- W empik go
Bal w resursie i dworek na Topielu - ebook
Bal w resursie i dworek na Topielu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 207 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszak o 4tej wyjeżdżasz do swoich chorych i zapytała Laura brata, przechodząc wraz z matką i ciotką, zjadalnego do bawialnego pokoju. Tak jest odpowiedział Ludwik siadając przy kominku, i mój koczyk będzie na twoje usługi; gdyż zgaduję że gotując się na jutrzejszy bal w Resursie, niejeden sklep i magazyn trzeba ci będzie zwiedzić. Kochany, dobry domyślny Ludwiku! zawołała radośnie Laura zbliżając się z uprzejmym uśmiechem ku niemu: więc wyrzucisz mię pod filarami, gdyż właśnie w tamte strony masz jechać do chorej Hrabiny C… a wracając zatrzymasz się przed Lothem na Krakowskiem Przedmieściu, bo tam zakończę moje kupna. Ale luba Lauro, (rzekła matka zasiadając do zwyczajnej poobiednej partyi szachów z swą siostrą) myśląc o swoich zabawach, zapominasz iż uchodzi pora w której zwykłaś przygrywać nam na fortepianie, a wiesz jak Ludwik lubi dumać przy muzyce. To prawda, przydał Ludwik, iż zdaje mi się że jest jakiś niewidzialny związek między rzewną muzyką a sztuką lekarska; i lubię bardzo pod wpływem tkliwej lub wzniosłej harmonii, rozważać obowiązki mego stanu. Już Ludwik wpada w swój mistycyzm, przydała Ciotka zażywając tabaczki. – Wolałbyś marzyć o Elizie szepnęła Laura przerzucając noty. Ludwik udał że jej nie słyszy i rzekł patrząc na zegarek: za pół godziny jedziemy, zagrajże mi Balladę Chopena. – I Laura z wielką biegłością i z czuciem zaczęła grać tę pełną oryginalności kompozycyą, lecz przerywając raptem zawołała: jakże Eliza będzie śliczną jutro! pierwszy raz po żałobie pokaże się w balowym stroju; Ludwiku czy wyobrażasz ją sobie? – Już cię tyle razy prosiłem, odpowiedział Ludwik trochę zachmurzony, ażebyś mi nigdy w ten sposób o Elizie nie wspominała. Mogłem o niej myśleć i wmem sercu przechowywać nadzieję szczęścia, póki Eliza była córką ubogiego professora, lecz dziś będąc bogatą wdową, nie powinna mię zajmować. Nie powinna, ale… przydała Laura patrząc żartobliwie w oczy brata. Trzpiotek z ciebie moje dziecię rzekła matka, nie prześladuj go, kiedy mu to przykro; i w samej rzeczy znając jego delikatność nie można żadnej mieć nadziei. On nieodważy się zrobić pierwszego kroku, Elizie też uprzedzać go niewypada; chybaby jaki nieprzewidziany wypadek porozumiał ich z sobą. Trzebaby jeszcze do tego, aby świetny Pan Pułkownik nie tak często i nie tak wszędzie ścigał Elizę; przyda! Ludwik z przekąsem. O! co to, to urojenie zawołała Matka, wiem z pewnością że zabiegi Pułkownika są natrętne Elizie, i że o nim wcale nie myśli. Ale grajże Lauro, przerwałaś w najpiękniejszem miejscu. – O! nie mogę, nie mogę grać dzisiaj, moja droga Mamo! myślę tylko o jutrzejszym balu. – A zrywając się od fortepianu, rzuciła się Matce na szyję, ucałowała rękę ciotki, pogłaskała brata mówiąc do niego: wszak i ty jutro będziesz na Resursie? Cóżeś się tak zamyślił, zachmurzył? Czy się gniewasz na mnie? O nie! znam ja ciebie! niechcesz, a lubisz żeby ci o niej mówić. A gdy iej nic nieodpowiadał, przydała: już przynajmniej na to otrzymam odpowiedź; dla czego odebrałeś odemnie medalionik z niezapominajką? Bo jest moim, odpowiedział ponuro. – A nacóżeś mi go przed dwoma laty z Wilna odesłał? Bo wtedy nie wolno mi było mieć go u siebie. Ta ręka z którejgo otrzymałem, do innego potem należała! – A dziś medalionik znowu u ciebie. O! Eliza niepowinna cię zajmować, wszak prawda Ludwiku? – Dawniej nosiłem ten medalionik na szyi, dziś mam go tylko w puljaresie. Wyborna różnica! ozwała się ciotka. – A ja mam jakieś przeczucie mówiła Laura, że ten medalionik jak przeszedł z mojej szkatułeczki do puljaresu Ludwika, tak niebawnie z tamtąd przeniesie się na dawne swe miejsce. Już po żałobie,… bal jutrzejszy… Szalona jesteś moja siostro! jutrzejszy bal zupełnie ci główkę przewrócił, i dla tego przebaczani ci twoje żarciki. – Ale ja wcale nie żartuję! już ja trochę wymiarkowałam z Elizy. Gdybyś tylko chciał choć jednem słówkiem dać jej poznać żeś nie zapomniał przeszłości… Przeszłości przerwał z goryczą Ludwik! pamiętałaż ona o niej rozrządzając swą ręką w rok niespełna po moim odjeździe! kiedy z całą usilnością podwajaną jej wspomnieniem, oddawałem się w Wilnie pracy i nauce, któreby mię postawiły w możności połączenia się z nią na zawsze, jakby piorunem rażony, dowiedziałem się o jej zamęściu. Niesprawiedliwy jesteś Ludwiku przydała czule Matka, zapominasz jak szlachetnych powodów przymuszoną była Eliza uczynić z siebie tę ofiarę, Nieszczęsne położenie jej ojca wymagało, aby oddała swą rękę podeszłemu lecz znakomitemu urzędnikowi. Ach! zawołał z głębokiem wzruszeniem Ludwik, ojciec! matka! czyż sam niedoznałem uroku i siły tych drogich imion! Matkę już tylko wtedy miałem, i jej to wyobrażenie wstrzymało mię od rozpaczy, zachęciło do wytrwania w mozolnem powołaniu, było bodcem do nauki, którą pragnąłem los ukochanej matki polepszyć. I Bóg pobłogosławił twoim usiłowaniom mój synu! stłumionym głosem przemówiła matka, tobie winnam swobodę dni moich na starość. O najdroższa, najmilsza nagrodo! ściskając kolana Matki, zawołał Ludwik. – Niech ci Bóg jeszcze inaczej nagrodzi, rzekła zcicha Matka, i przycisnęła głowę syna do swych piersi. Laura nieznacznie dwie łzy otarła, i pierwszy raz w tym dniu nie myślała ani o balu, ani o dokuczaniu bratu wspomnieniem Elizy. Lecz on sam wyrywając się rozczuleniu, które go ogarnęło zawołał wesoło: Lauro! czas jechać tobie po sprawunki, mnie do moich chorych. W tem wszedł służący oznajmując że jakaś biedna kobieta czeka w przedpokoju na Pana Doktora. Rozmówię się z nią natychmiast, tymczasem ubierz się i bądź gotową, rzekł Ludwik do siostry i wyszedł.
Laura nie tracąc czasu, zarzuciła futrzaną salopę a układając czarną zasłonę na pluszowy kapelusz, zawołała Lisowską zaufaną sługę swej Matki, i prosiła jej aby poszła naprzód i czekała na nią u Dyzmańskiego, gdzie za chwilkę z bratem nadjedzie. Czy tylko zdążę z wszystkiemi sprawunkami mówiła do Matki. Najpierwej odebrać muszę czepeczek dla kochanej Mamy, która dla mnie to robi, bo ja wiem dobrze, że się Jej niechce być na tym balu. Ale ja pierwszy raz tak wielki, tak świetny widzieć będę, bo co to znaczą te dziecinne baliki, na których dotąd czasami bywałam! Jutro będę na Resursie, na Resursie! o której dotąd jak o złotym jabłku słyszałam! O moja dobra Mamo! co to za radość! Ale niechże sobie przypomnę co mam robić i kupić. I gdy na palcach rachowała wymieniając: przymierzyć płaskie rękawki u Kölerowej, kupić białe rękawiczki u Grossa, szarfę u Dyzmańskiego, kwiatki i wstążki u Lotka; usłyszała hurkot odjeżdżającego pojazdu i spojrzawszy spiesznie w okno, ręce jej 55 zadziwienia opadły, postrzegłszy odjeżdżający elegancki koczyk! Koczyk który miał przyspieszyć załatwienie tylu niezbędnych potrzeb na jutro, koczyk w którym strojna Laura miała przelecić przez najpiękniejsze ulice Warszawy, a w którym tą razą, mieściła się obok Ludwika, kobieta w popielatej wypłowiałej salopce, z wełnianą chustką na głowie! –
Co tu robić moja Mamo? zawołała zmieszana Laura; Ludwik o mnie zapomniał, bo swoim zwyczajem spieszy zapewne na pomoc jakiej nieszczęśliwej. – To idź piechoto z Lisowską, trochę zimno, ale cóż robić! – Usłuchała Laura rady matki, zawołała przez okienko za odchodzącą Lisowską, ta zatrzymała się na dziedzińcu i Laura wraz z nią wyszła na ulicę.
Gdzież chcecie moi młodzi czytelnicy abym was zaprowadziła, czy za Laurą, która szybkim krokiem przebiegnie pyszne Krakowskie Przedmieście, przemknie się przez Rezlerowską kamienicę, ozdobioną dwoma zachwycajęcemi Küstera sklepami, i nie zatrzyma się aż na Miodowej, gdzie zapewne wszystkie sklepy jeden po drugim przerzuci? Czy chcecie ścigać koczyk Ludwika który potoczywszy się przez róg Nowego Świata zawraca na nędzną uliczkę Tamkę, z tej na jeszcze nędzniejszą, Topiel?
Nie wahacie się zapewne w wyborze, choćby tylko przez samą ciekawość. Znane wam dobrze wszystkie wspaniale kościoły Krakowskiego Przedmieścia, jego okazałe pałace, wyniosłe kamienice, paradne sklepy. Któraż z młodych panienek nie zwolni kroku, przechodząc około przedmiotów chwytających oczy, które sztucznie i gustownie pozawieszane w dużych i szerokich oknach wabią do sklepów Sejdla, Smoczyńskiego, Wemera, Popczyńskiego i tylu innych? – Którenże z młodzieży nie przestanie nucić ulubionej Aryi z Błyskawicy lub ostatniego walca Straussa, i nie zatrzyma się przed pięknemi kopersztychami Braci Pellizzaro, przed litografią Fietta; i nieodczyta tytułów książek wystawionych w biórze Informacyjnym lub księgarni Węckiego? Znane wam przeto dokładnie ulice mieszczące w sobie tyle ponęty dla was; ale Topiel, co to jest Topiel?
Mało kto wie iż tak nazwana uliczka znajduje się w Warszawie; iż śmierć nie jednego z jej ubogich mieszkańców W czasie częstych u nas wylewów Wisły, nazwisko jej to nadała. Komorne też tam najtańsze, łatwo przeto można sobie wyobrazić jakimto mieszkańcom Topiel przytułku udziela. Idźmy więc za koczykiem Ludwika, który zatrzymuje się przed drewnianym dworkiem. Spruchniałe drzwi tego mieszkania i polepione papierem okna, przy samej są ziemi. Wchodzi najprzód biedna kobieta, za nią Ludwik do sieni śniegiem zawianej. Otwierają drzwi i po kilku zepsutych schodkach wstępują do ciemnej i wilgotnej izdebki. Tam dwóch chłopczyków w grubych koszulach i boso, kulą się od zimna. Jeden z nich otula się drelichową płachtą nakształt płaszcza na nim zarzuconą; drugi chowa ręce w kieszenie długiej i podartej sukiennej kamizelki, która widać że nie dla niego była zrobioną, bo mu aż do kolan dochodzi, i krajką jest podwiązaną. Dziesięcioletnia dziewczynka skościałemi rękami robi wełnianą pończochę, siedząc na zydlu przy chwiejącem się o trzech nogach łóżku, które z czwartej strony podpierają cegiełki jedna na drugich ułożone. Natem łóżku okrytem kilimkiem, z pod którego wydobywa się źle osłonięta słoma, spoczywa schorzały staruszek, otulony rozmaitą odzieżą: to starym płaszczem z kawałkiem futrzanego niegdyś kołnierza, to watowym kobiecym szlafroczkiem, to fartuchem zamiast chustki na głowie. Do tego okrycia przyłączyła się wnet wypłowiała popielata salopka, którą biedna kobieta zdejmując z siebie otuliła starannie nogi chorego, mówiąc: kochany ojcze, patrzcie, oto sam do was Pan Doktór fatyguje się; chciałam tylko poradzić się go względem waszej choroby, a on tak litościwy… Co ci jest poczciwy staruszku? przerywając zapytał Ludwik skwapliwie. A wybadawszy dobrze chorego, poznał, że jedyną przyczyną choroby, była nędza. Czemuż tak późno zgłosiłaś się do mnie moja biedna Franciszkowa, i co cię do tego nieszczęśliwego stanu przywiodło? Historya moja niedługa.. zaczęła, westchnąwszy Franciszkowa; lecz opowiadanie jej zostało przerwane wejściem
Mojej Przyjaciołce
z Z……… D…………
Celinie