Baśń o uwolnieniu kobiecości - ebook
Baśń o uwolnieniu kobiecości - ebook
Przywołana w książce klasyczna rumuńska baśń staje się punktem wyjścia do opowieści o ludzkiej duszy, zanurzonej w kulturze. Autorka odczytuje bogaty i skomplikowany język symboli jako język ludzkiego doświadczenia na drodze do poznania. Powiązanie motywów baśniowych, mitologicznych i religijnych jest często zaskakujące i nad wyraz aktualne dla rozumienia zachodzących w świecie przemian, ale też – jak każda opowieść psychoanalityczna – w odczytywaniu własnego życia i jego znaczeń.
„W tak zwanym życiu cywilizowanym, odpędzamy noc za pomocą światła elektrycznego i sądzimy, że jesteśmy „oświeceni”, chronieni wewnątrz i na zewnątrz przed takim rzeczami, ale jeśli tylko mieszkacie na wsi, gdzie, by wrócić do domu, musicie przejść kawał drogi w ciemnościach, drzewa szumią, ciemno choć oko wykol, a wy wypiliście jeden czy dwa kieliszki za wiele, wszystko jeszcze może się wam przydarzyć! Tak samo, jak zawsze działo się to w dawnych czasach. Tak więc, w podaniach znajdujemy spotkania z nieświadomym, które opowiedziane są dokładnie tak, jak się zdarzyły.”
Marie Louise von Franz (1915 – 1998), doktor filologii klasycznej swoje życie naukowe związała z Carlem Gustavem Jungiem, współpracę z nim rozpoczęła już w roku 1934 i towarzyszyła mu aż do jego śmierci w roku 1961, a następnie, przez niemal czterdzieści lat, rozwijała myśli własne i mistrza prowadząc praktykę psychoanalityczną i wydając bibliotekę książek poświęconych zagadnieniom kultury, takim jak między innymi alchemia chrześcijańska, archetypy, symbole (w tym seria Jungiana).
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-956895-6-7 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziś baśnie rozpatruje się z wielu perspektyw: z punktu widzenia historii literatury, etnografii, etnologii, socjologii i – co nie mniej ważne – z punktu widzenia psychologii głębi. Ta ostatnia perspektywa została właśnie przyjęta w niniejszej książce, której celem jest przedstawienie, w jaki sposób rozpoznawać materiał archetypowy i jak sobie z nim poradzić, biorąc za punkt wyjścia psychologię jungowską.
Chciałabym podziękować pani Alison Kappes za odtworzenie oryginalnej transkrypcji z taśm magnetofonowych, zawierających nagrania naszego seminarium. Szczególne i najserdeczniejsze podziękowania należą się dr Vivienne Mackerell, bez pomocy której ta książka nigdy nie doczekałaby się ukończenia, bowiem praca, którą wykonała, to znacznie więcej niż redakcja.1.
Wprowadzenie
Kto zajmuje się analizą, wie, że pacjenci często miewają ważne sny archetypowe, których jednak jako takich nie rozpoznają. Czasem ktoś budzi się ze snu archetypowego do głębi wstrząśnięty i nie trzeba nawet nic na ten temat mówić. Śniący sami czują i wiedzą, że wydarzyło się coś istotnego. Ogarnia ich jakaś emocja całkowicie nastawiona na przemianę. Spotyka się też sny, które, co prawda, zawierają bardzo ważne motywy archetypowe, jednak opowiadane są zupełnie lekceważącym tonem. Ci śniący w ogóle nie zauważają, że w ich snach pojawiło się cokolwiek ponad to, co zwyczajne. Może tylko, zamiast potężnego wstrząsu, czują lekkie zdumienie. Chichoczą i mówią: „Ostatniej nocy miałam dziwny sen, jeden z tych, w których nic nie wiąże się z niczym znajomym”.
W takim przypadku, jeśli nie zdajesz sobie sprawy, że jest to sen archetypowy, jeśli nie widzisz jego głębi, przegapiasz niesamowitą okazję, ponieważ, jak to wykazał Jung, doświadczenie archetypowe to jedyny uzdrawiający czynnik terapii. Wszystkie techniki, których używamy, mają pomóc ludziom otworzyć się na doświadczenie archetypu. Ale doświadczenie archetypu może przyjść tylko z samej nieświadomości i jest to akt łaski, którego nie możemy wymusić; jedyne, co można zrobić, to czekać, przygotować się nań i mieć nadzieję, że się wydarzy. Jeśli się nie wydarza, wiele nie zdziałamy. Dobra terapia może przynieść pewną poprawę zewnętrznej sytuacji życiowej, ale nie osiągnie się przez to prawdziwego uzdrowienia, prawdziwej pomocy. Czasami takie pomocne archetypowe zdarzenie przychodzi niejako cichaczem. Wówczas na przykład ktoś opowiada z lekkim uśmieszkiem jakiś niepozorny, krótki sen i gdy go zapytać: „Czy ma pan jakieś skojarzenia?”, odpowiedź brzmi: „Nie!”, albo też śniący opowiada wam coś, co wiedział już dawno... warto być tego świadomym.
Coraz częściej widzę, że ludzie nie umieją wyławiać właściwych skojarzeń. Wielu pacjentów ma skłonność do rzucania się na pierwszą lepszą interpretację, zamiast podać jakieś skojarzenie. Mają sen i mówią: „Och, to znowu ta negatywna matka!”, czy coś w tym rodzaju. Puśćcie to mimo uszu. To świadoma opinia; może jest słuszna, ale w dziewięćdziesięciu pięciu procentach przypadków może być chybiona. To nawet jest sposób, w jaki świadomość odpędza pewne rzeczy – „Och, ja to wszystko wiem” – po to, by wyrzucić je do kosza. Powinniście więc powiedzieć: „Nie, nie, chwileczkę. Proszę poczekać. Co kojarzy się panu z...?”, z czymkolwiek, co pojawiło się w tym śnie i wtedy odkryjecie, że z archetypowymi snami jest tak: jeśli ludzie nie są nimi wstrząśnięci, na ogół mają bardzo niewiele skojarzeń albo też skojarzenia są płaskie i marne. „Ogień?” – spytacie. „Ogień parzy”, powiedzą wam, albo: „Widziałem raz pożar”, coś równie trywialnego. Innymi słowy, doświadczenie do nich nie dociera. W takim przypadku musicie rozpoznać głębię i wagę emocjonalną tego, co się dzieje, i w jakiś sposób to wyrazić.
Oczywiście nie ma sensu zalewać ludzi w terapii skojarzeniami z mitologii. Sami musimy je znać, ale nie wolno nam zasypywać nimi pacjenta niczym z karabinu. Musimy je znać, żebyśmy sami mogli doznać zdumienia i wstrząsu, gdy poruszy nas dany motyw, a potem znaleźć właściwe słowa czy właściwy kontekst, by przekazać to, co sami czujemy. Można to zrobić jedynie pod wpływem chwili. Nie można tego wiedzieć z góry. Ale można nauczyć się, jak postępować z materiałem archetypowym, jak go rozpoznawać, odkrywać jego głębię, a przez to być przygotowanym do właściwej reakcji. I dlatego właśnie praktykuje się interpretację baśni.
Z baśniami znacznie trudniej się uporać niż z podaniami ludowymi, gdzie bohater czy bohaterka opowieści to zwykła istota ludzka. W takim podaniu człowiek na przykład udaje się nocą do zrujnowanego zamku i nagle zjawia się wąż w złotej koronie, prosi, by go pocałować i ni stąd, ni zowąd zmienia się w piękną pannę i tak dalej. Mężczyzna, który tego doświadcza, to zwykła istota ludzka. To ty albo ja. A opowieść mówi nam o wszystkich jego reakcjach, na przykład, że myśli sobie: „O nie, nie chcę całować takiego wstrętnego, zimnego zwierza” i drży ze strachu, a potem myśli: „A co mi tam, biedne stworzenie” czy co tam jeszcze czuje. Wszystko jest opisane. Ma ludzkie reakcje.
Folklorysta Max Lüthi napisał książkę o różnicach między baśnią a podaniem, które wyznaczył bardzo jasno^(). Można powiedzieć, że podanie to opowieść świadomej istoty ludzkiej, która miała numinotyczne doświadczenie nieświadomego. I to numinotyczne doświadczenie, powiedzmy, spotkania z wężem w złotej koronie, opisane jest w taki sposób, jakby również należało do rzeczywistości, ale to dlatego, że w ogóle mitologia zajmuje się bogami, duchami i demonami tak, jakby były tak rzeczywiste jak my. Zawsze jest tam opis dochodzenia do progu, jest ego, które napotyka coś wstrząsającego, niezwykłego, ekscytującego, dramatycznego, a potem następuje szczęśliwe zakończenie albo niepowodzenie i/lub zagrożenie; bohater musi ujść cało i powrócić do domu.
Powiedziałabym, że te podania ściśle odzwierciedlają to, co dzieje się po dziś dzień. W społeczeństwach pierwotnych albo rolniczych ludzie wciąż mają przeżycia numinotyczne. W tak zwanym cywilizowanym życiu odpędzamy noc za pomocą światła elektrycznego i sądzimy, że jesteśmy „oświeceni”, chronieni wewnątrz i na zewnątrz przed takimi rzeczami, ale jeśli tylko mieszkacie na wsi, gdzie – by wrócić do domu – musicie przejść kawał drogi w ciemnościach, drzewa szumią, ciemno choć oko wykol, a wy wypiliście jeden czy dwa kieliszki za dużo, wszystko jeszcze może się przydarzyć! Tak samo, jak zawsze działo się to w dawnych czasach. Tak więc w podaniach znajdujemy spotkania z nieświadomym, które opowiedziane są dokładnie tak, jak się zdarzyły. Jeśli są ciekawe i ekscytujące, ludzie nie przestają ich powtarzać. „Żył kiedyś w naszej wiosce pewien mężczyzna i raz nocą wyszedł, i udał się do tego rozwalonego młyna, a gdy się zbliżył, zobaczył światła i usłyszał jakiś hałas, więc wszedł do środka” i tak dalej.
Z kolei baśnie nazywa Lüthi abstrakcją. To znaczy, że nie występuje w nich ludzkie ego, które styka się ze światem nieświadomości. Są to fantastyczne opowieści, w których fantastyczne istoty albo archetypowe obrazy nieświadomości mają do czynienia ze sobą nawzajem. Oto jeden ze sposobów, by to określić. W podaniu jest „światowe” światło świadomości i bohater, który wyrusza gdzieś i spotyka archetyp lub kilka archetypów. W podaniu zawsze jest to przechodzenie progu, a czasem ucieczka w popłochu z powrotem do domu.
W baśni natomiast mamy opowiadacza, który jest tym ego, które opowiada o rozgrywającym się w nieświadomości tańcu archetypów. Bohater w baśni nie jest normalną istotą ludzką i nie ma ludzkich reakcji. Gdy spotyka smoka, nie jest przerażony. Nie ucieka, gdy odzywa się doń wąż. Ani drgnie, gdy nocą pojawia się przy jego łóżku królewna i zaczyna go dręczyć czy cokolwiek tam się dzieje. Albo jest inteligentny, albo też jest to głuptas – istota głupkowata i powolna. Jest odważny, błyskotliwy i mądry albo coś w tym rodzaju, w sposób bardzo schematyczny. I po prostu działa w opowieści – pif, paf! – zgodnie ze swą naturą. Jeśli jest odważny – ze wszystkim walczy. Jeśli jest sprytny, zawsze ze wszystkiego robi sztuczkę. Można rzec, że nie ma w nim śladu psychologii. Jest postacią schematyczną. I jeśli przyjrzymy się mu z bliska, zobaczymy postać czysto archetypową.
Jedynym ego w baśniach jest opowiadacz, który pojawia się czasami na początku, a czasami na końcu, ale nie we wszystkich opowieściach. W niektórych krajach, na przykład w Rumunii, opowiadacz mógłby zacząć: „Pewnego razu wybrałem się...”, co jest zwrotem konwencjonalnym, albo: „Na końcu świata, gdzie nie ma czasu ani przestrzeni, za siedmioma górami i ślepym psem, w pewnym państwie zabitym deskami, był sobie król...” i tak dalej. I opowiadacz recytuje tę samą formułkę przed każdą historią: „Na końcu świata, w pewnym kraju zabitym deskami...”. To taki wierszyk. Odprawia swoisty rytuał wejścia, a na końcu następuje rytuał wyjścia typu: „Byłem nawet na weselu, właśnie wszedłem do kuchni i zwędziłem trochę mięsa i wina, ale kucharz kopnął mnie w tyłek... i tak oto przyleciałem tutaj i opowiedziałem wam tę historię”. Albo na przykład Cyganie mówią tak: „Było piękne wesele, jedli i pili, radując się wielce, a ja, biedny czort, nie mam nic do jedzenia”, i wtedy chodzą w koło z kapeluszem, by zebrać pieniądze. To jest rytuał wyjścia. Opowiadacz najpierw pokazuje, że przenosimy się do innego świata, a na końcu opisuje wychodzenie z niego, na ogół w lekko żartobliwy sposób. W międzyczasie słyszymy o czymś, co wydarzyło się w innym świecie. A zatem, szczególnie w przypadku tych historii, nie wolno projektować na nie swojej osobistej psychologii i doświadczenia. Naprawdę, trzeba podejść do nich jak naturalista, który obserwuje ryby czy drzewa tak obiektywnie, jak to tylko możliwe.
Bardzo ważne, by się tego nauczyć, bo kiedy mamy do czynienia ze snem, zawsze jest niebezpieczeństwo, że analityk będzie projektował na sen swoją własną opinię. Na przykład: do pokoju wkracza wyraźnie zniewieściały młodzieniec, kawaler, który wciąż jeszcze mieszka u mamusi i pochopnie dochodzimy do wniosku, może nawet słusznego: „Oto maminsynek”. A potem temu człowiekowi śni się, że gryzie go wąż i myślimy sobie: „On ma kompleks matki”. Ale to nie jest żadna interpretacja. To projekcja tego, co się myśli, na obraz pochodzący z nieświadomości. Jeśli macie dobrą intuicję, możecie mieć słuszność, ale jest to proceder bardzo ryzykowny, gdyż nieświadome czy uzdrawiający proces nieświadomego nigdy nie idzie prostą drogą. Zawsze wykorzystuje najbardziej zdumiewające objazdy.
Myślicie na przykład: „Oto ktoś, kto powinien odłączyć się od swej mamy”, ale być może potem następuje cała seria snów, które popychają go, by poprawił swoją relację z matką. No i trzeba być wystarczająco zręcznym, a zarazem wystarczająco obiektywnym, żeby powiedzieć: „To dziwne. To mi w ogóle nie pasuje. Ale tam właśnie prowadzi nieświadome, więc idźmy za tym”. A można to zrobić tylko wtedy, gdy nie projektuje się własnego zdania. I w końcu następuje jakieś bardzo błyskotliwe posunięcie nieświadomego i dostrzegacie, że przez cały czas prowadziło ono do oderwania młodego człowieka od matki, ale tak nieoczekiwanym „objazdem”, że nigdy nie bylibyście dość sprytni, by wymyślić go sami. Dlatego trzeba starać się być obiektywnym i nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Lekcji tej najlepiej można nauczyć się z baśni. Można przeczytać wszystko, co się da o psychologii – ale w końcu trzeba po prostu popatrzeć na to, co jest. Co takiego mówi nam ta opowieść, co nie jest moją opinią? Oto kluczowa rzecz, którą trzeba ćwiczyć, i której trzeba się nauczyć.
Pewnego razu miałam pacjenta z negatywnym kompleksem matki. Przychodził do mnie z wieloma snami i bardzo często był w depresyjnym, negatywnym nastroju. Sam, jako osoba, nie był taki, ale kiedy utożsamiał się ze swoją animą, zawsze ogarniał go pesymizm. Przychodził na sesję z taką miną i mówił: „Podświadomość znów mnie skrytykowała”. A ja na to: „Chciałabym coś o tym usłyszeć!”. I wtedy opowiadał mi jakiś bardzo dobry sen, w którym były jednak jakieś motywy negatywne. Przyczepiał się do nich. „O, tu. Znowu mi mówi, że jestem zerem. Jestem zgubiony, jestem na fałszywym tropie”, i tak w kółko. Zawsze trzeba było to jakoś zbyć i powiedzieć: „No dobra, zacznijmy od początku. Popatrzmy na to obiektywnie. Niech pan nie pozwoli tej swojej okropnej czarnej animie, żeby znów wylewała jakieś mroczne treści, zanim w ogóle przyjrzy się pan temu”.
Otóż nawet pacjent może chcieć was zwieść, żebyście tak naciągnęli materiał, aby zgodził się z waszymi własnymi opiniami. Ostatecznie, rzecz jasna, obiektywizm to tylko przybliżenie. Z całą pewnością będziemy projektować swoją własną osobowość na baśń; widzimy te rzeczy, które do nas przemawiają, a te, których w sobie nie mamy, przeoczamy. Zatem, nawet tak zwanej obiektywnej interpretacji daleko jest do obiektywizmu, ale przynajmniej można zwalczyć te bardzo prymitywne sposoby projekcji i uczynić jakiś wysiłek w pożądanym kierunku.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------