Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bajbuza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bajbuza - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 567 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­SŁO­WIE

I oto lek­tu­ra skoń­czo­na. Co bar­dziej sen­ty­men­tal­ni czy­tel­ni­cy ocie­ra­ją ukrad­kiem łzę. Aż żal, że to już ko­niec. Ale bar­dziej nie­chaj ża­łu­ją ci, któ­rzy po­wie­ści nie prze­czy­ta­li w ogó­le.

J. I. Kra­szew­ski ma usta­lo­ną po­zy­cję wśród czy­tel­ni­ków. Jest Au­to­rem zna­nym i lu­bia­nym, A przez to po­szu­ki­wa­nym w księ­gar­niach. Nie ma bi­blio­tecz­ki do­mo­wej, w któ­rej nie sta­ło­by cho­ciaż jed­no z dzieł Kra­szew­skie­go. “Baj­bu­za" to jed­nak nie “Sta­ra Baśń", bo­wiem po­wieść ta nie jest zna­na szer­sze­mu ogó­ło­wi i dla­te­go, po­dej­rze­wam, na­wet ku­pio­na, speł­niać bę­dzie je­dy­nie funk­cję de­ko­ra­cyj­ną w wie­lu do­mach. A szko­da.

Kra­szew­ski to pi­sarz płod­ny. Pra­co­wi­ty. O tym wie­dzą wszy­scy. Wie­lu jed­nak do­da­je, A czy­nią to na ogół in­te­lek­tu­ali­ści o wy­su­bli­mo­wa­nym sma­ku es­te­tycz­nym, że nie jest on pi­sa­rzem wy­so­kie­go lotu. Opi­nia jak naj­bar­dziej fał­szy­wa i krzyw­dzą­ca! A oto jej skró­to­wa ge­ne­za. Kra­szew­ski cały swój ogrom­ny ta­lent wy­eks­plo­ato­wał do koń­ca, nie oglą­da­jąc się na wła­sny in­te­res, sła­wę. Za­miast na­pi­sać dwie, trzy po­wie­ści, jak przy­sta­ło na ge­nial­ne­go twór­cę – po­zo­sta­wił ich po so­bie nie­zli­czo­ną ilość! I w ten spo­sób za­miast ge­niu­szem, stał się po pro­stu utra­pie­niem dla ge­nial­nych kry­ty­ków, któ­rzy naj­chęt­niej wy­ro­ku­ją o Au­to­rach cie­niut­kich ksią­żek. Bo na czy­ta­nie gru­bych są za le­ni­wi. Na szczę­ście Kra­szew­skie­go czy­ta­ją ci, do któ­rych on swo­je po­wie­ści Ad­re­so­wał. I na tym po­le­ga jego nie­prze­mi­ja­ją­cy suk­ces.

Au­tor “Sta­rej ba­śni" wie­dział do­brze o co wal­czy. Chciał, Aby hi­sto­rii uczo­no się tak­że i z jego ksią­żek, bo ta for­ma po­da­wa­nia wie­dzy jest bar­dziej przy­stęp­na. Był pa­trio­tą, wraż­li­wym na losy oj­czy­zny. Nie­po­ko­ił go i ra­nił jej stan ów­cze­sny. Nie za­po­mi­naj­my, że pi­sał po­wieść w 1885 roku. Szu­kał przy­czyn upad­ku Rze­czy­po­spo­li­tej. Chciał, jed­nym sło­wem, przez hi­sto­rię wy­cho­wy­wać.

Przy­po­mi­nać mi­nio­ne dzie­je i ostrze­gać.

Ty­tu­łem książ­ki jest po pro­stu na­zwi­sko jej głów­ne­go bo­ha­te­ra – po­sta­ci dla wie­lu kry­ty­ków wy­my­ślo­nej, dla nas, czy­tel­ni­ków, jak naj­bar­dziej Au­ten­tycz­nej. Za­wsze, pa­mię­tam, prze­ra­ża­ły mnie po­sło­wia i róż­ne­go ro­dza­ju wstę­py, w któ­rych udo­wad­nia­no nie­zbi­cie i z całą na­uko­wą po­wa­gą, że dzie­je bo­ha­te­rów da­nej książ­ki są fik­cją li­te­rac­ką. Owi kry­ty­cy, na ogół ci sami, któ­rzy od­ma­wia­li Kra­szew­skie­mu ta­len­tu, znaj­do­wa­li szcze­gól­ny ro­dzaj przy­jem­no­ści w drę­cze­niu ła­two­wier­ne­go czy­tel­ni­ka. Ode­brać mu do koń­ca wszel­kie złu­dze­nia. Za­bie­gi tego ro­dza­ju sto­so­wa­no np. z po­wo­dze­niem w bi­bli­sty­ce, gdzie ob­wiesz­cza­no trium­fal­nie ca­łe­mu świa­tu fik­cyj­ność po­sta­ci Je­zu­sa czy Apo­sto­łów.

Baj­bu­za ist­niał na­praw­dę. Bo nie stać było cięż­ko cho­re­go Au­to­ra na wy­my­śla­nie jego przy­gód i pe­ry­pe­tii w sy­tu­acji, kie­dy dys­po­no­wał ogrom­nym ma­te­ria­łem pa­mięt­ni­kar­sko-kro­ni­kar­skim. Umiał poza tym jak nikt inny szu­kać i znaj­do­wać Au­ten­tycz­nych lu­dzi, po któ­rych zo­sta­ły mniej lub bar­dziej wy­raź­ne śla­dy w do­ku­men­tach ro­do­wych czy Ar­chi­wal­nych.

Sło­wo “Baj­bu­za", to jak wy­ja­śnia Glo­ger – wy­raz po­cho­dze­nia tu­rec­kie­go zło­żo­ny z dwu czło­nów: Baj – bo­ga­ty i buza – cie­lę. Czy­li tłu­ma­cząc do­słow­nie – bo­ga­te cie­lę! Jak zo­ba­czy­my sami, dzia­ła­nie bo­ha­te­ra nie mia­ło nic wspól­ne­go z ta­kim okre­śle­niem. Gdy­by więc była to po­stać wy­my­ślo­na, dla­cze­go Au­tor miał­by ją do­dat­ko­wo ob­ra­żać? Jaki miał­by w tym cel? Na­zwi­ska nikt so­bie nie wy­bie­ra, po­dob­nie jak i losu. I dla­te­go po­zo­sta­ło ta­kie, ja­kie było.

Gdy­by na przy­kład po­wieść o Baj­bu­zie na­pi­sał Że­rom­ski – był­by on pierw­szym Ju­dy­mem, któ­ry wy­rze­ka się wszyst­kie­go, co dla śmier­tel­ni­ka jest naj­waż­niej­sze, A więc mi­ło­ści i wy­gód do­mo­wych na rzecz oj­czy­zny i idei, któ­rą dla nie­go jest wal­ka o spra­wie­dli­wość i praw­dę. Kra­szew­ski nie jest taki pa­te­tycz­ny jak Że­rom­ski i dla­te­go o jego Baj­bu­zie nikt nie dys­ku­tu­je tak na­mięt­nie, jak o Ju­dy­mie. Tam­ten wy­zy­wa cały świat za po­mo­cą ro­man­tycz­nych ge­stów, ten po­wścią­gli­wie, z dy­stan­sem, jak na żoł­nie­rza przy­sta­ło.

Ak­cja po­wie­ści obej­mu­je lata 1596-1607. W trzech to­mach po­mie­ścił Kra­szew­ski je­de­na­ście lat we­wnętrz­nych nie­sna­sek, po­dzia­łów i dra­ma­tów nę­ka­ją­cych nasz kraj. Od­ry­wa­ją­ce się z wy­so­kich szczy­tów drob­ne ka­my­ki i frag­men­ty skał, prze­ro­dzi­ły się na­gle w ogrom­ną la­wi­nę spa­da­ją­cą na bar­ki ta­kich lu­dzi, jak Baj­bu­za i Szczy­pior. Ta­kich lu­dzi jak my. Jesz­cze wy­ma­chu­ją sza­bel­ka­mi, jesz­cze po­krzy­ku­ją, idą na bra­to­bój­czą wal­kę, Ale są to dzia­ła­nia po­zor­ne. Nie mo­gą­ce przy­nieść po­żą­da­nych efek­tów. La­wi­na ru­szy­ła. Czy to nie dziw­ne, że prze­wer­to­waw­szy trzy tomy po­wie­ści Ani razu nie tra­fi­li­śmy w niej na opis uczty? Je­śli na­wet jada się tam i pije, to byle jak, bez sta­ro­pol­skie­go ce­re­mo­nia­łu. Bo na­stał czas ża­ło­by. To­czy się bi­twy, wal­czy, cią­gle wal­czy, od cza­su do cza­su wy­gry­wa ja­kąś po­tycz­kę, Ale nie ma ra­do­ści ze zwy­cię­stwa, nie ma zwy­cięz­ców w sy­tu­acji, gdy wszy­scy są po­ko­na­ni. Jest król – ma­rio­net­ko­wy, kar­ło­wa­ty, ci­chy i mil­czą­cy, po­boż­ny – pak­tu­ją­cy dys­kret­nie z dwo­rem ra­ku­skim, że­nią­cy się po dwa­kroć z księż­nicz­ka­mi Au­striac­ki­mi, ota­cza­ją­cy się cu­dzo­ziem­ca­mi, wspo­ma­ga­ny cu­dzo­ziem­skim woj­skiem. Są se­na­to­ro­wie, pod­trzy­mu­ją­cy jego do­bre sa­mo­po­czu­cie, bo czer­pią z tego na­ma­cal­ne ko­rzy­ści. Jest mar­sza­łek Mysz­kow­ski – roz­ma­wia­ją­cy je­dy­nie po wło­sku, A z dru­giej stro­ny Za­moy­ski od­su­wa­ny od łask, bo my­śli po swo­je­mu i śmie po­uczać kró­la, co ma czy­nić. A po­tem jego du­cho­wy na­stęp­ca i wy­cho­wa­nek Ze­brzy­dow­ski, sku­ma­ny z Ra­dzi­wił­łem – pod­no­szą­cy ro­kosz prze­ciw­ko kró­lo­wi! Naj­nędz­niej­sze szla­chet­ki ośmie­la­ją się spi­sy­wać dzie­siąt­ki za­strze­żeń, wnio­sków i po­stu­la­tów, zwa­nych gra­wa­mi­na­mi, pod Ad­re­sem kró­la. Cały kraj wziął się dziel­nie do spi­sy­wa­nia owych za­rzu­tów, li­cząc na to, że spra­wie­dli­wy król prze­czy­ta je i roz­strzy­gnie po my­śli ogó­łu. Ale nic ta­kie­go nie na­stą­pi­ło. A tym­cza­sem moc­ny gmach Rzecz­po­spo­li­tej za­czy­na chwiać się w po­sa­dach. La­wi­na ru­szy­ła. I nie bę­dzie już ra­tun­ku. Ile po­trze­ba jesz­cze lat, żeby do­cze­kać się roz­bio­rów Pol­ski, wie­lo­let­niej nie­wo­li, jarz­ma, któ­re mu­siał dźwi­gać tak­że i Kra­szew­ski, prze­by­wa­jąc w cza­sie pi­sa­nia “Baj­bu­zy" w twier­dzy mag­de­bur­skiej. A może w la­tach 1597-1608 ist­nia­ła ostat­nia szan­sa ura­to­wa­nia kra­ju przed upad­kiem? Wła­śnie w tym okre­sie? Tyl­ko dla­cze­go jej nie wy­ko­rzy­sta­no? Tyle ener­gii, tyle sił wi­tal­nych po­szło na mar­ne… ście­ra­ły się ra­cje i po­glą­dy. Tak­ty­ki i spo­so­by wza­jem­ne­go wy­pro­wa­dza­nia się w pole. A tym­cza­sem gdzieś tam na ubo­czu po­zo­sta­ła oj­czy­zna, Pol­ska, o któ­rej za­po­mnia­no. Pol­ska, któ­rej nie ro­zu­miał król, Zyg­munt III Waza, przy­bysz z da­le­kiej Szwe­cji. Nie mo­gła na­uczyć go mi­ło­ści do tego kra­ju pierw­sza żona, Anna Au­striacz­ka, ani jej sio­stra, obie nie zna­ją­ce ję­zy­ka pol­skie­go, da­ją­ce na­ma­cal­ny wy­raz swo­jej nie­na­wi­ści do wszyst­kie­go, co pol­skie. Zyg­munt był­by do­sko­na­łym kró­lem w in­nym kra­ju i w in­nych cza­sach. W Pol­sce, gdzie po mę­sku, na wzór Chro­bre­go czy Ja­gieł­ły na­le­ża­ło za­sy­piać z mie­czem w dło­ni, jego małe, de­li­kat­ne ręce, bar­dziej przy­wy­łe do lut­ni i ro­bót ju­bi­ler­skich – nie mo­gły udźwi­gnąć cię­ża­ru kró­lew­skie­go ber­ła. To wte­dy za­czął się czas roz­te­rek, roz­dar­cia i po­dzia­łu, na­wet w ob­rę­bie jed­nej ro­dzi­ny. Brat szedł prze­ciw­ko bra­tu. I obu wy­da­wa­ło się, że czy­nią szla­chet­nie.

Uczci­wy Baj­bu­za, za­ko­cha­ny w swo­im Nad­sty­rzu, nie ma cza­su na upra­wę roli, na ucie­chy do­mo­we, na roz­ryw­ki. Po­chła­nia­ją go bez resz­ty i Ab­sor­bu­ją te do ni­cze­go w efek­cie nie pro­wa­dzą­ce roz­gryw­ki i gier­ki po­li­tycz­ne. Nie­po­koi go i od­bie­ra mu sen to we­wnętrz­ne skłó­ce­nie na­ro­du, bar­dziej może niż naj­cięż­sza wal­ka z nie­przy­ja­cie­lem. Tam dzia­ła pew­nie, pre­cy­zyj­nie i ochot­nie. Tu­taj nie jest prze­ko­na­ny do koń­ca. Cza­sy pa­no­wa­nia Zyg­mun­ta III były cza­sa­mi nie­ła­twych de­cy­zji i wy­bo­rów, zmu­sza­ły do okre­śle­nia się, co dla wie­lu uczci­wych lu­dzi było dra­ma­tem. Dla na­sze­go Baj­bu­zy tak­że. Cho­ciaż on jako hu­ma­ni­sta i eru­dy­ta po­tra­fił głę­bo­ko ukryć swo­je roz­ter­ki i wąt­pli­wo­ści. Sta­je przy Za­moy­skim, i waha się. Wią­że się z kró­lem, i też nie jest do koń­ca prze­ko­na­ny o słusz­no­ści swo­ich ra­cji.

Losy na­sze­go bo­ha­te­ra są skrom­ne i zwy­czaj­ne. Miesz­ka na od­lu­dziu, w to­wa­rzy­stwie wier­ne­go dru­ha Szczy­pio­ra, sta­rej służ­ki, któ­rą ko­cha jak mat­kę, i kil­ku jesz­cze in­nych przy­ja­ciół. A obok, po są­siedz­ku, miesz­ka pięk­na wdo­wa, księż­na Te­re­sa, do któ­rej po ci­chu wzdy­cha i któ­ra da­rzy go wza­jem­ną sym­pa­tią. Jak bar­dzo chce­my, Aby ci już nie­mło­dzi, uczci­wi lu­dzie po­bra­li się. Ale nie­ste­ty! Do owe­go mał­żeń­stwa nig­dy nie doj­dzie. Taki bo­ga­ty, przy­stoj­ny, wy­kształ­co­ny męż­czy­zna do­ży­je swo­ich dni w sa­mot­no­ści. Jego całe ży­cie to go­rącz­ko­we szu­ka­nie wyj­ścia z la­bi­ryn­tu, w któ­rym zna­la­zła się Pol­ska. Oba­wa, sta­ły lęk, przed po­peł­nie­niem omył­ki. Każ­da de­cy­zja, któ­rą się wów­czas pod­ję­ło, nie była ła­twa. Król czy ro­ko­sza­nie? Kto ma ra­cję? Kra­szew­ski bar­dzo dys­kret­nie uka­zu­je skut­ki ist­nie­nia kom­plek­su kró­la, wła­śnie na przy­kła­dzie Baj­bu­zy. Po­wie on prze­cież: “Mam­że ci się tłu­ma­czyć? Do­pó­ki to nie­szczę­sne ro­ko­szo­wa­nie trwa, mu­szę mu słu­żyć, bo mi go żal, A już­ci kró­lem na­szym jest…" Nie dla­te­go mu słu­ży, że ma ra­cję, Ale dla­te­go, że jest kró­lem! Dziś oka­zu­je się, że w spo­rze, któ­ry za­ist­niał i któ­ry skoń­czył się bra­ter­skim prze­le­wem krwi, naj­mniej ra­cji miał wła­śnie Zyg­munt. Też je­den z bo­ha­te­rów po­wie­ści. Wi­dzia­ny z da­le­ka. Po­ka­za­ny ta­jem­ni­czo, dys­kret­nie. To wła­śnie Za­moy­ski wpro­wa­dził go na tron, wy­gry­wa­jąc ba­ta­lię z Mak­sy­mi­lia­nem. Ale król od­su­nął het­ma­na od łask, bo tak mu pod­po­wie­dzie­li do­rad­cy. Epo­ka nie­for­tun­nych do­rad­ców za­czę­ła się w tam­tych la­tach i prze­trwa­ła w do­brym zdro­wiu do na­szych cza­sów. Ten król był cały za­mie­nio­ny w słuch. Po­dob­no nic nie mó­wił, A je­dy­nie słu­chał. Tego, co szep­ta­li mu za­usz­ni­cy, A na­stęp­nie kró­lo­wa i jej przy­ja­ciół­ka, wy­ra­ża­ją­ce opi­nie, sądy i ży­cze­nia Ra­ku­skie­go dwo­ru.

Ro­ko­sza­nie kon­ty­nu­owa­li po­li­ty­kę Za­moy­skie­go. Chcie­li uczu­lić kró­la na pol­ską ra­cję sta­nu. A on jej nie uzna­wał. Per­trak­to­wał dy­plo­ma­tycz­nie ze szlach­tą, żeby zdu­sić w za­rod­ku bunt, nic w za­mian nie ofia­ro­wu­jąc. Mó­wił po pol­sku, A my­ślał po nie­miec­ku. Na tyle był Po­la­kiem, na ile się tej pol­sko­ści na­uczył z ksią­żek. Za­mie­niał wiel­kich wo­dzów na małe płot­ki, żeby tych pierw­szych upo­ko­rzyć. Nie czy­nił nic, Aby do­pro­wa­dzić do fak­tycz­ne­go po­ro­zu­mie­nia skłó­co­nych stron­nictw. W cza­sach kie­dy ze­wsząd za­gra­ża­li Pol­sce wro­go­wie, i po­trzeb­na była so­li­dar­ność w dzia­ła­niu. Bro­niąc się za­cie­kle przed żą­da­nia­mi ro­ko­szan, dał się osa­czyć przez za­usz­ni­ków. Oba­wa przed ogra­ni­cze­niem wła­dzy kró­lew­skiej po­chła­nia­ła całą jego ener­gię. Uczu­la­no go i to z do­brym skut­kiem, na ten je­den Aspekt pa­no­wa­nia w Pol­sce. Zli­kwi­do­wa­nie ro­ko­szu mia­ło usu­nąć Au­to­ma­tycz­nie wszyst­kie kło­po­ty na­sze­go kra­ju. Cza­sy po­ka­za­ły, że nie było to szczę­śli­we roz­wią­za­nie. Pol­ska sła­bła. Dez­orien­to­wa­ne ry­cer­stwo da­wa­ło się za­ska­ki­wać ob­cym woj­skom, A je­śli od­no­szo­no suk­ce­sy, to były one udzia­łem wy­bit­nych wo­dzów dzia­ła­ją­cych poza ple­ca­mi kró­la.

Kra­szew­ski nie oskar­ża kró­la wprost. Waha się, osta­tecz­ny sąd po­zo­sta­wia­jąc nam, czy­tel­ni­kom. Ale go prze­cież nie oszczę­dza. Przy­po­mi­na wie­le razy, że Zyg­munt za­mie­rzał prze­han­dlo­wać Pol­skę, zrzec się tro­nu i wró­cić do Szwe­cji. Jak­by było mu w grun­cie rze­czy wszyst­ko jed­no, co się z Pol­ską sta­nie za sto lat. By­le­by te­raz tyl­ko miał świę­ty spo­kój.

“Baj­bu­za" nie jest wca­le, jak by to się nie­któ­rym wy­da­wa­ło, zwy­czaj­nym “czy­ta­dłem". To wiel­ka po­wieść, in­spi­ru­ją­ca każ­de­go wraż­li­we­go czy­tel­ni­ka do nie koń­czą­cych się roz­wa­żań. Ro­dzą się pod­czas lek­tu­ry py­ta­nia, na któ­re trud­no zna­leźć jed­no­znacz­ną od­po­wiedź. Wąt­pli­wo­ści, któ­rych nie da się roz­strzy­gnąć. Nie­po­kój głów­ne­go bo­ha­te­ra książ­ki, Baj­bu­zy, stał się na­szym nie­po­ko­jem. Jego roz­dar­cie na­szym roz­dar­ciem. Bo on dzi­siaj jest po pro­stu jed­nym z nas. Szla­chet­nym, do­brym czło­wie­kiem, okra­dzo­nym ze wszyst­kie­go i oszu­ka­nym do­szczęt­nie przez hi­sto­rię.

( Ta­de­usz Mo­car­ski)

Pani Ste­fa­nii z Suł­kow­skich Kra­szew­skiej Na pa­miąt­kę od­wie­dzin dnia 21 sierp­nia prze­sy­ła wdzięcz­ny

J. I. Kra­szew­skiROZ­DZIAŁ I

W pierw­szej po­ło­wie grud­nia 1586 roku do dwo­ru w Nad­sty­rzu, wio­ski dzie­dzicz­nej rot­mi­strza Iwa­sia Baj­bu­zy, po kop­nej dro­dze, prze­bi­ja­jąc się przez za­spy śnież­ne, po­dą­żał jeź­dziec za­kap­tu­rzo­ny, któ­re­mu dwo­je cze­la­dzi kon­no to­wa­rzy­szy­ło.

Za­mieć wpraw­dzie była usta­ła, nie­bo się za­czy­na­ło wy­ja­śniać, Ale dro­gi były tak przy­sy­pa­ne śnie­giem, któ­ry wiatr naj­dzi­wacz­niej po­roz­no­sił i po­sku­piał, że na­wet obe­zna­ne­mu z nimi trud­no było się po­kie­ro­wać. Oko­li­ca też na wpół po­le­ska, za­ro­sła, le­si­sta, dzi­ka, wśród któ­rej małe tyl­ko dro­ży­ny się prze­su­wa­ły w róż­nych kie­run­kach, utrud­nia­ła roz­po­zna­nie miej­sca, A wiatr był je­dy­ną wska­zów­ką, że się nie zbi­ło na stro­nę i nie zbłą­ka­ło. Wio­ski i osa­dy, na­ów­czas roz­sy­pa­ne bar­dzo i od sie­bie od­le­głe, nie spo­ty­ka­ły się na dro­dze, pora zaś trzy­ma­ła lu­dzi po do­mach i na go­ściń­cu ni­ko­go spo­tkać nie było moż­na.

Lecz po­dróż­ny na dziel­nym ko­niu i dwaj jego to­wa­rzy­sze oby­ci być mu­sie­li z po­dob­ny­mi wę­drów­ka­mi w róż­nych po­rach roku i męż­nie po­su­wa­li się na­przód. Si­wo­jabł­ko­wi­ty wierz­cho­wiec pana, choć z nie­go para bu­cha­ła, rwał się ocho­czo na­przód. Słu­dzy czę­sto spo­zie­ra­li na zie­mię, gdzie wiatr zwiał śnie­gi, Aby się prze­ko­nać, że przy­najm­niej z dro­gi się nie zbi­li na bez­dro­że. Wtem zza ga­łę­zi lasu, z któ­rych śnieg opa­dał, uka­zał się wy­so­ki brzeg Sty­ru i na wzgór­ku drze­wa­mi oto­czo­nym da­chy dwo­ru, wy­glą­da­ją­ce zza sta­re­go wału.

Zmę­czo­nej cze­la­dzi wy­rwał się wy­krzyk­nik z pier­si, A na­wet sam pan mi­mo­wol­nie za­wo­łał jak­by do sie­bie:

– Bogu dzię­ki! Nad­sty­rze.

Tak się zwa­ła wieś rot­mi­strza Baj­bu­zy, w któ­rej on za­miesz­ki­wał, gdy nie był na wy­pra­wie ja­kiej, na woj­nie lub na usłu­gach Rze­czy­po­spo­li­tej i współ­bra­ci szlach­cie.

Z dala, pod ca­łu­nem śnie­gów, któ­ry wszyst­ko po­kry­wał i kształ­ty wsze­la­kie za­tarł, nie­wie­le dwo­ru w Nad­sty­rzu wi­dzieć było moż­na. Nie była to pań­ska re­zy­den­cja Ani bu­do­wa­nie wy­twor­ne, choć pan jej mógł się na­zwać bo­ga­czem; nie­wie­le dba­no o po­wierz­chow­ność w tych cza­sach, kle­co­ny wie­ka­mi, do­bu­do­wy­wa­ny, prze­ra­bia­ny, dwór się skła­dał z naj­dzi­wacz­niej z sobą po­wią­za­nych izb, sal, ko­mor i Al­kie­rzy. Po­nad nim wy­so­ki dach, po­ła­ma­ny, po­gię­ty, z ko­mi­na­mi ol­brzy­mi­mi, wzno­sił się tak nie­re­gu­lar­ny, jak bu­do­wa, któ­rą po­kry­wał. Je­dy­ną ozdo­bą jego były her­bow­ne Baj­bu­zów strza­ły, ster­czą­ce jako wietrz­ni­ki nad szczy­ta­mi. Dwo­rzec zresz­tą, choć bar­dzo sta­ry i po­czer­nia­ły, trzy­mał się krzep­ko i do­brze, bo wznie­sio­ny był z ol­brzy­mich kłód do­bie­ra­ne­go drze­wa.

Dla pana rot­mi­strza, któ­ry żo­na­ty nie był, star­czył ten gmach, A dwór jego nie­zbyt licz­ny i po­ło­wy izb pu­stych nie zaj­mo­wał. Za to te, któ­re za­miesz­ka­ne były, zdo­bi­ły sprzę­ty kosz­tow­ne, na­gro­ma­dzo­ne od daw­na i na próg wcho­dząc, po­znać było ła­two, że tu pań­ski miesz­kał do­sta­tek.

Pa­nem i dzie­dzi­cem Nad­sty­rza był na­ów­czas Iwaś Baj­bu­za. Ro­dzi­na, do któ­rej na­le­żał, nig­dy żad­ne­go waż­niej­sze­go nie zdo­by­ła so­bie sta­no­wi­ska w hie­rar­chii Rze­czy­po­spo­li­tej i nie wy­pły­nę­ła nad fale szlach­ty, do któ­rej się li­czy­ła. Na­zwi­sko Baj­bu­zów brzmi ja­koś dzi­ko, z ta­tar­ska, choć od nie­pa­mięt­nych cza­sów już je w księ­gach ziem­skich za­pi­sa­ne znaj­du­je­my. O po­cho­dze­niu ro­dzi­ny ża­den he­ral­dyk nie stwo­rzył ba­jecz­nej le­gen­dy.

W chwi­li gdy się to opo­wia­da­nie roz­po­czy­na, rot­mistrz, czyn­ny pod Po­łoc­kiem i we wszyst­kich Ba­to­re­go wy­pra­wach, ran­ny w jed­nym z ob­lę­żeń, zmu­szo­nym był, po­wró­ciw­szy do domu, z ran się le­czyć i wy­po­czy­wać. Był to męż­czy­zna w sile wie­ku, może czter­dzie­sto­let­ni, Ale cia­łem i du­chem mło­dy jesz­cze i krzep­ki. Ogrom­ne­go wzro­stu, sze­ro­kich ra­mion, wy­dat­nej pier­si, jak­by do no­sze­nia zbroi prze­zna­czo­nej, miał przy tym nie­mal se­na­tor­ską ja­kąś po­wa­gę. Wy­raz spo­koj­nej, pew­nej sie­bie siły i ener­gii pięt­no­wał tę pięk­ną, mę­ską po­stać, któ­rej ob­li­cze nie ude­rza­ło jed­nak­że ry­sa­mi zbyt wy­szu­ka­ne­go wdzię­ku. Twarz była jak­by dłu­tem mi­strza za­ry­so­wa­na gru­bo i nie wy­koń­czo­na, Ale ogół ry­sów har­mo­nij­ną two­rzył ca­łość, A cza­sa­mi, gdy w nią wstę­po­wa­ło ży­cie, gdy we­wnątrz ogień za­pło­nął, Iwaś Baj­bu­za sta­wał się ma­je­sta­tycz­nym, po­są­go­wo pięk­nym. Ta­kim on by­wał, gdy szedł do sztur­mu lub z ko­pią na ko­niu ła­mał nie­przy­ja­ciel­skie sze­re­gi.

W ży­ciu po­wsze­dnim po­wol­nym był, roz­waż­nym, pa­mięt­nym na sie­bie, jak gdy­by czuł, iż ja­kieś ka­płań­stwo w so­bie no­sił. Ła­god­ny i do­bry, nie da­wał się z sobą zbyt­nio spo­ufa­lać Ani mę­skiej swej do­stoj­no­ści chwi­lo­wym na­wet roz­tar­gnie­niem po­da­wać w wąt­pli­wość. Ry­cerz był czu­wa­ją­cy nad sobą za­wsze. Wo­bec tych, któ­rzy na świecz­ni­ku sto­jąc, bla­skiem swym za­ćmie­wać chcie­li, spo­ty­ka­jąc dumę i na­dę­tość, Baj­bu­za rósł i wca­le się za­trzeć nie da­wał. “Rów­ny wo­je­wo­dzie" – sta­ło za­pi­sa­ne na jego twa­rzy i w ca­łym czło­wie­ku. Do po­kor­nych chęt­nie się zni­żał, je­że­li po­ko­ra nie była kła­ma­ną, przed py­szał­kiem nig­dy nie spłasz­czył.

Po ojcu i mat­ce, z domu knia­ziów­nie Kur­ce­wi­czów­nie, któ­ra resz­ty for­tu­ny nie­gdyś znacz­nej wnio­sła w ro­dzi­nę Baj­bu­zów, Iwaś odzie­dzi­czył po­sia­dło­ści ogrom­ne. Nie mó­wiąc o prze­strze­niach zie­mi, któ­rych ob­wód na mile się li­czył i zaj­mo­wał znacz­ną część po­gra­ni­cza mię­dzy Wo­ły­niem A Po­le­siem – skar­biec Baj­bu­zów, któ­re­go nikt nie znał, we­dle po­wszech­ne­go roz­gło­su miał w so­bie za­wie­rać kor­ca­mi mie­rzo­ne sre­bro i zło­to, i całe pe­reł skoj­ce. Ni­czym było dla rot­mi­strza wy­stą­pić w kil­ka­dzie­siąt koni, któ­rych same sio­dła i rzę­dy od sre­bra i zło­ta ty­sią­ca­mi sza­co­wa­no. Izba jed­na peł­ną być mia­ła na­czyń srebr­nych i po­zło­ci­stych, któ­re na po­dar­ki prze­zna­czo­ne były. Fu­ter też, je­dwa­biów, szkar­łat­ne­go suk­na, opon, ko­bier­ców, orę­ża dro­gie­go i oso­bli­we­go zli­czyć nie było moż­na. Tak opie­wa­li lu­dzie, co do in­wen­ta­rzów zaj­rze­li.

Po­mi­mo tych za­so­bów pań­skich, Iwaś Baj­bu­za pro­wa­dził ży­cie szla­chec­kie bar­dzo skrom­ne, co było po­wo­dem, że go ską­pym na­zy­wa­no. Był zaś w isto­cie szczo­drym bar­dzo, gdy szło o do­bro ogól­ne, o spra­wę Rze­czy­po­spo­li­tej lub o do­bry uczy­nek.

W owych cza­sach przy­wią­zy­wa­no wiel­kie zna­cze­nie do dwo­rów, któ­ry­mi moż­ni się ota­cza­li, A były one do zbyt­ku ob­sa­dzo­ne i licz­ne. Nie mógł się i Baj­bu­za obejść bez ko­mor­ni­ków, dwo­rzan, haj­du­ków cze­la­dzi, Ale sto­sun­ko­wo ogra­ni­czał się li­kiem ich nie bar­dzo wiel­kim. Do­bie­rał za to lu­dzi, A gdy na woj­nę szedł, z wła­snej woli na swym kosz­cie pro­wa­dził naj­mniej sto głów ta­kie­go żoł­nie­rza, iż lep­sze­go nie miał nikt.

Z dala na Iwa­sia Baj­bu­zę pa­trzą­cy, ci, co o nim coś za­sły­sze­li, na­wet tacy, co się o nie­go kie­dy nie­kie­dy ocie­ra­li, nie ob­cu­jąc cią­gle, fał­szy­we so­bie o nim wy­ra­bia­li po­ję­cie. Jed­ni go dum­nym, dru­dzy mie­ni­li skąp­cem, inni mie­li za po­strze­lo­ne­go dzi­wa­ka. W isto­cie po­spo­li­tym lu­dziom trud­no było so­bie ja­sno wszyst­kie jego wy­tłu­ma­czyć czyn­no­ści. Le­piej go są­dzi­li ci, co od mło­do­ści na nie­go pa­trzy­li.

Iwaś ojca, czło­wie­ka ry­cer­skie­go, Ale nie od­zna­cza­ją­ce­go się nad­zwy­czaj­ny­mi przy­mio­ty, utra­cił był bar­dzo wcze­śnie. Po­zo­sta­ła mu opie­kun­ką mat­ka, nie­wia­sta ro­zum­na, wiel­kie­go du­cha, i brat jej, ubo­gi, ste­ra­ny na woj­nach, za­mę­czo­ny pie­niac­twem, cho­rą­ży Se­men, kniaź Kur­ce­wicz, któ­ry na ła­sce sio­stry, przy niej osiadł­szy, był jej po­mo­cą w go­spo­dar­stwie i in­te­re­sach. Jej­mość jed­nak­że, po­słu­gu­jąc się nim, zwierzch­nią ko­men­dę za­cho­wa­ła przy so­bie. Pani sta­ro­ści­na Ge­no­we­fa, z knia­ziów Kur­ce­wi­czów, Baj­bu­zi­na, przy­wią­za­na do je­dy­ne­go syna, któ­re­go przy­szłość wy­obra­ża­ła so­bie na­der świet­ną, z jed­nej stro­ny usi­ło­wa­ła mu mie­nia przy­spo­rzyć, z dru­giej tak go wy­cho­wać, Aby pa­nem być umiał. Żyła tyl­ko w tym dzie­cię­ciu.

Los szczę­śli­wie bar­dzo na­strę­czył jej do po­kie­ro­wa­nia wy­cho­wa­niem Iwa­sia nie­po­spo­li­te­go czło­wie­ka, któ­ry wpływ nie­zmier­ny wy­warł na swe­go wy­cho­wań­ca. Był to ubo­gi po­to­mek od­szcze­pio­nej ga­łę­zi moż­nej ro­dzi­ny pru­skiej, w po­cząt­kach żoł­nierz za mło­du, póź­niej żar­li­wy re­for­ma­tor i wit­tem­ber­czyk, czyn­ny w ko­łach dy­sy­den­tów, na ko­niec na­wró­co­ny na ka­to­lic­ką wia­rę du­chow­ny. W tej suk­ni już do­stał się Wej­her do domu, w któ­rym jako przy­ja­ciel do śmier­ci prze­miesz­ki­wał. Nie­po­spo­li­cie uczo­ny, za­mi­ło­wa­ny w na­uce, na­tchnął wy­cho­wań­co­wi upodo­ba­nie w po­waż­nych za­ję­ciach, cho­ciaż na­tu­ra go wię­cej na żoł­nie­rza stwo­rzy­ła. Skut­kiem wpły­wu Wej­he­ra, duch ry­cer­ski po­łą­czył się w Iwa­siu z mi­ło­ścią na­uki, tak samo jak w Za­moy­skim, któ­ry obok ty­tu­łu het­ma­na chlu­bił się swym rek­tor­stwem pa­dew­skim.

Przej­ście przez ogień re­for­my, jak nie po­zo­sta­ło bez skut­ku na Wej­he­rze, tak się i na uczniu jego od­bi­ło. Wia­ra jego była oświe­co­ną i grun­tow­ną. Po śmier­ci tego na­uczy­cie­la, któ­ry w koń­cu przy­ja­cie­lem był tyl­ko i bra­tem, Baj­bu­za sam już łód­ką swo­ją kie­ro­wał. Kniaź Kur­ce­wicz zmarł był wkrót­ce, A i mat­ka, do­cze­kaw­szy się za­le­d­wie, że syn już lat do­szedł mło­dzień­czych, od­umar­ła go sie­ro­tą.

Z raz ob­ra­nej dro­gi Baj­bu­za nie dał się już spro­wa­dzić, po­szedł nią da­lej.

Uczył się po tro­szę, po tro­szę wo­jo­wał, wpra­sza­jąc się ze swym od­dzia­łem ochot­ni­ków, gdzie tyl­ko o szczę­ku orę­ża za­sły­szał. Pa­no­wa­nie Ba­to­re­go było dla nie­go do­sko­na­łą szko­łą, A Za­moy­ski wzo­rem. Cza­su woj­ny na­tych­miast spie­szył do sze­re­gów, A gdy na gra­ni­cach po­kój pa­no­wał, wra­cał do domu i ba­wił się my­śli­stwem i książ­ka­mi. Do tych cech, któ­re go w oczach lu­dzi czy­ni­ły dzi­wa­kiem, li­czy­ła się głów­na, iż co tyl­ko kraj ob­cho­dzi­ło, co było in­te­re­sem Rze­czy­po­spo­li­tej, do tego się na­tych­miast ofia­ro­wał na usłu­gi. Nie żą­da­ny i nie po­wo­ły­wa­ny biegł ochot­ni­kiem, jak na woj­nę. Po­spo­li­ci lu­dzie wi­dzie­li w tym chęt­kę od­zna­cze­nia się, ma­ją­cą go po­pro­wa­dzić na krze­sło se­na­tor­skie, do wyż­szych do­sto­jeństw, Ale Baj­bu­za nig­dy się nie ubie­gał o nie. Że zaś za­wsze o każ­dy wa­kans sta­ra­ło się kil­ku ta­ko­wych, tak iż opę­dzić się im było trud­no, Baj­bu­za, prze­ciw­nie, żad­nych nie czy­nił za­bie­gów i parę razy na­wet Za­moy­skie­mu po­wie­dział, że urzę­dów nie pra­gnie, A na­gród nie po­trze­bu­je, po­zo­sta­wio­no go na stro­nie, dzi­wiąc się tyl­ko tej dum­nej obo­jęt­no­ści czło­wie­ka, któ­ry swym ty­tu­łem rot­mi­strza, zu­peł­nie był za­spo­ko­jo­ny. Nie wi­dy­wa­no go nig­dy na dwo­rze po­lu­ją­ce­go na wa­kan­se, któ­re się zja­wia­ły, Ale na wieść o po­trze­bie, o woj­nie, Baj­bu­za sta­wał pierw­szy.

Tym on so­bie po­zy­skał mi­łość Ba­to­re­go, za­ufa­nie i przy­jaźń het­ma­na – kanc­le­rza, któ­ry go in­nym za wzór sta­wił. Był mu zaś tym sym­pa­tycz­niej­szym, że ra­zem z na­uczy­cie­lem swym, Wej­he­rem, dłu­go krę­cąc się po Wło­szech, prze­sia­du­jąc w Pa­dwie, ucząc po róż­nych uni­wer­sy­te­tach, miał to hu­ma­ni­tar­ne ów­cze­sne wy­kształ­ce­nie, któ­re naj­wy­żej sta­wi­ło czło­wie­ka. Za­moy­ski, śmie­jąc się, cza­sa­mi tyl­ko wy­rzu­cał mu brak Am­bi­cji, do­wo­dząc, że ona też jest czło­wie­ko­wi po­trzeb­ną, bo pole jego dzia­łal­no­ści roz­pie­ra. Baj­bu­za do­tąd jed­nak po­stę­po­wa­nia swe­go nie zmie­nił.

Tak do lat nie­mal czter­dzie­stu do­żyw­szy, Iwaś, moż­na było po­wie­dzieć, ko­biet nie znał pra­wie i wi­dy­wał je tyl­ko z da­le­ka. Pa­mięć mat­ki da­wa­ła mu o nich wy­so­kie wy­obra­że­nie. O oże­nie­niu nie miał cza­su po­my­śleć do­tąd i żad­na z tych dzie­we­czek, któ­re po świe­cie spo­ty­kał, wiel­kie­go na nim nie czy­ni­ła wra­że­nia. Wszyst­kie za­rów­no wy­da­wa­ły mu się miłe i po­wab­ne, Ale go ku so­bie nie po­cią­ga­ły.

Pierw­sza, któ­rą się za­jął ży­wiej nie­co, była mło­dziuch­na wdo­wa po jed­nym z knia­ziów San­gusz­ków, ro­dem Wiel­ko­po­lan­ka, pięk­na jak ob­ra­zek, wy­kształ­co­na, sta­tecz­na i wła­śnie ta­kie­go cha­rak­te­ru, któ­ry na Baj­bu­zie naj­sil­niej­sze mógł uczy­nić wra­że­nie. Zmar­ły mąż jej, cho­ciaż do moż­nej na­le­żał ro­dzi­ny, nie zo­sta­wił jej po so­bie nic, oprócz bar­dzo skrom­ne­go do­ży­wo­cia. Ona sama po­saż­ną nie była. Ksią­żę­cy ty­tuł więc nie­mal jej cię­żył przy bar­dzo szczu­płym ma­jąt­ku, z któ­rym się nie ta­iła, we­so­ło zno­sząc pry­wa­cje, na któ­re była na­ra­żo­ną. Była to ko­bie­ta wiel­kie­go cha­rak­te­ru i ener­gii nie­po­spo­li­tej. Wszel­ki fałsz i uda­wa­nie były jej wstręt­ny­mi, za­sto­so­wy­wa­ła się więc do tej mier­no­ści, jaka jej przy­pa­dła lo­sem, za­mknę­ła na wsi i nie sta­ra­ła po ksią­żę­ce­mu wy­stę­po­wać.

Baj­bu­za, spo­tkaw­szy ją po raz pierw­szy w ko­ście­le, na­przód ude­rzo­ny był nie­mal dzie­wi­czym wdzię­kiem po­sta­ci księż­nej, któ­ra nie mia­ła nad lat dwa­dzie­ścia i łą­czy­ła w so­bie urok mło­do­ści z po­wa­gą ma­tro­ny. Skrom­ny jej dwór był tak­że na owe cza­sy zja­wi­skiem ude­rza­ją­cym. W są­siedz­twie póź­niej Iwaś na ja­kichś imie­ni­nach, ob­cho­dzo­nych uro­czy­ście, bli­żej ją po­znał i bar­dzo so­bie upodo­bał. Nie wi­dy­wa­no go nig­dy tak dłu­go i we­so­ło za­ba­wia­ją­ce­go się z ko­bie­ta­mi, któ­rych uni­kał do­tąd. Przy­ja­cie­le na­tych­miast wró­żyć za­czę­li, że się o nią sta­rać bę­dzie, Ale za­wie­dli się w ocze­ki­wa­niu.

Iwaś przy­zna­wał, że mu się po­do­ba­ła, Ale otwar­cie mó­wił, że o oże­nie­niu nie my­ślał, wie­le wy­ma­ga­jąc od nie­wia­sty, któ­rej by dał imię swe i uczy­nił ją do­ży­wot­nią to­wa­rzysz­ką. Księż­na tak­że, oka­zu­jąc mu życz­li­wość, nie zda­ała się chcieć go po­cią­gać ku so­bie, bo wca­le za­lot­ną nie była. Za­wią­za­ła się przy­jaźń ja­kaś spo­koj­na, z któ­rej śmia­no się po tro­szę, bo jej nie ro­zu­mia­no. Baj­bu­za gło­śno po­wta­rzał, że do­tąd do sta­nu mał­żeń­skie­go nie czuł wca­le po­wo­ła­nia. Kie­dy nie­kie­dy od­wie­dzał księż­nę i mile spę­dzał u niej go­dzin kil­ka, w ob­cych do­mach spo­ty­ka­jąc się z nią, wy­róż­niał i chęt­nie się przy­sia­dał na dłu­gie roz­mo­wy, Ale w koń­cu na­wet naj­ła­kom­si na plot­ki prze­sta­li wró­żyć, Aby coś z tego być mo­gło.

– Am­bit­ny jest – mó­wio­no – chce mu się wiel­kie­go ma­jąt­ku i imie­nia ra­zem.

Ko­bie­ty za­rzu­ca­ły księjż­nie Te­re­sie, że nie umia­ła po­cią­gnąć ku so­bie bo­ga­te­go są­sia­da i że każ­da inna w jej miej­scu gło­wę by mu za­wró­ci­ła. Sto­sun­ki do­brej przy­jaź­ni trwa­ły tak nie­ro­ze­rwa­ne, A co dziw­niej, wdo­wa, któ­ra mia­ła wie­lu sta­ra­ją­cych się o jej rękę wdow­ców ma­jęt­nych, od­po­wia­da­ła wszyst­kim, że za mąż iść nie my­śli. Ży­cie jej upły­wa­ło nad kro­sien­ka­mi i wśród ma­łe­go frau­cy­me­ru szla­chec­kich dzie­we­czek, któ­re wy­cho­wy­wa­ła. Po wy­pra­wie na Po­łock, na Wiel­kie Łuki, po­wró­ciw­szy ran­nym do Nad­sty­rza Baj­bu­za, jak tyl­ko zdrow­szym się uczuł, po­śpie­szył przy­po­mnieć się są­siad­ce, któ­ra go przy­ję­ła bar­dzo ser­decz­nie, Ale Ani on, Ani ona nie zmie­ni­li nic we wza­jem­nym po­stę­po­wa­niu.

Za­py­ty­wa­ny cza­sem żar­to­bli­wie Iwaś, któ­re­go przy­ja­cie­le księż­ną prze­śla­do­wa­li, nie od­po­wia­dał na to wca­le, Ani się bro­nił, Ani chciał przy­znać, Aże­by miał co na my­śli. Przede wszyst­kim żoł­nierz, prze­wi­dy­wał on dal­sze pro­wa­dze­nie woj­ny jako nie­uchron­ne, nie wie­rząc w po­wo­dze­nie za­bie­gów Po­sse­wi­na, i na nowe się wy­pra­wy go­to­wał. Gdzież mu było my­śleć o oże­nie­niu? Nie prze­szka­dza­ło to od­wie­dza­niu i prze­sia­dy­wa­niu u księż­nej Te­re­sy, Ale za­wsze za­bie­rał ko­goś z sobą, Aby ludz­kim złym ję­zy­kom nie dać sie­bie i jej na pa­stwę. Księż­na Te­re­sa po­wta­rza­ła cią­gle gło­śno, że za mąż iść nie my­śli i po sta­re­mu byli do­bry­mi przy­ja­ciół­mi, nic wię­cej. Tyl­ko sta­rzy i wy­traw­ni lu­dzie po­ru­sza­jąc gło­wa­mi szep­ta­li, że prę­dzej czy póź­niej musi się to skoń­czyć u oł­ta­rza.

Ta­kie było po­ło­że­nie Iwa­sia Baj­bu­zy w chwi­li, gdy cho­rą­ży Szczy­pior, do­biw­szy się do Ho­ro­dysz­cza w Nad­sty­rzu, otrzą­snąw­szy ze śnie­gu, za­py­tał sta­re­go słu­gę, któ­ry wy­cho­dził na spo­tka­nie, czy za­stał rot­mi­strza w domu.

– A gdzież by na taki czas mógł się ru­szyć? – od­parł sta­ru­szek. – Taż to od dwóch dni taka była wiu­ha, że nosa na po­dwó­rze nie wy­tknąć.

Za­bra­no na­tych­miast lu­dzi i ko­nie do go­ścin­nych sta­jen, A Szczy­pior nie prze­bie­ra­jąc się, jak stał, wierzch­nią tyl­ko opoń­czę zrzu­ciw­szy, za prze­wod­ni­kiem do sy­pial­ni Baj­bu­zy po­śpie­szył, któ­ry tak da­le­ko od wjaz­du w za­cisz­nym sie­dział ką­cie, że go­ścia Ani zo­ba­czyć, Ani po­sły­szeć nie mógł przy­by­wa­ją­ce­go.

Cho­rą­ży Szczy­pior był mniej wię­cej w wie­ku Baj­bu­zy, Ale po­wierz­chow­no­ści wca­le od­mien­nej, mały, krę­py, mu­sku­lar­ny, go­rącz­ko­wych ru­chów, krzy­kli­we­go gło­su, za­ma­szy­sty, ru­ba­cha, żoł­nierz,. jed­nym sło­wem, któ­ry wię­cej w obo­zach i ta­bo­rach niż po pa­ła­cach i dwo­rach zwykł się był ob­ra­cać. Ale za to był to żoł­nierz, ja­kich mało, roz­mi­ło­wa­ny w swym rze­mio­śle, od­waż­ny, do­świad­czo­ny, prze­zor­ny. Na­uki nie miał wie­le, Ale z ży­cia za­czerp­nął dużo i w trud­nych ra­zach miał in­stynk­ta nad­zwy­czaj szczę­śli­we. Jak wszyst­ka szlach­ta owych cza­sów, Szczy­pior wię­cej był wi­nien ob­co­wa­niu z ludź­mi niż szko­lo­ne­mu wy­cho­wa­niu i księ­gom. Uczo­no się na­ów­czas z ży­we­go sło­wa, nie z kar­ty, i dla­te­go dziś tyle w prze­szło­ści po­zo­sta­ło ta­jem­nic, bo ich nikt nie czuł po­trze­by za­pi­sy­wać, jako rze­czy po­wszech­nie zna­nych, dziś nie­po­wrot­nie za­tra­co­nych. Otwar­tej gło­wy, we­so­łe­go hu­mo­ru cho­rą­ży, jak wiel­ka więk­szość szlach­ty, znał tro­chę hi­sto­rii, ła­ci­nę ro­zu­miał i przy­sło­wia­mi jej się po­słu­gi­wał, zresz­tą pa­pie­ra­mi i pió­rem się brzy­dził. W obej­ściu się żoł­nier­ska jego pro­sto­ta, cha­rak­ter szla­chet­ny, otwar­tość czy­ni­ły go mi­łym Baj­bu­zie.

Za­pra­szał go do sie­bie, ob­co­wał z nim jak z bra­tem, A po­ta­jem­nie po­ma­gał mu wie­le, bo Szczy­pior oprócz wiosz­czy­ny gdzieś na Bia­ło­ru­si nie miał nic.

Zo­ba­czyw­szy go w pro­gu, Baj­bu­za za­krzyk­nął na wpół ura­do­wa­ny, wpół zdzi­wio­ny:

– A toś ty mi z nie­ba spadł!

I obie ręce wy­cią­gnął ku nie­mu:

– Bóg za­płać, bo w taką za­mieć pu­ścić się w po­dróż, na to po­trze­ba Szczy­pio­ra!

Cho­rą­ży wi­tał się, Ale da­le­ko mniej raź­nie i we­so­ło, niż był zwykł; spoj­rze­li so­bie w oczy. Baj­bu­za się do­my­ślił, że mu przy­niósł coś złe­go.

– Co ci to, Szczy­pior! Zmar­z­łeś, koń ci padł na dro­dze? Mów! – za­wo­łał.

– A, bo­daj­by mi wszyst­kie le­piej po­zdy­cha­ły – wes­tchnął cho­rą­ży po­nu­ro.

– Nie ma co żar­to­wać!

– Na Boga, cóż się sta­ło? – pod­chwy­cił Baj­bu­za nie­spo­koj­nie.

– Naj­więk­sze nie­szczę­ście, ja­kie nas wszyst­kich spo­tkać mo­gło! – od­parł Szczy­pior.

– Mi­ło­sier­ny Boże – ła­miąc ręce pod­chwy­cił Baj­bu­za i zwie­sił je bez­sil­ne – mów.

– Król! Król nasz umarł! wy­buch­nął gło­sem jak­by ze łka­niem po­mie­sza­nym Szczy­pior.

– Król! Król! – od­stę­pu­jąc na krok, po­wtó­rzył rot­mistrz. – Nie do wia­ry!

– Nie­ste­ty! – prze­rwał Szczy­pior pod­cho­dząc ma­chi­nal­nie ku ko­mi­no­wi. – Praw­da to, jak Bóg Bo­giem. Nie ma go! Smut­na ta wia­do­mość obie­ga już całą Rzecz­po­spo­li­tę i lada chwi­la by­ła­by do was do­szła.

Baj­bu­za stał jak osłu­pia­ły.

– To cios! – za­wo­łał… – sil­ny, zdrów, nie­sta­ry! Cóż mu się sta­ło?

Cho­rą­ży ra­mio­na­mi po­ru­szył.

– Bóg wie je­den, Ale fama gło­si po­wszech­na, że go otru­to. Było przy nim le­ka­rzy do­syć – mó­wił da­lej – Ani na Wło­cha Buc­cel­lę, Ani na Si­mo­na po­dej­rze­nia nie ma, bo ci by byli wła­sne ży­cie dla nie­go dali, Ale kto za­rę­czy, że wśród tych, co go ota­cza­li, zdraj­ców nie było prze­ku­pio­nych przez Zbo­row­skich i Ra­ku­skich prak­ty­kan­tów. Stru­li go, pew­nie stru­li!

Baj­bu­za się wzdry­gnął cały.

– A, ci Zbo­row­scy! – zgrzyt­nął. – Jesz­cze z nimi nie ma koń­ca!

– Mnie się wi­dzi, to do­pie­ro po­czą­tek, te­raz do­pie­ro wi­chrzeć za­czną – mó­wił Szczy­pior. – W ca­łym kra­ju wszyst­ko się bu­rzy i ru­sza, jak gdy­by spi­sko­wi na to ha­sło tyl­ko cze­ka­li. Już sły­szę, Gór­ka, Czarn­kow­ski i co ich tam jest Ra­ku­szan, zbie­ra­ją żoł­nie­rza, zwo­łu­ją zjaz­dy. Jesz­cze zwło­ki nie za­sty­gły, A już czuć, że go nad nami nie ma.

Wtem Baj­bu­za krzyk­nął z gwał­tow­no­ścią, któ­ra rzad­ko bra­ła nad nim górę:

– A Za­moy­ski?!

– Nie za­śpi on pew­nie – rzekł Szczy­pior – i jako het­man bę­dzie miał z kim na­prze­ciw­ko nim wy­stą­pić, Ale do­cze­ka­my się woj­ny do­mo­wej, gdy nie­przy­ja­ciel ze­wsząd czy­ha. Ra­ku­sza­nin z tego sko­rzy­sta.

Po­sęp­nie za­my­ślił się Baj­bu­za i w tym mil­cze­niu prze­szedł parę razy po izbie.

– Nie ma tu co roz­my­ślać – rzekł – po­win­ność wska­zu­je koło Za­moy­skie­go się gro­ma­dzić, kto Boga ma w ser­cu. Doma sie­dzieć nie pora.

Ob­ró­cił się ku Szczy­pio­ro­wi.

– Nie wiesz, gdzie się het­man znaj­du­je? – spy­tał.

– Nie wiem. Wia­do­mość o śmier­ci kró­la za­sta­ła mnie u krew­nych na Li­twie, zbie­głem do was, Aby się na­ra­dzić i dać wam znać.

– Niech Bóg pła­ci! – po­wtó­rzył parę razy Baj­bu­za. – My­śleć tu nie ma co, oko­ło het­ma­na zbie­rać się po­trze­ba. Ce­sar­scy Ani chy­bi już się koło Gór­ki i Zbo­row­skich ku­pić mu­szą. Nie wiem, czy na Gody ( Boże Na­ro­dze­nie) w domu możb­na bę­dzie po­zo­stać. Sejm ry­chło Karn­kow­ski zwo­łać musi, Aby co prę­dzej o elek­cji po­sta­no­wił, A na sejm wszyst­kie się war­cho­ły zbie­gną. Nam też tam po­trze­ba być.

Wia­do­mość ta jak pio­run pa­dła na Baj­bu­zę nie­spo­dzia­nie.

– Nie może to być – wo­łał – Aby śmierć była na­tu­ral­ną, gro­zi­li mu i od daw­na się spo­so­bi­li zgła­dzić go ze świa­ta. Zo­ba­czy­cie, że Zbo­row­ski Krzysz­tof na­tych­miast się tu znaj­dzie, choć ba­ni­tą jest.

– Sły­sza­łem po dro­dze, że i on, i An­drzej już ze Szlą­ska przy­by­li i pu­blicz­nie się uka­zu­ją, prze­ciw­ko het­ma­no­wi od­gra­ża­jąc – rzekł Szczy­pior. – Nie wąt­pię, że i het­man znaj­dzie lu­dzi, Ale Ra­ku­sza­nie wcze­śniej się go­to­wa­li niż on, co pew­nie tak na­głe­go nie prze­wi­dy­wał zgo­nu. Karn­kow­ski z nim trzy­mać bę­dzie, A to in­ter­rex.

Baj­bu­za za­ci­snął usta.

– Gdzie król zmarł? – spy­tał.

– W Grod­nie – rzekł Szczy­pior. – Mało co cho­rzał na­wet, A te­raz się me­dy­cy za łby bio­rą, kto wi­nien. W tym jest ręka zło­czyń­cy!

Baj­bu­za stał jesz­cze po­grą­żo­ny w so­bie, rękę wy­cią­gnął ku cho­rą­że­mu i po­ło­żył mu ją na ra­mie­niu.

– Słu­chaj no – rzekł – stru­li go zbó­je, czy nie, Bóg je­den wie, Ale my tego nie po­win­ni­śmy Ani przy­pusz­czać, Ani gło­sić, na­wet prze­ciw­ko Zbo­row­skim, bo war­cho­ły są, Ale bra­cia nasi i dzie­ci tej zie­mi. Srom z nich padł­by na na­ród. Wiem, że oni po­peł­nić to mo­gli, niech ich Bóg są­dzi, my milcz­my. Gdy­bym na miej­scu het­ma­na był, może bym tak ściąć ka­zał Sa­mu­ela, jak on, dla po­stra­chu i gro­zy, Ale o tru­ci­znę i mor­der­stwo kry­jo­me bym ich nie oskar­żał.

Szczy­pior słu­chał z uwa­gą. Wie­rzył on tak w ro­zum Baj­bu­zy, że na śle­po szedł za nim. Za­milkł więc, A rot­mistrz cią­gnął da­lej:

– Łac­no prze­wi­dy­wać, co na­stą­pi. Za­moy­ski pew­nie któ­re­go z Ba­to­rych na tron fo­ry­to­wać bę­dzie, A szlach­ta się wil­czych zę­bów boi i nie ze­chce ich; kró­lo­wa po­pro­wa­dzi sio­strzeń­ca, kró­le­wi­cza szwedz­kie­go; Ra­ku­sza­nie – Mak­sy­mi­lia­na lub ce­sa­rza. Wię­cej już nie wiem kogo by moż­na obie­rać. Ze­chcą Pia­sta, moim zda­niem, Za­moy­ski je­den go­dzien po Ba­to­rym pa­no­wać, Ale Ani jego nie ze­chcą, Ani on nie ze­chce. Nad­to ma nie­przy­ja­ciół. No, na osta­tek Li­twa, ta go­to­wa cara mo­skiew­skie­go dla po­ko­ju wy­bie­rać, Ale Pol­ska go nie przyj­mie! Mó­wił to, cho­dząc, Baj­bu­za, gdy w pro­gu uka­zał się w czar­nej suk­ni, słusz­ne­go wzro­stu, chu­dy i bla­dy księ­ży­na, któ­ry ni­skim po­lkło­nem ko­la­to­ra Wi­tał. Z twa­rzy jego wy­czy­tać było moż­na, iż już smut­ną wie­dział no­wi­nę.

Za­ła­mał ręce.

– Król umarł! – szep­nął. – O, my nie­szczę­śli­wi! Dy­sy­den­ci gło­wę pod­nio­są, A w kra­ju zno­wu nie bę­dzie spo­ko­ju. Bia­da do­mo­wi po­dzie­lo­ne­mu i ro­dzi­nie roz­przę­żo­nej. Co nas cze­ka? Pa­nie rot­mi­strzu, co nas cze­ka?

Baj­bu­za się uśmiech­nął smut­nie.

– Cięż­ka chwi­la do prze­by­cia – rzekł z po­wa­gą, wska­zu­jąc księ­dzu krze­sło – Ale się wąt­pić nie go­dzi o mi­ło­sier­dziu Bo­żym. Mamy prze­cie kanc­le­rza, A oko­ło nie­go sku­pią się lu­dzie po­czci­wi.

Wtem pro­boszcz, ksiądz Po­kla­tec­ki, zwró­cił się do Szczy­pio­ra.

– A to wy, pa­nie cho­rą­ży, przy­wieź­li­ście nam wieść tę strasz­ną? – za­py­tał.

– Po­wiedz­cież nam co wię­cej? O cho­ro­bie kró­la nie sły­sze­li­śmy.

– Krót­ko też cho­rzał – rzekł cho­rą­ży, któ­ry już z tru­ci­zną nie śmiał wy­stą­pić. – Miał Aż dwu le­ka­rzy przy so­bie, któ­rzy się dziś spie­ra­ją, jak go le­czyć było po­trze­ba.

– Sta­ła się wola Boża – prze­rwał Baj­bu­za. – Za­rządź­cie, księ­że pro­bosz­czu, na­bo­żeń­stwo ża­łob­ne za du­szę pana. Nam trze­ba my­śleć, Aby­śmy co ry­chlej in­ne­go so­bie ob­ra­li i w bez­kró­le­wiu A bez­ła­dzie nie trwa­li.

– A, bied­na kró­lo­wa! – wes­tchnął pro­boszcz. – Po Hen­ry­ku była sło­mia­ną wdo­wą, po tym też przy­szło jej ża­ło­bę no­sić, A te­raz pa­trzeć bę­dzie mu­sia­ła na no­we­go pana, któ­re­mu się jej po­kło­nić każą może…

– Któż wie, czy sio­strzeń­ca jej nie wy­bie­rze­my? – od­parł Baj­bu­za. – Ja­giel­loń­ska w nim krew pły­nie, A po­łą­cze­nie ze Szwe­cją nie od rze­czy dla nas, bo­by­śmy Mo­skwie z nią łac­niej czo­ło sta­wić mo­gli.

– Kró­lo­wa Anna – ode­zwał się ksiądz – już go dwa­kroć prze­cie ca­ły­mi si­ła­mi na tron fo­ry­to­wa­ła, A nie po­wio­dło się jej, mia­łaż­by być te­raz szczę­śliw­szą?

– Być może! – za­wo­łał Baj­bu­za. – Na­ów­czas mło­dy Zyg­munt miał lata nie­peł­ne, dziec­kiem był, dziś dwu­dzie­stu do­cho­dzi, je­że­li się nie mylę, i z po­mo­cą Za­moy­skie­go rzą­dzić po­tra­fi.

– Ale czy Za­moy­ski go ze­chce? – rzekł Szczy­pior.

Nikt nie od­po­wie­dział na to.

– Sto­li­ca Apo­stol­ska – ode­zwał się, wzdy­cha­jąc, pro­boszcz – nie­chyb­nie Ra­ku­sza­ni­na po­pie­rać bę­dzie. Ma on zwo­len­ni­ków wie­lu, Ale i nie­przy­ja­ciół nie­ma­ło.

– Burz­li­wa bę­dzie elek­cja – do­dał Baj­bu­za – dla­te­go kto żyw, A Boga w ser­cu ma, je­chać na nią po­wi­nien i sta­wać w sze­re­gach, bo war­cho­ły nie za­śpią.

– Pa­mię­taj­cież ino – wtrą­cił ksiądz – Aby zno­wu kró­lo­wi na Hen­ry­kow­skie Ar­ty­ku­ły przy­się­gać nie ka­za­no. Da­cie wy “pa­cem dis­si­den­ti­bus", Ale oni wam go nie da­dzą, A we­zmą­li górę, prze­pad­nie wia­ra, ko­ścio­ły i z nimi Rrzecz­po­spo­li­ta, któ­rej tyle żyć, póki Rzy­mu cór­ką jest.

Baj­bu­za mil­czał tro­chę.

– Mój ocj­cze – rzekł – prze­bacz­cie mi od­mien­ne zda­nie. Le­piej jest dy­sy­den­tom po­kój za­przy­siąc, niż im wy­po­wia­dać woj­nę. Nie ma u nas dla nich spo­sob­nej roli, po­sia­ne nie zej­dzie ziar­no, A gdy za­cznie­my nę­kać ich, wy­wo­ła­my siłę, któ­rą wszel­ka prze­moc ro­dzi.

– Rot­mi­strzu? Wy za dy­sy­den­ta­mi?! – za­wo­łał pro­boszcz. – Uszom mi się wie­rzyć nie chce.

– Baj­bu­za się uśmie­chał.

– Nie, oj­cze mój – rzekł – Ale­śmy wzo­rem Ba­to­re­go po­stę­po­wać po­win­ni.

Ży­dom sy­na­go­gi bu­do­wać po­zwa­la­my, niech i zbo­ry sto­ją spo­koj­ne. Nie pój­dzie do nich nikt, do­pó­ki do nich ucisk nie po­cią­gnie.

Ksiądz gło­wą po­ru­szył.

– Zgub­ne to po­bła­ża­nie – szep­nął – bo oni go dla nas nie mają, A zu­chwa­li są.

– My się im obro­ni­my – od­parł Baj­bu­za – Ale tym­cza­sem nie o dy­sy­den­tów spra­wę idzie, Zbo­row­scy nam po­ko­ju nie da­dzą, z tymi się na­przód roz­pra­wić na­le­ży.

– Dy­sy­den­ci wła­śnie w ich się znaj­dą obo­zie – prze­rwał pro­boszcz.

– Tym go­rzej dla nich – rzekł Baj­bu­za.

Przez chwi­lę mil­cze­li za­du­ma­ni. Ogień tyl­ko trza­skał na ko­mi­nie.

– Bóg ła­skaw – ode­zwał się w koń­cu go­spo­darz – rób­my, co na­szym obo­wiąz­kiem, resz­tę na Nie­go zdaj­my. U mnie – do­dał – od dziś dnia wszyst­ko na wo­jen­nej sto­pie, lu­dzi zbie­rać każę, A jak sko­ro będą go­to­wi, pusz­czę się Albo do het­ma­na, lub do pana Sta­ni­sła­wa Żół­kiew­skie­go, Aby czyn­nym być i Ra­ku­sza­ni­na nie do­pu­ścić. Nie ze­chce szlach­ta Ba­to­re­go z oba­wy, Aby zbyt su­ro­wym nie był, po­pro­wa­dzi­my Szwe­da, któ­re­go kró­lo­wa nie­mal jak wła­sne dziec­ko z daw­na uko­cha­ła. Byle nam ksiądz Karn­kow­ski szy­ków nie mię­szał.

Zwró­cił się go­spo­darz do pro­bosz­cza.

– A wy, oj­cze, mó­dl­cie się go­rą­co do Boga, Aby Rzecz­po­spo­li­tę z tej toni wy­ra­to­wał i kró­lo­wi wiel­kie­mu god­ne­go na­zna­czył na­stęp­cę. Szczy­pior­rze ko­cha­ny – zwró­cił się do sta­re­go to­wa­rzy­sza – ty ze mną.

I uści­snął go w mil­cze­niu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: