- W empik go
Baśniowe ścieżki - ebook
Baśniowe ścieżki - ebook
Baśniowe ścieżki to zbiór fantastycznych baśni i bajek, które wprowadzają czytelnika w magiczny świat - pełen dobrych wróżek, skrzatów i innych zaczarowanych postaci, które zawsze są gotowe pomóc, jeśli główny bohater znajdzie się w opałach. Nie brak tutaj także złych i podstępnych charakterów, które uosabiają największe wady tego świata, takie jak chciwość, zawiść, pycha i nieuczciwość. Każda z baśni ma swój morał, chociaż, jak to w życiu bywa, nie każda ma szczęśliwe zakończenie. Jednak w tym cudownym świecie dobro zawsze w jakiś sposób zwycięża zło, a sprawiedliwości z reguły staje się zadość.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-393-7 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dawno, dawno temu – tak dawno, że nawet najstarsi ludzie nie pamiętają – w pewnej małej wiosce na skraju ogromnej puszczy, w miejscu, w którym dwie rzeczki łączyły się w jedną, żył młynarz Maciej z żoną i córką. Całymi dniami pracował ciężko w młynie, nosił worki z ziarnem, mełł zboże, a potem układał mąkę w magazynie.
Wieczorem wracał do domu, aby odpocząć. Któregoś dnia, a było już po żniwach, mieszkańcy wsi zaczęli zwozić zboże do młyna, który stopniowo wypełniał się workami ze złocistą pszenicą i srebrnym żytem. Pracowali bez wytchnienia, a zboża przybywało i przybywało…
– Oj, obrodziło żytko, obrodziła pszeniczka – rzekł młynarz.
– Masz rację, młynarzu, tak urodzajnego roku już od siedmiu lat nie było – odrzekł jeden ze starszych gospodarzy.
– Trudno będzie to wszystko zemleć, będę musiał pracować dzień i noc – odpowiedział Maciej, zasmucony. – Inaczej zboże zatęchnie i zmarnuje się to, co matka ziemia dała nam wszystkim w darze.
Nazajutrz, jak co dzień, młynarz poszedł do pracy. Uruchomił koło młyńskie, a kamienie żarnowe zadudniły radośnie. Wsypał zboże i zmełł pierwszy worek, potem drugi i trzeci… Tak minął długi, pracowity dzień, jednak młynarz pracował dalej. Gdy wybiła północ, był już bardzo zmęczony, ale dalej rozwiązywał kolejne worki. Nagle w jednym z worków zrobiła się dziura, a zboże rozsypało się po całym młynie.
– Do diabła, tak chciałem jeszcze ten jeden worek pszenicy zemleć i iść do domu, a tak tylko bałaganu narobiłem – krzyknął zły sam na siebie.
– Ktoś mnie wzywał? Czego chciał? – Młynarz usłyszał nagle czyjś nieznajomy, chrypliwy głos.
Odwrócił się zdziwiony, bo nie spodziewał się, że ktokolwiek jest w młynie, i zobaczył… diabła.
Diabeł był czarny, kosmaty, miał zakrzywione rogi, długi ogon i grube paluchy zakończone pazurami.
Chłop aż zaniemówił ze strachu, ale diabeł pytał dalej.
– Co mogę dla ciebie zrobić, młynarzu? Jestem diabeł Rokita i chętnie ci pomogę.
– Wezwałem cię przypadkiem, ale jak już jesteś, to pomóż mi zemleć zboże – odparł ugodowo przestraszony młynarz, bo bał się rozgniewać diabła.
Diabeł jakby tylko czekał na zaproszenie, od razu zabrał się do roboty. Nie minęła godzina, a już całe zboże zamieniło się w mąkę. Młynarzowi trudno było uwierzyć, że diabeł tak szybko wykonał robotę, ale bardzo się ucieszył.
– Dziękuję ci, diable, za pomoc – rzekł młynarz.
– Nie dziękuj, młynarzu, bo robota bardzo mi się podobała i cała przyjemność była po mojej stronie – odrzekł zadowolony diabeł, a wypowiedziawszy te słowa, zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Młynarz przetarł zmęczone oczy i rzekł do siebie:
– Iście diabelska to była robota, a może to wszystko mi się przyśniło?
Patrzy, ogląda, liczy worki z mąką i nie może uwierzyć. To jednak nie sen, tylko prawda, bo wszystkie stoją w jednym rzędzie, równiutko – robota dobrze wykonana, aż miło popatrzeć. Położył się Maciej spać zadowolony.
Na drugi dzień wstał, poszedł do młyna i pracował dalej. Przyjechali gospodarze po mąkę i chwalą młynarza:
– A toć nie spodziewaliśmy się, że tak szybko przemiał będzie gotowy.
Młynarz, zadowolony z siebie, nie przyznał się jednak, kto mu pomagał ostatniej nocy.
– Napracowałem się, namęczyłem, ale robotę skończyłem – dodał dumnie. Jeszcze wtedy nie wiedział, że ta duma i pewność siebie wkrótce go zgubią.
Gospodarze wrócili do domu. Po drodze opowiadali, jak szybko młynarz uwinął się z robotą i jaką piękną mąkę przywieźli do domu na chleb.
Wieść rozniosła się po okolicy i chłopi z sąsiednich wsi także przywozili zboże do młyna. Młynarz pracował ciężko w dzień. Został w młynie również na noc, chociaż był bardzo zmęczony.
Młyn wodny pracował, koło młyńskie poruszane siłą wody kręciło się, mąki przybywało. Stukot turbin uśpił jednak zmęczonego młynarza. W tym momencie w młynie zjawił się diabeł, postanowił jednak nie budzić gospodarza. Zakręcił, obrócił kilka razy kołem młyńskim i zaczął mówić niby to do śpiącego młynarza, niby do siebie:
– A tak, dobrze słyszałem, że wszystkie zasługi za mielenie zboża przypisałeś sobie, a o mnie nie wspomniałeś gospodarzom nawet słówkiem! Już ja cię nauczę, jak należy postępować!
Powywracał worki ze zbożem, zmieszał je z mąką i rozdmuchał, to wszystko ile sił w płucach, tak aby mąka znalazła się w każdym zakamarku. Narobił bałaganu, nawyrządzał szkód i nagle… zakręciło… zabulgotała woda i po diable ani śladu.
Młynarz zbudził się nad ranem, patrzy i oczom nie wierzy.
Zboże rozsypane po całym młynie, mąka wymieszana z otrębami, wszędzie nieporządek.
Aż się za głowę złapał nieborak:
– Czyja to sprawka? Nie moja! Iście diabelska to robota, ale cóż, trzeba posprzątać i pracować dalej.
Młynarz zakasał rękawy i zabrał się do pracy. Porządek wprawdzie zrobił, ale zboża ani mąki nie odzyskał i poniósł straty. Całymi dniami pracował ciężko, a nocą powracał do domu, bo siły go opuszczały. Wtedy do młyna, punktualnie o północy, przychodził diabeł i niszczył to, co młynarz zrobił w dzień, wyśmienicie się przy tym bawiąc.
Swawolił jak mały niesforny chłopiec, sypiąc mąką po całym młynie, rozrzucając ziarno, dudniąc kamieniami żarnowymi i wyprawiając hulanki i swawole.
Trwało to już długo i szkody, jakie wyrządzał, zaczęły doprowadzać młyn i jego właściciela do ruiny.
Wtedy młynarz ogłosił zebranym gospodarzom:
– W moim młynie zadomowił się diabeł Rokita, który przybywa tu o północy i niszczy moją pracę, doprowadzając nie tylko mnie do ruiny, ale i was. Kto przegoni diabła z młyna, ten otrzyma w nagrodę rękę mojej pięknej córki Zosi, młyn i moją dozgonną wdzięczność.
– Nagroda wspaniała, młynarzu, więc ja zgłaszam się pierwszy, aby rozprawić się z diabłem – rzekł pierwszy śmiałek.
– Na pewno ci się nie uda, bo jesteś za słaby i zbyt tchórzliwy – krzyknął drugi śmiałek.
– Obydwaj jesteście za mało sprytni, nie potraficie walczyć z diabelskimi mocami, to mnie się uda i to ja ożenię się z piękną Zosią – odezwał się trzeci.
I tak się przechwalali jeden przez drugiego.
Najpierw poszedł pierwszy śmiałek… i uciekł. Potem poszedł drugi śmiałek… i uciekł. Na koniec swoich sił spróbował trzeci śmiałek… i też uciekł.
Żaden z nich nie potrafił przepędzić diabła, ich strach był silniejszy. Zgubiła ich też buta i zbytnia duma.
W końcu do młyna przybył Jasiek, młody pastuszek o lnianej czuprynie i błękitnych oczach. Zabrał ze sobą wierzbową fujarkę, na której grywał, pasąc krowy i owce. Długo myślał, jak przechytrzyć diabła.
– Młynarzu, jestem Jasiek, nie będę się przechwalał, ale chyba wymyśliłem sposób, jak przegonić diabła z twojego młyna.
– Jaśku, idź i spróbuj. Chciałbym, żeby ci się udało – rzekł młynarz.
Działo się to zimą, a konkretnie – w styczniu.
Na Trzech Króli Jasiek poszedł do kościoła, skąd zabrał poświęconą przez księdza kredę. Kreda była nie tylko jednym z darów dla Małego Jezuska, ale również potężnym orężem przeciw mocom piekielnym.
Jasiek wszedł do młyna, zamknął drzwi, wywiercił w podłodze dziesięć dziur, narysował koło kredą i na koniec usiadł w samym środku tego koła. Miało go chronić przed złą mocą diabła. Siedząc w kole, wyjął fujarkę i grał, aby w ten sposób uprzyjemnić sobie oczekiwanie na niezwykłego przybysza. Wybiła północ. Zakręciło… Woda zabulgotała, wiatr się zerwał i pojawił się diabeł. Usłyszał piękną muzykę i stanął jak wryty.
Jasiek grał dalej i nie czuł strachu. Wreszcie diabeł podszedł do Jaśka i rzekł:
– Pięknie grasz, może i mnie byś tak nauczył?
Jasiek odparł:
– Nauczyłbym cię, dlaczego nie, ale popatrz na swoje pazury, jakie masz kosmate i grube, a do grania trzeba mieć takie jak moje – cienkie i delikatne.
– Co więc mam robić? – zapytał diabeł.
– Widzisz te dziury w podłodze? Włóż swoje pazury, a ja zrobię z nich cienkie i delikatne paluszki, które będą potrafiły grać na fujarce. Diabeł nie zwietrzył podstępu i powkładał swoje paluchy w dziury w podłodze. Wtedy Jasiek chwycił za młotek i wbił w pazury stalowe kliny. W ten sposób sprawnie uwięził diabła w pułapce. Gdy Rokita zrozumiał, co się stało, było już za późno. Pazury tkwiły w podłodze tak mocno, że nie mógł się ruszyć. Jasiek tymczasem wziął dębowy kołek i zaczął okładać diabła.
– To za rozrzucone ziarno, to za rozsypaną mąkę, to za krzywdę młynarza, to za straty gospodarzy, a to za strach, jakiego wszystkim napędziłeś! – krzyczał Jasiek, bijąc diabła raz po raz po grzbiecie.
– Jaśku, proszę, wypuść mnie – błagał diabeł.
– Nie wypuszczę, jeśli nie przysięgniesz, że nigdy więcej nie pokażesz się w tym młynie.
– Przysięgam na dno piekła, na to, jakem Rokita, że moja noga więcej tutaj nie postanie!
– Skoro już tak ładnie prosisz o litość, to cię wypuszczę, ale jeśli jeszcze raz cię tu zobaczę, to dostaniesz takie bicie, że żywy z tego nie wyjdziesz – zagroził Jasiek.
– Nie wrócę, nie przyjdę, już uciekam – obiecał diabeł i czym prędzej czmychnął na samo dno piekła.
Młynarz powitał dzielnego Jaśka z honorami i tak jak obiecał, oddał mu Zosię, swoją jedynaczkę, za żonę. Wyprawił też weselisko, na które zaprosił całą wieś.
Młoda para żyła długo i szczęśliwie, doczekała się licznego potomstwa.
Diabeł zaś szerokim łukiem omija młyn i wieś. Dziś nikt już nie pamięta historii o diabelskim młynie. Jedynie rzeka zwana Młynówką porusza koło młyńskie, szemrze cicho i czasami opowiada ją tym, którzy chcą słuchać. Mówi wtedy, że najważniejsze w życiu są mądrość i skromność.