Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aż zabraknie nam gwiazd - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Aż zabraknie nam gwiazd - ebook

Szalona impreza, butelka wódki i pijany youtuber śpiący na siedzeniu przypadkowego samochodu. Co się stanie, gdy taka kombinacja doprowadzi do zderzenia dwóch gwiazd?

Popularny i przyzwyczajony do luksusu Liam nie czerpie już takiej radości z prowadzenia kanału na YouTube jak dawniej. Jego udawany związek ze znajomą youtuberką zakończył się katastrofą: zakochał się w dziewczynie, która woli się umawiać z jego najlepszym przyjacielem.

Maia nie może uwolnić się od koszmarów, które śnią jej się od czasu wypadku. Ciężko pracuje, by utrzymać siebie i bezrobotną, nadużywającą alkoholu matkę. Codziennie odwiedza w szpitalu pewną gwiazdę, której światło powoli gaśnie…

Pozwól, aby historia tych dwojga złamała ci serce… i posklejała je na nowo.

Ponad 700 000 czytelników na hiszpańskim Wattpadzie!

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67931-01-4
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pro­log

Czy zasta­na­wia­li­ście się kie­dyś nad tym, co się dzieje, gdy umiera gwiazda?

Gwiazdy zamie­niają wodór w tlen, żeby mogły świe­cić. Póź­niej, kiedy wodór się koń­czy, a w jądrze zostaje sam hel, gwiazda staje się chłod­niej­sza i jaśniej­sza. Nastę­puje eks­plo­zja. To zja­wi­sko jest znane jako „super­nowa”; gwiazda umiera, a z jej pozo­sta­ło­ści powstaje błysz­cząca gwiazda neu­tro­nowa.

Ze wszyst­kich zna­nych nam gwiazd naj­dal­szą jest Deneb. Znaj­duje się około trzech tysięcy lat świetl­nych od naszej pla­nety, więc dzi­siej­szej nocy, gdy zoba­czymy, jak lśni nad naszymi gło­wami, będziemy patrzeć na świa­tło, które roz­po­częło swoją podróż w cza­sach Impe­rium Rzym­skiego. Na tej samej zasa­dzie świa­tło, które emi­tuje teraz, będzie widoczne dopiero za trzy tysiące lat, o ile wtedy będziemy jesz­cze ist­nieć jako ludzie.

To ozna­cza, że jeśli w tej chwili Deneb by wybu­chła, nawet nie zda­li­by­śmy sobie z tego sprawy. Dla nas wciąż błysz­cza­łaby tak samo jak zawsze.

Sie­dem mie­sięcy temu w mojej galak­tyce zga­sła gwiazda. Miała na imię Deneb i była moją star­szą sio­strą.

Inny fakt naukowy jest taki, że cza­sami po śmierci gwiazdy nie two­rzy się gwiazda neu­tro­nowa, tylko czarna dziura.1. GWIAZDOZBIÓR ANDROMEDY

1

Gwiaz­do­zbiór Andro­medy

Maia

W moim pokoju stoi jesz­cze puste łóżko.

Zostały także gwiazdy przy­kle­jone do sufitu. Mój ulu­biony gwiaz­do­zbiór, Andro­meda, znaj­duje się tuż nad moim łóż­kiem. Pamię­tam legendę o Andro­me­dzie, ponie­waż sio­stra opo­wia­dała mi ją każ­dej nocy, ale teraz sta­ram się o tym nie myśleć.

Jest dokład­nie 9.58 rano i za dwie minuty zadzwoni budzik. Tej nocy pra­wie nie spa­łam. Obu­dziły mnie pierw­sze pro­mie­nie słońca, które wci­snęły się mię­dzy zasłony, i od tam­tej pory wpa­truję się w sufit w ciszy, błą­dząc gdzieś myślami. Nie prze­staję się zasta­na­wiać, dla­czego nie zdję­łam tych gwiazd. Minęło już sie­dem mie­sięcy od tam­tego dnia, dzie­wią­tego sierp­nia, kiedy obie­ca­łam sobie, że to zro­bię.

Ale gwiazdy wciąż tu są.

Dowie­dzia­łam się dopiero z tele­wi­zyj­nych wia­do­mo­ści. Wypa­dek z udzia­łem wielu pojaz­dów, osiem osób zabi­tych, kil­ka­na­ście ran­nych. Ni­gdy nie byłam dobra z mate­ma­tyki, ale wie­dzia­łam, że mama i Deneb powinny już prze­je­chać ten odci­nek auto­strady, kiedy doszło do wypadku. Albo, co naj­wy­żej, obie są wśród ran­nych. Nie dopusz­cza­łam do sie­bie alter­na­tywy.

Dalej trzy­ma­łam się naj­ko­rzyst­niej­szych moż­li­wo­ści, nawet wtedy, gdy dosta­łam tele­fon ze szpi­tala.

Wzdy­cham i wycią­gam rękę, żeby wyłą­czyć budzik. Potem wstaję z łóżka i wlokę się do łazienki. Ponie­waż przed pój­ściem spać nie zmy­łam maki­jażu, wokół oczu mam czarne obwódki od tuszu, przez co wyglą­dam jak szop pracz. Myję twarz i zbie­ram włosy w kucyk. Moje mię­śnie są zmę­czone i bra­kuje mi sił, by nor­mal­nie się poru­szać.

Zasłonka do wanny leży na pod­ło­dze, bo mama zerwała ją tydzień temu i jesz­cze nie byłam w sta­nie zawie­sić jej ponow­nie. Nie ma już pasty do zębów, więc przed pracą będę musiała wysko­czyć do super­mar­ketu. Nie pamię­tam, kiedy ostatni raz otwie­ra­łam lodówkę, ale liczę, że mamy cho­ciaż coś na śnia­da­nie, bo nie uśmie­cha mi się jechać na drugi koniec mia­sta z pustym żołąd­kiem.

Wra­cam do pokoju, żeby się ubrać i poście­lić łóżko. Wczo­raj zosta­wi­łam na biurku otwarty notat­nik, ale wolę nie wie­dzieć, co napi­sa­łam. Byłam taka zmę­czona, że wszyst­kie moje wspo­mnie­nia są nie­wy­raźne. Rzu­cam ostat­nie spoj­rze­nie na gwiazdy na sufi­cie i na łóżko, na któ­rym spała Deneb, i przed wyj­ściem robię głę­boki wdech. Chcia­łam odwlec ten moment naj­dłu­żej, jak się da, ale nie mogę wiecz­nie sie­dzieć w zamknię­ciu.

Witaj­cie w cudow­nym życiu Mai Allen.

Cho­ciaż zegar wska­zuje już dzie­siątą rano, dom jest pogrą­żony w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści, ponie­waż ktoś zacią­gnął wszyst­kie zasłony. Ostroż­nie zamy­kam za sobą drzwi i włą­czam świa­tło na kory­ta­rzu. Sły­szę deli­katny szmer tele­wi­zora, a na ścia­nie w salo­nie widzę nie­bie­skie bły­ski. Wygląda to jak sce­ne­ria hor­roru, ale w pokoju dzien­nym nie czeka na mnie żaden ogromny mor­ski potwór, jak w legen­dzie o Andro­me­dzie, tylko moja matka.

