Barwy Mazur. Tom 2 - ebook
Barwy Mazur. Tom 2 - ebook
Kontynuacja bestsellera "Zapach Mazur". Opowieść o ludziach, którym przyszło żyć w świecie nienawiści i pogardy dla drugiego człowieka. Kontynuacja losów bohaterów „Zapachu Mazur”- Julianny, Krzysztofa, Trudy… Obraz współczesnych Mazur przeplata się tu z dramatycznymi wydarzeniami schyłku Prus Wschodnich. Rok 1945 dla mieszkańców Prus Wschodnich wcale nie oznacza końca wojny. Wkroczenie Armii Czerwonej przewartościowuje cały dotychczasowy świat. Zaczyna się rozpaczliwa ucieczka ludności cywilnej w stronę Zalewu Wiślanego. Siostry, Anna i Truda, za wszelką cenę pragną przeżyć wojenną zawieruchę. W ich codzienną rzeczywistość wpisany jest strach, upokorzenie i krzywda. Aby przetrwać, muszą nauczyć się życia na nowo. Otoczone systemem okołowojennych pułapek, wyznaczają sobie nowe priorytety, uczą się różnych oblicz ludzkich, podejmują trudne decyzje. Robią to, aby żyć, tak zwyczajnie, jak młode kobiety, aby kochać i być kochanymi. Dokąd zaprowadzą Annę podziemne korytarze? Kim będzie dla niej jasnowłosy mężczyzna? Czy połączy ich uczucie? Czy Truda odnajdzie swoje szczęście w Barwinach? W cyklu ukazały się: Zapach Mazur. Tom 1 Barwy Mazur. Tom 2 Dotyk Mazur. Żółty kajet. Część 1 Dotyk mazur. Pożegnanie. Część 2
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-67024-51-8 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 37 i pół
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
ROZDZIAŁ 51
ROZDZIAŁ 52
ROZDZIAŁ 53
ROZDZIAŁ 54
ROZDZIAŁ 55
ROZDZIAŁ 56
ROZDZIAŁ 57
ROZDZIAŁ 58
EPILOG
PodziękowaniaPROLOG
Listopadowy dzień wstał mglisty i ciepły. Padające ostatnio deszcze rozpulchniły ziemię, a nawracające wichury wciąż powodowały szkody i awarie prądu. Liście jeszcze nie opadły z drzew, w dalszym ciągu ciesząc oko wielobarwną mozaiką. Pewnie za kilka dni albo tygodni, jak chwyci pierwszy mróz, całkiem zostaną ogołocone z kolorowej szaty. Ptaki dawno już odleciały i ciszej zrobiło się w koronach drzew.
Port Lotniczy Olsztyn-Mazury1 nie wiadomo, dlaczego miał w nazwie Olsztyn, skoro był usytuowany w środku lasu, sześćdziesiąt kilometrów od stolicy regionu. Mieszkańcy i samorządowcy od wielu lat zabiegali o to, by dawne lotnisko wojskowe przekształcić w pasażerski port lotniczy. Rozmowy i spotkania, przekształcenia, zdobywanie licencji, podpisywanie umów trwały ponad dwie dekady, ale zakończyły się pełnym sukcesem. W pobliżu miejscowości Szymany powstało piękne i nowoczesne lotnisko. Nie było duże, ale za to bardzo ładne. Architekt zaprojektował budynek terminalu, wkomponowując charakterystyczne dla regionu elementy z drewna i kamienia imitujące mazurską zabudowę, pomosty na jeziorach czy korony drzew.
