- promocja
- W empik go
Banda z Burej. Tajemnica domu nad jeziorem - ebook
Banda z Burej. Tajemnica domu nad jeziorem - ebook
Nadeszła jesień i wszyscy myśleli, że w miasteczku chociaż przez chwilę będzie spokojnie. Tylko bibliotekarki, pani Frania oraz Franciszka, jak zawsze przeczuwały burzę. Burza nadeszła od strony lasu, gdzie do ogromnego domu wprowadziła się tajemnicza Dama z Łasiczką. A w zasadzie z kotem. Kim jest starsza pani, skrywająca się za chmurą perfum, eleganckimi ubraniami i ogromnymi słonecznymi okularami? Dlaczego z domu pod lasem dochodzą krzyki i jęki? A czasem głośny śmiech? I co robią ci wszyscy ludzie, którzy tam przyjeżdżają? Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim dziewczynka, która nie chce być „taka jak wszyscy”? Banda z Burej próbuje odnaleźć odpowiedzi na te wszystkie pytania. Przy okazji odkrywa najważniejszą z prawd. Tę, że każdy człowiek jest wyjątkowy i w życiu nie trzeba iść utartymi ścieżkami…
Pełna humoru najnowsza Banda z Burej zapewni doskonałą rozrywkę zarówno dzieciom, jak i tym, którym się wydaje, że dziećmi nigdy być nie przestali.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83296-81-4 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W KTÓRYM ZASTANAWIAMY SIĘ, KTO POWINIEN OPOWIEDZIEĆ TĘ HISTORIĘ, AFERA GONI AFERĘ, A NAD NASZYMI GŁOWAMI LATAJĄ KOLOROWE EMOCJE. I NAJWAŻNIEJSZE: POJAWIA SIĘ MAJA!
To ja, Wiktor!
Powiedziałbym, że TO ZNOWU JA! Niby ten sam, ale zupełnie inny niż wtedy, gdy przeprowadziłem się do naszego miasteczka. Zupełnie inny niż wtedy, gdy oglądałem dziurę, którą mój tata zrobił ołówkiem na mapie w miejscu, gdzie będę mieszkać. Myślałem, że moje życie się nigdy nie ułoży, że już nigdy nie będę szczęśliwy, ale trochę czasu minęło i jestem bardzo zadowolony! Ze wszystkiego! Mam przyjaciół, mam swój pokój, a nawet mam psa! Pies jest trochę mój, a trochę Amelki, mojej siostry, ale zawsze to pies!
Moja mama często mi mówi:
– Wiktor, po burzy zawsze wychodzi słońce, i choć dziś jesteś smutny, kiedyś będziesz się uśmiechał. A nawet będziesz głośno rechotał!
O ile w tę pierwszą część jej wierzę, to w tę drugą już jest mi nieco trudniej.
Ja nigdy głośno nie rechoczę. Nigdy. Głośno rechocze pani Frania, nasza bibliotekarka, szczególnie gdy jest w towarzystwie swojego narzeczonego, Tołstoja, ale my, to znaczy członkowie Bandy z Burej, nie rechoczemy.
– Oprócz pani Frani to jeszcze żaby rechoczą – powiedział kiedyś Tymon. Żaby w tej opowieści też odegrają istotną rolę. Tymon zna się na różnych zwierzętach, szczególnie płazach i gadach, bo on kocha wszystkie żywe stworzenia. Nawet te najbardziej okropne. I potrafi wydawać takie dźwięki jak żaba. My zaś, pozostała część Bandy z Burej, po prostu głośno się śmiejemy.
Do tej pory była nas czwórka: Julka, która jest z nas najmniejsza, ale jak to mówi moja mama, ona nadrabia charakterem, Tymon, który kocha wszelkie robactwo i niczego się nie boi oraz Jurek, chyba najbardziej z nas odważny. Może dlatego, że zawsze nosi w plecaku krem na „w razie czego”. Nie spodziewaliśmy się natomiast, że ktoś jeszcze może do nas dołączyć.
A tym bardziej ONA.
Ale o tym opowiem za chwilę. Bo tę sytuację poprzedziły inne dramatyczne wydarzenia.
DRAMATYCZNE, to znaczy dość groźne.
***
Długo zastanawialiśmy się, kto powinien Wam opowiedzieć tę historię. I długo nie mogliśmy dojść do porozumienia. Nawet na siebie krzyczeliśmy, ale jakich słów używaliśmy w tej kłótni, nie będę zdradzał, bo trochę się wstydzę, jednak muszę przyznać, iż były to naprawdę brzydkie słowa.
Usłyszała je babcia Jasia i spojrzała na nas takim wzrokiem, że wszystkim zrobiło się wstyd.
Jak zapewne pamiętacie, już wcześniej opowiadałem o naszych przygodach w bibliotece i o tym, jak rozgromiliśmy szajkę przemytników. Moja mama mówi, że to pan Włodek, nasz policjant, ją rozgromił, a my w tym nawet nie maczaliśmy palców.
Naszym zdaniem trochę maczaliśmy te palce, a nawet stopy, bo w piwnicy było wilgotno i buty nam przemokły. Ale podobno nie chodzi tu tak naprawdę o żadną wodę, tylko o to, że się nie wtrącaliśmy. Mama zaraz dodaje, że o dziwo nie przeszkodziliśmy naszemu policjantowi w łapaniu rzezimieszków, mimo iż się bardzo staraliśmy. A przecież wcale nie chcieliśmy przeszkadzać! Naszym zdaniem wręcz pomagaliśmy! I gdyby nie my, ta cała zagadka by się nie rozwiązała.
Wspólnie odkryliśmy też tożsamość fałszywych mikołajów i tym samym znaleźliśmy pani Frani narzeczonego (Marka Tołstoja), poznaliśmy też tajemnicę naszej ulubionej restauracji, znaleźliśmy Jurkowi rodzinę, morsowaliśmy w naszym jeziorze, strasznie zabłądziliśmy w lesie i złapaliśmy złodzieja.
Naprawdę bardzo dużo się działo, odkąd przeprowadziłem się tutaj.
Moi rodzice twierdzą, że uważali Dziurę (bo już wszyscy zaczęli tak nazywać naszą miejscowość – od tej dziury w mapie) za bardzo spokojne miejscem, gdzie czas płynie wolno i nic się nie dzieje, a tutaj afera goni aferę! Tak mówi pani Franciszka, nasza druga bibliotekarka, ta starsza, kochająca straszne opowieści i nosząca czarne ubrania.
– Afera goni aferę, chłopcze – powiedziała, zwracając się do Julki.
Nikogo to nie zdziwiło, bo przyzwyczailiśmy się do tego, że pani Franciszka do wszystkich mówi „chłopcze”, nawet do mojej mamy. I potem się tego wypiera.
– Jedna afera większa od drugiej, chłopcze – dodała, patrząc porozumiewawczo na panią Franię.
Od razu oczywiście musieliśmy to sobie wyobrazić. Te goniące się afery.
Kiedyś do naszej klasy dołączyła dziewczynka pochodząca z Ukrainy i przywiozła ze sobą taką lalkę, w której była inna lalka i w tej innej następna, i potem kolejnych chyba pięć. Te lalki zostały zrobione z drewna. Nasza nauczycielka powiedziała, że taką lalkę nazywamy matrioszką. I w tej największej jest mniejsza, potem jeszcze mniejsza i mniejsza... I może ich być kilka!
To tak jak z aferami! Najpierw jest mała i ma całkiem sympatyczny wyraz twarzy, a potem im większa, tym groźniejsza. Ta największa ma kruczoczarne włosy, zamiast oczu cienkie szparki i pomiędzy oczami taką zmarszczkę, która nadaje jej bardzo groźny wyraz twarzy. To jest ta największa afera, goniąca te mniejsze.
***
Ale wracając do brzegu. Znaczy do właściwego tematu (mówię o brzegu, bo w tej całej historii dużą rolę odegra też ogromny dom stojący nad samym brzegiem jeziora). Jak miałem się nie denerwować, kiedy Julka stwierdziła nagle, że to ona powinna opowiedzieć tę historię, bo ma pierwszeństwo w opowieściach, gdyż jest kobietą, a kobiecie się zawsze ustępuje.
– Masz jakieś stare dane – powiedziałem wyraźnie niezadowolony.
– Jest równouprawnienie – zgodził się ze mną Jurek, smarując się kremem swojej mamy. – Ja na przykład mam krem nawilżający, który moja mama kupiła sobie, ale mi dała, by mnie słońce nie spaliło, więc w ramach równych praw, mogą się nim smarować i kobiety i męż...
– Słońce w październiku? – prychnął Tymon, przerywając mu.
– Cały rok trzeba się smarować es-pi-efem – stwierdził pewnym głosem Jurek. Zabrzmiało mądrze, ale chyba nikt nie miał pojęcia, co Jurek miał na myśli. Przez chwilę w naszej #burateam nastała cisza, a ja starałem się zapamiętać, by zapytać kogoś, co to jest ten „es-pi-ef”.
– To co z tym równouprawnieniem? – zapytałem po chwili.
– To, że jest równouprawnienie, nie znaczy, że ja mam od razu odpaść. – Julce drżały usta, jakby miała się za chwilę rozpłakać.
– Ja też będę płakał – oświadczył Jurek.
– Ty nigdy nie płaczesz. – Tymon pokręcił głową.
– Chłopaki nie płaczą – stwierdziłem.
– Ty też masz stare dane – powiedziała Julka. – Każdy ma prawo wyrażać emocje i każdy ma prawo płakać. Nawet Ronaldo.
Tym mnie trochę przekonała, ale nic więcej już nie powiedziałem. Bardzo chciałem opowiedzieć tę historię właśnie z powodu emocji. Bo kiedy pierwszy raz zobaczyłem Maję, właśnie te emocje wzięły nade mną górę. Moja mama zawsze tak mówi. I czasem to jest dobre, a czasem trochę mniej.
Wielokrotnie zastanawiałem się, jak wyglądają te emocje, które biorą nade mną górę. Nawet kiedyś próbowałem je narysować, ale chyba nie mam talentu do rysowania.
Mogłem natomiast wszystko sobie doskonale wyobrazić. To dziwne, że kiedy zamykamy oczy, możemy sobie dokładnie wszystko zobrazować, ale kiedy sięgamy po kredki, nasze ręce nas nie słuchają i rysujemy zupełnie coś innego niż to, co mamy namalowane w głowie...
Wyobrażałem sobie, że te emocje wiszą nade mną niczym taki różnokolorowy duch, bez ruchu, jakby nie było wiatru. Dokładnie nad samą głową. Krzywią się albo uśmiechają, albo patrzą na mnie ze współczuciem. Czasem każą mi krzyczeć. Wtedy są szaroczarne, mają wykrzywioną minę i kłują mnie takim długim, czarnym i zakrzywionym szponem. Jakby długo grzebały w ziemi w ogródku u babci Jasi.
Czasem są niebieskie jak woda, albo prawie przezroczyste jak łzy. I wtedy powodują, że płaczę.
Trochę skłamałem Julce, że chłopaki nie płaczą. Zdarza mi się to, ale nie za bardzo lubię się tym chwalić. Może dlatego, że nie umiem do końca tego opanować? Jak płaczę, te niebieskie górujące nade mną emocje przytulają mnie i pozwalają mi się nad sobą trochę poużalać. Od razu wtedy widać, że mi smutno.
Moja mama zawsze wtedy pyta mnie, czy potrzebuję „ojojania”. Gdy mówię, że tak, przytula mnie i kołysze się wraz ze mną, mówiąc: „ojojoj, ojojoj”. I naprawdę wtedy od razu robi się lepiej.
Te emocje, które powodują, że się tak bardzo śmieję (aż mnie boli brzuch i kąciki ust), mają kolor pomarańczowy i są w czarne kropki, zupełnie jak najbardziej radosna sukienka mojej mamy.
Emocje, które nade mną górowały w momencie, gdy pierwszy raz zobaczyłem Maję, były różowoczerwone. A na brzegach miały trochę błękitu. Dokładnie takiego, jak te od smutku. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego i byłem tym zaskoczony.
Wcześniej nie myślałem nawet, że emocje mogą tak bardzo zapanować nad człowiekiem. Przecież zawsze byłem racjonalny. Emocje unoszące się nade mną musiałem sobie wyobrażać. Teraz jednak po prostu poczułem je całym sobą.
– Ja chciałbym opowiedzieć tę historię – powiedziałem spokojnie i po cichu, po czym dodałem: – Ja po prostu muszę opowiedzieć tę historię.
Myślałem, że skoro wszyscy krzyczą, to nikt mnie nie usłyszy, ale okazało się, że oni, chcąc usłyszeć, co mam do powiedzenia, zupełnie zamilkli. Podobno tak właśnie jest, że jak wszyscy się przekrzykują, to trzeba ściszyć głos i wtedy, jakimś dziwnym trafem, cię słuchają. Nawet dorośli.
– A niby dlaczego ty? – zapytała Julka, najwyraźniej niezadowolona z mojej propozycji.
Stanęła nade mną i próbowała wyglądać groźnie. Już na nikim nie robiło to wrażenia.
– Bo moje emocje, kiedy ją zobaczyłem pierwszy raz, były różowoczerwone – powiedziałem po prostu. – A na brzegach trochę błękitne. I takie bardzo delikatne.
Julka, Tymon i Jurek spojrzeli po sobie z wyraźnym zakłopotaniem. Chyba nie potrafili znaleźć odpowiedzi.
– Z emocjami się nie dyskutuje – powiedziała po chwili Julka, głośno wzdychając.
Moja mama też zawsze mówiła, że z emocjami nie można dyskutować, tylko trzeba je przytulić do serca i przez chwilę ich posłuchać.
– Robimy głosowanie? – zapytał Jurek.
Wszyscy pokiwaliśmy głowami.
– Głosowanie bez zebrania się nie liczy – stwierdził Tymon.
– Zgromadzenia – poprawiła go Julka.
Tymon i Julka mieli rację. Trzeba było zwołać walne zgromadzenie #burateam.
***
Mama Julki pracowała w marketingu, a od niedawna była w zarządzie dużej międzynarodowej firmy i wiedzieliśmy, że jak ma walne zgromadzenie, to trzeba szeptać i nie można wchodzić do kuchni. Bo mama Julki miała zwykle te zgromadzenia przez internet – na niewielkiej wyspie, na której zwykle lepiliśmy pierogi, stawiała swój laptop i siadała przed nim na wysokim krześle.
– Ta biała ściana za mną to jedyne miejsce, gdzie mamy porządek. – Kręciła głową mama Julki, kilka razy sprawdzając, czy za jej plecami nie ma „czegoś, czego by się wstydziła do końca życia, gdyby jej szef to zobaczył”.
Moim zdaniem to nie była prawda, bo u Julki w domu był porządek. Jednak, gdy miało się odbyć ważne zebranie, musiał być porządek jeszcze większy. Mama Julki też wtedy wyglądała inaczej. Przynajmniej od pasa w górę. Bo od pasa w dół miała jak zawsze spodnie od dresu albo krótkie spodenki. Na górę zakładała białą koszulę i malowała usta na czerwono, a jej oczy pomalowane były czarną kredką i tuszem. Wtedy nie wyglądała jak mama Julki, a jak jakaś pani z telewizji. Jak już mówiłem – przynajmniej od pasa w górę.
Przed naszym walnym zebraniem Julka wyjęła szczotkę i czesała włosy, a Tymon robił porządek na stole, nawet wycierał ten stół ściereczką. Oczywiście siedzieliśmy w bibliotece, bo gdzie indziej moglibyśmy siedzieć, kiedy na zewnątrz było wyjątkowo zimno, a w bibliotece panie Frania i Franciszka napaliły w kominku.
– A co się wam stało? – Pani Franciszka weszła do naszego pokoju. – Dlaczego ty sprzątasz, chłopcze? – zwróciła się do Tymona, po czym zrobiła zatroskaną minę i natychmiast sprawdziła jego czoło, jakby był chory.
– Mamy zebranie – powiedziałem.
– Zebranie? – Pani Franciszka podniosła jedną brew.
– Tak. Walne zgromadzenie Bandy z Burej.
Bibliotekarka spojrzała na nas z wyraźnym zaniepokojeniem.
– Ale że znowu coś kombinujecie? – upewniła się.
– Nieee – powiedzieliśmy chórem i wszyscy zaczęliśmy równocześnie kręcić głową.
Pani Franciszka sprawiała wrażenie, jakby nie do końca nam wierzyła. A nawet więcej – jakby była pewna, że zaraz coś zbroimy.
– A gdzie Majeczka? Dziś nie z wami? – próbowała dociec.
– Zaraz przyjdzie – powiedziałem. – I dlatego musimy wszystko ustalić jak najszybciej.
– Franiuuu! – zawołała nagle pani Franciszka. – Czy mogłabyś tu do nas przyjść, chłopcze? Z drabiną i miotłą! Bo pajęczyna na suficie.
Nie spodziewałem się, że umiemy jęczeć na zawołanie. Mój tata powiedziałby, że to jęczenie synchroniczne, czyli w tym samym czasie.
Umieliśmy. Wszyscy jęknęliśmy, gdy tylko zobaczyliśmy różową głowę pani Frani wyłaniającą się zza drzwi.
– Ale my mamy teraz walne zgromadzenie i nikt nie może w tym czasie zamiatać pajęczyn! – zawołałem.
– Moja mama zawsze sprząta przed – powiedziała cicho Julka.
Oczywiście podejrzewaliśmy, że te pajęczyny to tylko pretekst, by nas podsłuchiwać, więc Julka od razu zaproponowała pani Frani, by była naszym protokolantem.
– Proto... co? – zapytała pani Frania niepewnie.
– Musi być wybrany przewodniczący, protokolant, czyli ten, co zapisuje.
– A to ja nie chcę. – Młoda bibliotekarka energicznie zamachała miotłą nad naszymi głowami.
– Ja mogę pisać – zgodziłem się. Julka podała mi zeszyt i długopis. Wielkimi literami napisałem:
WALNE (WAŻNE) ZGROMADZENIE #BURATEAM
Oczywiście już dawno wszyscy wiedzieliśmy, że słowo „walne” nie pochodzi od bicia się ani od walenia głową w mur, tylko od ważności.
Walne – ważne.
Myślimy, że kiedyś w dawnych, takich PREHISTORYCZNYCH czasach, ktoś, pisząc WAŻNE po prostu się pomylił i zamiast „ż” napisał „l”. Być może było też tak, że ten, kto pierwszy raz pisał o tym zgromadzeniu, nie wiedział, że WAŻNE pisze się przez „z” z kropką i nabazgrał to brzydko, celowo prowadzając ludzkość w błąd.
I my, ta ludzkość wprowadzona w błąd, musimy ten błąd powtarzać na wieki wieków.
Chociaż musiało się to wydarzyć już po tym, jak wynaleziono pismo, bo nie wiem, jak pismem obrazkowym na skale napisać „ważne”, i to z błędem.
– Słuchajcie, a czy to nasze zebranie będzie ważne? – zapytałem, przerywając swoje rozmyślania.
– A dlaczego ma nie być ważne? – zapytała Julka.
– Bo... bo nie ma wszystkich członków Bandy z Burej – powiedziałem nieśmiało.
– No tak – zgodził się Jurek.
Tymon wyjrzał przez okno.
– Maja już idzie! – zawołał.
– No to będziemy w komplecie. – Julka sie uśmiechnęła, równocześnie malując sobie usta czymś, co nie miało żadnego koloru, ale błyszczało się.
I wtedy właśnie do biblioteki weszła Maja.
A moje emocje znowu były czerwone. I nawet nie miały już tak dużo niebieskiego, tylko pomarańczowe, ale bez kropek.
– Dobrze, że jesteś – powiedziałem. – Bez ciebie nie mogliśmy zacząć walnego zgromadzenia.
Maja spojrzała na mnie pytająco.
– Musimy ustalić, kto będzie opowiadał tę historię.
– A nie ty? – zdziwiła się Maja.
Zrobiło mi się ciepło na sercu.
– Głosujmy!
***
WALNE (WAŻNE) ZGROMADZENIE #BURATEAM
Protokół zgromadzenia #burateam
_W grudniu, po południu, w bibliotece odbyło się zgromadzenie członków #BURATEAM_
PORZĄDEK OBRAD:
_1. Zrobiliśmy porządek, pani Frania nawet miotłą odkurzyła pajęczyny z sufitu, a pani Franciszka wtrąciła się i powiedziała, że w porządku obrad nie chodzi o to, by było posprzątane, tylko o kolejność. Dorośli to lubią sobie wszystko utrudniać! Zupełnie nie wiadomo, dlaczego kolejność nazywają porządkiem. Ale faktem jest, że mama Julki przed zebraniami też robi porządek, przynajmniej po tej stronie kuchni, którą widać przez kamerę._
_1. Sprawdzenie obecności (wszyscy obecni)._
_2. Głosowanie, TAJNE, w sprawie tego, kto ma opowiedzieć TĘ HISTORIĘ._
_4. Koniec obrad._
_5. Jak będzie godzina 15:00, odbędzie się herbatka z panią Franciszką (mimo iż teraz rządzi król Karol, a nie królowa, to pani Franciszka wciąż podtrzymuje tę herbacianą tradycję)._
_6. Oficjalne liczenie głosów. Ogłoszenie zainteresowanym wyników głosowania (pani Frania wszystkich poinformuje, jak tylko odłoży miotłę i policzy głosy, mimo iż z miotłą wygląda groźniej i dostojniej)._
_7. Pytanie dodatkowe: Co to jest „es-pi-ef”? Pani Frania mówi, że to krem, którym trzeba się smarować, kiedy się wychodzi na dwór. W razie czego._
_No właśnie. W razie czego?_
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------