- W empik go
Basiulka - ebook
Basiulka - ebook
Odeszła. Stracił swoją szaloną, wyjątkową Basię z oczami w kolorze niezapominajek i z tą uroczą burzą ciemnych loków. Ale czy rzeczywiście śmierć zabiera naszych najbliższych na zawsze?
Witold wie, że musi nauczyć się żyć na nowo. Bez ukochanej żony u boku, za to z przytłaczającą rozpaczą i bezsilnością w sercu. I kiedy wydaje mu się, że nic dobrego już go nie spotka i że nie ma dla kogo żyć, niespodziewanie jego dom znów się zapełnia. Trzy kobiety – mama Jadwiga, niania Ludomira i babcia Adela – otaczają go opiekuńczymi skrzydłami. Mimo problemów ze zdrowiem, które dopadają go po pogrzebie, Witold ponownie zaczyna doceniać uroki codzienności i patrzy z nadzieją w przyszłość. A to wszystko dzięki trzem niesamowitym żywiołom, wypełniającym puste do tej pory pokoje hałasem, plotkami, kłótniami i na różne sposoby wyrażaną troską o niego. A gdy już są trzy kobiety, to co stoi na przeszkodzie, żeby pojawiła się czwarta? Czwarty, ale najsilniejszy żywioł…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-427-7 |
Rozmiar pliku: | 1 010 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był już na lotnisku. O świcie w pośpiechu zwolnił pokój hotelowy. Chciał zdążyć na poranny samolot odlatujący do Polski. Musiał zdążyć, takie dostał polecenie z ministerstwa. Nie lubił w taki sposób rozstawać się ze sprawami służbowymi, na dodatek niedokończonymi, jednak w tej sytuacji to konieczne. Żal mu też było pozostawić na tej uroczej wyspie Arkadiusza, który już stał się bliską mu osobą i także go polubił. Ale musiał go tu zostawić. Taką miał pracę. Na to wspomnienie desperackim ruchem wybrał numer telefonu ojca Basi. W napięciu niecierpliwie oczekiwał połączenia. Odebrał je niespodziewanie szybko.
– Halo. Słucham cię, Witoldzie… – usłyszał rześki mimo wczesnej pory dnia głos Arkadiusza. – Słucham. Halo, potrzebujesz mojej pomocy? Stało się coś, bo dzwonisz o świcie? Halo!
– Nic specjalnego się nie dzieje, Arkadiuszu, prócz tego, że odwołano mnie do kraju – wydusił z siebie.
– Tak nagle? Już? Kiedy tam wracasz?
– Zaraz. Już jestem na lotnisku. Czekam na samolot, który ma duże opóźnienie.
– Duże jest to spóźnienie? – rzucił beztrosko, a po chwili z wahaniem zapytał cicho: – Chcesz mi coś przekazać, Witoldzie? Mam przyjechać na lotnisko, chcesz tego, synu? Mogę tam zaraz być…
– Nie, nie, nie ma takiej potrzeby. Chciałem cię tylko usłyszeć i pożegnać.
– Szkoda, że w takim pośpiechu się żegnamy. Gdybym wcześniej wiedział, przygotowałbym przynajmniej listy do rodziny. Nie mogłeś wczoraj szepnąć o twojej podróży?
– Wczoraj nie było to możliwe. Późnym wieczorem dostałem pilną wiadomość. Zaraz też telefonicznie zarezerwowałem bilet do kraju i już czekam na samolot.
– Masz wiele szczęścia, skoro tak niespodziewanie znalazło się wolne miejsce dla ciebie.
– No, niezupełnie tak można powiedzieć w tym przypadku. Wolne miejsce znalazło się jedynie w klasie ekonomicznej.
– Nie przejmuj się, mój synu, ucierpią na tym tylko twoje długie nogi – gromko zaśmiał się Arkadiusz – ale i tak ci zazdroszczę, że wracasz do domu i do swych najbliższych.
– Po co zazdrościć, stary. Wróć razem ze mną. Wróć do nas.
– Wiesz dobrze, że jeszcze nie jest to możliwe.
– Mimo to ponawiam prośbę, wracaj do kraju jak najszybciej. Tam też możesz realizować swoją pasję. Namawiam cię, wracaj. Wszyscy ucieszą się z twojego powrotu. Naprawdę, przekonasz się. Wracaj zatem do nas jak najprędzej.
– Jeszcze nie teraz, teraz jeszcze nie mogę. Czeka tu na mnie kilka spraw niezałatwionych. – Artek spoważniał nagle. – Jeszcze teraz nie mogę wracać…
– Zachowujesz się jak rozkapryszony kochanek. Przecież ty pod tą służbową albą nie możesz mieć spraw rangi najwyższej. Arkadiuszu, nie ściemniaj, masz tu kobietę?
– Jeżeli z nudów rozmawiasz w ten sposób, to szybko się rozłącz. Mam masę pracy, a nie mam czasu na czcze rozmowy – wyjaśnił dość ostro.
– Jak zwykle masz dużo pracy. – Witold mruknął niezadowolony. – Jak zwykle cierpisz na brak czasu.
Przeholował z tą pretensją, więc czekał teraz na oburzenie Artka czy jakąkolwiek ostrą uwagę, a nawet reprymendę, lecz nic takiego nie usłyszał. Rozmówca zamilkł. Zatrwożyła Witolda ta krótka chwila ciszy. Błyskawicznie wyszukiwał w pamięci ostatnie słowa i ton, jakiego użył, i zrozumiał swój nietakt. Łudził się, że może Artek też zwyczajnie tego nie dosłyszał, ale i tak doskwierały mu wyrzuty sumienia. Postanowił się wytłumaczyć. Zanim jednak zaczął wyjaśnienia, usłyszał łagodny głos Arkadiusza.
– A tak w ogóle, to o której godzinie powinien być twój samolot?
– Już dawno minął planowany czas odlotu – z wyraźną ulgą szepnął do aparatu uszczęśliwiony tym, że jednak słyszy pogodny głos Artka. – Nadal nic konkretnego nikt tutaj nam nie proponuje. Chciałem rozmową z tobą wypełnić oczekiwanie na podróż. Mam nadmiar bezużytecznego czasu, a ty znów jesteś wzorem pracowitości… Ech, chyba nie pogadamy sobie.
– Witoldzie! Od razu wiedziałem, że nuda cię dopadła przed lotem… Tylko wiesz, mnie naprawdę gonią obowiązki i zaraz muszę kończyć rozmowę. Szczęśliwej podróży zatem ci życzę, dużo uścisków rodzinnych i wszelkiej pomyślności na zapas. A nie zapomnij o mnie i wracaj tutaj.
– Nie zapomnę, mam przecież wielki dług wdzięczności do spłacenia. Wiesz dobrze, że zawsze wypełniam swoje zobowiązania. Tak będzie i tym razem, obiecuję. Teraz trzymaj się zdrowo, Arkadiuszu, i dbaj o siebie, proszę. Do zobaczenia wkrótce… – rzekł i cicho westchnął, gdyż usłyszał charakterystyczny odgłos skończonej rozmowy.
Razem z westchnieniem wyłączył telefon. Leniwie rozejrzał się wokół bez wyraźnego powodu, tak dla zabicia czasu. Był już po odprawie, nie mógł więc opuścić lotniska. Od bagażu osobistego też już został uwolniony, co utrudniało wymianę cieplejszej garderoby na tę bardziej odpowiednią na podróż. W kraju był przecież środek zimy, na co już się przygotował tutaj przed wylotem. Typowo letnia odzież została w walizce, a na tej wyspie nadal przeważał upał, choć styczeń i tutaj trwał w pełni.
Pozostała mu tylko podręczna torba na ramieniu oraz wydany w hotelu suchy prowiant na podróż, zapakowany w foliowy woreczek reklamujący zawartość słowami prostymi: „Regalos, Geschenke, Gifts, Cadeaux”, a także bon na niewielki posiłek regeneracyjny wręczony na lotnisku z przepraszającym uśmiechem jako rekompensata za opóźniony lot. Ściskał teraz to wszystko w garści przekonany, że i tak tego nie wykorzysta. Ospale więc lustrował twarze pasażerów będących w takiej samej niedogodnej sytuacji.
Wreszcie otrząsnął się z marazmu. Woreczek z kanapkami wcisnął do torby, a bon wsunął do kieszeni marynarki, którą przewiesił przez ramię. Upał się wzmagał i nawet w tej letniej, popelinowej marynarce było już za gorąco, chociaż hol lotniska miał doskonałą klimatyzację.
Nadchodził kolejny dzień na Fuerteventurze, a on musiał tkwić bezczynnie na tej wyspie, wysiadując znudzone godziny na twardej ławce. Kręcił się na niewygodnym siedzisku, zmieniając od czasu do czasu tylko pozycję ciała, by nie ulegać ogólnej nudzie, jak obecni tu pasażerowie oczekujący na ten opóźniony lot. Chciał tego uniknąć, toteż powolnym krokiem skierował się w stronę jaskrawo oświetlonych licznych sklepów w lotniskowej strefie wolnocłowej. Absolutnie nie miał żadnej potrzeby dokonania zakupów, chciał tylko się pogapić, by wypełnić nadmiar czasu, który pozostał mu do odlotu, a ten jeszcze nie był określony.
Bez specjalnego zainteresowania przystanął przed jedną z wielu witryn w tym wykwintnym pasażu. Za szybą, na artystycznie udrapowanej materii mieniły się przeróżnej wielkości flakoniki, pojemniczki, a także kolorowe kartoniki i przedziwne słoiczki. Leniwie odczytywał ich nic niemówiące mu nazwy, aż nagle spiął się, wyprostował, przysunął bliżej szyby i wreszcie ożywił. Wśród tych pachnących cudeniek bystrym wzrokiem wyłowił znane opakowanie z nazwą, którą nadal przechowywał w pamięci jak relikwię. Od razu poczuł się owiany znajomym zapachem, a nawet odwrócił się dyskretnie, by sprawdzić, czy ta, która uwielbiała ten unikatowy zapach, nie stoi przypadkiem gdzieś blisko. Serce natychmiast podskoczyło mu do gardła, przyspieszyło swoje równe bicie, a równocześnie z tym powróciło to piękne, wzruszające i ulotne, choć teraz już niemożliwe. Bo niemożliwe było w tej chwili dotknąć ciemnych pukli niesfornych jak sprężynki, choć nadal miał na to nieodpartą ochotę. Niemożliwe też było dotknięcie gładkiego policzka, pachnącego czymś odurzającym tak upojnie jak ten zapach zamknięty w płaskim, przezroczystym flakoniku, afiszujący się teraz w obcym sklepie za wielką szybą.
Zaraz też wyłowił z pamięci chwilę, gdy krótko po powrocie z Włoch wręczył jej tę upragnioną buteleczkę napełnioną ulubionym zapachem. I nigdy nie przyznał się do tego, że podczas swoich wypraw służbowych gotów był spenetrować całe Włochy wszerz i wzdłuż, aby zdobyć dla niej ten upragniony zapach, po to tylko, by zobaczyć wdzięczność w tych wzruszających ślepkach niebieskich, które uwielbiał od zawsze. Wówczas też gotów był na wiele, byleby zobaczyć błysk szczęścia w oczach błękitnych, które zauroczyły go w chwili, gdy energicznie, prawie ze złością zsunęła z głowy tę śmieszną, wełnianą czapeczkę. Burza loków natychmiast rozsypała się wtedy wokół drobnej twarzy. I to było to, co wyzwalało w nim pokusę, by gładzić, dotykać, całować i nurzać twarz w tych pachnących kudełkach, bez widoku których życie stało się później zupełnie nieznośne, a nawet bez sensu.
Szybko przerwał niebezpieczne wspomnienia i zdecydowanie popchnął skrzydło drzwi tego ekskluzywnego butiku. A tam w środku sklepu czekało na niego wiele urzekających zapachów. Chociaż pragnął nabyć tylko ten jeden przechowany w pamięci, jako coś należącego do jego niezapomnianych chwil radości, dał się namówić na wąchanie innych perfum, choć dobrze wiedział, że Iceberg Effusion to jest to, co koniecznie chce teraz nabyć.
I już po chwili był właścicielem znajomego zapachu ulubionego przez jego Basiulkę. Przekonany był też wielce, że teraz ta, którą niedługo obdarzy tym zapachem, okaże podobną wdzięczność głośnym śmiechem, jakiego trochę oczekuje; choćby jedynie po to, by sprawić mu namiastkę radości.
Niósł zatem z dumą przed chwilą nabyte małe pudełeczko renomowanej firmy perfumeryjnej, przewiązane kolorową wstążką. Filigranową kokardkę, którą przyozdobiony był prezencik, zawiesił na małym palcu, wpatrując się w nowy nabytek jak w cenny okaz, a sekretny uśmiech nie znikał z jego twarzy. Już widział minę tej, którą obdarzy tym upojnym zapachem.
Nagle zatrzymał się pod wpływem przelotnej myśli. Chwilę zastanowił się nad czymś, uśmiechnął do własnych myśli i szybko zawrócił do tej samej perfumerii. Wybrał jeszcze dwa flakoniki z zapachami wcześniej podsuwanymi mu pod nos i znów kartoniki ozdobnie zapakowane podziwiał na szklanej ladzie. W ukłonach wycofywał się z butiku, by zaraz za drzwiami ponownie rozwiesić na palcach te pachnące cuda owinięte w kolorowe sreberko. Już miał zaczątek przyjemności z podarunku. Mało brakowało, a obwąchiwałby opakowania. Zrobiłby to, gdyby się nie wstydził… Tak bardzo chciał wrócić do chwil pachnących Basią.
Jawnie afiszując swój nowy nabytek, obszedł większość sklepików na lotnisku, ale w żadnym nie zatrzymał się, by dokonać choć drobnych zakupów. Wreszcie umęczony monotonnym spacerem zajął krzesełko w barze, gdzie z prawdziwą ulgą posilał się espresso. Cały czas przy tym myślami tkwił w przeszłości, która nieoczekiwanie wyznaczyła jego losy. I gdyby w tamtym czasie nie zjawiła się pomoc bliskich mu kobiet przypadkowo spokrewnionych ze sobą, mogłoby nie być jego przyszłości. Teraz to widział wyraźnie. Był im wdzięczny za uratowanie życia. Nareszcie miał dla kogo żyć. Miał już swojego uwielbianego kogoś do kochania.
Myślami teraz był przy tej osobie. Już chciałby ją uściskać, objąć ramieniem i z uśmiechem przyjąć bezsensowne jej paplanie. A także po raz któryś wysłuchać chaotycznej opowieści jego trzech kobiet, jak pewnego dnia ratowały jego zagrożone życie. Westchnął więc nieznacznie, gdy wyobraził sobie ten dzień, wspominany często w jego domu. I chociaż minęło od tego czasu kilka lat, pamięć wracała do tego z taką dokładnością, jakby to wczoraj się zdarzyło. Poprawił się nieznacznie na niewygodnym krzesełku, poprosił o drugą kawę z kruchym ciasteczkiem, po czym oddał się odległym wspomnieniom. Jego wyobraźnia w kolorach błyskawicznie rejestrowała obrazy dawnego opowiadania zaprzyjaźnionych już kobiet, niezmiennie czekających na niego. Chociaż w tym momencie ich tu nie było, to jednak czuł ich obecność tak samo jak przy porannej kawie w klimacie obszernej kuchni. I prawie słyszał ich spontaniczne opowieści, pełne wykrzykników i przechwałek. Wyobraźnia szybko podsunęła mu te trzy skłócone kiedyś postaci zmierzające do sobie wyznaczonego celu; trzy niezbyt zgodne osoby w kirze, nieprzygotowane jednak na widok, jakiego żadna z nich się nie spodziewała.
•
Akurat słońce wkraczało w zenit nieba bez cienia chmurki. Rozszczebiotane ptaki czyściły piórka lekko nastroszone podczas pławienia w płytkich kałużach powstałych po niedawnej przelotnej ulewie. Trwała usypiająca cisza w przyrodzie otulonej ciepłymi promieniami porannego blasku. I tylko gdzieś od czasu do czasu unosił się głos kobiecy o różnym zabarwieniu dźwięku wskazujący na wzburzenie, złość, niekiedy krzyk nawet.
To trzy czarno odziane kobiety, drepczące po wąskich ścieżkach między uśpionymi wzgórkami, przekrzykiwały się wzajemnie. Prawie z obłędem w oku parły na skróty do upatrzonego celu. A celem tym był jeden interesujący je kurhanek. Jeszcze niewidoczny, toteż przemieszczały się dość nerwowo, nie zwracając uwagi na to, co miały pod stopami na niewygodnych ścieżkach uśpionej nekropolii.
Długą spódnicą jedna z nich omiatała brzegi kamiennych płyt. Druga kobieta w obcisłych spodniach z błyszczącego materiału krokiem pewnym stąpała między grobami, strącając zwiędłe kwiaty i sztuczne bukiety zwisające z nagrobków. Czarne pończochy zaś, nieskazitelnie gładko przylegające do zgrabnych łydek tej trzeciej niewiasty, zahaczały o różne badyle niedbale zwisające z grobów i puszczały oczka widoczne jako jaśniejsze smugi na nogach. Ale tego nie widziały w swej nerwowej wędrówce o poranku.
Kłóciły się przy tym zawzięcie, głośno wytykając sobie własne błędy postępowania, nagromadzone wady, a nawet genetyczne obciążenia, jakby to miało wpływ na to, do czego zmierzały z pośpiechem, z determinacją, a także z zaciętym obliczem, bez cienia smutku tudzież rozpaczy.
– To ty jesteś winna, że całej nocy nie przespałam. – Szczupła matrona w obcisłych spodniach palcem obleczonym w skórzaną rękawiczkę rytmicznie uderzała plecy kobiety postępującej przed nią. – To ty powinnaś go pilnować!
– Nie dotykaj mnie. – Wzdrygnęła się nerwowo kobieta w czarnym toczku, okrywającym trochę wypłowiałe włosy, upięte w niemodny już koczek. – I nie dźgaj mnie tym chudym paluchem!
– Ty jesteś winna – powtórzyła swoje oskarżenie, stukając teraz jeszcze mocniej ramiona kobiety przed nią. – Powinnaś go pilnować, nie byłoby teraz tego zamieszania i nerwów nocnych.
– Odczep się, odczep się ode mnie, wiedźmo szajbnięta, ale już! – Wzdrygnęła się kobieta w toczku i pochyliła, by odczepić od poszarpanych pończoch fragment świerkowej gałązki. – I przestań niewinnych ludzi osądzać.
– Niewinnych, jakich niewinnych – mruczała swoje pretensje ta w spodniach mocno przylegających do wyrazistej łydki. – To wszystko przez ciebie, bo go nie dopilnowałaś!
– Przecież to stary koń. Nie jestem jego niańką! – obruszyła się wysoka kobieta, poprawiając toczek żałobny zsuwający się z czoła.
– Ale byłaś niańką do niedawna i to ty go znasz najlepiej – wmieszała się z pretensją trzecia dama, dotąd milcząca. – To ty powinnaś go pilnować, a nie zajmować się kuchnią.
– I ty też na mnie najeżdżasz? Sama przydzieliłaś mi to zadanie – słabo broniła się kobieta w toczku nasuniętym już na jedno oko. – Sama przecież wyznaczyłaś mi miejsce przy garach.
– Bo jesteś w tym najlepsza, a trzeba było uhonorować zgromadzonych gości na pogrzebie. Taki jest zwyczaj. – Matrona ubrana z wyjątkową starannością jak na tę okazję cicho broniła swych racji.
– Ty też powinnaś mieć oko na niego, bo już podczas ceremonii pogrzebowej gdzieś się ulotnił. – Szczupła kobieta odziana w spodnie zatrzymała się w miejscu, zwróciła w stronę czarnej postaci majestatycznie kroczącej za nią i wycedziła: – W końcu to twój syn!
– I co z tego! – rzuciła jej w twarz stateczna osoba w kirze. – Byłam nieświadoma tego, co może się przytrafić.
– Nieświadoma – prychnęła ta pierwsza z przodu, która teraz też się zatrzymała na wąskiej ścieżce, nadal poprawiając zsuwający się toczek. – Nieświadoma, jak i zaślepiona w swojej nienawiści do synowej.
– O czym ty mówisz? – obłudnie zdziwiła się elegancka matrona, nerwowo przytupując w miejscu.
– Czy ty naprawdę głupa strugasz, czy dobrobyt padł ci na mózg, że nie odróżniasz prawdziwego uczucia od chwilowego zauroczenia? – z pogardą odezwała się drobna kobieta, przestępując z nogi na nogę w przyciasnych butach wystających spod nogawek błyszczących spodni. Teraz te wysokie obcasy uwalane były w rozmokłej ziemi.
– Przecież kochałam Basiulkę – szepnęła łzawo elegancka matrona w długiej, dobrze skrojonej spódnicy.
– Ale Witold tego nie wiedział! I to też twoja wina, że zapodział się gdzieś już podczas pogrzebu, a my nadal nie wiemy, gdzie go szukać. Nogi już mi wrosły w uszy od tego latania po knajpach i teatrze.
– Boś głupia – cicho zaśmiała się czarna postać z niemodnym koczkiem na głowie. – Za chłopem nigdy się nie nadąży, ale skąd ty to możesz wiedzieć, jak dawno chłopa nie wąchałaś.
– Przestańmy już biadolić. Wituś jest dorosły i pozwólmy mu żyć według własnego widzimisię – uprzedziła kobieta w eleganckim kostiumie. – Nadal nie rozumiem, skąd wziął się pomysł, by go poszukiwać.
– Jak to „skąd”, jak to „skąd”… – zapowietrzyła się w złości szczupła postać na wysokich obcasach i zanim dokończyła myśl, dobiegł do nich szyderczy głos kobiety z tym ruchomym kapelusikiem na wypłowiałym koczku.
– Jeszcze jest wiele miejsc, w których mógłby się ukryć przed nami. Zacznij więc poszukiwania od nowa, a nogi wrosną ci nie tylko w uszy. I nie narzekaj na to, co robisz z przyjemnością.
– Ja narzekam? Ja? Czy ktoś słyszał moje narzekania? – obruszyła się kobieta, waląc wyschniętą pierś, aż zadudniło. – Ja narzekam? Ja tylko chcę go znaleźć. Chcę mu przemówić do rozsądku, o ile go ma jeszcze.
– Nie będziemy chyba poszukiwać starego konia – zwątpiła wysoka dama, poprawiając toczek nadal zsuwający się z czoła.
– No, no, tylko bez takich epitetów, proszę. Mówisz o moim dziecku – cicho zauważyła dostojna elegantka. – Matka zawsze przeżywa najmocniej kłopoty syna. Toteż ja najbardziej denerwowałam się całą noc jego nieobecnością w domu… I nadal od zmysłów odchodzę.
– Niepotrzebnie, moja droga, bo to dorosły mężczyzna – zwróciła uwagę ta szczupła na wysokich obcasach, które już zaczynały wrzynać się w miękkie podłoże dróżki. – Jeszcze niepotrzebnie, Wisiu. Na nerwy możesz pozwolić sobie dopiero wtedy, gdy go dopadnę i wybiję mu z tej zakutej pały to, co uczynił z moim dzieckiem.
– Opamiętaj się, histeryczko, opamiętaj się! – wreszcie podniosła głos spokojna dotąd matrona. – Pohamuj swoje zapędy złości przynajmniej w chwilach smutku, które nas dopadły.
– Kobieta w obliczu tragedii wiele złego może dokonać, a każdy jej czyn powinien być usprawiedliwiony – broniła swego zdania ta drobna, a zadziorna kobieta w spodniach.
– Afekt i cicha żałość zawsze idą w parze – zdążyła wtrącić kilka słów ta z koczkiem.
– Człowiek różnie reaguje na osobisty ból i smutek… – dodała smętnie matrona w żałobnym kostiumie.
– Ten twój syn zaś nietypowo reaguje na smutek – ciągnęła niewzruszona elegantka mimo bólu stóp. – Mogę domniemywać, że naprawdę Basia była jego przeznaczeniem i pociesza się teraz po stracie ukochanej żony w sposób wiadomy nam wszystkim albo też…
– Przymknij się, stara wiedźmo – warknęła czarna matrona wytrącona ze stoickiego spokoju. – Milcz! Każdy inaczej przeżywa smutne chwile.
– Szczególnie mężczyzna! – upierała się przy swoim zdaniu ta na wysokich obcasach, które zaczynały już dawać znak, że jednak są za wysokie jak na bieganie po cmentarzu.
– Każdy mężczyzna inaczej odreagowuje smutki. Znam trochę własnego syna.
– Masz rację, Jadwigo, znasz go, ale tylko trochę go znasz. – Znów drobna kobieta w obcisłych spodniach dokuczała eleganckiej osobie, mówiąc z wielkim przekąsem. – Może tu przyszedł popłakać sobie synalek mamusi.
– Przestań się czepiać, Adelo. Przecież nie szukamy tu Witusia – trzeźwo zauważyła postać z luźnym toczkiem na głowie.
– A, no niby nie – przytaknęła Jadwiga, bo Adela nie pozwoliła jej dokończyć myśli. Szybko wtrąciła swoje spostrzeżenia pełne buntu i dociekliwości.
– Niby go tu nie szukamy, ale może tu go znajdziemy. – Adela upierała się przekonana o swojej racji.
– Lepiej, żeby tu go nie było. – Jadwiga westchnęła nabożnie. – Mam złe skojarzenia. Lepiej go tu nie zastać.
– Już ty lepiej nie miej żadnych skojarzeń i milcz, tak chyba będzie lepiej dla wszystkich. Mam już dość żałoby, pogrzebów i tych pseudoświętych miejsc. Mam dość! I dlatego muszę porozmawiać z Witoldem, by mu uświadomić jego winę. Bo to on spowodował, że moja dziewczynka odeszła od nas. – Adela dodała płaczliwie.
– Czepiasz się znów mojego syna! – znowu podniosła głos Jadwiga. – Nie masz prawa go oskarżać.
– Mam! On jest winien śmierci mojej Basi! – Adela buchnęła płaczliwie, momentalnie zatrzymując się. Odwróciła się do kobiety kroczącej za nią i szarpiąc jej ramię, skandowała w złości: – Usłyszy ode mnie kilka słów prawdy ten twój synalek, gdy go dopadnę! Należy mu się trochę wstrząsu. Niech no tylko dorwę twojego jedynaka!
– To się jeszcze okaże – mruknęła kobieta z wypłowiałym koczkiem. – To się dopiero okaże, bo najpierw Witek musi się odnaleźć.
– Już ja go znajdę, choćby po to, by mu powiedzieć kilka słów o nim. I wtedy dowiemy się, gdzie był i co przy nim znajdziemy, gdy wróci do domu ten marnotrawny syn z zarozumiałą gębusią – dopowiedziała Adela.
– Nie kracz, Adelo, nie kracz. Bądźmy dobrej myśli – spokojnie pocieszała najwyższa z nich, ruszając naprzód bez oglądania się za siebie.
– W tym miejscu nie ma dobrych myśli, powinnaś to wiedzieć, Ludomiro. No, ale skąd to możesz wiedzieć, gdy odeszłaś od tradycji i nie pielęgnujesz grobów rodzinnych… – Adela zaczęła mentorskim tonem, lecz Ludka przerwała jej momentalnie w chwili, gdy odwróciła się i rzuciła jej złe spojrzenie. Następnie bez słowa nagle stanęła w miejscu. Było to tak nieoczekiwane, że naraz wszystkie trzy zbiły się w ciasną grupkę, przylgnąwszy do siebie.
– No! – Ludka pogroziła palcem i wysyczała groźnie: – Nie pozwalaj sobie za wiele. Jeżeli mnie nie potrafisz uszanować, to chociaż uszanuj to miejsce. Radzę ci, Adelo, uszanuj tę ciszę.
– Słuszna rada, bo to miejsce wiecznego spoczynku – wyniośle dodała Jadwiga.
– Powiedziała, co wiedziała – mruknęła Adela. – Napadacie na mnie od samego rana. Najbardziej to ty, Jadwigo hipokrytko, nie dajesz mi spokoju.
– Uparłaś się, żeby mnie obrażać. Mam dość twoich ciętych słówek i ciebie też mam dość. – Jadwiga odwróciła się błyskawicznie w kierunku, skąd przybyły.
– Wychodzą z ciebie wielkopańskie maniery, ale tym nie uciszysz swojego strachu przed życiem! – krzyknęła Adela za oddalającą się. – Wracaj tu, Jadwigo! Natychmiast!
– Nie wrzeszcz, bo to miejsce uświęcone jest smutkiem i cierpieniem. – Ludka zwróciła jej uwagę, próbując iść w ślady Jadwigi.
– A ty dokąd, Ludko? Też uciekasz? – zatrzymała ją Adela. – Ciebie też strach obleciał? Boisz się spotkania ze swoim nieskazitelnym Witusiem?
– Przestań mnie szarpać, wściekła wiedźmo! Wracam do domu!
– Nie pozwalam! Przecież musimy go znaleźć i zidentyfikować.
– Co chcesz przez to powiedzieć? Jak to „zidentyfikować”? Przecież Witold… on… on… Wituś… – Ludka na krótko zapowietrzyła się, po czym rzekła przekonująco: – On tylko się zawieruszył.
– Dlatego trzeba go poszukać! – Adela szarpała ją za rękę.
– Ale my go wcale szukać nie będziemy. Wituś zapodział się gdzieś, szybko się opamięta i wróci. Ja go dobrze znam… On wróci, zrozumie wszystko, przetrawi ból i wróci. Zapamiętaj, każdy ma prawo do przeżywania smutku po swojemu. A ty za dużo kryminałów oglądasz, dlatego wszędzie widzisz krew, morderstwa, gwałty, bijatykę. Przestań się wreszcie bawić w marnego detektywa – wysapała Ludka. – I wypuść mnie, wariatko, ze swoich szponów!
– Nie szarp się. Przecież i tak musimy go zidentyfikować, obojętnie, w jakich okolicznościach, musimy tego dokonać! – powtórzyła Adela, odwracając się z krzykiem w stronę oddalającej się Jadwigi.
– O czym ty mówisz, zwariowana kobieto? – napadła na nią przestraszona Ludka. – Przestań krakać! Przecież to Basia od nas odeszła. Smutek pomieszał ci zmysły czy co?
– Wszystko mogło się zdarzyć – uparcie dowodziła Adela. – W chwili smutku różne pomysły przychodzą ludziom do głowy. Zachowanie Witka na cmentarzu kazało już zwrócić na niego baczną uwagę. Stał nieruchomo jak posąg. Wyglądało to tak, jakby czekał na koniec obrzędu, żeby jak najprędzej Basię stąd uprowadzić.
– Co ty wymyślasz! Adela! Przecież to Witek odszedł przed końcem pogrzebu.
– Otóż to! Odszedł, zaginął i nikt nie wie, gdzie on jest. A jeżeli targnął się na swoje życie?
– Już ci mówiłam, nie kracz, wiedźmo! – Ludka przerwała jej utyskiwania, podejrzewając, co może usłyszeć, a czego wcale nie chciała słuchać. – I daj mi święty spokój, uprzykrzona kobieto!
Machnęła ręką i pobiegła za Jadwigą. Po chwili już obie kobiety majestatycznie kroczyły wąskimi alejkami w stronę furty cmentarnej, nie zwracając uwagi na Adelę.
– Nie zostawiajcie mnie tu samej! – dobiegł do nich krzyk Adeli, tak rozdzierający, że aż ptaki spłoszyły się z gałęzi. Popędziła za tymi czarnymi postaciami oddalającymi się od celu, ku któremu jeszcze niedawno razem zmierzały. – Nie zostawiajcie mnie tutaj. Ja też się boję!
Dopadła do nich trochę zdyszana. Na moment zawisła na ramieniu Ludki, pomasowała obolałe nogi w przyciasnych butach i szybko wyrzuciła z siebie nagromadzone złośliwości.
– Nie zraża mnie twoja ucieczka, Jadwigo. I nadal powiem ci prosto w oczy, że to ty jesteś przyczyną wielu nieszczęść w naszej rodzinie. – Mówiąc to, szarpała czarny żakiet Jadwigi, chcąc ją zatrzymać w ten sposób, ale tylko on pozostał jej w dłoni.
Jadwiga dalej szła w milczeniu w stronę bramy, nie reagując na żadne zaczepki. Jedynie wzruszała lekceważąco ramionami, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Adelę. Wcisnęła więc żakiet w rękę Ludki, niewygodne buty zsunęła z obolałych stóp i z tupotem dopadła do Jadwigi. Ścisnęła ją w pasie, zmusiła do zatrzymania się i wysyczała jej do ucha:
– Zaczekaj, musisz mnie wysłuchać! Mam prawo zwracać ci uwagę, bo to ja wychowałam ci synową, ja straciłam najbliższe osoby, ja patrzyłam na szybkie odchodzenie jedynej córki i mojej wnuczki. I cholera mnie trafia, że nikt nie potrafi mi współczuć. A ty udajesz wyniosłą matronę, nieczułą na krzywdę ludzką, i gardzisz takimi kobietami jak Ludka i ja. Obnosisz swoje zmartwienie przekonana, że tylko ty cierpisz, że tylko ciebie to dotyczy. Masz teraz za swoje! Teraz i ciebie los zrównał z nami. Teraz ty masz swój czas na łzy i nieszczęście. I nie szarp się ze mną, bo… – Nabrała oddechu, by ciągnąć swój monolog.
Od razu wykorzystała to Jadwiga. Udało jej się uwolnić z uścisku Adeli i znów ruszyła przed siebie. Nie patrząc na Adelę, rzuciła w przestrzeń:
– Nie będę tego słuchać.
– To dopiero początek tego, co usłyszysz – zagroziła ta drobna kobieta, prawie rzucając się na postać między mogiłami. – Zatrzymaj się, do cholery, wracaj tutaj, Jadwigo, i ruszajmy dalej, do Basi.
A kiedy nie doczekała się spodziewanej reakcji, ruszyła za czarną postacią w krótkim rękawku, zagrodziła jej drogę swoim niewielkim ciałem i szepnęła błagalnie:
– Wisiu, jestem zdenerwowana, musisz to zrozumieć i wybaczyć. Boję się stanąć nad mogiłą Basi. Nie chcę znów przeżywać mojego smutku od nowa. Mam już dość żałoby i pogrzebów. Strach mnie ogarnia również i na myśl, że niedługo i na mnie, być może, przyjdzie czas… A ja nie chcę! Nie chcę. Nie mogę jeszcze odejść. – I powtórzyła dobitnie: – Jeszcze nie mogę umierać.
– Nikt cię do tego nie zmusza – bąknęła Jadwiga. – Każe ci ktoś? Możesz sobie żyć, jak długo zechcesz. Nikt z nas nie pomoże ci w tym ani nie przeszkodzi. Żyj sobie długo, aż cię szlag trafi!
– Słyszę, jak dobrze mi życzysz! – syknęła Adela. – Ale ja się nie poddam i na przekór wam wszystkim długo pożyję. A ty musisz mi w tym pomóc.
– Nie przeceniasz moich możliwości?
– Musisz – nie ustępowała. – Przynajmniej w jednym możesz mi pomóc, bądź razem ze mną przy Basi. Ludka to zrozumiała i chce tam iść.
– Nie znoszę takich miejsc. – Jadwiga szepnęła przez łzy. – Nie znoszę… Nie zmuszaj mnie, bo nie pójdę tam… gdzie została Basia.
– Trzeba jednak poukładać wieńce i zapalić znicze. Przy okazji sprawdzimy, czy Witek tam był – zasapała Ludka, kiedy dołączyła do nich. – Modlitwę też trzeba odmówić… Pewno Basia na to czeka, a wy tu marny cyrk odstawiacie.
– A ty to niby nie, ty jesteś ponad to? – Adela teraz napadła na Ludkę. – Mamy kilka prac do zrobienia przy grobie. Rozkazuję wam, chodźmy tam.
– Wiesz, gdzie ja mam twoje rozkazy – mruknęła Jadwiga złowieszczo.
– To co? Mam się wycofać? Sama tam pójdziesz? – kpiła bezlitośnie. – Ciebie nawet w jasny dzień nie stać na samotny spacer wzdłuż ogrodzenia cmentarza. Ot co, Jadwigo! – kpiła spod przymrużonych powiek i powtórzyła: – Ot co!
– W imię czego ty mnie obrażasz? – Znów łzy pociekły po bladych policzkach Jadwigi.
– Płaczem niczego nie dokonasz. To tylko twój Adam dał się łapać na wielkie łzy i wzdychanie!
– Z tobą nie można spokojnie rozmawiać nawet w takim cichym i świętym miejscu. – Jadwiga podniosła głos, idąc jednak znów w stronę upatrzonego wzgórka pokrytego kwiatami. Pochód czarnych kobiet zamykała milcząca Ludka.
– Bo szlag mnie trafia, że nie potrafiłaś docenić szczęścia i dobrobytu, jaki Adam ci zapewniał, a już wyraźnie cholera mną trzęsie, kiedy wspomnę moje wdowie, a popieprzone życie.
– Nie przeklinaj w tym miejscu, opamiętaj się – pouczyła ją Ludka.
– Bo co? Bo nie dostanę się do nieba, bo pobudzę zmarłych, bo klechta mnie wyklnie z kościoła? – podniecała się w złości.
– Uspokój się, Adelo. Jesteśmy w żałobie. Żałoba idzie w parze z powagą, smutkiem i dostojeństwem, o czym często przypominał Adam… – zaczęła Jadwiga, ale Adela przerwała jej szybko.
– Mam gdzieś twoje rady i twojego nadętego Adama – nakręcała się coraz bardziej. – Chcę przeklinać, bo tylko to mi pozostało po stracie najbliższych, gdy los się na mnie uwziął. Będę bluzgać błotem, czy to ci się podoba, czy nie!
– Adelko, kobiecie nie przystoi miotać wulgaryzmami.
– Dobrze wiesz, gdzie mam twoje rady i pouczanki!
– Prawdziwa dama powinna zawsze mieć to na uwadze, tak mówił Adam. Bądź choć tutaj subtelna i poważna.
– Całe moje życie to wielka powaga i smutek. I dość mam takiego życia, psiakrew! – zakrzyknęła z mocą, aż spojrzał na nią wystraszony pracownik gracujący ścieżki w pobliżu. Rzuciła więc mu prosto w twarz tych kilka słów pełnych buntu. – Cholera z takim życiem! Do diabła z radami twojego drętwego i nadętego męża też!
– Przeklinaj, ile chcesz, tylko zostaw, proszę, mojego Adama w spokoju. Słyszysz? Zostaw Adama w spokoju! – Teraz Jadwiga krzyknęła w przestrzeń przed sobą. – Nie znałaś go, Adelo, nie znałaś mojego Adama, więc nie oceniaj! To był wspaniały człowiek, prawie święty!
– A, święty był, święty – odpowiedziała też krzykiem – bo żaden inny chłop nie wytrzymałby z tobą i twoimi kaprysami! Dlatego twój synalek tak wcześnie dom opuścił i uciekł od ciebie aż do stolicy.
– Zostaw mnie w spokoju. – Jadwiga z płaczem dopadła Adelę kroczącą przed nią i okładała pięściami jej chude plecy. – Zostaw w spokoju moją rodzinę. Mam już dość twoich impertynencji! Mam naprawdę ciebie dość!
Nagle przed nimi wyrósł jak spod ziemi pracownik z taczką, którego niedawno mijały w przelocie, i zapytał przymilnie:
– Coś złego się dzieje, miłe panie? Wzywały panie pomocy? Mogę paniom pomóc w czymś? Zechcą miłe panie skorzystać z mojej opieki?
Jeszcze nie zdążył oprzeć taczki o ziemię, a dopadły go ostre słowa, których nie spodziewał się w tym miejscu z wymalowanych ust kobiet w kirze. A kiedy ta bosa wariatka rzuciła się na niego, szybko schronił się za wysokim nagrobkiem, porzucając taczkę, i znikł im z oczu. Ale i tak dogoniły go słowa tej drobnej wiedźmy na bosaka ganiającej po cmentarzu.
– Nie jesteśmy miłe panie! Spieprzaj, stary zboczeńcu! Ale już! – wrzasnęła, po czym tupnęła nogą, aż ziemia lekko zadudniła, i wyrwała z rąk przerażonej Ludki swoje szpilki.
Po chwili już spokojnie wsuwała w buty zabrudzone stopy w podartych pończochach, głośno przy tym posapując. Podniecenie Adeli udzieliło się też od razu i Ludce. Zwróciła się w kierunku, w którym niedawno znikł pracownik cmentarza, i krzyknęła z całej mocy:
– Pieprz się, czubku jeden! I nie pokazuj mi się na oczy! Nie jesteśmy miłe! Słyszysz? Nie jesteśmy miłe, zapamiętaj to, głupi zboczeńcu!
Jadwiga zaniemówiła. Pytająco spojrzała na dwie żałobne matrony zachowujące się w tym miejscu zupełnie inaczej, niż zwyczaj każe, i stanęła jak wryta. Po chwili jednak odzyskała głos i zapytała:
– Co was napadło?
– Nic. – Adela mruknęła, patrząc pod nogi. – Ulżyłam sobie trochę na męskim rodzie. Taki malutki zabieg terapeutyczny mi się przytrafił.
– Mnie zezłościł jego troskliwy głos i musiałam wykrzyczeć swój ból. I też sobie na nim użyłam. Teraz już jestem spokojna – powiedziała Ludka takim tonem, jakim opowiada się treść dobrej książki.
– Przerażacie mnie. Ten człowiek chciał nam pomóc.
– W czym? – niedbale zapytała Ludka. – Przecież nie było żadnej potrzeby.
– Ale gdyby nasunęła się taka konieczność, na pewno obroniłby nas. Wasze niestosowne zachowanie od razu odrzuciło wszelką pomoc tego uczynnego człowieka. Wyraźnie został przepłoszony. – Jadwiga upierała się przy swojej myśli. – Nie trzeba było tak źle go traktować. Różne rzeczy mogą się ludziom przytrafić w takich miejscach…
– Za dużo kryminałów czytasz, skoro tak uważasz – fuknęła na nią oburzona Adela. – Przecież nic złego nie może nas spotkać w tak spokojnym i prawie świętym miejscu.
– Mylisz się. Już nie jest święte! – złośliwie wytknęła jej Ludka. – Skażone zostało twoim przekleństwem i szalonym zachowaniem.
– A ty to niby bez skazy jesteś, co? – drwiła Adela. – Skąd ty znasz takie powiedzonka, których tu użyłaś przed chwilą? Ktoś cię podszkolił… No, kto?
– Nieważne – mruknęła Ludka. – Ważne, że mi ulżyło i rozpacz poszła precz, a został tylko smuteczek.
– Złota myśl Ludki – zauważyła Jadwiga. – Jeszcze jedna złota myśl niani.
– Ja też nie mogłam przyjąć jego współczucia, gdyż moje rany długo się nie zagoją. Dlatego napadłam na tego, być może, niewinnego człowieka. – Adela przyznała ze skruchą. – Od razu mi ulżyło. Teraz już mogę bez lęku iść do Basi.
– Inaczej niż my zachowują się ludzie na cmentarzu… – zaczęła Jadwiga, ale Adela nie pozwoliła jej dokończyć.
– Co chcesz, moja droga Jadwigo, niby każdy inaczej przeżywa żałobę, ale skutki przeżyć są zawsze takie same. Już dziś o tym wspomniałam. – Opuściła głowę, wzrok wbiła w żwirową alejkę. Po chwili słychać było niewyraźne pomruki wskazujące na śmiech.
– Ona zwariowała – szepnęła Jadwiga, patrząc na Ludkę. – Chyba zwariowała ta nieprzewidywalna Adela.
– Może nie. Może tylko uodporniła się na smutek i takie miejsca… – mruknęła Ludka. Kiedy jednak zobaczyła prawdziwe łzy w oczach Adeli, bez słowa chwyciła ją pod ramię i wyprowadziła na szeroką alejkę, aby już spokojnie, tak jak przystało w tym miejscu, iść do wyznaczonego celu, omijając skróty.
Jadwidze nie pozostało wtedy już nic innego, tylko uwiesić się drugiego ramienia drobnej Adeli. I tak zrobiła. Teraz już spokojnie trzy żałobne kobiety dotarły do upatrzonego wzgórka okrytego bukietami.
Nad zapachem niektórych kwiatów zroszonych wiosenną wilgocią unosiły się lekkie owady, spijając poranną rosę. Na czubku mogiły pyszniła się okazała wiązanka, której jeszcze wczoraj nie zauważyły, zanim opuściły to miejsce. Popękane szkło wypalonych zniczy walało się u stóp grobu, Ludka zaczęła je od razu porządkować zgięta wpół. Jadwiga poprawiała poskręcane szarfy przy wieńcach i układała wiązanki według własnego gustu. Adela oparta o drewno zbite na krzyż szeptała coś do siebie, pewno modlitwy typowe dla tego miejsca. Zachowywały się tak zwyczajnie, jakby przed chwilą nie było żadnych złości ani dziwactw. A kiedy zadzwonił telefon w torebce Ludki, rozpoczęły taką normalną rozmowę, jak podczas spotkania w cukierni czy przy stole na urodzinach którejś z nich.
– Ta znów grzebie w torebce, by wyłowić aparat – zaczęła Adela beztrosko. – Na smyczy powinna nosić telefon, miałaby go od razu w ręce.
– Coś długo dzwoni ten telefon i nie pierwszy raz dzisiaj.
– To prawda. Ludka często ostatnio odbiera telefony. To pewno coś znaczy.
– A znaczy, znaczy, że dupskiem do nas się odwraca, by na nią nie patrzeć podczas tajnej rozmowy – cierpko dodała Adela nadal wsparta na krzyżu.
– Nie musisz od razu być taka ordynarna. Nie powinno nas też dziwić ani smucić to, że choć jedna z nas od czasu do czasu ma możliwość wąchania męskich perfum – mruknęła Jadwiga. – A ty jej zazdrościsz, Adelo, jak zawsze każdemu, kto ma w życiu lepiej niż ty.
– Głupia jesteś i głupia umrzesz, skoro tak myślisz. Źle myślisz. Żadnej babie chłopa nie zazdroszczę, żadnej, bo jeszcze mam w pamięci moją udrękę. Mój mąż był tylko uroczym draniem i nic poza tym. Spokój odzyskałam dopiero wtedy, gdy uwolnił mnie od siebie. Józefina też na taki sam egzemplarz dała się nabrać, Basia zaś…
– Basia tyłek przenicowywała – włączyła się do rozmowy Ludka, słysząc końcówkę wypowiedzi Adeli. – I sama nie wiedziała, czego chce, tak jak jej świrnięty ojciec! I chociaż był moim mężem, będę na niego pomstować zawsze i nigdy sobie nie wybaczę, że dałam się mu omotać.
– Podobnie było z moją Józefiną. Ostrzegałam ją przed tym uwodzicielskim Arkadiuszem Sadą. Ciebie też, ale i ty mnie nie chciałaś słuchać, tak samo jak moja córka. I ty też zgłupiałaś, gdy poczułaś swędzenie pępka.
– Tego już mi nie wypominaj, bo gotowa jestem pod ziemię się zapaść ze złości na niego…
– Ty go jeszcze kochasz, Ludko, prawda? – Jadwiga wyprostowała plecy i spojrzała w oczy dawnej niani.
– Coś tam w jej sercu chyba pozostało, bo inaczej nie złościłaby się tak bardzo na wspomnienie męża – uszczypliwie dopowiedziała Adela. – I dlatego chyba pognała też pracownika tego cmentarza. On również jest chłopem.
– Ty też go przegnałaś! – szybko odpowiedziała Ludka ze złością, upychając do plastikowej reklamówki wypalone znicze i pokruszone szkła, kalecząc przy tym palce, i powtórzyła dobitnie: – Ty też!
– Znacie chociaż jeden powód, dla którego popędziłyście tego niewinnego grabarza? – dopytywała się Jadwiga.
– Czy to zaraz musi być powód, by przegnać mężczyznę? Już samo to, że jest chłopem, to wystarczający powód, by go pognać. A żaden mężczyzna nie jest bez winy i każdy potrafi życie zbełtać, ot co! – zakończyła Adela. – Ja wam to mówię, życiowa ofiara!
– Tak bardzo życie ci dopiekło? – dziwiła się Jadwiga.
– Nie życie, Wisiu, życie nie, tylko chłopy! – wyjaśniła Adela oparta o krzyż.
– Czy Basi też wpajałaś te nauki? – dopytywała Jadwiga. – Wobec tego biedna była ta nasza Basia i też…
– Co też? No! Co też? – oburzyła się nagle Ludka, potrząsając wypchaną reklamówką, która pękła przy tym w kilku miejscach. – Basia wrodziła się w swojego ojca i stąd wszystkie kłopoty, które już za nami.
– Nie bądź tego taka pewna. Podejrzewam, że na tym nie skończą się nasze kłopoty… chyba – westchnęła Adela, myślami błądząc teraz w innym miejscu.
– Nie snuj tu ponurych wizji, bo aż dreszcze mnie przechodzą z przerażenia na myśl, co jeszcze złego może nam się przytrafić – upomniała Jadwiga.
– A może się przytrafić, może… – mruknęła Adela, błądząc wzrokiem za sobą w poszukiwaniu jakiejś ławeczki. – Możesz też się przeziębić, więc okryj, Jadwigo, gołe ramiona żakietem. Dreszcze masz z zimna, nie z przerażenia.
– Co ty tam wiesz…
– Wiem, że z przeziębienia też można zejść z tego świata, a tego ci nie życzę, bo jeszcze mamy wiele spraw do załatwienia.
– My mamy coś do załatwienia? – zdziwiła się Jadwiga, narzucając jednak żakiet na ramiona. – Sadziłam, że nasze rachunki są już dawno wyrównane.
– Nie to miałam na myśli, droga Jadwigo… w obliczu tej niepotrzebnej śmierci.
– Przestań mówić o śmierci w miejscu modlitwy – syknęła Ludka. – Też sobie czas wybrałaś do takich rozmyślań.
– Przecież to jest właściwe miejsce na takie rozmowy i właściwy czas na tego typu wszelkie rozmyślania – odparła Adela.
– Takich rozmów też nie lubię – westchnęła Jadwiga, układając na wzgórku ziemi kwiaty według własnej kompozycji. – Tyle jest piękna na tym wielkim świecie, a my rozprawiamy o smutku.
– Bo on tkwi w nas – wyjaśniła Adela, sądząc, że akurat to wyjaśnienie jest im teraz potrzebne. – A ja przesiąknięta jestem tym smutkiem aż do szpiku kości.
– Ale życie toczy się dalej! – Ludka rzuciła zdecydowanie przy ostrym ostrzeżeniu dźwięczącego szkła popękanych zniczy. – Trzeba żyć, uśmiechać się do losu i udawać, że nic się nie stało…
– No, moja droga, z taką filozofią życiową daleko nie zajdziemy. To już lepiej rozprawiajmy o pogodzie – poddała się Adela. – Mówmy też o tym, co jeszcze piękne pozostało na tym świecie, czego jeszcze człowiek nie zdążył zniszczyć.
– Mówiłam, że zwariowała – szepnęła Jadwiga. – To widać, że zwariowała, skoro na cmentarzu zachwyca się życiem, pięknem świata i wiosną.
– Bo jest czym. Wiosna jest wyjątkowo ciepła tego roku – westchnęła Ludka, podtrzymując niewinny temat. – A bez względu na pogodę ludzie i tak będą umierać. Chcą czy nie, to i tak śmierć ich dopadnie. Nas też to nie ominie. Nikt z nas nie pożyje wiecznie, choćby nie wiadomo, jak bardzo się starał. Pamiętajmy o tym, zwłaszcza w tym miejscu.
– Chyba za chwilę ja umrę z niewygody. I buty mi dają popalić – cicho skarżyła się Adela.
– Nie sykaj, gdy wystroiłaś się jak na odpust do wiejskiego kościółka – zganiła ją Jadwiga. – Na scenie trudno byłoby wytrzymać na tak wysokich słupkach, a co dopiero na cmentarzu. Zapomniałaś, że jesteś na pogrzebie?
– Byłam – odruchowo poprawiła ją emerytowana polonistka. – Wczoraj.
– No tak, byłaś…
– Byłam, a teraz jestem na cmentarzu i muszę zaraz gdzieś przysiąść, bo padnę tu za chwilę z bólu i niewygody – dalej komunikowała ze skargą w głosie.
– Wytrzymasz bez siedzenia, wytrzymasz – zadecydowała Ludka, dodając swoją złotą myśl: – Cierp ciało, co ci się chciało!
I wzruszywszy ramionami, dalej porządkowała teren wokół grobu, nie zwracając już uwagi na obecne koleżanki. Po chwili jednak lekko zasapana mruknęła bez związku:
– Stoicie jak świece na ołtarzu. Pomóżcie mi w porządkowaniu, ja też stara jestem i zmęczona życiem.
– Mów za siebie, Ludomiro, dobrze? – oburzyła się Adela. – Ja tymczasem szybko muszę znaleźć coś do siedzenia, bo lecę z nóg.
– Przecież sterczy za tobą ławeczka. – Ludka ruchem głowy wskazała kawałek siedziska wystającego spoza jasnego nagrobka, po czym skierowała się w stronę pobliskiego śmietnika, mówiąc z naganą w głosie: – Usiądź i nie jęcz! Psioczysz, Adelo, psioczysz bez przerwy i psioczysz cały czas jak stare babsko!
Adela odwróciła się w kierunku wskazanym przez Ludkę, zrobiła dwa kroki i stanęła jak wryta. Po chwili szybko wróciła do bezpiecznego oparcia, jakie dawał jej ten kawałek drewna zbity na krzyż.
– Muszę wam coś powiedzieć… – szepnęła przerażonym głosem.
– Cały czas mówisz – tym razem przerwała jej Jadwiga, nadal poprawiając poskręcane szarfy przy wiązankach i wieńcach. – Mówisz i mówisz, Adelko, i nie pozwalasz się skupić.
– Ale ja muszę coś powiedzieć… – Adela znów zaczęła nienaturalnym głosem, mocniej wspierając się na krzyżu z imieniem wnuczki.
– Już lepiej milcz, bo chciałabym trochę porozmawiać z Basią… I też gdzieś tu chętnie odpoczęłabym chwilkę. To gdzie jest ta ławeczka, o której Ludka przed chwilą mówiła?
– Tam – rzekła bezbarwnie Adela, nie ruszając się z miejsca – ale tam nie podchodź… Nie idź tam… Wisiu!
– Bo co? Ten niewinny grabarz zaczaił się tam na nas? Przewrażliwiona jesteś, Adelko – stwierdziła Jadwiga, ruszając w stronę jej wskazaną.
– Stój! – wrzasnęła Adela rozpaczliwie, aż przestraszona Jadwiga wypuściła torebkę z drżącej dłoni. – Nie idź tam, Jadwigo… Ludko, ty też wracaj tu szybciej… Muszę wam coś powiedzieć…
– Ducha zobaczyłaś czy co? – dopytywała się Ludka, widząc minę Adeli.
– Muszę wam to powiedzieć… to bardzo ważne – powtórzyła Adela i zamilkła.
Wzięła głębszy oddech, by wreszcie wydusić z siebie to, co zauważyła, a czego nie spodziewała się zobaczyć, kiedy szukała oparcia dla swojego obolałego ciała udręczonego niewygodnymi butami. Mocniej teraz wsparła się na krzyżu, westchnęła, głośno przełknęła ślinę w zaschniętym gardle i powiedziała wyraźnie, patrząc odważnie na dwie kobiety wpatrzone w nią jak w zjawę cmentarną:
– Muszę wam to powiedzieć…
– To mów, na co czekasz? – ponaglała ją Ludomira.
– Źle się poczułaś, Adelko? – zatroszczyła się Jadwiga, widząc jej przerażoną twarz. – Wezwać na pomoc tego ogrodnika?
– Nie wiem, jak mam zakomunikować, by was nie przerazić… ale muszę to powiedzieć – szepnęła blada bez kropli koloru na ustach. – Tam…
– Już mnie wystarczająco przestraszyłaś, Adelo! Dobra jesteś w roli tragicznej aktorki. Mam już dość ciebie i twoich przedstawień. Wracam do domu. Sama. A ty sobie dalej odstawiaj tu swój cyrk. Nadal zachwycaj się własnym głosem, artystko ze spalonego teatru. Ty jednak naprawdę nie jesteś przy zdrowych zmysłach, co widać na kilometr – podsumowała Ludka, lekceważąco wzruszając ramionami, po czym zwróciła się do Jadwigi: – Wracasz ze mną czy czekasz na koniec przedstawienia tej wariatki?
Adela nagle oderwała się od krzyża, powoli podeszła do Jadwigi, lekko wsparła się na jej ramieniu, przestąpiła z nogi na nogę, zaczerpnęła powietrza, pogłaskała jej rękaw, westchnęła i nie patrząc na nią, wyszeptała bladymi ustami:
– Jadwigo… on tu jest…
•
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_