Jakiś czas temu port lotniczy w Szymanach przeżywał wielki medialny szum. Wszystkie środki masowego przekazu o nim mówiły i pisały, a mieszkańcy regionu z zapartym tchem śledzili wszelkie informacje dotyczące kierunków lotów i wypełniali internetowe ankiety na temat tego, gdzie chcieliby podróżować. Byli dumni, bo wreszcie mieli swoje okno na świat. Nie cały czas jednak lotnisko cieszyło się dobrą opinią. Kilka lat temu mieszkańcy Mazur i całego kraju, ba, nawet całego świata, obiegła szokująca wiadomość, że na lotnisku w Szymanach, wówczas jeszcze wojskowym, lądował amerykański samolot przewożący terrorystów mających powiązania z zamachami z 11 września. Co więcej, więźniowie ci mieli być przewożeni do tajnej szkoły szpiegów, której siedziba mieściła się w okolicach Szczytna.
Pomimo wczesnej pory w hali lotniska przebywało już kilkadziesiąt osób. Nie panował tu zwykły harmider ani zamieszanie związane z podróżami, powitaniami czy rozstaniami. Pasażerowie siedzieli na ławkach i kanapach. Niektórzy drzemali, co chwila nerwowo otwierając oczy w obawie, aby nie przegapić otwarcia bramek kontroli bezpieczeństwa. Niektórzy czytali, kilka osób niespokojnie spacerowało.
Na jednej z nieprzyjemnie ziębiących ciało ławek siedziała Gertruda Skrocka z Julianną Skrocką, byłą żoną swojego wnuka. Pomimo tego, że w świetle prawa nie stanowiły rodziny, to obydwie czuły inaczej. Od pierwszego dnia swojej znajomości połączyła je jakaś niewidzialna więź. Jedna myślała o drugiej, martwiły się o siebie nawzajem, troszczyły o swoje potrzeby. To, że Julianna od dawna była rozwiedziona z wnukiem Gertrudy, nie stanowiło dla starszej kobiety żadnego problemu. Sprawiedliwie oceniła jego postępowanie względem własnej żony i syna, po latach wybaczyła mu jego niewdzięczność względem niej samej, pogodziła się, że już go nie ma przy niej i zakochała się bez pamięci w Julce.
– Mogłyśmy jechać autobusem – szepnęła Truda, bardziej jednak do siebie niż do Julki.
Ta spojrzała zaniepokojonym wzrokiem na starszą panią. Sama miała ogromne obawy przed podróżą samolotem, bo też nigdy wcześniej nie latała. Jej wyprawy ograniczały się do autobusów i pociągów, a w ciągu kilku ostatnich lat – samochodu.
Staruszka, pomimo wysokiego wzrostu, siedziała skulona na swoim miejscu, sprawiając wrażenie mniejszej i drobniejszej, niż była w rzeczywistości. Siwe, prawie białe włosy wymykały się spod szarego beretu naciągniętego nisko na czoło, a niebieskie oczy z lękiem spoglądały przed siebie. Julka położyła ciepłą dłoń na jej pomarszczonej i oznaczonej siatką błękitnych żyłek ręce.
– Niech babcia się nie boi. Za półtorej godziny będziemy na miejscu.
Truda pokiwała głową, a jej wzrok znów zaczął błądzić dookoła. Bez zbytniego zainteresowania przyglądała się współpasażerom lecącym w tym samym kierunku. Niedaleko nich, w pasażu, usytuowana była niewielka kawiarnia, z której dochodził wspaniały zapach świeżo parzonej kawy. Niektórzy pasażerowie, w oczekiwaniu na lot, delektowali się mocnym espresso i świeżymi rogalikami z marmoladą. Nagle spojrzenie staruszki zatrzymało się na wielkiej, ponad dwumetrowej, aluminiowej rzeźbie, wkomponowanej w centralny punkt hali. Wpatrywała się w nią chwilę ze zmarszczonym czołem, jakby zastanawiała się, czy coś sobie przypominała. Julka popatrzyła w tym samym kierunku. Trzy srebrzyste ptaki stały skupione blisko siebie, z rozłożonymi do lotu skrzydłami i otwartymi do krzyku dziobami.
– Żurawie… – wyszeptała Truda.
W tym samym momencie zadzwonił telefon Julki. Minęła chwila, zanim wyciągnęła go z torebki. Spojrzała na wyświetlacz, ale przychodzący numer był nieznany. Zawahała się, po czym przycisnęła zieloną słuchawkę.
– Słucham… – powiedziała, na co w odpowiedzi usłyszała tylko kilka urywanych słów, których w ogóle nie zrozumiała. – Halo – powtórzyła głośniej, ale połączenie zostało zerwane.
– Krzyś? – zapytała Truda.
Julka jednak nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdyż z głośników popłynął kobiecy głos:
– Pasażerów odlatujących do Hamburga zapraszamy do kontroli bezpieczeństwa.
------------------------------------------------------------------------
1 http://mazuryairport.pl/ROZDZIAŁ 1
Hamburg, obecnie
Anna nie posiadała się z radości. Dreptała po pokoju w tę i z powrotem, splatała i rozplatała dłonie, co chwilę klaskała w nie, głośno się śmiejąc. Nie mogła uwierzyć, że znów ma siostrę dla siebie. Spoglądała rozpromienionym wzrokiem w jej oczy, tym samym szukając radości w jej spojrzeniu. Truda siedziała w dużym, wyściełanym miękką tkaniną fotelu, onieśmielona nowym miejscem. Anna – niby ta sama, ale jakże inna. Energiczna, pewna siebie, można rzec despotyczna. Zarówno Helmut, jej syn, jak i wnukowie Herbert i Klaus byli wpatrzeni w nią jak w obrazek i bez jednego słowa sprzeciwu wypełniali wszystkie jej prośby i żądania.
Mieszkała w niewielkim, ale bardzo urokliwym domku na obrzeżach Hamburga, w dzielnicy Altes Land. Altes Land, jak tłumaczyła staruszka, był terenem zasiedlonym w dwunastym wieku przez osadników z Holandii. Była to bardzo piękna dzielnica, w której przeważała zabudowa szachulcowa. Dodatkową cechą charakterystyczną dla tego miejsca były stare, ozdobne wrota wjazdowe, zachowane przy niektórych posesjach. Tereny te od zawsze kusiły amatorów świeżych jabłek, gdyż za każdym budynkiem w dzielnicy rozciągały się ogromne połacie sadów owocowych. Prawie wszyscy mieszkańcy zajmowali się uprawą jabłoni. Tak też było w przypadku Anny. Wcześniej, wspólnie z nieżyjącym już mężem, z miłością doglądali jabłoni rosnących za ich domem, później interesem zarządzał Helmut, a od kilku lat starszy z wnuków – Klaus. Dom jednak niezmiennie pozostawał w rękach Anny. Prawie trzydzieści lat temu, przekazując sady synowi, oznajmiła, że pozostanie jego właścicielką aż do śmierci. Dopiero jak umrze, rodzina będzie mogła przejąć zarządzanie nim. Staruszka absolutnie nie wtrącała się w kierowanie pracami w sadach, chociaż uwielbiała spacerować pośród drzew i wdychać zapach kwiatów wiosną i owoców jesienią. W domu jednak to ona była gospodynią. Nie pozwalała synowej ani synowi zmieniać choćby najdrobniejszych elementów stanowiących wystrój jej mieszkania, które urządzała wspólnie z Wernerem. Wygląd jej lokum nie zmienił się prawie wcale od śmierci męża, a nawet chyba od momentu, kiedy kupili ten dom. Salon był niewielki, ale bardzo przytulny. Tradycyjny drewniany kredens, kanapa wyściełana miękką tkaniną, okrągły stół z krzesłami i tapeta w kwiatowy wzór sprawiały wrażenie funkcjonalności pomieszczenia. Wszystko miało tu swoje przeznaczenie, nie było niczego zbędnego. Jednocześnie dodatki w postaci poduszek, ciężkich zasłon, ramek z fotografiami czy świeczników dopełniały całość, czyniąc ją miłą dla oka. Również inne pomieszczenia w domku Anny harmonizowały stylistycznie z salonem. Wnętrza były urządzone ze smakiem, ale bez zbytniego przepychu. Królowała tu tradycja, jednakże nie brakowało również akcentów nowoczesności, zwłaszcza w kuchni.
– Lubię czasem coś ugotować, więc Helmut z Sophie obdarowują mnie różnymi urządzeniami kuchennymi – mówiła Anna.
Julka zauważyła wiele starych zdjęć wyeksponowanych w całym domu.
Przedstawiały one różne osoby w ważnych sytuacjach życiowych: śluby, chrzciny, uroczystości rodzinne. Starała się odgadnąć, która z postaci to Werner, ale wśród dużej ilości fotografii ciężko jej było dokonać prawidłowego wyboru. Pomyślała sobie, że na pewno zapyta Annę o męża. Oprócz zdjęć jej uwagę przykuły liczne obrazy wiszące na ścianach i porcelanowe talerze wystawione na kredensie w specjalnych stojakach. Z zamyślenia wyrwał ją głos Anny:
– Chodź do nas, Julka!
Trochę nieprzytomnym wzrokiem spojrzała w stronę sióstr. Siedziały obok siebie na kanapie, dzierżąc w dłoniach kubki z herbatą.
Julka posłusznie przycupnęła na jednym z krzeseł. Po podróży czuła się trochę znużona, ale nie miała odwagi powiedzieć, że chciałaby chwilę odpocząć. Siostry, mimo podeszłego wieku, trzymały się dzielnie, nie okazując zmęczenia ani złego samopoczucia.
– Jak się babcia czuje? – Spojrzała zatroskanym wzrokiem na Trudę.
Ta zaś roześmiała się, dając lekkiego kuksańca Annie.
– Ja to na potańcówkę mogę zaraz pójść, ale ty wyglądasz trochę blado… Źle się czujesz?
– Nie, po prostu wstałam wcześnie, a zresztą w nocy budziłam się co chwilę, bo bałam się, żebyśmy się nie spóźniły na samolot. – Wzięła ze stołu kubek z zimną kawą i napiła się.
– Dobrze, że zrobili wam to lotnisko w Szymanach. – Anna podniosła się ze swojego miejsca, podreptała do kuchni, aby za chwilę wrócić z talerzykiem zbożowych ciasteczek. – Trudi nie przyjechałaby tutaj pociągiem czy autobusem, a tak w półtorej godziny jesteście na miejscu.
– Pani Anno… ciociu – poprawiła się Julka, czerwieniąc się – babcia była gotowa jechać autobusem, żeby tylko móc się zobaczyć z ciocią, ale Krzysiek przekonał ją do lotu samolotem. Babcia długo nie mogła się zdecydować, ale jakoś poszło.
– Cieszę się i muszę mu za to podziękować. Na kolacji spodziewam się Helmuta z Sophie. Nie wiem, czy chłopcy też będą, oni są tacy zabiegani. Wciąż poza domem, pracują, mają swoje rodziny. – Anna pokręciła głową z dezaprobatą.
– Oj, zapomniałaś, jak my byłyśmy młode? Ja całe dnie pracowałam, żeby wiązać koniec z końcem, szczególnie jak Franek zginął. Kasia była malutka, a nikt mi nie pomagał… – Truda odchrząknęła, bo głos jej się na chwilę załamał.
– Da babcia spokój, to stare dzieje. – Julka odstawiła pusty kubek na stół.
Spojrzała pytającym wzrokiem na Annę, jakby chciała, żeby tamta przerwała tę rozmowę, ale ona najwyraźniej miała chęć dalej polemizować.
– No, a kto miał ci pomagać? Wiesz, jaka była rodzina Franka, jak ciężko było dogadać się z nimi… Zresztą mogłaś wtedy wyjechać do RFN-u z rodzicami, ale ty się uparłaś…
Truda podniosła głowę, drgnęła, a w jej oczach przez chwilę pojawiła się złość. Zaraz jednak nabrała powietrza i machnęła ręką.
– Uparłam się i nie wyszło mi to na zdrowie, ale już nie wypominaj mi tego. Wiem, że lepiej bym zrobiła, wyjeżdżając, ale czasu nie cofnę. Tak musiało być i koniec.
– Nie cofniesz czasu, pewnie, ale ta cała złość z rodziną Franka nikomu nie wyszła na zdrowie. – Anna powiedziała to nieco podniesionym głosem.
Julce zrobiło się nieprzyjemnie, że jest świadkiem nieporozumienia między siostrami. Pomyślała sobie w duchu, że mógłby już przyjechać Helmut z żoną.
– Ciociu, czy cioci synowa mówi po polsku? – Miała nadzieję, że może zażegna ich wymianę zdań.
– Sophie? Mówi, jej rodzice pochodzili ze Śląska, chłopcy też mówią.
– To dobrze, bo bałam się, że z nikim tu nie porozmawiam. – Julka ucieszyła się. Przed wyjazdem sprawdziła w Internecie podstawowe zwroty w języku niemieckim, ale mimo wszystko obawiała się, że będzie siedziała tu jak na przysłowiowym „tureckim kazaniu”.
Truda, trochę urażona, siedziała nieporuszona na kanapie. Tymczasem Anna, jakby zapomniała o tym, co przed chwilą powiedziała, poderwała się ze swego miejsca.
– Może już zrobię kolację, co? Trudi, jesteś głodna? – zaświergotała siostrze prosto w ucho.
Tamta westchnęła, ale lekko się uśmiechnęła.
– Poczekamy na Helmuta.ROZDZIAŁ 2
Hamburg, obecnie
Truda długo się nie gniewała na siostrę. Już po chwili nie pamiętała o przykrych słowach wypowiedzianych przez nią, gdyż właśnie przyszedł Helmut z Sophie. Helmut miał okazję poznać siostrę matki i jej wnuczkę, będąc w Barwinach, ale jego żona widziała je pierwszy raz. Siedziała nieco skrępowana, bojąc się odezwać po polsku, bo trochę kaleczyła ten język. Odkąd wyjechała z kraju, minęło już wiele lat, a ona nie miała okazji, żeby rozmawiać w języku polskim. Rodzice dawno poumierali, a wszyscy znajomi władali jedynie niemieckim.
– Cieszę się, że możemy się poznać. – Julka postanowiła jako pierwsza przełamać barierę.
Kobieta uśmiechnęła się i przygładziła siwe włosy.
– Ja też się cieszę, teściowa na was czekała bardzo. – Sophie bardzo starannie dobierała słowa, widać było na jej pulchnej twarzy wysiłek, jaki wkładała w przywoływanie do pamięci polskich słów. – Mówią na mnie Sophie.
– A ja jestem Julka. – Uściskały się, pokonując skrępowanie.
Julka miała nadzieję, że nawiąże się między nimi nić porozumienia. Pomimo dużej różnicy wieku, jaka je dzieliła, miały szansę się zaprzyjaźnić i porozmawiać. Julka w dalszym ciągu nie mogła wybaczyć Arturowi, że ona i Maciek tyle stracili. A przecież mogli mieć rodzinę…
– Byłaś już w Niemcach? – Sophie z trudem formułowała zdania.
– Nie, jestem tu pierwszy raz i z tego, co widziałam, jak jechałyśmy z lotniska, to bardzo tu ładnie. Zupełnie inaczej niż u nas, na Mazurach. Tyle tutaj pięknych domów, a lotnisko jakie duże! – Roześmiały się obydwie naraz. – A ty, Sophie, jeździsz do Polski? Masz tam jakąś rodzinę?
– Nie jeżdżę, ja już w Piekarach Śląskich nie mam rodziny. Wynieśliśmy się ze Śląska w pięćdziesiątych latach, ja wtedy byłam małą dziewczyną. Zamieszkaliśmy w Hamburgu, ojce tam dostali robotę, a ja z bratem chodziliśmy do szkoły. – Sophie trochę się rozluźniła, opowiadając o rodzinie. Przestała zwracać uwagę na słowa, które wypowiadała coraz swobodniej. – A ty, masz rodzinę, męża, dzieci?
Julka podniosła się ze swego miejsca, by pomóc Sophie nakryć do kolacji. Rozłożyła na stole piękny, biały obrus, po czym rozstawiła nakrycia dla pięciu osób. Sophie bez słowa ulokowała na środku srebrny, trzyramienny świecznik.
– Ciężko mi o tym mówić… Krótko byłam mężatką, bo Artur wyjechał zagranicę, zostałam sama z synem, przez wiele lat nie wiedziałam, że gdzieś istnieje babcia Truda. Gdybym ją wcześniej poznała, pewnie nasze życie potoczyłoby się inaczej. – Julka zastygła w bezruchu z plikiem nierozłożonych papierowych serwetek. – Jeszcze do niedawna mieszkałam pod Lublinem, ale jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności spotkałam się z Trudą, później… tak się wszystko poukładało, że zamieszkałam razem z nią…
Sophie pokiwała głową, starając się dobrze zrozumieć, co mówi Julka. Przypadła jej do gustu ta młoda kobieta. Czuła, że się z nią dogada.
– Wiem, teściowa mi opowiadała o tobie. – Spojrzała jej w oczy. – Nie widziały się z siostrą tyle czasu, aż wreszcie namówiłam ją, żeby pojechała do Polski. Ona wiele lat była pogniewana na Trudę. Mówię ci, ile razy opowiadała o twojej babci, jak się na nią złościła. Nie wiem, o co się pokłóciły, ale kiedy zachorował teść i doktor powiedział, że z dnia na dzień będzie z nim gorzej, to Anna się przestraszyła, że zostanie sama. Wtedy zaczęliśmy jej z Helmutem mówić, że ma jeszcze siostrę i żeby się z nią spotkała.
– I co? To wtedy Anna postanowiła przyjechać do Polski? – Julka zerknęła w otwarte drzwi kuchni.
Przy stole siedziały siostry, starannie wycierając ściereczkami kieliszki do wina i szklanki do wody. Potrawy na uroczystą kolację zostały przygotowane przez Sophie. Wystarczyło je podać.
– Nie, teść umarł trzy roki temu. Chorował…
– Na serce, Anna mówiła… – wtrąciła Julka.
Sophie potrząsnęła siwymi włosami, a jej pomarszczona twarz posmutniała. Usiadła nagle na fotelu, który niedawno zajmowała Truda. Położyła szorstkie dłonie na kolanach, chwilę gniotąc w palcach czarną spódnicę.
– Serce też miał chore, ale najbardziej to dokuczała mu głowa. – Ostatnie wyrazy Sophie wyszeptała, w obawie, aby Anna jej nie usłyszała.
– Głowa? Ale jak to? – Julka nie zrozumiała.
– Z dziesięć lat żył z tą… no… demencją. Był bardzo niedobry dla Anny, ale nie dlatego, że jej nie kochał, tylko to było z choroby. Pod koniec życia nie poznawał nas, miał swój świat, żył w nim. Teściowa to bardzo przeżywała, martwiła się o niego. A on, mówię ci, wciąż opowiadał o tym, co było kiedyś. Nie pamiętał, co jadł na śniadanie, kto go odwiedził, jak się nazywają wnuki, ale pamiętał jakieś szczegóły z młodych lat. – Sophie dyskretnie westchnęła.
Julka pomyślała, że musiała być bardzo związana z teściem.
– To było dla was bardzo trudne… – Julka objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło się zimno. – Zresztą dla Wernera też. Wojna była dramatem dla wszystkich, dla Trudy, Anny, ich rodzeństwa… Werner pewnie przeżył dużo więcej, przecież był na wojnie.
Sophie nagle gwałtownie prychnęła. Jakiś grymas wykrzywił jej twarz.
– Nie, Werner był bardzo krótko na wojnie! Nie walczył, tylko był wartownikiem, a zaraz potem wojna się skończyła. Nie wiem, co on tak tę wojnę wspominał!
Julka z zaskoczeniem spojrzała na Sophie. Nie spodziewała się, że kobieta tak zareaguje na jej słowa. Zresztą nie był to chlubny okres w życiu jej teścia ani żadnego innego Niemca.
– Wiem, że dla Anny i Trudy to też był trudny czas, późniejsze lata również nie rozpieszczały nikogo. Chociaż chciałoby się powiedzieć, że przeszłość należy zostawić za sobą, to chyba nie jest to proste. Latem, jak Anna była w Polsce, dowiedziałam się wielu strasznych historii z ich młodego życia i… muszę ci powiedzieć, Sophie, że nie życzyłabym tego najgorszemu wrogowi. I wiesz… Myślę jeszcze, że rozumiałabym Wernera i jego obsesje…
Sophie znów pokiwała głową i przeczesała palcami włosy. Po chwili jednak podniosła się i dyskretnie spojrzała w kierunku kuchni. Siostry w dalszym ciągu siedziały na swoich miejscach, o czymś cicho rozmawiając. Za oknem było już ciemno, a na jasno oświetlonym podjeździe widać było sylwetkę Helmuta, który kręcił się przy aucie.
– Pokażę ci coś, Julka. – Szybkim krokiem zbliżyła się do kredensu, z szuflady którego wyciągnęła szarą papierową kopertę.
Jeszcze raz spojrzała ukradkiem na Annę, ale tamta niczego nie zauważyła. Szybkim ruchem wyciągnęła z koperty duży plik pożółkłych kartek i rozłożyła je przed Julką. Zdziwiona kobieta przekładała papiery. Nic jej nie mówiła plątanina linii na każdym karteluszku. Jedynym, co się rzuciło jej w oczy, było to, że wszystkie arkusze zawierały podobne informacje, oczywiście przyjmując za pewnik to, że były to jakieś logiczne dane.
– Co to jest? – zapytała zaskoczona, ale Sophie nagle jednym ruchem zgarnęła wszystko do koperty, a tę schowała szybko do szuflady.
Julka chciała zaprotestować, ale zorientowała się, że siostry właśnie wchodzą do salonu.
– Sophie, wszystko gotowe, możemy ustawiać jedzenie na stole – zarządziła Anna. Synowa posłusznie skinęła głową, uprzednio taktownie mrugając do Julki. Ta dyskretnie pokręciła głową. W ciągu kilku minut stół aż się uginał od przysmaków. Julka z podziwem patrzyła na dania przyrządzone przez Sophie. Wśród potraw królowała pieczona kaczka z jabłkami i żurawiną, do tego były ziemniaki i czerwona kapusta zakwaszana cytryną. Helmut napełnił kieliszki czerwonym winem i wzniósł toast.
– Za spotkanie! – Wszyscy unieśli kieliszki ku górze, a siostry ze śmiechem stuknęły się nimi.
Atmosfera wyraźnie się ożywiła. Wszyscy naraz zaczęli mówić. Truda rozmawiała z Helmutem, Anna z Julką i Sophie.
Język polski wymieszał się z niemieckim, ale nikomu to nie przeszkadzało.
– Pyszna kolacja, Sophie. – Julka wyraziła swoje uznanie skinieniem głowy.
– Cieszę się, że ci smakuje – odpowiedziała gospodyni. – Nie powiedziałaś mi, czy jesteś samotna, czy masz jakiegoś przyjaciela – dodała ciszej.
Julka przypomniała sobie, że tak się zaangażowała w rozmowę o teściu Sophie, że nie dokończyła opowiadać o sobie.
– Jak przyjechałam do Barwin, na Mazury, to poznałam mężczyznę… – zaczęła cichym głosem. – Krzysztof jest zupełnie inny niż mój mąż… Troskliwy, opiekuńczy, prowadzi duże gospodarstwo rolne, a ostatnio oświadczył mi się…
– Ooo, to dobrze. – Sophie roześmiała się. – Niedobrze być samej, a na stare lata to katastrofa. Twój syn mieszka zagranicą, dlatego musisz mieć jakieś wsparcie. No chyba że często przyjeżdża do mamy.
Julka nałożyła sobie na talerzyk kawałek strucli jabłkowej. Przez chwilę zajęła się jedzeniem, celowo odwlekając odpowiedź. Sophie nie naciskała, tylko obserwowała jej reakcję.
– Rzadko mnie odwiedza. Cieszę się, że się dobrze dogaduje z ojcem, tym bardziej, że wcześniej nie mieli kontaktu. Maciek ma trudny charakter, ale jakoś wrósł w nową rodzinę Artura, zaprzyjaźnił się z jego żoną, córkami, ma dziewczynę. Jakoś to leci. – Zaśmiała się i lekko spuściła wzrok, żeby rozmówczyni nie zauważyła pojawiających się w jej oczach łez.
Sophie przez chwilę milczała, po czym położyła swoją pomarszczoną dłoń na jej dłoni i rzekła z namysłem:
– Wiesz, ja mam sześćdziesiąt pięć lat i różne rzeczy widziałam. Dzisiejszy świat jest trudny do życia. Zobacz, do ilu zmian muszą się przyzwyczajać młodzi ludzie, jak muszą gonić, żeby nadążyć za innymi. Ciesz się, że twój syn jest szczęśliwy, że szanuje ojca, mimo że rzadko do ciebie przyjeżdża. Chciałabyś, żeby zszedł na złą drogę? Zobacz, ilu jest pogubionych młodych ludzi. Nasz młodszy syn miał taki czas w życiu, że zaczął zaglądać do kieliszka, nie chciał pracować. Nie wiedzieliśmy z Helmutem, jak mu pomóc i co było powodem takiego zachowania, ale musieliśmy być cierpliwi. Herbertowi pomógł dziadek… – Sophie zawiesiła głos.
– Sophie – Julka ściszyła głos – nie wiem, o co chodzi z tymi kartkami, które mi pokazałaś… Wiesz, o czym mówię.
Sophie nieznacznie przysunęła się do Julki i spojrzała w bok. Anna z Trudą żywo o czymś rozmawiały, a Helmut nieco znudzonym wzrokiem patrzył w okno. Miał chęć włączyć telewizor i położyć się wygodnie na kanapie, aby obejrzeć wiadomości. Dokuczał mu kręgosłup, a on nie był w wieku, kiedy przesiaduje się przy stole na niewygodnym krześle. Sophie to co innego, miała mocniejsze zdrowie, a poza tym uwielbiała ploteczki.
– Nadszedł taki czas pod koniec życia dziadka, że nieustannie powtarzał o jakichś bunkrach i skarbach, że musi do nich wrócić, że trzeba stamtąd wydobyć skarb, że ktoś może go znaleźć, że jest narażony na niebezpieczeństwo. Takie tam głupoty. Mówię ci, Julka, czuwaliśmy przy nim całą dobę, bo potrafił przebudzić się w środku nocy i biec gdzieś przed siebie w piżamie, bez kapci. Ciągle powtarzał nazwę Kobulten2 i rysował te plany, oznaczał drogi, zaznaczał jakieś punkty, jakby naprawdę coś się tam wcześniej wydarzyło – szeptała z przejęciem Sophie, żywo gestykulując. – Najbardziej szkoda było mi w tym wszystkim teściowej. Ona przy nim prawie nie spała. Mogła wziąć jakąś opiekunkę albo oddać go do domu opieki, ale nie chciała. Nie można jej było namówić, twierdziła, że Werner kiedyś uratował jej życie i teraz ona mu się odwdzięczy. Dobrze, że wyzwoliła się od niego, bo sama by umarła.
Julka pokiwała w zamyśleniu głową. Czuła, że siostry chowają w zanadrzu jeszcze wiele interesujących historii.
------------------------------------------------------------------------
2 Kobułty – wieś w województwie warmińsko-mazurskim, do 1945 roku leżąca w obrębie Prus Wschodnich.