Po wej­ściu do środka od razu otwie­ram okno i odsła­niam zasłony. Za moimi ple­cami mama wydaje z sie­bie jęk. Kiedy na nią patrzę, w gar­dle czuję ucisk, który pra­wie nie pozwala mi oddy­chać. Śpi na sofie w roz­mem­ła­nym ubra­niu i z potar­ga­nymi wło­sami. Na pod­ło­dze walają się torebki po fryt­kach i puszki po piwie. Ten widok spra­wia, że prze­wraca mi się w żołądku, a poczu­cie winy wci­ska się głę­boko do trzewi.

Wczo­raj pra­co­wa­łam do późna. W piąt­kowe wie­czory w barze są tłumy, więc do domu wró­ci­łam dopiero o trze­ciej nad ranem. Kiedy weszłam, mama była jesz­cze trzeźwa. Pró­bo­wa­łam ją nakło­nić, żeby poło­żyła się do łóżka, ale zapew­niła, że ma wszystko pod kon­trolą. Oczy­wi­ście wie­dzia­łam, że kła­mie, bo ona ni­gdy nie ma niczego „pod kon­trolą”, ale byłam zbyt zmę­czona, żeby się kłó­cić.

Powin­nam była bar­dziej nale­gać.

– Mamo – szep­czę, potrzą­sa­jąc nią deli­kat­nie. Wydaje jęk i zaci­ska powieki. – Chodź, zapro­wa­dzę cię do łóżka.

Nie otwie­ra­jąc oczu, przy­ta­kuje i pozwala sobie pomóc. Tak strasz­nie śmier­dzi alko­ho­lem, że aż pieką mnie oczy. Wkła­dam ramię pod jej kark i z tru­dem udaje mi się posa­dzić ją na sofie. Potem zbie­ram w sobie wszyst­kie siły, żeby ją pod­nieść. Całe szczę­ście, że jest chętna do współ­pracy. Zarzu­cam sobie jej rękę na ramiona i powoli cią­gnę ją w stronę kory­ta­rza. Teraz jest to dla mnie łatwiej­sze niż jesz­cze kilka mie­sięcy temu. Boli mnie myśl, że to może przejść w nawyk.

– Nie powin­naś spać na sofie. – Ganię ją po cichu, widząc, jak trudno jej iść. Na pewno mocno bolą ją plecy.

– Zasie­dzia­łam się – odpo­wiada i prze­żuwa ślinę, jakby zaschło jej w ustach. Kiedy prze­cho­dzimy obok mojego pokoju, patrzy na zamknięte drzwi. – Twoja sio­stra jest w środku? Chcę, żeby poszła do… super­mar­ketu, tak. Nie ma już piwa.

Czuję ukłu­cie w klatce pier­sio­wej. Jest gorzej, niż sądzi­łam. Mimo że bar­dzo się sta­ram, by łzy nie napły­nęły mi do oczu, nie daję rady ich powstrzy­mać. Mru­gam, żeby je ukryć, i oddy­cham z ulgą, kiedy wresz­cie wcho­dzimy do jej sypialni.

Mama opada na łóżko wyczer­pana, udaje mi się zdjąć jej buty, a potem przy­kry­wam ją kocem, by nie zmar­zła. Na chwilę wycho­dzę do kuchni po szklankę wody i tabletkę i obie rze­czy zosta­wiam na szafce noc­nej.

– Weź to po prze­bu­dze­niu – mówię jej.

Chcę już odejść, ale łapie mnie za rękę. Kiedy się odzywa, oczy ma już pra­wie zamknięte, a jej głos jest szep­tem.

– Dzię­kuję, Deneb.

Prze­ły­kam ślinę.

– Odpo­czy­waj, mamo.

Wycho­dzę z pokoju i zamy­kam za sobą drzwi. W klatce pier­sio­wej wciąż czuję bole­sny ucisk, ale nie mam już łez.

Myślę, że część mamy umarła w dniu wypadku. Ta druga część wciąż tu jest i użala się nad sobą. Wcze­śniej pra­co­wała jako kucharka w barze szyb­kiej obsługi, ale ją zwol­nili, a teraz chce, bym uwie­rzyła, że szuka pracy, pod­czas gdy obie wiemy, że tak nie jest. Całe dnie spę­dza w domu, żyjąc mię­dzy sofą a łóż­kiem. Cza­sem, kiedy sia­damy razem do kola­cji, opo­wiada mi o chło­paku, który dopro­wa­dził do wypadku.

Miał dopiero szes­na­ście lat. Wybrał się ze zna­jo­mymi na imprezę. Pił. Sądził, że jest na tyle trzeźwy, by usiąść za kół­kiem, i wyje­chał na drogę. Jego lek­ko­myśl­ność wpę­dziła do grobu jego i jego zna­jo­mych. Chcia­ła­bym powie­dzieć, że mi przy­kro, bo miał przed sobą całe życie, ale nie czuję niczego. Ten chło­pak znisz­czył moją rodzinę.

Kiedy to się stało, moja sio­stra miała tylko dwa­dzie­ścia dwa lata. Ona też miała jesz­cze wszystko przed sobą.

Gdy zabie­ram się do sprzą­ta­nia salonu, trzęsą mi się ręce. Biorę worek na śmieci i wrzu­cam do niego wszyst­kie puszki po piwie i resztki prze­ką­sek. Wyłą­czam tele­wi­zor. Potem wra­cam do kuchni i ener­gicz­nie myję ręce, jak­bym mogła usu­nąć ze skóry wspo­mnie­nia z tego poranka i w ten spo­sób wyrzu­cić je z głowy, ale nie jest to moż­liwe.

Jak głosi legenda, Kasjo­peja, kró­lowa Etio­pii, była tak piękna i próżna, że uwa­żała się za lep­szą od mor­skich nimf. Wście­kły bóg Nep­tun posłał do jej kraju potwora. Jedy­nym spo­so­bem na zła­go­dze­nie jego gniewu było odda­nie potwo­rowi księż­niczki Andro­medy. Dziew­czynę przy­wią­zano do skały na plaży i zmu­szono do pod­da­nia się karze, na którą nie zasłu­żyła. Kiedy Andro­meda sądziła, że zbliża się jej koniec, usły­szała gło­śny szum wia­tru. Per­se­usz, pół­bóg, przy­był na swoim skrzy­dla­tym koniu, by ją ura­to­wać.

Przy­pusz­czam, że mama i ja przy­po­mi­namy Andro­medę i Kasjo­peję, tyle że ona ule­gła potwo­rowi i tylko ja mogę utrzy­mać ją na powierzchni. W praw­dzi­wym świe­cie nie ist­nieją pół­bo­go­wie. Nie ma też nikogo, kto przy­bę­dzie ci na ratu­nek.

Przed wyj­ściem biorę tele­fon, klu­cze i tro­chę pie­nię­dzy, szybko rzu­cam okiem na zawar­tość lodówki. Nie mia­łam ochoty wybie­rać się do super­mar­ketu, ale zmie­ni­łam zda­nie. Potrze­buję wyjść stąd jak naj­szyb­ciej. Pospiesz­nie scho­dzę po scho­dach z por­tyku i patrzę w niebo, które zapeł­niło się chmu­rami.

