- W empik go
Bankier anarchista - ebook
Bankier anarchista - ebook
Napisana w formie dialogu satyra, której bohaterem jest bankier o anarchistycznych, jak twierdzi poglądach. „Pracowałem, walczyłem, zarabiałem pieniądze; pracowałem jeszcze bardziej zawzięcie, walczyłem jeszcze bardziej zawzięcie, zarabiałem jeszcze więcej; zarabiałem w końcu mnóstwo pieniędzy. Nie przebierałem w środkach – wyznaję ci, mój drogi, że nie przebierałem w środkach – stosowałem wszystkie chwyty: spekulacja, oszustwa finansowe, nawet nieuczciwa konkurencja. Co mi tam! Zwalczałem fikcje społeczne, niemoralne i przeciwne naturze w najwyższym stopniu i miałem się oglądać na środki?!” – mówi bohater.
Kategoria: | Nauki społeczne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 83-89143-60-7 |
Rozmiar pliku: | 969 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był jednym z najbardziej oryginalnych pisarzy europejskich a jednocześnie niezwykłą postacią. Chociaż miał wielu przyjaciół, żył w samotności i nie założył rodziny Był bardzo pracowitym autorem, a zżerająca go gorączka twórcza okazała się za silna jak na jednego człowieka i jedną osobowość. Dlatego uruchomił swoje „inne ja”, artystyczne „alter ega” – heteronimy. Jego największe dzieła stworzyli nie istniejący pisarze, którym nadał życiorysy, uczucia i przemyślenia.
Guru modernistów
Fernando Pessoa urodził się 13 czerwca 1888 roku w Lizbonie. Kiedy miał pięć lat zmarł jego ojciec, Joaquim de Seabra Pessoa. W 1894 roku rodzinę dotknęło kolejne nieszczęście: śmierć zabrała Jorge'go, młodszego brata Fernanda. Chłopiec miał zaledwie rok. W tym samym roku owdowiała matka przyszłego pisarza, Maria Magdalena Pinheiro Nogueira, związała się z wojskowym, Joao Miguelem Rosą. Wkrótce został on mianowany konsulem rządu Królestwa Portugalii w Durbanie w Afryce Południowej. Wyjechał, żeby objąć nowe stanowisko a pani Pessoa zabrała syna i pojechała za nim. W Durbanie Fernando uczęszczał do angielskiej szkoły. Szybko opanował język Szekspira i Byrona w stopniu komunikatywnym, a już po paru latach znał go jak swój ojczysty. To właśnie po angielsku zaczął pisać swoje pierwsze utwory poetyckie. Janina Z. Klawe w znakomitym eseju pt. „Fernando Pessoa, czyli bliskość tego, co nieznane”, opublikowanym w „Poezji” w 1990 roku (nr 1-2) podaje, że pierwszy wiersz powstał w 1901 roku. Natomiast autorka kroniki życia i twórczości Pessoy, Monika Rawska (ten sam numer „Poezji”) jako rok jego „pierwszych prób poetyckich w języku angielskim” wymienia 1899. Nie jest to zresztą szczególnie istotne. Zgódźmy się, że Pessoa zaczął pisać wiersze jako młody chłopak, 11- lub 13-latek, na przełomie XIX i XX wieku.
„Po portugalsku niewiele wierszy napisał w tym okresie: poemat liryczny w 1902 roku (podczas krótkiego pobytu na Azorach), glosy do kilku sentencji, wyrażające tęsknotę za krajem, a poza tym kilka tekstów prozą na temat nauczycieli i kolegów w Durban High School. Po angielsku kilka historyjek i – co ciekawsze – esej o Macaulayu, który wydrukowano w gazetce szkolnej w 1904 roku. Zapowiadał on przyszłe pisma krytyczne poety, których pozostawił wielką ilość” – czytamy w tekście Janiny Z. Klawe.
W sierpniu 1901 roku Pessoa po raz pierwszy od pięciu lat znalazł się znowu w ojczyźnie. Po półrocznym pobycie w Portugalii wyjechał ponownie do Durbanu, gdzie podjął naukę w brytyjskiej szkole handlowej. Wykształcenie tam zdobyte posłuży mu jako środek do zarabiania na chleb do końca życia. Jak dowodzą przykłady wielu ludzi pióra, także Polaków, poeci potrafią chodzić z głową w chmurach przy jednoczesnej, nader praktycznej, umiejętności stania obiema nogami mocno na ziemi. Po powrocie do Lizbony na stałe Pessoa podejmie pracę właśnie w firmie handlowej, w której zostanie korespondentem. Nieodzowne w tej pracy będą dwa czynniki: wiedza jaką wyniósł z Commercial School oraz doskonała znajomość języka angielskiego, ujawniająca jego autentyczne, lingwistyczne zdolności. W grudniu 1903 roku poeta został przyjęty na studia na brytyjskim Uniwersytecie Przylądka. Jego pisemna praca egzaminacyjna okazała się tak dobra, że przyznano mu za nią nagrodę królowej Wiktorii. Jednak po półtorarocznej edukacji Pessoa zmienił życiowe plany i zdecydował się na powrót do Portugalii. W Lizbonie wstąpił na wydział filologiczny miejscowego uniwersytetu. Ale i na tej, macierzystej przecież, uczelni też nie mógł się zaklimatyzować. Porzucił studia i postanowił założyć drukarnię. Plany te zakończyły się fiaskiem. W 1908 roku podjął pracę we wspomnianej firmie handlowej jako autor listów do zagranicznych kontrahentów. Wkrótce rozpoczyna publikowanie swoich esejów i artykułów na tematy literackie. Nawiązuje współpracę z „A Aguia” („Orzeł”), organem grupy „Renascenca Portuguesa” („Odrodzenie Portugalskie”). Na łamach tego pisma zamieszcza m.in. cykl artykułów na temat nowej poezji portugalskiej. Zaprzyjaźnia się z poetą, Mario de Sa Carneirą. Przyjaźń ta potrwa do 1916 roku, kiedy to Sa-Carneira popełni w Paryżu samobójstwo. Pisze wiersze, dramaty i nowele posługując się językiem portugalskim oraz angielskim. Na przykład, po portugalsku powstają: dramat „Marynarz” oraz poemat „Trzęsawiska”, a po angielsku poemat „Epithalamium”. W 1914 roku zrywa z grupą „Renascenca Portu-guesa”. W tym samym roku powstają jego najważniejsze he-teronimy: Alberto Caeiro, Ricardo Reis i Alvaro de Campos. Nie są to tylko pseudonimy, gdyż poeta każdego z nich wyposaża w – fikcyjne, rzecz jasna – osobowości, życiorysy i dorobek twórczy. Na swój użytek oraz użytek czytelników tworzy nierzeczywiste (urojone? wysymulowane?) postaci żyjące pozornie w sposób całkowicie niezależny od swojego twórcy. Zresztą do problemu heteronimów jeszcze powrócimy
Pessoa wiąże się z kolejnymi pismami. Są to m.in. „Exilio” („Wygnanie”) i „Centauro” („Centaur”). Zamieszcza na ich łamach poematy „Marynarz” i „Niedorzeczna godzina”, wiersze „Skośny deszcz”, „Palarnia opium”, „Oda morska” i „Oda triumfalna” oraz cykl sonetów „Droga krzyżowa”. Jest aktywnym i znanym działaczem oraz animatorem lizbońskiego środowiska literackiego. Zostaje inspiratorem i przywódcą duchowym artystów modernistycznych. Razem z grupą przyjaciół zakłada awangardowe czasopismo „Or-pheu” („Orfeusz”). Pismo propaguje nowe, znane już w innych krajach Europy (jest rok 1915), trendy artystyczne, takie jak kubizm, surrealizm, futuryzm, imażynizm. Pessoa zamieszcza w nim m.in. wiersz ku czci Walta Whitmana, amerykańskiego poety, którego uważał za swojego mistrza i pioniera awangardy Pierwszy numer „Orpheu” odnosi sukces w aurze skandalu. Większość literatów i krytyków portugalskich okazuje się na tyle konserwatywna intelektualnie, że ciska gromy na nowy tytuł i jego twórców. Dla czasopisma, Pessoy i jego kolegów jest to świetna reklama. Stają się obiektem zainteresowania prasy. To nieważne, że to zainteresowanie ma przeważnie charakter napastliwy. Z czasem liczba nielicznych zwolenników będzie się rozrastać. Nie stanie się to jednak za sprawą „Orpheu”, który po wydaniu drugiego numeru plajtuje. Na przygotowany numer trzeci nie ma już pieniędzy. Wydawca Antonio Ferro wycofuje się, a Mario de Sa Carneira, najbliższy przyjaciel i powiernik Fernanda, nagle rozstaje się z tym światem. Dla przyszłego autora „Księgi niepokoju” jest to ciężki cios. Ale ponownie rzuca się w wir pracy literackiej. Dla periodyku „Portugal Futurista” („Portugalia Futurystyczna”) pisze manifest futurystyczny zatytułowany „Ultimatum”. Podpisuje go hete-ronimem – Alvara de Camposa. W języku angielskim wydaje tomik poetycki zawierający m.in. 35 sonetów. Książka natrafia na odzew w Wielkiej Brytanii. Pojawiają się recenzję na łamach „Timesa” i „Glasgow Heralda”. W 1921 roku ukazują się dwa kolejne zbiory anglojęzyczne: „English Poems
I i II" oraz „English Poems III”. Jego wiersze zamieszczają angielskie czasopisma (np. „The Athenaeum”). Coraz więcej pisze jednak w ojczystym języku. W lizbońskim piśmie „Contemporanea” („Współczesność”) zamieszcza mocno nasycone patriotycznymi uczuciami poematy: „Portugalskie morze” i „Lizbona ponownie odwiedzona”. W 1924 roku do spółki z poetą Ruyem Vazem zakłada pismo „Athena”, gdzie drukuje wiersze oraz szkice i eseje. Podpisuje je heteroni-mami. Pismo przestaje wychodzić w 1925 roku, po wypuszczeniu na rynek pięciu numerów.
W 1929 roku na łamach pisma „Presenca” („Obecność”) zamieszcza po raz pierwszy fragment „Księgi niepokoju”, autorstwa heteronima Bernarda Soaresa. Inne jego utwory z tego okresu to m.in. „Sklep tytoniowy” i „Bezkrólewie”. W 1934 roku ukazuje się jego jedyna, wydana za życia, książka w języku portugalskim. Jest nią „Przesłanie” („Mensagem”), tom poezji przypominającej wielkie postaci z historii Portugalii i dzieje tego kraju będącego kiedyś „panem mórz”. Dzieło zostaje wyróżnione przez Sekretariat Propagandy Narodowej. 30 listopada 1935 roku Pessoa umiera w szpitalu. Chyba nie bał się śmierci, skoro w podpisanym własnym nazwiskiem wierszu „Śmierć według mnie”, zamieścił takie słowa:
Śmierć według mnie to zakręt drogi.
Umrzeć – wymykać się spojrzeniu.
Słucham i słyszę jak odchodzisz,
Trwając jak ja przy swym istnieniu.
Ziemia jest przecież z nieba cała.
Kłamstwu wszak nikt nie uwił gniazda.
Każdy tu kiedyś się odnalazł
Swiadom, że droga w krąg i prawda
(przeł. Grażyna Misiorowska, „Poezja”, nr 1/1990)
Na krótko przed śmiercią, w liście do Adolfa Casaisa Monteiry, wyjaśnia genezę i znaczenie heteronimów. Pozostawia po sobie kufer pełen rękopisów Obliczono, że były nim 27 543 zapisane kartki. Jeszcze do dzisiaj nie wydano ich wszystkich, chociaż stopniowo publikowana spuścizna po autorze przyniosła mu uznanie w wielu krajach, a w Portugalii zaszczytne miano – bagatela! – największego poety narodowego. W 1985 roku zwłoki Pessoy przeniesiono do XVI-wiecznego kościoła hieronimitów w Lizbonie, gdzie spoczął obok największych bohaterów portugalskiej historii i literatury: podróżnika Vasco da Gamy oraz poety Luisa de Camoesa.
Miał rację kiedy mówił, że troskę o spuściznę pozostawia potomnym. Sam nie dbał zbytnio o publikację utworów. Zżerała go gorączka tworzenia. I potomni nie zawiedli go, a może – nie zawiedli „ich”? Bo przecież Fernando Pessoa to także odrębne osobowości: Alberto Caeiro, Ricardo Reis, Alvaro de Campos, Bernardo Soares – żeby wymienić te najważniejsze „rozdwojenia jaźni”. A może była to po prostu sprytna, a zarazem dość oryginalna mistyfikacja? I my, na polskim gruncie, mieliśmy swoisty heteronim w osobie Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Autor „Zaczarowanej dorożki”, na początku lat 20., będąc studentem Wydziału Filologii Angielskiej Uniwersytetu Warszawskiego, napisał rozprawę semestralną o twórczości dawnego poety angielskiego Morrisa Gordona Cheatsa. Przedstawił jego utwory, napisane w kunsztownej, starej angielszczyźnie oraz dokładną biografię. Sęk w tym, że… żaden M.G. Cheats nie istniał! Heteronim ten drogo kosztował Gałczyńskiego, bo relegowano go z uczelni.
W obcych skórach
„Znów (…) spaceruję po tych samych uliczkach dzielnicy Baixa, które Bernardo Soares nazywał swoim wszechświatem. Mam wrażenie, że od czasów bohatera »Księgi niepokoju» Fernanda Pessoy, a więc od ponad pół wieku, nie zmieniło się tu wiele. Te same domy, stare szyldy, krzyki przekupek i sprzedawców losów, zgrzytające tramwaje. Staram się nie zauważać nieuniknionych przejawów nowoczesności. Wyobrażam sobie, że jest, powiedzmy rok 1930, zaczyna się normalny lizboński dzień i za chwilę ujrzę lekko przygarbioną, szczupłą sylwetkę mężczyzny o smutnej twarzy, zdążającego do pracy. Kierowany tą myślą, skręcam w ulicę Złotników”.
Tak pisał w 1989 roku miłośnik twórczości Pessoy, Cezary Długosz, w swoim lizbońskim dzienniku, opublikowanym we fragmencie w „Twórczości” (nr 11/1990). Zobaczmy jednak kim był ów przygarbiony mężczyzna o smutnej twarzy. Długosz wyjaśnia to już w kolejnych zdaniach.
„To tu właśnie Bernardo Soares wynajmował skromny pokój na najwyższym piętrze i pracował w małej kompanii handlowej jako pomocnik księgowego. Na tej ulicy miał wszystko, czego potrzebował – fryzjera, podrzędną gospodę i kilku znajomych. Jego życie toczyło się ustalonym trybem codziennych czynności i w niczym nie przypominało wielkich postaci, które stanowiły i stanowią o wartości portugalskiej kultury”.
Autor wspomnień pisze dalej:
„Z murów zamku św. Jerzego patrzę w dół. Pode mną Baixa – Dolne Miasto – o powierzchni niezbyt wielkiej jak na centrum europejskiej metropolii. Na tym jednakże skrawku żył Bernardo Soares. Stamtąd widział nie tylko dachy domów i zamkowe wzgórze, widoczne dla wszystkich. W sobie jedynie właściwy sposób nazywał i opisywał zjawiska zachodzące w lizbońskim krajobrazie, obserwował ludzi, rozmawiał ze świetlnymi refleksami i z półcieniami. Tak, właśnie z nimi, gdyż one stanowiły antidotum na jego samotność. Stamtąd jego niezwykła wyobraźnia wyruszała do najodleglejszych zakątków Ziemi w poszukiwaniu spokojnych portów. Jest to bardzo portugalskie. Ten mały naród zawsze był zwrócony twarzą do oceanu i plecami do Europy”.
Bernardo Soares to oczywiście heteronim, jeden z kilku, jakie powołał do życia autor „Księgi niepokoju”. To w kawiarence przy ulicy Złotników „Fernando Pessoa kazał Soaresowi spędzać długie godziny na rozmyślaniach nad sensem wszechrzeczy”. Zobaczmy, jak starannie zbudował pisarz swój heteronim. Zadbał o detale psychologiczne i topograficzne, obarczył postać duchową głębią i egzystencjalnym niepokojem. Tak samo było z innymi heteronimami. Wymieńmy najważniejsze, a więc Alberto Caeirę, poetę wierszy bukolicznych, portugalskiego Wergiliusza; Alvara de Campos, futurystę buntownika; Ricardo Reisa, autora ód, poetę „pogańskiego”; i wreszcie „autora” „Księgi niepokoju”
– Bernardo Soaresa, introwertycznego samotnika. Każda z tych fikcyjnych osobowości była częścią ich twórcy, każda personifikowała jego własne, pozostające w sprzeczności
– albo raczej współistniejące jako elementy jednej całości – cechy skomplikowanego i bogatego jestestwa Pessoy. A heteronimów, tyle że rzadziej używanych, było więcej.
Oczywiście każdy pisarz na całym świecie buduje osobowości swoich literackich bohaterów, każąc im żyć w określonym otoczeniu, działać i rozmyślać. W odróżnieniu jednak od innych autorów, portugalski twórca uwiarygodnił te fikcyjne postaci w stopniu nie spotykanym w innych literaturach. Podpisując ich nazwiskami swoje dzieła i prezentując ich biografie oraz dorobek twórczy, dokonał mistyfikacji na niespotykaną w poprzednich okresach literackich skalę. A przede wszystkim zjednoczył się z nimi emocjonalnie… Po co to robił?
Zobaczmy, jak on sam to wyjaśnił we wspomnianym już liście do Adolfa Casalsa Monteiry, z 1935 roku. Nie ma powodu wątpić w jego szczerość, tym bardziej, że było to wyznanie niemal na łożu śmierci.
„Przyczyną powstania moich heteronimów jest głęboka histeria, która we mnie tkwi. Nie wiem, czy jestem zwykłym histerykiem, czy też słuszniej będzie nazwać mnie histero-neurastenikiem. Skłaniam się ku tej drugiej hipotezie, bowiem występują u mnie zaniki woli, których nie obejmuje rejestr symptomów histerii jako takiej. Tak czy owak, umysłowe pochodzenie moich heteronimów związane jest z organiczną i stałą tendencją do rozdziału osobowości i symulowania. Te zjawiska – na szczęście dla mnie i dla innych – uzmysłowiły się we mnie – to znaczy nie pojawiają się w moim życiu codziennym, zewnętrznym, w kontaktach międzyludzkich, ujawniają się natomiast wewnątrz mnie i żyję z nimi sam na sam. Gdybym był kobietą – u kobiet histeria objawia się napadami lub czymś w tym rodzaju – każdy wiersz Alvara de Camposa (tego mojego najbardziej histerycznego histeryka) byłby alarmem dla sąsiadów. Ale jestem mężczyzną – u mężczyzn histeria przejawia się głównie w sferze umysłowej – dlatego wszystko kończy się spokojem i poezją”.
Pierwsze heteronimy wspomina następująco:
„…Chciałem zrobić kawał memu przyjacielowi Sa-Carneirowi, wymyślając poetę bukolicznego, z rodzaju tych skomplikowanych, i zamierzałem mu go przedstawić jako osobę realną, już nie pamiętam jak i w jakich okolicznościach. Spędziłem kilka dni na opracowywaniu poety, ale nic nie wymyśliłem. W dniu, w którym ostatecznie zrezygnowałem – było to ósmego marca 1914 – zbliżyłem się do wysokiej komody i schwyciwszy papier zacząłem pisać na stojąco, tak jak zwykle piszę, gdy jest to możliwe. I napisałem ponad trzydzieści wierszy, jeden po drugim, będąc w pewnego rodzaju ekstazie, której istoty nie potrafiłem określić. Był to dzień triumfu w moim życiu, który już nigdy mi się nie zdarzy. Otworzyłem tytułem „Pasterz stad”. A to, co potem nastąpiło, było pojawieniem się we mnie kogoś, kogo od razu nazwałem Albertem
Caeiro. Proszę mi wybaczyć absurdalność zdania: pojawił się we mnie mój mistrz. Było to pierwsze wrażenie, jakie odniosłem. I gdy tylko skończyłem tych ponad trzydzieści wierszy, natychmiast wziąłem inny papier i napisałem, także jeden po drugim, sześć wierszy składających się na „Skośny deszcz” Fernanda Pessoa. Natychmiast i do końca… Był to powrót Fernanda Pessoa Alberta Caeira do samego Fernanda Pessoa. Lub raczej była to reakcja Fernanda Pessoa na jego nieobecność podczas istnienia Alberta Caeira" (tłum. Grażyna Misiorowska, „Poezja” nr 1-2/1990).
Ezoteryczny i ironiczny
Na czym polega wielkość Pessoy, uznanego przez rodaków za największego poetę Portugalii? Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka prosta. Nawet krytycy portugalscy nie są zgodni co do rzeczywistej wartości jego wciąż odkrywanych dzieł. W innych krajach zdania są także podzielone, chociaż nie brakuje pełnych zachwytu ocen spuścizny po tym twórcy. U nas pisarz ten jest prawie nieznany, bo chociaż wydano „Księgę niepokoju” oraz jego przewodnik po ukochanej Lizbonie, to nazwisko to nic nie mówi przeciętnemu, wykształconemu Polakowi.
Twórczością Pessoy zachwycał się Cezary Długosz. W cytowanym już artykule z „Twórczości”, Długosz dał świadectwo swojemu entuzjazmowi pisząc – m.in.:
„Lecz na szczęście, takich jak ja jest na całym świecie więcej. Od 1982 roku, czyli od momentu ukazania się pierwszego wydania portugalskiego »Księga« doczekała się przekładów na hiszpański, francuski, włoski, niemiecki, angielski, węgierski. (…) krytycy, którzy zżymali się na kolejne odkrycie pism z niewyczerpanej spuścizny literackiej Fernanda Pessoy, byli rozczarowani i znudzeni.