Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Beatrice - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Beatrice - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 211 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Ko­ma­ro­wie nie zaj­mo­wa­li wy­bit­ne­go sta­no­wi­ska w Rze­czy­po­spo­li­tej. Że sta­rą ru­ską szlach­tą byli – nie ule­ga wąt­pli­wo­ści; już bo­wiem w po­cząt­ku XVI w. po­sia­da­li ho­rod­nię w zam­ku bra­cław­skim, nad­to ka­wał zie­mi zwa­nej Strze­le­ża­na­mi, a po­ło­żo­nej nad Bo­hem. Wry­chle jed­nak zni­ka­ją z płasz­czyzn ukra­in­nych, prze­no­szą się na Bia­ło­ruś, gdzie two­rzą li­nię uży­wa­ją­cą wła­sne­go her­bu, oraz na Ruś Czer­wo­ną, gdzie jako Kor­cza­ko­wie są zna­ni. Po­zo­sta­li na kre­sach wsią­ka­ją w gmin, albo drob­ny­mi dzier­ża­wa­mi cho­dzą. Mamy więc na po­cząt­ku ze­szłe­go wie­ku miesz­cza­ni­na tego na­zwi­ska w Chwa­sto­wie, któ­ry do­wo­dzi kupą „swa­wol­nych hul­ta­jów”; o sto lat wcze­śniej, bar­dzo po­waż­ne­go woź­ne­go „ge­ne­ra­ła wo­je­wódz­twa ki­jow­skie­go, szla­chet­ne­go Ste­fa­na Ko­ma­ra”; mamy wresz­cie pro­to­po­pa owruc­kie­go Sie­mio­na, któ­ry za­przą­tał sobą ów­cze­sną spo­łecz­ność kre­so­wą, za­darł się bo­wiem z ar­chi­man­drią, za­wie­szo­ny w funk­cjach ka­płań­skich, dla­te­go że po owdo­wie­niu po raz wtó­ry się oże­nił. Do­pie­ro przy­ję­cie zjed­no­czo­ne­go ob­rząd­ku gor­szą­cej tej spra­wie kres po­ło­ży­ło.

Pan Sta­ni­sław Del­fin Ko­mar, hr. Kor­czak, wła­śnie na­le­żał do ubo­giej ro­dzi­ny osia­dłej w zie­mi lwow­skiej na skrom­nym chu­dej gle­by ka­wał­ku. Ro­dzi­na skła­da­ła się z ojca, trzech bra­ci i sio­stry; na­le­ża­ło więc szu­kać chle­ba po świe­cie. Bo­ha­ter nasz, nie­dłu­go my­śląc, za­cią­gnął się do woj­ska pol­skie­go, już do­brze po pierw­szym kra­ju za­bo­rze. Na sza­li wy­bo­ru za­wa­żył in­te­res oso­bi­sty, pro­ces z ro­dzi­ną Kos­sa­kow­skich o ogrom­ne do­bra, le­zą­ce w gra­ni­cach uszczu­plo­ne] Rze­czy­po­spo­li­tej Opo­wiedz­my tu prze­bieg owych usi­ło­wań mło­de­go żoł­nie­rza, choć­by dla­te­go, ze po­wo­dze­nie jego póź­niej­sze przy­pi­sy­wa­no nie szcze­gól­ne­mu zbie­go­wi oko­licz­no­ści, ale pew­nym wpły­wom ubocz­nym

Mi­ko­łaj Kaź­mirz Kos­sa­kow­ski, pod­sę­dek bra­cław­ski, pan na Twier­dzy i Bo­ho­rod­cza­nach, miał dwie żony. Pierw­sza, Ta­cjan­na Strzy­zow-ska (a po­łą­czył sią z nią sa­kra­men­tem w r. 1640), po­wi­ła mu cór­ką Kry­sty­nę Kon­stan­cję. Po zgo­nie pierw­szej do­zgon­nej to­wa­rzysz­ki, zmar­łej w r 1645, pan pod­sę­dek po raz wtó­ry po­no­wił ślu­by mał­żeń­skie z Zo­fią Czu­ry­łów­ną, pri­mo voto Cze­twer­tyń­ską. Z niej do­cze­kał się mę­skie­go po­tom­stwa. Obie wnio­sły mu spo­re ob­sza­ry zie­mi w po­sa­gu, ostat­nia wszak­że znacz­nie więk­sze od pierw­szej. Otóż je­dy­na cór­ka pana pod­sęd­ka z pierw­sze­go mał­żeń­stwa, Kry­sty­na Kon­stan­cja, wy­szła za Ja­ku­ba Ko­ma­ra, ubo­gie­go szlach­ci­ca, któ­re­go teść zbył nie­wiel­ką sumą pie­nięż­ną, obie­cu­jąc po naj­dłuż­szym ży­ciu zwrot ca­łej sche­dy; do tego jed­nak nie przy­szło. Mąż więc miał za­wsze pre­ten­sje do po­sa­gu ma­cie­rzy­ste­go żony, prze­ka­zał je swo­im spad­ko­bier­com, może się na­wet i w są­dach ma­ni­fe­sto­wał, ale Kos­sa­kow­scy byli już tyle moż­ni, że nie mógł im spro­stać chu­do­pa­cho­łek. W lat sto po zgo­nie pod­sęd­ka bra­cław­skie­go (1661) umarł jego pra­wnuk Sta­ni­sław Kos­sa­kow­ski, kasz­te­lan ka­mień­ski (d. 1 mar­ca r. 1761), ostat­ni z tej li­nii.

Oże­nio­ny on był z Ka­ta­rzy­ną Po­toc­ką, słyn­ną „mą­dro­chą”. Do­bra na Rusi Czer­wo­nej po­ło­żo­ne prze­ka­zał jej na wła­sność, na po­dol­skich zaś i bra­cław­skich oparł do­ży­wo­cie. Do tego wła­śnie do­ży­wo­cia ro­ści­li pre­ten­sję Ko­ma­ro­wie. Pra­wnuk Ja­ku­ba za­krzą­tał się oko­ło pro­ce­su ener­gicz­nie; spa­dek był ogrom­ny, pra­wie ba­jecz­ny dla bied­ne­go szlach­ci­ca, jak­by w do­bie obec­nej po nie­zna­nym wu­jasz­ku w Ame­ry­ce, wy­no­sił bo­wiem kil­ka­na­ście mi­lio­nów zło­tych. Do spad­ku mia­ło pra­wo sześć osób, może uboż­szych od pana Sta­ni­sła­wa, a może mniej przed­się­bior­czych i od­waż­nych od nie­go, mia­no­wi­cie: Za­my­słow­ska, ks. Fran­ci­szek Ro­spi­ni, eks-pi­jar, i czte­rech Ko­ma­rów, nie li­cząc bra­ci i sio­stry, jed­ną z nim sta­no­wią­cych sche­dę.

Mło­dzie­niec za­warł z krew­ny­mi umo­wę, otrzy­mał ce­sją wszyst­kich pre­ten­sji na wła­sną oso­bę, po­czy­nił pew­ne zo­bo­wią­za­nia, i z pu­stą ka­le­tą a spo­rym fo­lian­tem do­ku­men­tów po­dą­żył w r. 1789 nad Wi­słę, za­cią­gnął się do ka­wa­le­rii na­ro­do­wej, że zaś cho­dzi­ło mu nie o mi­li­tar­ną kre­sey­ty­wę, ale o wy­ka­za­nie praw do spad­ku, w po­dol­skim wo­je­wódz­twie „sy­tu­owa­ne­go”, więc się prze­niósł do re­gi­men­tu sto­ją­ce­go w oko­li­cy La­ty­czo­wa. Po­dział dru­gi kra­ju za­stał go tu­taj w stop­niu po­rucz­ni­ka. Na­tu­ral­nie, że po wy­ko­na­niu przy­się­gi za­cią­gnął się do ar­mii ro­syj­skiej.

Męż­czy­zna pięk­ny, zręcz­ny, nie bez ogła­dy, umie­ją­cy się ako­mo­do­wać, ulu­bień­cem zo­stał ge­ne­ra­ła Lu­bo­widz­kie­go, do­wód­cy ukra­iń­skiej dy­wi­zji; kie­dy więc ten ostat­ni, w po­ło­wie r. 1793, otrzy­mał roz­kaz przy­by­cia do Pe­ters­bur­ga, z żą­da­niem, by przy­wiózł z sobą kil­ku pol­skich ofi­ce­rów róż­nej bro­ni, bo ce­sa­rzo­wa chcia­ła się przy­pa­trzyć „uni­for­mom” woj­ska Rze­czy­po­spo­li­tej, wów­czas w licz­bie wy­bra­nych zna­lazł się i Sta­ni­sław Del­fin Ko­mar. To­wa­rzy­sza­mi jego byli – Pora – do­wski, ofi­cer puł­ku lek­ko­kon­ne­go, i Se­we­ryn Bu­kar, jako re­pre­zen­tant ar­ty­le­rii po­lo­wej. De­le­ga­cja owa do­zna­ła grzecz­ne­go przy­ję­cia, młod­si też kom­pa­no­wie ge­ne­ra­ła ko­rzy­sta­li z sym­pa­tii; żad­ne­go balu, żad­nej fety dwor­skiej nie opu­ści­li, na na­bo­żeń­stwa na­wet do pa­ła­co­wej („przy­dwor­nej”) uczęsz­cza­li ka­pli­cy… Pierw­si dwaj zo­sta­li wry­chle wcie­le­ni do szta­bu Pła­to­na Zu­bo­wa. Ko­mar bar­dzo się hra­bie­mu, w Zi­mo­wym re­zy­du­ją­ce­mu dwor­cu, po­do­bał; to mu po­mo­gło do po­myśl­ne­go ukoń­cze­nia pro­ce­su, cią­gną­ce­go się nie­le­d­wie pół­to­ra wie­ku. A do­stał się ten pro­ces do rąk ce­sa­rzo­wej z tego mia­no­wi­cie po­wo­du: Pra­wo, świe­żo ogło­szo­ne, chcia­ło, żeby wszy­scy miesz­kań­cy nie­daw­no wcie­lo­nych do Ro­sji pro­win­cji, na­le­żą­cy do… uprzy­wi­le­jo­wa­ne­go sta­nu, w pew­nym z góry okre­ślo­nym ter­mi­nie albo wy­ko­na­li przy­się­gę na wier­ność no­wej wła­dzy, albo je­że­li się na to nie zgo­dzą, wy­prze­da­li się i wy­nie­śli za gra­ni­cę, w prze­ciw­nym bo­wiem wy­pad­ku ma­ją­tek ich w zie­mi ule­gnie kon­fi­ska­cie i wej­dzie w skład dóbr pań­stwa, hoj­nie po­tem roz­da­ro­wa­nych dy­gni­ta­rzom ro­syj­skim. Kasz­te­la­no­wa ka­mień­ska miesz­ka­ła wów­czas prze­waż­nie we Lwo­wie albo w Kry­sty­no­po­hi w Ga­li­cji, nie zgło­si­ła się na­wet na Po­do­le, choć ją miej­sco­we wła­dze ad­mi­ni­stra­cyj­ne oszczę­dza­ły, ze wzglę­du na bli­skie po­kre­wień­stwo ze Szczę­snym Po­toc­kim, po­sia­da­ją­cym wiel­kie u dwo­ru za­cho­wa­nie. Ter­min pro­lon­go­wa­no – i to nie po­mo­gło; wów­czas do­nie­sio­no o wszyst­kim ce­sa­rzo­wej, a po­zna­ła ona w mło­do­ści „mą­dro­chę”, spo­ty­ka­ły się z sobą na jed­nym z dwo­rów nie­miec­kich, w Dreź­nie czy Wied­niu: mło­da księż­nicz­ka po­dob­no wy­róż­nia­ła wśród in­nych re­zo­lut­ną Po­lkę; z cza­sem jed­nak, wsku­tek zmia­ny oko­licz­no­ści, w dwóch prze­ciw­nych opar­ły się obo­zach. Kie­dy więc Ka­ta­rzy­na ce­sa­rzo­wa do­wie­dzia­ła się, że dru­ga Ka­ta­rzy­na Kos­sa­kow­ska nie chce wy­ko­nać ho­ma­gium, że wresz­cie do­bra po­dol­skie znaj­du­ją się tyl­ko pod jej do­ży­wo­ciem, dała roz­kaz, by wstrzy­ma­no się z ich kon­fi­ska­tą i zwró­co­no je spad­ko­bier­com. Pan Sta­ni­sław Ko­mar sko­rzy­stał z chwi­li szczę­śli­wej, przed­sta­wił swo­je pre­ten­sje, peł­no­moc­nic­twa ro­dzi­ny i już w koń­cu r. 1795 wszedł w po­sia­da­nie spad­ku nie tyl­ko po Strzy­żow­skich, ale i po Czu­ry­łach. Część mała tyl­ko od­pa­dła, mia­no­wi­cie trzy wio­ski (Ol­czy­da­jów, Ku­kaw­ka i Ni­szow­ce), z któ­rych dwie pierw­sze tro­chę wcze­śniej nada­ne zo­sta­ły dzie­dzic­twem ge­ne­rał-ma­jo­ro­wi He­ra­kliu­szo­wi Mor­ko­wo­wi, a trze­cia Wa­len­te­mu Es­ter­ha­ze­mu , po­sło­wi Lu­dwi­ka XVI. Na osiem więc lat przed zgo­nem do­ży­wot­nicz­ki zo­stał pa­nem, roz­le­głych wło­ści. Czy za­warł z nią jaką umo­wę z tego po­wo­du, wąt­pię bar­dzo; kasz­te­la­no­wa nie­chyb­nie na ża­den by się nie zgo­dzi­ła kom­pro­mis. Z zo­bo­wią­zań da­nych ro­dzi­nie mu­siał się wy­wią­zać, bo ta pre­ten­sji do nie­go nie za­ma­ni­fe­sto­wa­ła. W Pe­ters­bur­gu do­cze­kał się zgo­nu Ka­ta­rzy­ny; po wstą­pie­niu na tron jej syna wziął dy­mi­sję i jako wy­słu­żo­ny ma­jor gwar­dii osiadł na Po­do­lu, w sa­mej sile wie­ku, do­bie­gał bo­wiem wów­czas le­d­wie lat trzy­dzie­stu.

Na­raz przy­by­wał pro­win­cji kre­so­wej bar­dzo za­moż­ny oby­wa­tel – bar­dzo, ra­chun­kiem to wy­ka­że­my. Ze sche­dy nie­gdyś wła­sno­ścią Czu­ry­łów bę­dą­cej otrzy­mał klucz Ku­ry­ło­wiec­ki, Rów­niań­ski, Ho­no­ro­wiec­ki i część Oza­rzy­niec­kie­go, ra­zem 2 mia­stecz­ka i 23 wio­ski, osa­dzo­ne 6764 pod­da­ny­mi. Do tego z cza­sem przy­ku­pił od Jor­da­nów do­bra Żwa­niec­kie, od ks. Fry­de­ry­ka Lu­bo­mir­skie­go Czer­nie­jo­wi­ce, od Po­toc­kich do­bra Pło­cie (Pło­tiań­skie pań­stwo w bałc­kim po­wie­cie), tak że w koń­cu dzie­dzic­two jego obej­mo­wa­ło 140 000 mor­gów zie­mi, z któ­rych 20 000 pięk­ne­go lasu bu­dul­co­we­go, a na tym ob­sza­rze znaj­do­wa­ły się 4 mia­stecz­ka i 36 osad wiej­skich, w któ­rych li­czo­no 10 173 „dusz mę­skich” do pańsz­czy­zny obo­wią­za­nych.

Na po­cząt­ku bie­żą­ce­go stu­le­cia Ko­mar oże­nił się z p. Ho­no­ra­tą Or­łow­ską, re­zy­den­cją za­ło­żył w Ku­ry­łow­cach i pod­niósł do tego stop­nia do­bro­by­tu ma­te­rial­ne­go, że je po­czę­to na­zy­wać mu­ro­wa­ny­mi. Ży­cie się za­po­wia­da­ło po­god­ne, ba, na­wet we­so­łe, tym bar­dziej że nie za­mą­ca­ły go tro­ski o byt po­wsze­dni, tak zwy­czaj­ne jesz­cze nie­daw­no; nie za­mą­ca­ły go prze­ko­na­nia po­li­tycz­ne, roz­dzie­ra­ją­ce całą Eu­ro­pę na roz­ma­ite nie­chęt­ne so­bie stron­nic­twa; pio­sen­ka le­gio­nów nie mia­ła tu do­stę­pu, ale też i inne we­zwa­nia zby­wa­no obo­jęt­nie. Epi­ku­re­izm w cia­sne uję­ty ramy sta­no­wił głów­ne za­da­nie, a obok nie­go nie­win­na żą­dza zdo­by­cia sta­no­wi­ska, za­wsze jed­nak w skrom­nych gra­ni­cach pro­win­cjo­nal­nych, żą­dza za­pro­wa­dze­nia po­rząd­ków i na­wyk­nień na wiel­kim przy­ję­tych świe­cie. Pani po­cho­dzi­ła z za­moż­nej miej­sco­wej ro­dzi­ny, ule­ga­ła wpły­wom męża, a ten znad Newy przy­wiózł pew­ne zwy­cza­je; resz­ty do­ko­na­ło to­wa­rzy­stwo emi­gran­tów fran­cu­skich.

Szcząt­ki tych do­bro­wol­nych le­gi­ty­mi­stów tu­ła­czów po­tra­fi­ły się w po­łu­dnio­wych za­akli­ma­ty­zo­wać pro­win­cjach. Pa­nie peł­ni­ły funk­cje to­wa­rzy­szek do­ra­sta­ją­cych pa­nie­nek, gu­wer­nan­tek dro­bia­zgu, wresz­cie przy­ja­ció­łek domu; pa­no­wie ode­gry­wa­li nie za­wsze szczę­śli­wie rolę men­to­rów, a w osta­tecz­no­ści masz­ta­le­rzów, ka­mer­dy­ne­rów, ogrod­ni­ków, na­wet ku­cha­rzy. Wszy­scy zaś nie­ustann­nie kła­dli do ucha po­wol­nym słu­cha­czom cu­dow­ne opo­wie­ści o Fran­cji, o cy­wi­li­zo­wa­nym Pa­ry­żu. Dla­cze­góż nie po­znać tego wy­kwint­ne­go mia­sta? – my­ślał nie­je­den szlach­cic, zwłasz­cza, je­że­li do gle­by, do strze­chy ro­dzin­nej nie był zbyt przy­wią­za­ny, a wo­rek peł­ny gro­sza po­sia­dał. Pan Sta­ni­sław Del­fin znaj­do­wał się w po­dob­nym po­ło­że­niu; wy­brał się więc za gra­ni­cę z mał­żon­ką i – wró­cił stam­tąd ocza­ro­wa­ny do tego stop­nia, że pe­rio­dycz­nie po­tem przed­się­brał piel­grzym­ki do gniaz­da cy­wi­li­za­cji wszech­świa­to­wej i w koń­cu sam do szpi­ku ko­ści sfran­cu­ział. Że jed­nak ro­zum­nie uży­wał do­stat­ków, a go­spo­dar­stwo raz na­krę­co­ne szło do­brze, że miał lata po­myśl­ne, a do ta­kich za­li­cza­no kil­ka po r. 1812 na­stę­pu­ją­cych, więc z tych mi­lio­nów zło­tych rocz­nej in­tra­ty zo­sta­wa­ło jesz­cze na przy­ku­pie­nie no­we­go ka­wał­ka i na upięk­sze­nie Ku­ry­ło­wiec.

Trze­ba mu przy­znać, że miał gust; stwo­rzył też re­zy­den­cją prze­pięk­ną, naj­pięk­niej­szą na Po­do­lu. Wpraw­dzie nada­wa­ła się po temu i miej­sco­wość. Wart­ki Żwan, do­pływ Dnie­stro­wy, biegł tu w głę­bo­kiej ko­tli­nie, za­kre­śla­jąc duże pół­ko­le; na brze­gu jego urwi­stym, pię­trzą­cym się ma­je­sta­tycz­nie, miesz­kań­cy epo­ki przed­hi­sto­rycz­nej zbu­do­wa­li z ol­brzy­mich gła­zów za­mczy­sko czy świą­ty­nię, ist­na pra­ca cy­klo­pów, ka­mie­nie po­łą­czo­ne z sobą za po­śred­nic­twem kli­no­wa­tych do­dat­ków – ce­men­tu nig­dzie ani śla­du. Z bie­giem cza­su świą­ty­nię czy za­mczy­sko opusz­czo­no; w ru­mach roz­go­spo­da­ro­wa­li się Czu­ry­ło­wie, kle­cąc tu wa­row­ną pla­ców­kę, a i ta po­szła w roz­syp­kę. Fun­da­men­ty owe, na kra­wę­dzi prze­pa­ści­ste­go brze­gu rzu­co­ne, osta­ły się do dzi­siaj i sta­no­wią ogro­dze­nie dzie­dziń­ca; na nim wła­śnie sta­nął pa­łac przez pana Sta­ni­sła­wa Del­fi­na zbu­do­wa­ny. Na wspa­nia­łych ar­ka­dach, pod któ­ry­mi roz­sia­dła się ob­szer­na cie­plar­nia, rzu­co­no te­ra­sę ka­mien­ną, a z niej wy­ra­sta dłu­gi rów­no­le­gło­bok o dwóch pię­trach, z pła­skim da­chem i ko­lum­na­dą bie­gną­cą do­ko­ła, na wzór słyn­nej ko­lum­na­dy pa­ry­skie­go Luw­ru. Mię­dzy mia­stecz­kiem a pa­ła­cem roz­ście­la się park wspa­nia­ły, jar wy­peł­nia ogród, po spa­dzi­stych brze­gach wiją się dro­gi żwi­ro­we, peł­no wszę­dzie har­mo­nij­nie ugru­po­wa­nej zie­le­ni; re­zy­den­cją owę pań­ską za­my­ka most cio­so­wy, po któ­rym prze­bie­ga go­ści­niec. Z cza­sem w ogro­dzie tym sta­nę­ło kil­ka pięk­nych dom­ków: mały, zgrab­ny jak pie­ści­deł­ko – my­śliw­ski, więk­szy, zwa­ny go­spo­dą, gdzie zwy­kle go­ści lo­ko­wa­no, i trze­ci, naj­bliż­szy mo­stu, w wień­cu drzew ukry­ty, z bal­ko­nem za­wie­szo­nym nad prze­pa­ścią i z wi­do­kiem cu­dow­nym roz­ście­la­ją­cym się do­ko­ła. W noc ma­jo­wą, kie­dy księ­życ ob­le­wa oko­li­ce sno­pem bla­dych pro­mie­ni, wśród ci­szy uro­czy­stej, na bal­ko­nie tym prze­ma­rzyć moż­na nie­po­strze­że­nie bar­dzo dłu­gie go­dzi­ny.

Za­zna­cza­my, że w su­ma­riu­szu lu­stra­cyj­nym za­bu­do­wań dwor­skich ustro­nie to no­si­ło na­zwę let­nie­go pani Del­fi­ny Po­toc­kiej miesz­ka­nia. Nie­wiel­kie, ale bar­dzo wy­god­ne gniazd­ko; trzy po­ko­je par­te­ro­we dla służ­by, trzy na pię­trze – sy­pial­nia, ga­bi­net do pra­cy i sal­ka do owe­go przy­ty­ka­ją­ca bal­ko­nu, peł­ne sło­necz­ne­go świa­tła we dnie. U stóp ustro­nia wart­ka rze­czuł­ka, kil­ka stru­mie­ni do niej nie opo­dal wpa­da, two­rząc szem­rzą­ce ka­ska­dy; na prze­ciw­nym brze­gu kmie­ce cha­ty, schlud­ne, bu­kie­ta­mi ze sło­necz­ni­ków, malw i ostróz­ki ob­ra­mo­wa­ne; od mo­stu bie­gnie go­ści­niec wy­sa­dzo­ny to­po­la­mi; na pra­wo tło ob­ra­zu wy­peł­nia­ją klom­by; na lewo, wzdłuż po­brze­za i po­la­nek do nie­go przy­ty­ka­ją­cych, bu­dyn­ki go­spo­dar­skie i fa­brycz­ne, kę­dyś w głę­bi le­d­wie okiem doj­rza­ne.

Na­tu­ral­nie, że pa­łac po­sia­dał sto­sow­ne ume­blo­wa­nie, na mo­dłę przy­ję­tą w za­moż­nych do­mach fran­cu­skich; służ­ba licz­na za­miej­sco­wa, go­ścin­ność, choć o po­lo­rze cu­dzo­ziem­skim, ale swoj­ska, sta­rosz­la­chec­ka. W po­cząt­kach wy­szu­ka­na ta de­li­kat­ność dla przy­by­wa­ją­cych w od­wie­dzi­ny wie­lu scen śmiesz­nych by­wa­ła po­wo­dem. Zda­rza­ło się na przy­kład, że szlach­cic sta­re­go au­to­ra­men­tu zjeż­dżał do ku­ry­ło­wiec­kie­go pana; na spo­tka­nie go­ścia wy­bie­gał mar­sza­łek dwo­ru (bur­gra­bia), (pa­no­wie ów­cze­śni utrzy­my­wa­li dy­gni­ta­rzy tego ro­dza­ju) i wdzięcz­nie wi­ta­jąc przy­by­sza, pro­wa­dził go do go­spo­dy, gdzie się znaj­do­wa­ły tak zwa­ne „go­ścin­ne apar­ta­men­ta”, bo prze­cie z po­dró­ży, nim się pa­niom spre­zen­tu­je, ze­chce się sto­sow­nie przy­odziać. Szlach­cic nie ro­zu­miał tej sub­tel­no­ści; z Fran­cu­zem nad­ska­ku­ją­cym roz­mó­wić mu się było trud­no, roz­go­spo­da­ro­wy­wał się i cze­kał, by go za­pro­szo­no do pa­ła­cu. Mar­sza­łek znów wy­raź­ny miał roz­kaz, by go­ścio­wi do­ga­dzał we wszyst­kim i nie krę­po­wał jego swo­bo­dy; więc w po­rze ozna­czo­nej sta­wił się kre­den­cerz z ser­we­tą przez ra­mię, pro­po­nu­jąc ja­dło, od­po­wied­nie dnia po­rze itd., itd. Nie­po­ro­zu­mie­nie prze­cią­ga­ło się kil­ka go­dzin, nim przy­by­ły zro­zu­miał, że są to na­stęp­stwa wy­ra­fi­no­wa­nej grzecz­no­ści. Gło­śno więc sar­kał dro­biazg oko­licz­ny na zwy­cza­je ku­ry­ło­wiec­kie i po­wo­li się też usu­wał od pana Sta­ni­sła­wa.

Nie przy­czy­nia­ła się do po­więk­sza­nia po­pu­lar­no­ści i ro­dzi­na sa­me­go pana; pre­ten­den­ci do spad­ku po Kos­sa­kow­skim wy­ra­sta­li jak grzy­by po desz­czu, nie ba­cząc na to, że szczę­śli­wy suk­ce­sor spła­cał sche­dy – i to hoj­nie spła­cał. Mamy przed sobą cały fo­liant po­kwi­to­wań, z ob­ja­wa­mi wdzięcz­no­ści za „wspa­nia­ło­myśl­ną ła­ska­wość”, nie­mniej prze­to więk­sza część od­jeż­dża­ła, jak to mó­wią, z kwit­kiem, oga­du­jąc po­tem przed są­sia­da­mi nie­uczyn­ne­go krew­nia­ka. Nie bar­dzo ato­li on bo­lał nad tym, po­pu­lar­no­ści już nie szu­kał, bo zdo­był so­bie, co się zdo­by­wać dało w za­kre­sie miej­sco­wych sto­sun­ków – trzy­let­nie prze­wod­nic­two nad szlach­tą w gu­ber­ni, ku­ra­tor­stwo szko­ły ka­mie­niec­kiej, kil­ka or­de­rów, bo krzyż pol­skiej za­słu­gi i inny Św. Jana Je­ro­zo­lim­skie­go daw­niej jesz­cze po­sia­dał. Więk­szą część roku spę­dzał za gra­ni­cą, a przez resz­tę cza­su, kie­dy mu wy­pa­da­ło dla ure­gu­lo­wa­nia in­te­re­sów miesz­kać w Ku­ry­łow­cach, od­wie­dza­li go lor­do­wie an­giel­scy, mar­ki­zo­wie fran­cu­scy, ba­ro­no­wie nie­miec­cy, ge­ne­ra­ło­wie ro­syj­scy, miej­sco­wych zaś zie­mian naj­mniej po­śród tej rze­szy róż­no­ję­zycz­nej na­po­ty­ka­no.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: