- W empik go
Babie Lato - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
2 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Babie Lato - ebook
Bohaterka rozstaje się ze swoją wieloletnią partnerką i wyrusza nad morze, w nadziei na naprawę trudnych relacji z ojcem, za którym ciągnie się cień alkoholu. Kobieta usiłując uporządkować swoje życie dowiaduje się wiele nie tylko o sobie, ale i o mieszkańcach nadmorskiego miasteczka.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396834607 |
Rozmiar pliku: | 975 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dla A.D.
W treści książki pod symbolem oka znajdziesz nazwisko autora i tytuł obrazu.
Wszystkie obrazy możesz obejrzeć tutaj: www.nataliapodgorna.com
Czy można zapomnieć, jak smakuje pierwszy pocałunek? Nie ten najpierwszy. Ale pierwszy najważniejszy. Ten, który wdziera się w naszą duszę miękkością czyichś ust, zachłannością, ciepłem; ten, który sprawia, że słyszymy szum własnej krwi i zapominamy o oddychaniu. Czy można wymazać go z pamięci, zastąpić czymś, udawać, że go nie było? Czy można nazwać go pomyłką, czy można od niego uciec?
Czy można zapomnieć, jak smakują pierwsze łzy po utracie kogoś, kogo się kocha najbardziej na świecie? Nie te łzy po śmierci kogoś z dalekiej rodziny. Te, po śmierci kogoś najbliższego na świecie. Te, którymi chcemy wypłakać cały ból, żal, smutek i pustkę. Czy można wymazać to z pamięci? Czy można od tego uciec?Dla A.D.
W treści książki pod symbolem oka znajdziesz nazwisko autora i tytuł obrazu.
Wszystkie obrazy możesz obejrzeć tutaj: www.nataliapodgorna.com
Czy można zapomnieć, jak smakuje pierwszy pocałunek? Nie ten najpierwszy. Ale pierwszy najważniejszy. Ten, który wdziera się w naszą duszę miękkością czyichś ust, zachłannością, ciepłem; ten, który sprawia, że słyszymy szum własnej krwi i zapominamy o oddychaniu. Czy można wymazać go z pamięci, zastąpić czymś, udawać, że go nie było? Czy można nazwać go pomyłką, czy można od niego uciec?
Czy można zapomnieć, jak smakują pierwsze łzy po utracie kogoś, kogo się kocha najbardziej na świecie? Nie te łzy po śmierci kogoś z dalekiej rodziny. Te, po śmierci kogoś najbliższego na świecie. Te, którymi chcemy wypłakać cały ból, żal, smutek i pustkę. Czy można wymazać to z pamięci? Czy można od tego uciec?EDWARD HOOPER, MORNING SUN
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ostatniego dnia sierpnia obudziła się zbyt wcześnie, by zdążyć tylko zaparzyć kawę, wrzucić do torby kserówki i wybiec z domu. Miasto spało, chrapiąc kominem starej piekarni, która jakimś cudem utrzymała się na osiedlu, niewchłonięta przez Biedronkę. Pierwsze promienie słońca już przedzierały się przez poranne, srebrzące się u podstawy chmury. Ptaki, pełne energii, pokrzykiwały do siebie jeszcze trochę nieśmiało, jakby brały pod uwagę fakt, że ktoś może spać. Co jakiś czas słychać było szum autobusu przejeżdżającego za oknem. Nie chciała otwierać oczu i patrzeć na budzący się świat, mając nadzieję, że sen jednak jeszcze wróci, a dzień się po prostu nie zacznie. Nie przyszedł. Zamiast tego, jak zwykle, dobiły się czarne myśli: samotność, pustka i lęk – pakiet dwóch plus trzecie gratis. Bała się przewrócić na drugi bok. Mimo że wiedziała, że będzie pusto, za każdym razem bolało tak samo. Przez głowę przebiegł obraz Any, jej włosów rzucających cień na ścianę, bioder, stóp, zwykle z paznokciami pomalowanymi na czerwono. Zapiekło pod powiekami. Starała się uspokoić oddech. Na łóżku, chociaż od rozstania minęły już ponad dwa miesiące, nadal leżały dwie poduszki, dwie kołdry i biały, bawełniany jasiek. Pierwszej nocy przeniosła wszystko na kanapę, ale wtedy powierzchnia łóżka okazała się zbyt przepastna, by spać na niej pojedynczo. Pewne rzeczy stworzone są dla dwóch osób i tego przeznaczenia nie można oszukać. To tak, jakby nagle chcieć chodzić tylko w jednym bucie, w dodatku zimowym. Z jedną stopą otuloną ociepliną z futra, drugą zimną i zgrabiałą. Zwykle zasypiała w pozycji embrionalnej, tuląc samą siebie, kojąc płacz, zwijając się w statyczny twór, zatrzaśnięty na wiele miesięcy, niczym ślimak zbyt mocno uderzony w czułki. Strata rozdzierała bólem fantomowym, bolało serce, które zostało wyrwane.
Było jej coraz mniej. Gasła z każdym porankiem, chociaż zmuszała się do wstawania, jedzenia, picia kawy, pamiętania, że pracuje. Wypełniała obowiązki bez zarzutu, ale było jej coraz mniej, bo coraz trudniej było znaleźć sens tego, co robiła. Z każdym słowem wypuszczonym do ludzi, z każdą myślą, pustka się pogłębiała, jakby świat wysysał z niej resztki życia. Już nawet nie chciało jej się rzygać, kiedy wchodziła do pokoju nauczycielskiego przygotowywanego na nowy rok szkolny. Zapomniała o tym, kogo tam lubiła, a kogo nie. Przestała zwracać uwagę na jednostajne bredzenie głupot przez jej koleżanki nauczycielki. W ogóle nie wpuszczała do swojego umysłu ich problemów związanych z dziećmi, brakiem czasu, chujowymi wakacjami w Mielnie i z chujowymi mężami. Kolegów nauczycieli było może trzech czy czterech, zwykle siedzieli z telefonami przy stolikach i tak naprawdę mogli w nich oglądać gołe baby. Nie wzbudzali zainteresowania wśród wystylizowanych pań z hybrydą na paznokciach.
Tamtego ranka, kiedy obudziła się zbyt wcześnie, usilnie szukała w głowie miejsca, do którego mogłaby uciec. Kładąc się spać, jak zwykle miała nadzieję, że poranek przyniesie jakiś cud, który oczywiście się nie zdarzył. Czuła, że zwyczajnie nie wytrzyma kolejnego upalnego poranka, kolejnego przedwczesnego świtu, kolejnego oczekiwania na wieczór, by pójść spać. Spakować się, wyjechać, zacząć inne życie, zostawić to, które tak bolało i tak bardzo ją zmieniło. Przecież niektórzy tak robili. Doskonale wiedziała, że ucieczki zasadniczo się nie udają, bo wszystko zabiera się ze sobą w bagażu podręcznym, ale chciała chociaż spróbować. Dać ostatnią szansę tej malutkiej cząstce siebie, która jeszcze jakimś cudem się trzymała.
Było jedno miejsce, gdzie czuła się bezpiecznie, mimo że odwiedziła je zaledwie kilka razy. Owych wakacji, gdy pojechała tam pierwszy raz, mama, której jeszcze wtedy nie nazywała matką, była naprawdę radosna, spokojna, kupowała jej gofry i zapiekanki, kiedy tylko chciała. Upalne lato sprzyjało beztrosce, z której korzystały codziennie, nawet gdy padało. Pamiętała jak przez mgłę ten nadmorski, ciepły deszcz, po którym ziemia znowu pachniała słońcem i kwiatami. Komary gryzły wtedy jak wściekłe, Selma puchła od każdego ukąszenia, a mama smarowała ją cebulą. Zapach cebuli już zawsze kojarzył jej się z troską i ciepłem, które straciła. Niedługo potem mama dostała ofertę pracy w Warszawie i jak zwykle obiecywała, że wszystko będzie dobrze, że sobie poradzą. Snuła wizje spacerów po parku, wizyt w sklepach i w zoo, a Selma nawet przez moment nie podejrzewała, że nie będzie z nimi ojca. Dopiero mając prawie czterdzieści lat, dowiedziała się dlaczego. Może to i lepiej, bo umysł dziecka mógłby tego nie zrozumieć, a i tak musiał w tamtym czasie ogarnąć zdecydowanie za dużo. Po tamtych wakacjach runął jej ostatni bastion spokoju i bezpieczeństwa. Potem pojechała na Wolin jeszcze tylko dwa razy: na ślub ojca oraz pokazać świadectwo maturalne. Mimo to, to właśnie tam emocjonalnie czuła się bezpiecznie. Jak małe dziecko, jeszcze nie skrzywdzone. I nawet kiedy pojechała tam jako nastolatka, coś w niej sięgało myślami do czasów, które nazywała „przedtem”.
Lubiła zmieniający się krajobraz leśny już od Drawska Pomorskiego. Nie obawiała się, gdy matka prowadziła auto. To zaufanie zostało zbudowane jeszcze wcześniej i zakorzeniło się tak bardzo, że Selma długo bała się, że nie będzie tak dobrym kierowcą jak ona, chociaż prowadziła płynnie i bezpiecznie. Uwielbiała długą szosę w okolicy Międzyzdrojów, kiedy nawet w samochodzie czuć było morskie powietrze, a na niebie coraz częściej pojawiały się mewy i rozwiane, białe chmury. Jeszcze piękniej było u ojca na Karsiborze, zapewne pokochałaby to miejsce. Kameralne, jakby czas się zatrzymał. Świat toczył się tam swoim tempem, z daleka od konsumpcjonizmu, pośpiechu, korków, spieszących się, a i tak spóźnionych ludzi. Tutaj mieszkańcy starali się dostosować do rytmu przyrody tak, jakby byli gośćmi zamieszkujących tę wyspę zwierząt. Ojciec ślub brał w małym kościele, ale osiedlił się blisko rezerwatu ptaków, w starym domu, który należał do rodziców jego nowej żony. Dom po remoncie prezentował się bardzo dobrze. Gosia, nowa żona, urządziła go ciepło i przytulnie, z szacunkiem do jego architektury. Ojciec naprawił wszystkie stare meble, zadbał nawet o oryginalną podłogę z desek. Jeżeli coś kochał najbardziej na świecie, to było to drewno. Na ślubie sprawiał wrażenie bardzo szczęśliwego i spokojnego jak nigdy wcześniej. W oczach widać było, że dręczą go wręcz wyrzuty sumienia z powodu własnego spełnienia. Właśnie takim Selma go pamiętała z początków małżeństwa z matką. Dobrze, że nie pytała, dlaczego ojciec mógł drugi raz brać ślub kościelny. Dowiedziała się dużo później. „Wszystko w swoim czasie” – tak sobie to tłumaczyła.
