Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Badania krytyczno-historyczne i literackie. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Badania krytyczno-historyczne i literackie. Tom 3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 461 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NOWE SZKI­CE HI­STO­RYCZ­NE.

SKRE­ŚLIŁ KA­ROL SZAJ­NO­CHA.

Lwów, na­kła­dem Ka­ro­la Wil­da, 1857.

Pierw­sze­mi pra­ca­mi swe­mi, Bo­le­sław Chro­bry i Od­ro­dze­nie się Pol­ski, au­tor zdo­był so­bie wy­so­kie zna­cze­nie na­uko­we, któ­re do­tąd utrzy­mał przy­zwo­icie, cho­ciaż trud­no twier­dzić, że je roz­sze­rzył. O waż­nem dzie­le Ja­dwi­ga i Wła­dy­sław na­pi­sze­my póź­niej; te­raz, mamy za­miar mó­wić, o No­wych Szki­cach hi­sto­rycz­nych. Au­tor na­kre­ślił ich je­de­na­ście, zaj­mu­ją­cych, ustro­jo­nych do­wo­da­mi roz­le­głej uczo­no­ści; lecz, ich war­tość na­uko­wa, we­wnętrz­na, nie jest wszę­dzie jed­no­staj­ną i czy­stą, pod tym wzglę­dem, nie moż­na ich przy­jąć bez wiel­kich za­strze­żeń jako zro­zu­mie­nie na­szej prze­szło­ści. Są w nich twier­dze­nia, na któ­re przy­stać nie­po­dob­na. Przed­sta­wi­my na­sze wąt­pli­wo­ści wy­raź­nie ubo­le­wa­jąc, że się mu­sie­my róż­nić z tyle ce­nio­nym przez nas ba­da­czem, któ­re­mu, na­sze prze­czu­cie, naj­życz­li­wiej na­zna­cza­ło oka­za­łą na­uko­wą przy­szłość. Prze­czu­cie nie za­wio­dło nas, ale się jesz­cze nie speł­ni­ło. Naj­ser­decz­niej ży­cze­my, aby p. Szaj­no­cha od­zy­skaw­szy wzrok, mo­zol­ną pra­cą nad­we­rę­żo­ny, mógł da­lej pra­ce swo­je pro­wa­dzić, i w peł­no­ści, na­dzie­je o nim po­wzię­te urze­czy­wist­nić.

Bo­gu­chwał opo­wia­dał przy­go­dy Wal­te­ra hra­bi na Tyń­cu, He­li­gun­dy kró­lew­nej fran­cuz­kiej i Wi­sła­wa hra­bi na Wi­śli­cy. He­li­gun­da po­zwo­li­ła się wy­kraść Wal­te­ro­wi, ale zmien­na, roz­mi­ło­waw­szy Wi­sła­wa uwię­zio­ne­go na zam­ku ty­niec­kim, zdra­dzi­ła rnę­ża, któ­ry przy­ku­ty do muru, mu­siał być świad­kiem ohyd­nej ich mi­ło­ści. Jed­nak po­mścił się. He­li­gun­dę i Wi­sła­wa za­mor­do­wał, a Bo­gu­chwał upew­nia, że wi­dział gro­bo­wiec He­li­gun­dy i jej na nim wi­ze­ru­nek. Zda­rze­nie ro­man­so­we, tra­gicz­ne, nie­zna­ne na­szym pierw­szym kro­ni­ka­rzom, a jako p. S. wy­ka­zać usi­ło­wał, zda­rze­nie u nas fał­szy­we, po­ży­czo­ne od ob­cych i nie­sto­sow­nie do na­szej wmie­sza­ne prze­szło­ści. Co na to po­wie W. A. Ma­cie­jow­ski, któ­ry przy­znał tyle wagi po­da­niom Bo­gu­chwa­ła, prze­ko­na­ne­go o naj­wi­docz­niej­sze kłam­stwo.

Po­wieść Bo­gu­chwa­ła jest na­śla­do­wa­niem i prze­ro­bie­niem nie­miec­kiej po­wie­ści, stwo­rzo­nej oko­ło 973, przez Al­ber­ta opat­ka klasz­to­ru Sanct-Gal­len w Szwaj­ca­ryi, a może, przez Ge­ral­da mni­cha te­goż klasz­to­ru, wy­da­nej 1838 pod na­pi­sem: Walt­ka­rius. Bo­gu­chwał, za­cho­wał na­wet imio­na nie­miec­kiej po­wie­ści.

Lecz je­że­li Wal­ter zmy­ślo­ny nie miał żad­nej rze­czy­wi­sto­ści u nas, zmy­ślo­ny tak­że być musi i Wi­sław i owi po­tęż­ni władz­cy księstw le­chic­kich, dla któ­rych p. Ma­cie­jow­ski wy­na­lazł gra­ni­ce i daty, któ­rych, uznał pew­ne­mi hi­sto­rycz­ne­mi po­sta­cia­mi. Wal­ter, Pan, Ksią­że, a jako Bo­gu­chwa­ło­wi się po­do­ba, Hra­bia na Tyń­cu, pra­oj­ciec To­por­czy­ków, nig­dy nie ist­niał. Wiel­ka to prze­szko­da ba­da­czom od­no­szą­cym her­by i szla­chec­two do przed­chrze­ściań­skich cza­sów, albo jako wie­rzy p. S. do chwi­li, kie­dy u nas chrze­ściań­stwo przez po­śred­nic­two Cze­chów po­czą­tek wzię­ło.

Mó­wiąc o tym Wal­te­rze, do­mnie­ma­nym pra­sz­czu­rze rodu To­por­czy­ków, p. S. uka­zu­je swo­je wi­dze­nie o na­tu­rze po­cząt­ku pol­skich her­bów i sa­me­go szla­chec­twa; wi­dze­nie z jed­nych wzglę­dów, praw­dzi­we, z in­nych, nie­do­kład­ne, a co nas moc­no za­dzi­wi­ło, wi­dze­nie, do­syć sprzecz­ne z tem, co au­tor na koń­cu

Szki­ców swo­ich umie­ścił. Mimo ogrom­nej uczo­no­ści, mimo ła­twych i szczę­śli­wych przy­bli­żeń, nie wlał prze­cież w nas prze­ko­na­nia, że to, co na wie­lu miej­scach o her­bach nad­mie­nia, bez­piecz­nie przy­ję­tem być­by mo­gło. W tej teo­ryi prze­zeń zbu­do­wa­nej, nie wi­dzi­my związ­ku, lo­gi­ki czy­nów wy­do­by­tych z na­tu­ry na­szej spo­łecz­no­ści. Nie on pierw­szy szu­ka i upa­tru­je w niej to, cze­go ona nie mia­ła, cze­go z jej za­sa­dy na ża­den spo­sób wy­pro­wa­dzić nie moż­na. Pol­ska, do­tąd nie jest uzna­ną w swo­jej isto­cie, przez naj­wy­nio­ślej­sze na­wet umy­sły Pol­ski.

Swo­je wi­dze­nie o her­bach p. S. wy­kła­da na­stęp­nie:

Róż­nią się her­by pol­skie od za­gra­nicz­nych tem, że je­den i ten sam herb bywa spo­iny bar­dzo wie­lu wca­le od­ręb­nym ro­dzi­nom. Po­sia­da­ją, one tę wła­sność, że mogą być nie­tyl­ko wi­dzia­ne, ale i wo­ła­ne, mają nie­tyl­ko swój znak, czy­li ob­raz, ale tak­że swo­ją na­zwę, czy­li po­wo­ła­nie, za­wo­ła­nie, proc­la­ma. Ob­raz her­bu ma­lo­wał się na pro­por­cu, na sy­gne­cie, na gro­bie her­bow­ni­ka. Proc­la­ma, słu­ży­ła her­bow­ni­ko­wi za ha­sło do zgro­ma­dza­nia swo­ich pod­wład­nych pod­da­nych kmie­ci.

Tar­now­scy, mie­li za­wo­ła­nie Le­li­wa, To­por­czy­ko­wie, Sta­rza, Stra­żą może.

Przy­sta­je­my zu­peł­nie na róż­ni­ce ist­nie­ją­ce mię­dzy pol­skie­mi a za­chod­nie­mi her­ba­mi. Ich po­czą­tek był od­mien­ny, ni­czem nie zbli­żo­ny. Był znak, sam wła­ści­wy herb, a był głos, od­krzyk, za­wo­ła­nie słu­żą­ce ro­dzi­nie, ro­do­wi, na­ro­do­wi. To­pór był her­bem, zna­kiem, ob­ra­zem, a Sta­rza, okrzy­kiem, za­wo­ła­niem. Ród, na­ród zgro­ma­dzał się pod zna­kiem, któ­ry wi­dzał; i na głos, na za­wo­ła­nie, któ­re sły­szał. By­ło­by nie­do­rzecz­nem przy­pu­ścić, że okrzyk, głos, za­wo­ła­nie, mo­gło być po­trzeb­ne jed­nej ro­dzi­nie, człon­kom ma­ją­cym spól­ne miesz­ka­nie. Głos, za­wo­ła­nie, słu­ży­ło na zwo­ła­nie licz­nych po­wią­za­nych ro­dzin, na­ro­dów, po­wia­tów, gro­dow, żu­pa­nii. Her­by, na za­cho­dzie, były ści­śle oso­bi­ste­mi, tyl­ko dla jed­nej ro­dzi­ny, i ta­kie­mi zo­sta­ły. Her­by i za­wo­ła­nia u nas, były ogól­ne­mi, a póź­niej, przez nad­uży­cie, przez za­nie­dba­nie, przez prze­obra­że­nie się na­szej spo­łecz­no­ści, zo­sta­ły oso­bi­ste­mi, tyl­ko dla jed­nej ro­dzi­ny. Nie my­lił się prze­to p. S. kie­dy uznał, że jest róż­ni­ca mię­dzy na­sze­mi a za­chod­nie­mi her­ba­mi. A cze­muż na in­nem miej­scu wy­kła­da, że ra­zem z chrze­ściań­stwem, przez po­śred­nic­two Cze­chów, her­by prze­ję­li­śmy od Niem­ców. Prze­jąć mie­li­śmy od Niem­ców to, cze­go oni u sie­bie owych cza­sów nie mie­li; to, co się roz­wi­nę­ło na­tu­ral­nie z na­szych wła­snych wy­obra­żeń, z na­tu­ry na­szych urzą­dzeń spo­łecz­nych i ro­do­wych. Nie czu­li­śmy żad­nej po­trze­by na­śla­do­wa­nia, mie­li­śmy wła­sne rze­czy, któ­re ze­wnętrz­nie ob­cym po­dob­ne­mi być mo­gły, ale, któ­rych po­czą­tek był z nas sa­mych. Uczo­ne­mu au­to­ro­wi wy­da­je się… rów­nież, że co do po­cho­dze­nia, co do mowy je­ste­śmy Sło­wia­na­mi, ale co do my­śli, czy­ste­mi Niem­ca­mi. Ger­ma­nia roz­bu­dzi­ła i roz­wi­jać mia­ła na­sze ży­cie, a nim się nas do­tknę­ła, nim nas zba­wien­nie prze­mie­ni­ła, by­li­śmy, ja­kiemś mo­ral­nem i po­li­tycz­nem plu­ga­stwem. P. S. uzna­je za praw­dzi­we i wia­ro­god­ne wy­ra­zy św. Bo­ni­fa­ce­go, któ­ry Sło­wian na­zwał "naj­plu­gaw­szym ro­dza­jem lu­dzi, " a za­po­mi­na że ś. Bo­ni­fa­cy owym naj­plu­gaw­szym ro­dza­jem lu­dzi za­lud­niał i użyź­niał nie­miec­kie pu­sty­nie. We środ­ku wła­ści­wych Nie­miec, kwit­nę­ły bo­ga­te, szczę­śli­we sło­wiań­skie osa­dy. Ato­li, na in­nem miej­scu, au­tor prze­ciw sa­me­mu so­bie ze­brał moc­ne, prze­ko­ny­wa­ją­ce i okrop­ne do­wo­dy. Czy­liż nie przed­sta­wił ohyd­nych skut­ków wpły­wu Niem­ców na Po­la­ków Szlą­ska? Ta nie­miec­ka me­to­da wy­na­ro­da­wia­nia Sło­wian, za­bi­ja­nia ich du­cho­wej ist­no­ści, po tylu wie­kach prze­ra­ża nas. Au­tor na­ucza, że na po­cząt­ku XI wie­ku, cu­dzo­ziem­czy­zna mia­ła u nas wzię­cie, że ude­rza­ją­cym spo­so­bem uwy­dat­nia­ła się po­trze­ba za­gra­nicz­nych ży­wio­łów, ja­kich? ger­mań­skich! Ja­ka­kol­wiek zna­jo­mość na­szej prze­szło­ści, a wiel­ka, po­boż­na dla niej cześć i mi­łość na­sza, upo­waż­nia nas za­py­tać p. S., ja­kie to są ze­wnętrz­ne, a mia­no­wi­cie ger­mań­skie ży­wio­ły, któ­re we­szły do sła­du, do ży­cia i roz­wi­nie­nia na­szej spo­łecz­no­ści, a we­szły zba­wien­nie dla nas? My pod tym wzglą­dem nie wa­ha­my się na­szej wy­znać nie­wia­do­mo­ści, a mi­łow­ni­kom tych ze­wnętrz­nych ży­wio­łów, prze­sy­ła­my umpo­mnie­nie: an­ti­qu­am co­gno­sci­te ma­trem. Jej łono ob­cych na­tchnień nie po­trze­bo­wa­ło.

Szko­da za­tem, że p. S. od­stą­pił swo­jej pierw­szej my­śli o sta­now­czej róż­ni­cy, mię­dzy na­sze­mi a ob­ce­mi, nie­miec­kie­mi her­ba­mi, a we szki­cu; Na­sta­nie szlach­ty i her­bów w Pol­sce po­ło­żył na­stęp­ne ogól­ne, bez­wa­run­ko­we twier­dze­nie:

Szlach­ta i her­by przy­szły do nas od Cze­chów, a Cze­cho­wie wzię­li je u sta­ro­żyt­nych Ger­ma­nów. Z Ger­ma­nii przy­by­ły one do Czech w cza­sie przy­ję­cia chrze­ściań­stwa przez Cze­chów, a z Czech do Pol­ski, w cza­sie przy­ję­cia chrze­ściań­stwa przez Po­la­ków od Cze­chów.

Jaka mię­sza­ni­na! Jaka nie­do­kład­ność! Ani poj­mu­je­my związ­ku mię­dzy wpro­wa­dze­niem chrze­ściań­stwa a wnie­sie­niem her­bów? Po­da­wa­liż apo­sto­ło­wie Pol­ski sło­wo Boga na tar­czy ozdo­bio­nej her­ba­mi? Je­st­że da­lej praw­da, że Dą­brów­ka do nas chrze­ściań­stwo przy­nio­sła? Wszak­że przed jej przy­by­ciem ist­nia­ło bi­skup­stwo Po­zna­nia, pod­da­ne ko­ściel­ne­mu zwierzch­nic­twu nie­miec­kie­mu. Sąż do­wo­dy, że przed wnie­sie­niem chrze­ściań­skiej na­uki, u nas, ro­dzi­ny nie było; że na­sza spo­łecz­ność była ste­kiem naj­dzik­szych oby­cza­jów? Ależ nie! Prze­ciw tym zda­niom zdu­mie­wa­ją­cym, mo­gli­by­śmy po­wo­łać świa­dec­twa grec­kich i nie­miec­kich pi­sa­rzy a chrze­ścian, świa­dec­twa od­da­ją­ce cześć oby­cza­jom Sło­wian i po­gan jesz­cze. Miał­że­by ich nie znać p. S…? Ani przy­pusz­cza­my. Jed­no­myśl­nie uwiel­bia­no czy­stość sło­wiań­skiej nie­wia­sty, czy­stość i świę­tość mał­żeń­stwa. Przy­pu­ściw­szy na­wet, że u Sło­wian wie­lo­źeń­stwo ist­nia­ło, jesz­cze ztąd nie wy­ni­ka, aby u nich ro­dzi­ny nie zna­no, ja­ko­by po za sy­na­mi, po­ję­cia ro­dzi­ny i dal­szych krew­nych nie było. J. Le­le­wel i Szaj­no­cha, po­da­nie że Sło­wia­nie, fi­lios ha­bent suc­ces­so­res, każ­dy dla do­go­dze­nia swo­jej teo­ryi. Naj­fał­szy­wiej wy­tłó­ma­czyć usi­ło­wa­li.

Głos, okrzy­ki, za­wo­ła­nie, pro­kla­ma, były środ­kiem ma­ją­ce­mu herb zwo­ły­wa­nia swo­ich pod­wład­nych, pod­da­nych, kmie­ci, kie­dy mia­no ści­gać zło­czyń­ców, ga­sić po­ża­ry i…t.d. Le­li­wa, Pół­ko­za, Sta­rza, były ta­kie­mi gło­sa­mi, któ­re się za­cho­wa­li na­wet we XIV wie­ku. To wy­kła­da p. S., a my za­py­tu­je­my, co się za­cho­wa­ło we XIV wie­ku? Za­tar­te śla­dy, ciem­ne pa­miąt­ki, nie­zro­zu­mia­ne dla tam­tych cza­sów po­da­nia; urzą­dze­nia moc­ne, ży­ją­ce, sza­cow­ne, daw­niej; ale we XIV wie­ku, ze­psu­te i wy­na­tu­rzo­ne. Gmi­na sło­wiań­ska VIII wie­ku i gmi­na XIV wie­ku, ma­jąż ja­kie po­do­bień­stwo? Gmi­na swo­bod­na, rzą­do­na przez wy­bie­ral­ne urzęd­ni­ki, i gmi­na osła­bio­na, roz­wią­za­na, bez ży­cia, pod­da­na wła­dzy, na któ­rej dzia­ła­nie wpły­wać nie mo­gła. Po­zo­stał wy­raz ale myśl prze­pa­dła. We XIV wie­ku byli kmie­cie, jesz­cze nie pod­da­ni, któ­rzy stra­ci­li na­wet pa­mięć daw­ne­go zna­cze­nia. Toż o her­bach, zna­kach dla oka, o gło­sie i okrzy­ku dla ucha, ro­zu­mieć na­le­ży. Her­by, były go­dła­mi na cho­rą­gwiach ro­dów, na­ro­dów, opo­lów, po­wia­tów. Cho­rą­gwie skła­da­no we świą­ty­niach, ztąd za­pew­ne, na­wet za cza­sów chrze­ściań­skich, wy­so­kie zna­cze­nie cho­rą­żych mię­dzy urzę­da­mi ziem­skie­mi. Rów­nież głos, okrzyk był dla na­ro­dów, dla opo­lów, a był gło­sem zwo­łu­ją­cym rów­nych, swo­bod­nych, nie­pod­wład­nych, nie pod­da­nych, nie tych kmie­ci, któ­rzy we XVI wie­ku zie­mi opusz­czać nie mo­gli, któ­rym po­ry­wa­no ma­jąt­ki a któ­rym, Ka­zi­mierz wiel­ki, po­da­wał rady wy­mie­nio­ne przez Dłu­go­sza, naj­śmiel­sze­go, naj­mo­ral­niej­sze­go i naj­ży­wiej re­li­gij­ne­go z na­szych pi­sa­rzy.

Była za­tem ogrom­na róż­ni­ca mię­dzy her­ba­mi na­sze­mi a her­ba­mi za­chod­nie­mi; do­wód ra­zem, że ich po­czą­tek był zu­peł­nie od­mien­ny. Na­śla­do­wa­nie, upodob­nie­nie, zbli­że­nie, da­le­ko póź­niej wy­stą­pi­ło, a jako uwa­ża naj­bie­glej­szy znaw­ca tych rze­czy, Le­le­wel, z tego zbli­ża­nia, na­śla­do­wa­nia, upodob­nia­nia na­szych i za­chod­nich zna­ków, utwo­rzy­ło się coś dziw­ne­go, coś po­mię­sza­ne­go, co nie było za­chod­niem, a co na­szem wła­snem być prze­sta­ło. Nie­chaj nam uczo­ny au­tor da­ro­wać ze­chce, ale we­dle nas, we­dle na­szej głę­bo­kiej wia­ry, jest to wiel­ki błąd i naj­szko­dliw­szy mnie­mać, że może być zba­wien­nem na­ro­do­wi przy­swa­ja­nie, wcie­la­nie ze­wnętrz­nych ży­wio­łów, a jesz­cze ja­kich? Wsu­wa­nie my­śli ger­mań­skiej do ciał sło­wiań­skich, albo pol­skich, mię­sza­nie dwóch du­cho­wych ży­wio­łów, na­zna­cza­jąc nie­miec­kie­mu po­cząt­ko­wa­nie i pierw­szeń­stwo, a pol­skie­mu ko­niecz­ność przyj­mo­wa­nia, uspo­so­bie­nie bier­ne i cier­pią­ce, – me­to­da nie­miec­ka, wy­na­le­zio­na prze­ciw Sło­wia­nom, któ­rej uży­wa pol­ski pi­sarz, i, pi­sarz zno­ko­mi­ty! Z niej idzie wnio­sek, ja­ko­by Opatrz­ność ro­do­wi Sło­wian, pol­skie­mu umy­sło­wi, od­mó­wi­ła mocy stwa­rza­nia i roz­wi­ja­nia sie­bie sa­mo­dziel­nie.

Sza­now­ny au­tor, nie od­róż­nił, nie roz­dzie­lił cza­sów, zmian, upad­ku czy­li roz­wi­ja­nia się wy­obra­żeń spo­łecz­nych. Je­den i ten sam wy­raz, uwa­ża­ny hi­sto­rycz­nie, u jed­ne­go i tego sa­me­go ludu, ma od­mien­ne zna­cze­nia. Kmieć cze­skie, Bo­gu­chwa­ły, kmieć Bo­ga­Ro­dzi­cy, za­sia­da­ją­cy na wie­cu bo­żym, kmieć sądu Lu­bu­szy, wy­raz jed­no­brz­mią­cy, ze­wnętrz­nie, ten­że sam; ale we­wnętrz­nie, jak­że nie­po­dob­ny, jak­że prze­isto­czo­ny. We XVI wie­ku, kmieć pra­wie nie­wol­nik, moc­no we swo­jem ogra­ni­czo­ny dzia­ła­niu, – kmieć XIV wie­ku swo­bod­ny, – kmieć VIII wie­ku władz­ca, na­czel­nik, sę­dzia, pierw­sze, mię­dzy rów­ne­mi, zaj­mu­ją­cy miej­sce.

Na­le­ży hi­sto­rycz­nie uwa­żać wy­ra­zy: wy­raz po­zo­sta­je, a myśl się zmie­nia. Au­tor mówi: herb je­den i ten sam, mie­wa­ły od­ręb­ne ro­dzi­ny. Czy­nu jed­nak nie wy­tłó­ma­czył. Znak, herb, przy­najm­niej po­dług nas, był spól­ny wszyst­kim miesz­kań­com opo­la, po­wia­tu, związ­ku ro­dzin. Było to i po­kre­wień­stwo po­li­tycz­ne. Taki znak, taki herb, za­trzy­mać mo­gły i za­trzy­mo­wa­ły ro­dzi­ny. Mo­gły być ro­dzi­ny jed­no­herb­ne, po­łą­czo­ne krwią, ale i mo­gły być ro­dzi­ny jed­no­herb­ne, złą­czo­ne po­li­tycz­nem po­kre­wień­stwem i bra­ter­stwem. Póź­niej, po za­tra­ce­niu pie­wot­nych urzą­dzeń, były one od­ręb­ne­mi, ale da­wiej nie były od­ręb­ne­mi, wią­za­ła je po­li­tycz­ne, albo wła­ści­we, na­tu­ral­ne po­kre­wień­stwo. Ro­dzi­ny tak­że, in­nym udzie­la­ły swo­ich her­bów, zna­ków, nie­ja­ko przy­spo­sa­bia­ły. Je­den herb spól­ny wie­lu ro­dzi­nom do­wo­dzi, że za cza­sów od­da­lo­nych, owe ro­dzi­ny łą­czy­ła krew, albo po­li­tycz­ne bra­ter­stwo, po­li­tycz­ne ro­dzeń­stwo; tyle moc­ne, tyle roz­le­głe, że jed­no­herb­ny, miał pra­wo spad­ko­bier­stwa, był spół­dzie­dzi­cem. Od­ręb­ność ro­dzin ma­ją­cych je­den herb, we wie­ku, na przy­kład XVI, przyj­mu­je­my. Lecz od­ręb­ność ro­dów, ma­ją­cych je­den znak w wie­ku XI, jest to omył­ka, co do naj­sta­ro­żyt­niej­szych na­szych ro­dzin­nych i po­li­tycz­nych sto­sun­ków. Naj­daw­niej, ro­dzi­ny jed­no her­bo­we, łą­czy­ła albo krew, albo po­li­tycz­ne ro­dzeń­stwo. Fra­tres , mówi Bo­gu­chwał, Fra­tres, mówi do swo­ich ko­na­ją­cy Bo­le­sław W., jako mó­wi­ła, a na­wet do­tąd mówi szlach­ta pol­ska. Dla tej bra­ci XI wie­ku Bo­le­sław W. Był­że sa­mo­wład­ny?

To za­nie­cha­nie hi­sto­ryi wy­ra­zów, za­pro­wa­dzi­ło au­to­ra ku in­ne­mu jesz­cze dziw­niej­sze­mu błę­do­wi. Mówi on, że za­wo­ła­nie i pro­kla­ma słu­ży­ła do zwo­ły­wa­nia kmie­ci, pod­da­nych, pana, szlach­ci­ca. Na­le­ży ko­niecz­nie od­róż­nić. Za cza­sów przed­chrze­ściań­skich o pa­nach i pod­da­nych, o wła­dzy jed­nych a za­leż­no­ści dru­gich, na­wet wspo­mi­nać nie wol­no, cho­ciaż na­zwi­ska zna­ku i za­wo­ła­nia nie­wąt­pli­wie ist­nia­ły. Opo­wia­da­nie au­to­ra, głów­nie, ma na wi­do­ku wiek XIV. Roz­wa­ży­li­śmy naj­pil­niej usta­wy wi­ślic­kie 1347, usta­wy ma­zo­wiec­kie i łę­czyc­kie, pod wzglę­dem praw­nych za­sad, nie­wy­po­wie­dzia­nie waż­niej­sze, i mamy prze­ko­na­nie, że w XIV wie­ku, wy­ra­zy, pan i pod­da­ny do­mi­nus i sub­di­tus, są bez zna­cze­nia, bez tre­ści. We XIV wie­ku jesz­ce nie było ta­kich pod­da­nych ja­kich, rze­czy­wi­ście stwo­rzo­no przez opła­ka­nej pa­mię­ci usta­wy 1496 i 1573.

P. S. za­sta­na­wiał się, coby ro­zu­mieć na­le­ża­ło przez owe my­szy, któ­re Po­pie­la mści­wie za­gryść mia­ły i, ja­ki­by pod tem dziw­nem opo­wia­da­niem ukry­wał się czyn hi­sto­rycz­ny? Jest to po­szu­ki­wa­nie do­syć cie­ka­we, ale nie chcie­li­by­śmy jemu za wie­le przy­zna­wać zna­cze­nia. "Cho­dzi, mówi au­tor, o roz­wią­za­nie za-"

"gad­ki, nad któ­rą nie­skoń­cze­nie wie­lu uczo­nych pra­co­wa­ło od wie­ków, a pra­co­wa­ło bez skut­ku. " Praw­da, nie­ste­ty! ale ona do­wo­dzi, że cza­sa­mi, ucze­ni, opusz­cza­jąc naj­waż­niej­sze py­ta­nia, upodo­ba­li so­bie za­gad­ki, z któ­rych naj­szczę­śliw­sze­go roz­wią­za­nia, nie wy­nik­nie prze­cież żad­na ko­rzyść dla hi­sto­rycz­nej umie­jęt­no­ści.

Za­gad­kę po­żar­cia Po­pie­la przez my­szy, p. S. zro­zu­miał i wy­tłó­ma­czył na­stęp­nie:

Na­sam­przód, u nas sa­mych, nie­tyl­ko Po­piel miał być za­gry­zio­ny przez my­szy r. 840. Tej ohyd­nej, śmier­ci do­znał r. 1237 Mie­czy­sław ksią­że Ku­jaw. Na Za­cho­dzie, ta­kich mor­dów do­ko­na­nych przez my­szy, na­stą­pić mia­ło sie­dem, mię­dzy, 969 a 1363, za cza­sów prze­to zu­peł­nie hi­sto­rycz­nych. Rzecz dziw­na, owe my­szy, pra­wie sa­mych du­chow­nych po­że­ra­ły ar­cy­bi­sku­pów nie­miec­kich. A dla cze­go? Au­tor, za­raz wy­ja­śni. Dru­ga rzecz rów­nie dziw­na, że owe po­żar­cia speł­ni­ły się nad Re­nem, albo, bli­sko brze­gów in­nych rzek. I to ma swo­je wy­tłó­ma­cze­nie. Kor­sa­rze lu­bi­li na­pa­dać, łu­pić, mor­do­wać du­chow­nych, jako na­ów­czas naj­bo­gat­szych, do cze­go, mię­sza­ła się nie­za­wod­nie po­gań­ska nie­na­wiść.

Au­tor uwa­ża, że był zwy­czaj ozna­cza­nia lu­dzi i na­ro­dów przez zwie­rzę­ta. Na przy­kład: lew, był to Frank; wy­dra Ru­sin, tur, Li­twin; kot, Włoch; lis,. Grek; wilk, Sa­xon. Sło­wian, Tur­cy ślicz­nie i głę­bo­ko na­zwa­li go­łę­bia­mi, bez żół­ci. Owi Au­ta­rio­ci ogło­sze­ni na­sze­mi pra­oj­ca­mi, umy­ka­li szyb­ko przed na­pa­stu­ją­ce­mi my­sza­mi i ża­ba­mi, a zda­je się, Sło­wia­nie Niem­ców prze­zwa­li ża­ba­mi. Czy­liż­by te żab­ska się przy­wlo­kły, mó­wił o nich Bo­le­sław wiel­ki. Wa­reg, we­dle Grim­ma, ozna­czał wil­ka, wy­wo­łań­ca, ry­ce­rza zaj­mu­ją­ce­go się roz­bo­ja­mi, prze­to roz­bój­ni­ka, któ­ry, na­kształt wil­ka włó­czył się po knie­jach i, jako wilk, mógł być za­bi­ty. V ar­gus, Wa­re­gi, na­jezd­ni­cy, ujarz­mi­cie­le Sło­wian No­wo­gro­du, wróg, wrach, mia­ły jed­no zna­cze­nie. No­szą­cy wil­czy łeb, był to wy­wo­ła­niec, wy­rzu­co­ny ze spo­łe­czeń­stwa. Temu ob­ra­zo­we­mu mó­wie­niu, au­tor przy­pi­su­je owe baj­ki o wil­ko­ła­kach, lu­dziach, przez pew­ny czas prze­dzierz­gnio­nych we wil­ki. Jest szcze­gól­ność. He­ro­dot sły­szał, że u na­ro­dów za­chod­nio-pół­noc­nych, u Sło­wian prze­to, lu­dzie mie­li dar bra­nia na sie­bie, przez pew­ny czas, wil­czej po­sta­ci. A my­szy? We słow­ni­ku Schwenck'a wy­da­nym 1855, m au­sen zna­czy po­dejść chy­trze, po­rwać, we słow­ni­ku Wach­ter'a ogło­szo­nym 1737, mau­sen, zna­czy kraść; a we słow­ni­ku daw­niej­szym Schil­ter'a, ra­bo­wać. Ztąd rze­czow­nik, mus, mys, zu­peł­nie po­dob­ny pol­skie­mu, mysz, z za­koń­cze­niem po­chod­niem ing, ozna­cza mor­skie­go roz­bój­ni­ka; cho­ciaż, we­dle nas, mys my­sing, tyl­ko przez do­wol­ne ro­zu­mie­nie mor­skie­go roz­bój­ni­ka mo­gły­by ozna­czać, a wła­ści­wie zna­czy­ło­by roz­bój­ni­ka na lą­dzie i mo­rzu. Wpraw­dzie, Edda zna my­sin­ga, na­czel­ni­ka kor­sa­rzy na wy­spie Go­tland, a na wy­spie szwedz­kiej Kol­nen, ja­kaś mysz-ol­brzym miesz­kać mia­ła. Ogól­nie prze­to, mus, mys, mysz, jest to kor­sarz, król mor­ski, mniej wła­ści­wie roz­bój­nik, al­bo­wiem tam­tych cza­sów, kor­sa­rze byli to wo­jow­ni­cy. Ru­gia­nie, pa­no­wa­li na Bał­ty­ku; łu­pie­ni na lą­dzie przez Niem­ców, łu­pi­li ich na­wza­jem na mo­rzu.

Po ta­kim wy­wo­dzie, wnio­sek ła­twy i do­syć lo­gicz­ny, że Po­pie­la za­mor­do­wa­li Kor­sa­rze. Jacy Kor­sa­rze? Nor­mandz­cy, słyn­ni łu­piez­twem roz­no­szo­nem na po­brze­żach ca­łej pół­noc­nej Eu­ro­py.

Miej­scem zda­rze­nia mia­ła być Krusz­wi­ca, je­zio­ro Go­pło, któ­re nie­gdyś przez War­tę i Wi­słę, a na­wet je­zio­ra­mi, przez Pru­sy, ku pół­no­cy, z Bał­ty­kiem się łą­czy­ło. Prze­toż Kor­sa­rze po niem że­glo­wać i roz­bi­jać mo­gli. Tyl­ko moc­no wąt­pi­my, czy­li tych cza­sów, w wie­ku XI, mię­dzy Go­płem a Bał­ty­kiem był zwią­zek rze­ka­mi, je­zio­ra­mi. To było, ale w wie­kach za­pad­nio­nych i rze­czy­wi­ście przed­hi­sto­rycz­nych. Są do dziś, ru­iny mu­ro­wa­nej wie­ży, któ­ra zda­niem p. S. strze­gła bez­pie­czeń­stwa han­dlu. Była to la­tar­nia przy­świe­ca­ją­ca że­gla­rzom i w niej Po­piel mógł być za­mor­do­wa­ny przez owych nor­mandz­kich kor­sa­rzy. Sprze­ci­wił­by się temu tłó­ma­cze­niu J. Le­le­wel, któ­ry uwa­ża, że nie­ma żad­nych śla­dów, żad­nych pa­mią­tek, upo­waż­nia­ją­cych do­mnie­ma­nie, że Nor­man­do­wie, jako po­dróż­ni­cy, albo jako wo­jow­ni­cy, wstę­po­wa­li do głęb­szych, do środ­ko­wych ziem Pol­ski. Ich daw­ny szlak był na No­wo­gród, może przez Dźwi­nę, na Smo­leńsk, do Ki­jo­wa, ku Czar­ne­mu mo­rzu, do Ca­ro­gro­du.

Ist­nie­je do­mysł, że Po­pie­la na­czel­ni­ka i wy­obra­zi­cie­la Le­chi­tow strą­cił Zie­mo­wit wy­obra­zi­ciel Po­la­nów, in­nej, na­ro­do­wej, moc­niej­szej, po­li­tycz­nej my­śli. Je­że­li­by­śmy za­wie­rzy­li tłó­ma­cze­niu au­to­ra, Po­pie­la, za­mor­do­wa­li kor­sa­rze nor­mandz­cy, a Zie­mo­wit przy­odzia­ny wy­so­kiem do­sto­jeń­stwem, ko­rzy­stał i mógł być a sprzy­mie­rzo­ny z nie­mi. Nie by­ła­by wiel­ka po­trze­ba szu­ka­nia i spro­wa­dza­nia na Go­pło tych kor­sa­rzy, je­że­li­by do­wie­dzio­nem zo­sta­ło, że wieś My­szy, nie­da­le­ko Krusz­wi­cy ist­nia­ła za Po­pie­la, i, że jej miesz­kań­cy śmierć Po­pie­lo­wi za­da­li, a na Zie­mo­wi­ta zwierzch­nic­two prze­nie­śli, al­bo­wiem, o ksią­żę­tach czy­li kró­lach Pol­ski, przed Chro­brym, nic wie­dzieć nie chce­my. Tak­że wąt­pi­my, czy­li do­mysł p. S. po­par­ty licz­ne­mi do­wo­dy, wej­dzie do na­szej hi­sto­ryi, jako czyn rze­czy­wi­sty, a przy­najm­niej praw­do­po­dob­ny.

Za­gry­zie­nie przez my­szy dwu­dzie­sto­let­nie­go Mie­czy­sła­wa księ­cia Ku­jaw, nie przed­sta­wia nad­zwy­czaj­nej trud­no­ści. Mie­li to być roz­bój­ni­cy, Sło­wia­nie Po­mo­rza­nie. Ja­koż 1237, wrza­ła woj­na mię­dzy Kon­ra­dem, księ­ciem Ma­zow­sza, oj­cem Mie­czy­sła­wa, a Świa­to­peł­kim księ­ciem Po­mo­rza. Po­mo­rza­nie zaj­mo­wa­li Byg­doszcz i Wło­cła­wek 1238, pu­sto­szy­li Ku­ja­wy, i na­ów­czas, zda­je się, za­mor­do­wa­li Mie­czy­sła­wa. Je­st­to czy­sty do­mysł. Przy­tem za­cho­dzi trud­ność. Sło­wia­nie, rze­czy­wi­ście byli prze­wa­zne­mi na Bał­ty­ku, pa­no­wa­li, pro­wa­dzi­li roz­le­gły i da­le­ki han­del. Lecz w XIII wie­ku Sło­wia­nie bał­tyc­cy i Laby, na lą­dzie i mo­rzu, wpływ prze­sta­li wy­wie­rać. Ze zbu­rze­niem Ar­ko­ny, z upad­kiem he­ro­icz­nych Ra­nów, ma­ry­nar­ka sło­wiań­ska nie­po­wrot­nie upa­dła. Zna­my oka­za­łe boje Swię­to­peł­ka prze­ciw dra­pież­nym Krzy­ża­kom, ale na zie­mi. Nic nie wie­my o jego prze­wa­gach na mo­rzu;

ani poj­mu­je­my, ja­kim­by spo­so­bem moż­na przy­cze­pić Po­mo­rza­nom na­zwa­nie nie­miec­kie kor­sa­rzy. Jak­kol­wiek bądź, zno­śniej, a na­wet po­ży­tecz­niej czy­ta­my do­mysł p. S. ani­że­li owe dzi­wy o my­szach lu­do­ja­dach, któ­rych rze­czy­wi­sto­ści nikt nie wie­rzył.

Za­ję­ła da­lej uwa­gę au­to­ra, owa łaź­nia Bo­le­sła­wa W. spra­wia­na mło­dzień­com i do­ro­słym. Coby ona wła­ści­wie zna­czy­ła? By­łaż to kara, albo jaki za­szczyt­ny ob­rzą­dek? Au­tor twier­dzi, że to, co Gal­lus nie­ro­zu­mie­jąc opo­wia­dał, było uro­czy­stym czy­nem, pod­nie­sie­niem do ry­cer­skiej god­no­ści, przy któ­rej udzie­la­niu, uży­wa­no róż­nych sym­bo­lic­nych ob­rząd­ków, re­li­gij­nych na­wet, a mię­dzy nie­mi i łaź­ni, ką­pie­li, oczysz­cza­ją­cej wody. Cho­ciaż ostrze­że­ni, nie mo­że­my do­pa­trzyć we sło­wach Gal­lu­sa owe­go pod­no­sze­nia na ry­cer­stwo, tego, co au­tor uj­rzał, ale uj­rzał, zwięk­sza­jąc, do­da­jąc szcze­gó­ły zu­peł­nie nie­zna­ne kro­ni­ka­rzom. Wina, ska­ra­nie, po­boż­ny pod­stęp mał­żon­ki kró­la, a wła­ści­wie, wo­je­wo­dy, jej proś­by, prze­ba­cze­nie, dary, są zna­ka­mi, z któ­rych nie wol­no wnio­sko­wać, że to miał być ob­rzą­dek wy­no­sze­nia na ry­cer­stwo. Gal­lus żył za Wła­dy­sła­wa I, mógł znać tych, któ­rzy Bo­le­sła­wa W. wi­dzie­li, i na­szem zda­niem, jest to zbyt swo­bod­ne tłó­ma­cze­nie twier­dzić, że on do­kład­nie obe­zna­ny z pol­skie­mi rze­cza­mi, wy­no­sze­nie na ry­cer­stwo w uka­ra­nie prze­mie­nił. Aby do­mysł p. S. uczy­nić po­dob­nym, na­le­ży znieść to, co Gal­lus wy­raź­nie po­dał, a na­rzu­cić jemu to, cze­go on nie miał w swo­jej my­śli,

Gal­lus mówi, że Bo­le­sław W. uka­ra­nym i prze­ba­czo­nym da­wał sza­ty i dary inne. Da­wa­nie szat, na znak ła­ski a na­wet grzecz­no­ści jest zwy­cza­jem naj­zna­jom­szym na wscho­dzie, któ­ry z wy­no­sze­niem na ry­cer­stwo nie­ma żad­ne­go związ­ku.

Knia­zio­wie Mo­skwy, kró­lo­wie Pol­ski, da­wa­li szu­by i łań­cu­chy, a ni­ko­mu nie przy­szło ztąd wnio­sko­wać, że to były zna­ki udzie­la­nej ry­cer­skiej za­cno­ści. Przy tych da­rach wy­mie­nio­nych ogól­nie, au­tor, uj­rzał jesz­cze inne rze­czy, zda­wa­ło­by się, że sam na nie pa­trzał: "pas, żu­pan kar­ma­zy­no­wy, łań­cuch, zło­te ostro­gi, tar­cza, a na niej herb," ale pa­trzał w złu­dze­niu, al­bo­wiem, za cza­sów Bo­le­sła­wa W. szla­chec­two her­bo­we ta­kie, ja­kie się póź­niej wy­kształ­ci­ło, szla­chec­two her­bo­we, ro­do­we, dzie­dzicz­ne, jesz­cze nie ist­nia­ło, albo za­le­d­wie pierw­sze i nie­pew­ne uka­zo­wa­ło za­wiąz­ki. W wie­ku XI ozda­bia­nych her­ba­mi, nie zna­no jesz­cze na za­cho­dzie, a da­le­ko mniej, zna­no u nas. A przy­tem, ja­ko­śmy po­wie­dzie­li, her­by na­sze i her­by za­chod­nie, szla­chec­two na­sze i szla­chec­two za­chod­nie, mia­ły od­mien­ny po­czą­tek i zna­cze­nie.

Dwa czy­ny, moc­no się sprze­ci­wia­ją owe­mu tłó­ma­cze­niu łaź­ni spo­rzą­dza­nej przez Bo­le­sła­wa W. P. S. sam uzna­je, że po­wsta­nie ry­cer­stwa, uło­że­nie ob­rzę­dów uży­wa­nych przy nada­wa­niu tej god­no­ści, nie­co póź­niej, za wo­jen krzy­żo­wych wy­stą­pi­ły. Czyn dru­gi. Pol­ska mia­ła swój wła­sny spół­ecz­ny układ, żyła w nim, dla niej wła­ści­wym du­chem ; ra­czej od­py­cha­ła ani­że­li przy­swa­ja­ła so­bie ger­ma­nizm. Ani feu­da­li­zmu, ani ry­cer­stwa, na spo­sób za­chod­ni, dłu­go na­śla­do­wać nie chcia­ła. Tych urzą­dzeń, w na­szej nie mamy prze­szło­ści. Bar­dzo mało, po­dob­na wy­mie­nić przy­kła­dów wy­no­sze­nia na ry­cer­stwo za pierw­szych, kró­lów, i na­wet wąt­pie­my czy­li te przy­kła­dy, jako do­wód moż­na sta­wiać. Pró­bo­wa­no, coś na­śla­do­wać chcia­no; lecz, ani feu­da­lizm, ani ry­cer­kość, ani szla­chec­two, w zna­cze­niu za­chod­niem, na grun­cie pol­skim przy­jąć się nie mo­gły. Na­zwy jed­no­brz­mią­ce łu­dzi­ły, ale mię­dzy po­ję­cia­mi, żad­ne­go po­do­bień­stwa.

Ude­rza nas w au­to­rze dziw­na mię­sza­ni­na naj­szczę­śliw­szych po­szu­ki­wań, naj­nie­po­dob­niej­szych do­my­słów i naj­do­ty­kal­niej­szych błę­dów. Po­ka­zu­je­my przy­kład.

We­dle nie­go, Bo­le­sław Wiel­ki, na wszyst­kie stro­ny roz­sy­po­wał szla­chec­two, naj­moż­niej­szym kra­jow­com; owych dwu­na­stu, na­zwa­nych przy­ja­ciół­mi i do­radz­ca­mi prze­zeń, ob­da­rzył szla­chec­twem i urzę­dem. Ani za­sta­na­wia uwa­gi au­to­ra, licz­ba dwa­na­ście, zna­jo­ma po ca­łej Sło­wiańsz­czyź­nie, gdzie­nieg­dzie do­tąd za­cho­wa­na i z na­szych wła­snych uka­zu­ją­ca się po­dań, – dwa­na­ście ziem, dwu­na­stu wo­je­wo­dów wy­bie­ral­nych, przy­ja­ciół, do­radz­ców Bo­le­sła­wa W., uwa­ża­my za wy­obra­zi­cie­li ziem, po­wia­tów, któ­re po­wol­nie wcho­dzi­ły do pol­skiej jed­no­ści, kie­ro­wa­nej przez Pia­stów, – oni żu­pa­na­mi, a Bo­le­sław wiel­kim żu­pa­nem, na­czel­nym wo­dzem. Była to rada na­ro­do­wa, na­ro­dów jesz­cze, mniej wię­cej, sa­mo­ist­nych, al­bo­wiem, nig­dy nie uzna­my, aby od­wiecz­ne gmi­no­władz­two Sło­wian, jak­by przez ja­kieś ocza­ro­wa­nie, na­gle upa­dło; aby Pia­sto­wie dzier­żyć mie­li ja­kieś sa­mo­władz­two; aby Bo­le­sław Wiel­ki, sa­mo­wol­nie roz­da­wał szla­chec­twa, urzę­da, i świet­nym był oto­czo­ny dwo­rem, o czem wszyst­kiem nas upew­nia uczo­ny au­tor, toż samo utrzy­mu­jąc co J. Le­le­wel, na jed­nej i tej­że sa­mej stron­ni­cy, Pia­stów sa­mo­dzierż­car­ni ogła­sza­ją­cy i roz­po­wia­da­ją­cy o wiel­kich swo­bo­dach Le­chi­tów i Kmie­ci. Nie je­ste­śmy i nie bę­dzie­my prze­ko­na­ni urę­cze­nia­mi, że Bo­le­sław Chro­bry miał obok sie­bie "wy­zwo­leń­ce," daw­nych po­gań­skich "pod­da­nych," któ­re mia­no­wał szlach­ci­ca­mi, na­da­jąc im dzie­dzicz­ne zie­mie. Jest to sztucz­na teo­rya o na­szej przed i chrze­ściań­skiej spo­łecz­no­ści; teo­rya prze­cież, któ­ra się moc­no nie zga­dza z czy­na­mi hi­sto­rycz­ne­mi. Prze­świad­czo­ny o nie­omyl­no­ści swo­jej teo­ryi au­tor się… uża­la: "Mów im praw­dę szcze­ro­zło­tą, a słu­cha­ją jak O cu­dzie." Uża­la się nie­słusz­nie. Je­ste­śmy naj­skłon­niej­si ku przy­ję­ciu praw­dy. Oce­ni­li­śmy i po­sta­wi­li­śmy wy­so­ko hi­sto­rycz­ne pra­ce au­to­ra, i dla tego, mamy pra­wo upra­szać, aby nam po­zwo­lił nie wszyst­kie po­szu­ki­wa­nia za zło­to uwa­żać. Mamy peł­no uj­mu­ją­cych i pod­no­szą­cych rze­czy­wi­sto­ści, po­cóż pusz­czać się na tłó­ma­cze­nie za­ga­dek.

Na­przy­kład; jak­że pięk­nym, uj­mu­ją­cym a ra­zem po­waż­nym, wi­ze­ru­nek, Mat­ka Ja­giel­lo­nów. – Elż­bie­ta, cór­ka Al­brech­ta ce­sa­rza, kró­la Wę­grów i Cze­chów, i Elż­bie­ty cór­ki Zyg­mun­ta ce­sa­rza, mał­żon­ka Ka­zi­mie­rza III, mat­ka sze­ściu sy­nów i sied­miu có­rek. Po­ję­cie oka­za­łe, przy­odzia­ne ja­snym i pły­ną­cym sty­lem, wy­szło z na­tchnie­nia. Ca­łość har­mo­nij­na, któ­rej prze­cież p. S. we wszyst­kich nie przed­sta­wia utwo­rach, a mógł­by i po­wi­nien­by, przez sza­cu­nek dla swe­go umy­słu i dla tej pu­blicz­no­ści czy­ta­ją­cej, kto­ra jemu spół­czu­cia nie od­ma­wia. Mie­li­śmy za­wsze prze­ko­na­nie, że wiek XV nie­był do­tąd wła­ści­wie zgłę­bio­ny a prze­cież, jest to wiek praw­dzi­wie wiel­ki. Po wie­ku XVI na­stę­pu­je zdu­mie­wa­ją­ce osła­bie­nie. Kwiat naj­świet­niej­szy, ale, z wie­lu miar fał­szy­wej bar­wy.

Po­wo­dem na­kre­śle­nia wi­ze­run­ku, Mat­ka Ja­giel­lo­nów, był rę­ko­pism, de In­sti­tu­tio­ne re­gii pu­eri, któ­ry sę­dzi­wa Elż­bie­ta prze­sła­ła, czy­li prze­słać mia­ła 1502 – 1503, sy­no­wi swe­mu Wła­dy­sła­wo­wi, kró­lo­wi Cze­chów i Wę­grów, a za­pew­ne, mia­ła na my­śli Lu­dwi­ka wnu­ka, ostat­nie­go z Ja­giel­lo­nów, któ­ry pa­no­wał Wę­grom i Cze­chom wy­da­nym fa­tal­nie a nie­po­trzeb­nie ro­dzi­nie Habs­bur­gów; czyn, we­dle p. S. ro­zum­ny i po­li­tycz­ny. Jest on je­dy­nym mię­dzy na­szy­mi hi­sto­ry­ka­mi, któ­ry po­chwa­la sto­sun­ki Pol­ski i Au­stryi, ta­kie ja­kie były. Pod tym wzglę­dem, nie mało się z nim róż­ni­my, a pra­gnę­li­by­śmy, aby kie­dy o tym naj­waż­niej­szym przed­mio­cie, do­ty­kal­niej swo­je my­śli wy­ło­żył.

"Pol­skim Ja­giel­lo­nom, twier­dzi au­tor, za­le­ża­ło wie­le na wy­swa­ta­niu się w domu ra­ku­skim." Zwią­za­li się, mał­żeń­stwem Ja­giel­lo­no­wie z do­mem ra­ku­skim, a co na­tem zy­ska­li, oni sami i Pol­ska, do­tąd nie wie­my. Naj­zna­mie­nit­si pol­scy mę­żo­wie sta­nu, słusz­ne prze­ciw Au­stryi mie­li nie­chę­ci. Nie skła­niał się do niej Skar­ga, cho­ciaż Au­strya po­pie­ra­ła ka­to­li­cyzm. Zwią­za­ni si­dła­mi Au­stry­ac­kie­mi Ja­giel­lo­no­wie, wy­pu­ści­li lek­ko­myśl­nie ko­ro­nę cze­ską i wę­gier­ską, opóź­ni­li zla­nie się, Sło­wian, przy­go­to­wa­li dłu­gie ro­ze­rwa­nie. Z tych swa­tań się Ja­giel­lo­nów w dom ra­ku­ski, Pol­ska same szko­dy wy­nio­sła. Żół­kiew­ski, het­man i kanc­lerz wiel­ki, te­sta­men­tem na­ka­zał swe­mu sy­no­wi: "Po­żyt­ków żad­nych swo­ich nie szu­kaj z tej mia­ry, ani o nich myśl; za wie­ku mego, dom ra­ku­ski oso­bli­wie za­ży­wał tych prze­ku­pieństw: znaj­dziesz i w szka­tu­le mo­jej li­sty ich z obiet­ni­ca­mi. Alem ja, tego do umy­słu swe­go nie przy­pusz­czał, wi­dząc i ro­zu­mie­jąc, co i te­raz ro­zu­miem i z tem umie­ram, że pa­no­wa­nie domu tego by­ło­by exi­tio­sum ko­ro­nie pol­skiej, zgu­bą i znisz­cze­niem wol­no­ści szla­chec­kiej," a het­man i kanc­lerz wiel­ki, nie był bo­ga­czem. "Do­mo­we inne rze­czy o sprzę­tach i do­cho­dach, to­bie le­piej, ni­że­li mnie są wia­do­me, bom swe my­śli w spra­wach rze­czy­po­spo­li­tej uto­pił, swo­ich za­nie­dbaw­szy." Ja­kim dla Pol­ski był pro­ro­kiem! Ze­wnętrz­ne ży­wio­ły kształ­ce­nia się Pol­ski, po­ję­cia o ry­cer­stwie, o szla­chec­twie, o ro­dzi­nie, do niej wnie­sio­ne przez za­chód, dwie mowy, dwie my­śli dla na­szej spo­łecz­no­ści, zba­wien­ność ra­ku­skich sto­sun­ków, są to mnie­ma­nia, któ­rych z czy­na­mi na­szej hi­sto­ryi, z tem, co­by­śmy chcie­li na­zwać, su­mie­niem po­li­tycz­nem na­ro­du, na ża­den spo­sób zwią­zać i po­go­dzić nie­po­dob­na. Je­st­to no­wość, do któ­rej zbli­żać się nie chce­my. Au­tor, zda­je się nam; od­stą­pił my­śli, pod któ­rej na­tchnie­niem kre­ślił dzie­ło Bo­le­sła­wa Wiel­kie­go. W wie­ku XI, Pol­ska roz­wi­nę­ła naj­wyż­szy he­ro­izm prze­ciw nie­miec­kie­mu wpły­wo­wi, a w wie­ku XV mia­ło być dla niej po­żyt­kiem i zba­wie­niem, plą­ta­nie, ła­ma­nie i osła­bie­nie sie­bie sa­mej ra­ku­skie­mi sto­sun­ka­mi?

Na in­nem miej­scu, au­tor, był, wła­ści­wiej na­tchnio­ny (1). Mó­wiąc o przy­rze­cze­niach mał­żeń­stwa mię­dzy Ja­dwi­gą, póź­niej kró­lo­wą Pol­ski, a Ra­ku­sza­ni­nem, księ­ciem Au­stryi, wy­zna­je: "ksią­żę­ta ra­kuz­cy po­czy­ty­wa­li tę swadź­bę od­daw­na za kwe­styę swej po­li­ty­ki." To praw­da. Ani Cze­chom, ani Wę­grom, ani Po­la­kom wią­za­nie się sto­sun­ka­mi mał­żeń­skie­mi, a na­stęp­nie, po­li­tycz­ne­mi, żad­nych ko­rzy­ści nie przy­no­si­ło i przy­nieść nie mo­gło. Au­tor przy­to­czył świa­dec­two Eben­dor­fa: pro quo re­gno Hun­ga­riae du­ces Au­striae plu­ri­mum de­su­da­runt, i zro­zu­miał je, al­bo­wiem wy­raz, de­su­da­runt, roz­róż­nił. Że ta­kie mał­żeń­stwa dla po­li­ty­ki Au­stryi, we­dle jej sądu ato­li, były ży­wot­nem – (1) Ja­dwi­ga i Ja­gieł­ło 1374 – 1413. Opo­wia­da­nie hi­sto­rycz­ne przez Ka­ro­la Szaj­no­chę I., 130 i 58.

za­da­niem, zga­dza­my się. Ale, ja­kim spo­so­bem ro­dzi­nie an­de­ga­weń­skiej, Pia­stom, albo Ja­giel­lo­nom, też same mał­żeń­stwa po­trzeb­ne­mi i uży­tecz­ne­mi być­by mia­ły, nie­ro­zu­mie­my i pro­si­my, aby nas au­tor co do tej rze­czy na­uczył. Nie znał­że­by głów­nej, a czy­na­mi uspra­wie­dli­wio­nej za­sa­dy: fe­lix Au­stria nube. Praw­dzi­wie, wy­le­wa­li pot ksią­żę­ta Au­stryi, aby Wę­gry, Cze­chy i Pol­skę, mał­żeń­stwa­mi po­wi­kłać i dla sie­bie za­gar­nąć. Jak­że pra­gnął pol­skiej ko­ro­ny, jak­że był jej bli­skim, naj­stal­szy, naj­chy­trzej­szy prze­ciw­nik Pol­ski Zyg­munt, póź­niej ce­sarz nie­miec­ki. Jest to nie­zmier­na omył­ka p. S., z któ­rej on, umysł tyle ja­sny i tyle wy­so­ki, może się ła­two oswo­bo­dzić.

Wra­ca­my do Elż­bie­ty. Kró­lo­wa po­tęż­nej i swo­bod­nej Pol­ski, pierw­szej mię­dzy pań­stwa­mi Eu­ro­py, szczę­śli­wa mał­żon­ka, ubło­go­sła­wio­na ro­dzi­ciel­ka, za dni mło­dych, do­zna­ła naj­przy­krzej­szych lo­sów. Jej i jej bra­ta Wła­dy­sła­wa Po­gro­bow­ca, opie­kun, ce­sarz Fry­de­ryk III, naj­sro­mot­niej za­nie­dbał sie­ro­ty, któ­re drę­czy­ła i po­ni­ża­ła pra­wie nę­dza. Ulrych nie­gdyś mar­sza­łek dwo­ru ich ojca, we­zwał li­to­ści miesz­czan Wied­nia. Pa­trz­cie, mó­wił do nich, na tę dzie­wi­cę do­stoj­ną. "Pa­trz­cie i prze­ko­naj­cie się, jak o nią dba­ją. Je­st­że jaka mieszcz­ka, nie mó­wię w tej sto­li­cy, lecz w naj­lich­szej mie­ści­nie, któ­ra­by w ta­kim stro­ju wy­szła na mia­sto. Odzież na niej po­dar­ta, obu­wie dziu­ra­we, le­d­wie że gło­du nie cier­pi." Roz­ża­lo­na dziew­czy­na, rzew­nym wtó­rzy­ła pła­czem. "Od łez i łka­nia, opo­wia­da uczo­ny se­kre­tarz Fry­de­ry­ka III ce­sa­rza, póź­niej­szy pa­pież, Ene­az Sil­wiusz Pic­co­lo­mi­ni, nie moż­na było sły­szeć słów, któ­re­mi bła­ga­ła zgro­ma­dzo­nych o po­moc dla sie­bie i dla bra­ta." Gdy­by au­tor był po­wie­dział, że ra­kuz­kie­mu do­mo­wi, bar­dzo wie­le za­le­ża­ło na swa­ta­niu się z Ja­giel­lo­na­mi, był­by słusz­nie po­wie­dział. Zysk dlań był ogrom­ny. Ła­mał po­li­tycz­ny roz­wój Pol­ski, prze­szka­dzał po­ro­zu­mie­wa­niu się; i zla­niu Sło­wian, za­pew­niał świet­ne ży­cie ar­cy­księż­nicz­kom, któ­re li­cho wy­po­sa­żał. Ja­giel­lo­no­wie, prze­zac­ni lu­dzie, uczci­wi, sza­nu­ją­cy pra­wo na­ro­du, jako kró­lo­wie, nie ja­śnie­li po­li­tycz­nym ro­zu­mem, czu­li ja­kiś strach przed ce­sar­sko-nie­miec­kim ma­je­sta­tem. Zda­wa­li się wsty­dzić swo­ich nie­daw­nych po­gań­skich po­cząt­ków. Nie mo­że­my zro­zu­mieć Wła­dy­sła­wa Ja­gieł­łę i za­nad­to wiel­bio­ne­go Wi­tol­da, któ­rzy, jako pa­cho­lę­ta po­zwa­la­li się oszu­ki­wać naj­chy­trzej­sze­mu Zyg­mun­to­wi, któ­ry, na do­miar, na­zy­wał ich psa­mi.

Do­strze­gli­śmy jesz­cze in­nych cie­ni, na tym, za­wsze pięk­nym wi­ze­run­ku.

Nie moż­na twier­dzić, aby Elż­bie­ta być mia­ła dzie­dzicz­ką ko­ro­ny cze­skiej i wę­gier­skiej. Jej dziad, ce­sarz Zyg­munt, któ­ry prze­waż­nie a tyle fa­tal­nie do na­szych wpły­wał sto­sun­ków, uzy­skał tro­ny Wę­gier i Czech przez wy­bór, pod wa­run­ka­mi, przez to, co, u nas póź­niej, na­zwa­no pac­ta co­nven­ta. Wie­le na­stą­pi­ło usi­ło­wań, wie­le za­szło klęsk, wie­le krwi prze­la­no, nim Cze­chom i Wę­grom na­rzu­co­no po­ję­cie dzie­dzicz­nej wła­dzy. Wła­dy­sław War­neń­czyk kró­lo­wał nad Wę­gra­mi, jako wy­bra­ny. Tym­że sa­mym spo­so­bem, Wła­dy­sław Ja­giel­loń­czyk po­łą­czył cze­skie i wę­gier­skie ko­ro­ny. Sło­wia­nie i Wę­gry nig­dy nie zna­li dzie­dzicz­nej kró­lew­skiej wła­dzy. Wal­ka tych dwóch po­jęć, dzie­dzicz­ność i wy­bie­ral­ność wła­dzy, jest naj­wznio­ślej­szym i naj­tra­gicz­niej­szym ustę­pem hi­sto­ryi Cze­chów i Wę­grów.

Dziw­ny nas ude­rzył przy­miot­nik, słyn­ny, udzie­lo­ny Zyg­mun­to­wi ce­sa­rzo­wi, chy­ba, że au­tor przez, słyn­ny, chciał ro­zu­mieć osła­wio­ny, ohy­dzo­ny. Asch­bach w czte­rech gru­bych to­mach, nie mógł uzac­nić tej naj­nie­mo­ral­niej­szej po­sta­ci. Cze­góż nie uczy­nił, co za­nie­dbał, ce­sarz Zyg­munt na ro­ze­rwa­nie, na osła­bie­nie Pol­ski i Li­twy. Jaka wy­trwa­ła opie­ka dla Krzy­ża­ków! Jaki upór, jaka zręcz­ność, aby pod­nieść kró­le­stwo Li­twy, o któ­rem na­mięt­nie ma­rzył sę­dzi­wy Wi­told. Rzą­dy Zyg­mun­ta, dla Wę­gier nie były szczę­śli­we. Z umy­słu-ż Po­la­ka i Sło­wia­ni­na wy­do­by­wa się sąd przy­chyl­ny Zyg­mun­to­wi, któ­ry wie­lo­krot­nie uzbra­jał całe Niem­cy prze­ciw Cze­chom, he­ro­icz­nie bro­nią­cym swo­jej na­ro­do­wo­ści? Nie jest to omył­ka, ani wy­ją­tek. Trud­no za­prze­czyć wy­so­kie­mu ro­zu­mie­niu przez au­to­ra na­ro­do­wych rze­czy. Lecz rów­nie trud­no, nie być ude­rzo­nym i przy­kro – sil­nem na­chy­la­niem się do nie­miec­ko­ści. Au­tor twier­dzi: "gdy po śmier­ci kró­la Ka­zi­mie­rza, na­stęp­stwo tro­nu, już wów­czas na los elek­cyi zda­no." Zda­wa­ło­by się prze­to, że przed­tem, przed kró­lem Ka­zi­mie­rzem Ja­giel­loń­czy­kiem, elek­cyi nie zna­no; że to było ja­kieś fa­tal­ne wzno­wie­nie prze­ciw daw­nym po­li­tycz­nym po­da­niom, że tron pol­ski, był dzie­dzicz­ny za Pia­stów, a na­wet za pierw­szych Ja­giel­lo­nów. Są to mnie­ma­nia, na któ­rych udo­wod­nie­nie, czy­nów z na­szej hi­sto­ryi wy­mie­nić nie­po­dob­na.

Ja­kiem pra­wem wstą­pił na tron sam Ka­zi­mierz Ja­giel­loń­czyk? Wy­bo­rem mia­no­wa­ny na męża i kró­la, Wła­dy­sław, sy­nom swo­im na­stęp­stwo wy­pra­szać mu­siał. Na­ród, dał ze­zwo­le­nie. Wszak­że nie ja­kiem dzie­dzicz­nem pra­wem do­stą­pi­ła pol­skiej ko­ro­ny tyle jej god­na, pięk­na, wspa­nia­ła i po­świę­co­na Ja­dwi­ga. Oj­ciec, dla niej wy­jed­nał na­stęp­stwo ustą­pie­nia­mi, we­dle jed­nych fa­tal­ne­mi, a we­dle nas, na­tu­ral­ne­mi, zba­wien­ne­mi, wy­do­by­te­mi z ży­cia, z wy­obra­żeń, z po­dań na­ro­du. Co­fa­jąc się do sa­mych po­cząt­ków, Bo­le­sław W. zwo­łał sejm, któ­ry Mie­czy­sła­wa, na­stęp­cą mia­no­wał, wy­brał. Mamy na to świa­dec­two Dłu­go­sza, któ­ry nie­za­wod­nie czy­tał za­tra­co­ne te­raz po­mni­ki, a co praw­dziw­sza, moc­niej czuł, ja­śniej wi­dział na­ro­do­we, ży­ją­ce po­da­nie, ani­że­li my je te­raz czuć i wi­dzieć chce­my.

Za­iste, dla na­szej prze­szło­ści, uwiel­bie­nia za da­le­ko po­su­wać nie chce­my. Lecz jest w niej coś, co uznać, co usza­no­wać, w czem roz­mi­ło­wać się na­le­ży. Nasz dom, po­rów­na­ny z in­ne­mi, był naj­uczciw­szym, naj­rząd­niej­szym do­mem Eu­ro­py.

Nie od­rzu­ca­my dzie­dzicz­nej mo­nar­chii. To nie jest myśl na­sza. Pra­gnie­my tyl­ko, aby mia­no wię­cej uzna­nia i wię­cej czci dla po­dań na­ro­do­wych po­li­tycz­nych, dla tej za­sa­dy, któ­ra wzbu­dza­ła na­sze ży­cie, któ­ra niem głów­nie kie­ro­wa­ła. Nie damy gło­su na jej lek­ce­wa­że­nie i po­nie­wie­ra­nie, cho­ciaż­by za­tem prze­czą­cem i ni­we­czą­cem dzia­ła­niem prze­ma­wia­ły za­cne i pa­try­otycz­ne chę­ci. Na­ród, któ­ry­by nie po­sia­dał swo­ich wła­snych ży­wio­łów, nie mógł­by żyć, umie­ra. Nie da­ły­by jemu ży­cia ze­wnętrz­ne ży­wio­ły, cho­ciaż­by one, jako do­wieść usi­łu­je p. S., z Nie­miec przy­nie­sio­ne być mia­ły. W zna­cze­niu hi­sto­rycz­nem, na­ro­do­wem a pięk­nem, je­ste­śmy za­cho­waw­ca­mi, co by­najm­niej się nie­prze­ci­wi, roz­wi­ja­niu, się i po­stę­po­wi tego, co sta­no­wi naj­głęb­sze je­ste­stwo na­szej i ja­kiej­kol­wiek na­ro­do­wo­ści.

Wy­mie­nia au­tor czyn do­wo­dzą­cy, jaka mi­łość nauk przej­mo­wa­ła wszyst­kie sta­ny Pol­ski XV wie­ku, mia­no­wi­cie, stan wło­ścian. Na uro­czyst­sze ob­cho­dy, na­przy­kład, na po­grzeb Fi­li­pa Ka­li­ma­cha, zgro­ma­dzi­ło się uczniów oko­ło pięt­na­ście ty­się­cy. R. 1496 za­pa­dła usta­wa do­zwa­la­ją­ca tyl­ko jed­ne­mu sy­no­wi wie­śnia­ka opu­ścić wieś, ce­lem kształ­ce­nia się na­uko­wo, albo na rze­mieśl­ni­ka; inni sy­no­wie, na grun­cie po­zo­sta­wać mu­sie­li.

Usta­wa 1496 na­ucza, że wło­ścia­nie mie­li za­moż­ność, do­stat­ki, sko­ro sy­nom wy­kształ­ce­nie wyż­sze, uni­wer­sy­tec­kie, udzie­lać mo­gli. Sczę­śli­wa Pol­ska XV wie­ku! Lud był oświe­co­ny i wol­ny, i miał spo­so­by wzna­sza­nia się ma­jąt­ko­wo. Był to, pod tym wzglę­dem, pierw­szy lud Eu­ro­py.

Jaki po­wód tej usta­wy? Au­tor po­da­je na­stęp­ny: "Pra­wo mu­sia­ło sta­wiać prze­szko­dy ta­kie­mu na­tło­ko­wi uczniów, sy­nów kmie­ci, al­bo­wiem grun­ta le­ża­ły­by odło­giem." Na ta­kie wy­tłó­ma­cze­nie, naj­trud­niej by­ło­by się nam zgo­dzić i gdy­by tyl­ko au­tor pil­niej, ze wszyst­kich stron je obej­rzał, sam nie zgo­dził­by się na nie.

Ta usta­wa we swo­ich po­wo­dach do­syć ja­sna, po­ka­zu­je się ja­śniej­szą przez zbli­że­nie jej do in­nych ustaw ogło­szo­nych r. 1496, a któ­re na­le­ży uwa­żać za dzie­ło jed­nej i tej sa­mej my­śli, fał­szy­wej, opła­ka­nej. Po­wstał za­kaz na­by­wa­nia zie­mi przez wło­ścian, wyż­sze do­stoj­no­ści ko­ściel­ne od­ję­to kmie­ciom, wzbro­nio­no mał­żeństw ze wsi do wsi, i znów moż­na­by po­wie­dzieć:

taka wol­ność pew­ne wsie mo­gła­by wy­lud­nić i grun­ta, le­ża­ły­by odło­giem. " R. 1520 wy­szło po­sta­no­wie­nie sej­mo­we na­ka­zu­ją­ce wszyst­kim wło­ścia­nom, przy­najm­niej je­den dzień pańsz­czy­zny, tam gdzie­by ona jesz­cze nie ist­nia­ła. Au­tor po­da­je uspra­wie­dli­wie­nie pańsz­czy­zny, jej stro­ny wy­so­kie i mo­ral­ne na­wet. "Czyn­szu­ją­cy, ko­lo­ni­sta był źle wi­dzia­ny. Prze­ciw­nie pra­ca, zwłasz­cza pra­ca oko­ło zie­mi, czy­ni­ła za­szczyt. Upra­wa roli pań­skiej mia­ła być wła­śnie tą ce­chą, któ­rą się od­róż­niał wol­ny kmieć, " Pańsz­czy­zna nie bę­dzie nig­dy dla nas zna­kiem wol­no­ści, pańsz­czy­zna na­ka­za­na, ko­niecz­na, gdzie przed­tem nie ist­nia­ła.

Zna­jo­my ba­dacz prze­szło­ści Szląz­ka Sten­zel,. wy­dał w Wro­cła­wiu 1854: "Li­ber fun­da­tio­nis Clau­stri S. Ma­riae Vir­gi­nis in He­in­ri­chau. " Był to klasz­tor cy­ster­sów, kil­ka mil na po­łu­dnie Wro­cła­wia, ku gó­rom, za­ło­żo­ny 28 maja 1227. Upo­sa­że­nie dał Mi­ko­łaj, ksiądz, po­cho­dzą­cy z zie­mi kra­kow­skiej, szlach­cic, ale ubo­gi. Po­nie­waż pięk­nie pi­sał, i za­pew­ne, wyż­sze­mi za­le­cał się zdol­no­ścia­mi, Hen­ryk Bro­da­ty ksią­że Wro­cła­wia, mia­no­wał go swo­im no­ta­ry­uszem czy­li kanc­le­rzem i dał mu swe za­ufa­nie. Mi­ko­łaj; nie­ja­ko rzą­dził księ­stwem. Zbo­ga­co­ny, po­sta­no­wił za­ło­żyć klasz­tor, a nadać do­bra­mi, któ­re po­sia­dał albo za­ku­pił.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: