o nią. Potrafią o siebie zadbać. Są jak siostry. Martwi mnie jedynie ta „długa historia”, jak to nazwała moja dziewczyna. To znaczy, że coś poszło nie tak. Nigdy nie idzie spać w ciągu dnia i to sprawia, że się denerwuję, ale nie zrobię nic z takiej odległości. Muszę być cierpliwy i poczekać, aż sama mi powie. Oficjalnie rozpoczęliśmy weekend. Wyspani ugotowaliśmy wspólnymi siłami zupę oraz ziemniaki. Do tego odgrzewane kotlety i surówka z ogórka. Nie jestem master chefem, ale wyszło nam całkiem w porządku. Każdy z nas miał w to wkład i w końcu można było zjeść, coś normalnego i na spokojnie, a nie w ciągłym biegu. Mój towarzysz jednak jest nie w sosie. Burczy pod nosem i klnie jak szewc. Mam dość takiego zachowania, więc wybieram się na krótki spacer.
Na parkingu aż roi się od ciężarówek. Każda z nich przewozi kierowców różnych narodowości. Nie obyło się bez spotkania Polaków, którzy mieli już nieźle w czubie. Okazali się jednak bardzo miłymi towarzyszami, z którymi zostałem nieco dłużej.
— Długo już jeździsz? — zadaje pytanie jeden z nich, robiąc i dla mnie drinka.
— Dopiero zacząłem. To mój pierwszy wyjazd — odpowiadam szczerze.
— Słyszeliście? — Drze się, podając mi drinka. — Mamy nowego na pokładzie. Twoje zdrowie i bylebyś nie zwariował. — Unoszą szklanki z napojami, zaśmiewając się.
— Dzięki, panowie — mówię, upijając łyk. Drink jest mocny, ale nie przeszkadza mi to. Zjadłem obiad, więc nie grozi mi szybkie upicie się, a przynajmniej mam taką nadzieję.
— To jak ci się podoba, co? — Mój nowy kolega dosiada się obok.
— Podoba, tylko mojej dziewczynie mniej, ale chyba z czasem jest lepiej.– Wzruszam ramionami.
— To tak jak każdej. Bo rozłąka, bo jak to tak daleko. Ale potem będzie widzieć pieniądze i zmieni szybko zdanie.
— Mam taką nadzieję. Nie wiążę się z tym zawodem przecież na stałe.
— Oj, kolego uwierz mi, tak łatwo nie jest rzucić to w pizdu.
— Daj spokój. Kilka lat i kończę z tym. Uzbieram pieniądze, ustawię się w życiu i skończę z tym — odpowiadam, jakby to było oczywiste i proste.
— Każdy z nas tak mówił na początku swojej kariery. Później zmienią ci się tylko firmy. — Upija łyk, więc robię to samo.
— Serio? Aż tak to uzależnia?
— Serio. I choć nie osiągniesz tym wielkoludem jakiś wielkich prędkości, przyzwyczaisz się. Ten zawód rozleniwia, zobaczysz.
Wzdycham, zastanawiając się jak to będzie w przyszłości. Wiem jedno, nie chcę tu spędzić całego życia. Chcę zapewnić nam lepszy byt i na tym koniec. Choćby się waliło i paliło, nie chcę spędzić tutaj więcej czasu niż to konieczne. Z takim mocnym postanowieniem, zaczyna się moja kariera kierowcy międzynarodowego. I oby mi się to udało.
Siedzimy jeszcze długo na parkingu, rozmawiając o życiu, kobietach, pracy. Każdy z nich zostawił w Polsce dziewczynę, czy żonę. Nie jest łatwo, ale zaakceptowali taki tryb życia i nie mogą się na niego skarżyć.
Gdy wybija północ, wlekę do swojej kabiny. Jestem już nieźle wstawiony. Na weekendzie wódka leje się strumieniami, by zagłuszyć wszystko: samotność, smutek, żal. Tak przynajmniej szybciej czas zleci, a nocą nie będzie szansy na zbytnie rozmyślanie o swoim życiu. To smutne, jednak prawdziwe. Właśnie będąc w swojej pierwszej trasie, na samym jej początku doświadczyłem tego uczucia. Tęsknię za Dianą.
Leżę na górnym łóżku, patrząc przez szyberdach. Noc jest gorąca, a mój współtowarzysz ani myśli odpalić samochód, choć na chwilę, by zchłodzić kabinę. Wydycham ciężkie powietrze i zastanawiam się, dlaczego musiałem trafić na takiego starego pierdziela, który jest zgryźliwy. I jeśli w tygodniu mi to nie przeszkadzało przez natłok obowiązków, tak teraz drażni mnie to okrutnie. Czyżby chłopaki mieli rację? Czy ja kiedyś też taki będę? Dożyję pięćdziesiątki, ba może nawet sześćdziesiątki, będę jeździł i młodym uprzykrzał życie? Na samą myśl robi mi się niedobrze. Ewentualnie to wina wypitego alkoholu. Gorące powietrze wcale nie pomaga na ten chwilowy stan. Zamykam oczy i staram się przestać myśleć. Jednak moje myśli żyją w tym momencie własnym życiem. Co robi moja kobieta? Czy jest bezpieczna? Postanawiam napisać do niej. Może już wróciła. Może ma ochotę na rozmowę.
JA: Cześć skarbie;* i jak wieczór z Angelą?
Czekam piętnaście minut, aż zaczynam przysypiać, a odpowiedzi nie ma. Czyżby poszła spać? A może coś się stało? Czarne myśli zaczynają nawiedzać moją głowę i żałuję, że nie wypiłem więcej, by film urwał mi się od razu po wejściu do łóżka. To cholernie niesprawiedliwe.
Z krótkiej drzemki wyrywa mnie wibracja telefonu. Podnoszę sennie powiekę, ale widząc na ekranie imię mojej kobiety, momentalnie trzeźwieję.
DIANA: Wszystko w porządku, właśnie wróciłam do domu i idę spać. Odezwę się jutro. Kocham;*
JA: Spij słodko:* Kocham:*
Jest prawie druga w nocy, ale rano będzie czas na rozmowę. Teraz w końcu spokojny, mogę odpłynąć do krainy Morfeusza. Choć z pewnością nie będzie to zbyt długi sen. Za parę godzin wzejdzie słońce, a to już tylko kwestia czasu, kiedy mnie obudzi.