Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Babie Lato - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Babie Lato - ebook

Bohaterka rozstaje się ze swoją wieloletnią partnerką i wyrusza nad morze, w nadziei na naprawę trudnych relacji z ojcem, za którym ciągnie się cień alkoholu. Kobieta usiłując uporządkować swoje życie dowiaduje się wiele nie tylko o sobie, ale i o mieszkańcach nadmorskiego miasteczka.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396834607
Rozmiar pliku: 975 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dla A.D.

W treści książki pod symbolem oka znajdziesz nazwisko autora i tytuł obrazu.
Wszystkie obrazy możesz obejrzeć tutaj: www.nataliapodgorna.com

Czy można za­po­mnieć, jak sma­kuje pierw­szy po­ca­łu­nek? Nie ten naj­pierw­szy. Ale pierw­szy naj­waż­niej­szy. Ten, który wdziera się w na­szą du­szę mięk­ko­ścią czy­ichś ust, za­chłan­no­ścią, cie­płem; ten, który spra­wia, że sły­szymy szum wła­snej krwi i za­po­mi­namy o od­dy­cha­niu. Czy można wy­ma­zać go z pa­mięci, za­stą­pić czymś, uda­wać, że go nie było? Czy można na­zwać go po­myłką, czy można od niego uciec?

Czy można za­po­mnieć, jak sma­kują pierw­sze łzy po utra­cie ko­goś, kogo się ko­cha naj­bar­dziej na świe­cie? Nie te łzy po śmierci ko­goś z da­le­kiej ro­dziny. Te, po śmierci ko­goś naj­bliż­szego na świe­cie. Te, któ­rymi chcemy wy­pła­kać cały ból, żal, smu­tek i pustkę. Czy można wy­ma­zać to z pa­mięci? Czy można od tego uciec?Dla A.D.

W treści książki pod symbolem oka znajdziesz nazwisko autora i tytuł obrazu.
Wszystkie obrazy możesz obejrzeć tutaj: www.nataliapodgorna.com

Czy można za­po­mnieć, jak sma­kuje pierw­szy po­ca­łu­nek? Nie ten naj­pierw­szy. Ale pierw­szy naj­waż­niej­szy. Ten, który wdziera się w na­szą du­szę mięk­ko­ścią czy­ichś ust, za­chłan­no­ścią, cie­płem; ten, który spra­wia, że sły­szymy szum wła­snej krwi i za­po­mi­namy o od­dy­cha­niu. Czy można wy­ma­zać go z pa­mięci, za­stą­pić czymś, uda­wać, że go nie było? Czy można na­zwać go po­myłką, czy można od niego uciec?

Czy można za­po­mnieć, jak sma­kują pierw­sze łzy po utra­cie ko­goś, kogo się ko­cha naj­bar­dziej na świe­cie? Nie te łzy po śmierci ko­goś z da­le­kiej ro­dziny. Te, po śmierci ko­goś naj­bliż­szego na świe­cie. Te, któ­rymi chcemy wy­pła­kać cały ból, żal, smu­tek i pustkę. Czy można wy­ma­zać to z pa­mięci? Czy można od tego uciec?EDWARD HO­OPER, MOR­NING SUN

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ostat­niego dnia sierp­nia obu­dziła się zbyt wcze­śnie, by zdą­żyć tylko za­pa­rzyć kawę, wrzu­cić do torby kse­rówki i wy­biec z domu. Mia­sto spało, chra­piąc ko­mi­nem sta­rej pie­karni, która ja­kimś cu­dem utrzy­mała się na osie­dlu, nie­wchło­nięta przez Bie­dronkę. Pierw­sze pro­mie­nie słońca już prze­dzie­rały się przez po­ranne, sre­brzące się u pod­stawy chmury. Ptaki, pełne ener­gii, po­krzy­ki­wały do sie­bie jesz­cze tro­chę nie­śmiało, jakby brały pod uwagę fakt, że ktoś może spać. Co ja­kiś czas sły­chać było szum au­to­busu prze­jeż­dża­ją­cego za oknem. Nie chciała otwie­rać oczu i pa­trzeć na bu­dzący się świat, ma­jąc na­dzieję, że sen jed­nak jesz­cze wróci, a dzień się po pro­stu nie za­cznie. Nie przy­szedł. Za­miast tego, jak zwy­kle, do­biły się czarne my­śli: sa­mot­ność, pustka i lęk – pa­kiet dwóch plus trze­cie gra­tis. Bała się prze­wró­cić na drugi bok. Mimo że wie­działa, że bę­dzie pu­sto, za każ­dym ra­zem bo­lało tak samo. Przez głowę prze­biegł ob­raz Any, jej wło­sów rzu­ca­ją­cych cień na ścianę, bio­der, stóp, zwy­kle z pa­znok­ciami po­ma­lo­wa­nymi na czer­wono. Za­pie­kło pod po­wie­kami. Sta­rała się uspo­koić od­dech. Na łóżku, cho­ciaż od roz­sta­nia mi­nęły już po­nad dwa mie­siące, na­dal le­żały dwie po­duszki, dwie koł­dry i biały, ba­weł­niany ja­siek. Pierw­szej nocy prze­nio­sła wszystko na ka­napę, ale wtedy po­wierzch­nia łóżka oka­zała się zbyt prze­pastna, by spać na niej po­je­dyn­czo. Pewne rze­czy stwo­rzone są dla dwóch osób i tego prze­zna­cze­nia nie można oszu­kać. To tak, jakby na­gle chcieć cho­dzić tylko w jed­nym bu­cie, w do­datku zi­mo­wym. Z jedną stopą otu­loną ocie­pliną z fu­tra, drugą zimną i zgra­białą. Zwy­kle za­sy­piała w po­zy­cji em­brio­nal­nej, tu­ląc samą sie­bie, ko­jąc płacz, zwi­ja­jąc się w sta­tyczny twór, za­trza­śnięty na wiele mie­sięcy, ni­czym śli­mak zbyt mocno ude­rzony w czułki. Strata roz­dzie­rała bó­lem fan­to­mo­wym, bo­lało serce, które zo­stało wy­rwane.

Było jej co­raz mniej. Ga­sła z każ­dym po­ran­kiem, cho­ciaż zmu­szała się do wsta­wa­nia, je­dze­nia, pi­cia kawy, pa­mię­ta­nia, że pra­cuje. Wy­peł­niała obo­wiązki bez za­rzutu, ale było jej co­raz mniej, bo co­raz trud­niej było zna­leźć sens tego, co ro­biła. Z każ­dym sło­wem wy­pusz­czo­nym do lu­dzi, z każdą my­ślą, pustka się po­głę­biała, jakby świat wy­sy­sał z niej resztki ży­cia. Już na­wet nie chciało jej się rzy­gać, kiedy wcho­dziła do po­koju na­uczy­ciel­skiego przy­go­to­wy­wa­nego na nowy rok szkolny. Za­po­mniała o tym, kogo tam lu­biła, a kogo nie. Prze­stała zwra­cać uwagę na jed­no­stajne bre­dze­nie głu­pot przez jej ko­le­żanki na­uczy­cielki. W ogóle nie wpusz­czała do swo­jego umy­słu ich pro­ble­mów zwią­za­nych z dziećmi, bra­kiem czasu, chu­jo­wymi wa­ka­cjami w Miel­nie i z chu­jo­wymi mę­żami. Ko­le­gów na­uczy­cieli było może trzech czy czte­rech, zwy­kle sie­dzieli z te­le­fo­nami przy sto­li­kach i tak na­prawdę mo­gli w nich oglą­dać gołe baby. Nie wzbu­dzali za­in­te­re­so­wa­nia wśród wy­sty­li­zo­wa­nych pań z hy­brydą na pa­znok­ciach.

Tam­tego ranka, kiedy obu­dziła się zbyt wcze­śnie, usil­nie szu­kała w gło­wie miej­sca, do któ­rego mo­głaby uciec. Kła­dąc się spać, jak zwy­kle miała na­dzieję, że po­ra­nek przy­nie­sie ja­kiś cud, który oczy­wi­ście się nie zda­rzył. Czuła, że zwy­czaj­nie nie wy­trzyma ko­lej­nego upal­nego po­ranka, ko­lej­nego przed­wcze­snego świtu, ko­lej­nego ocze­ki­wa­nia na wie­czór, by pójść spać. Spa­ko­wać się, wy­je­chać, za­cząć inne ży­cie, zo­sta­wić to, które tak bo­lało i tak bar­dzo ją zmie­niło. Prze­cież nie­któ­rzy tak ro­bili. Do­sko­nale wie­działa, że ucieczki za­sad­ni­czo się nie udają, bo wszystko za­biera się ze sobą w ba­gażu pod­ręcz­nym, ale chciała cho­ciaż spró­bo­wać. Dać ostat­nią szansę tej ma­lut­kiej czą­stce sie­bie, która jesz­cze ja­kimś cu­dem się trzy­mała.

Było jedno miej­sce, gdzie czuła się bez­piecz­nie, mimo że od­wie­dziła je za­le­d­wie kilka razy. Owych wa­ka­cji, gdy po­je­chała tam pierw­szy raz, mama, któ­rej jesz­cze wtedy nie na­zy­wała matką, była na­prawdę ra­do­sna, spo­kojna, ku­po­wała jej go­fry i za­pie­kanki, kiedy tylko chciała. Upalne lato sprzy­jało bez­tro­sce, z któ­rej ko­rzy­stały co­dzien­nie, na­wet gdy pa­dało. Pa­mię­tała jak przez mgłę ten nad­mor­ski, cie­pły deszcz, po któ­rym zie­mia znowu pach­niała słoń­cem i kwia­tami. Ko­mary gry­zły wtedy jak wście­kłe, Selma pu­chła od każ­dego uką­sze­nia, a mama sma­ro­wała ją ce­bulą. Za­pach ce­buli już za­wsze ko­ja­rzył jej się z tro­ską i cie­płem, które stra­ciła. Nie­długo po­tem mama do­stała ofertę pracy w War­sza­wie i jak zwy­kle obie­cy­wała, że wszystko bę­dzie do­brze, że so­bie po­ra­dzą. Snuła wi­zje spa­ce­rów po parku, wi­zyt w skle­pach i w zoo, a Selma na­wet przez mo­ment nie po­dej­rze­wała, że nie bę­dzie z nimi ojca. Do­piero ma­jąc pra­wie czter­dzie­ści lat, do­wie­działa się dla­czego. Może to i le­piej, bo umysł dziecka mógłby tego nie zro­zu­mieć, a i tak mu­siał w tam­tym cza­sie ogar­nąć zde­cy­do­wa­nie za dużo. Po tam­tych wa­ka­cjach ru­nął jej ostatni ba­stion spo­koju i bez­pie­czeń­stwa. Po­tem po­je­chała na Wo­lin jesz­cze tylko dwa razy: na ślub ojca oraz po­ka­zać świa­dec­two ma­tu­ralne. Mimo to, to wła­śnie tam emo­cjo­nal­nie czuła się bez­piecz­nie. Jak małe dziecko, jesz­cze nie skrzyw­dzone. I na­wet kiedy po­je­chała tam jako na­sto­latka, coś w niej się­gało my­ślami do cza­sów, które na­zy­wała „przed­tem”.

Lu­biła zmie­nia­jący się kra­jo­braz le­śny już od Draw­ska Po­mor­skiego. Nie oba­wiała się, gdy matka pro­wa­dziła auto. To za­ufa­nie zo­stało zbu­do­wane jesz­cze wcze­śniej i za­ko­rze­niło się tak bar­dzo, że Selma długo bała się, że nie bę­dzie tak do­brym kie­rowcą jak ona, cho­ciaż pro­wa­dziła płyn­nie i bez­piecz­nie. Uwiel­biała długą szosę w oko­licy Mię­dzyz­dro­jów, kiedy na­wet w sa­mo­cho­dzie czuć było mor­skie po­wie­trze, a na nie­bie co­raz czę­ściej po­ja­wiały się mewy i roz­wiane, białe chmury. Jesz­cze pięk­niej było u ojca na Kar­si­bo­rze, za­pewne po­ko­cha­łaby to miej­sce. Ka­me­ralne, jakby czas się za­trzy­mał. Świat to­czył się tam swoim tem­pem, z da­leka od kon­sump­cjo­ni­zmu, po­śpie­chu, kor­ków, spie­szą­cych się, a i tak spóź­nio­nych lu­dzi. Tu­taj miesz­kańcy sta­rali się do­sto­so­wać do rytmu przy­rody tak, jakby byli go­śćmi za­miesz­ku­ją­cych tę wy­spę zwie­rząt. Oj­ciec ślub brał w ma­łym ko­ściele, ale osie­dlił się bli­sko re­zer­watu pta­ków, w sta­rym domu, który na­le­żał do ro­dzi­ców jego no­wej żony. Dom po re­mon­cie pre­zen­to­wał się bar­dzo do­brze. Go­sia, nowa żona, urzą­dziła go cie­pło i przy­tul­nie, z sza­cun­kiem do jego ar­chi­tek­tury. Oj­ciec na­pra­wił wszyst­kie stare me­ble, za­dbał na­wet o ory­gi­nalną pod­łogę z de­sek. Je­żeli coś ko­chał naj­bar­dziej na świe­cie, to było to drewno. Na ślu­bie spra­wiał wra­że­nie bar­dzo szczę­śli­wego i spo­koj­nego jak ni­gdy wcze­śniej. W oczach wi­dać było, że drę­czą go wręcz wy­rzuty su­mie­nia z po­wodu wła­snego speł­nie­nia. Wła­śnie ta­kim Selma go pa­mię­tała z po­cząt­ków mał­żeń­stwa z matką. Do­brze, że nie py­tała, dla­czego oj­ciec mógł drugi raz brać ślub ko­ścielny. Do­wie­działa się dużo póź­niej. „Wszystko w swoim cza­sie” – tak so­bie to tłu­ma­czyła.

Myśl, aby cho­ciaż zgo­oglo­wać noc­legi na Wo­li­nie, była pierw­szą chę­cią dzia­ła­nia od kilku ty­go­dni. Gdy usia­dła na łóżku, dy­wan po­ła­sko­tał ją w stopy. „Czyli jesz­cze żyję” – po­my­ślała i zer­k­nęła w okno, jakby chciała po­pro­sić słońce, żeby prze­stało się wy­głu­piać i świe­cić jej pro­sto w twarz. Po­szła do ła­zienki, wy­cią­gnęła szczo­teczkę, na­ło­żyła pa­stę i rzu­ciła okiem na swoje od­bi­cie w lu­strze. Za­wsze zaj­mo­wało jej to uła­mek se­kundy, nie zno­siła kon­fron­ta­cji z wła­snym spoj­rze­niem, wi­dząc wtedy jak na dłoni to, co cho­wała tak głę­boko. Naj­trud­niej było oszu­kać samą sie­bie. W szklance na­dal stały dwie szczo­teczki. Wy­płu­kała usta, wzięła tę żółtą i bez za­sta­no­wie­nia wy­rzu­ciła do ko­sza. Po­wolne sprzą­ta­nie, od­gru­zo­wy­wa­nie domu po byt­no­ści mi­ło­ści. Na­dal na­ty­kała się na za­kładki w książ­kach, skar­petki czy na­wet ły­żeczkę do kawy. Ana miała srebrną, która pach­niała in­ten­syw­nie me­ta­lem pół­sz­la­chet­nym, gdy się na­grzała. Ły­żeczka Selmy była zwy­kłą ły­żeczką z Ikei. I też była do­bra.

Za­lała kawę. Odro­bina brą­zo­wego cu­kru, mleko. We­szła z po­wro­tem pod koł­drę, cho­ciaż upał ro­bił się nie­zno­śny, i otwo­rzyła lap­topa. Po go­dzi­nie prze­glą­da­nia ofert na Bo­okingu i prze­glą­da­niu zdjęć stwier­dziła, że wcale nie jest cie­kawa, co przy­nie­sie nowy rok szkolny i że je­dyne, czego była te­raz cie­kawa, to to, czy w Wor­dzie mają go­towe sza­blony wy­po­wie­dzeń z pracy. Oszczęd­no­ści, które ze­brała, pra­cu­jąc pod­czas wa­ka­cji na pół­ko­lo­niach, mo­gły star­czyć na pół roku. Mało. Ale w jej my­ślach za pół roku mo­gło już rów­nie do­brze nie być jej na świe­cie. Mimo fa­tal­nego stanu nie bała się trud­nych de­cy­zji. Była przy­zwy­cza­jona do gwał­tow­nych zmian, do pa­le­nia mo­stów, szło jej to na­prawdę do­brze. W taki zresztą spo­sób zna­la­zła się w miesz­ka­niu, w któ­rym miesz­kała. Pod­jęła de­cy­zję o prze­pro­wadzce z miesz­ka­nia stu­denc­kiego wbrew woli matki. Prawdę mó­wiąc, na­wet nie wie­działa, jaka była wola matki, do­wie­działa się tylko, że to, co robi, jest ab­so­lut­nie nie do za­ak­cep­to­wa­nia. Ostat­nie słowa, które usły­szała, były o roz­cza­ro­wa­niu i za­wo­dzie. Od tam­tego czasu roz­ma­wiały bar­dzo rzadko. Nie każdy ro­dzic jest go­towy na ak­cep­ta­cję dru­giej ko­biety u boku córki.

Bursz­tyn, wzięty kilka lat temu ze schro­ni­ska, wszedł do kuchni, ocze­ku­jąc śnia­da­nia, więc wy­peł­niła mu mi­skę ka­napką, któ­rej sama nie do­ja­dła po­przed­niego wie­czora. A może jesz­cze wcze­śniej? Pies ro­zu­miał swoją nie­smaczną dietę i nie gry­ma­sił, jakby in­te­gro­wał się z bó­lem swo­jej pani. Cza­sem za­sta­na­wiała się, czy on też tę­skni. Może to, że w końcu mógł spać w łóżku, coś mu re­kom­pen­so­wało. Zjadł szybko i po­szedł na po­sła­nie, zwi­nął się w kłę­bek i za­snął.

Myśl o tym, że cho­ciaż na chwilę może zrzu­cić z sie­bie płaszcz lęku, spra­wiła, że po­ranna kawa miała wy­jąt­kowy smak. Miała go pierw­szy raz od ty­go­dni. Za­lo­go­wała się do poczty i jak zwy­kle z lek­kim nie­po­ko­jem ode­brała ma­ile. Kulka w żo­łądku po­ja­wiała się jak ba­last, który pod­jeż­dżał do sa­mego gar­dła na wi­dok nie­otwar­tej poczty.

To wtedy wszystko się po­sy­pało. W dniu, w któ­rym przy­szedł ten nie­szczę­sny ano­nim. Dy­rek­tor po­ka­zał jej wy­druk, kilka krót­kich zdań: „Nie chcemy osoby ho­mo­sek­su­al­nej na sta­no­wi­sku na­uczy­ciela. Będę wraz z in­nymi ro­dzi­cami mo­ni­to­ro­wać sy­tu­ację. Bar­dzo pro­szę o zwol­nie­nie pani od nor­we­skiego”. Oczy­wi­ście wszy­scy byli w szkole po jej stro­nie, przy­naj­mniej ofi­cjal­nie. Ale dy­rek­tor za­su­ge­ro­wał, że je­śli sprawa się nie uspo­koi, to bę­dzie mu­siał coś zro­bić, że do­bro szkoły, klasy, dzieci, że wia­domo. Sta­rała się wszystko zro­zu­mieć i jed­no­cze­śnie nic nie ro­zu­miała. Naj­gor­sze było to, że nie wie­działa, kto to na­pi­sał, więc każdy mógł być po­ten­cjal­nym wro­giem. Nie miała na­wet żad­nych po­dej­rzeń. Była pewna, że wszy­scy ją umiar­ko­wa­nie lu­bią oraz że nikt nie ma po­ję­cia o tym, ja­kie wie­dzie ży­cie. Za­wsze uwa­żała. Na­wet na mie­ście po kilku pi­wach nie oka­zy­wała Anie żad­nych uczuć. Wie­działa, że nie mogą so­bie na to po­zwo­lić. Brzy­dziła się tym, że ktoś tak bar­dzo spły­cił jej ży­cie, na­zy­wa­jąc ją osobą ho­mo­sek­su­alną. Po­czuła się cho­ler­nie uprzed­mio­to­wiona, jakby li­czyło się tylko to, z kim sy­pia. Za­da­wała so­bie py­ta­nie, ja­kie to ma zna­cze­nie, cho­ciaż wie­działa, że są lu­dzie, dla któ­rych jest to istotne. W tym gro­nie była prze­cież jej wła­sna matka, do któ­rej na­wet w ta­kiej sy­tu­acji nie mo­gła za­dzwo­nić. Ktoś jej nie chciał w pracy, bo żyje z ko­bietą. Z ko­bietą, którą ko­cha, jest z nią od wielu lat, ni­kogo nie krzyw­dzą. Tak bar­dzo nie mo­gła tego zro­zu­mieć! I dla­tego te­raz za każ­dym ra­zem, gdy otwie­rała pocztę, czuła lęk. Nie mo­gła po­zwo­lić na to, by znik­nąć przez to cał­ko­wi­cie. Miała prze­cież psa.

Bursz­tyn pod­niósł głowę ze swo­jego po­sła­nia, puf­nął, po czym prze­niósł się na koł­drę, jakby wy­czuł, że jego pani dziś nie pój­dzie do pracy i nie po­ścieli łóżka. Jego siwy pysz­czek kon­tra­sto­wał z ciem­no­brą­zową sier­ścią na gło­wie i ła­pach, reszta była czarna jak smoła. Jak na pię­cio­let­niego psa na­dal wy­glą­dał jak szcze­niak, gdy zwi­jał się w śmieszną ku­leczkę wśród swo­ich plu­szo­wych za­ba­wek. Nie spo­dzie­wał się dzi­siaj szyb­kiego i krót­kiego spa­ceru, choć zwy­kle tylko na taki wy­star­czało rano czasu. Wie­dział, że można po­le­żeć.

***

EDO­UARD MA­NET, KO­LEJ ŻE­LA­ZNA

Śle­dzie u Babci miały okropny smak. Były ośli­zgłe, mdłe, prze­siąk­nięte za­lewą. Spo­mię­dzy nich wy­ła­niała się ce­bula: twarda, gruba, ostra, bo­ląca w brzu­chu jesz­cze długo po po­siłku. Za­nu­rzone w wiel­kiej mi­sce na środku stołu, cho­ciaż po­zba­wione głów i ogo­nów, bez­czel­nie re­ali­zo­wały swój plan wy­wo­ła­nia jej pła­czu. Nie roz­pła­kała się w szkole, bo to był jej smu­tek, jej żal i jej ból, i nie chciała, by kto­kol­wiek z tych głu­pich dzie­cia­ków w nim uczest­ni­czył. Już pierw­szego dnia nic jej nie pa­so­wało. Umiała czy­tać i pi­sać i tylko to wy­star­czało, żeby prze­stali ją lu­bić. Zresztą wszy­scy znali się z osie­dla, ona ni­gdy nie wy­cho­dziła na dwór, zbyt za­jęta swo­imi kloc­kami Lego i świnką mor­ską, a mama nie miała czasu ba­wić się w so­cja­li­za­cję córki. Oj­ciec sza­no­wał jej nie­chęć i po­zwa­lał jej spę­dzać czas tak, jak chciała. Uty­ka­jąc w ustach ko­lejny ka­wa­łek zim­nej ryby, prze­ży­wała cały ciężki dzień. Głu­pia ma­te­ma­tyka. Prze­cież po­li­czyła wszystko do­brze, wszystko się zga­dzało. Nie ro­zu­miała, dla­czego pani do­cze­piła się do jej kro­pek sym­bo­li­zu­ją­cych do­da­wane jed­nostki. Bo za duże, bo nie­równe, bo ta­kie i sia­kie. No ale po­tem było tylko go­rzej. Po­sa­dziła ją w ostat­niej ławce z tą straszną dziew­czynką, która była prze­wod­ni­czącą rów­no­le­głej klasy. Mieli łą­czoną lek­cję, po­nie­waż wy­cho­waw­czyni Selmy się roz­cho­ro­wała. Ola, bo tak miała na imię, do­stała za­da­nie, żeby na­ry­so­wać w jej ze­szy­cie nowe kropki. Kropki Oli były równe, po­ko­lo­ro­wane jak z dru­karni, więc na ko­niec lek­cji Selma do­wie­działa się, że te swoje może za­kleić kartką, bo są złe. Te­raz, gdy sie­działa przy stole w kosz­mar­nie dra­pią­cym, ręcz­nie ro­bio­nym swe­terku w biało-błę­kitne pasy i usi­ło­wała wmu­sić w sie­bie pa­skudne ryby w śmie­ta­nie le­żące na roz­go­to­wa­nych ziem­nia­kach, wie­działa, że nikt jej nie po­może, więc sku­piła się na tym, żeby naj­pierw prze­brnąć przez obiad. Nie dała so­bie wmó­wić, że ryby nie mają ości. Lęk na­ra­stał z każ­dym kę­sem, ziem­niaki pu­chły w ustach, ce­bula szczy­pała dzią­sła, je­dyne, co mo­gła, to po­pi­jać wszystko wodą, li­cząc na to, że ca­łość ja­koś się prze­pcha i za­le­gnie, za­pewne na wieki, w jej żo­łądku. Czuła się oszu­kana po­dwój­nie, bo nie dość, że w szkole nie było ani tro­chę faj­nie na łą­czo­nej lek­cji, to Bab­cia po­wtó­rzyła co naj­mniej kilka razy, że nie bę­dzie ani jed­nej ości. Po­tem wy­co­fy­wała się ra­kiem, że niby są, ale tak mięk­kie, że można je prze­cież po­gryźć. Same kłam­stwa. A mamy nie było już trzeci dzień, cho­ciaż miała ją ode­brać przed piąt­kiem.

Po obie­dzie Bab­cia po­sa­dziła ją przy biurku i ka­zała od­ra­biać lek­cje, ale pra­wie wszystko było już zro­bione. Selma na­prawdę sta­rała się od­ra­biać to, co zo­stało, po­woli, bo wie­działa, że Bab­cia zada jej prze­pi­sy­wa­nie. I te­raz, przez te cho­lerne, równe kropki nie dość, że miała zro­bioną ma­te­ma­tykę, to jesz­cze po raz drugi usły­szała, że też po­winna ta­kie ro­bić. Nie było już na­dziei, cze­kała tylko na za­daną par­tię do rów­nego prze­pi­sa­nia. Swe­ter dra­pał co­raz bar­dziej, na do­da­tek z przodu miał tward­szy splot, bo nie do­prało się mleko, które na sie­bie wy­lała kilka dni temu. Tę­sk­niła za mamą. Bar­dzo. Za tatą też, cho­ciaż by­wał w domu co­raz rza­dziej i jak już by­wał, to zwy­kle lekko pi­jany, a bar­dzo ciężko ko­chać ko­goś, kto wy­wo­łuje lęk. Selma dość szybko na­uczyła się roz­róż­niać, kiedy z oj­cem było coś nie tak. Po kilku mie­sią­cach po­zna­wała to na­wet po jego kro­kach na ko­ry­ta­rzu. Naj­go­rzej było, gdy zda­rzały mu się drzemki w ciągu dnia, wtedy wie­działa, że wsta­nie zły i cuch­nący. Ni­gdy nie krzy­czał, to fakt, ale co­raz czę­ściej za­my­kał swój po­kój, co­raz wię­cej rze­czy stam­tąd wy­no­sił albo wcho­dził z torbą, w któ­rej dzwo­niły bu­telki, i nie wy­cho­dził z niego na noc. Na­wet się nie krył z tym, że pije, zresztą wy­star­czyło wy­nieść śmieci, żeby się do­wie­dzieć. Raz, gdy wró­cił do domu grubo po pół­nocy, po­sta­no­wił przy­nieść pre­zent, w po­staci świnki mor­skiej. Obu­dził wtedy Selmę, a ta bar­dzo się ucie­szyła na wi­dok pu­szy­stej kulki, która uf­nie na nią pa­trzyła z pu­dełka. Cu­dem prze­żyła noc, bo nie miała na­wet po­idła. Selma wsta­wiła jej na­krętkę od sło­ika wy­peł­nioną wodą, a idąc boso do kuchni, sły­szała kła­pa­nie swo­ich stóp i słowa matki:

– Zgłu­pia­łeś? Ju­tro ma znik­nąć! Mam uczu­le­nie. Nie bę­dzie żad­nych zwie­rząt w domu, zresztą ty już dawno nie de­cy­du­jesz… – I tak da­lej.

Wsko­czyła szybko do łóżka, kle­piąc przed za­śnię­ciem dwie mo­dli­twy, które pa­mię­tała, wie­rząc bar­dzo mocno, że Bóg jej wy­słu­cha i świnka zo­sta­nie. Osta­tecz­nie udało się na­mó­wić mamę na to, żeby była w domu w so­boty i nie­dziele, po­zo­stałe dni spę­dzała u Dziad­ków, co miało umi­lić Sel­mie czas bez ro­dzi­ców. Kilka dni póź­niej oj­ciec wy­niósł ogromne teczki ze swo­imi szki­cami do Drogi Krzy­żo­wej, na którą miał za­mó­wie­nie do ko­ścioła bu­do­wa­nego na ich osie­dlu. W domu było co­raz wię­cej prze­strzeni, a co­raz mniej mi­ło­ści.

Nad­mier­nie czę­sto by­wała u Babci. Gdy znowu po­je­chała na ty­dzień, mama, od­bie­ra­jąc ją wy­stro­jona jak ku­kła, po­wie­działa:

– Szybko, szybko, szy­kuj się na nie­spo­dziankę.

Selma po­czuła bo­le­sny skurcz żo­łądka. Nie­spo­dzianki mamy ni­gdy nie były fajne. Więc dla­czego tym ra­zem mia­łoby być ina­czej? Wzięła więc trans­por­ter ze świnką mor­ską i po­szła po­słusz­nie za­kła­dać buty, po­wta­rza­jąc so­bie w gło­wie, że jak tylko wrócą do domu, za­mknie się w po­koju, wy­pu­ści Bursz­tyna i bę­dzie czy­tać Mu­minki. Matka rzu­ciła spoj­rze­nie na klatkę i po­pra­wia­jąc szal, po­wie­działa, jak gdyby ni­gdy nic:

– Przy­kro mi – skła­mała. – Bursz­tyn nie może z nami je­chać, za da­leko. Niech zo­sta­nie u Babci, prze­cież jest tu­taj bez­pieczny.

Po tych sło­wach Selma po­czuła, jak twarda kulka po­ja­wia się w jej gar­dle, a oczy nie­zno­śnie pieką. Zer­kała na klatkę, w któ­rej świnka uf­nie ru­szała no­skiem i pa­trzyła czar­nymi jak wę­giel oczkami.

– Wrócę po cie­bie, nie bój się – wy­szep­tała, nie da­jąc po so­bie po­znać, że ma ochotę wy­buch­nąć pła­czem, i dała trans­por­ter Dziad­kowi.

Ten, nic nie mó­wiąc, za­brał zwie­rzaka do sa­lonu. Był ja­kiś za­my­ślony.

– Może jed­nak Selma zo­sta­nie u nas jesz­cze? Do­brze wiesz, że nie po­doba mi się to, co ro­bisz. Po­win­naś my­śleć o dziecku przede wszyst­kim.

Bab­cia dziw­nie pa­trzyła na mamę, a ta, za­pi­na­jąc Sel­mie kurtkę po samą szyję, od­parła sta­now­czo, nie pa­trząc na ni­kogo.

– Mamo, ile razy wam mó­wi­łam, to jest dla mnie szansa i po­win­ni­ście się z tego cie­szyć, a nie tylko kry­ty­ko­wać. Cią­gle wam się coś nie po­doba. Selma to moje dziecko i ja o niej de­cy­duję.

Za­mek w kurtce pra­wie przy­ciął brodę Selmy, w ostat­niej chwili ją unio­sła. Przy­zwy­cza­iła się do tego, bo miała już na szyi jedną bli­znę od za­cię­cia, które mama za­fun­do­wała jej, gdy wró­ciła z wy­wia­dówki. Nie, wcale nie do­wie­działa się o złych oce­nach, wręcz prze­ciw­nie. Do­wie­działa się, że dziecko nie po­winno miesz­kać na dwa domy, nie po­winno mieć dwóch biu­rek, dwóch po­koi i dwóch łó­żek. A Bab­cia za­miast sta­nąć po jej stro­nie, tylko to po­twier­dziła. Za­wsze, gdy wy­cho­dziły od Babci, mama była zła i spóź­niona.

Nie ru­szyła od razu. Na­wet nie za­pięła pasa, tylko od­wró­ciła się do Selmy, jedną rękę trzy­ma­jąc na kie­row­nicy. Uśmiech­nęła się, py­ta­jąc:

– Nie je­steś cie­kawa, jaką mam dla cie­bie nie­spo­dziankę? – Była prze­sad­nie słodka, to ni­gdy nie wró­żyło do­brze. Wie­dząc, że jej ma­ło­mówna córka nie po­twier­dzi ani nie za­prze­czy, kon­ty­nu­owała. – Mia­łam bar­dzo za­jęty ty­dzień. Dużo się działo, ale bę­dziesz za­do­wo­lona, bo czeka na cie­bie nowy, piękny po­kój w na­szym no­wym miesz­kanku!

– Ale mamo, mia­ły­śmy się prze­nieść do­piero na ko­niec roku szkol­nego! – Selma, zwy­kle ci­cha i grzeczna, już pra­wie wy­buch­nęła tłu­mio­nym pła­czem, bo li­czyła na to, że groźby matki o tym, że się wy­niosą, jak tylko skoń­czy się szkoła, były stra­sze­niem jej ojca. – Mó­wi­łaś, że za pół roku naj­wcze­śniej, ja się mu­szę spa­ko­wać, ja nie chcę!

– Sel­muś. Wszystko się po­zmie­niało przez ten ty­dzień, oka­zało się, że jedna śpie­waczka spo­dziewa się dziecka i nie ma jej kto za­stą­pić. Tylko ja mogę. A jak ja­kimś cu­dem znajdą ko­goś in­nego, to za pół roku nas nie we­zmą. Mu­sisz to zro­zu­mieć, je­steś już dość duża… do­kąd ty idziesz? – rzu­ciła szybko, bo Selma chciała wy­siąść z sa­mo­chodu.

– To dla­tego nie po­zwo­li­łaś mi za­brać Bursz­tyna, idę po niego! – Nie mo­gła prze­stać pła­kać.

– Nie ma mowy! – Cen­tralny za­mek za­trza­snął się. – Wiesz, że mam uczu­le­nie i jak ono wpływa na mój głos, prze­cież ja te­raz mu­szę wy­paść ide­al­nie, na­prawdę prze­stań cyr­ko­wać i nie bądź taką okropną ego­istką! – Te­raz i matka krzy­czała. – Za­ła­twiam ci szkołę, urzą­dzam po­kój, że­byś miała wszystko pod nos, a ty i tak je­steś nie­za­do­wo­lona, cały oj­ciec! Za­wsze mo­żesz je­chać do niego, pa­mię­taj, tam jest miej­sce! Więc albo prze­stań się ma­zać za ja­kąś świnką, albo tam cię za­wiozę!

– Ale mamo!

– Żadne mamo. Je­dziemy i ko­niec, za­wsze są z tobą same kło­poty! Za­wsze! – Mama ru­szyła zde­cy­do­wa­nie zbyt dy­na­micz­nie i chyba wła­śnie od tego mo­mentu za­częła być matką, a prze­stała być mamą.

Selma pła­kała, do­póki nie za­snęła. W my­ślach wy­pi­nała się z pasa i wy­ska­ki­wała z sa­mo­chodu, ale wie­działa, że to nic nie da. Po­sta­no­wiła ze­mścić się na chłodno. Ode­grać w naj­strasz­niej­szy spo­sób, jaki tylko przyj­dzie jej do głowy. Nie wy­szła z sa­mo­chodu na­wet wów­czas, gdy za­trzy­mały się na sta­cji ben­zy­no­wej. Wtedy był to jesz­cze stary CPN.

Gdy je­chała sama na Wo­lin, była to już sta­cja sieci Or­len. Selma po­znała to miej­sce bar­dziej in­tu­icyj­nie niż ro­zu­mowo. Je­dząc hot doga z so­sem z ty­siąca wysp, pa­trzyła na to samo pole, na które pew­nie by pa­trzyła, gdyby wy­sia­dła pod­czas noc­nej wy­prawy do no­wego miesz­ka­nia z matką. Po­sta­no­wiła, że wy­pro­wa­dzi Bursz­tyna na szyb­kie siu­siu, bo wy­pił na sta­cji bar­dzo dużo wody. Grzecz­nie dał się wy­piąć ze swo­jego psiego pasa, żeby jesz­cze raz wy­pro­sto­wać łapy. Te­raz pa­trzyli ra­zem na pole. Wes­tchnęli so­bie i wsie­dli do czar­nego nis­sana. Selma po­sta­no­wiła, że już ni­gdy wię­cej tam nie za­tan­kuje.

Za­pewne je­cha­łaby tam­tędy, gdyby udało jej się do­trzeć do celu, jaki ob­rała po dwóch ty­go­dniach miesz­ka­nia z matką w no­wym miesz­ka­niu w War­sza­wie. Gdy ta zo­sta­wiła ją pod nową szkołą, na­wet nie od­pro­wa­dza­jąc do klasy, Selma po­szła na au­to­bus i po­je­chała na drugi kra­niec mia­sta. Na­wet się tro­chę zgu­biła, bo trzeba było się prze­sia­dać, ale w jej dzie­cię­cym umy­śle nie to było naj­gor­sze. Bała się, że nie star­czy jej pie­nię­dzy, by ku­pić bi­let na po­ciąg do To­ru­nia, do któ­rego mu­siała się do­stać, by wró­cić po Bursz­tyna. Po­sta­no­wiła, że za wszelką cenę go od­zy­ska, prze­cież mu to obie­cała. Dziel­nie ku­piła bi­let na po­ciąg. Wy­star­czyło jej pie­nię­dzy, które gro­ma­dziła w sta­rym pu­dełku po jed­nym z ze­sta­wów Lego. Wszystko szło do­brze, do­póki nie usia­dła w prze­dziale, wpraw­dzie na swoim miej­scu, ale wy­pło­szona i spo­cona jak mysz. Nie­stety, pod­pa­dła, bo ja­kaś ko­bieta zgło­siła kon­duk­to­rowi sa­motną dziew­czynkę i cały plan po­dróży ru­nął. Ten za­wo­łał po­li­cję na naj­bliż­szą sta­cję i Selma zo­stała od­wie­ziona do domu. Matka uda­wała przed po­li­cją, że nic się nie stało. Uśmie­chała się, tłu­ma­czyła im, że prze­cież to taki wy­bryk, że oczy­wi­ście do­pil­nuje córki, ach, te dzieci mają ta­kie po­my­sły! Selma pa­mię­tała to jak przez mgłę. W pa­mięci utkwiło jej tylko to, jak po­tem ka­zała jej iść do swo­jego po­koju, prze­my­śleć swoje za­cho­wa­nie. Prze­my­ślała i była wście­kła jak ni­gdy. Bała się, że matka za­dzwoni do ojca i tam ją ode­śle, ale o dziwo, nikt nie do­wie­dział się o wiel­kiej ucieczce ma­łej dziew­czynki. Tak samo przez mgłę pa­mię­tała póź­niej­sze spo­tka­nia z psy­cho­log szkolną, któ­rej nie można było wy­tłu­ma­czyć, że cho­dziło tylko o świnkę, że nie chciała ucie­kać z domu, że nic nie mó­wiła, bo się bała, że mama się nie zgo­dzi, a te­raz się nie od­zywa, bo jest na wszyst­kich tak zła, że ma za­miar uka­rać cały świat. Psy­cho­log była na­wet miła, mimo wszystko. Da­wała jej ko­lo­ro­wanki na do­dat­ko­wych za­ję­ciach, po­zwa­lała od­ra­biać lek­cje. Matka cza­sem py­tała, jak tam córka, zgry­wa­jąc bar­dzo tro­skliwą i Selma nie raz sły­szała przez drzwi, jak mówi się o niej, że jest oczy­wi­ście bar­dzo in­te­li­gentna, tylko za bar­dzo wszystko prze­żywa, bo jest też taka emo­cjo­nalna. Trzeba jej za­pew­nić spo­kój i sta­bi­li­za­cję. Tego oczy­wi­ście matka nie zro­biła. Gdy pół roku póź­niej po­je­chały z wi­zytą do Dziad­ków, Bursz­tyna już nie było. Nikt jej nic nie po­wie­dział, nikt jej nie ostrzegł. Na­wet nie zdą­żyła się po­że­gnać. Po­tem stało się to jej prze­kleń­stwem – ni­gdy nie mo­gła się po­że­gnać z tymi, któ­rzy od­cho­dzili.

***

THO­MAS CO­UTURE, BAŃKI MY­DLANE

W dniu, w któ­rym ode­brała świa­dec­two doj­rza­ło­ści, był straszny upał. Cie­li­ste, obrzy­dliwe raj­stopy, które za­ło­żyła wbrew so­bie, pie­kły w uda, łydki i wpi­jały się w pas. Z tru­dem szła na ob­ca­sach, bo były to jej na­je­le­gant­sze buty, ku­pione jesz­cze na stud­niówkę. Była zła na sie­bie, że znowu dała się wma­new­ro­wać w coś, na co nie miała ochoty, ale kiedy całą klasą sta­nęli na scho­dach wej­ścio­wych do szkoły, żeby zro­bić so­bie zdję­cie, my­ślała tylko o tym, jaka jest szczę­śliwa, że ma to już z głowy. Ni­gdy wię­cej na­uczy­cieli, tych dziw­nych lu­dzi, na­uki, rze­czy, które jej nie ob­cho­dzą. No i Ewe­liny, która stała w pierw­szym rzę­dzie z Bo­gu­sią, za­tem także jej przy­jaźń z Selmą zo­stała de­fi­ni­tyw­nie za­koń­czona.

Pa­trzyła na Ewe­linę z sen­ty­men­tem, ale już zu­peł­nie bez żalu. Chyba w końcu wszystko zro­zu­miała i uło­żyła so­bie w gło­wie. Nie­mniej wie­działa, że na za­wsze po­zo­sta­nie w niej wspo­mnie­nie tam­tej nocy, gdy pierw­szy raz matka pu­ściła ją na wie­czorne wyj­ście z ko­le­żanką. Po­szły do Od Nowy, klubu stu­denc­kiego, prze­ra­bia­jąc ostat­nie cy­fry daty uro­dze­nia na pa­pie­ro­wych le­gi­ty­ma­cjach szkol­nych, żeby ochro­niarz je wpu­ścił. Nie miały wtedy na­wet szes­na­stu lat. Po dwóch pi­wach i kilku le­dwo za­cią­gnię­tych pa­pie­ro­sach, które nie­mi­ło­sier­nie pa­liły gar­dło, miały już dość tańca i na­rzu­ca­ją­cych się star­szych chło­pa­ków. Chciały im się po­do­bać, chciały ich uwagi, ale jed­no­cze­śnie były jesz­cze zbyt młode, by chcieć ofe­ro­wać coś w za­mian. Spać miały u Ewe­liny, bo jej ro­dzice wy­je­chali, zo­sta­wia­jąc dom pod opieką brata. Szybko prze­brały się w pi­żamy, zmyły resztki tu­szu z rzęs i grzecz­nie, bę­dąc na­dal dziew­czyn­kami, po­ło­żyły się spać. Ale jesz­cze jako dziew­czynki od razu za­częły roz­ma­wiać. Naj­pierw o chło­pa­kach z klubu, po­tem o tych z klasy, po­tem o tych, któ­rzy już w ich ży­ciu byli, o tych, do któ­rych wzdy­chały. Opo­wie­działy so­bie nie­mal wszystko, to było jak pierw­sza spo­wiedź to­wa­rzy­sząca nowo ro­dzą­cej się przy­jaźni. Nie miało to nic wspól­nego z cie­ka­wo­ścią czy plot­kami. To było jak ba­da­nie gruntu, wy­miana do­świad­czeń, bę­dąca jed­no­cze­śnie próbą sił i po­czu­cia wła­snej war­to­ści. Szły łeb w łeb w wy­zna­niach, miały bar­dzo po­dobne do­świad­cze­nia i od­czu­cia, jak pew­nie więk­szość dziew­czyn w tym wieku. Wszystko było prze­re­kla­mo­wane, to całe ca­ło­wa­nie i cho­dze­nie ze sobą. Selma pierw­szy raz opo­wia­dała o po­ca­łunku z Mi­cha­łem, wy­mu­szo­nym przez niego na balu koń­czą­cym pod­sta­wówkę. Mimo wszystko bała się mó­wić, że jej się nie po­do­bało. W końcu zmę­czone dłu­gim wie­czo­rem po­czuły sen­ność i kiedy już le­żały do sie­bie ple­cami, każda pod swoją koł­drą, Ewe­lina, nie od­wra­ca­jąc się, spy­tała ci­cho, jakby kie­ro­wała py­ta­nie tylko do po­duszki:

– A ca­ło­wa­łaś kie­dyś dziew­czynę? – Sel­mie zro­biło się go­rąco, ale in­stynk­tow­nie od­wró­ciła się, na­ty­ka­jąc się na wbite w nią spoj­rze­nie no­wej przy­ja­ciółki, która już prze­krę­ciła głowę.

– Nie. – Selma na­wet nie sta­rała się uza­sad­nić, dla­czego nie.

Co miała po­wie­dzieć, że nie wie­działa, że można? Że ow­szem, są we­dług niej na świe­cie fajne dziew­czyny, ale nie wie­działa, na­wet nie po­my­ślała ani przez se­kundę, że można spró­bo­wać? My­ślała, że tylko chło­pak z chło­pa­kiem, ale że dziew­czyn to nie do­ty­czy. Skąd miała to wie­dzieć? Do­piero od dwóch lat miała w domu MTV, a o ta­kich rze­czach i tak ra­czej nie mó­wili w te­le­wi­zji. Jak głu­pio by to brzmiało, gdyby przy­znała się, że my­ślała, że musi tylko z chło­pa­kami, bo jest dziew­czyną. My­śli gnały jak sza­lone, kiedy Ewe­lina jed­nym zda­niem spro­wa­dziła wszystko na wła­ściwy tor.

– To może spró­bu­jemy, jak to jest? – Przy­su­nęła się, a Selma była w sta­nie rzu­cić tylko krót­kie: „do­bra” i za­nim się prze­stra­szyła, po­czuła mięk­kie i cie­płe usta na swo­ich.

Ni­gdy jesz­cze tak nie było. Od­ru­chowo, kieł­ku­ją­cym po­pę­dem, chwy­ciła drobną twarz współ­to­wa­rzyszki grze­chu i za­częła błą­dzić w jej wło­sach. Chyba wi­działa coś ta­kiego w fil­mie, ale tym ra­zem to po pro­stu samo się to­czyło. Usta Ewe­liny były za­ska­ku­jąco mięk­kie i de­li­katne jak je­dwab. Roz­chy­lała jej wargi swo­imi, szu­ka­jąc in­tu­icyj­nie dło­nią bli­sko­ści. Jej młode ciało, nie zna­jące jesz­cze wielu do­znań, wa­rio­wało. Było jej nie­sa­mo­wi­cie go­rąco, tra­ciła od­dech i na­gle wszystko pry­snęło, i za­koń­czyło się tak nie­spo­dzie­wa­nie, jak za­częło.

– Boże, jak dziw­nie – za­śmiała się, od­su­wa­jąc szybko Ewe­lina. – Bez sensu zu­peł­nie, ni­komu o tym nie mówmy!

– Stra­aasz­nie dziw­nie, nie, nie mówmy. – Tylko tyle Selma była w sta­nie z sie­bie wy­krztu­sić, usi­łu­jąc także się śmiać.

Po­ło­żyły się znowu ple­cami do sie­bie, rzu­ca­jąc szyb­kie: „do ju­tra”. Gdy za­mknęła oczy, wszystko, co wy­da­rzyło się przed mo­men­tem, działo się na nowo, raz za ra­zem. Usi­ło­wała za­snąć, ale w gło­wie hu­czało jej od my­śli, że tak bar­dzo chcia­łaby wię­cej, da­lej, jesz­cze. Choć nie wie­działa, co mo­głoby być tym jesz­cze. Zu­peł­nie nie wie­działa, co się z nią dzieje. Stłu­miła to, naj­moc­niej jak się dało. Puszka Pan­dory zo­stała za­mknięta na lata, ale na­tu­ralne było, że kie­dyś trza­śnie i otwo­rzy się z im­pe­tem. Ziarno zo­stało za­siane. Tego po­ca­łunku miała już ni­gdy nie za­po­mnieć.

Tak było z Ewe­liną, która uto­piła te­mat wśród in­nych mło­dzień­czych wy­bry­ków. Ni­gdy już do tego nie wró­ciły, cho­ciaż trzy­mały się ra­zem, do­póki w ży­ciu Selmy nie po­ja­wił się Ka­rol. I te­raz Selma przy­glą­dała się Ewe­li­nie, wi­dząc jej przy­szłość przy męż­czyź­nie. Nie było in­nej moż­li­wo­ści, było to wi­dać jak na dłoni. Selma też nie wi­działa sie­bie przy ni­kim.

Tam­tego dnia Ka­rol miał po nią przyjść, za­ło­żyła więc spód­niczkę w kratkę, tą, którą lu­bił. Wpa­so­wała się ide­al­nie, wszystko szło jak po ma­śle. Miała świa­dec­two, chło­paka, ro­biła do­kład­nie to, co po­winna. Nie ana­li­zo­wała zbyt­nio tego, czy jest szczę­śliwa, bo wy­da­wało jej się, że skoro nie jest sa­motna, to wy­star­czy. Ni­gdy też nie za­sta­na­wiała się, czemu tak bar­dzo nie chce być sama. Po pro­stu lu­biła się dzie­lić z kimś tym, co dla niej ważne. Po­szli oczy­wi­ście do Ka­rola, bo jak zwy­kle o tej po­rze miał wolną chatę, i oczy­wi­ście wie­działa, czego się spo­dzie­wać, więc przy­go­to­wała się zgod­nie z tym, co ra­dziła Mi­cha­lina Wi­słocka w Sztuce Ko­cha­nia. Zresztą, za­wsze była go­towa, pach­nąca, wy­de­pi­lo­wana i uśmiech­nięta. Po­sia­da­nie chło­paka wią­zało się ze zo­bo­wią­za­niami, cho­ciaż ona tak na­prawdę naj­bar­dziej lu­biła, kiedy w coś grali, czy­tali ra­zem książki lub je­dli pizzę. Przy­jaźń mię­dzy nimi była bar­dzo udana, to trzeba przy­znać. Po mo­krych i za­chłan­nych po­ca­łun­kach Ka­rola wie­działa, że te­raz trzeba bę­dzie się do­sto­so­wać. Mieli przed sobą ostat­nie wa­ka­cje przed stu­diami, pla­no­wali wy­jazd nad mo­rze. Selma na­wet nie za­sta­na­wiała się, czy Ka­rol chce je­chać. Po pro­stu tak po­sta­no­wiła i ko­niec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: