- W empik go
Bajki, baśnie i legendy ludowe na tle przyrodniczem: według źródeł swojskich i obcych - ebook
Bajki, baśnie i legendy ludowe na tle przyrodniczem: według źródeł swojskich i obcych - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 325 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Badanie życia ludu, jego poglądów i wierzeń, jego duszy, stanowi prawdziwy i rzetelny urok dla każdego człowieka wykształconego. A gdzież się przejawia dusza ludu? Nigdzie wyraźniej, jak w jego tworach, pieśniach, przysłowiach, podaniach i bajkach. W liczbie zaś tych ostatnich jest pewna grupa, zasługująca na szczególniejszą uwagę i dlatego, o ile się dało, zebraliśmy je tu w jedną całość. Są to bajki, które usiłują wykazać, dlaczego powstało to lub owo zjawisko przyrody i dlaczego jest takiem, jakiem je widzimy.
Bajki te możnaby uogólnić tytułem zbiorowym – "kolebka twórczości", oparte są bowiem na dociekaniu przyczyn i zgłębianiu pierwocin w zabiegach matki natury. Dociekania te jednak są arcyosobliwe. Nie pochodzą one z myślącej głowy, lecz wynalazczego serca. Bo natura jest ściśle zrośnięta z uczuciami ludu. Jego znajomość natury polega jedynie na miłości do niej, a legendowo bajeczne objaśniania jej tworów wynikają niezawodnie z serdecznego ukochania przyrody. Człowiek, dla którego najmniejsza nawet roślinka lub zwierzątko stanowi niezmiernie ważną część olbrzymiej pracy Bożej, nie przyjmuje bezmyślnie swego otoczenia, jako dar narzucony sobie. Przeciwnie, dar ten godzien jest namysłu i dlatego stara go się objaśnić. Ale umysł zwykły nie może i nie chce wynajdywać prawdziwych, naukowych przyczyn powstawania tych czy owych zjawisk. O wiele łatwiej wynaleźć powód bajeczny, – nęci on fantazję, uśpioną w ludzie. I w ten sposób powstaje bajka na tle przyrodniczem. Łączy się w niej bystra spostrzegawczość, uczucie pietyzmu, a nadto i to w niemałym stopniu – rzetelny, serdeczny humor. W zbiorku naszym figurują bajki różnych narodowości, wybrane z dzieł pisarzy obcych, dla których, niestety lud nasz jak gdyby wcale nie istniał. A jednak szczera polska dusza aż nadto hojnie szafuje w bajce swoją spostrzegawczością i dowcipem, w przywiązaniu zaś swojem do natury bodaj czy nie prześciga innych ludów. Dość przejrzeć zbiory podań, legend i bajek, skrzętnie zgromadzonych w zbiorach "Wisły" lub w Bajarzu Glińskiego, ażeby się o tem dowodnie przekonać. A nasz nieodżałowany Dygasiński, małoż złożył dowodów ile dowcipu wykrzesać może chłopska dusza w łączności z przyrodą? Nie zbrakło więc nam materjału do uzupełnienia niegościnnych książek obcych bajkami rodzimemi i oto przynosimy czytelnikom pracę nową, która powinnaby stanowić nietylko zwykły podręcznik szkolny czy domowy, ale i lekturę pożądaną dla miłośników ludoznawstwa.1. ŚNIEG I PIERWIOSNKI.
Gdy Pan Bóg już wszystko stworzył, gdy krzewom, roślinom i kwiatom nadał najpiękniejsze barwy i świetność, przyszła kolej na śnieg, do którego Bóg rzecze:
– Barwę sam sobie wyszukaj, bo co po drodze dla ciebie, to nieprzyjaciel.
Śnieg poszedł tedy do trawy i mówi:
– Daj mi swój kolor zielony!
Poszedł do róży i prosił ją o płaszcz różowy, potem do fiołka i wkońcu do słoneczka. Był bowiem próżny i chciał mieć strój wytworny.
Ale trawa i kwiaty wyśmiały go i kazały mu iść swoją drogą.
Wtedy zwrócił się do pierwiosnków i rzecze zmartwiony:
– Skoro mi nikt nie chce dać barwy, to stanie się ze mną, jak z wiatrem, który dlatego jest zły, że go nikt nie widzi.
Ma to zlitowały się kwiatuszki śnieżne i rzekły skromnie:
– Jeżeli ci się podoba nasz skromny płaszczyk, to weź go sobie.
Śnieg wziął go z ochotą i stał się odtąd biały; ale dla wszystkich kwiatów pozostał wrogiem, tylko nie dla pierwiosnków.2. PSZCZOŁY.
a) Dlaczego pszczoły umierają po ukąszeniu żądłem?
Gdy Pan Bóg stworzył pszczoły, stały się odrazu bardzo zarozumiałe. Ba Pan Bóg uczynił je zdolnemi pracownicami i przeznaczył do robienia miodu.
– O Panie, – rzekły do Stwórcy, – pozwól nam mieszkać w złotych domach.
A na to Pan Bóg:
– Kto się wywyższa, poniżon będzie. Zamieszkać w słomianych chatach.
– Panie, – zaczęły znowu, – udziel nam przynajmniej łaski, ażebyśmy mogły budzić trwogę przez zadawanie śmierci każdem ukąszeniem naszego żądła.
Ale Pan Bóg odrzekł:
– Broń złości zwraca się przeciwko niej samej. Kogokolwiek napadać będziecie, ciosy wasze pozostaną bez skutku, a wy same poumieracie.
b) Dlaczego pszczoły unikają czerwonej koniczyny?
W czasach pierwotnych, gdy zwierzęta umiały jeszcze mówić, była pewnego razu jasna, pogodna niedziela. Wszystko według przykazania Bożego odłożyło całotygodniową pracę i przystąpiło do niedzielnego spoczynku. Ludzie wczesnym rankiem poszli do kościoła i modlili się, pobożnie śpiewając, a po południu raźno i wesoło rozbiegli się po świecie. Ptaki również świętowały, świergoląc śliczne piosenki. Nawet najmniej pokaźne twory chciały mieć wolną niedzielę; w promieniach słońca figlowały muszki, a nad wodami tańczyły komary.
Tylko pszczółkom wypadło dzień uroczysty spędzać w ciemnych ulach. Nie wolno im było pracować, nie mogły przeto zbierać miodu, sfruwając z kwiatka na kwiatek, jak co dnia.
Odbyły tedy naradę, jakby dokonać zmiany w swem istnieniu i wysłały gońców do Pana Boga z taką mową:
– Ojcze nasz w niebiesiech, przez dobroć Swoją, na uciechę każdego stworzenia, dałeś niedzielę. My tylko jej nie używamy. Bo mając wprawdzie wypoczynek, nie mamy jednak ani światła, ani barw, ani powietrza, ani śpiewu. Pozwól nam tedy wybiegać z innemi. Zato chętnie przyjmiemy na siebie twardy rygor i nigdy na przyszłość dotykać nie będziemy czerwonej koniczyny.
Wysłuchawszy przystojnej i układnej mowy gońców, Pan Bóg uśmiechnął się i rzekł z dobrotliwą powagą:
– Świętujcie niedzielę, jak sobie chcecie, ale unikajcie czerwonej koniczyny po wszystkie czasy!
Wesoło pszczółki wróciły do domu i oznajmiły wyrok Boży.
I odtąd żadna pszczoła nie dotyka czerwonej koniczyny.3. NIETOPERZ.
Ptaki prowadziły wojnę z czworonożnemi zwierzętami. Zwyciężała raz ta, raz owa strona.
Nietoperz, chcąc uniknąć wątpliwego wypadku wojny, udawał się zawsze do strony, mającej przewagę..
Ptaki brały go za ptaka, zwierzęta za mysz i ani jedna ani druga strona walczących podstępu tego nie spostrzegła.
Aliści, po skończeniu wojny, zdrada wyszła na wierzch. Ptaki i zwierzęta okryły zdrajcę hańbą i zakazały mu pod karą śmierci pokazywać się na światło dzienne.
Jakoż nietoperza widujemy tylko po nocy.4. DZIKI GOŁĄB.
Gdy Pan Bóg stworzył ptaki, nauczył też każdego, począwszy od bociana aż do mysiego królika, jak ma sobie budować gniazdo. Dziki gołąb był jednym z pierwszych stworzonych ptaków i już się zmęczył, zanim inne ujrzały światło dzienne. Siadł sobie w raju na gałęzi i przespał całą naukę. Gdy się obudził, Pana Boga już nie było, a ptaki opowiedziały mu, czego się nauczyły i wzięły się zaraz do budowy gniazd. Ale gołąb siedział i płakał przez dzień cały.
Gdy tedy dnia następnego Pan Bóg znowu przyszedł i chciał zrobić Adama, rzecze do gołębia:
– Miech cię wrona nauczy. Bo sam nie miał czasu.
Wrona rozpoczęła budowę i jęła znosić gałązki. Na to zawoła gołąb:
– Już wiem! Już umiem!
Rozgniewało to wronę, więc uciekła i odtąd dziki gołąb buduje tak śmieszne, liche gniazda, że można przez nie widzieć i słońce i księżyc i gwiazdy.5. KRUPY.
(Skąd się grad bierze?)
Była raz biedna kobieta, mająca miłą córeczkę i nic więcej. Mieszkały razem na wysokiej górze. Pewnego razu matka zachorowała i dziewczynka musiała sama chodzić po drzewo i jagody, Ale raz, nie mogąc nic zdobyć, siadła pod krzakiem i jęła płakać. Na to wychodzi z krzaku jakaś kobieta z długim nosem i pyta:
– Co ci jest?
Mała opowiedziała jej swą troskę, a stara kobieta wyniosła z krzaka młynek i rzecze:
– Gdy zakręcisz korbą na lewo, to umielesz piękną białą mąkę, gdy zakręcisz na prawo, to z młynka posypią się drobne krupy, gdy naciśniesz guzik małym palcem z góry, to mlewo ustanie; a jeżeli powiesz o tem komukolwiek, to młynek nigdy ci nic nie da.
Co rzekłszy, stara znikła.
Mała pobiegła z młynkiem do domu i odtąd miały jadła dowoli.
W kilka lat potem, dziewczę zachorowało. Pomimo gorących modłów matki, biedaczka umarła i poszła do Bozi.
Matka ubrała ją w najładniejszą sukienkę, pochowała i jęła płakać i płakać.
Ale gdy się jeść zachciało, wzięła młynek do ręki, zakręciła naprawo i sypnęły się same drobne krupy. Gdy już ich było dosyć, chciała wstrzymać młynek. Ten jednak kręcić się nie przestawał. Stara wsadziła patyk pomiędzy skrzydła; patyk pękł, a z młynka wciąż sypały się krupy: już całą izbę wypełniły, już się górą stały.
Ma to kobieta wybiegła i nikt nie wie, gdzie się podziała.
A młynek miele dotąd, a gdy nasypie wielką górę, przychodzi wiatr i rozsypuje kaszę po ziemi, a wtedy ludzie mówią, że krupy lecą czyli że grad pada.6. SŁOMKA, WĘGIEL I BÓB.
W pewnej wiosce mieszkała uboga staruszka, która dostawszy nieco bobu, chciała go sobie zgotować. Włożyła tedy drzewo do pieca, a chcąc je prędzej rozpalić, pomogła sobie garścią słomy. Gdy potrząsała garnek z bobem, jedno ziarnko wypadło niespostrzeżenie na ziemię i zatrzymało się przy słomce. Niebawem przyskoczył do nich rozpalony węgielek z pieca. Wtedy ozwie się słomka:
– Skądeście przyszli do mnie moi drodzy? A węgiel na to:
– Mnie udało się szczęśliwie wyskoczyć z pieca, a gdybym był tego gwałtem nie zrobił, to czekała mnie śmierć pewna; niebawem zamieniłbym się w popiół.
Bób rzekł:
– Ja także ocaliłem skórę, bo gdybym się był dostał do garnka, stara rozgotowałaby mnie bez litości na miazgę, jak moich braci.
– A mnie to może lepszy by los czekał? – rzecze słomka; wszystkie moje siostrzyczki stara zniszczyła ogniem, na raz sześćdziesiąt nas zginęło. Szczęściem, wyśliznęłam się jej z palców.
– I cóż poczniemy? – zapytał węgiel.
– Sądzę, – odparł bób, – że skoro tak szczęśliwie uniknęliśmy śmierci, to połączmy się ze sobą, a dla poprawy losu przesiedlimy się do obcych krajów.
Projekt bardzo się spodobał i cała trójka puściła się w drogę.
Niebawem przybyły nad strumień, że jednak nie było na nim ani mostu, ani kładki, nie wiedziały przeto, jak się przedostać na drugą stronę. Słomka jednak poszła po rozum do głowy i rzecze:
– Ja położę się wpoprzek i będziecie mogli przejść po mnie, jak po moście.
Co rzekłszy wyciągnęła się od brzegu do brzegu, a węgiel, gorącej natury, wskoczył raźno na ten most cudowny. Gdy jednak byt już na środku i usłyszał pod sobą szmer wody, przestraszył się, stanął i nie mógł się ruszyć z miejsca. A słomka zaczęła się palić, rozpadła się na dwie części i runęła w wodę; węgiel w te pędy za nią, syknął okrutnie, znalazłszy się w wodzie i ducha wyzionął.
Boba, który był przezornie pozostał na brzegu, mimowoli rozśmieszyła przygoda towarzyszów i jął się śmiać tak gwałtownie, że aż pękł ze śmiechu. 1 byłoby się z nim stało toż samo, co i z przyjaciółmi, gdyby na szczęście nie zjawił się był nad brzegiem dla wypoczynku pewien wędrowny krawiec. Że był to człowiek dobrego serca, ulitował się przeto nad bobem, wyjął igłę z nitką i zeszył go. Bób podziękował mu pięknie, że jednak użył do zeszycia czarnej nitki, przeto od tego czasu wszystkie boby i fasole mają szwy czarne.7. DUDEK.
Dudek był kiedyś krawcem damskim, a któżby się, patrząc nań, domyślił teraz, że się przed laty obracał w wytwornem towarzystwie? Mieszkał w dużem, bogatem mieście, ubierał się jak dandy, nosił surdut jedwabny i przechodąc od domu do domu, od pałacu do pałacu, nosił do siebie co najdroższe materje i wełny (, z których robił kostjumy. A że był piękny i odznaczał się dobremi manierami, przeto wszystkie ładne panie przyjęły go sobie za krawca, tak że miał zawsze robotę i nawet przymierzał suknię królowej na dzień koronacji.
Zbogaciło go to wkrótce, a jednak nie miał nigdy dosyć, lecz zawsze biegał i znosił materjały do domu; nieraz miał ich tak wiele, że musiał się wlec jak stara szkapa, a gdy wchodził na schody stękał: "uhup! uhup!" Tę pracowitość i chęć zarobku byłby mu Pan Bóg niezawodnie przebaczył, ale że zamieniło się to w nim na chciwość, Pan Bóg dłużej pobłażać nie mógł.
Krawiec nareszcie zaczął kraść i ze wszystkich powierzanych mu materjałów oddzielał część dla siebie na spekulację.
Pewnego razu, gdy z ciężkim pakunkiem i z cięższym jeszcze jękiem: "uhup! uhup!" wchodził na schody, został znienacka zamieniony w barwnego ptaka, który nazywa się dutkiem i krąży dookoła domów i stodół ludzkich, skąd wszystko, co może, porywa z nienasyconą chciwością i niesie do gniazda. Ma on dotąd pstrą odzież, ale taką, co przypomina nieszczęsne miejsce, do którego idą złodzieje i łotry wszelakie. Jedna część tej odzieży ma barwę kruczą, druga zaś gorąco – czerwoną, a są to przecie barwy piekieł, gdyż czarny kolor oznacza ciemność, czerwony zaś ogień piekielny.
Przytem dudkowi to jeszcze pozostało z czasów krawieckich, że musi zawsze stękać: uhup! uhup!, jak gdyby dźwigał przedmiot za ciężki. Ludzie zowią go też często zakrystjanem kukułki, bo jego głos brzmi często zdaleka tak, jak gdyby chciał naśladować kukułkę. Ale kukułka jest wesołą figlarką i może raźno śpiewać swoją piosnkę, podczas gdy dudek jest ptakiem smutnym i dlatego musi tylko jęczeć i wzdychać, a jego "uhup! uhup!" z trudem wychodzi mu z gardła.8. DLACZEGO ŚWINIE MAJĄ OGON W PIERŚCIONEK.
Przyszedł raz djabeł do chłopa i rzecze:
– Gospodarzu, jeżeli zechcę, to wszystkie wasze świnie poprzerzucam przez dach chlewa.
– Wielka mi sztuka… – chłop odparł – i ja to potrafię.
– Spróbujcie.
Chłop bez długich ceregieli przystąpił do rzeczy. Ale jedną tylko świnię udało mu się przez dach przerzucić.
– A co, chwaliburca z was i tyle! – rzecze mu djabeł. – A teraz patrzcie!
Bierze djabeł świnią jedną po drugiej, każdej skręca ogon w pierścionek, ażeby go można było wygodniej trzymać i tym sposobem wyżej podrzucić – i bez trudu spełnia to, co zapowiedział.
Odtąd świnie mają ogony skręcone w kółko.9. DLACZEGO ŚWINIE RYJĄ ZIEMIĄ?
Pewna stara czarownica i dwie ładne dziewczyny wsadziły ciasto do pieca. Ale ledwie się ciasto do połowy upiekło, aliści zerwało się i w nogi.
Nie zdążyło dobiec do lasu, gdy spotyka je zając i rzecze:
– Dokąd tak biegniesz?
– Uciekłom co tylko od dwóch ładnych dziewcząt i starej czarownicy, – odpowie ciasto, – ucieknę i od ciebie sztywnochwosty zajączku.
Na to zając jął gonić ciasto ale upadł i zdechł. Ciasto pobiegło dalej.
Teraz spotyka je lis i rzecze:
– Dokąd to, dokąd, kochane ciasteczko?
A nato ciasto.
Uciekłom co tylko od dwóch ładnych dziewczyn i od starej czarownicy i od sztywnochwostego, zajączka to i od ciebie ucieknę, lisie grubochwosty.
Lis zaczął je gonić, ale także upadł i zdechł. Ciasto pobiegło j. Spotyka je rogacz:
dokąd to, dokąd, ciasteczko?
– Uciekłom co tylko od dwóch ładnych dziewczyn i od starej czarownicy i od sztywnochwostego zajączka i od grubochwostego lisa, to i od ciebie uciekną, żywochwosty rogaczu.
Rogacz jął je gonić, ale upadł i zdechł. Ciasto pobiegło dalej. Spotyka je krowa.
– Dokąd to, dokąd, kochane ciasteczko? – zapyta. A na to ciasto:
– Uciekłom co tylko od dwóch ładnych dziewczyn i od starej czarownicy i od sztywnochwostego zajączka i od grubochwostego lisa i od żywochwostego rogacza, też i od ciebie uciekną, płaskochwosta krowo.
Krowa zaczęła biec – upadła i zdechła. Ciasto pobiegło dalej. Spotyka starą maciorą.
– Dokąd tak pilno, dokąd! – zapyta świnia.
– Uciekłom co tylko od dwóch ładnych dziewczyn i od starej czarownicy i od sztywnochwostego zajączka i od grubochwostego lisa i od żywochwostego rogacza i od płaskochwostej krowy, to i od ciebie uciekną, stara macioro.
Co rzekłszy, ciasto zaryło sią w ziemią. A stara świnia, chcąc je wydostać, jąła ziemią ryć, ale nic nie wskórała.
Odtąd wszystkie świnie, w poszukiwaniu ciasta, ryją ziemią, ale napróżno.10. TYTOŃ.
Tytoń – to wynalazek djabła i żaden człowiek nie znał lej rośliny aż do następującego zdarzenia.
Pewnego razu jeden chłop spostrzegł, jak djabeł spory kawał gruntu obsadził jakiemiś liśćmi. Chłop nie znał tej rośliny, zaciekawiony więc, pyta:
– Co to jest, djable, co ty tam sadził?
– Nie zgadniesz do końca życia, – rzecze djabeł. Odpowiedź ta rozgniewała chłopa, zawołał tedy:
– To, co ty wiesz, to i ja wiem. Na tyle rozumu zdobędą się zawsze.
– Czy tak? No to się załóżmy! – rzecze djabeł: – jeżeli w ciągu trzech dni odgadniesz nazwę mojej rośliny, to cały ten grunt, ze wszystkiem, co się na nim znajduje, będzie należał do ciebie; jeżeli nie – to staniesz się moją własnością i zaprzedasz mi ciało i duszę.
Chłop był zarozumiały, przyjął więc zakład, ale już po drodze stracił rezon, a za powrotem do domu, siadł smutnie i nie chciał ani jeść ani pić.
– Co tobie, ojcze? – spytała go żona.
– Ach, moja ty, – odparł, – źle ze mną. – I opowiedział jej wszystko, jak było.
– Jeżeli to tylko to, – rzecze stara, – to jedz, pij i bądź dobrej myśli. Ja ci odgadnę nazwę tej rośliny.
Co rzekłszy, wyszła, odbiła dno w beczce od kapusty, nasadziła ją na siebie, rozpruła pierzynę i unurzała się razem z beczką w pierzach. Teraz poszła na pole, wysadzone nieznaną rośliną i jęła biegać po grzędach, pochylając głowę, jakby dla pożarcia liści.
Gdy ją djabeł spostrzegł, biegnie na pole, a iżby spłoszyć olbrzymiego ptaka, klaszcze w ręce i woła: