- W empik go
Bayern. Globalny superklub - ebook
Bayern. Globalny superklub - ebook
Historia bawarskiej superpotęgi.
Namiętnie wspierany przez miliony fanów, ale jednocześnie najbardziej znienawidzony w całych Niemczech. Od lat należy do europejskiej czołówki, wciąż znajdując się w rękach kibiców. Ma w składzie wiele gwiazd, nie ma za to długów.
Bayern Monachium to klub pełen skrajności. Uli Hesse, rozmawiając z legendami: Beckenbauerem, Effenbergiem czy Matthäusem, otwiera wrota twierdzy bawarskiej superpotęgi i zabiera czytelnika w fascynującą podróż po jej tajemnicach.
Od zatargów z nazistami, poprzez czasy „FC Hollywood” w latach 90., po erę Guardioli, Lahma i Lewandowskiego. Od jedynego spadku z Bundesligi, poprzez pięć triumfów w Pucharze Mistrzów, po 27 tytułów mistrza Niemiec.
Przed wami wyjątkowa książka o wyjątkowym klubie, którą powinien przeczytać każdy wyznawca motta Mia san mia – Jesteśmy, kim jesteśmy.
Opinie o książce:
Książka Hessego to pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów Bayernu, ale także dla wszystkich pasjonatów niemieckiego futbolu. Autor w zwięzłym i charakterystycznym dla siebie kronikarskim stylu, znanym choćby z książki Tor!, opisuje losy klubu od jego zarania aż do czasów współczesnych, z wyczuciem akcentując punkty zwrotne w jego historii.
Tomasz Urban, „Piłka Nożna” i Eleven Sports
Najbardziej interesująca historyczna książka piłkarska.
„The Guardian”
Napisanie historii Bayernu Monachium, która nie będzie ani deprecjonować, ani gloryfikować bawarskiego klubu, jest nie lada wyczynem. Uli Hesse zrobił to w tej fascynującej książce, która zdecydowanie wyróżnia się wśród publikacji na temat Bawarczyków.
John Van Lear, „When Saturday Comes”
Kategoria: | Sport i zabawa |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8129-102-6 |
Rozmiar pliku: | 9,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CO OZNACZA KIBICOWAĆ
DUMIE BAWARII?
Bayern Monachium to klub o wielkiej historii i jakże bogatej tradycji. Zapewne każdy kibic piłki nożnej słyszał o sukcesach tego niemieckiego klubu – w końcu wygranie niemieckiej Bundesligi pięć razy z rzędu nie mogło nikomu umknąć. Bayern to klub budowany przez lata, zarządzony przez byłych piłkarzy i ludzi z pasją, którzy naprawdę mają ten klub w sercu. Bayern to po prostu jedna wielka rodzina, o czym mogło przekonać się już wielu zawodników, jak chociażby Franck Ribéry, który ma za sobą kilka burzliwych życiowych etapów.
Co oznacza kibicować Dumie Bawarii? Dla każdego kibica futbolu sport ten jest czymś wyjątkowym, jednakże w Bayernie jest coś, co sprawia, że kochasz ten klub na dobre i na złe, że cieszysz się razem z zawodnikami z ich sukcesów, smucisz się i nieraz płaczesz z powodu bolesnych porażek, ale za każdym razem wracasz silniejszy i udowadniasz swoją wartość. Można podać wiele przykładów, jak chociażby bardzo bolesna porażka Bawarczyków w 1999 roku z Manchesterem United, kiedy w zaledwie kilka minut monachijczycy zaprzepaścili szansę na spełnienie swojego wielkiego marzenia o wygraniu Ligi Mistrzów. Mimo wszystko klub powstał, wyciągnął wnioski i dwa lata później ku wielkiej uciesze fanów zdobył najważniejsze trofeum w klubowej piłce. Kolejnym przykładem może być jakże boleśnie przegrany finał na własnym podwórku z Chelsea w 2012 roku. Wszystko układało się tak wspaniale, Puchar był już na wyciągnięcie ręki, po czym w końcówce Didier Drogba wyrównał na 1:1 i zespół prowadzony przez legendarnego Juppa Heynckesa musiał pracować na swój sukces od nowa. Ileż się wtedy wydarzyło! Przestrzelony karny przez Robbena w dogrywce czy wreszcie emocjonalny rollercoaster rzutów karnych… Do dziś mam przed oczami płaczącego Bastiana Schweinsteigera czy Philippa Lahma − tego nie da się zapomnieć, wielka rozpacz, wylane łzy i całkowite rozbicie.
Podobnie jak przed laty, Bayern powstał z kolan, nie pozwolił, aby marzenia odeszły w zapomnienie, i pokazał wielką siłę w legendarnym sezonie 2012/13, kiedy to rekordowi mistrzowie Niemiec po jakże genialnej kampanii zdobyli pierwszą w historii klubu potrójną koronę. Emocje towarzyszące akcji duetu Robbery w końcowej fazie spotkania i bramce Arjena Robbena na 2:1 w finale Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund są czymś, czego nie da się opisać. Na takie właśnie chwile w wykonaniu swojego ukochanego klubu czeka każdy kibic, to właśnie sprawia, że sport i świat piłki nożnej jest taki piękny.
Bill Shankly powiedział kiedyś: „Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego”. Jako oddany kibic tego wspaniałego monachijskiego klubu bez ogródek przyznam, że słowa Szkota idealnie oddają sens kibicowania Bayernowi Monachium − jeśli raz zwiążesz się z Die Roten, już nigdy nie odpuścisz i zakochasz się na zawsze. Starasz się być jak najbliżej klubu, chcesz uczestniczyć w jego życiu i robisz wszystko, co tylko możesz, aby stać się częścią Gwiazdy Południa.
Od kilku lat piszę dla DieRoten.pl, największego w Polsce serwisu poświęconego Bayernowi, gdyż uważam, że moim obowiązkiem jako kibica jest dzielenie się informacjami i pokazywanie każdemu, jak wspaniałym klubem jest Bayern Monachium. To po prostu nałóg, który wciąga cię dalej i dalej i zwyczajnie nie ma końca. Nie zapominajmy, że to właśnie my, kibice, tworzymy ten wspaniały sport i jesteśmy jego nieodzowną częścią.
Bayern Monachium to coś więcej niż klub, powiedzenie Mia San Mia doskonale oddaje zaś cały sens kibicowania tej drużynie. W książce Uliego Hessego każdy znajdzie coś dla siebie − nie musisz być kibicem Bayernu, aby poczuć to coś wyjątkowego, co posiada klub. Znajdziesz tutaj wszystko. Bo historia Dumy Bawarii nie zawsze była usłana różami, to zaś, gdzie obecnie znajduje się klub, zostało osiągnięte dzięki dziesięcioleciom ciężkiej pracy i poświęceniu takich legend, jak chociażby Rummenigge, Hoeness, Beckenbauer czy Kurta Landauer, bez którego nie byłoby dziś Bayernu Monachium.
Zanim więcej z góry ocenisz Bayern, sięgnij po tę książkę i dowiedz się, jak wspaniały to klub – klub, który widzi nie tylko czubek własnego nosa, gdyż niejednokrotnie pomagał już innym zespołom w potrzebie. Radość, euforia, gorycz porażki i smutek to nieodłączone elementy świata futbolu, jednakże dzięki Bayernowi jesteś w stanie przeżyć te uczucia głębiej i przekonać się na własnej skórze, co znaczy miłość do klubu i oddanie dla niego. Dzięki książce Bayern. Globalny superklub dowiesz się na ten temat wszystkiego.
Mia San Mia!
Gabriel Stach
redaktor DieRoten.plPRZEDMOWA RADOSŁAWA NOWICKIEGO
BAWARSKIE DUSZE
I CZERWONE SERCA
Książka Bayern. Globalny superklub nie jest po prostu kolejną publikacją związaną z Bayernem Monachium. To coś znacznie więcej! Do tej pory nikt chyba nie napisał o tym klubie w taki sposób, jak zrobił to Uli Hesse.
Autor zabiera czytelnika w niezwykłą podróż po świecie Bayernu, w trakcie której szczegółowo opisuje historię monachijczyków od momentu powstania klubu do współczesności, analizuje zachodzące w nim zmiany i procesy, koncentrując się przede wszystkim na ludziach tworzących klub. Zgłębiając historię Bayernu, Hesse zwraca uwagę na fakt, że to przede wszystkim klub sprzeczności i kontrastów, że na jego dzieje składa się wiele czynników, które przez ponad 100 lat historii wpływały na jego sposób działania i kierunek rozwoju. Ale właśnie te sprzeczności i kontrasty sprawiły, że FC Bayern jest dziś tym, czym jest, i właśnie one czynią go tak niezwykłym. FC Bayern Monachium przestał być tylko niemiecki. Dzięki otwieraniu się na nowe horyzonty, ale zachowaniu bawarskiej tożsamości, kultury i tradycji stał się międzynarodową marką. Globalną marką. Globalnym superklubem!
Polecam tę książkę każdemu polskiemu kibicowi Bayernu, gdyż jest to pozycja wyjątkowa! Jej lektura nie dość, że umożliwia dogłębne i szczegółowe poznanie historii klubu, to wnosi również dodatkową wartość – nam, polskim fanom, choć niepochodzącym z Bawarii, ale mającym bawarskie dusze i czerwone serca, pozwala utwierdzić się w przekonaniu, że bez względu na miejsce urodzenia jesteśmy ważną i integralną częścią klubu, wspólnie z kibicami z całego świata tworzymy globalną rodzinę Bayernu, a każdy z nas może z dumą powiedzieć: Jesteśmy, kim jesteśmy! Jesteśmy Bayernem Monachium!
Radosław Nowicki,
prezes stowarzyszenia polskich kibiców
klubu FC Bayern Monachium
Stern des Südens Polish Supporters
Official FC Bayern fan clubWPROWADZENIE
Mimo że rzadko kiedy są z tego naprawdę dobre pieniądze i często nie wybiera się godzin pracy, pisanie o piłce nożnej to wciąż najlepsza robota pod słońcem. Przynajmniej dopóki nie trzeba rozmawiać z piłkarzami, którzy odnieśli ciężką kontuzję.
Tacy gracze zwykle zrzędzą, a niekiedy bywają w podłym nastroju, nienawidzą bowiem sytuacji, gdy nie mogą grać. Obawiają się, że stracą miejsce w zespole, są znudzeni długimi godzinami spędzonymi w towarzystwie fizjoterapeutów. Tęsknią za towarzystwem kumpli z szatni. Są rozdrażnieni tak samo, jak byłby każdy z nas, gdyby ciągle szukano oznak poprawy naszego zdrowia.
Byłem przygotowany na najgorsze, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł piłkarz, który od ponad trzech miesięcy był wyłączony z gry z powodu kontuzjowanej kostki. Niepotrzebnie się martwiłem. Gdy Philipp Lahm wyciągał do mnie rękę na powitanie, uśmiechał się szeroko.
W rzeczy samej, kapitan drużyny, która w 2013 roku wygrała Ligę Mistrzów (i kapitan reprezentacji, która sięgnęła po mistrzostwo świata), był w tak dobrym nastroju, że obaj zapomnieliśmy, że mieliśmy porozmawiać o piłce. Zamiast tego pogadaliśmy o jego ostatniej pasji – golfie; później zapytałem go, czy to prawda, że ma w domu stół do snookera. Potwierdził, co zapoczątkowało dyskusję na temat tego, która gra jest lepsza: snooker czy ósemka.
A później o czymś sobie przypomniałem.
– Ach, prawie bym zapomniał: pozdrowienia i najlepsze życzenia od Franza Rotha.
Na przestrzeni dekad Bayern mógł pochwalić się mnóstwem gwiazd, lecz w kluczowych momentach historii klubu zadziwiająco często na ratunek przychodzili mu niedoceniani bohaterowie. Tak też było z Franzem Rothem, który wsławił się tym, że strzelał decydujące gole dla Bayernu w trzech finałach europejskich pucharów (w 1967, 1975 i 1976 roku).
Twarz Lahma pojaśniała.
– Dziękuję, to bardzo miłe – odparł. – Co u niego?
Lahm urodził się pięć lat po tym, jak Roth opuścił Bayern, by zakończyć karierę piłkarską w Austrii. Zapytałem go więc, czy dobrze zna Franza. Odrzekł, że nie utrzymują bliskich kontaktów, ale czasem zdarza im się na siebie wpaść i obaj doskonale wiedzą, co osiągnął ten drugi. Następnie Philipp powiedział powoli:
– To jeden z największych i najbardziej utytułowanych klubów na świecie, a jednocześnie przypomina wielką rodzinę. I to najwspanialsza rzecz w Bayernie.
Podobne zdanie można często usłyszeć z ust tych, którzy grali w Bayernie, prowadzili go lub pracowali w nim w innej roli. Bo to prawda – jeśli spędzisz trochę czasu w klubowym budynku w Giesing, w normalnej i wcale nie imponującej przepychem części Monachium, gdzie piłkarze Bayernu trenują od 1948 roku i gdzie klub ma swoją siedzibę od 1971 roku, jest duża szansa, że wpadniesz na jakiegoś dawnego gracza monachijskiego klubu.
Karl-Heinz Rummenigge (prezes rady nadzorczej), Uli Hoeness (prezes klubu do 2014 roku, kiedy to wybuchł skandal podatkowy z jego udziałem) i Franz Beckenbauer (prezes honorowy) to ci, o których czyta się najczęściej. Łatwo też zastać Paula Breitnera i Wolfganga Dremmlera, który harował w środku pola jak wół; obaj pracują w tej chwili w pionie skautingu. Walter Junghans, dawny bramkarz Bawarczyków, należy do sztabu szkoleniowego drużyny rezerw, podobnie było z Gerdem Müllerem, który pod koniec 2014 roku ostatecznie przegrał walkę z alzheimerem. Raimond Aumann, inny niegdysiejszy golkiper, od dawna jest koordynatorem ds. współpracy z kibicami. Hans Pflügler, który w 1982 i 1987 roku zagrał w barwach Bayernu w finałach Pucharu Europy, w wieku 32 lat przestał występować w pierwszym zespole, ale przez następne pięć lat był związany z drużyną rezerw (w zasadzie była to drużyna do lat 23), w której wprowadzał w piłkarskie arkana młode nadzieje Bayernu. Obecnie pracuje w dziale sprzedaży klubu z Monachium.
Rodzinne więzy obejmują także dzieci byłych piłkarzy. Syn Paula Breitnera, Max, pracuje w dziale prasowym klubu. Córka Uliego Hoenessa, Sabine, jest związana ze sławnym muzeum Bayernu. Starszy brat Franza Beckenbauera, Walter, prowadzi agencję reklamową, która wydaje klubowy magazyn, syn Cesarza zaś, Stephan, grał w rezerwach monachijczyków, a później – dopóki w sierpniu 2015 roku nie pokonała go śmiertelna choroba – trenował młodzież i zajmował się skautingiem.
Bo domowy, rodzinny, ciepły Bayern Monachium naprawdę istnieje. To nie tylko fasada. W Niemczech głęboko zakorzenił się stereotyp, że zwolennicy monachijczyków to tylko kibice sukcesu, raczej klienci niż fani. Lecz gdy kilka lat temu po raz pierwszy spędziłem w tym klubie trochę czasu, zbierając materiały na potrzeby artykułu na okładkę dla magazynu „FourFourTwo”, Uli Hoeness powiedział mi: „W wielu klubach nie ma żadnej filozofii, prowadzą je inwestorzy, którzy chcą wyłącznie sukcesu. Usiłując dostać się na szczyt, zwracają niewielką uwagę na kibiców, na ludzi. Ale w Bayernie zaangażowanie ludzi w życie klubu odgrywa centralną rolę. To zawsze szokuje tych, którzy uważają, że to niemożliwe, ale dla naszych fanów i członków Bayernu to coś więcej niż klub. To nasz dom. Rodzina zastępcza”. Wyraz jego twarzy i brzmienie głosu nie pozostawiały wątpliwości, że były to szczere słowa.
Ale rzecz jasna istnieje również inny Bayern niż ten przyjazny, gościnny klub. To Bayern, który drażni i budzi wściekłość. Kusi, by stwierdzić, że niechęć, którą Bawarczycy wywołują wszędzie tam, gdzie się zjawią, musi mieć coś wspólnego z ich nadzwyczajną pozycją. Bayern 26 razy świętował mistrzostwo Niemiec, tymczasem dwa inne najbardziej utytułowane kluby, 1. FC Nürnberg i Borussia Dortmund, podnosiły to trofeum tylko po osiem razy. Bayern sięgnął po Puchar Niemiec 18 razy, a drugi pod tym względem zespół, Werder Brema, zrobił to jedynie sześć razy. Od końca lat 70., kiedy to Borussia Mönchengladbach spuściła z tonu, Bayern nie ma żadnego prawdziwego przeciwnika w kraju; pojawiają się tylko zespoły, które są w stanie rywalizować z Bawarczykami przez pewien ograniczony czas, zanim zabraknie im pary. Zrozumiałe, że taka sytuacja irytuje wiele osób.
Ale ten antagonizm jest znacznie starszy. Bayern dzielił opinię publiczną – i to bardzo mocno – na długo przed tym, jak został sięgającą po wszystkie trofea potęgą. Już w 1968 roku, kiedy to klub z Monachium nie miał na koncie choćby jednego mistrzostwa Bundesligi, Sepp Maier został zaatakowany przez kibica po wyjazdowym meczu z Hannoverem 96. Unosząc parasol, by obić nim bramkarza, napastnik wrzeszczał: „Zabiję cię, ty monachijska świnio!” (Maier znokautował napastnika podbródkowym). W państwie, w którym futbol był tak głęboko przesiąknięty regionalną – by nie powiedzieć zaściankową – rywalizacją, że ogólnokrajowa liga została utworzona zaledwie pięć lat wcześniej, niezwykle rzadko zdarzały się ataki na zawodników klubów, które musiały odbyć 600-kilometrową podróż na mecz.
Niczym nowym nie są nawet publiczne debaty poświęcone Bayernowi. Podczas pracy nad tą książką przeczytałem niezliczoną ilość artykułów z „Kickera”, czcigodnej Biblii niemieckiej piłki nożnej. To zadziwiające, jak często na ostatnich stronach numerów, które wyszły znacznie wcześniej, niż Bayern zaczął dominować w tamtejszym futbolu, napotykało się gorące dyskusje między kibicami i krytykami Bawarczyków.
Kiedy otwierałem numer z 20 maja 1974 roku, kilka dni po tym, jak Bayern sięgnął po Puchar Europy, spodziewałem się znaleźć jakieś komentarze wychwalające pierwszy niemiecki klub, któremu się to udało. Zamiast tego znalazłem trzy listy od czytelników z Bawarii, których autorzy gorzko skarżyli się, że na Bayern wszyscy zawsze tylko psioczą. Pan Eduard Weidler, mieszkaniec Passau, napisał: „Są tacy, którzy z najmniejszego powodu piętnują zespół, a nawet cały jego zarząd jako ludzi zachowujących się niesportowo, pyszałkowatych i wrednych”.
To chyba dowodzi, że prawdziwa jest stara mantra niemieckiego futbolu: albo kochasz Bayern, albo go nienawidzisz, nie ma nic pomiędzy. A może jednak to nie do końca prawda, bo w tym kraju jest przynajmniej jedna osoba, która stara się znaleźć to „pomiędzy”. A to dlatego, że z tej pozycji najlepiej jest snuć opowieść. A jako że to kawał historii, zrobiłem, co w mojej mocy, by nie czuć ani miłości, ani nienawiści.PROLOG
Człapał. Robił tak po części dlatego, że nie urodził się do biegania. Nie był szybki ani zwinny, nie miał znakomitego przyspieszenia na kluczowych kilku pierwszych metrach. Brakowało mu elegancji w ruchach. Niektórzy uważali, że w biegu wygląda niezgrabnie.
Nie był to jednak główny powód, dla którego człapał. W tym sporcie musisz od czasu do czasu pobiegać, nawet jeśli nie jesteś ani szybki, ani zwinny. A on nie martwił się tym, jak wygląda, gdy biegnie. W przeciwieństwie do innych graczy urodził się bez choćby cienia próżności.
Człapał niepewnym krokiem człowieka, który skręcił na niewłaściwym rogu i nagle znalazł się w ciemnej uliczce – a to dlatego, że przechadzał się na połowie przeciwnika, kilka kroków za linią środkową. Wiele lat później ludzie będą twierdzić, że w klubie zabroniono mu ją przekraczać niezależnie od okoliczności. To oczywiście bzdura. W tamtym sezonie strzelił w lidze siedem goli, a nie da się tego zrobić, wystając na swojej połówce przez 90 minut.
Nie istniał więc żaden zakaz. Była za to wytyczna: jeśli libero ruszył do przodu, on musiał zostać z tyłu i asekurować pozycję kolegi. A libero tej drużyny ruszał naprzód bez przerwy.
Rozumiał to uzasadnienie. Poza tym nie tylko nie najlepiej biegał, ale był też niespecjalnym dryblerem. Nie słynął ze znakomitych podań. Miał przyzwoite, acz nie wspaniałe uderzenie. I choć operował piłką lepiej, niż powszechnie uważano, nienaganna technika nie była jego silną stroną.
A jeśli się nad tym zastanowić, to co nią było? Dlaczego był niepodważalną i integralną częścią zespołu, który w tamtym czasie należał do absolutnej czołówki europejskich drużyn?
Może stało się tak, ponieważ rozumiał wytyczne i się ich trzymał. A w tym zespole nie była to szeroko rozpowszechniona zaleta. W jego składzie był przynajmniej jeden atestowany geniusz – rzeczony libero, który robił, co tylko chciał (na boisku, a czasem poza nim), nie musząc przed nikim odpowiadać. Grał tam też utalentowany skrzydłowy, tak szybki, że często ruszał, nie martwiąc się o to, co dzieje się za jego plecami. I nieco zwichrowany lewy obrońca o przeszywającym spojrzeniu, który tak bardzo lubił być w kontrze do wszystkiego, że mówił rzeczy, w które nie wierzył, byle tylko udowodnić, jak bardzo jest niezależny. A także napastnik – rzecz jasna najlepszy na świecie. Był taki świetny między innymi dlatego, że nigdy nie wiedziano, w którym miejscu boiska się pojawi, za to zawsze było to miejsce właściwe. W tym zespole nieprzewidywalny był nawet bramkarz – w dobre dni tryskał humorem, ale w złe zachowywał się jak świr.
Występował w tej drużynie, bo nie przypominał innych piłkarzy. Był godny zaufania, znał swoje miejsce, szanował reguły. Nic dziwnego, że choć wielu innych graczy zyskało bogactwo, sławę i wpływy, które nie mieszczą się w głowie, on każdego poranka o szóstej po cichu otwierał kiosk, by sprzedawać gazety i artykuły piśmiennicze.
Spojrzał przez lewe ramię na libero. Tamten jak zwykle miał piłkę przy nodze. Nawet gdy czas naglił, libero nie dało się ponaglić. Jego podanie było jak zwykle eleganckie, niespieszne i akuratne. Tym razem jednak dało się zauważyć dwie niezwyczajne rzeczy. Po pierwsze, libero zagrał piłkę niemalże do boku; gdyby ktokolwiek inny podał w poprzek boiska, libero mamrotałby pod nosem, że bramka znajduje się na drugim krańcu placu gry, a nie przy linii bocznej. To zagranie oznaczało, że po dwóch godzinach meczu nawet libero stracił pomysł na grę.
Drugą niezwykłą rzeczą było to, że libero zagrał akurat do niego. Zazwyczaj działo się dokładnie na odwrót. Kto wie, być może libero był tak zaskoczony, widząc go w tym miejscu, że podanie wynikało z mimowolnego odruchu.
Zaskakująco sprawnie opanował piłkę prawą nogą i wyrwał do przodu. Gdy znalazł się mniej więcej trzydzieści metrów od bramki przeciwnika, rozejrzał się. Miał przed sobą trochę wolnego miejsca, prawdopodobnie dlatego, że rywale wiedzieli, jak rzadko przekracza linię środkową, i nie byli pewni, czy go atakować, czy nie. Zobaczył, że najlepszy napastnik w historii stoi w polu karnym i domaga się piłki podniesioną ręką.
Zastanawiał się, ile czasu zostało do końca meczu. Widział stadionowy zegar, lecz ten pokazywał jedynie, która godzina, a nie ile trwa spotkanie. Oszacował, że to niemal koniec, za chwilę czy dwie będzie po tym nieszczęsnym meczu. W pewnym sensie był za to prawie wdzięczny. Środkowy napastnik drużyny przeciwnej był szybki i zwinny; przy takich gościach zawsze wyglądał słabo. A tego wieczora wyglądał wyjątkowo słabo. To był jeden z jego najgorszych występów w tym sezonie.
Nagle przez głowę przemknęła mu pewna myśl: sędzia nie odgwiżdże końca meczu, dopóki biegnie do przodu, ale co, jeśli się zatrzyma albo zagra komuś piłkę? Arbiter będzie miał dobrą wymówkę, żeby skończyć spotkanie. Już nie człapał ani nie truchtał, lecz biegł. Z przyczyn, których nigdy nie potrafił później wyjaśnić, obrócił swój silny, umięśniony tułów i cofnął prawą nogę jak ktoś, kto przymierza się do potężnego uderzenia z daleka.
Usłyszał pełen przerażenia krzyk. Usłyszał błagalne wycie najlepszego napastnika w historii, by nie strzelał – nie z takiej odległości, nie w sytuacji, gdy między nim a bramką znajdowało się jedenaście par nóg, nie w takim momencie – na litość boską – w najważniejszym meczu ich życia. Zawahał się jedynie na ułamek sekundy. A później zignorował wytyczne, zasady i krzyki i kopnął piłkę najmocniej, jak potrafił.
Dobiegł go dziwny dźwięk, coś jakby grzmot. Następnie zobaczył, że libero rusza w jego kierunku i rzuca mu się w ramiona. Pomyślał, że to dziwne, bo libero nie zrobił czegoś takiego nigdy wcześniej. Później mówił, że początkowo nie wiedział, co się stało, co takiego zrobił.
Oczywiście, że nie wiedział. Nikt, nawet patentowany geniusz, nie mógł wiedzieć, że człowiek, po którym najmniej się tego spodziewano, stworzył właśnie superklub na skalę światową.W. Shakespeare, Wieczór trzech króli, przeł. L. Ulrich.
Ósemka (ang. eight-ball pool) – odmiana bilardu, w której gracze wbijają bile (pełne lub połówki) do wcześniej wybranych łuz.
Autor mówi tu o wszystkich mistrzostwach kraju zdobytych przez te kluby, także przed powstaniem Bundesligi, ale popełnia pomyłkę; w rzeczywistości 1. FC Nürnberg zdobył mistrzostwo Niemiec dziewięć razy, Borussia Dortmund zaś osiem.
Prawdopodobnie Jaeger ma na myśli wślizgi piłkarzy, choć by je opisać, używa mało piłkarskiego terminu (w oryginale pojawia się termin crouching stance).
Co można przetłumaczyć jako Sześćdziesiątaki.
Podział administracyjny Niemiec się zmieniał, podobnie jak nazwy jednostek administracyjnych: do 1919 r. były to tzw. monarchie, później wprowadzono kraje związkowe.