Myśl, aby chociaż zgooglować noclegi na Wolinie, była pierwszą chęcią działania od kilku tygodni. Gdy usiadła na łóżku, dywan połaskotał ją w stopy. „Czyli jeszcze żyję” – pomyślała i zerknęła w okno, jakby chciała poprosić słońce, żeby przestało się wygłupiać i świecić jej prosto w twarz. Poszła do łazienki, wyciągnęła szczoteczkę, nałożyła pastę i rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze. Zawsze zajmowało jej to ułamek sekundy, nie znosiła konfrontacji z własnym spojrzeniem, widząc wtedy jak na dłoni to, co chowała tak głęboko. Najtrudniej było oszukać samą siebie. W szklance nadal stały dwie szczoteczki. Wypłukała usta, wzięła tę żółtą i bez zastanowienia wyrzuciła do kosza. Powolne sprzątanie, odgruzowywanie domu po bytności miłości. Nadal natykała się na zakładki w książkach, skarpetki czy nawet łyżeczkę do kawy. Ana miała srebrną, która pachniała intensywnie metalem półszlachetnym, gdy się nagrzała. Łyżeczka Selmy była zwykłą łyżeczką z Ikei. I też była dobra.
Zalała kawę. Odrobina brązowego cukru, mleko. Weszła z powrotem pod kołdrę, chociaż upał robił się nieznośny, i otworzyła laptopa. Po godzinie przeglądania ofert na Bookingu i przeglądaniu zdjęć stwierdziła, że wcale nie jest ciekawa, co przyniesie nowy rok szkolny i że jedyne, czego była teraz ciekawa, to to, czy w Wordzie mają gotowe szablony wypowiedzeń z pracy. Oszczędności, które zebrała, pracując podczas wakacji na półkoloniach, mogły starczyć na pół roku. Mało. Ale w jej myślach za pół roku mogło już równie dobrze nie być jej na świecie. Mimo fatalnego stanu nie bała się trudnych decyzji. Była przyzwyczajona do gwałtownych zmian, do palenia mostów, szło jej to naprawdę dobrze. W taki zresztą sposób znalazła się w mieszkaniu, w którym mieszkała. Podjęła decyzję o przeprowadzce z mieszkania studenckiego wbrew woli matki. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziała, jaka była wola matki, dowiedziała się tylko, że to, co robi, jest absolutnie nie do zaakceptowania. Ostatnie słowa, które usłyszała, były o rozczarowaniu i zawodzie. Od tamtego czasu rozmawiały bardzo rzadko. Nie każdy rodzic jest gotowy na akceptację drugiej kobiety u boku córki.
Bursztyn, wzięty kilka lat temu ze schroniska, wszedł do kuchni, oczekując śniadania, więc wypełniła mu miskę kanapką, której sama nie dojadła poprzedniego wieczora. A może jeszcze wcześniej? Pies rozumiał swoją niesmaczną dietę i nie grymasił, jakby integrował się z bólem swojej pani. Czasem zastanawiała się, czy on też tęskni. Może to, że w końcu mógł spać w łóżku, coś mu rekompensowało. Zjadł szybko i poszedł na posłanie, zwinął się w kłębek i zasnął.
Myśl o tym, że chociaż na chwilę może zrzucić z siebie płaszcz lęku, sprawiła, że poranna kawa miała wyjątkowy smak. Miała go pierwszy raz od tygodni. Zalogowała się do poczty i jak zwykle z lekkim niepokojem odebrała maile. Kulka w żołądku pojawiała się jak balast, który podjeżdżał do samego gardła na widok nieotwartej poczty.
To wtedy wszystko się posypało. W dniu, w którym przyszedł ten nieszczęsny anonim. Dyrektor pokazał jej wydruk, kilka krótkich zdań: „Nie chcemy osoby homoseksualnej na stanowisku nauczyciela. Będę wraz z innymi rodzicami monitorować sytuację. Bardzo proszę o zwolnienie pani od norweskiego”. Oczywiście wszyscy byli w szkole po jej stronie, przynajmniej oficjalnie. Ale dyrektor zasugerował, że jeśli sprawa się nie uspokoi, to będzie musiał coś zrobić, że dobro szkoły, klasy, dzieci, że wiadomo. Starała się wszystko zrozumieć i jednocześnie nic nie rozumiała. Najgorsze było to, że nie wiedziała, kto to napisał, więc każdy mógł być potencjalnym wrogiem. Nie miała nawet żadnych podejrzeń. Była pewna, że wszyscy ją umiarkowanie lubią oraz że nikt nie ma pojęcia o tym, jakie wiedzie życie. Zawsze uważała. Nawet na mieście po kilku piwach nie okazywała Anie żadnych uczuć. Wiedziała, że nie mogą sobie na to pozwolić. Brzydziła się tym, że ktoś tak bardzo spłycił jej życie, nazywając ją osobą homoseksualną. Poczuła się cholernie uprzedmiotowiona, jakby liczyło się tylko to, z kim sypia. Zadawała sobie pytanie, jakie to ma znaczenie, chociaż wiedziała, że są ludzie, dla których jest to istotne. W tym gronie była przecież jej własna matka, do której nawet w takiej sytuacji nie mogła zadzwonić. Ktoś jej nie chciał w pracy, bo żyje z kobietą. Z kobietą, którą kocha, jest z nią od wielu lat, nikogo nie krzywdzą. Tak bardzo nie mogła tego zrozumieć! I dlatego teraz za każdym razem, gdy otwierała pocztę, czuła lęk. Nie mogła pozwolić na to, by zniknąć przez to całkowicie. Miała przecież psa.
Bursztyn podniósł głowę ze swojego posłania, pufnął, po czym przeniósł się na kołdrę, jakby wyczuł, że jego pani dziś nie pójdzie do pracy i nie pościeli łóżka. Jego siwy pyszczek kontrastował z ciemnobrązową sierścią na głowie i łapach, reszta była czarna jak smoła. Jak na pięcioletniego psa nadal wyglądał jak szczeniak, gdy zwijał się w śmieszną kuleczkę wśród swoich pluszowych zabawek. Nie spodziewał się dzisiaj szybkiego i krótkiego spaceru, choć zwykle tylko na taki wystarczało rano czasu. Wiedział, że można poleżeć.
***
EDOUARD MANET, KOLEJ ŻELAZNA
Śledzie u Babci miały okropny smak. Były oślizgłe, mdłe, przesiąknięte zalewą. Spomiędzy nich wyłaniała się cebula: twarda, gruba, ostra, boląca w brzuchu jeszcze długo po posiłku. Zanurzone w wielkiej misce na środku stołu, chociaż pozbawione głów i ogonów, bezczelnie realizowały swój plan wywołania jej płaczu. Nie rozpłakała się w szkole, bo to był jej smutek, jej żal i jej ból, i nie chciała, by ktokolwiek z tych głupich dzieciaków w nim uczestniczył. Już pierwszego dnia nic jej nie pasowało. Umiała czytać i pisać i tylko to wystarczało, żeby przestali ją lubić. Zresztą wszyscy znali się z osiedla, ona nigdy nie wychodziła na dwór, zbyt zajęta swoimi klockami Lego i świnką morską, a mama nie miała czasu bawić się w socjalizację córki. Ojciec szanował jej niechęć i pozwalał jej spędzać czas tak, jak chciała. Utykając w ustach kolejny kawałek zimnej ryby, przeżywała cały ciężki dzień. Głupia matematyka. Przecież policzyła wszystko dobrze, wszystko się zgadzało. Nie rozumiała, dlaczego pani doczepiła się do jej kropek symbolizujących dodawane jednostki. Bo za duże, bo nierówne, bo takie i siakie. No ale potem było tylko gorzej. Posadziła ją w ostatniej ławce z tą straszną dziewczynką, która była przewodniczącą równoległej klasy. Mieli łączoną lekcję, ponieważ wychowawczyni Selmy się rozchorowała. Ola, bo tak miała na imię, dostała zadanie, żeby narysować w jej zeszycie nowe kropki. Kropki Oli były równe, pokolorowane jak z drukarni, więc na koniec lekcji Selma dowiedziała się, że te swoje może zakleić kartką, bo są złe. Teraz, gdy siedziała przy stole w koszmarnie drapiącym, ręcznie robionym sweterku w biało-błękitne pasy i usiłowała wmusić w siebie paskudne ryby w śmietanie leżące na rozgotowanych ziemniakach, wiedziała, że nikt jej nie pomoże, więc skupiła się na tym, żeby najpierw przebrnąć przez obiad. Nie dała sobie wmówić, że ryby nie mają ości. Lęk narastał z każdym kęsem, ziemniaki puchły w ustach, cebula szczypała dziąsła, jedyne, co mogła, to popijać wszystko wodą, licząc na to, że całość jakoś się przepcha i zalegnie, zapewne na wieki, w jej żołądku. Czuła się oszukana podwójnie, bo nie dość, że w szkole nie było ani trochę fajnie na łączonej lekcji, to Babcia powtórzyła co najmniej kilka razy, że nie będzie ani jednej ości. Potem wycofywała się rakiem, że niby są, ale tak miękkie, że można je przecież pogryźć. Same kłamstwa. A mamy nie było już trzeci dzień, chociaż miała ją odebrać przed piątkiem.
Po obiedzie Babcia posadziła ją przy biurku i kazała odrabiać lekcje, ale prawie wszystko było już zrobione. Selma naprawdę starała się odrabiać to, co zostało, powoli, bo wiedziała, że Babcia zada jej przepisywanie. I teraz, przez te cholerne, równe kropki nie dość, że miała zrobioną matematykę, to jeszcze po raz drugi usłyszała, że też powinna takie robić. Nie było już nadziei, czekała tylko na zadaną partię do równego przepisania. Sweter drapał coraz bardziej, na dodatek z przodu miał twardszy splot, bo nie doprało się mleko, które na siebie wylała kilka dni temu. Tęskniła za mamą. Bardzo. Za tatą też, chociaż bywał w domu coraz rzadziej i jak już bywał, to zwykle lekko pijany, a bardzo ciężko kochać kogoś, kto wywołuje lęk. Selma dość szybko nauczyła się rozróżniać, kiedy z ojcem było coś nie tak. Po kilku miesiącach poznawała to nawet po jego krokach na korytarzu. Najgorzej było, gdy zdarzały mu się drzemki w ciągu dnia, wtedy wiedziała, że wstanie zły i cuchnący. Nigdy nie krzyczał, to fakt, ale coraz częściej zamykał swój pokój, coraz więcej rzeczy stamtąd wynosił albo wchodził z torbą, w której dzwoniły butelki, i nie wychodził z niego na noc. Nawet się nie krył z tym, że pije, zresztą wystarczyło wynieść śmieci, żeby się dowiedzieć. Raz, gdy wrócił do domu grubo po północy, postanowił przynieść prezent, w postaci świnki morskiej. Obudził wtedy Selmę, a ta bardzo się ucieszyła na widok puszystej kulki, która ufnie na nią patrzyła z pudełka. Cudem przeżyła noc, bo nie miała nawet poidła. Selma wstawiła jej nakrętkę od słoika wypełnioną wodą, a idąc boso do kuchni, słyszała kłapanie swoich stóp i słowa matki:
– Zgłupiałeś? Jutro ma zniknąć! Mam uczulenie. Nie będzie żadnych zwierząt w domu, zresztą ty już dawno nie decydujesz… – I tak dalej.
Wskoczyła szybko do łóżka, klepiąc przed zaśnięciem dwie modlitwy, które pamiętała, wierząc bardzo mocno, że Bóg jej wysłucha i świnka zostanie. Ostatecznie udało się namówić mamę na to, żeby była w domu w soboty i niedziele, pozostałe dni spędzała u Dziadków, co miało umilić Selmie czas bez rodziców. Kilka dni później ojciec wyniósł ogromne teczki ze swoimi szkicami do Drogi Krzyżowej, na którą miał zamówienie do kościoła budowanego na ich osiedlu. W domu było coraz więcej przestrzeni, a coraz mniej miłości.
Nadmiernie często bywała u Babci. Gdy znowu pojechała na tydzień, mama, odbierając ją wystrojona jak kukła, powiedziała:
– Szybko, szybko, szykuj się na niespodziankę.
Selma poczuła bolesny skurcz żołądka. Niespodzianki mamy nigdy nie były fajne. Więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Wzięła więc transporter ze świnką morską i poszła posłusznie zakładać buty, powtarzając sobie w głowie, że jak tylko wrócą do domu, zamknie się w pokoju, wypuści Bursztyna i będzie czytać Muminki. Matka rzuciła spojrzenie na klatkę i poprawiając szal, powiedziała, jak gdyby nigdy nic:
– Przykro mi – skłamała. – Bursztyn nie może z nami jechać, za daleko. Niech zostanie u Babci, przecież jest tutaj bezpieczny.
Po tych słowach Selma poczuła, jak twarda kulka pojawia się w jej gardle, a oczy nieznośnie pieką. Zerkała na klatkę, w której świnka ufnie ruszała noskiem i patrzyła czarnymi jak węgiel oczkami.
– Wrócę po ciebie, nie bój się – wyszeptała, nie dając po sobie poznać, że ma ochotę wybuchnąć płaczem, i dała transporter Dziadkowi.
Ten, nic nie mówiąc, zabrał zwierzaka do salonu. Był jakiś zamyślony.
– Może jednak Selma zostanie u nas jeszcze? Dobrze wiesz, że nie podoba mi się to, co robisz. Powinnaś myśleć o dziecku przede wszystkim.
Babcia dziwnie patrzyła na mamę, a ta, zapinając Selmie kurtkę po samą szyję, odparła stanowczo, nie patrząc na nikogo.
– Mamo, ile razy wam mówiłam, to jest dla mnie szansa i powinniście się z tego cieszyć, a nie tylko krytykować. Ciągle wam się coś nie podoba. Selma to moje dziecko i ja o niej decyduję.
Zamek w kurtce prawie przyciął brodę Selmy, w ostatniej chwili ją uniosła. Przyzwyczaiła się do tego, bo miała już na szyi jedną bliznę od zacięcia, które mama zafundowała jej, gdy wróciła z wywiadówki. Nie, wcale nie dowiedziała się o złych ocenach, wręcz przeciwnie. Dowiedziała się, że dziecko nie powinno mieszkać na dwa domy, nie powinno mieć dwóch biurek, dwóch pokoi i dwóch łóżek. A Babcia zamiast stanąć po jej stronie, tylko to potwierdziła. Zawsze, gdy wychodziły od Babci, mama była zła i spóźniona.
Nie ruszyła od razu. Nawet nie zapięła pasa, tylko odwróciła się do Selmy, jedną rękę trzymając na kierownicy. Uśmiechnęła się, pytając:
– Nie jesteś ciekawa, jaką mam dla ciebie niespodziankę? – Była przesadnie słodka, to nigdy nie wróżyło dobrze. Wiedząc, że jej małomówna córka nie potwierdzi ani nie zaprzeczy, kontynuowała. – Miałam bardzo zajęty tydzień. Dużo się działo, ale będziesz zadowolona, bo czeka na ciebie nowy, piękny pokój w naszym nowym mieszkanku!
– Ale mamo, miałyśmy się przenieść dopiero na koniec roku szkolnego! – Selma, zwykle cicha i grzeczna, już prawie wybuchnęła tłumionym płaczem, bo liczyła na to, że groźby matki o tym, że się wyniosą, jak tylko skończy się szkoła, były straszeniem jej ojca. – Mówiłaś, że za pół roku najwcześniej, ja się muszę spakować, ja nie chcę!
– Selmuś. Wszystko się pozmieniało przez ten tydzień, okazało się, że jedna śpiewaczka spodziewa się dziecka i nie ma jej kto zastąpić. Tylko ja mogę. A jak jakimś cudem znajdą kogoś innego, to za pół roku nas nie wezmą. Musisz to zrozumieć, jesteś już dość duża… dokąd ty idziesz? – rzuciła szybko, bo Selma chciała wysiąść z samochodu.
– To dlatego nie pozwoliłaś mi zabrać Bursztyna, idę po niego! – Nie mogła przestać płakać.
– Nie ma mowy! – Centralny zamek zatrzasnął się. – Wiesz, że mam uczulenie i jak ono wpływa na mój głos, przecież ja teraz muszę wypaść idealnie, naprawdę przestań cyrkować i nie bądź taką okropną egoistką! – Teraz i matka krzyczała. – Załatwiam ci szkołę, urządzam pokój, żebyś miała wszystko pod nos, a ty i tak jesteś niezadowolona, cały ojciec! Zawsze możesz jechać do niego, pamiętaj, tam jest miejsce! Więc albo przestań się mazać za jakąś świnką, albo tam cię zawiozę!
– Ale mamo!
– Żadne mamo. Jedziemy i koniec, zawsze są z tobą same kłopoty! Zawsze! – Mama ruszyła zdecydowanie zbyt dynamicznie i chyba właśnie od tego momentu zaczęła być matką, a przestała być mamą.
Selma płakała, dopóki nie zasnęła. W myślach wypinała się z pasa i wyskakiwała z samochodu, ale wiedziała, że to nic nie da. Postanowiła zemścić się na chłodno. Odegrać w najstraszniejszy sposób, jaki tylko przyjdzie jej do głowy. Nie wyszła z samochodu nawet wówczas, gdy zatrzymały się na stacji benzynowej. Wtedy był to jeszcze stary CPN.
Gdy jechała sama na Wolin, była to już stacja sieci Orlen. Selma poznała to miejsce bardziej intuicyjnie niż rozumowo. Jedząc hot doga z sosem z tysiąca wysp, patrzyła na to samo pole, na które pewnie by patrzyła, gdyby wysiadła podczas nocnej wyprawy do nowego mieszkania z matką. Postanowiła, że wyprowadzi Bursztyna na szybkie siusiu, bo wypił na stacji bardzo dużo wody. Grzecznie dał się wypiąć ze swojego psiego pasa, żeby jeszcze raz wyprostować łapy. Teraz patrzyli razem na pole. Westchnęli sobie i wsiedli do czarnego nissana. Selma postanowiła, że już nigdy więcej tam nie zatankuje.
Zapewne jechałaby tamtędy, gdyby udało jej się dotrzeć do celu, jaki obrała po dwóch tygodniach mieszkania z matką w nowym mieszkaniu w Warszawie. Gdy ta zostawiła ją pod nową szkołą, nawet nie odprowadzając do klasy, Selma poszła na autobus i pojechała na drugi kraniec miasta. Nawet się trochę zgubiła, bo trzeba było się przesiadać, ale w jej dziecięcym umyśle nie to było najgorsze. Bała się, że nie starczy jej pieniędzy, by kupić bilet na pociąg do Torunia, do którego musiała się dostać, by wrócić po Bursztyna. Postanowiła, że za wszelką cenę go odzyska, przecież mu to obiecała. Dzielnie kupiła bilet na pociąg. Wystarczyło jej pieniędzy, które gromadziła w starym pudełku po jednym z zestawów Lego. Wszystko szło dobrze, dopóki nie usiadła w przedziale, wprawdzie na swoim miejscu, ale wypłoszona i spocona jak mysz. Niestety, podpadła, bo jakaś kobieta zgłosiła konduktorowi samotną dziewczynkę i cały plan podróży runął. Ten zawołał policję na najbliższą stację i Selma została odwieziona do domu. Matka udawała przed policją, że nic się nie stało. Uśmiechała się, tłumaczyła im, że przecież to taki wybryk, że oczywiście dopilnuje córki, ach, te dzieci mają takie pomysły! Selma pamiętała to jak przez mgłę. W pamięci utkwiło jej tylko to, jak potem kazała jej iść do swojego pokoju, przemyśleć swoje zachowanie. Przemyślała i była wściekła jak nigdy. Bała się, że matka zadzwoni do ojca i tam ją odeśle, ale o dziwo, nikt nie dowiedział się o wielkiej ucieczce małej dziewczynki. Tak samo przez mgłę pamiętała późniejsze spotkania z psycholog szkolną, której nie można było wytłumaczyć, że chodziło tylko o świnkę, że nie chciała uciekać z domu, że nic nie mówiła, bo się bała, że mama się nie zgodzi, a teraz się nie odzywa, bo jest na wszystkich tak zła, że ma zamiar ukarać cały świat. Psycholog była nawet miła, mimo wszystko. Dawała jej kolorowanki na dodatkowych zajęciach, pozwalała odrabiać lekcje. Matka czasem pytała, jak tam córka, zgrywając bardzo troskliwą i Selma nie raz słyszała przez drzwi, jak mówi się o niej, że jest oczywiście bardzo inteligentna, tylko za bardzo wszystko przeżywa, bo jest też taka emocjonalna. Trzeba jej zapewnić spokój i stabilizację. Tego oczywiście matka nie zrobiła. Gdy pół roku później pojechały z wizytą do Dziadków, Bursztyna już nie było. Nikt jej nic nie powiedział, nikt jej nie ostrzegł. Nawet nie zdążyła się pożegnać. Potem stało się to jej przekleństwem – nigdy nie mogła się pożegnać z tymi, którzy odchodzili.
***
THOMAS COUTURE, BAŃKI MYDLANE
W dniu, w którym odebrała świadectwo dojrzałości, był straszny upał. Cieliste, obrzydliwe rajstopy, które założyła wbrew sobie, piekły w uda, łydki i wpijały się w pas. Z trudem szła na obcasach, bo były to jej najelegantsze buty, kupione jeszcze na studniówkę. Była zła na siebie, że znowu dała się wmanewrować w coś, na co nie miała ochoty, ale kiedy całą klasą stanęli na schodach wejściowych do szkoły, żeby zrobić sobie zdjęcie, myślała tylko o tym, jaka jest szczęśliwa, że ma to już z głowy. Nigdy więcej nauczycieli, tych dziwnych ludzi, nauki, rzeczy, które jej nie obchodzą. No i Eweliny, która stała w pierwszym rzędzie z Bogusią, zatem także jej przyjaźń z Selmą została definitywnie zakończona.
Patrzyła na Ewelinę z sentymentem, ale już zupełnie bez żalu. Chyba w końcu wszystko zrozumiała i ułożyła sobie w głowie. Niemniej wiedziała, że na zawsze pozostanie w niej wspomnienie tamtej nocy, gdy pierwszy raz matka puściła ją na wieczorne wyjście z koleżanką. Poszły do Od Nowy, klubu studenckiego, przerabiając ostatnie cyfry daty urodzenia na papierowych legitymacjach szkolnych, żeby ochroniarz je wpuścił. Nie miały wtedy nawet szesnastu lat. Po dwóch piwach i kilku ledwo zaciągniętych papierosach, które niemiłosiernie paliły gardło, miały już dość tańca i narzucających się starszych chłopaków. Chciały im się podobać, chciały ich uwagi, ale jednocześnie były jeszcze zbyt młode, by chcieć oferować coś w zamian. Spać miały u Eweliny, bo jej rodzice wyjechali, zostawiając dom pod opieką brata. Szybko przebrały się w piżamy, zmyły resztki tuszu z rzęs i grzecznie, będąc nadal dziewczynkami, położyły się spać. Ale jeszcze jako dziewczynki od razu zaczęły rozmawiać. Najpierw o chłopakach z klubu, potem o tych z klasy, potem o tych, którzy już w ich życiu byli, o tych, do których wzdychały. Opowiedziały sobie niemal wszystko, to było jak pierwsza spowiedź towarzysząca nowo rodzącej się przyjaźni. Nie miało to nic wspólnego z ciekawością czy plotkami. To było jak badanie gruntu, wymiana doświadczeń, będąca jednocześnie próbą sił i poczucia własnej wartości. Szły łeb w łeb w wyznaniach, miały bardzo podobne doświadczenia i odczucia, jak pewnie większość dziewczyn w tym wieku. Wszystko było przereklamowane, to całe całowanie i chodzenie ze sobą. Selma pierwszy raz opowiadała o pocałunku z Michałem, wymuszonym przez niego na balu kończącym podstawówkę. Mimo wszystko bała się mówić, że jej się nie podobało. W końcu zmęczone długim wieczorem poczuły senność i kiedy już leżały do siebie plecami, każda pod swoją kołdrą, Ewelina, nie odwracając się, spytała cicho, jakby kierowała pytanie tylko do poduszki:
– A całowałaś kiedyś dziewczynę? – Selmie zrobiło się gorąco, ale instynktownie odwróciła się, natykając się na wbite w nią spojrzenie nowej przyjaciółki, która już przekręciła głowę.
– Nie. – Selma nawet nie starała się uzasadnić, dlaczego nie.
Co miała powiedzieć, że nie wiedziała, że można? Że owszem, są według niej na świecie fajne dziewczyny, ale nie wiedziała, nawet nie pomyślała ani przez sekundę, że można spróbować? Myślała, że tylko chłopak z chłopakiem, ale że dziewczyn to nie dotyczy. Skąd miała to wiedzieć? Dopiero od dwóch lat miała w domu MTV, a o takich rzeczach i tak raczej nie mówili w telewizji. Jak głupio by to brzmiało, gdyby przyznała się, że myślała, że musi tylko z chłopakami, bo jest dziewczyną. Myśli gnały jak szalone, kiedy Ewelina jednym zdaniem sprowadziła wszystko na właściwy tor.
– To może spróbujemy, jak to jest? – Przysunęła się, a Selma była w stanie rzucić tylko krótkie: „dobra” i zanim się przestraszyła, poczuła miękkie i ciepłe usta na swoich.
Nigdy jeszcze tak nie było. Odruchowo, kiełkującym popędem, chwyciła drobną twarz współtowarzyszki grzechu i zaczęła błądzić w jej włosach. Chyba widziała coś takiego w filmie, ale tym razem to po prostu samo się toczyło. Usta Eweliny były zaskakująco miękkie i delikatne jak jedwab. Rozchylała jej wargi swoimi, szukając intuicyjnie dłonią bliskości. Jej młode ciało, nie znające jeszcze wielu doznań, wariowało. Było jej niesamowicie gorąco, traciła oddech i nagle wszystko prysnęło, i zakończyło się tak niespodziewanie, jak zaczęło.
– Boże, jak dziwnie – zaśmiała się, odsuwając szybko Ewelina. – Bez sensu zupełnie, nikomu o tym nie mówmy!
– Straaasznie dziwnie, nie, nie mówmy. – Tylko tyle Selma była w stanie z siebie wykrztusić, usiłując także się śmiać.
Położyły się znowu plecami do siebie, rzucając szybkie: „do jutra”. Gdy zamknęła oczy, wszystko, co wydarzyło się przed momentem, działo się na nowo, raz za razem. Usiłowała zasnąć, ale w głowie huczało jej od myśli, że tak bardzo chciałaby więcej, dalej, jeszcze. Choć nie wiedziała, co mogłoby być tym jeszcze. Zupełnie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Stłumiła to, najmocniej jak się dało. Puszka Pandory została zamknięta na lata, ale naturalne było, że kiedyś trzaśnie i otworzy się z impetem. Ziarno zostało zasiane. Tego pocałunku miała już nigdy nie zapomnieć.
Tak było z Eweliną, która utopiła temat wśród innych młodzieńczych wybryków. Nigdy już do tego nie wróciły, chociaż trzymały się razem, dopóki w życiu Selmy nie pojawił się Karol. I teraz Selma przyglądała się Ewelinie, widząc jej przyszłość przy mężczyźnie. Nie było innej możliwości, było to widać jak na dłoni. Selma też nie widziała siebie przy nikim.
Tamtego dnia Karol miał po nią przyjść, założyła więc spódniczkę w kratkę, tą, którą lubił. Wpasowała się idealnie, wszystko szło jak po maśle. Miała świadectwo, chłopaka, robiła dokładnie to, co powinna. Nie analizowała zbytnio tego, czy jest szczęśliwa, bo wydawało jej się, że skoro nie jest samotna, to wystarczy. Nigdy też nie zastanawiała się, czemu tak bardzo nie chce być sama. Po prostu lubiła się dzielić z kimś tym, co dla niej ważne. Poszli oczywiście do Karola, bo jak zwykle o tej porze miał wolną chatę, i oczywiście wiedziała, czego się spodziewać, więc przygotowała się zgodnie z tym, co radziła Michalina Wisłocka w Sztuce Kochania. Zresztą, zawsze była gotowa, pachnąca, wydepilowana i uśmiechnięta. Posiadanie chłopaka wiązało się ze zobowiązaniami, chociaż ona tak naprawdę najbardziej lubiła, kiedy w coś grali, czytali razem książki lub jedli pizzę. Przyjaźń między nimi była bardzo udana, to trzeba przyznać. Po mokrych i zachłannych pocałunkach Karola wiedziała, że teraz trzeba będzie się dostosować. Mieli przed sobą ostatnie wakacje przed studiami, planowali wyjazd nad morze. Selma nawet nie zastanawiała się, czy Karol chce jechać. Po prostu tak postanowiła i koniec.
W treści książki pod symbolem oka znajdziesz nazwisko autora i tytuł obrazu.
Wszystkie obrazy możesz obejrzeć tutaj: www.nataliapodgorna.com
Czy można zapomnieć, jak smakuje pierwszy pocałunek? Nie ten najpierwszy. Ale pierwszy najważniejszy. Ten, który wdziera się w naszą duszę miękkością czyichś ust, zachłannością, ciepłem; ten, który sprawia, że słyszymy szum własnej krwi i zapominamy o oddychaniu. Czy można wymazać go z pamięci, zastąpić czymś, udawać, że go nie było? Czy można nazwać go pomyłką, czy można od niego uciec?
Czy można zapomnieć, jak smakują pierwsze łzy po utracie kogoś, kogo się kocha najbardziej na świecie? Nie te łzy po śmierci kogoś z dalekiej rodziny. Te, po śmierci kogoś najbliższego na świecie. Te, którymi chcemy wypłakać cały ból, żal, smutek i pustkę. Czy można wymazać to z pamięci? Czy można od tego uciec?Dla A.D.
W treści książki pod symbolem oka znajdziesz nazwisko autora i tytuł obrazu.
Wszystkie obrazy możesz obejrzeć tutaj: www.nataliapodgorna.com
Czy można zapomnieć, jak smakuje pierwszy pocałunek? Nie ten najpierwszy. Ale pierwszy najważniejszy. Ten, który wdziera się w naszą duszę miękkością czyichś ust, zachłannością, ciepłem; ten, który sprawia, że słyszymy szum własnej krwi i zapominamy o oddychaniu. Czy można wymazać go z pamięci, zastąpić czymś, udawać, że go nie było? Czy można nazwać go pomyłką, czy można od niego uciec?
Czy można zapomnieć, jak smakują pierwsze łzy po utracie kogoś, kogo się kocha najbardziej na świecie? Nie te łzy po śmierci kogoś z dalekiej rodziny. Te, po śmierci kogoś najbliższego na świecie. Te, którymi chcemy wypłakać cały ból, żal, smutek i pustkę. Czy można wymazać to z pamięci? Czy można od tego uciec?EDWARD HOOPER, MORNING SUN
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ostatniego dnia sierpnia obudziła się zbyt wcześnie, by zdążyć tylko zaparzyć kawę, wrzucić do torby kserówki i wybiec z domu. Miasto spało, chrapiąc kominem starej piekarni, która jakimś cudem utrzymała się na osiedlu, niewchłonięta przez Biedronkę. Pierwsze promienie słońca już przedzierały się przez poranne, srebrzące się u podstawy chmury. Ptaki, pełne energii, pokrzykiwały do siebie jeszcze trochę nieśmiało, jakby brały pod uwagę fakt, że ktoś może spać. Co jakiś czas słychać było szum autobusu przejeżdżającego za oknem. Nie chciała otwierać oczu i patrzeć na budzący się świat, mając nadzieję, że sen jednak jeszcze wróci, a dzień się po prostu nie zacznie. Nie przyszedł. Zamiast tego, jak zwykle, dobiły się czarne myśli: samotność, pustka i lęk – pakiet dwóch plus trzecie gratis. Bała się przewrócić na drugi bok. Mimo że wiedziała, że będzie pusto, za każdym razem bolało tak samo. Przez głowę przebiegł obraz Any, jej włosów rzucających cień na ścianę, bioder, stóp, zwykle z paznokciami pomalowanymi na czerwono. Zapiekło pod powiekami. Starała się uspokoić oddech. Na łóżku, chociaż od rozstania minęły już ponad dwa miesiące, nadal leżały dwie poduszki, dwie kołdry i biały, bawełniany jasiek. Pierwszej nocy przeniosła wszystko na kanapę, ale wtedy powierzchnia łóżka okazała się zbyt przepastna, by spać na niej pojedynczo. Pewne rzeczy stworzone są dla dwóch osób i tego przeznaczenia nie można oszukać. To tak, jakby nagle chcieć chodzić tylko w jednym bucie, w dodatku zimowym. Z jedną stopą otuloną ociepliną z futra, drugą zimną i zgrabiałą. Zwykle zasypiała w pozycji embrionalnej, tuląc samą siebie, kojąc płacz, zwijając się w statyczny twór, zatrzaśnięty na wiele miesięcy, niczym ślimak zbyt mocno uderzony w czułki. Strata rozdzierała bólem fantomowym, bolało serce, które zostało wyrwane.
Było jej coraz mniej. Gasła z każdym porankiem, chociaż zmuszała się do wstawania, jedzenia, picia kawy, pamiętania, że pracuje. Wypełniała obowiązki bez zarzutu, ale było jej coraz mniej, bo coraz trudniej było znaleźć sens tego, co robiła. Z każdym słowem wypuszczonym do ludzi, z każdą myślą, pustka się pogłębiała, jakby świat wysysał z niej resztki życia. Już nawet nie chciało jej się rzygać, kiedy wchodziła do pokoju nauczycielskiego przygotowywanego na nowy rok szkolny. Zapomniała o tym, kogo tam lubiła, a kogo nie. Przestała zwracać uwagę na jednostajne bredzenie głupot przez jej koleżanki nauczycielki. W ogóle nie wpuszczała do swojego umysłu ich problemów związanych z dziećmi, brakiem czasu, chujowymi wakacjami w Mielnie i z chujowymi mężami. Kolegów nauczycieli było może trzech czy czterech, zwykle siedzieli z telefonami przy stolikach i tak naprawdę mogli w nich oglądać gołe baby. Nie wzbudzali zainteresowania wśród wystylizowanych pań z hybrydą na paznokciach.
Tamtego ranka, kiedy obudziła się zbyt wcześnie, usilnie szukała w głowie miejsca, do którego mogłaby uciec. Kładąc się spać, jak zwykle miała nadzieję, że poranek przyniesie jakiś cud, który oczywiście się nie zdarzył. Czuła, że zwyczajnie nie wytrzyma kolejnego upalnego poranka, kolejnego przedwczesnego świtu, kolejnego oczekiwania na wieczór, by pójść spać. Spakować się, wyjechać, zacząć inne życie, zostawić to, które tak bolało i tak bardzo ją zmieniło. Przecież niektórzy tak robili. Doskonale wiedziała, że ucieczki zasadniczo się nie udają, bo wszystko zabiera się ze sobą w bagażu podręcznym, ale chciała chociaż spróbować. Dać ostatnią szansę tej malutkiej cząstce siebie, która jeszcze jakimś cudem się trzymała.
Było jedno miejsce, gdzie czuła się bezpiecznie, mimo że odwiedziła je zaledwie kilka razy. Owych wakacji, gdy pojechała tam pierwszy raz, mama, której jeszcze wtedy nie nazywała matką, była naprawdę radosna, spokojna, kupowała jej gofry i zapiekanki, kiedy tylko chciała. Upalne lato sprzyjało beztrosce, z której korzystały codziennie, nawet gdy padało. Pamiętała jak przez mgłę ten nadmorski, ciepły deszcz, po którym ziemia znowu pachniała słońcem i kwiatami. Komary gryzły wtedy jak wściekłe, Selma puchła od każdego ukąszenia, a mama smarowała ją cebulą. Zapach cebuli już zawsze kojarzył jej się z troską i ciepłem, które straciła. Niedługo potem mama dostała ofertę pracy w Warszawie i jak zwykle obiecywała, że wszystko będzie dobrze, że sobie poradzą. Snuła wizje spacerów po parku, wizyt w sklepach i w zoo, a Selma nawet przez moment nie podejrzewała, że nie będzie z nimi ojca. Dopiero mając prawie czterdzieści lat, dowiedziała się dlaczego. Może to i lepiej, bo umysł dziecka mógłby tego nie zrozumieć, a i tak musiał w tamtym czasie ogarnąć zdecydowanie za dużo. Po tamtych wakacjach runął jej ostatni bastion spokoju i bezpieczeństwa. Potem pojechała na Wolin jeszcze tylko dwa razy: na ślub ojca oraz pokazać świadectwo maturalne. Mimo to, to właśnie tam emocjonalnie czuła się bezpiecznie. Jak małe dziecko, jeszcze nie skrzywdzone. I nawet kiedy pojechała tam jako nastolatka, coś w niej sięgało myślami do czasów, które nazywała „przedtem”.
Lubiła zmieniający się krajobraz leśny już od Drawska Pomorskiego. Nie obawiała się, gdy matka prowadziła auto. To zaufanie zostało zbudowane jeszcze wcześniej i zakorzeniło się tak bardzo, że Selma długo bała się, że nie będzie tak dobrym kierowcą jak ona, chociaż prowadziła płynnie i bezpiecznie. Uwielbiała długą szosę w okolicy Międzyzdrojów, kiedy nawet w samochodzie czuć było morskie powietrze, a na niebie coraz częściej pojawiały się mewy i rozwiane, białe chmury. Jeszcze piękniej było u ojca na Karsiborze, zapewne pokochałaby to miejsce. Kameralne, jakby czas się zatrzymał. Świat toczył się tam swoim tempem, z daleka od konsumpcjonizmu, pośpiechu, korków, spieszących się, a i tak spóźnionych ludzi. Tutaj mieszkańcy starali się dostosować do rytmu przyrody tak, jakby byli gośćmi zamieszkujących tę wyspę zwierząt. Ojciec ślub brał w małym kościele, ale osiedlił się blisko rezerwatu ptaków, w starym domu, który należał do rodziców jego nowej żony. Dom po remoncie prezentował się bardzo dobrze. Gosia, nowa żona, urządziła go ciepło i przytulnie, z szacunkiem do jego architektury. Ojciec naprawił wszystkie stare meble, zadbał nawet o oryginalną podłogę z desek. Jeżeli coś kochał najbardziej na świecie, to było to drewno. Na ślubie sprawiał wrażenie bardzo szczęśliwego i spokojnego jak nigdy wcześniej. W oczach widać było, że dręczą go wręcz wyrzuty sumienia z powodu własnego spełnienia. Właśnie takim Selma go pamiętała z początków małżeństwa z matką. Dobrze, że nie pytała, dlaczego ojciec mógł drugi raz brać ślub kościelny. Dowiedziała się dużo później. „Wszystko w swoim czasie” – tak sobie to tłumaczyła.
Myśl, aby chociaż zgooglować noclegi na Wolinie, była pierwszą chęcią działania od kilku tygodni. Gdy usiadła na łóżku, dywan połaskotał ją w stopy. „Czyli jeszcze żyję” – pomyślała i zerknęła w okno, jakby chciała poprosić słońce, żeby przestało się wygłupiać i świecić jej prosto w twarz. Poszła do łazienki, wyciągnęła szczoteczkę, nałożyła pastę i rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze. Zawsze zajmowało jej to ułamek sekundy, nie znosiła konfrontacji z własnym spojrzeniem, widząc wtedy jak na dłoni to, co chowała tak głęboko. Najtrudniej było oszukać samą siebie. W szklance nadal stały dwie szczoteczki. Wypłukała usta, wzięła tę żółtą i bez zastanowienia wyrzuciła do kosza. Powolne sprzątanie, odgruzowywanie domu po bytności miłości. Nadal natykała się na zakładki w książkach, skarpetki czy nawet łyżeczkę do kawy. Ana miała srebrną, która pachniała intensywnie metalem półszlachetnym, gdy się nagrzała. Łyżeczka Selmy była zwykłą łyżeczką z Ikei. I też była dobra.
Zalała kawę. Odrobina brązowego cukru, mleko. Weszła z powrotem pod kołdrę, chociaż upał robił się nieznośny, i otworzyła laptopa. Po godzinie przeglądania ofert na Bookingu i przeglądaniu zdjęć stwierdziła, że wcale nie jest ciekawa, co przyniesie nowy rok szkolny i że jedyne, czego była teraz ciekawa, to to, czy w Wordzie mają gotowe szablony wypowiedzeń z pracy. Oszczędności, które zebrała, pracując podczas wakacji na półkoloniach, mogły starczyć na pół roku. Mało. Ale w jej myślach za pół roku mogło już równie dobrze nie być jej na świecie. Mimo fatalnego stanu nie bała się trudnych decyzji. Była przyzwyczajona do gwałtownych zmian, do palenia mostów, szło jej to naprawdę dobrze. W taki zresztą sposób znalazła się w mieszkaniu, w którym mieszkała. Podjęła decyzję o przeprowadzce z mieszkania studenckiego wbrew woli matki. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziała, jaka była wola matki, dowiedziała się tylko, że to, co robi, jest absolutnie nie do zaakceptowania. Ostatnie słowa, które usłyszała, były o rozczarowaniu i zawodzie. Od tamtego czasu rozmawiały bardzo rzadko. Nie każdy rodzic jest gotowy na akceptację drugiej kobiety u boku córki.
Bursztyn, wzięty kilka lat temu ze schroniska, wszedł do kuchni, oczekując śniadania, więc wypełniła mu miskę kanapką, której sama nie dojadła poprzedniego wieczora. A może jeszcze wcześniej? Pies rozumiał swoją niesmaczną dietę i nie grymasił, jakby integrował się z bólem swojej pani. Czasem zastanawiała się, czy on też tęskni. Może to, że w końcu mógł spać w łóżku, coś mu rekompensowało. Zjadł szybko i poszedł na posłanie, zwinął się w kłębek i zasnął.
Myśl o tym, że chociaż na chwilę może zrzucić z siebie płaszcz lęku, sprawiła, że poranna kawa miała wyjątkowy smak. Miała go pierwszy raz od tygodni. Zalogowała się do poczty i jak zwykle z lekkim niepokojem odebrała maile. Kulka w żołądku pojawiała się jak balast, który podjeżdżał do samego gardła na widok nieotwartej poczty.
To wtedy wszystko się posypało. W dniu, w którym przyszedł ten nieszczęsny anonim. Dyrektor pokazał jej wydruk, kilka krótkich zdań: „Nie chcemy osoby homoseksualnej na stanowisku nauczyciela. Będę wraz z innymi rodzicami monitorować sytuację. Bardzo proszę o zwolnienie pani od norweskiego”. Oczywiście wszyscy byli w szkole po jej stronie, przynajmniej oficjalnie. Ale dyrektor zasugerował, że jeśli sprawa się nie uspokoi, to będzie musiał coś zrobić, że dobro szkoły, klasy, dzieci, że wiadomo. Starała się wszystko zrozumieć i jednocześnie nic nie rozumiała. Najgorsze było to, że nie wiedziała, kto to napisał, więc każdy mógł być potencjalnym wrogiem. Nie miała nawet żadnych podejrzeń. Była pewna, że wszyscy ją umiarkowanie lubią oraz że nikt nie ma pojęcia o tym, jakie wiedzie życie. Zawsze uważała. Nawet na mieście po kilku piwach nie okazywała Anie żadnych uczuć. Wiedziała, że nie mogą sobie na to pozwolić. Brzydziła się tym, że ktoś tak bardzo spłycił jej życie, nazywając ją osobą homoseksualną. Poczuła się cholernie uprzedmiotowiona, jakby liczyło się tylko to, z kim sypia. Zadawała sobie pytanie, jakie to ma znaczenie, chociaż wiedziała, że są ludzie, dla których jest to istotne. W tym gronie była przecież jej własna matka, do której nawet w takiej sytuacji nie mogła zadzwonić. Ktoś jej nie chciał w pracy, bo żyje z kobietą. Z kobietą, którą kocha, jest z nią od wielu lat, nikogo nie krzywdzą. Tak bardzo nie mogła tego zrozumieć! I dlatego teraz za każdym razem, gdy otwierała pocztę, czuła lęk. Nie mogła pozwolić na to, by zniknąć przez to całkowicie. Miała przecież psa.
Bursztyn podniósł głowę ze swojego posłania, pufnął, po czym przeniósł się na kołdrę, jakby wyczuł, że jego pani dziś nie pójdzie do pracy i nie pościeli łóżka. Jego siwy pyszczek kontrastował z ciemnobrązową sierścią na głowie i łapach, reszta była czarna jak smoła. Jak na pięcioletniego psa nadal wyglądał jak szczeniak, gdy zwijał się w śmieszną kuleczkę wśród swoich pluszowych zabawek. Nie spodziewał się dzisiaj szybkiego i krótkiego spaceru, choć zwykle tylko na taki wystarczało rano czasu. Wiedział, że można poleżeć.
***
EDOUARD MANET, KOLEJ ŻELAZNA
Śledzie u Babci miały okropny smak. Były oślizgłe, mdłe, przesiąknięte zalewą. Spomiędzy nich wyłaniała się cebula: twarda, gruba, ostra, boląca w brzuchu jeszcze długo po posiłku. Zanurzone w wielkiej misce na środku stołu, chociaż pozbawione głów i ogonów, bezczelnie realizowały swój plan wywołania jej płaczu. Nie rozpłakała się w szkole, bo to był jej smutek, jej żal i jej ból, i nie chciała, by ktokolwiek z tych głupich dzieciaków w nim uczestniczył. Już pierwszego dnia nic jej nie pasowało. Umiała czytać i pisać i tylko to wystarczało, żeby przestali ją lubić. Zresztą wszyscy znali się z osiedla, ona nigdy nie wychodziła na dwór, zbyt zajęta swoimi klockami Lego i świnką morską, a mama nie miała czasu bawić się w socjalizację córki. Ojciec szanował jej niechęć i pozwalał jej spędzać czas tak, jak chciała. Utykając w ustach kolejny kawałek zimnej ryby, przeżywała cały ciężki dzień. Głupia matematyka. Przecież policzyła wszystko dobrze, wszystko się zgadzało. Nie rozumiała, dlaczego pani doczepiła się do jej kropek symbolizujących dodawane jednostki. Bo za duże, bo nierówne, bo takie i siakie. No ale potem było tylko gorzej. Posadziła ją w ostatniej ławce z tą straszną dziewczynką, która była przewodniczącą równoległej klasy. Mieli łączoną lekcję, ponieważ wychowawczyni Selmy się rozchorowała. Ola, bo tak miała na imię, dostała zadanie, żeby narysować w jej zeszycie nowe kropki. Kropki Oli były równe, pokolorowane jak z drukarni, więc na koniec lekcji Selma dowiedziała się, że te swoje może zakleić kartką, bo są złe. Teraz, gdy siedziała przy stole w koszmarnie drapiącym, ręcznie robionym sweterku w biało-błękitne pasy i usiłowała wmusić w siebie paskudne ryby w śmietanie leżące na rozgotowanych ziemniakach, wiedziała, że nikt jej nie pomoże, więc skupiła się na tym, żeby najpierw przebrnąć przez obiad. Nie dała sobie wmówić, że ryby nie mają ości. Lęk narastał z każdym kęsem, ziemniaki puchły w ustach, cebula szczypała dziąsła, jedyne, co mogła, to popijać wszystko wodą, licząc na to, że całość jakoś się przepcha i zalegnie, zapewne na wieki, w jej żołądku. Czuła się oszukana podwójnie, bo nie dość, że w szkole nie było ani trochę fajnie na łączonej lekcji, to Babcia powtórzyła co najmniej kilka razy, że nie będzie ani jednej ości. Potem wycofywała się rakiem, że niby są, ale tak miękkie, że można je przecież pogryźć. Same kłamstwa. A mamy nie było już trzeci dzień, chociaż miała ją odebrać przed piątkiem.
Po obiedzie Babcia posadziła ją przy biurku i kazała odrabiać lekcje, ale prawie wszystko było już zrobione. Selma naprawdę starała się odrabiać to, co zostało, powoli, bo wiedziała, że Babcia zada jej przepisywanie. I teraz, przez te cholerne, równe kropki nie dość, że miała zrobioną matematykę, to jeszcze po raz drugi usłyszała, że też powinna takie robić. Nie było już nadziei, czekała tylko na zadaną partię do równego przepisania. Sweter drapał coraz bardziej, na dodatek z przodu miał twardszy splot, bo nie doprało się mleko, które na siebie wylała kilka dni temu. Tęskniła za mamą. Bardzo. Za tatą też, chociaż bywał w domu coraz rzadziej i jak już bywał, to zwykle lekko pijany, a bardzo ciężko kochać kogoś, kto wywołuje lęk. Selma dość szybko nauczyła się rozróżniać, kiedy z ojcem było coś nie tak. Po kilku miesiącach poznawała to nawet po jego krokach na korytarzu. Najgorzej było, gdy zdarzały mu się drzemki w ciągu dnia, wtedy wiedziała, że wstanie zły i cuchnący. Nigdy nie krzyczał, to fakt, ale coraz częściej zamykał swój pokój, coraz więcej rzeczy stamtąd wynosił albo wchodził z torbą, w której dzwoniły butelki, i nie wychodził z niego na noc. Nawet się nie krył z tym, że pije, zresztą wystarczyło wynieść śmieci, żeby się dowiedzieć. Raz, gdy wrócił do domu grubo po północy, postanowił przynieść prezent, w postaci świnki morskiej. Obudził wtedy Selmę, a ta bardzo się ucieszyła na widok puszystej kulki, która ufnie na nią patrzyła z pudełka. Cudem przeżyła noc, bo nie miała nawet poidła. Selma wstawiła jej nakrętkę od słoika wypełnioną wodą, a idąc boso do kuchni, słyszała kłapanie swoich stóp i słowa matki:
– Zgłupiałeś? Jutro ma zniknąć! Mam uczulenie. Nie będzie żadnych zwierząt w domu, zresztą ty już dawno nie decydujesz… – I tak dalej.
Wskoczyła szybko do łóżka, klepiąc przed zaśnięciem dwie modlitwy, które pamiętała, wierząc bardzo mocno, że Bóg jej wysłucha i świnka zostanie. Ostatecznie udało się namówić mamę na to, żeby była w domu w soboty i niedziele, pozostałe dni spędzała u Dziadków, co miało umilić Selmie czas bez rodziców. Kilka dni później ojciec wyniósł ogromne teczki ze swoimi szkicami do Drogi Krzyżowej, na którą miał zamówienie do kościoła budowanego na ich osiedlu. W domu było coraz więcej przestrzeni, a coraz mniej miłości.
Nadmiernie często bywała u Babci. Gdy znowu pojechała na tydzień, mama, odbierając ją wystrojona jak kukła, powiedziała:
– Szybko, szybko, szykuj się na niespodziankę.
Selma poczuła bolesny skurcz żołądka. Niespodzianki mamy nigdy nie były fajne. Więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Wzięła więc transporter ze świnką morską i poszła posłusznie zakładać buty, powtarzając sobie w głowie, że jak tylko wrócą do domu, zamknie się w pokoju, wypuści Bursztyna i będzie czytać Muminki. Matka rzuciła spojrzenie na klatkę i poprawiając szal, powiedziała, jak gdyby nigdy nic:
– Przykro mi – skłamała. – Bursztyn nie może z nami jechać, za daleko. Niech zostanie u Babci, przecież jest tutaj bezpieczny.
Po tych słowach Selma poczuła, jak twarda kulka pojawia się w jej gardle, a oczy nieznośnie pieką. Zerkała na klatkę, w której świnka ufnie ruszała noskiem i patrzyła czarnymi jak węgiel oczkami.
– Wrócę po ciebie, nie bój się – wyszeptała, nie dając po sobie poznać, że ma ochotę wybuchnąć płaczem, i dała transporter Dziadkowi.
Ten, nic nie mówiąc, zabrał zwierzaka do salonu. Był jakiś zamyślony.
– Może jednak Selma zostanie u nas jeszcze? Dobrze wiesz, że nie podoba mi się to, co robisz. Powinnaś myśleć o dziecku przede wszystkim.
Babcia dziwnie patrzyła na mamę, a ta, zapinając Selmie kurtkę po samą szyję, odparła stanowczo, nie patrząc na nikogo.
– Mamo, ile razy wam mówiłam, to jest dla mnie szansa i powinniście się z tego cieszyć, a nie tylko krytykować. Ciągle wam się coś nie podoba. Selma to moje dziecko i ja o niej decyduję.
Zamek w kurtce prawie przyciął brodę Selmy, w ostatniej chwili ją uniosła. Przyzwyczaiła się do tego, bo miała już na szyi jedną bliznę od zacięcia, które mama zafundowała jej, gdy wróciła z wywiadówki. Nie, wcale nie dowiedziała się o złych ocenach, wręcz przeciwnie. Dowiedziała się, że dziecko nie powinno mieszkać na dwa domy, nie powinno mieć dwóch biurek, dwóch pokoi i dwóch łóżek. A Babcia zamiast stanąć po jej stronie, tylko to potwierdziła. Zawsze, gdy wychodziły od Babci, mama była zła i spóźniona.
Nie ruszyła od razu. Nawet nie zapięła pasa, tylko odwróciła się do Selmy, jedną rękę trzymając na kierownicy. Uśmiechnęła się, pytając:
– Nie jesteś ciekawa, jaką mam dla ciebie niespodziankę? – Była przesadnie słodka, to nigdy nie wróżyło dobrze. Wiedząc, że jej małomówna córka nie potwierdzi ani nie zaprzeczy, kontynuowała. – Miałam bardzo zajęty tydzień. Dużo się działo, ale będziesz zadowolona, bo czeka na ciebie nowy, piękny pokój w naszym nowym mieszkanku!
– Ale mamo, miałyśmy się przenieść dopiero na koniec roku szkolnego! – Selma, zwykle cicha i grzeczna, już prawie wybuchnęła tłumionym płaczem, bo liczyła na to, że groźby matki o tym, że się wyniosą, jak tylko skończy się szkoła, były straszeniem jej ojca. – Mówiłaś, że za pół roku najwcześniej, ja się muszę spakować, ja nie chcę!
– Selmuś. Wszystko się pozmieniało przez ten tydzień, okazało się, że jedna śpiewaczka spodziewa się dziecka i nie ma jej kto zastąpić. Tylko ja mogę. A jak jakimś cudem znajdą kogoś innego, to za pół roku nas nie wezmą. Musisz to zrozumieć, jesteś już dość duża… dokąd ty idziesz? – rzuciła szybko, bo Selma chciała wysiąść z samochodu.
– To dlatego nie pozwoliłaś mi zabrać Bursztyna, idę po niego! – Nie mogła przestać płakać.
– Nie ma mowy! – Centralny zamek zatrzasnął się. – Wiesz, że mam uczulenie i jak ono wpływa na mój głos, przecież ja teraz muszę wypaść idealnie, naprawdę przestań cyrkować i nie bądź taką okropną egoistką! – Teraz i matka krzyczała. – Załatwiam ci szkołę, urządzam pokój, żebyś miała wszystko pod nos, a ty i tak jesteś niezadowolona, cały ojciec! Zawsze możesz jechać do niego, pamiętaj, tam jest miejsce! Więc albo przestań się mazać za jakąś świnką, albo tam cię zawiozę!
– Ale mamo!
– Żadne mamo. Jedziemy i koniec, zawsze są z tobą same kłopoty! Zawsze! – Mama ruszyła zdecydowanie zbyt dynamicznie i chyba właśnie od tego momentu zaczęła być matką, a przestała być mamą.
Selma płakała, dopóki nie zasnęła. W myślach wypinała się z pasa i wyskakiwała z samochodu, ale wiedziała, że to nic nie da. Postanowiła zemścić się na chłodno. Odegrać w najstraszniejszy sposób, jaki tylko przyjdzie jej do głowy. Nie wyszła z samochodu nawet wówczas, gdy zatrzymały się na stacji benzynowej. Wtedy był to jeszcze stary CPN.
Gdy jechała sama na Wolin, była to już stacja sieci Orlen. Selma poznała to miejsce bardziej intuicyjnie niż rozumowo. Jedząc hot doga z sosem z tysiąca wysp, patrzyła na to samo pole, na które pewnie by patrzyła, gdyby wysiadła podczas nocnej wyprawy do nowego mieszkania z matką. Postanowiła, że wyprowadzi Bursztyna na szybkie siusiu, bo wypił na stacji bardzo dużo wody. Grzecznie dał się wypiąć ze swojego psiego pasa, żeby jeszcze raz wyprostować łapy. Teraz patrzyli razem na pole. Westchnęli sobie i wsiedli do czarnego nissana. Selma postanowiła, że już nigdy więcej tam nie zatankuje.
Zapewne jechałaby tamtędy, gdyby udało jej się dotrzeć do celu, jaki obrała po dwóch tygodniach mieszkania z matką w nowym mieszkaniu w Warszawie. Gdy ta zostawiła ją pod nową szkołą, nawet nie odprowadzając do klasy, Selma poszła na autobus i pojechała na drugi kraniec miasta. Nawet się trochę zgubiła, bo trzeba było się przesiadać, ale w jej dziecięcym umyśle nie to było najgorsze. Bała się, że nie starczy jej pieniędzy, by kupić bilet na pociąg do Torunia, do którego musiała się dostać, by wrócić po Bursztyna. Postanowiła, że za wszelką cenę go odzyska, przecież mu to obiecała. Dzielnie kupiła bilet na pociąg. Wystarczyło jej pieniędzy, które gromadziła w starym pudełku po jednym z zestawów Lego. Wszystko szło dobrze, dopóki nie usiadła w przedziale, wprawdzie na swoim miejscu, ale wypłoszona i spocona jak mysz. Niestety, podpadła, bo jakaś kobieta zgłosiła konduktorowi samotną dziewczynkę i cały plan podróży runął. Ten zawołał policję na najbliższą stację i Selma została odwieziona do domu. Matka udawała przed policją, że nic się nie stało. Uśmiechała się, tłumaczyła im, że przecież to taki wybryk, że oczywiście dopilnuje córki, ach, te dzieci mają takie pomysły! Selma pamiętała to jak przez mgłę. W pamięci utkwiło jej tylko to, jak potem kazała jej iść do swojego pokoju, przemyśleć swoje zachowanie. Przemyślała i była wściekła jak nigdy. Bała się, że matka zadzwoni do ojca i tam ją odeśle, ale o dziwo, nikt nie dowiedział się o wielkiej ucieczce małej dziewczynki. Tak samo przez mgłę pamiętała późniejsze spotkania z psycholog szkolną, której nie można było wytłumaczyć, że chodziło tylko o świnkę, że nie chciała uciekać z domu, że nic nie mówiła, bo się bała, że mama się nie zgodzi, a teraz się nie odzywa, bo jest na wszystkich tak zła, że ma zamiar ukarać cały świat. Psycholog była nawet miła, mimo wszystko. Dawała jej kolorowanki na dodatkowych zajęciach, pozwalała odrabiać lekcje. Matka czasem pytała, jak tam córka, zgrywając bardzo troskliwą i Selma nie raz słyszała przez drzwi, jak mówi się o niej, że jest oczywiście bardzo inteligentna, tylko za bardzo wszystko przeżywa, bo jest też taka emocjonalna. Trzeba jej zapewnić spokój i stabilizację. Tego oczywiście matka nie zrobiła. Gdy pół roku później pojechały z wizytą do Dziadków, Bursztyna już nie było. Nikt jej nic nie powiedział, nikt jej nie ostrzegł. Nawet nie zdążyła się pożegnać. Potem stało się to jej przekleństwem – nigdy nie mogła się pożegnać z tymi, którzy odchodzili.
***
THOMAS COUTURE, BAŃKI MYDLANE
W dniu, w którym odebrała świadectwo dojrzałości, był straszny upał. Cieliste, obrzydliwe rajstopy, które założyła wbrew sobie, piekły w uda, łydki i wpijały się w pas. Z trudem szła na obcasach, bo były to jej najelegantsze buty, kupione jeszcze na studniówkę. Była zła na siebie, że znowu dała się wmanewrować w coś, na co nie miała ochoty, ale kiedy całą klasą stanęli na schodach wejściowych do szkoły, żeby zrobić sobie zdjęcie, myślała tylko o tym, jaka jest szczęśliwa, że ma to już z głowy. Nigdy więcej nauczycieli, tych dziwnych ludzi, nauki, rzeczy, które jej nie obchodzą. No i Eweliny, która stała w pierwszym rzędzie z Bogusią, zatem także jej przyjaźń z Selmą została definitywnie zakończona.
Patrzyła na Ewelinę z sentymentem, ale już zupełnie bez żalu. Chyba w końcu wszystko zrozumiała i ułożyła sobie w głowie. Niemniej wiedziała, że na zawsze pozostanie w niej wspomnienie tamtej nocy, gdy pierwszy raz matka puściła ją na wieczorne wyjście z koleżanką. Poszły do Od Nowy, klubu studenckiego, przerabiając ostatnie cyfry daty urodzenia na papierowych legitymacjach szkolnych, żeby ochroniarz je wpuścił. Nie miały wtedy nawet szesnastu lat. Po dwóch piwach i kilku ledwo zaciągniętych papierosach, które niemiłosiernie paliły gardło, miały już dość tańca i narzucających się starszych chłopaków. Chciały im się podobać, chciały ich uwagi, ale jednocześnie były jeszcze zbyt młode, by chcieć oferować coś w zamian. Spać miały u Eweliny, bo jej rodzice wyjechali, zostawiając dom pod opieką brata. Szybko przebrały się w piżamy, zmyły resztki tuszu z rzęs i grzecznie, będąc nadal dziewczynkami, położyły się spać. Ale jeszcze jako dziewczynki od razu zaczęły rozmawiać. Najpierw o chłopakach z klubu, potem o tych z klasy, potem o tych, którzy już w ich życiu byli, o tych, do których wzdychały. Opowiedziały sobie niemal wszystko, to było jak pierwsza spowiedź towarzysząca nowo rodzącej się przyjaźni. Nie miało to nic wspólnego z ciekawością czy plotkami. To było jak badanie gruntu, wymiana doświadczeń, będąca jednocześnie próbą sił i poczucia własnej wartości. Szły łeb w łeb w wyznaniach, miały bardzo podobne doświadczenia i odczucia, jak pewnie większość dziewczyn w tym wieku. Wszystko było przereklamowane, to całe całowanie i chodzenie ze sobą. Selma pierwszy raz opowiadała o pocałunku z Michałem, wymuszonym przez niego na balu kończącym podstawówkę. Mimo wszystko bała się mówić, że jej się nie podobało. W końcu zmęczone długim wieczorem poczuły senność i kiedy już leżały do siebie plecami, każda pod swoją kołdrą, Ewelina, nie odwracając się, spytała cicho, jakby kierowała pytanie tylko do poduszki:
– A całowałaś kiedyś dziewczynę? – Selmie zrobiło się gorąco, ale instynktownie odwróciła się, natykając się na wbite w nią spojrzenie nowej przyjaciółki, która już przekręciła głowę.
– Nie. – Selma nawet nie starała się uzasadnić, dlaczego nie.
Co miała powiedzieć, że nie wiedziała, że można? Że owszem, są według niej na świecie fajne dziewczyny, ale nie wiedziała, nawet nie pomyślała ani przez sekundę, że można spróbować? Myślała, że tylko chłopak z chłopakiem, ale że dziewczyn to nie dotyczy. Skąd miała to wiedzieć? Dopiero od dwóch lat miała w domu MTV, a o takich rzeczach i tak raczej nie mówili w telewizji. Jak głupio by to brzmiało, gdyby przyznała się, że myślała, że musi tylko z chłopakami, bo jest dziewczyną. Myśli gnały jak szalone, kiedy Ewelina jednym zdaniem sprowadziła wszystko na właściwy tor.
– To może spróbujemy, jak to jest? – Przysunęła się, a Selma była w stanie rzucić tylko krótkie: „dobra” i zanim się przestraszyła, poczuła miękkie i ciepłe usta na swoich.
Nigdy jeszcze tak nie było. Odruchowo, kiełkującym popędem, chwyciła drobną twarz współtowarzyszki grzechu i zaczęła błądzić w jej włosach. Chyba widziała coś takiego w filmie, ale tym razem to po prostu samo się toczyło. Usta Eweliny były zaskakująco miękkie i delikatne jak jedwab. Rozchylała jej wargi swoimi, szukając intuicyjnie dłonią bliskości. Jej młode ciało, nie znające jeszcze wielu doznań, wariowało. Było jej niesamowicie gorąco, traciła oddech i nagle wszystko prysnęło, i zakończyło się tak niespodziewanie, jak zaczęło.
– Boże, jak dziwnie – zaśmiała się, odsuwając szybko Ewelina. – Bez sensu zupełnie, nikomu o tym nie mówmy!
– Straaasznie dziwnie, nie, nie mówmy. – Tylko tyle Selma była w stanie z siebie wykrztusić, usiłując także się śmiać.
Położyły się znowu plecami do siebie, rzucając szybkie: „do jutra”. Gdy zamknęła oczy, wszystko, co wydarzyło się przed momentem, działo się na nowo, raz za razem. Usiłowała zasnąć, ale w głowie huczało jej od myśli, że tak bardzo chciałaby więcej, dalej, jeszcze. Choć nie wiedziała, co mogłoby być tym jeszcze. Zupełnie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Stłumiła to, najmocniej jak się dało. Puszka Pandory została zamknięta na lata, ale naturalne było, że kiedyś trzaśnie i otworzy się z impetem. Ziarno zostało zasiane. Tego pocałunku miała już nigdy nie zapomnieć.
Tak było z Eweliną, która utopiła temat wśród innych młodzieńczych wybryków. Nigdy już do tego nie wróciły, chociaż trzymały się razem, dopóki w życiu Selmy nie pojawił się Karol. I teraz Selma przyglądała się Ewelinie, widząc jej przyszłość przy mężczyźnie. Nie było innej możliwości, było to widać jak na dłoni. Selma też nie widziała siebie przy nikim.
Tamtego dnia Karol miał po nią przyjść, założyła więc spódniczkę w kratkę, tą, którą lubił. Wpasowała się idealnie, wszystko szło jak po maśle. Miała świadectwo, chłopaka, robiła dokładnie to, co powinna. Nie analizowała zbytnio tego, czy jest szczęśliwa, bo wydawało jej się, że skoro nie jest samotna, to wystarczy. Nigdy też nie zastanawiała się, czemu tak bardzo nie chce być sama. Po prostu lubiła się dzielić z kimś tym, co dla niej ważne. Poszli oczywiście do Karola, bo jak zwykle o tej porze miał wolną chatę, i oczywiście wiedziała, czego się spodziewać, więc przygotowała się zgodnie z tym, co radziła Michalina Wisłocka w Sztuce Kochania. Zresztą, zawsze była gotowa, pachnąca, wydepilowana i uśmiechnięta. Posiadanie chłopaka wiązało się ze zobowiązaniami, chociaż ona tak naprawdę najbardziej lubiła, kiedy w coś grali, czytali razem książki lub jedli pizzę. Przyjaźń między nimi była bardzo udana, to trzeba przyznać. Po mokrych i zachłannych pocałunkach Karola wiedziała, że teraz trzeba będzie się dostosować. Mieli przed sobą ostatnie wakacje przed studiami, planowali wyjazd nad morze. Selma nawet nie zastanawiała się, czy Karol chce jechać. Po prostu tak postanowiła i koniec.
więcej..