Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Babie Lato - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
2 lipca 2023
29,90
2990 pkt
punktów Virtualo

Babie Lato - ebook

Bohaterka rozstaje się ze swoją wieloletnią partnerką i wyrusza nad morze, w nadziei na naprawę trudnych relacji z ojcem, za którym ciągnie się cień alkoholu. Kobieta usiłując uporządkować swoje życie dowiaduje się wiele nie tylko o sobie, ale i o mieszkańcach nadmorskiego miasteczka.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396834607
Rozmiar pliku: 975 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dla A.D.

W treści książki pod symbolem oka znajdziesz nazwisko autora i tytuł obrazu.
Wszystkie obrazy możesz obejrzeć tutaj: www.nataliapodgorna.com

Czy można za­po­mnieć, jak sma­kuje pierw­szy po­ca­łu­nek? Nie ten naj­pierw­szy. Ale pierw­szy naj­waż­niej­szy. Ten, który wdziera się w na­szą du­szę mięk­ko­ścią czy­ichś ust, za­chłan­no­ścią, cie­płem; ten, który spra­wia, że sły­szymy szum wła­snej krwi i za­po­mi­namy o od­dy­cha­niu. Czy można wy­ma­zać go z pa­mięci, za­stą­pić czymś, uda­wać, że go nie było? Czy można na­zwać go po­myłką, czy można od niego uciec?

Czy można za­po­mnieć, jak sma­kują pierw­sze łzy po utra­cie ko­goś, kogo się ko­cha naj­bar­dziej na świe­cie? Nie te łzy po śmierci ko­goś z da­le­kiej ro­dziny. Te, po śmierci ko­goś naj­bliż­szego na świe­cie. Te, któ­rymi chcemy wy­pła­kać cały ból, żal, smu­tek i pustkę. Czy można wy­ma­zać to z pa­mięci? Czy można od tego uciec?Dla A.D.

W treści książki pod symbolem oka znajdziesz nazwisko autora i tytuł obrazu.
Wszystkie obrazy możesz obejrzeć tutaj: www.nataliapodgorna.com

Czy można za­po­mnieć, jak sma­kuje pierw­szy po­ca­łu­nek? Nie ten naj­pierw­szy. Ale pierw­szy naj­waż­niej­szy. Ten, który wdziera się w na­szą du­szę mięk­ko­ścią czy­ichś ust, za­chłan­no­ścią, cie­płem; ten, który spra­wia, że sły­szymy szum wła­snej krwi i za­po­mi­namy o od­dy­cha­niu. Czy można wy­ma­zać go z pa­mięci, za­stą­pić czymś, uda­wać, że go nie było? Czy można na­zwać go po­myłką, czy można od niego uciec?

Czy można za­po­mnieć, jak sma­kują pierw­sze łzy po utra­cie ko­goś, kogo się ko­cha naj­bar­dziej na świe­cie? Nie te łzy po śmierci ko­goś z da­le­kiej ro­dziny. Te, po śmierci ko­goś naj­bliż­szego na świe­cie. Te, któ­rymi chcemy wy­pła­kać cały ból, żal, smu­tek i pustkę. Czy można wy­ma­zać to z pa­mięci? Czy można od tego uciec?EDWARD HO­OPER, MOR­NING SUN

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ostat­niego dnia sierp­nia obu­dziła się zbyt wcze­śnie, by zdą­żyć tylko za­pa­rzyć kawę, wrzu­cić do torby kse­rówki i wy­biec z domu. Mia­sto spało, chra­piąc ko­mi­nem sta­rej pie­karni, która ja­kimś cu­dem utrzy­mała się na osie­dlu, nie­wchło­nięta przez Bie­dronkę. Pierw­sze pro­mie­nie słońca już prze­dzie­rały się przez po­ranne, sre­brzące się u pod­stawy chmury. Ptaki, pełne ener­gii, po­krzy­ki­wały do sie­bie jesz­cze tro­chę nie­śmiało, jakby brały pod uwagę fakt, że ktoś może spać. Co ja­kiś czas sły­chać było szum au­to­busu prze­jeż­dża­ją­cego za oknem. Nie chciała otwie­rać oczu i pa­trzeć na bu­dzący się świat, ma­jąc na­dzieję, że sen jed­nak jesz­cze wróci, a dzień się po pro­stu nie za­cznie. Nie przy­szedł. Za­miast tego, jak zwy­kle, do­biły się czarne my­śli: sa­mot­ność, pustka i lęk – pa­kiet dwóch plus trze­cie gra­tis. Bała się prze­wró­cić na drugi bok. Mimo że wie­działa, że bę­dzie pu­sto, za każ­dym ra­zem bo­lało tak samo. Przez głowę prze­biegł ob­raz Any, jej wło­sów rzu­ca­ją­cych cień na ścianę, bio­der, stóp, zwy­kle z pa­znok­ciami po­ma­lo­wa­nymi na czer­wono. Za­pie­kło pod po­wie­kami. Sta­rała się uspo­koić od­dech. Na łóżku, cho­ciaż od roz­sta­nia mi­nęły już po­nad dwa mie­siące, na­dal le­żały dwie po­duszki, dwie koł­dry i biały, ba­weł­niany ja­siek. Pierw­szej nocy prze­nio­sła wszystko na ka­napę, ale wtedy po­wierzch­nia łóżka oka­zała się zbyt prze­pastna, by spać na niej po­je­dyn­czo. Pewne rze­czy stwo­rzone są dla dwóch osób i tego prze­zna­cze­nia nie można oszu­kać. To tak, jakby na­gle chcieć cho­dzić tylko w jed­nym bu­cie, w do­datku zi­mo­wym. Z jedną stopą otu­loną ocie­pliną z fu­tra, drugą zimną i zgra­białą. Zwy­kle za­sy­piała w po­zy­cji em­brio­nal­nej, tu­ląc samą sie­bie, ko­jąc płacz, zwi­ja­jąc się w sta­tyczny twór, za­trza­śnięty na wiele mie­sięcy, ni­czym śli­mak zbyt mocno ude­rzony w czułki. Strata roz­dzie­rała bó­lem fan­to­mo­wym, bo­lało serce, które zo­stało wy­rwane.

Było jej co­raz mniej. Ga­sła z każ­dym po­ran­kiem, cho­ciaż zmu­szała się do wsta­wa­nia, je­dze­nia, pi­cia kawy, pa­mię­ta­nia, że pra­cuje. Wy­peł­niała obo­wiązki bez za­rzutu, ale było jej co­raz mniej, bo co­raz trud­niej było zna­leźć sens tego, co ro­biła. Z każ­dym sło­wem wy­pusz­czo­nym do lu­dzi, z każdą my­ślą, pustka się po­głę­biała, jakby świat wy­sy­sał z niej resztki ży­cia. Już na­wet nie chciało jej się rzy­gać, kiedy wcho­dziła do po­koju na­uczy­ciel­skiego przy­go­to­wy­wa­nego na nowy rok szkolny. Za­po­mniała o tym, kogo tam lu­biła, a kogo nie. Prze­stała zwra­cać uwagę na jed­no­stajne bre­dze­nie głu­pot przez jej ko­le­żanki na­uczy­cielki. W ogóle nie wpusz­czała do swo­jego umy­słu ich pro­ble­mów zwią­za­nych z dziećmi, bra­kiem czasu, chu­jo­wymi wa­ka­cjami w Miel­nie i z chu­jo­wymi mę­żami. Ko­le­gów na­uczy­cieli było może trzech czy czte­rech, zwy­kle sie­dzieli z te­le­fo­nami przy sto­li­kach i tak na­prawdę mo­gli w nich oglą­dać gołe baby. Nie wzbu­dzali za­in­te­re­so­wa­nia wśród wy­sty­li­zo­wa­nych pań z hy­brydą na pa­znok­ciach.

Tam­tego ranka, kiedy obu­dziła się zbyt wcze­śnie, usil­nie szu­kała w gło­wie miej­sca, do któ­rego mo­głaby uciec. Kła­dąc się spać, jak zwy­kle miała na­dzieję, że po­ra­nek przy­nie­sie ja­kiś cud, który oczy­wi­ście się nie zda­rzył. Czuła, że zwy­czaj­nie nie wy­trzyma ko­lej­nego upal­nego po­ranka, ko­lej­nego przed­wcze­snego świtu, ko­lej­nego ocze­ki­wa­nia na wie­czór, by pójść spać. Spa­ko­wać się, wy­je­chać, za­cząć inne ży­cie, zo­sta­wić to, które tak bo­lało i tak bar­dzo ją zmie­niło. Prze­cież nie­któ­rzy tak ro­bili. Do­sko­nale wie­działa, że ucieczki za­sad­ni­czo się nie udają, bo wszystko za­biera się ze sobą w ba­gażu pod­ręcz­nym, ale chciała cho­ciaż spró­bo­wać. Dać ostat­nią szansę tej ma­lut­kiej czą­stce sie­bie, która jesz­cze ja­kimś cu­dem się trzy­mała.

Było jedno miej­sce, gdzie czuła się bez­piecz­nie, mimo że od­wie­dziła je za­le­d­wie kilka razy. Owych wa­ka­cji, gdy po­je­chała tam pierw­szy raz, mama, któ­rej jesz­cze wtedy nie na­zy­wała matką, była na­prawdę ra­do­sna, spo­kojna, ku­po­wała jej go­fry i za­pie­kanki, kiedy tylko chciała. Upalne lato sprzy­jało bez­tro­sce, z któ­rej ko­rzy­stały co­dzien­nie, na­wet gdy pa­dało. Pa­mię­tała jak przez mgłę ten nad­mor­ski, cie­pły deszcz, po któ­rym zie­mia znowu pach­niała słoń­cem i kwia­tami. Ko­mary gry­zły wtedy jak wście­kłe, Selma pu­chła od każ­dego uką­sze­nia, a mama sma­ro­wała ją ce­bulą. Za­pach ce­buli już za­wsze ko­ja­rzył jej się z tro­ską i cie­płem, które stra­ciła. Nie­długo po­tem mama do­stała ofertę pracy w War­sza­wie i jak zwy­kle obie­cy­wała, że wszystko bę­dzie do­brze, że so­bie po­ra­dzą. Snuła wi­zje spa­ce­rów po parku, wi­zyt w skle­pach i w zoo, a Selma na­wet przez mo­ment nie po­dej­rze­wała, że nie bę­dzie z nimi ojca. Do­piero ma­jąc pra­wie czter­dzie­ści lat, do­wie­działa się dla­czego. Może to i le­piej, bo umysł dziecka mógłby tego nie zro­zu­mieć, a i tak mu­siał w tam­tym cza­sie ogar­nąć zde­cy­do­wa­nie za dużo. Po tam­tych wa­ka­cjach ru­nął jej ostatni ba­stion spo­koju i bez­pie­czeń­stwa. Po­tem po­je­chała na Wo­lin jesz­cze tylko dwa razy: na ślub ojca oraz po­ka­zać świa­dec­two ma­tu­ralne. Mimo to, to wła­śnie tam emo­cjo­nal­nie czuła się bez­piecz­nie. Jak małe dziecko, jesz­cze nie skrzyw­dzone. I na­wet kiedy po­je­chała tam jako na­sto­latka, coś w niej się­gało my­ślami do cza­sów, które na­zy­wała „przed­tem”.

Lu­biła zmie­nia­jący się kra­jo­braz le­śny już od Draw­ska Po­mor­skiego. Nie oba­wiała się, gdy matka pro­wa­dziła auto. To za­ufa­nie zo­stało zbu­do­wane jesz­cze wcze­śniej i za­ko­rze­niło się tak bar­dzo, że Selma długo bała się, że nie bę­dzie tak do­brym kie­rowcą jak ona, cho­ciaż pro­wa­dziła płyn­nie i bez­piecz­nie. Uwiel­biała długą szosę w oko­licy Mię­dzyz­dro­jów, kiedy na­wet w sa­mo­cho­dzie czuć było mor­skie po­wie­trze, a na nie­bie co­raz czę­ściej po­ja­wiały się mewy i roz­wiane, białe chmury. Jesz­cze pięk­niej było u ojca na Kar­si­bo­rze, za­pewne po­ko­cha­łaby to miej­sce. Ka­me­ralne, jakby czas się za­trzy­mał. Świat to­czył się tam swoim tem­pem, z da­leka od kon­sump­cjo­ni­zmu, po­śpie­chu, kor­ków, spie­szą­cych się, a i tak spóź­nio­nych lu­dzi. Tu­taj miesz­kańcy sta­rali się do­sto­so­wać do rytmu przy­rody tak, jakby byli go­śćmi za­miesz­ku­ją­cych tę wy­spę zwie­rząt. Oj­ciec ślub brał w ma­łym ko­ściele, ale osie­dlił się bli­sko re­zer­watu pta­ków, w sta­rym domu, który na­le­żał do ro­dzi­ców jego no­wej żony. Dom po re­mon­cie pre­zen­to­wał się bar­dzo do­brze. Go­sia, nowa żona, urzą­dziła go cie­pło i przy­tul­nie, z sza­cun­kiem do jego ar­chi­tek­tury. Oj­ciec na­pra­wił wszyst­kie stare me­ble, za­dbał na­wet o ory­gi­nalną pod­łogę z de­sek. Je­żeli coś ko­chał naj­bar­dziej na świe­cie, to było to drewno. Na ślu­bie spra­wiał wra­że­nie bar­dzo szczę­śli­wego i spo­koj­nego jak ni­gdy wcze­śniej. W oczach wi­dać było, że drę­czą go wręcz wy­rzuty su­mie­nia z po­wodu wła­snego speł­nie­nia. Wła­śnie ta­kim Selma go pa­mię­tała z po­cząt­ków mał­żeń­stwa z matką. Do­brze, że nie py­tała, dla­czego oj­ciec mógł drugi raz brać ślub ko­ścielny. Do­wie­działa się dużo póź­niej. „Wszystko w swoim cza­sie” – tak so­bie to tłu­ma­czyła.

Myśl, aby cho­ciaż zgo­oglo­wać noc­legi na Wo­li­nie, była pierw­szą chę­cią dzia­ła­nia od kilku ty­go­dni. Gdy usia­dła na łóżku, dy­wan po­ła­sko­tał ją w stopy. „Czyli jesz­cze żyję” – po­my­ślała i zer­k­nęła w okno, jakby chciała po­pro­sić słońce, żeby prze­stało się wy­głu­piać i świe­cić jej pro­sto w twarz. Po­szła do ła­zienki, wy­cią­gnęła szczo­teczkę, na­ło­żyła pa­stę i rzu­ciła okiem na swoje od­bi­cie w lu­strze. Za­wsze zaj­mo­wało jej to uła­mek se­kundy, nie zno­siła kon­fron­ta­cji z wła­snym spoj­rze­niem, wi­dząc wtedy jak na dłoni to, co cho­wała tak głę­boko. Naj­trud­niej było oszu­kać samą sie­bie. W szklance na­dal stały dwie szczo­teczki. Wy­płu­kała usta, wzięła tę żółtą i bez za­sta­no­wie­nia wy­rzu­ciła do ko­sza. Po­wolne sprzą­ta­nie, od­gru­zo­wy­wa­nie domu po byt­no­ści mi­ło­ści. Na­dal na­ty­kała się na za­kładki w książ­kach, skar­petki czy na­wet ły­żeczkę do kawy. Ana miała srebrną, która pach­niała in­ten­syw­nie me­ta­lem pół­sz­la­chet­nym, gdy się na­grzała. Ły­żeczka Selmy była zwy­kłą ły­żeczką z Ikei. I też była do­bra.

Za­lała kawę. Odro­bina brą­zo­wego cu­kru, mleko. We­szła z po­wro­tem pod koł­drę, cho­ciaż upał ro­bił się nie­zno­śny, i otwo­rzyła lap­topa. Po go­dzi­nie prze­glą­da­nia ofert na Bo­okingu i prze­glą­da­niu zdjęć stwier­dziła, że wcale nie jest cie­kawa, co przy­nie­sie nowy rok szkolny i że je­dyne, czego była te­raz cie­kawa, to to, czy w Wor­dzie mają go­towe sza­blony wy­po­wie­dzeń z pracy. Oszczęd­no­ści, które ze­brała, pra­cu­jąc pod­czas wa­ka­cji na pół­ko­lo­niach, mo­gły star­czyć na pół roku. Mało. Ale w jej my­ślach za pół roku mo­gło już rów­nie do­brze nie być jej na świe­cie. Mimo fa­tal­nego stanu nie bała się trud­nych de­cy­zji. Była przy­zwy­cza­jona do gwał­tow­nych zmian, do pa­le­nia mo­stów, szło jej to na­prawdę do­brze. W taki zresztą spo­sób zna­la­zła się w miesz­ka­niu, w któ­rym miesz­kała. Pod­jęła de­cy­zję o prze­pro­wadzce z miesz­ka­nia stu­denc­kiego wbrew woli matki. Prawdę mó­wiąc, na­wet nie wie­działa, jaka była wola matki, do­wie­działa się tylko, że to, co robi, jest ab­so­lut­nie nie do za­ak­cep­to­wa­nia. Ostat­nie słowa, które usły­szała, były o roz­cza­ro­wa­niu i za­wo­dzie. Od tam­tego czasu roz­ma­wiały bar­dzo rzadko. Nie każdy ro­dzic jest go­towy na ak­cep­ta­cję dru­giej ko­biety u boku córki.

Bursz­tyn, wzięty kilka lat temu ze schro­ni­ska, wszedł do kuchni, ocze­ku­jąc śnia­da­nia, więc wy­peł­niła mu mi­skę ka­napką, któ­rej sama nie do­ja­dła po­przed­niego wie­czora. A może jesz­cze wcze­śniej? Pies ro­zu­miał swoją nie­smaczną dietę i nie gry­ma­sił, jakby in­te­gro­wał się z bó­lem swo­jej pani. Cza­sem za­sta­na­wiała się, czy on też tę­skni. Może to, że w końcu mógł spać w łóżku, coś mu re­kom­pen­so­wało. Zjadł szybko i po­szedł na po­sła­nie, zwi­nął się w kłę­bek i za­snął.

Myśl o tym, że cho­ciaż na chwilę może zrzu­cić z sie­bie płaszcz lęku, spra­wiła, że po­ranna kawa miała wy­jąt­kowy smak. Miała go pierw­szy raz od ty­go­dni. Za­lo­go­wała się do poczty i jak zwy­kle z lek­kim nie­po­ko­jem ode­brała ma­ile. Kulka w żo­łądku po­ja­wiała się jak ba­last, który pod­jeż­dżał do sa­mego gar­dła na wi­dok nie­otwar­tej poczty.

To wtedy wszystko się po­sy­pało. W dniu, w któ­rym przy­szedł ten nie­szczę­sny ano­nim. Dy­rek­tor po­ka­zał jej wy­druk, kilka krót­kich zdań: „Nie chcemy osoby ho­mo­sek­su­al­nej na sta­no­wi­sku na­uczy­ciela. Będę wraz z in­nymi ro­dzi­cami mo­ni­to­ro­wać sy­tu­ację. Bar­dzo pro­szę o zwol­nie­nie pani od nor­we­skiego”. Oczy­wi­ście wszy­scy byli w szkole po jej stro­nie, przy­naj­mniej ofi­cjal­nie. Ale dy­rek­tor za­su­ge­ro­wał, że je­śli sprawa się nie uspo­koi, to bę­dzie mu­siał coś zro­bić, że do­bro szkoły, klasy, dzieci, że wia­domo. Sta­rała się wszystko zro­zu­mieć i jed­no­cze­śnie nic nie ro­zu­miała. Naj­gor­sze było to, że nie wie­działa, kto to na­pi­sał, więc każdy mógł być po­ten­cjal­nym wro­giem. Nie miała na­wet żad­nych po­dej­rzeń. Była pewna, że wszy­scy ją umiar­ko­wa­nie lu­bią oraz że nikt nie ma po­ję­cia o tym, ja­kie wie­dzie ży­cie. Za­wsze uwa­żała. Na­wet na mie­ście po kilku pi­wach nie oka­zy­wała Anie żad­nych uczuć. Wie­działa, że nie mogą so­bie na to po­zwo­lić. Brzy­dziła się tym, że ktoś tak bar­dzo spły­cił jej ży­cie, na­zy­wa­jąc ją osobą ho­mo­sek­su­alną. Po­czuła się cho­ler­nie uprzed­mio­to­wiona, jakby li­czyło się tylko to, z kim sy­pia. Za­da­wała so­bie py­ta­nie, ja­kie to ma zna­cze­nie, cho­ciaż wie­działa, że są lu­dzie, dla któ­rych jest to istotne. W tym gro­nie była prze­cież jej wła­sna matka, do któ­rej na­wet w ta­kiej sy­tu­acji nie mo­gła za­dzwo­nić. Ktoś jej nie chciał w pracy, bo żyje z ko­bietą. Z ko­bietą, którą ko­cha, jest z nią od wielu lat, ni­kogo nie krzyw­dzą. Tak bar­dzo nie mo­gła tego zro­zu­mieć! I dla­tego te­raz za każ­dym ra­zem, gdy otwie­rała pocztę, czuła lęk. Nie mo­gła po­zwo­lić na to, by znik­nąć przez to cał­ko­wi­cie. Miała prze­cież psa.

Bursz­tyn pod­niósł głowę ze swo­jego po­sła­nia, puf­nął, po czym prze­niósł się na koł­drę, jakby wy­czuł, że jego pani dziś nie pój­dzie do pracy i nie po­ścieli łóżka. Jego siwy pysz­czek kon­tra­sto­wał z ciem­no­brą­zową sier­ścią na gło­wie i ła­pach, reszta była czarna jak smoła. Jak na pię­cio­let­niego psa na­dal wy­glą­dał jak szcze­niak, gdy zwi­jał się w śmieszną ku­leczkę wśród swo­ich plu­szo­wych za­ba­wek. Nie spo­dzie­wał się dzi­siaj szyb­kiego i krót­kiego spa­ceru, choć zwy­kle tylko na taki wy­star­czało rano czasu. Wie­dział, że można po­le­żeć.

***

EDO­UARD MA­NET, KO­LEJ ŻE­LA­ZNA

Śle­dzie u Babci miały okropny smak. Były ośli­zgłe, mdłe, prze­siąk­nięte za­lewą. Spo­mię­dzy nich wy­ła­niała się ce­bula: twarda, gruba, ostra, bo­ląca w brzu­chu jesz­cze długo po po­siłku. Za­nu­rzone w wiel­kiej mi­sce na środku stołu, cho­ciaż po­zba­wione głów i ogo­nów, bez­czel­nie re­ali­zo­wały swój plan wy­wo­ła­nia jej pła­czu. Nie roz­pła­kała się w szkole, bo to był jej smu­tek, jej żal i jej ból, i nie chciała, by kto­kol­wiek z tych głu­pich dzie­cia­ków w nim uczest­ni­czył. Już pierw­szego dnia nic jej nie pa­so­wało. Umiała czy­tać i pi­sać i tylko to wy­star­czało, żeby prze­stali ją lu­bić. Zresztą wszy­scy znali się z osie­dla, ona ni­gdy nie wy­cho­dziła na dwór, zbyt za­jęta swo­imi kloc­kami Lego i świnką mor­ską, a mama nie miała czasu ba­wić się w so­cja­li­za­cję córki. Oj­ciec sza­no­wał jej nie­chęć i po­zwa­lał jej spę­dzać czas tak, jak chciała. Uty­ka­jąc w ustach ko­lejny ka­wa­łek zim­nej ryby, prze­ży­wała cały ciężki dzień. Głu­pia ma­te­ma­tyka. Prze­cież po­li­czyła wszystko do­brze, wszystko się zga­dzało. Nie ro­zu­miała, dla­czego pani do­cze­piła się do jej kro­pek sym­bo­li­zu­ją­cych do­da­wane jed­nostki. Bo za duże, bo nie­równe, bo ta­kie i sia­kie. No ale po­tem było tylko go­rzej. Po­sa­dziła ją w ostat­niej ławce z tą straszną dziew­czynką, która była prze­wod­ni­czącą rów­no­le­głej klasy. Mieli łą­czoną lek­cję, po­nie­waż wy­cho­waw­czyni Selmy się roz­cho­ro­wała. Ola, bo tak miała na imię, do­stała za­da­nie, żeby na­ry­so­wać w jej ze­szy­cie nowe kropki. Kropki Oli były równe, po­ko­lo­ro­wane jak z dru­karni, więc na ko­niec lek­cji Selma do­wie­działa się, że te swoje może za­kleić kartką, bo są złe. Te­raz, gdy sie­działa przy stole w kosz­mar­nie dra­pią­cym, ręcz­nie ro­bio­nym swe­terku w biało-błę­kitne pasy i usi­ło­wała wmu­sić w sie­bie pa­skudne ryby w śmie­ta­nie le­żące na roz­go­to­wa­nych ziem­nia­kach, wie­działa, że nikt jej nie po­może, więc sku­piła się na tym, żeby naj­pierw prze­brnąć przez obiad. Nie dała so­bie wmó­wić, że ryby nie mają ości. Lęk na­ra­stał z każ­dym kę­sem, ziem­niaki pu­chły w ustach, ce­bula szczy­pała dzią­sła, je­dyne, co mo­gła, to po­pi­jać wszystko wodą, li­cząc na to, że ca­łość ja­koś się prze­pcha i za­le­gnie, za­pewne na wieki, w jej żo­łądku. Czuła się oszu­kana po­dwój­nie, bo nie dość, że w szkole nie było ani tro­chę faj­nie na łą­czo­nej lek­cji, to Bab­cia po­wtó­rzyła co naj­mniej kilka razy, że nie bę­dzie ani jed­nej ości. Po­tem wy­co­fy­wała się ra­kiem, że niby są, ale tak mięk­kie, że można je prze­cież po­gryźć. Same kłam­stwa. A mamy nie było już trzeci dzień, cho­ciaż miała ją ode­brać przed piąt­kiem.

Po obie­dzie Bab­cia po­sa­dziła ją przy biurku i ka­zała od­ra­biać lek­cje, ale pra­wie wszystko było już zro­bione. Selma na­prawdę sta­rała się od­ra­biać to, co zo­stało, po­woli, bo wie­działa, że Bab­cia zada jej prze­pi­sy­wa­nie. I te­raz, przez te cho­lerne, równe kropki nie dość, że miała zro­bioną ma­te­ma­tykę, to jesz­cze po raz drugi usły­szała, że też po­winna ta­kie ro­bić. Nie było już na­dziei, cze­kała tylko na za­daną par­tię do rów­nego prze­pi­sa­nia. Swe­ter dra­pał co­raz bar­dziej, na do­da­tek z przodu miał tward­szy splot, bo nie do­prało się mleko, które na sie­bie wy­lała kilka dni temu. Tę­sk­niła za mamą. Bar­dzo. Za tatą też, cho­ciaż by­wał w domu co­raz rza­dziej i jak już by­wał, to zwy­kle lekko pi­jany, a bar­dzo ciężko ko­chać ko­goś, kto wy­wo­łuje lęk. Selma dość szybko na­uczyła się roz­róż­niać, kiedy z oj­cem było coś nie tak. Po kilku mie­sią­cach po­zna­wała to na­wet po jego kro­kach na ko­ry­ta­rzu. Naj­go­rzej było, gdy zda­rzały mu się drzemki w ciągu dnia, wtedy wie­działa, że wsta­nie zły i cuch­nący. Ni­gdy nie krzy­czał, to fakt, ale co­raz czę­ściej za­my­kał swój po­kój, co­raz wię­cej rze­czy stam­tąd wy­no­sił albo wcho­dził z torbą, w któ­rej dzwo­niły bu­telki, i nie wy­cho­dził z niego na noc. Na­wet się nie krył z tym, że pije, zresztą wy­star­czyło wy­nieść śmieci, żeby się do­wie­dzieć. Raz, gdy wró­cił do domu grubo po pół­nocy, po­sta­no­wił przy­nieść pre­zent, w po­staci świnki mor­skiej. Obu­dził wtedy Selmę, a ta bar­dzo się ucie­szyła na wi­dok pu­szy­stej kulki, która uf­nie na nią pa­trzyła z pu­dełka. Cu­dem prze­żyła noc, bo nie miała na­wet po­idła. Selma wsta­wiła jej na­krętkę od sło­ika wy­peł­nioną wodą, a idąc boso do kuchni, sły­szała kła­pa­nie swo­ich stóp i słowa matki:

– Zgłu­pia­łeś? Ju­tro ma znik­nąć! Mam uczu­le­nie. Nie bę­dzie żad­nych zwie­rząt w domu, zresztą ty już dawno nie de­cy­du­jesz… – I tak da­lej.

Wsko­czyła szybko do łóżka, kle­piąc przed za­śnię­ciem dwie mo­dli­twy, które pa­mię­tała, wie­rząc bar­dzo mocno, że Bóg jej wy­słu­cha i świnka zo­sta­nie. Osta­tecz­nie udało się na­mó­wić mamę na to, żeby była w domu w so­boty i nie­dziele, po­zo­stałe dni spę­dzała u Dziad­ków, co miało umi­lić Sel­mie czas bez ro­dzi­ców. Kilka dni póź­niej oj­ciec wy­niósł ogromne teczki ze swo­imi szki­cami do Drogi Krzy­żo­wej, na którą miał za­mó­wie­nie do ko­ścioła bu­do­wa­nego na ich osie­dlu. W domu było co­raz wię­cej prze­strzeni, a co­raz mniej mi­ło­ści.

Nad­mier­nie czę­sto by­wała u Babci. Gdy znowu po­je­chała na ty­dzień, mama, od­bie­ra­jąc ją wy­stro­jona jak ku­kła, po­wie­działa:

– Szybko, szybko, szy­kuj się na nie­spo­dziankę.

Selma po­czuła bo­le­sny skurcz żo­łądka. Nie­spo­dzianki mamy ni­gdy nie były fajne. Więc dla­czego tym ra­zem mia­łoby być ina­czej? Wzięła więc trans­por­ter ze świnką mor­ską i po­szła po­słusz­nie za­kła­dać buty, po­wta­rza­jąc so­bie w gło­wie, że jak tylko wrócą do domu, za­mknie się w po­koju, wy­pu­ści Bursz­tyna i bę­dzie czy­tać Mu­minki. Matka rzu­ciła spoj­rze­nie na klatkę i po­pra­wia­jąc szal, po­wie­działa, jak gdyby ni­gdy nic:

– Przy­kro mi – skła­mała. – Bursz­tyn nie może z nami je­chać, za da­leko. Niech zo­sta­nie u Babci, prze­cież jest tu­taj bez­pieczny.

Po tych sło­wach Selma po­czuła, jak twarda kulka po­ja­wia się w jej gar­dle, a oczy nie­zno­śnie pieką. Zer­kała na klatkę, w któ­rej świnka uf­nie ru­szała no­skiem i pa­trzyła czar­nymi jak wę­giel oczkami.

– Wrócę po cie­bie, nie bój się – wy­szep­tała, nie da­jąc po so­bie po­znać, że ma ochotę wy­buch­nąć pła­czem, i dała trans­por­ter Dziad­kowi.

Ten, nic nie mó­wiąc, za­brał zwie­rzaka do sa­lonu. Był ja­kiś za­my­ślony.

– Może jed­nak Selma zo­sta­nie u nas jesz­cze? Do­brze wiesz, że nie po­doba mi się to, co ro­bisz. Po­win­naś my­śleć o dziecku przede wszyst­kim.

Bab­cia dziw­nie pa­trzyła na mamę, a ta, za­pi­na­jąc Sel­mie kurtkę po samą szyję, od­parła sta­now­czo, nie pa­trząc na ni­kogo.

– Mamo, ile razy wam mó­wi­łam, to jest dla mnie szansa i po­win­ni­ście się z tego cie­szyć, a nie tylko kry­ty­ko­wać. Cią­gle wam się coś nie po­doba. Selma to moje dziecko i ja o niej de­cy­duję.

Za­mek w kurtce pra­wie przy­ciął brodę Selmy, w ostat­niej chwili ją unio­sła. Przy­zwy­cza­iła się do tego, bo miała już na szyi jedną bli­znę od za­cię­cia, które mama za­fun­do­wała jej, gdy wró­ciła z wy­wia­dówki. Nie, wcale nie do­wie­działa się o złych oce­nach, wręcz prze­ciw­nie. Do­wie­działa się, że dziecko nie po­winno miesz­kać na dwa domy, nie po­winno mieć dwóch biu­rek, dwóch po­koi i dwóch łó­żek. A Bab­cia za­miast sta­nąć po jej stro­nie, tylko to po­twier­dziła. Za­wsze, gdy wy­cho­dziły od Babci, mama była zła i spóź­niona.

Nie ru­szyła od razu. Na­wet nie za­pięła pasa, tylko od­wró­ciła się do Selmy, jedną rękę trzy­ma­jąc na kie­row­nicy. Uśmiech­nęła się, py­ta­jąc:

– Nie je­steś cie­kawa, jaką mam dla cie­bie nie­spo­dziankę? – Była prze­sad­nie słodka, to ni­gdy nie wró­żyło do­brze. Wie­dząc, że jej ma­ło­mówna córka nie po­twier­dzi ani nie za­prze­czy, kon­ty­nu­owała. – Mia­łam bar­dzo za­jęty ty­dzień. Dużo się działo, ale bę­dziesz za­do­wo­lona, bo czeka na cie­bie nowy, piękny po­kój w na­szym no­wym miesz­kanku!

– Ale mamo, mia­ły­śmy się prze­nieść do­piero na ko­niec roku szkol­nego! – Selma, zwy­kle ci­cha i grzeczna, już pra­wie wy­buch­nęła tłu­mio­nym pła­czem, bo li­czyła na to, że groźby matki o tym, że się wy­niosą, jak tylko skoń­czy się szkoła, były stra­sze­niem jej ojca. – Mó­wi­łaś, że za pół roku naj­wcze­śniej, ja się mu­szę spa­ko­wać, ja nie chcę!

– Sel­muś. Wszystko się po­zmie­niało przez ten ty­dzień, oka­zało się, że jedna śpie­waczka spo­dziewa się dziecka i nie ma jej kto za­stą­pić. Tylko ja mogę. A jak ja­kimś cu­dem znajdą ko­goś in­nego, to za pół roku nas nie we­zmą. Mu­sisz to zro­zu­mieć, je­steś już dość duża… do­kąd ty idziesz? – rzu­ciła szybko, bo Selma chciała wy­siąść z sa­mo­chodu.

– To dla­tego nie po­zwo­li­łaś mi za­brać Bursz­tyna, idę po niego! – Nie mo­gła prze­stać pła­kać.

– Nie ma mowy! – Cen­tralny za­mek za­trza­snął się. – Wiesz, że mam uczu­le­nie i jak ono wpływa na mój głos, prze­cież ja te­raz mu­szę wy­paść ide­al­nie, na­prawdę prze­stań cyr­ko­wać i nie bądź taką okropną ego­istką! – Te­raz i matka krzy­czała. – Za­ła­twiam ci szkołę, urzą­dzam po­kój, że­byś miała wszystko pod nos, a ty i tak je­steś nie­za­do­wo­lona, cały oj­ciec! Za­wsze mo­żesz je­chać do niego, pa­mię­taj, tam jest miej­sce! Więc albo prze­stań się ma­zać za ja­kąś świnką, albo tam cię za­wiozę!

– Ale mamo!

– Żadne mamo. Je­dziemy i ko­niec, za­wsze są z tobą same kło­poty! Za­wsze! – Mama ru­szyła zde­cy­do­wa­nie zbyt dy­na­micz­nie i chyba wła­śnie od tego mo­mentu za­częła być matką, a prze­stała być mamą.

Selma pła­kała, do­póki nie za­snęła. W my­ślach wy­pi­nała się z pasa i wy­ska­ki­wała z sa­mo­chodu, ale wie­działa, że to nic nie da. Po­sta­no­wiła ze­mścić się na chłodno. Ode­grać w naj­strasz­niej­szy spo­sób, jaki tylko przyj­dzie jej do głowy. Nie wy­szła z sa­mo­chodu na­wet wów­czas, gdy za­trzy­mały się na sta­cji ben­zy­no­wej. Wtedy był to jesz­cze stary CPN.

Gdy je­chała sama na Wo­lin, była to już sta­cja sieci Or­len. Selma po­znała to miej­sce bar­dziej in­tu­icyj­nie niż ro­zu­mowo. Je­dząc hot doga z so­sem z ty­siąca wysp, pa­trzyła na to samo pole, na które pew­nie by pa­trzyła, gdyby wy­sia­dła pod­czas noc­nej wy­prawy do no­wego miesz­ka­nia z matką. Po­sta­no­wiła, że wy­pro­wa­dzi Bursz­tyna na szyb­kie siu­siu, bo wy­pił na sta­cji bar­dzo dużo wody. Grzecz­nie dał się wy­piąć ze swo­jego psiego pasa, żeby jesz­cze raz wy­pro­sto­wać łapy. Te­raz pa­trzyli ra­zem na pole. Wes­tchnęli so­bie i wsie­dli do czar­nego nis­sana. Selma po­sta­no­wiła, że już ni­gdy wię­cej tam nie za­tan­kuje.

Za­pewne je­cha­łaby tam­tędy, gdyby udało jej się do­trzeć do celu, jaki ob­rała po dwóch ty­go­dniach miesz­ka­nia z matką w no­wym miesz­ka­niu w War­sza­wie. Gdy ta zo­sta­wiła ją pod nową szkołą, na­wet nie od­pro­wa­dza­jąc do klasy, Selma po­szła na au­to­bus i po­je­chała na drugi kra­niec mia­sta. Na­wet się tro­chę zgu­biła, bo trzeba było się prze­sia­dać, ale w jej dzie­cię­cym umy­śle nie to było naj­gor­sze. Bała się, że nie star­czy jej pie­nię­dzy, by ku­pić bi­let na po­ciąg do To­ru­nia, do któ­rego mu­siała się do­stać, by wró­cić po Bursz­tyna. Po­sta­no­wiła, że za wszelką cenę go od­zy­ska, prze­cież mu to obie­cała. Dziel­nie ku­piła bi­let na po­ciąg. Wy­star­czyło jej pie­nię­dzy, które gro­ma­dziła w sta­rym pu­dełku po jed­nym z ze­sta­wów Lego. Wszystko szło do­brze, do­póki nie usia­dła w prze­dziale, wpraw­dzie na swoim miej­scu, ale wy­pło­szona i spo­cona jak mysz. Nie­stety, pod­pa­dła, bo ja­kaś ko­bieta zgło­siła kon­duk­to­rowi sa­motną dziew­czynkę i cały plan po­dróży ru­nął. Ten za­wo­łał po­li­cję na naj­bliż­szą sta­cję i Selma zo­stała od­wie­ziona do domu. Matka uda­wała przed po­li­cją, że nic się nie stało. Uśmie­chała się, tłu­ma­czyła im, że prze­cież to taki wy­bryk, że oczy­wi­ście do­pil­nuje córki, ach, te dzieci mają ta­kie po­my­sły! Selma pa­mię­tała to jak przez mgłę. W pa­mięci utkwiło jej tylko to, jak po­tem ka­zała jej iść do swo­jego po­koju, prze­my­śleć swoje za­cho­wa­nie. Prze­my­ślała i była wście­kła jak ni­gdy. Bała się, że matka za­dzwoni do ojca i tam ją ode­śle, ale o dziwo, nikt nie do­wie­dział się o wiel­kiej ucieczce ma­łej dziew­czynki. Tak samo przez mgłę pa­mię­tała póź­niej­sze spo­tka­nia z psy­cho­log szkolną, któ­rej nie można było wy­tłu­ma­czyć, że cho­dziło tylko o świnkę, że nie chciała ucie­kać z domu, że nic nie mó­wiła, bo się bała, że mama się nie zgo­dzi, a te­raz się nie od­zywa, bo jest na wszyst­kich tak zła, że ma za­miar uka­rać cały świat. Psy­cho­log była na­wet miła, mimo wszystko. Da­wała jej ko­lo­ro­wanki na do­dat­ko­wych za­ję­ciach, po­zwa­lała od­ra­biać lek­cje. Matka cza­sem py­tała, jak tam córka, zgry­wa­jąc bar­dzo tro­skliwą i Selma nie raz sły­szała przez drzwi, jak mówi się o niej, że jest oczy­wi­ście bar­dzo in­te­li­gentna, tylko za bar­dzo wszystko prze­żywa, bo jest też taka emo­cjo­nalna. Trzeba jej za­pew­nić spo­kój i sta­bi­li­za­cję. Tego oczy­wi­ście matka nie zro­biła. Gdy pół roku póź­niej po­je­chały z wi­zytą do Dziad­ków, Bursz­tyna już nie było. Nikt jej nic nie po­wie­dział, nikt jej nie ostrzegł. Na­wet nie zdą­żyła się po­że­gnać. Po­tem stało się to jej prze­kleń­stwem – ni­gdy nie mo­gła się po­że­gnać z tymi, któ­rzy od­cho­dzili.

***

THO­MAS CO­UTURE, BAŃKI MY­DLANE

W dniu, w któ­rym ode­brała świa­dec­two doj­rza­ło­ści, był straszny upał. Cie­li­ste, obrzy­dliwe raj­stopy, które za­ło­żyła wbrew so­bie, pie­kły w uda, łydki i wpi­jały się w pas. Z tru­dem szła na ob­ca­sach, bo były to jej na­je­le­gant­sze buty, ku­pione jesz­cze na stud­niówkę. Była zła na sie­bie, że znowu dała się wma­new­ro­wać w coś, na co nie miała ochoty, ale kiedy całą klasą sta­nęli na scho­dach wej­ścio­wych do szkoły, żeby zro­bić so­bie zdję­cie, my­ślała tylko o tym, jaka jest szczę­śliwa, że ma to już z głowy. Ni­gdy wię­cej na­uczy­cieli, tych dziw­nych lu­dzi, na­uki, rze­czy, które jej nie ob­cho­dzą. No i Ewe­liny, która stała w pierw­szym rzę­dzie z Bo­gu­sią, za­tem także jej przy­jaźń z Selmą zo­stała de­fi­ni­tyw­nie za­koń­czona.

Pa­trzyła na Ewe­linę z sen­ty­men­tem, ale już zu­peł­nie bez żalu. Chyba w końcu wszystko zro­zu­miała i uło­żyła so­bie w gło­wie. Nie­mniej wie­działa, że na za­wsze po­zo­sta­nie w niej wspo­mnie­nie tam­tej nocy, gdy pierw­szy raz matka pu­ściła ją na wie­czorne wyj­ście z ko­le­żanką. Po­szły do Od Nowy, klubu stu­denc­kiego, prze­ra­bia­jąc ostat­nie cy­fry daty uro­dze­nia na pa­pie­ro­wych le­gi­ty­ma­cjach szkol­nych, żeby ochro­niarz je wpu­ścił. Nie miały wtedy na­wet szes­na­stu lat. Po dwóch pi­wach i kilku le­dwo za­cią­gnię­tych pa­pie­ro­sach, które nie­mi­ło­sier­nie pa­liły gar­dło, miały już dość tańca i na­rzu­ca­ją­cych się star­szych chło­pa­ków. Chciały im się po­do­bać, chciały ich uwagi, ale jed­no­cze­śnie były jesz­cze zbyt młode, by chcieć ofe­ro­wać coś w za­mian. Spać miały u Ewe­liny, bo jej ro­dzice wy­je­chali, zo­sta­wia­jąc dom pod opieką brata. Szybko prze­brały się w pi­żamy, zmyły resztki tu­szu z rzęs i grzecz­nie, bę­dąc na­dal dziew­czyn­kami, po­ło­żyły się spać. Ale jesz­cze jako dziew­czynki od razu za­częły roz­ma­wiać. Naj­pierw o chło­pa­kach z klubu, po­tem o tych z klasy, po­tem o tych, któ­rzy już w ich ży­ciu byli, o tych, do któ­rych wzdy­chały. Opo­wie­działy so­bie nie­mal wszystko, to było jak pierw­sza spo­wiedź to­wa­rzy­sząca nowo ro­dzą­cej się przy­jaźni. Nie miało to nic wspól­nego z cie­ka­wo­ścią czy plot­kami. To było jak ba­da­nie gruntu, wy­miana do­świad­czeń, bę­dąca jed­no­cze­śnie próbą sił i po­czu­cia wła­snej war­to­ści. Szły łeb w łeb w wy­zna­niach, miały bar­dzo po­dobne do­świad­cze­nia i od­czu­cia, jak pew­nie więk­szość dziew­czyn w tym wieku. Wszystko było prze­re­kla­mo­wane, to całe ca­ło­wa­nie i cho­dze­nie ze sobą. Selma pierw­szy raz opo­wia­dała o po­ca­łunku z Mi­cha­łem, wy­mu­szo­nym przez niego na balu koń­czą­cym pod­sta­wówkę. Mimo wszystko bała się mó­wić, że jej się nie po­do­bało. W końcu zmę­czone dłu­gim wie­czo­rem po­czuły sen­ność i kiedy już le­żały do sie­bie ple­cami, każda pod swoją koł­drą, Ewe­lina, nie od­wra­ca­jąc się, spy­tała ci­cho, jakby kie­ro­wała py­ta­nie tylko do po­duszki:

– A ca­ło­wa­łaś kie­dyś dziew­czynę? – Sel­mie zro­biło się go­rąco, ale in­stynk­tow­nie od­wró­ciła się, na­ty­ka­jąc się na wbite w nią spoj­rze­nie no­wej przy­ja­ciółki, która już prze­krę­ciła głowę.

– Nie. – Selma na­wet nie sta­rała się uza­sad­nić, dla­czego nie.

Co miała po­wie­dzieć, że nie wie­działa, że można? Że ow­szem, są we­dług niej na świe­cie fajne dziew­czyny, ale nie wie­działa, na­wet nie po­my­ślała ani przez se­kundę, że można spró­bo­wać? My­ślała, że tylko chło­pak z chło­pa­kiem, ale że dziew­czyn to nie do­ty­czy. Skąd miała to wie­dzieć? Do­piero od dwóch lat miała w domu MTV, a o ta­kich rze­czach i tak ra­czej nie mó­wili w te­le­wi­zji. Jak głu­pio by to brzmiało, gdyby przy­znała się, że my­ślała, że musi tylko z chło­pa­kami, bo jest dziew­czyną. My­śli gnały jak sza­lone, kiedy Ewe­lina jed­nym zda­niem spro­wa­dziła wszystko na wła­ściwy tor.

– To może spró­bu­jemy, jak to jest? – Przy­su­nęła się, a Selma była w sta­nie rzu­cić tylko krót­kie: „do­bra” i za­nim się prze­stra­szyła, po­czuła mięk­kie i cie­płe usta na swo­ich.

Ni­gdy jesz­cze tak nie było. Od­ru­chowo, kieł­ku­ją­cym po­pę­dem, chwy­ciła drobną twarz współ­to­wa­rzyszki grze­chu i za­częła błą­dzić w jej wło­sach. Chyba wi­działa coś ta­kiego w fil­mie, ale tym ra­zem to po pro­stu samo się to­czyło. Usta Ewe­liny były za­ska­ku­jąco mięk­kie i de­li­katne jak je­dwab. Roz­chy­lała jej wargi swo­imi, szu­ka­jąc in­tu­icyj­nie dło­nią bli­sko­ści. Jej młode ciało, nie zna­jące jesz­cze wielu do­znań, wa­rio­wało. Było jej nie­sa­mo­wi­cie go­rąco, tra­ciła od­dech i na­gle wszystko pry­snęło, i za­koń­czyło się tak nie­spo­dzie­wa­nie, jak za­częło.

– Boże, jak dziw­nie – za­śmiała się, od­su­wa­jąc szybko Ewe­lina. – Bez sensu zu­peł­nie, ni­komu o tym nie mówmy!

– Stra­aasz­nie dziw­nie, nie, nie mówmy. – Tylko tyle Selma była w sta­nie z sie­bie wy­krztu­sić, usi­łu­jąc także się śmiać.

Po­ło­żyły się znowu ple­cami do sie­bie, rzu­ca­jąc szyb­kie: „do ju­tra”. Gdy za­mknęła oczy, wszystko, co wy­da­rzyło się przed mo­men­tem, działo się na nowo, raz za ra­zem. Usi­ło­wała za­snąć, ale w gło­wie hu­czało jej od my­śli, że tak bar­dzo chcia­łaby wię­cej, da­lej, jesz­cze. Choć nie wie­działa, co mo­głoby być tym jesz­cze. Zu­peł­nie nie wie­działa, co się z nią dzieje. Stłu­miła to, naj­moc­niej jak się dało. Puszka Pan­dory zo­stała za­mknięta na lata, ale na­tu­ralne było, że kie­dyś trza­śnie i otwo­rzy się z im­pe­tem. Ziarno zo­stało za­siane. Tego po­ca­łunku miała już ni­gdy nie za­po­mnieć.

Tak było z Ewe­liną, która uto­piła te­mat wśród in­nych mło­dzień­czych wy­bry­ków. Ni­gdy już do tego nie wró­ciły, cho­ciaż trzy­mały się ra­zem, do­póki w ży­ciu Selmy nie po­ja­wił się Ka­rol. I te­raz Selma przy­glą­dała się Ewe­li­nie, wi­dząc jej przy­szłość przy męż­czyź­nie. Nie było in­nej moż­li­wo­ści, było to wi­dać jak na dłoni. Selma też nie wi­działa sie­bie przy ni­kim.

Tam­tego dnia Ka­rol miał po nią przyjść, za­ło­żyła więc spód­niczkę w kratkę, tą, którą lu­bił. Wpa­so­wała się ide­al­nie, wszystko szło jak po ma­śle. Miała świa­dec­two, chło­paka, ro­biła do­kład­nie to, co po­winna. Nie ana­li­zo­wała zbyt­nio tego, czy jest szczę­śliwa, bo wy­da­wało jej się, że skoro nie jest sa­motna, to wy­star­czy. Ni­gdy też nie za­sta­na­wiała się, czemu tak bar­dzo nie chce być sama. Po pro­stu lu­biła się dzie­lić z kimś tym, co dla niej ważne. Po­szli oczy­wi­ście do Ka­rola, bo jak zwy­kle o tej po­rze miał wolną chatę, i oczy­wi­ście wie­działa, czego się spo­dzie­wać, więc przy­go­to­wała się zgod­nie z tym, co ra­dziła Mi­cha­lina Wi­słocka w Sztuce Ko­cha­nia. Zresztą, za­wsze była go­towa, pach­nąca, wy­de­pi­lo­wana i uśmiech­nięta. Po­sia­da­nie chło­paka wią­zało się ze zo­bo­wią­za­niami, cho­ciaż ona tak na­prawdę naj­bar­dziej lu­biła, kiedy w coś grali, czy­tali ra­zem książki lub je­dli pizzę. Przy­jaźń mię­dzy nimi była bar­dzo udana, to trzeba przy­znać. Po mo­krych i za­chłan­nych po­ca­łun­kach Ka­rola wie­działa, że te­raz trzeba bę­dzie się do­sto­so­wać. Mieli przed sobą ostat­nie wa­ka­cje przed stu­diami, pla­no­wali wy­jazd nad mo­rze. Selma na­wet nie za­sta­na­wiała się, czy Ka­rol chce je­chać. Po pro­stu tak po­sta­no­wiła i ko­niec.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij