- W empik go
Badania krytyczno-historyczne i literackie. Tom 3 - ebook
Badania krytyczno-historyczne i literackie. Tom 3 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 461 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SKREŚLIŁ KAROL SZAJNOCHA.
Lwów, nakładem Karola Wilda, 1857.
Pierwszemi pracami swemi, Bolesław Chrobry i Odrodzenie się Polski, autor zdobył sobie wysokie znaczenie naukowe, które dotąd utrzymał przyzwoicie, chociaż trudno twierdzić, że je rozszerzył. O ważnem dziele Jadwiga i Władysław napiszemy później; teraz, mamy zamiar mówić, o Nowych Szkicach historycznych. Autor nakreślił ich jedenaście, zajmujących, ustrojonych dowodami rozległej uczoności; lecz, ich wartość naukowa, wewnętrzna, nie jest wszędzie jednostajną i czystą, pod tym względem, nie można ich przyjąć bez wielkich zastrzeżeń jako zrozumienie naszej przeszłości. Są w nich twierdzenia, na które przystać niepodobna. Przedstawimy nasze wątpliwości wyraźnie ubolewając, że się musiemy różnić z tyle cenionym przez nas badaczem, któremu, nasze przeczucie, najżyczliwiej naznaczało okazałą naukową przyszłość. Przeczucie nie zawiodło nas, ale się jeszcze nie spełniło. Najserdeczniej życzemy, aby p. Szajnocha odzyskawszy wzrok, mozolną pracą nadwerężony, mógł dalej prace swoje prowadzić, i w pełności, nadzieje o nim powzięte urzeczywistnić.
Boguchwał opowiadał przygody Waltera hrabi na Tyńcu, Heligundy królewnej francuzkiej i Wisława hrabi na Wiślicy. Heligunda pozwoliła się wykraść Walterowi, ale zmienna, rozmiłowawszy Wisława uwięzionego na zamku tynieckim, zdradziła rnęża, który przykuty do muru, musiał być świadkiem ohydnej ich miłości. Jednak pomścił się. Heligundę i Wisława zamordował, a Boguchwał upewnia, że widział grobowiec Heligundy i jej na nim wizerunek. Zdarzenie romansowe, tragiczne, nieznane naszym pierwszym kronikarzom, a jako p. S. wykazać usiłował, zdarzenie u nas fałszywe, pożyczone od obcych i niestosownie do naszej wmieszane przeszłości. Co na to powie W. A. Maciejowski, który przyznał tyle wagi podaniom Boguchwała, przekonanego o najwidoczniejsze kłamstwo.
Powieść Boguchwała jest naśladowaniem i przerobieniem niemieckiej powieści, stworzonej około 973, przez Alberta opatka klasztoru Sanct-Gallen w Szwajcaryi, a może, przez Geralda mnicha tegoż klasztoru, wydanej 1838 pod napisem: Waltkarius. Boguchwał, zachował nawet imiona niemieckiej powieści.
Lecz jeżeli Walter zmyślony nie miał żadnej rzeczywistości u nas, zmyślony także być musi i Wisław i owi potężni władzcy księstw lechickich, dla których p. Maciejowski wynalazł granice i daty, których, uznał pewnemi historycznemi postaciami. Walter, Pan, Książe, a jako Boguchwałowi się podoba, Hrabia na Tyńcu, praojciec Toporczyków, nigdy nie istniał. Wielka to przeszkoda badaczom odnoszącym herby i szlachectwo do przedchrześciańskich czasów, albo jako wierzy p. S. do chwili, kiedy u nas chrześciaństwo przez pośrednictwo Czechów początek wzięło.
Mówiąc o tym Walterze, domniemanym praszczurze rodu Toporczyków, p. S. ukazuje swoje widzenie o naturze początku polskich herbów i samego szlachectwa; widzenie z jednych względów, prawdziwe, z innych, niedokładne, a co nas mocno zadziwiło, widzenie, dosyć sprzeczne z tem, co autor na końcu
Szkiców swoich umieścił. Mimo ogromnej uczoności, mimo łatwych i szczęśliwych przybliżeń, nie wlał przecież w nas przekonania, że to, co na wielu miejscach o herbach nadmienia, bezpiecznie przyjętem byćby mogło. W tej teoryi przezeń zbudowanej, nie widzimy związku, logiki czynów wydobytych z natury naszej społeczności. Nie on pierwszy szuka i upatruje w niej to, czego ona nie miała, czego z jej zasady na żaden sposób wyprowadzić nie można. Polska, dotąd nie jest uznaną w swojej istocie, przez najwynioślejsze nawet umysły Polski.
Swoje widzenie o herbach p. S. wykłada następnie:
Różnią się herby polskie od zagranicznych tem, że jeden i ten sam herb bywa spoiny bardzo wielu wcale odrębnym rodzinom. Posiadają, one tę własność, że mogą być nietylko widziane, ale i wołane, mają nietylko swój znak, czyli obraz, ale także swoją nazwę, czyli powołanie, zawołanie, proclama. Obraz herbu malował się na proporcu, na sygnecie, na grobie herbownika. Proclama, służyła herbownikowi za hasło do zgromadzania swoich podwładnych poddanych kmieci.
Tarnowscy, mieli zawołanie Leliwa, Toporczykowie, Starza, Strażą może.
Przystajemy zupełnie na różnice istniejące między polskiemi a zachodniemi herbami. Ich początek był odmienny, niczem nie zbliżony. Był znak, sam właściwy herb, a był głos, odkrzyk, zawołanie służące rodzinie, rodowi, narodowi. Topór był herbem, znakiem, obrazem, a Starza, okrzykiem, zawołaniem. Ród, naród zgromadzał się pod znakiem, który widzał; i na głos, na zawołanie, które słyszał. Byłoby niedorzecznem przypuścić, że okrzyk, głos, zawołanie, mogło być potrzebne jednej rodzinie, członkom mającym spólne mieszkanie. Głos, zawołanie, służyło na zwołanie licznych powiązanych rodzin, narodów, powiatów, grodow, żupanii. Herby, na zachodzie, były ściśle osobistemi, tylko dla jednej rodziny, i takiemi zostały. Herby i zawołania u nas, były ogólnemi, a później, przez nadużycie, przez zaniedbanie, przez przeobrażenie się naszej społeczności, zostały osobistemi, tylko dla jednej rodziny. Nie mylił się przeto p. S. kiedy uznał, że jest różnica między naszemi a zachodniemi herbami. A czemuż na innem miejscu wykłada, że razem z chrześciaństwem, przez pośrednictwo Czechów, herby przejęliśmy od Niemców. Przejąć mieliśmy od Niemców to, czego oni u siebie owych czasów nie mieli; to, co się rozwinęło naturalnie z naszych własnych wyobrażeń, z natury naszych urządzeń społecznych i rodowych. Nie czuliśmy żadnej potrzeby naśladowania, mieliśmy własne rzeczy, które zewnętrznie obcym podobnemi być mogły, ale, których początek był z nas samych. Uczonemu autorowi wydaje się… również, że co do pochodzenia, co do mowy jesteśmy Słowianami, ale co do myśli, czystemi Niemcami. Germania rozbudziła i rozwijać miała nasze życie, a nim się nas dotknęła, nim nas zbawiennie przemieniła, byliśmy, jakiemś moralnem i politycznem plugastwem. P. S. uznaje za prawdziwe i wiarogodne wyrazy św. Bonifacego, który Słowian nazwał "najplugawszym rodzajem ludzi, " a zapomina że ś. Bonifacy owym najplugawszym rodzajem ludzi zaludniał i użyźniał niemieckie pustynie. We środku właściwych Niemiec, kwitnęły bogate, szczęśliwe słowiańskie osady. Atoli, na innem miejscu, autor przeciw samemu sobie zebrał mocne, przekonywające i okropne dowody. Czyliż nie przedstawił ohydnych skutków wpływu Niemców na Polaków Szląska? Ta niemiecka metoda wynarodawiania Słowian, zabijania ich duchowej istności, po tylu wiekach przeraża nas. Autor naucza, że na początku XI wieku, cudzoziemczyzna miała u nas wzięcie, że uderzającym sposobem uwydatniała się potrzeba zagranicznych żywiołów, jakich? germańskich! Jakakolwiek znajomość naszej przeszłości, a wielka, pobożna dla niej cześć i miłość nasza, upoważnia nas zapytać p. S., jakie to są zewnętrzne, a mianowicie germańskie żywioły, które weszły do sładu, do życia i rozwinienia naszej społeczności, a weszły zbawiennie dla nas? My pod tym wzglądem nie wahamy się naszej wyznać niewiadomości, a miłownikom tych zewnętrznych żywiołów, przesyłamy umpomnienie: antiquam cognoscite matrem. Jej łono obcych natchnień nie potrzebowało.
Szkoda zatem, że p. S. odstąpił swojej pierwszej myśli o stanowczej różnicy, między naszemi a obcemi, niemieckiemi herbami, a we szkicu; Nastanie szlachty i herbów w Polsce położył następne ogólne, bezwarunkowe twierdzenie:
Szlachta i herby przyszły do nas od Czechów, a Czechowie wzięli je u starożytnych Germanów. Z Germanii przybyły one do Czech w czasie przyjęcia chrześciaństwa przez Czechów, a z Czech do Polski, w czasie przyjęcia chrześciaństwa przez Polaków od Czechów.
Jaka mięszanina! Jaka niedokładność! Ani pojmujemy związku między wprowadzeniem chrześciaństwa a wniesieniem herbów? Podawaliż apostołowie Polski słowo Boga na tarczy ozdobionej herbami? Jestże dalej prawda, że Dąbrówka do nas chrześciaństwo przyniosła? Wszakże przed jej przybyciem istniało biskupstwo Poznania, poddane kościelnemu zwierzchnictwu niemieckiemu. Sąż dowody, że przed wniesieniem chrześciańskiej nauki, u nas, rodziny nie było; że nasza społeczność była stekiem najdzikszych obyczajów? Ależ nie! Przeciw tym zdaniom zdumiewającym, moglibyśmy powołać świadectwa greckich i niemieckich pisarzy a chrześcian, świadectwa oddające cześć obyczajom Słowian i pogan jeszcze. Miałżeby ich nie znać p. S…? Ani przypuszczamy. Jednomyślnie uwielbiano czystość słowiańskiej niewiasty, czystość i świętość małżeństwa. Przypuściwszy nawet, że u Słowian wieloźeństwo istniało, jeszcze ztąd nie wynika, aby u nich rodziny nie znano, jakoby po za synami, pojęcia rodziny i dalszych krewnych nie było. J. Lelewel i Szajnocha, podanie że Słowianie, filios habent successores, każdy dla dogodzenia swojej teoryi. Najfałszywiej wytłómaczyć usiłowali.
Głos, okrzyki, zawołanie, proklama, były środkiem mającemu herb zwoływania swoich podwładnych, poddanych, kmieci, kiedy miano ścigać złoczyńców, gasić pożary i…t.d. Leliwa, Półkoza, Starza, były takiemi głosami, które się zachowali nawet we XIV wieku. To wykłada p. S., a my zapytujemy, co się zachowało we XIV wieku? Zatarte ślady, ciemne pamiątki, niezrozumiane dla tamtych czasów podania; urządzenia mocne, żyjące, szacowne, dawniej; ale we XIV wieku, zepsute i wynaturzone. Gmina słowiańska VIII wieku i gmina XIV wieku, mająż jakie podobieństwo? Gmina swobodna, rządona przez wybieralne urzędniki, i gmina osłabiona, rozwiązana, bez życia, poddana władzy, na której działanie wpływać nie mogła. Pozostał wyraz ale myśl przepadła. We XIV wieku byli kmiecie, jeszcze nie poddani, którzy stracili nawet pamięć dawnego znaczenia. Toż o herbach, znakach dla oka, o głosie i okrzyku dla ucha, rozumieć należy. Herby, były godłami na chorągwiach rodów, narodów, opolów, powiatów. Chorągwie składano we świątyniach, ztąd zapewne, nawet za czasów chrześciańskich, wysokie znaczenie chorążych między urzędami ziemskiemi. Również głos, okrzyk był dla narodów, dla opolów, a był głosem zwołującym równych, swobodnych, niepodwładnych, nie poddanych, nie tych kmieci, którzy we XVI wieku ziemi opuszczać nie mogli, którym porywano majątki a którym, Kazimierz wielki, podawał rady wymienione przez Długosza, najśmielszego, najmoralniejszego i najżywiej religijnego z naszych pisarzy.
Była zatem ogromna różnica między herbami naszemi a herbami zachodniemi; dowód razem, że ich początek był zupełnie odmienny. Naśladowanie, upodobnienie, zbliżenie, daleko później wystąpiło, a jako uważa najbieglejszy znawca tych rzeczy, Lelewel, z tego zbliżania, naśladowania, upodobniania naszych i zachodnich znaków, utworzyło się coś dziwnego, coś pomięszanego, co nie było zachodniem, a co naszem własnem być przestało. Niechaj nam uczony autor darować zechce, ale wedle nas, wedle naszej głębokiej wiary, jest to wielki błąd i najszkodliwszy mniemać, że może być zbawiennem narodowi przyswajanie, wcielanie zewnętrznych żywiołów, a jeszcze jakich? Wsuwanie myśli germańskiej do ciał słowiańskich, albo polskich, mięszanie dwóch duchowych żywiołów, naznaczając niemieckiemu początkowanie i pierwszeństwo, a polskiemu konieczność przyjmowania, usposobienie bierne i cierpiące, – metoda niemiecka, wynaleziona przeciw Słowianom, której używa polski pisarz, i, pisarz znokomity! Z niej idzie wniosek, jakoby Opatrzność rodowi Słowian, polskiemu umysłowi, odmówiła mocy stwarzania i rozwijania siebie samodzielnie.
Szanowny autor, nie odróżnił, nie rozdzielił czasów, zmian, upadku czyli rozwijania się wyobrażeń społecznych. Jeden i ten sam wyraz, uważany historycznie, u jednego i tego samego ludu, ma odmienne znaczenia. Kmieć czeskie, Boguchwały, kmieć BogaRodzicy, zasiadający na wiecu bożym, kmieć sądu Lubuszy, wyraz jednobrzmiący, zewnętrznie, tenże sam; ale wewnętrznie, jakże niepodobny, jakże przeistoczony. We XVI wieku, kmieć prawie niewolnik, mocno we swojem ograniczony działaniu, – kmieć XIV wieku swobodny, – kmieć VIII wieku władzca, naczelnik, sędzia, pierwsze, między równemi, zajmujący miejsce.
Należy historycznie uważać wyrazy: wyraz pozostaje, a myśl się zmienia. Autor mówi: herb jeden i ten sam, miewały odrębne rodziny. Czynu jednak nie wytłómaczył. Znak, herb, przynajmniej podług nas, był spólny wszystkim mieszkańcom opola, powiatu, związku rodzin. Było to i pokrewieństwo polityczne. Taki znak, taki herb, zatrzymać mogły i zatrzymowały rodziny. Mogły być rodziny jednoherbne, połączone krwią, ale i mogły być rodziny jednoherbne, złączone politycznem pokrewieństwem i braterstwem. Później, po zatraceniu piewotnych urządzeń, były one odrębnemi, ale dawiej nie były odrębnemi, wiązała je polityczne, albo właściwe, naturalne pokrewieństwo. Rodziny także, innym udzielały swoich herbów, znaków, niejako przysposabiały. Jeden herb spólny wielu rodzinom dowodzi, że za czasów oddalonych, owe rodziny łączyła krew, albo polityczne braterstwo, polityczne rodzeństwo; tyle mocne, tyle rozległe, że jednoherbny, miał prawo spadkobierstwa, był spółdziedzicem. Odrębność rodzin mających jeden herb, we wieku, na przykład XVI, przyjmujemy. Lecz odrębność rodów, mających jeden znak w wieku XI, jest to omyłka, co do najstarożytniejszych naszych rodzinnych i politycznych stosunków. Najdawniej, rodziny jedno herbowe, łączyła albo krew, albo polityczne rodzeństwo. Fratres , mówi Boguchwał, Fratres, mówi do swoich konający Bolesław W., jako mówiła, a nawet dotąd mówi szlachta polska. Dla tej braci XI wieku Bolesław W. Byłże samowładny?
To zaniechanie historyi wyrazów, zaprowadziło autora ku innemu jeszcze dziwniejszemu błędowi. Mówi on, że zawołanie i proklama służyła do zwoływania kmieci, poddanych, pana, szlachcica. Należy koniecznie odróżnić. Za czasów przedchrześciańskich o panach i poddanych, o władzy jednych a zależności drugich, nawet wspominać nie wolno, chociaż nazwiska znaku i zawołania niewątpliwie istniały. Opowiadanie autora, głównie, ma na widoku wiek XIV. Rozważyliśmy najpilniej ustawy wiślickie 1347, ustawy mazowieckie i łęczyckie, pod względem prawnych zasad, niewypowiedzianie ważniejsze, i mamy przekonanie, że w XIV wieku, wyrazy, pan i poddany dominus i subditus, są bez znaczenia, bez treści. We XIV wieku jeszce nie było takich poddanych jakich, rzeczywiście stworzono przez opłakanej pamięci ustawy 1496 i 1573.
P. S. zastanawiał się, coby rozumieć należało przez owe myszy, które Popiela mściwie zagryść miały i, jakiby pod tem dziwnem opowiadaniem ukrywał się czyn historyczny? Jest to poszukiwanie dosyć ciekawe, ale nie chcielibyśmy jemu za wiele przyznawać znaczenia. "Chodzi, mówi autor, o rozwiązanie za-"
"gadki, nad którą nieskończenie wielu uczonych pracowało od wieków, a pracowało bez skutku. " Prawda, niestety! ale ona dowodzi, że czasami, uczeni, opuszczając najważniejsze pytania, upodobali sobie zagadki, z których najszczęśliwszego rozwiązania, nie wyniknie przecież żadna korzyść dla historycznej umiejętności.
Zagadkę pożarcia Popiela przez myszy, p. S. zrozumiał i wytłómaczył następnie:
Nasamprzód, u nas samych, nietylko Popiel miał być zagryziony przez myszy r. 840. Tej ohydnej, śmierci doznał r. 1237 Mieczysław książe Kujaw. Na Zachodzie, takich mordów dokonanych przez myszy, nastąpić miało siedem, między, 969 a 1363, za czasów przeto zupełnie historycznych. Rzecz dziwna, owe myszy, prawie samych duchownych pożerały arcybiskupów niemieckich. A dla czego? Autor, zaraz wyjaśni. Druga rzecz równie dziwna, że owe pożarcia spełniły się nad Renem, albo, blisko brzegów innych rzek. I to ma swoje wytłómaczenie. Korsarze lubili napadać, łupić, mordować duchownych, jako naówczas najbogatszych, do czego, mięszała się niezawodnie pogańska nienawiść.
Autor uważa, że był zwyczaj oznaczania ludzi i narodów przez zwierzęta. Na przykład: lew, był to Frank; wydra Rusin, tur, Litwin; kot, Włoch; lis,. Grek; wilk, Saxon. Słowian, Turcy ślicznie i głęboko nazwali gołębiami, bez żółci. Owi Autarioci ogłoszeni naszemi praojcami, umykali szybko przed napastującemi myszami i żabami, a zdaje się, Słowianie Niemców przezwali żabami. Czyliżby te żabska się przywlokły, mówił o nich Bolesław wielki. Wareg, wedle Grimma, oznaczał wilka, wywołańca, rycerza zajmującego się rozbojami, przeto rozbójnika, który, nakształt wilka włóczył się po kniejach i, jako wilk, mógł być zabity. V argus, Waregi, najezdnicy, ujarzmiciele Słowian Nowogrodu, wróg, wrach, miały jedno znaczenie. Noszący wilczy łeb, był to wywołaniec, wyrzucony ze społeczeństwa. Temu obrazowemu mówieniu, autor przypisuje owe bajki o wilkołakach, ludziach, przez pewny czas przedzierzgnionych we wilki. Jest szczególność. Herodot słyszał, że u narodów zachodnio-północnych, u Słowian przeto, ludzie mieli dar brania na siebie, przez pewny czas, wilczej postaci. A myszy? We słowniku Schwenck'a wydanym 1855, m ausen znaczy podejść chytrze, porwać, we słowniku Wachter'a ogłoszonym 1737, mausen, znaczy kraść; a we słowniku dawniejszym Schilter'a, rabować. Ztąd rzeczownik, mus, mys, zupełnie podobny polskiemu, mysz, z zakończeniem pochodniem ing, oznacza morskiego rozbójnika; chociaż, wedle nas, mys mysing, tylko przez dowolne rozumienie morskiego rozbójnika mogłyby oznaczać, a właściwie znaczyłoby rozbójnika na lądzie i morzu. Wprawdzie, Edda zna mysinga, naczelnika korsarzy na wyspie Gotland, a na wyspie szwedzkiej Kolnen, jakaś mysz-olbrzym mieszkać miała. Ogólnie przeto, mus, mys, mysz, jest to korsarz, król morski, mniej właściwie rozbójnik, albowiem tamtych czasów, korsarze byli to wojownicy. Rugianie, panowali na Bałtyku; łupieni na lądzie przez Niemców, łupili ich nawzajem na morzu.
Po takim wywodzie, wniosek łatwy i dosyć logiczny, że Popiela zamordowali Korsarze. Jacy Korsarze? Normandzcy, słynni łupieztwem roznoszonem na pobrzeżach całej północnej Europy.
Miejscem zdarzenia miała być Kruszwica, jezioro Gopło, które niegdyś przez Wartę i Wisłę, a nawet jeziorami, przez Prusy, ku północy, z Bałtykiem się łączyło. Przetoż Korsarze po niem żeglować i rozbijać mogli. Tylko mocno wątpimy, czyli tych czasów, w wieku XI, między Gopłem a Bałtykiem był związek rzekami, jeziorami. To było, ale w wiekach zapadnionych i rzeczywiście przedhistorycznych. Są do dziś, ruiny murowanej wieży, która zdaniem p. S. strzegła bezpieczeństwa handlu. Była to latarnia przyświecająca żeglarzom i w niej Popiel mógł być zamordowany przez owych normandzkich korsarzy. Sprzeciwiłby się temu tłómaczeniu J. Lelewel, który uważa, że niema żadnych śladów, żadnych pamiątek, upoważniających domniemanie, że Normandowie, jako podróżnicy, albo jako wojownicy, wstępowali do głębszych, do środkowych ziem Polski. Ich dawny szlak był na Nowogród, może przez Dźwinę, na Smoleńsk, do Kijowa, ku Czarnemu morzu, do Carogrodu.
Istnieje domysł, że Popiela naczelnika i wyobraziciela Lechitow strącił Ziemowit wyobraziciel Polanów, innej, narodowej, mocniejszej, politycznej myśli. Jeżelibyśmy zawierzyli tłómaczeniu autora, Popiela, zamordowali korsarze normandzcy, a Ziemowit przyodziany wysokiem dostojeństwem, korzystał i mógł być a sprzymierzony z niemi. Nie byłaby wielka potrzeba szukania i sprowadzania na Gopło tych korsarzy, jeżeliby dowiedzionem zostało, że wieś Myszy, niedaleko Kruszwicy istniała za Popiela, i, że jej mieszkańcy śmierć Popielowi zadali, a na Ziemowita zwierzchnictwo przenieśli, albowiem, o książętach czyli królach Polski, przed Chrobrym, nic wiedzieć nie chcemy. Także wątpimy, czyli domysł p. S. poparty licznemi dowody, wejdzie do naszej historyi, jako czyn rzeczywisty, a przynajmniej prawdopodobny.
Zagryzienie przez myszy dwudziestoletniego Mieczysława księcia Kujaw, nie przedstawia nadzwyczajnej trudności. Mieli to być rozbójnicy, Słowianie Pomorzanie. Jakoż 1237, wrzała wojna między Konradem, księciem Mazowsza, ojcem Mieczysława, a Światopełkim księciem Pomorza. Pomorzanie zajmowali Bygdoszcz i Włocławek 1238, pustoszyli Kujawy, i naówczas, zdaje się, zamordowali Mieczysława. Jestto czysty domysł. Przytem zachodzi trudność. Słowianie, rzeczywiście byli przewaznemi na Bałtyku, panowali, prowadzili rozległy i daleki handel. Lecz w XIII wieku Słowianie bałtyccy i Laby, na lądzie i morzu, wpływ przestali wywierać. Ze zburzeniem Arkony, z upadkiem heroicznych Ranów, marynarka słowiańska niepowrotnie upadła. Znamy okazałe boje Swiętopełka przeciw drapieżnym Krzyżakom, ale na ziemi. Nic nie wiemy o jego przewagach na morzu;
ani pojmujemy, jakimby sposobem można przyczepić Pomorzanom nazwanie niemieckie korsarzy. Jakkolwiek bądź, znośniej, a nawet pożyteczniej czytamy domysł p. S. aniżeli owe dziwy o myszach ludojadach, których rzeczywistości nikt nie wierzył.
Zajęła dalej uwagę autora, owa łaźnia Bolesława W. sprawiana młodzieńcom i dorosłym. Coby ona właściwie znaczyła? Byłaż to kara, albo jaki zaszczytny obrządek? Autor twierdzi, że to, co Gallus nierozumiejąc opowiadał, było uroczystym czynem, podniesieniem do rycerskiej godności, przy której udzielaniu, używano różnych symbolicnych obrządków, religijnych nawet, a między niemi i łaźni, kąpieli, oczyszczającej wody. Chociaż ostrzeżeni, nie możemy dopatrzyć we słowach Gallusa owego podnoszenia na rycerstwo, tego, co autor ujrzał, ale ujrzał, zwiększając, dodając szczegóły zupełnie nieznane kronikarzom. Wina, skaranie, pobożny podstęp małżonki króla, a właściwie, wojewody, jej prośby, przebaczenie, dary, są znakami, z których nie wolno wnioskować, że to miał być obrządek wynoszenia na rycerstwo. Gallus żył za Władysława I, mógł znać tych, którzy Bolesława W. widzieli, i naszem zdaniem, jest to zbyt swobodne tłómaczenie twierdzić, że on dokładnie obeznany z polskiemi rzeczami, wynoszenie na rycerstwo w ukaranie przemienił. Aby domysł p. S. uczynić podobnym, należy znieść to, co Gallus wyraźnie podał, a narzucić jemu to, czego on nie miał w swojej myśli,
Gallus mówi, że Bolesław W. ukaranym i przebaczonym dawał szaty i dary inne. Dawanie szat, na znak łaski a nawet grzeczności jest zwyczajem najznajomszym na wschodzie, który z wynoszeniem na rycerstwo niema żadnego związku.
Kniaziowie Moskwy, królowie Polski, dawali szuby i łańcuchy, a nikomu nie przyszło ztąd wnioskować, że to były znaki udzielanej rycerskiej zacności. Przy tych darach wymienionych ogólnie, autor, ujrzał jeszcze inne rzeczy, zdawałoby się, że sam na nie patrzał: "pas, żupan karmazynowy, łańcuch, złote ostrogi, tarcza, a na niej herb," ale patrzał w złudzeniu, albowiem, za czasów Bolesława W. szlachectwo herbowe takie, jakie się później wykształciło, szlachectwo herbowe, rodowe, dziedziczne, jeszcze nie istniało, albo zaledwie pierwsze i niepewne ukazowało zawiązki. W wieku XI ozdabianych herbami, nie znano jeszcze na zachodzie, a daleko mniej, znano u nas. A przytem, jakośmy powiedzieli, herby nasze i herby zachodnie, szlachectwo nasze i szlachectwo zachodnie, miały odmienny początek i znaczenie.
Dwa czyny, mocno się sprzeciwiają owemu tłómaczeniu łaźni sporządzanej przez Bolesława W. P. S. sam uznaje, że powstanie rycerstwa, ułożenie obrzędów używanych przy nadawaniu tej godności, nieco później, za wojen krzyżowych wystąpiły. Czyn drugi. Polska miała swój własny spółeczny układ, żyła w nim, dla niej właściwym duchem ; raczej odpychała aniżeli przyswajała sobie germanizm. Ani feudalizmu, ani rycerstwa, na sposób zachodni, długo naśladować nie chciała. Tych urządzeń, w naszej nie mamy przeszłości. Bardzo mało, podobna wymienić przykładów wynoszenia na rycerstwo za pierwszych, królów, i nawet wątpiemy czyli te przykłady, jako dowód można stawiać. Próbowano, coś naśladować chciano; lecz, ani feudalizm, ani rycerkość, ani szlachectwo, w znaczeniu zachodniem, na gruncie polskim przyjąć się nie mogły. Nazwy jednobrzmiące łudziły, ale między pojęciami, żadnego podobieństwa.
Uderza nas w autorze dziwna mięszanina najszczęśliwszych poszukiwań, najniepodobniejszych domysłów i najdotykalniejszych błędów. Pokazujemy przykład.
Wedle niego, Bolesław Wielki, na wszystkie strony rozsypował szlachectwo, najmożniejszym krajowcom; owych dwunastu, nazwanych przyjaciółmi i doradzcami przezeń, obdarzył szlachectwem i urzędem. Ani zastanawia uwagi autora, liczba dwanaście, znajoma po całej Słowiańszczyźnie, gdzieniegdzie dotąd zachowana i z naszych własnych ukazująca się podań, – dwanaście ziem, dwunastu wojewodów wybieralnych, przyjaciół, doradzców Bolesława W., uważamy za wyobrazicieli ziem, powiatów, które powolnie wchodziły do polskiej jedności, kierowanej przez Piastów, – oni żupanami, a Bolesław wielkim żupanem, naczelnym wodzem. Była to rada narodowa, narodów jeszcze, mniej więcej, samoistnych, albowiem, nigdy nie uznamy, aby odwieczne gminowładztwo Słowian, jakby przez jakieś oczarowanie, nagle upadło; aby Piastowie dzierżyć mieli jakieś samowładztwo; aby Bolesław Wielki, samowolnie rozdawał szlachectwa, urzęda, i świetnym był otoczony dworem, o czem wszystkiem nas upewnia uczony autor, toż samo utrzymując co J. Lelewel, na jednej i tejże samej stronnicy, Piastów samodzierżcarni ogłaszający i rozpowiadający o wielkich swobodach Lechitów i Kmieci. Nie jesteśmy i nie będziemy przekonani uręczeniami, że Bolesław Chrobry miał obok siebie "wyzwoleńce," dawnych pogańskich "poddanych," które mianował szlachcicami, nadając im dziedziczne ziemie. Jest to sztuczna teorya o naszej przed i chrześciańskiej społeczności; teorya przecież, która się mocno nie zgadza z czynami historycznemi. Przeświadczony o nieomylności swojej teoryi autor się… użala: "Mów im prawdę szczerozłotą, a słuchają jak O cudzie." Użala się niesłusznie. Jesteśmy najskłonniejsi ku przyjęciu prawdy. Oceniliśmy i postawiliśmy wysoko historyczne prace autora, i dla tego, mamy prawo upraszać, aby nam pozwolił nie wszystkie poszukiwania za złoto uważać. Mamy pełno ujmujących i podnoszących rzeczywistości, pocóż puszczać się na tłómaczenie zagadek.
Naprzykład; jakże pięknym, ujmującym a razem poważnym, wizerunek, Matka Jagiellonów. – Elżbieta, córka Albrechta cesarza, króla Węgrów i Czechów, i Elżbiety córki Zygmunta cesarza, małżonka Kazimierza III, matka sześciu synów i siedmiu córek. Pojęcie okazałe, przyodziane jasnym i płynącym stylem, wyszło z natchnienia. Całość harmonijna, której przecież p. S. we wszystkich nie przedstawia utworach, a mógłby i powinienby, przez szacunek dla swego umysłu i dla tej publiczności czytającej, ktora jemu spółczucia nie odmawia. Mieliśmy zawsze przekonanie, że wiek XV niebył dotąd właściwie zgłębiony a przecież, jest to wiek prawdziwie wielki. Po wieku XVI następuje zdumiewające osłabienie. Kwiat najświetniejszy, ale, z wielu miar fałszywej barwy.
Powodem nakreślenia wizerunku, Matka Jagiellonów, był rękopism, de Institutione regii pueri, który sędziwa Elżbieta przesłała, czyli przesłać miała 1502 – 1503, synowi swemu Władysławowi, królowi Czechów i Węgrów, a zapewne, miała na myśli Ludwika wnuka, ostatniego z Jagiellonów, który panował Węgrom i Czechom wydanym fatalnie a niepotrzebnie rodzinie Habsburgów; czyn, wedle p. S. rozumny i polityczny. Jest on jedynym między naszymi historykami, który pochwala stosunki Polski i Austryi, takie jakie były. Pod tym względem, nie mało się z nim różnimy, a pragnęlibyśmy, aby kiedy o tym najważniejszym przedmiocie, dotykalniej swoje myśli wyłożył.
"Polskim Jagiellonom, twierdzi autor, zależało wiele na wyswataniu się w domu rakuskim." Związali się, małżeństwem Jagiellonowie z domem rakuskim, a co natem zyskali, oni sami i Polska, dotąd nie wiemy. Najznamienitsi polscy mężowie stanu, słuszne przeciw Austryi mieli niechęci. Nie skłaniał się do niej Skarga, chociaż Austrya popierała katolicyzm. Związani sidłami Austryackiemi Jagiellonowie, wypuścili lekkomyślnie koronę czeską i węgierską, opóźnili zlanie się, Słowian, przygotowali długie rozerwanie. Z tych swatań się Jagiellonów w dom rakuski, Polska same szkody wyniosła. Żółkiewski, hetman i kanclerz wielki, testamentem nakazał swemu synowi: "Pożytków żadnych swoich nie szukaj z tej miary, ani o nich myśl; za wieku mego, dom rakuski osobliwie zażywał tych przekupieństw: znajdziesz i w szkatule mojej listy ich z obietnicami. Alem ja, tego do umysłu swego nie przypuszczał, widząc i rozumiejąc, co i teraz rozumiem i z tem umieram, że panowanie domu tego byłoby exitiosum koronie polskiej, zgubą i zniszczeniem wolności szlacheckiej," a hetman i kanclerz wielki, nie był bogaczem. "Domowe inne rzeczy o sprzętach i dochodach, tobie lepiej, niżeli mnie są wiadome, bom swe myśli w sprawach rzeczypospolitej utopił, swoich zaniedbawszy." Jakim dla Polski był prorokiem! Zewnętrzne żywioły kształcenia się Polski, pojęcia o rycerstwie, o szlachectwie, o rodzinie, do niej wniesione przez zachód, dwie mowy, dwie myśli dla naszej społeczności, zbawienność rakuskich stosunków, są to mniemania, których z czynami naszej historyi, z tem, cobyśmy chcieli nazwać, sumieniem politycznem narodu, na żaden sposób związać i pogodzić niepodobna. Jestto nowość, do której zbliżać się nie chcemy. Autor, zdaje się nam; odstąpił myśli, pod której natchnieniem kreślił dzieło Bolesława Wielkiego. W wieku XI, Polska rozwinęła najwyższy heroizm przeciw niemieckiemu wpływowi, a w wieku XV miało być dla niej pożytkiem i zbawieniem, plątanie, łamanie i osłabienie siebie samej rakuskiemi stosunkami?
Na innem miejscu, autor, był, właściwiej natchniony (1). Mówiąc o przyrzeczeniach małżeństwa między Jadwigą, później królową Polski, a Rakuszaninem, księciem Austryi, wyznaje: "książęta rakuzcy poczytywali tę swadźbę oddawna za kwestyę swej polityki." To prawda. Ani Czechom, ani Węgrom, ani Polakom wiązanie się stosunkami małżeńskiemi, a następnie, politycznemi, żadnych korzyści nie przynosiło i przynieść nie mogło. Autor przytoczył świadectwo Ebendorfa: pro quo regno Hungariae duces Austriae plurimum desudarunt, i zrozumiał je, albowiem wyraz, desudarunt, rozróżnił. Że takie małżeństwa dla polityki Austryi, wedle jej sądu atoli, były żywotnem – (1) Jadwiga i Jagiełło 1374 – 1413. Opowiadanie historyczne przez Karola Szajnochę I., 130 i 58.
zadaniem, zgadzamy się. Ale, jakim sposobem rodzinie andegaweńskiej, Piastom, albo Jagiellonom, też same małżeństwa potrzebnemi i użytecznemi byćby miały, nierozumiemy i prosimy, aby nas autor co do tej rzeczy nauczył. Nie znałżeby głównej, a czynami usprawiedliwionej zasady: felix Austria nube. Prawdziwie, wylewali pot książęta Austryi, aby Węgry, Czechy i Polskę, małżeństwami powikłać i dla siebie zagarnąć. Jakże pragnął polskiej korony, jakże był jej bliskim, najstalszy, najchytrzejszy przeciwnik Polski Zygmunt, później cesarz niemiecki. Jest to niezmierna omyłka p. S., z której on, umysł tyle jasny i tyle wysoki, może się łatwo oswobodzić.
Wracamy do Elżbiety. Królowa potężnej i swobodnej Polski, pierwszej między państwami Europy, szczęśliwa małżonka, ubłogosławiona rodzicielka, za dni młodych, doznała najprzykrzejszych losów. Jej i jej brata Władysława Pogrobowca, opiekun, cesarz Fryderyk III, najsromotniej zaniedbał sieroty, które dręczyła i poniżała prawie nędza. Ulrych niegdyś marszałek dworu ich ojca, wezwał litości mieszczan Wiednia. Patrzcie, mówił do nich, na tę dziewicę dostojną. "Patrzcie i przekonajcie się, jak o nią dbają. Jestże jaka mieszczka, nie mówię w tej stolicy, lecz w najlichszej mieścinie, któraby w takim stroju wyszła na miasto. Odzież na niej podarta, obuwie dziurawe, ledwie że głodu nie cierpi." Rozżalona dziewczyna, rzewnym wtórzyła płaczem. "Od łez i łkania, opowiada uczony sekretarz Fryderyka III cesarza, późniejszy papież, Eneaz Silwiusz Piccolomini, nie można było słyszeć słów, któremi błagała zgromadzonych o pomoc dla siebie i dla brata." Gdyby autor był powiedział, że rakuzkiemu domowi, bardzo wiele zależało na swataniu się z Jagiellonami, byłby słusznie powiedział. Zysk dlań był ogromny. Łamał polityczny rozwój Polski, przeszkadzał porozumiewaniu się; i zlaniu Słowian, zapewniał świetne życie arcyksiężniczkom, które licho wyposażał. Jagiellonowie, przezacni ludzie, uczciwi, szanujący prawo narodu, jako królowie, nie jaśnieli politycznym rozumem, czuli jakiś strach przed cesarsko-niemieckim majestatem. Zdawali się wstydzić swoich niedawnych pogańskich początków. Nie możemy zrozumieć Władysława Jagiełłę i zanadto wielbionego Witolda, którzy, jako pacholęta pozwalali się oszukiwać najchytrzejszemu Zygmuntowi, który, na domiar, nazywał ich psami.
Dostrzegliśmy jeszcze innych cieni, na tym, zawsze pięknym wizerunku.
Nie można twierdzić, aby Elżbieta być miała dziedziczką korony czeskiej i węgierskiej. Jej dziad, cesarz Zygmunt, który przeważnie a tyle fatalnie do naszych wpływał stosunków, uzyskał trony Węgier i Czech przez wybór, pod warunkami, przez to, co, u nas później, nazwano pacta conventa. Wiele nastąpiło usiłowań, wiele zaszło klęsk, wiele krwi przelano, nim Czechom i Węgrom narzucono pojęcie dziedzicznej władzy. Władysław Warneńczyk królował nad Węgrami, jako wybrany. Tymże samym sposobem, Władysław Jagiellończyk połączył czeskie i węgierskie korony. Słowianie i Węgry nigdy nie znali dziedzicznej królewskiej władzy. Walka tych dwóch pojęć, dziedziczność i wybieralność władzy, jest najwznioślejszym i najtragiczniejszym ustępem historyi Czechów i Węgrów.
Dziwny nas uderzył przymiotnik, słynny, udzielony Zygmuntowi cesarzowi, chyba, że autor przez, słynny, chciał rozumieć osławiony, ohydzony. Aschbach w czterech grubych tomach, nie mógł uzacnić tej najniemoralniejszej postaci. Czegóż nie uczynił, co zaniedbał, cesarz Zygmunt na rozerwanie, na osłabienie Polski i Litwy. Jaka wytrwała opieka dla Krzyżaków! Jaki upór, jaka zręczność, aby podnieść królestwo Litwy, o którem namiętnie marzył sędziwy Witold. Rządy Zygmunta, dla Węgier nie były szczęśliwe. Z umysłu-ż Polaka i Słowianina wydobywa się sąd przychylny Zygmuntowi, który wielokrotnie uzbrajał całe Niemcy przeciw Czechom, heroicznie broniącym swojej narodowości? Nie jest to omyłka, ani wyjątek. Trudno zaprzeczyć wysokiemu rozumieniu przez autora narodowych rzeczy. Lecz równie trudno, nie być uderzonym i przykro – silnem nachylaniem się do niemieckości. Autor twierdzi: "gdy po śmierci króla Kazimierza, następstwo tronu, już wówczas na los elekcyi zdano." Zdawałoby się przeto, że przedtem, przed królem Kazimierzem Jagiellończykiem, elekcyi nie znano; że to było jakieś fatalne wznowienie przeciw dawnym politycznym podaniom, że tron polski, był dziedziczny za Piastów, a nawet za pierwszych Jagiellonów. Są to mniemania, na których udowodnienie, czynów z naszej historyi wymienić niepodobna.
Jakiem prawem wstąpił na tron sam Kazimierz Jagiellończyk? Wyborem mianowany na męża i króla, Władysław, synom swoim następstwo wypraszać musiał. Naród, dał zezwolenie. Wszakże nie jakiem dziedzicznem prawem dostąpiła polskiej korony tyle jej godna, piękna, wspaniała i poświęcona Jadwiga. Ojciec, dla niej wyjednał następstwo ustąpieniami, wedle jednych fatalnemi, a wedle nas, naturalnemi, zbawiennemi, wydobytemi z życia, z wyobrażeń, z podań narodu. Cofając się do samych początków, Bolesław W. zwołał sejm, który Mieczysława, następcą mianował, wybrał. Mamy na to świadectwo Długosza, który niezawodnie czytał zatracone teraz pomniki, a co prawdziwsza, mocniej czuł, jaśniej widział narodowe, żyjące podanie, aniżeli my je teraz czuć i widzieć chcemy.
Zaiste, dla naszej przeszłości, uwielbienia za daleko posuwać nie chcemy. Lecz jest w niej coś, co uznać, co uszanować, w czem rozmiłować się należy. Nasz dom, porównany z innemi, był najuczciwszym, najrządniejszym domem Europy.
Nie odrzucamy dziedzicznej monarchii. To nie jest myśl nasza. Pragniemy tylko, aby miano więcej uznania i więcej czci dla podań narodowych politycznych, dla tej zasady, która wzbudzała nasze życie, która niem głównie kierowała. Nie damy głosu na jej lekceważenie i poniewieranie, chociażby zatem przeczącem i niweczącem działaniem przemawiały zacne i patryotyczne chęci. Naród, któryby nie posiadał swoich własnych żywiołów, nie mógłby żyć, umiera. Nie dałyby jemu życia zewnętrzne żywioły, chociażby one, jako dowieść usiłuje p. S., z Niemiec przyniesione być miały. W znaczeniu historycznem, narodowem a pięknem, jesteśmy zachowawcami, co bynajmniej się nieprzeciwi, rozwijaniu, się i postępowi tego, co stanowi najgłębsze jestestwo naszej i jakiejkolwiek narodowości.
Wymienia autor czyn dowodzący, jaka miłość nauk przejmowała wszystkie stany Polski XV wieku, mianowicie, stan włościan. Na uroczystsze obchody, naprzykład, na pogrzeb Filipa Kalimacha, zgromadziło się uczniów około piętnaście tysięcy. R. 1496 zapadła ustawa dozwalająca tylko jednemu synowi wieśniaka opuścić wieś, celem kształcenia się naukowo, albo na rzemieślnika; inni synowie, na gruncie pozostawać musieli.
Ustawa 1496 naucza, że włościanie mieli zamożność, dostatki, skoro synom wykształcenie wyższe, uniwersyteckie, udzielać mogli. Sczęśliwa Polska XV wieku! Lud był oświecony i wolny, i miał sposoby wznaszania się majątkowo. Był to, pod tym względem, pierwszy lud Europy.
Jaki powód tej ustawy? Autor podaje następny: "Prawo musiało stawiać przeszkody takiemu natłokowi uczniów, synów kmieci, albowiem grunta leżałyby odłogiem." Na takie wytłómaczenie, najtrudniej byłoby się nam zgodzić i gdyby tylko autor pilniej, ze wszystkich stron je obejrzał, sam nie zgodziłby się na nie.
Ta ustawa we swoich powodach dosyć jasna, pokazuje się jaśniejszą przez zbliżenie jej do innych ustaw ogłoszonych r. 1496, a które należy uważać za dzieło jednej i tej samej myśli, fałszywej, opłakanej. Powstał zakaz nabywania ziemi przez włościan, wyższe dostojności kościelne odjęto kmieciom, wzbroniono małżeństw ze wsi do wsi, i znów możnaby powiedzieć:
taka wolność pewne wsie mogłaby wyludnić i grunta, leżałyby odłogiem. " R. 1520 wyszło postanowienie sejmowe nakazujące wszystkim włościanom, przynajmniej jeden dzień pańszczyzny, tam gdzieby ona jeszcze nie istniała. Autor podaje usprawiedliwienie pańszczyzny, jej strony wysokie i moralne nawet. "Czynszujący, kolonista był źle widziany. Przeciwnie praca, zwłaszcza praca około ziemi, czyniła zaszczyt. Uprawa roli pańskiej miała być właśnie tą cechą, którą się odróżniał wolny kmieć, " Pańszczyzna nie będzie nigdy dla nas znakiem wolności, pańszczyzna nakazana, konieczna, gdzie przedtem nie istniała.
Znajomy badacz przeszłości Szlązka Stenzel,. wydał w Wrocławiu 1854: "Liber fundationis Claustri S. Mariae Virginis in Heinrichau. " Był to klasztor cystersów, kilka mil na południe Wrocławia, ku górom, założony 28 maja 1227. Uposażenie dał Mikołaj, ksiądz, pochodzący z ziemi krakowskiej, szlachcic, ale ubogi. Ponieważ pięknie pisał, i zapewne, wyższemi zalecał się zdolnościami, Henryk Brodaty książe Wrocławia, mianował go swoim notaryuszem czyli kanclerzem i dał mu swe zaufanie. Mikołaj; niejako rządził księstwem. Zbogacony, postanowił założyć klasztor, a nadać dobrami, które posiadał albo zakupił.