- promocja
- W empik go
Baśka. Łobuzerka - ebook
Baśka. Łobuzerka - ebook
Gdzieś pomiędzy zen a żul
Baśka jest młodą, warszawską artystką, obdarzoną barwną nerwicą i nadwrażliwo-zadziorną naturą.
Baśka pisze teksty piosenek i je śpiewa. W swoim dorobku ma dwie autorskie płyty.
Baśka nie umie poradzić sobie z emocjami. Prowadzi więc łobuzerski tryb życia.
Trzymasz w dłoniach dziennik kobiety, w której żyłach płynie sztuka.
Basia Flow Adamczyk to autorka wielu znakomitych piosenek, m.in. na płytę „Brzask” Skubasa, w tym nominowanego do nagrody Fryderyk 2016 tekstu „Nie mam dla Ciebie miłości”. W swojej opowieści zabierze cię do miejsc, będących tłem najważniejszych wydarzeń w jej życiu. Odsłoni przed tobą emocje, dzięki którym narodziły się kultowe teksty.
Depresja, uzależnienie od alkoholu, straty, samotność – oto ciemna strona codzienności artystki.
„Baśka. Łobuzerka” oprowadzi cię po mrocznych zakamarkach z charakterystycznym dla siebie zadziornym poczuciem humoru.
Jestem delikatną istotą ze złamaną duszą. Walczę o życie każdego dnia. Momenty szczęścia od lat zmieściłyby się w garści… niemowlaka.
Nikt nie wie, że ja tu jestem, że mieszkam w tym ponętnym ciele i kryję się za kocim, zielonym okiem. Nikt mnie nie widzi. Nikt mnie nie słyszy. Nikt o mnie nie wie.
Moja niemoc określana jest lenistwem, krwawiące emocje nazywa się złym charakterem.
Nie krzyczę. Nie tłumaczę. Otwieram piwo. Zapalam papierosa. Wszystko mi jedno.
Kategoria: | Wywiad |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-344-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(nie wiem)
Ta historia właściwie nie jest o mnie.
Nie mam jeszcze na tyle odwagi i zrozumienia, żeby pisać o sobie. Również przekonania.
Przekonania, że kogoś mogłoby to w ogóle obchodzić.
Borderline zwinięte w chińskie osiem, dla niepoznaki przewiązane kolorową aksamitną wstążką. Ileż to razy sama się na to nabrałam…
W skrócie można pokusić się o schemat barwnej nadwrażliwości, której nieodłącznie towarzyszą kac i zgrzytanie zębami. To dość wygodna koncepcja, która jednak odbiega od zgoła mocno fantazyjnej prawdy, choć… słowo „prawda” nie należy do moich ulubionych…
…lalala…
„Lalala” w wolnym tłumaczeniu oznacza w tej opowieści „i chuj!”, który to „chuj” powtarzany zbyt często mógłby okazać się odrobinę nazbyt kontrowersyjny lub zwyczajnie nudny (to nawet gorsze chyba).
Dlatego sama się ocenzuruję.
Ocenzuruję się i… lalala…
Najłatwiej byłoby o sobie. O sobie oraz nieprawdę, ale… siebie przerabiam niezmiennie już od kołyski i, szczerze, mam siebie już po kokardę. Nie to, że się nie kocham, nie lubię. Po prostu jestem już sobą zmęczona. Pisząc przez lata piosenki, tak się w sobie zanurzyłam, tyle wyciągnęłam z duszy zakamarków sprzeczności i toksycznych odpadów, pozerek, kameleonów i słabeuszy, że choć miłuję całe to dziwaczne towarzystwo, to zmęcz. Już pisać o nim mi się nie chce.
Ta chęć z pewnością do mnie powróci, za rok może albo najpewniej już w kolejnym rozdziale, teraz jednak myśli – o sobie – natręctwo, skieruję na inne tory. Lalala…?
Cała heca polega jednak na tym, że jak nie o sobie, to o czym? I po tym pytaniu nic nie wyświetla się na ekranie umysłu…
Ego się turla ze śmiechu, ja z nim, bo po co z niemocy.
Dobra, Baśka! Już nie piszcz! Chodźże!!!POWIŚLE
Lubimy się z Powiślem.
Jesteśmy z Powiślem do siebie podobni.
Ono ma starą duszę i ja ją mam.
Ono pełne jest ran zadanych pazurem traumatycznych historii, tak jak i moje serce upstrzone od blizn.
Jesteśmy szorstkością, kałużą krwi odbijającą światło elegancji i perfekcji.
Znamy nikomu niepotrzebne tajemnice, pachniemy wiosną i wolnością, pod skórą mamy niepokój i brud.
Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i największymi wrogami.
Przydałby nam się remont.
Moje mieszkanie to norka w postrzępionej przedwojennej kamienicy. Mieści się w nim jedna, niewielkich rozmiarów istota, więcej nie upchniesz. Najważniejsze jest okno, a właściwie fakt, że można w nim siedzieć i przez nie wyglądać. Przesiaduję więc godzinami. Czasem z czerwonym winem, czasem sącząc piwo i popalając chłopięce, mocne papierosy. Jest ze mną zeszyt, znający szelesty wszelkich moich stanów świadomości i emocji, jest ze mną muzyka, która na równi ze słowem potrafi rozpłatać mi serce na milion niespójnych fragmentów, a potem… jednym dźwiękiem złożyć je w całość i przywrócić do życia.
Na podwórku niedawno zaczął się remont. Nienawidzę remontów, one natomiast kochają mnie i podążają za mną gdziekolwiek się znajdę. Wspominałam już, że przydałby mi się remont? I oto jest! Cały na biało! W ślubnej sukni uszytej ze zwiewnych drobinek tynku. Czemu więc nie chcę, skoro potrzebny…?
Jakie jest tego znaczenie? W mojej starającej się nadać je wszystkiemu głowie świta teza, że remont to niedogodność, kłopot, co hałasuje, kurzy, klnie i słucha disco polo. Niezbędny, żeby coś naprawić, zmienić. Jakże ja bym chciała takich zmian. Totalnych. Z zerwaniem podłóg i skuciem nadpsutych ścian!!! Rety!!! Problem jednak w tym, że ja kłopotów i męczyć się nie lubię. Moja wizja świata jest taka – niech będzie pięknie, wygodnie i przyjemnie, ale żeby nic mnie to nie kosztowało, żebym aby nic nie musiała.
Tak oto znów polazłam w krzaki rozkminek, zamiast trzymać się wyznaczonej drogi. Wróćmy więc do remontu, który odbywa się za oknem. Do remontu, o którym… właściwie nie mam do powiedzenia nic oprócz tego, że mnie wkurwia.
W kamienicy oprócz remontu odbywa się seks. Ze wzmożoną intensywnością i jego odgłosy z różnych stron wpływają do mojego mieszkania o różnych porach dnia i nocy. I ja nie raz przyłączam się do owych koncertów.
Miesiąc temu popsuła się lodówka. Okazuje się, że można bez niej żyć. Da się też bez pieniędzy, ale to jest już nieco trudniejsze. Nie da się bez dźwięków i słów. Przez długi czas nie dało się bez alkoholu i papierosów. Potem okazało się, że to z nimi się nie da… ale to jeszcze nie ten etap…
Miało nie być o mnie, ale… uprzedzałam, że to się może nie udać.
Myślę też, że jest to jednak niezbędne do narysowania klimatu tych dni i otaczających mnie okoliczności, bohaterów, historii, odwiedzin demonów, co z aniołami trzymają się za ręce.
Pracuję w telewizji. Nienawidzę telewizji.
Nienawiść słowem z lekka jest zbyt mocnym. Powiedzmy więc lepiej może, że telewizji nie lubię.
Nie lubię.
I chuj.
Nigdy w swym dorosłym życiu nie posiadałam telewizora, gdyż to, co zwykło z niego wypływać, niszczy spokój i mózg. Manipulacja strachem. Reklama iluzji. Mimo tej nieukrywanej niechęci od lat jestem telewizyjnym reżyserem. Dlaczego?
Dlatego, że póki co nie znalazłam innego sposobu zarabiania na życie? Nie to, żebym szczególnie go szukała… Telewizja sama po mnie przyszła, więc zbytnio się nie zastanawiając, zaakceptowałam fakt, że płaci moje rachunki.
Uważają mnie tam za odmieńca, wywożoną gwiazdę i niezrównoważoną artystkę.
Właściwie mają rację.
To czasy, w których przeginam z alkoholem i borderline.
To czasy, w których udaję kogoś, kim nie jestem, i usiłuję wpasować się w społeczny schemat, który mnie mierzi. Tak boli, że trzeba szukać ratunku. Piję więc i palę. Jak inaczej? Jeszcze tego nie wiem…
Łatwo nabrać się na moją powierzchowność. Jestem ładna. Seksowna jestem.
Mam taki dziewczęcy, uroczy typ urody, który podbija męskie serca i ostrzy kobiece pazury. Dla chłopaków jestem ulotną fantazją, dla dziewczyn nielotną latawicą.
Prawda nie leży pośrodku. Nawet tamtędy nie przechodziła.
Jestem delikatną istotą ze złamaną duszą. Walczę o życie każdego dnia. Momenty szczęścia od lat zmieściłyby się w garści… niemowlaka.
Nikt nie wie, że ja tu jestem, że mieszkam w tym ponętnym ciele i kryję się za kocim, zielonym okiem. Nikt mnie nie widzi. Nikt mnie nie słyszy. Nikt o mnie nie wie.
Moja niemoc określana jest lenistwem, krwawiące emocje nazywa się złym charakterem.
Nie krzyczę. Nie tłumaczę. Otwieram piwo. Zapalam papierosa. Wszystko mi jedno.
To jeszcze czasy, w których nie mam dla siebie miłości. Nie mam dla siebie empatii. Niż słaba, wolę być zła.
Do tego szczypta miłosnej obsesji. Właściwie to cały jej worek. Kilogramy niechcianych uczuć, przed którymi nie da się zbiec.
Bałagan. Ze wszystkich stron.