Kiedy pró­buję otwo­rzyć samo­chód, uświa­da­miam sobie, że w nocy zapo­mnia­łam go zamknąć, i prze­kli­nam pod nosem. Miesz­kamy w małym mia­steczku i znamy wszyst­kich sąsia­dów, ale nie lubię grze­szyć pew­no­ścią sie­bie. Wsia­dam i uru­cha­miam sil­nik. Kiedy patrzę w lusterko wsteczne, żeby ruszyć, zaczy­nam krzy­czeć tak gło­śno, że mój głos nie­sie się po całej oko­licy.

W moim samo­cho­dzie śpi jakiś chło­pak.2. POZNAJĄC LIAMA HARPERA

2

Pozna­jąc Liama Har­pera

Liam

Wzdy­cham i mocno ści­skam kie­row­nicę. Zapar­ko­wa­łem przed domem dwa­dzie­ścia minut temu i dziwne, że jesz­cze nikt nie przy­szedł, by mnie stąd wycią­gnąć. Muzyka gra tak gło­śno, że sły­szę ją nawet w aucie. Nie muszę się mar­twić o to, czy hałas prze­szka­dza sąsia­dom. Zna­jąc mamę, na pewno zapro­siła całe osie­dle.

Roz­świe­tla się ekran tele­fonu leżą­cego na sie­dze­niu pasa­żera. Adam od rana przy­syła mi wia­do­mo­ści. Nawet ich nie prze­czy­ta­łem. Tak naprawdę przez cały dzień nie korzy­sta­łem z tele­fonu. Rano go wyci­szy­łem, uprze­dza­jąc nie­uchronną lawinę powia­do­mień, która miała nadejść. Jestem pewien, że tysiące osób wspo­mniało o mnie na Twit­te­rze i Insta­gra­mie.

Liam Har­per obcho­dzi uro­dziny i jego obser­wu­jący wysy­łają mu życze­nia ze wszyst­kich stron świata.

A ja nie czuję nic.

Dzie­więt­na­ście lat to nic wyjąt­ko­wego. Kiedy mia­łem szes­na­ście, marzy­łem, żeby być peł­no­letni, bo sądzi­łem, że stanę się „doro­sły” i że moje życie zmieni się o sto osiem­dzie­siąt stopni. Będę miał wię­cej swo­body, będę się uma­wiał z dziew­czy­nami, cho­dził do dys­ko­tek i będę mógł pić alko­hol i palić papie­rosy zawsze, kiedy naj­dzie mnie na to ochota. Rzecz w tym, że teraz, kiedy już to wszystko robię, moje życie jest tak samo żało­sne jak wcze­śniej. Albo nawet jesz­cze bar­dziej.

W końcu posta­na­wiam odblo­ko­wać tele­fon po raz pierw­szy tego dnia. Dzięki zrzu­tom ekranu, które przy­słał mi Adam, prze­ko­nuję się, że fak­tycz­nie, moje nazwi­sko rzą­dzi na Twit­te­rze. Są setki twe­etów z życze­niami. Nie pamię­tam, ile ich dosta­łem w zeszłym roku, ale liczby musiały gwał­tow­nie spaść, bo Adam opa­trzył zdję­cie komen­ta­rzem peł­nym wyrzutu:

„Byłoby ich wię­cej, gdy­byś nie znik­nął na cały dzień”.

Nie cier­pię tego, że on zawsze ma rację.

Adam wszedł do naszego życia, kiedy mama zatrud­niła w swo­jej fir­mie nowego dyrek­tora do spraw komu­ni­ka­cji. Jest pro­jek­tantką mody i jej marka jest już znana w Anglii i za gra­nicą. Kiedy czło­wiek znaj­duje się w cen­trum zain­te­re­so­wa­nia, musi dbać o swój wize­ru­nek. Adam miał jej tylko dora­dzać, a osta­tecz­nie się z nią oże­nił.

Teraz jest moim ojczy­mem. Wciąż pełni także funk­cję naszego „agenta”, a od kiedy wyro­bi­łem sobie nazwi­sko na YouTu­bie, nie ma spo­sobu, żeby zosta­wił mnie w spo­koju. Gdyby to ode mnie zale­żało, zacho­wał­bym swoją toż­sa­mość w tajem­nicy. Chciał­bym być zwy­czaj­nym chło­pa­kiem, który wrzuca do inter­netu różne głu­poty, ale raczej nie mogłem na to liczyć. Mama zoba­czyła we mnie szansę na posze­rze­nie grona swo­ich klien­tów i od kilku lat wszy­scy moi obser­wu­jący wie­dzą, że jestem jej synem. Poja­wiła się nawet w paru moich fil­mi­kach.

Każda plama na moim wize­runku wpły­nę­łaby nega­tyw­nie na jej wize­ru­nek. Wła­śnie dla­tego Adam cią­gle mi przy­po­mina, jak mam się zacho­wy­wać i czego ni­gdy, pod żad­nym pozo­rem, nie wolno mi robić. Ma taką obse­sję, że aż dziwne, że tak długo zwle­kał z wyrzu­ce­niem mi, że moje pro­file w mediach spo­łecz­no­ścio­wych są mar­twe od wielu godzin.

Szcze­rze mówiąc, uśmie­cha­nie się do kamery to ostat­nie, na co mam teraz ochotę. Wiem jed­nak, że nie mam innego wyj­ścia, więc prze­glą­dam się w lusterku wstecz­nym i mierz­wię dło­nią burzę loków. Potem włą­czam oświe­tle­nie wewnętrzne, biorę tele­fon i zaczy­nam nagry­wać.

Zaj­muje mi to tylko trzy­dzie­ści sekund. Jestem już tak przy­zwy­cza­jony, że wycho­dzi dobrze za pierw­szym razem. Witam się, dzię­kuję za wszyst­kie życze­nia i żegnam się z cza­ru­ją­cym uśmie­chem. Nagra­nie publi­kuję na moich sto­ries na Insta­gra­mie, a potem wcho­dzę na Twit­tera i laj­kuję kilka twe­etów od moich obser­wu­ją­cych. Wszyst­kie wydają się jed­na­kowe, więc nie zawra­cam sobie głowy czy­ta­niem do końca choćby jed­nego. Jeśli ktoś by się o tym dowie­dział, pomy­ślałby, że jestem dup­kiem. No cóż. Miałby rację. Jestem dup­kiem i co z tego? Tak wygląda życie w realu. Żadna z tych osób nie zna mnie naprawdę. Po co mieć miliony obser­wu­ją­cych w inter­ne­cie, skoro jak przy­cho­dzi co do czego, czuję się kom­plet­nie samotny?

Jesz­cze raz prze­glą­dam się w lusterku, popra­wiam koł­nie­rzyk bluzy, zmu­szam się do jed­nego z moich naj­lep­szych uśmie­chów i wysia­dam z samo­chodu. Miesz­kamy na pry­wat­nym osie­dlu w Lon­dy­nie, mury ota­cza­jące pose­sję są wyso­kie na ponad dwa metry. Wciąż się zasta­na­wiam, do czego służą, bo nie prze­szko­dziły w tym, żeby tego wie­czoru mój dom zapeł­nił się obcymi.

Nie­trudno jest mi prze­mknąć nie­zau­wa­żo­nym. Idę szybko mię­dzy ludźmi, nie patrząc na nikogo, i wzdy­cham z ulgą, gdy w tłu­mie dostrze­gam zna­jomą twarz. To atle­tycz­nie zbu­do­wana kobieta, któ­rej ramiona są trzy razy szer­sze od moich. Odpo­wiada za bez­pie­czeń­stwo na wszyst­kich impre­zach mamy. Ponie­waż jest ubrana w uni­form, bar­dzo wąt­pię, by przy­szła bawić się na przy­ję­ciu.

– Spóź­ni­łeś się – rzuca z poważną miną, kiedy pod­cho­dzę.

Posy­łam jej zaro­zu­miały uśmiech.

– Cze­ka­nie jest naj­lep­sze.

W środku muzyka gra gło­śniej. Gdy­bym to ja orga­ni­zo­wał tę imprezę, zała­twił­bym ekipę oświe­tle­niową, żeby stwo­rzyć lep­szy kli­mat. Mama wolała włą­czyć żyran­dole zwi­sa­jące z sufitu i nadać przy­ję­ciu bar­dziej wyra­fi­no­wany cha­rak­ter, co wyraź­nie poka­zuje, jakie są jej praw­dziwe inten­cje. Moje uro­dziny to tylko kolejna oka­zja, żeby zapro­sić part­ne­rów biz­ne­so­wych i influ­en­ce­rów, z któ­rymi mogłaby współ­pra­co­wać w przy­szło­ści.

Zasta­na­wiam się, czy nasi goście też uznają, że impreza jest nudna jak flaki z ole­jem. Nie dziwi mnie widok tele­fo­nów w górze. Zazwy­czaj spo­tka­nie z innymi oso­bi­sto­ściami zna­nymi z inter­netu jest rów­no­znaczne z nagry­wa­niem nawet naj­mniej­szych szcze­gó­łów, żeby potem wrzu­cić je do sieci. Roz­po­znaję twa­rze kilku zna­nych youtu­be­rów, do któ­rych Adam pew­nie pora­dziłby mi podejść, ale nie jestem w nastroju. Mój salon jest pełen ludzi, a nie widzę żad­nego z moich kum­pli.

Żadna z tych osób nie przy­szła do mnie.

Daw­niej wcale bym się tym nie prze­jął. Liam sprzed roku wszedłby tu, robiąc z sie­bie bła­zna, i w mig prze­ko­nałby do sie­bie wszyst­kich obec­nych. Potem wybrałby się z kum­plami do dys­ko­teki, a następ­nego poranka obu­dziłby się ska­co­wany w łóżku jakiejś pozna­nej w nocy dziew­czyny. Wró­ciłby do domu, żeby sta­nąć przed kamerą i gadać jakieś bzdury, a póź­niej cały pro­ces powta­rzałby się od początku. Dzień po dniu, dzień po dniu i tak dalej. Aż to wszystko stra­ci­łoby sens.

W tym roku moje dzie­więt­na­ste uro­dziny zbie­gły się w cza­sie ze zgro­ma­dze­niem dwu­na­stu milio­nów sub­skry­ben­tów na YouTu­bie. Adam zapro­po­no­wał, byśmy uczcili to w wiel­kim stylu, ale sta­now­czo odmó­wi­łem. Chcia­łem tylko, żeby przez kilka dni wszy­scy zosta­wili mnie w spo­koju, a zamiast tego dostaję tę imprezę.

Cho­ciaż pod­cho­dzi do mnie kilku zna­jo­mych, nawet się nie zatrzy­muję, tylko idę pro­sto na tylne patio. Wita mnie zimny podmuch, na nie­bie nie widać ani jed­nej gwiazdy. Biorę haust świe­żego powie­trza, jak­bym dusił się w środku.

– Teraz raczy­łeś się zja­wić? – Ktoś wzdy­cha za moimi ple­cami. – Palant. Tyle osób całuje ci dupę, że nie zamie­rzam skła­dać ci życzeń.

Po raz pierw­szy tego wie­czoru na moich ustach poja­wia się szczery uśmiech.

Evan jest moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem od nie­pa­mięt­nych cza­sów. Jeste­śmy jak bra­cia. Był przy mnie, kiedy otwo­rzy­łem swój kanał na YouTu­bie, poja­wił się w wielu moich fil­mi­kach, a potem posta­no­wił otwo­rzyć wła­sny. Nie­dawno dobił do sied­miu milio­nów sub­skry­ben­tów. Może i jego kanał nie rósł tak szybko jak mój, ale two­rzy naprawdę war­to­ściowe tre­ści i jest dumny ze swo­ich osią­gnięć. No i znacz­nie lepiej ode mnie radzi sobie z tą całą „popu­lar­no­ścią”. Z każ­dym dniem nabie­ram coraz więk­szej pew­no­ści, że jest do tego stwo­rzony.

Odwra­cam się do niego i pozwa­lam, by uści­snął mnie tak, że nie­mal trzesz­czą mi kości. Potem odpy­cham go ze śmie­chem i w żar­tach wymie­niamy parę cio­sów.

– No i? Jak się czu­jesz jako dzie­więt­na­sto­la­tek? – pyta, po czym mie­rzy mnie wzro­kiem z góry na dół. – Jestem roz­cza­ro­wany, stary. Wyglą­dasz na takiego samego dupka co wczo­raj.

– Czuł­bym się lepiej, gdy­by­śmy mieli alko­hol.

– No jasne, że mamy alko­hol. – Łapie mnie za ramię i cią­gnie. Kiedy zauważa, że nie prze­staję roz­glą­dać się dookoła, dodaje z gry­ma­sem: – Wiesz, że bar­dzo sza­nuję twoją matkę, ale jej przy­ja­ciele mnie prze­ra­żają. Widzia­łem dziew­czynę ubraną jak papuga.

– One się przy­naj­mniej myją.

– Stary, prze­stań się już cze­piać.

Znowu się uśmie­cham. Kilka mie­sięcy temu Evan wymy­ślił sobie, że przez tydzień nie będzie brał prysz­nica, a potem nagrał fil­mik w takim sta­nie i wrzu­cił go do inter­netu. Oczy­wi­ście jego obser­wu­ją­cym nie­zbyt spodo­bał się ten pomysł.

– A skoro o mojej matce mowa, wiesz, gdzie ona jest? Nie da się jej zna­leźć w tym tłu­mie.

Przy­ja­ciel kręci głową.

– Nie, ale wcze­śniej widzia­łem Adama, jak roz­ma­wiał z Michelle.

– No tak – odpo­wia­dam i nagle się spi­nam. Evan zna mnie lepiej niż kto­kol­wiek inny, więc szybko zauważa zmianę mojego nastroju.

– Spró­buj myśleć o czymś innym, okej? Tylko dziś. – Zachęca, ude­rza­jąc mnie ramie­niem. – Baw się, stary. Nie co dzień koń­czy się dzie­więt­na­ście lat.

Przy­ta­kuję roz­tar­gniony i pozwa­lam, żeby popro­wa­dził mnie w stronę basenu. Evan nie prze­staje się uśmie­chać do gości. Poru­sza się swo­bod­nie, bo w takich sytu­acjach czuje się jak ryba w wodzie. Cie­szy się też więk­szą wol­no­ścią niż ja. Odkąd prze­pro­wa­dził się do Lon­dynu na stu­dia, jest panem swo­jego życia i sam podej­muje decy­zje. Naukę łączy z YouTube’em, bo to go uszczę­śli­wia. A przede wszyst­kim nikt nie kwe­stio­nuje każ­dej rze­czy, jaką posta­na­wia opu­bli­ko­wać, choćby była naj­bar­dziej absur­dalna.

Pod tym wzglę­dem się róż­nimy. Po pierw­sze dla­tego, że Adam tak mnie ciśnie, że nie mogę nawet ode­tchnąć. I także dla­tego, że w głębi duszy spo­dzie­wa­łem się, że mama się wściek­nie, kiedy jej powiem, że chcę rzu­cić naukę. Ale nie zro­biła tego. Prze­ciw­nie – nawet mnie do tego zachę­cała.

Idziemy w stronę sof przy base­nie, gdzie zwy­kle zale­gają moi kum­ple. Zazwy­czaj jest nas czte­rech, ale kiedy tam docie­ramy, widzimy tylko Maxa. Zrywa się na równe nogi i pod­cho­dzi do nas z uśmie­chem. Faj­nie, że się zja­wił, choć tak naprawdę nie łączą nas zbyt bli­skie rela­cje. Ale przy­naj­mniej wiem, że przy­szedł tu dla mnie.

– Sta­rze­jesz się, co? – mówi na powi­ta­nie.

– Dzie­więt­na­ście lat, stary – odpo­wiada Evan, kle­piąc mnie po ple­cach. – A wydaje się, jakby zale­d­wie wczo­raj wsa­dzał sobie ołówki do nosa.

Prze­wra­cam oczami, a Max uśmie­cha się szy­der­czo.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego, Liam – mówi. – Przy­tu­lił­bym cię, ale nie przy ludziach.

Evan kiwa głową z poważną miną.

– Musimy dbać o naszą repu­ta­cję.

– Wal­cie się.

Obaj wybu­chają śmie­chem. Udaję, że się złosz­czę, ale tak naprawdę nie mogę powstrzy­mać uśmie­chu. Aku­rat wtedy, gdy zaczy­nam odzy­ski­wać nadzieję na ten wie­czór, odwra­cam się i zauwa­żam ją w tłu­mie.

Oto kolejny powód, dla któ­rego nie chcia­łem tu przy­cho­dzić.

Michelle i ja pozna­li­śmy się w zeszłym roku na pew­nym even­cie. Ona pro­wa­dziła rela­cję na żywo na Insta­gra­mie, a Eva­nowi i mnie strze­lił do głowy cudowny pomysł, by wydur­niać się za jej ple­cami. Jej obser­wu­jący osza­leli, kiedy popro­siła, bym do niej dołą­czył i powie­dział coś sen­sow­nego. Roze­szły się plotki, że ze sobą flir­tu­jemy, i Adam dostrzegł w tym szansę.

Michelle wyro­biła sobie markę w mediach spo­łecz­no­ścio­wych za sprawą cier­pli­wo­ści i cięż­kiej pracy. Chce być pro­jek­tantką, tak jak moja mama, i na razie zaj­muje się w inter­ne­cie pora­dami w kwe­stiach mody. Liczby nie kła­mią, jest dobra w tym, co robi. Pew­nego popo­łu­dnia Adam zapro­sił ją do domu i zapro­po­no­wał nam układ, na który ni­gdy nie powi­nie­nem był się zgo­dzić.

Żad­nych uczuć, żad­nego zaan­ga­żo­wa­nia. Pry­wat­nie mie­li­śmy być przy­ja­ciółmi, ale publicz­nie mie­li­śmy uda­wać parę i zyskać roz­po­zna­wal­ność dzięki popu­lar­no­ści tego dru­giego. Nasz plan miał wszystko, by się powieść. Mie­li­śmy zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wać media spo­łecz­no­ściowe.

Ale się w niej zako­cha­łem.

A Michelle zaczęła się spo­ty­kać z jed­nym z moich naj­lep­szych kum­pli.

Kiedy widzę, że idzie w moją stronę w sukience według jed­nego z naj­now­szych pro­jek­tów mamy, czuję, jak żołą­dek pod­cho­dzi mi do gar­dła. Każdy zwró­ciłby uwagę na to, jak sukienka dopa­so­wuje się do jej cudow­nych kształ­tów, ale ja nie odry­wam wzroku od jej oczu. Staje przede mną z uśmie­chem.

– Wszystko mi jedno, ile masz lat, zawsze będziesz knyp­kiem. Wiesz o tym, prawda? – pyta w żar­tach.

Zakrawa na iro­nię, że mówi do mnie w taki spo­sób, bio­rąc pod uwagę, że jestem od niej wyż­szy o jakieś dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów. Ale nie wspo­mi­nam o tym.

– Jesteś tylko o rok star­sza, a już uwa­żasz się za doj­rzal­szą.

– O doj­rza­ło­ści poroz­ma­wiamy wtedy, gdy prze­sta­niesz walić pię­ściami w ścianę jak jakiś tro­glo­dyta.

Powstrzy­muję uśmiech.

– Wiesz, że tego nie robię.

– Wszy­scy to robi­cie.

Spo­dziewa się, że zaprze­czę, ale cho­ciaż nie ma racji, posta­na­wiam odpu­ścić.

– Prze­pra­szam, co powie­dzia­łaś? – pytam iro­nicz­nie, pod­no­sząc rękę do ucha. – Życzysz mi wszyst­kiego naj­lep­szego? Och, dzięki, Michelle, jesteś bar­dzo miła.

Popy­cha mnie ze śmie­chem.

– Nie potrze­bu­jesz wię­cej życzeń.

Wzru­szam ramio­nami.

– Życzeń ni­gdy za wiele.

Przez kilka chwil patrzymy na sie­bie w mil­cze­niu, aż w końcu ona się uśmie­cha i wyj­muje z torebki tele­fon. Odwra­cam wzrok, nagle czuję zakło­po­ta­nie. Dobrze wiem, co się zaraz wyda­rzy.

– Insta­gram? – suge­ruje Michelle. Udaję, że mnie to nie rusza, i zacho­wuję się jak gdyby ni­gdy nic.

– Tylko żebym ład­nie wyszedł.

Oczy­wi­ście. Michelle jest praw­dziwą eks­pertką. Staje obok mnie, kła­dzie moją rękę na swo­ich ramio­nach i daje mi buziaka w poli­czek, by zro­bić zdję­cie. Uśmie­cham się, nie patrząc w kamerę, żeby wyglą­dało natu­ral­niej. Kiedy już jest gotowe, odsuwa się, nie odry­wa­jąc wzroku do tele­fonu.

– Przy­stoj­niak – mówi żar­to­bli­wym tonem. Pisze coś, a potem poka­zuje mi fotkę. – Jest okej?

Sta­ram się, żeby moja mina nie zdra­dziła hura­ganu emo­cji, które miaż­dżą moją klatkę pier­siową. Po pro­stu przy­ta­kuję i usi­łuję nie przy­wią­zy­wać wagi do tego, co napi­sała u góry, bo wiem, że tak naprawdę wcale tak nie czuje.

„Szczę­śli­wej dzie­więt­nastki, skar­bie. Kocham cię”.

Wtedy zja­wia się Max i obej­muje ją od tyłu. Michelle się wzdryga i ner­wowo roz­gląda dookoła, czy przy­pad­kiem ktoś na nas nie patrzy. Jestem cie­kaw, jak on się z tym wszyst­kim czuje. To nie może być nic przy­jem­nego, kiedy twoja dziew­czyna udaje, że spo­tyka się z jed­nym z two­ich kum­pli. Muszą trzy­mać swój zwią­zek w tajem­nicy, bo gdyby to wyszło na jaw, zro­biłby się wielki skan­dal. „Tylko u nas: Liam Har­per zdra­dzony przez swoją dziew­czynę i przez naj­lep­szego przy­ja­ciela!”

Oni idą razem do domu, a ja sia­dam z Eva­nem, który świet­nie mnie zna i od razu podaje mi drinka. Wypi­jam jed­nym hau­stem i krzy­wię się, gdy alko­hol prze­la­tuje mi przez gar­dło. Potem roz­glą­dam się i uświa­da­miam sobie, że oszu­kuję samego sie­bie. Nie mogę już dłu­żej.

To wszystko, moje życie, to prze­sada. Impreza, moja matka, Adam, Michelle, Max, dwa­na­ście milio­nów sub­skry­bu­ją­cych, któ­rzy ocze­kują, że codzien­nie będę wrzu­cał fil­miki, zdję­cie, na któ­rym Michelle kła­mie, pisząc, że mnie kocha, tysiące twe­etów z życze­niami, któ­rych i tak jest za mało, to, że brak mi pomy­słów, a przede wszyst­kim świa­do­mość tego, że w niczym nie przy­po­mi­nam już chło­paka, który rok temu uśmie­chał się do kamery.

Speł­ni­łem wszyst­kie swoje marze­nia.

I jestem cho­ler­nie nie­szczę­śliwy.

To, co wcze­śniej było moją pasją, zamie­niło się w kosz­mar.

Evan jest jedyną osobą, z którą się żegnam przed wyj­ściem z ogrodu. Idę do kuchni i biorę butelkę wódki. Po chwili flaszka leży na tyl­nym sie­dze­niu auta, a ja po pro­stu jadę przed sie­bie. Wybiorę się do jakie­goś hotelu. Albo gdzie­kol­wiek. Byle tylko z dala od świata. Evan ma rację: powi­nie­nem o wszyst­kim zapo­mnieć i dobrze się bawić, przy­naj­mniej tego wie­czoru.

Życie Liama Har­pera może zacze­kać do jutra.

Osta­tecz­nie nie co dzień koń­czy się dzie­więt­na­ście lat.3. INTRUZ

3

Intruz

Maia

No to świet­nie. Może on nie żyje.

Przy­kle­jam nos do szyby i sta­ram się coś doj­rzeć. Wysia­dłam z samo­chodu tak szybko, że nie przyj­rza­łam się intru­zowi. Tak się wystra­szy­łam, że teraz serce wali mi jak młot i mam przy­spie­szony oddech. Pró­buję się uspo­koić, bo w miarę moż­li­wo­ści muszę dzia­łać roz­sąd­nie.

Nie chcę się chwa­lić, ale mam mocne płuca, więc mój krzyk musiał był sły­szalny w całej oko­licy. Dla­tego dzi­wię się, że koleś nawet nie drgnął. Przy­cho­dzą mi do głowy tylko dwie moż­li­wo­ści: albo nie żyje, albo jest nie­przy­tomny, i szcze­rze mówiąc, nie wiem, która z nich jest gor­sza. Mar­twe ciało zna­le­zione w samo­cho­dzie w sobotni pora­nek to jak scena wyjęta pro­sto z hor­roru, zgoda, ale co, jeśli się obu­dzi i okaże się nie­bez­pieczny?

Szyby są matowe i widzę tylko samą postać. Wygląda nor­mal­nie, nie jest ani zbyt krępy, ani wyjąt­kowo chudy, na pewno dość wysoki, bo jest oparty o prze­ciw­le­głe okno, a jego dłu­gie nogi zaj­mują całe sie­dze­nie. Nie rusza się ani o mili­metr i moż­liwe, że nie oddy­cha. Wcze­śniej myśla­łam o tym, by zadzwo­nić na poli­cję, ale miesz­kam w małej miej­sco­wo­ści i nie wiem, ile zająłby im przy­jazd. Szkoda, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc. Oko­lica jest pusta. Przy­pusz­czam, że sąsie­dzi dalej śpią. Kto to wie.

Prze­ły­kam ślinę i wizu­ali­zuję sobie to, co zamie­rzam zro­bić.

Sta­ra­jąc się nie hała­so­wać, otwie­ram drzwi samo­chodu. Chło­pak poru­sza się we śnie. Wstrzy­muję oddech. Na szczę­ście od razu zaczyna chra­pać, jak gdyby ni­gdy nic. Jestem tak przy­zwy­cza­jona do tego zapa­chu, że wyczu­wam go dopiero po dłuż­szej chwili. On nie jest nie­przy­tomny, a tym bar­dziej mar­twy. Po całych nocach ser­wo­wa­nia drin­ków woń wódki roz­po­znam wszę­dzie.

Koleś jest pijany jak bela.

Nachy­lam się, by przyj­rzeć mu się dokład­niej, i prze­ły­kam ślinę. Cho­lera. Na pewno jeste­śmy w podob­nym wieku. W sierp­niu skoń­czy­łam osiem­na­ście lat, a ten chło­pak jest co naj­wy­żej rok albo dwa lata ode mnie star­szy. Każdy by zauwa­żył, jaki jest przy­stojny. Na gło­wie ma pełno ciem­nych, dzi­kich loków, które opa­dają mu na czoło, przez co nie mogę zoba­czyć oczu; ma pro­sty nos i ostre rysy.

Masa emo­cji zagnież­dża się w moim brzu­chu. Szybko odwra­cam wzrok. Dobra, powin­nam sku­pić się na tym, co ważne.

Jak, do cho­lery, ten koleś zna­lazł się w moim samo­cho­dzie?

Oraz, co jest jesz­cze pil­niej­sze: jak mam go stąd wycią­gnąć?

Ten chło­pak o wzro­ście metr osiem­dzie­siąt, który nie prze­staje chra­pać w moim samo­cho­dzie, kom­plet­nie pokrzy­żo­wał mi plany. Powin­nam już być w super­mar­ke­cie. Patrzę na niego, przy­gry­za­jąc wargę, i zasta­na­wiam się, czy mam go obu­dzić, czy nie. Ma na sobie dżinsy, które ide­al­nie leżą na bio­drach, i bluzę z kap­tu­rem. Ale to, że podoba mi się jego styl ubie­ra­nia (i że jest przy­stojny), wcale nie ozna­cza, że jest nie­szko­dliwy.

Przy­su­wam się, żeby lepiej mu się przyj­rzeć. Wtedy znaj­duję odpo­wiedź na wszyst­kie moje pyta­nia, mam ją tuż przed moimi oczami: jego tele­fon.

Zasnął, trzy­ma­jąc go w dłoni. Jego ręka jest uło­żona w taki spo­sób, że tele­fon leży na zagłówku. Naj­lo­gicz­niej byłoby wyjąć go od strony bagaż­nika, ale zamek zaczął szwan­ko­wać w zeszłym tygo­dniu, więc nie chcę ryzy­ko­wać. Zaci­skam usta. To fatalny pomysł, ale nie mam innego wyj­ścia. Tak czy ina­czej, chyba ma twardy sen. Przy odro­bi­nie szczę­ścia nie obu­dzi się.

Dam radę.

Nie zasta­na­wiam się dłu­żej i wsa­dzam nogę do środka. Nabie­ram powie­trza i odpy­cham się, aż znaj­duję się na sie­dze­niu. Umiesz­czam kolano mię­dzy jego roz­ło­żo­nymi nogami i naka­zuję sercu, by się uspo­ko­iło, bo zaraz wyrwie mi się z piersi, a jed­no­cze­śnie wycią­gam się, jak tylko mogę, żeby dosię­gnąć tele­fonu. Kiedy muskam go opusz­kami pal­ców, zdaje mi się, że sły­szę chór śpie­wa­jący _Hal­le­lu­jah_.

Nagle Pan Pijany poru­sza się we śnie, a jego ręka opada pod wła­snym cię­ża­rem i ląduje obok mojego kolana. Pod­ska­kuję tak, że ude­rzam głową o sufit samo­chodu. Choć zro­bi­łam sobie krzywdę, ledwo czuję ból, bo w tej chwili nie myślę jasno. Jestem uwię­ziona mię­dzy jego koń­czy­nami i wpa­dam w panikę. Muszę się stąd wydo­stać. Natych­miast. Cofam się nie­zdar­nie, opie­ra­jąc rękę gdzie popad­nie, bez zasta­no­wie­nia. Kiedy wresz­cie mam nogi na ziemi, zamy­kam drzwi z hukiem.

Czuję, że serce zaraz wysko­czy mi z piersi.

Cho­lera, cho­lera, cho­lera.

Wszystko przez głupi tele­fon.

Daję sobie kilka chwil na zła­pa­nie odde­chu, a potem włą­czam urzą­dze­nie. Trzęsą mi się ręce. Wyska­kuje powia­do­mie­nie, bo ma pra­wie dwa­dzie­ścia nie­ode­bra­nych połą­czeń, ale nie będę mogła spraw­dzić, kto dzwo­nił, dopóki nie wstu­kam hasła. Muszę zna­leźć kon­takt pod nazwą „mama” albo „tata”, żeby zadzwo­nić i zapy­tać, kto to w ogóle jest i dla­czego zna­lazł się w moim samo­cho­dzie.

Pró­buję kilku absur­dal­nych kom­bi­na­cji, jak poczwórne zero albo „jeden, dwa, trzy, cztery”. Wszyst­kie są nie­po­prawne i w końcu blo­kuję kartę. Klnę. Cze­kam nie­cier­pli­wie, aż minie dwa­dzie­ścia pięć sekund, kiedy nagle ekran staje się czarny.

Pró­buję włą­czyć ponow­nie, ale to na nic. Bate­ria roz­ła­do­wana. Eks­tra.

Gdyby nie wyglą­dał na drogi, rzu­ci­ła­bym tym zło­mem o ścianę.

Zaci­skam powieki i pró­buję zacho­wać spo­kój. Znowu przy­trzy­muję przy­cisk zasi­la­nia, modląc się, żeby zadzia­łał. Aku­rat wtedy sły­szę stu­ka­nie w szybę i ze stra­chu tele­fon o mało nie wyla­tuje mi z rąk. Odwra­cam się z ser­cem w gar­dle.

Już nie śpi.

Panika miaż­dży mi płuca. Cofam się kilka kro­ków, nie spusz­cza­jąc wzroku z auta. Znowu stuka w szybę, coraz bar­dziej pona­gla­jąco, ale ja się nie ruszam – jedy­nie prze­ły­kam ślinę. Pod­czas gdy on może mnie dokład­nie widzieć, ja z tru­dem dostrze­gam jego twarz. Pró­buje otwo­rzyć drzwi, ale nie udaje mu się to, a ja zaczy­nam prze­kli­nać samą sie­bie. Nie pamię­tam, żebym go zamy­kała.

Naj­pierw w moim samo­cho­dzie był śpiący chło­pak, a teraz jest uwię­ziony.

Sytu­acja robi się coraz gor­sza.

On powoli opusz­cza szybę.

– Wypu­ścisz mnie?

Wzdry­gam się, sły­sząc jego głos.

Jest głę­boki i szorstki. Czuję, że żołą­dek wywraca mi się na drugą stronę, ale docho­dzę do wnio­sku, że to przez tę całą absur­dalną sytu­ację. Jego duże nie­bie­skie oczy patrzą na mnie z nie­cier­pli­wo­ścią. Choć otwie­ram usta, nie mam poję­cia, co powie­dzieć, i tylko potrzą­sam głową. On wzdy­cha. Dosłow­nie chwilę potem odpy­cha się rękami, żeby wyjść przez okno.

O. Mój. Boże.

Cofam się tak szybko, na ile pozwa­lają mi nogi. To zwinny chło­pak, ale jest jesz­cze pod wpły­wem alko­holu. Kiedy sta­wia stopy na ziemi, zata­cza się i chwyta się samo­chodu, żeby się nie prze­wró­cić. Zgina się wpół i kła­dzie sobie dło­nie na skro­niach. Boli go głowa. Innymi słowy: ma kaca.

– Kim jesteś? – wypa­lam bez zasta­no­wie­nia.

Nie wiem, jakim cudem wydu­si­łam te słowa. Nie chcę, by wie­dział, że mnie onie­śmiela, więc zakła­dam ręce na piersi i marsz­czę czoło, cze­ka­jąc na odpo­wiedź. Pan Pijany patrzy na mnie z gry­ma­sem.

– Co?

Zaczy­nam się coraz bar­dziej nie­cier­pli­wić.

– Zapo­mnia­łeś, jak się nazy­wasz?

– My się znamy? – pyta, pro­stu­jąc się z tru­dem.

Rze­czy­wi­ście, jest ode mnie wyż­szy o jakieś dzie­sięć cen­ty­me­trów. Brodę na­dal trzy­mam wysoko, aby poka­zać pew­ność sie­bie. Nie prze­staję tupać nogą, ale przy odro­bi­nie szczę­ścia może tego nie zauważy.

– Spa­łeś w moim samo­cho­dzie – przy­po­mi­nam mu, wska­zu­jąc głową pojazd. – Tak więc to ja zadaję tu pyta­nia.

Tak mocno marsz­czy czoło, że cała jego twarz się ściąga. Patrzy na auto, a potem na mnie i powta­rza tę sekwen­cję kilka razy.

– W twoim samo­cho­dzie? – dziwi się. Przy­ta­kuję, jakby to było oczy­wi­ste, a on łapie się za głowę. – Szlag, co ja, do cho­lery, robi­łem w nocy?

Posta­na­wiam opu­ścić nieco gardę. Wydaje się tak zdez­o­rien­to­wany, że trudno mi uznać go za zagro­że­nie. Obser­wuję go w mil­cze­niu, aż opusz­cza ręce i pyta:

– Byłaś ze mną?

– Nie, nawet nie wiem, kim jesteś.

Przy­ta­kuje, nie zwra­ca­jąc na mnie więk­szej uwagi.

– Możesz mi powie­dzieć, gdzie jeste­śmy?

Dla­czego wcze­śniej na to nie wpa­dłam? On nie jest stąd. Znam wszyst­kich miesz­kań­ców tego zadu­pia. Gdyby miesz­kał tu ktoś choćby w naj­mniej­szym stop­niu do niego podobny, przy­po­mnia­ła­bym sobie.

– Miln­row. – Nie reaguje, więc dodaję: – Anglia.

– Raczej trudno byłoby mi wyje­chać z kraju.

Wku­rzam się, bo to był sar­kazm. Prze­wra­cam oczami i usi­łuję zacho­wać dystans. On tym­cza­sem prze­szu­kuje kie­sze­nie. Klnie pod nosem.

– Zgu­bi­łem tele­fon.

– Tutaj jest.

Igno­ruję jego spoj­rze­nie, w któ­rym widać mie­szankę dez­orien­ta­cji i wyrzutu, i podaję mu go. Jego palce przy­pad­kowo muskają moje, co spra­wia, że natych­miast się odsu­wam. Na szczę­ście jest zbyt skon­cen­tro­wany na włą­cze­niu tele­fonu, by to zauwa­żyć. Szybko się prze­ko­nuje, że jest roz­ła­do­wany, i pry­cha wku­rzony.

Powin­nam mu powie­dzieć, że ma ze dwa­dzie­ścia nie­ode­bra­nych połą­czeń, ale nie chcę, by wie­dział, że węszy­łam.

– Szlag. – Pod­nosi wzrok. – Nie masz przy­pad­kiem łado­warki?

Ucie­kam wzro­kiem, bo nie czuję się swo­bod­nie, patrząc mu w oczy. Ale tylko pogar­szam sytu­ację, bo nagle zer­kam na jego sze­ro­kie ramiona, a kiedy moje spoj­rze­nie wędruje dalej w dół i napo­tyka pasek w dżin­sach, które nie­bez­piecz­nie przy­le­gają do jego bio­der, czuję, że mam sucho w ustach.

Wzdry­gam się i pospiesz­nie myślę o czymś innym. Mój głos staje się jesz­cze bar­dziej oschły, o ile to w ogóle moż­liwe.

– Nawet nie wiem, kim jesteś. Masz mi wyja­śnić, co, do cho­lery, robi­łeś w moim samo­cho­dzie.

Obser­wuje mnie w mil­cze­niu przez kilka dłu­gich sekund i oba­wiam się, że zauwa­żył, jak lustro­wa­łam go od stóp do głów. Ale tylko potrząsa głową.

– Niczego nie pamię­tam. – Nagle na jego twa­rzy poja­wia się zdzi­wie­nie i chło­pak marsz­czy czoło. – Chwila, co powie­dzia­łaś?

– Zapy­ta­łam, co robi­łeś w moim samo­cho­dzie.

– Nie, wcze­śniej.

– Chcę wie­dzieć, kim jesteś.

Teraz wygląda na jesz­cze bar­dziej zasko­czo­nego.

– Nie wiesz, kim jestem? – pyta, przy­swa­ja­jąc tę wia­do­mość ze zdu­mie­niem, a potem kręci głową, jakby nie dopusz­czał takiej moż­li­wo­ści. – Słu­chaj, jeśli uda­jesz, że mnie nie znasz, żeby mnie nie prze­stra­szyć, to lepiej, żebyś wie­działa, że…

Zauważa zmianę w moim wyra­zie twa­rzy i nie koń­czy zda­nia. Patrzę na niego z nie­do­wie­rza­niem. O co mu cho­dzi?

– Udaję? – powta­rzam. Wydaje mi się to tak sur­re­ali­styczne, że trudno mi w to uwie­rzyć. Mogli­by­śmy dalej tak dys­ku­to­wać, ale po co? Wysiadł już z mojego samo­chodu. Już nic wię­cej od niego nie potrze­buję. – Wiesz co? Nie­ważne. Tylko tracę przez cie­bie czas.

Roz­ma­wiamy zale­d­wie kilka minut, a już jestem w złym humo­rze. Oczy­wi­ście traci na atrak­cyj­no­ści, gdy tylko otwo­rzy usta. Posta­na­wiam, że to absur­dalne zda­rze­nie musi się tu zakoń­czyć, i omi­jam go, idąc do drzwi od strony kie­rowcy.

Kiedy łapie mnie za ramię, serce zaczyna mi walić jak młot.

– Cze­kaj – prosi, cią­gnąc mnie, abym się odwró­ciła. – Potrze­buję pomocy, okej? Nie wiem, gdzie jestem ani jak się tu dosta­łem. Mam roz­ła­do­wany tele­fon i…

– To nie mój pro­blem.

Szar­pię ramie­niem, żeby mnie puścił. Na dziś już mi wystar­czy. On jed­nak nie zamie­rza się pod­dać. Otwie­ram drzwi samo­chodu, a on zamyka je ponow­nie.

– Potrze­buję tylko łado­warki. Wyko­nam jeden tele­fon i spa­dam.

Mam złe prze­czu­cia. Musi wyczu­wać, że znowu odmó­wię, bo pod­nosi ręce i dodaje:

– Jestem nie­groźny. Możesz mnie prze­szu­kać, jeśli chcesz.

Tak jak myśla­łam, to dupek.

– Wypró­buj ten numer na moich sąsia­dach. Na pewno będziesz miał wię­cej szczę­ścia.

Im szyb­ciej odjadę, tym szyb­ciej dotrę do super­mar­ketu, a potem będę mogła znowu zamknąć się w swoim pokoju. Otwie­ram drzwi, ale on znowu je zamyka. Moja cier­pli­wość jest na wyczer­pa­niu. Odwra­cam się do niego, powstrzy­mu­jąc chęć roz­wa­le­nia mu głowy o szybę. On jed­nak nic sobie z tego nie robi. Podaje mi rękę.

– Jestem Liam. – Milk­nie. – Har­per.

Nie wiem, czy ocze­kuje, że zare­aguję w jakiś szcze­gólny spo­sób, ale zakła­dam ręce na piersi i tylko patrzę na jego wycią­gniętą dłoń.

– Pro­szę – dodaje ciszej.

Czuję ukłu­cie lito­ści. To jasne, że ani myśli się pod­da­wać, i cho­ciaż działa mi na nerwy, skoń­czymy to wcze­śniej, jeśli prze­sta­niemy prze­rzu­cać się sło­wami. Przy­ta­kuję i podej­muję decy­zję, choć wiem, że będę jej żało­wać.

– Dzie­sięć minut. – W końcu ustę­puję. – I ani minuty wię­cej.

Kiedy na niego spo­glą­dam, widzę, że na jego twa­rzy coś się zmie­niło. Nie wiem, kim on jest, ale zasta­na­wiam się, czy ist­nieją gwiaz­do­zbiory inspi­ro­wane takim uśmie­chem jak ten jego.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: