Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Beautiful Graves - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lipca 2023
Ebook
37,50 zł
Audiobook
46,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Beautiful Graves - ebook

Podobno wraz z pierwszą miłością kończy się okres niewinności.

Pod tymi słowami mogłaby się podpisać Everlynne Lawson, której pierwszy romans zakończył się złamanym sercem i stratą bliskiej osoby, a śmierć zdaje się nie odstępować jej na krok.

Po wielkiej tragedii Everlynne traci zainteresowanie wszystkim – marzeniami, rodziną i Joem, jej bratnią duszą.

Kierowana poczuciem winy, postanawia zaszyć się w Salem, w stanie Massachusetts. Buduje wokół siebie mur i żyje z dnia na dzień, unikając radości, której ważni dla niej ludzie zostali przez nią pozbawieni. Kiedy jednak poznaje tajemniczego, przystojnego Dominica, życie w osamotnieniu staje się znacznie trudniejsze. Dominic stanowi przeciwieństwo Everlynne, jest spontaniczny, optymistyczny, celebruje życie. I zależy mu na niej.

Everlynne właśnie zaczyna odmieniać swój los, gdy nagle otwierają się stare rany, boleśniejsze niż kiedykolwiek.
Nie ma nic gorszego niż miłość do dwóch mężczyzn.
Szczególnie jeśli jeden z nich cię nienawidzi.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67859-15-8
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Nie tak wy­obra­ża­łam so­bie wi­zytę w tym ko­ściele.

Nie w czar­nym stroju, z opuch­nię­tymi oczami i po­gry­zio­nymi war­gami.

W żo­łądku bu­rzy mi się let­nia kawa, którą po­pi­łam va­lium.

Są tu­taj wszy­scy moi bli­scy, któ­rzy mnie wspie­rają, ale to bez zna­cze­nia. W ob­li­czu wiel­kiej tra­ge­dii sa­mot­ność jest nie­unik­niona. Za­wsze cię do­pad­nie. W środku nocy. Kiedy po­spiesz­nie bie­rzesz prysz­nic. Kiedy prze­wra­casz się w łóżku z boku na bok, a po­ściel po dru­giej stro­nie łóżka, gdzie po­winna być osoba, którą po­ko­cha­łeś, zo­staje gładka, nie­po­mięta.

Czło­wiek jest ska­zany na prze­ży­wa­nie naj­waż­niej­szych mo­men­tów ży­cia w sa­mot­no­ści.

Jed­nak jesz­cze nie je­stem go­towa się po­że­gnać.

– Nie mu­sisz iść na cmen­tarz – oznaj­mia jak za­wsze prak­tyczny i bez­po­średni tata. Mi­jają nas inni ża­łob­nicy, ale ja usil­nie wbi­jam wzrok w drzwi ko­ścioła, nie chcę na­wią­zać kon­taktu wzro­ko­wego. – Na pewno zro­zu­mieją. Wszy­scy wie­dzą, jak bar­dzo te­raz cier­pisz.

Być może lek­ce­wa­że­nie in­nych jest złe, ale nic na to nie po­ra­dzę. Mam gdzieś, co o mnie my­ślą. Nie będę ster­czeć i pa­trzeć na trumnę zni­ka­jącą w ziemi. Zmyję się stąd, za­nim wszy­scy się roz­kleją. Za­nim rze­czy­wi­stość w nich ude­rzy. Może świad­czy to o moim tchó­rzo­stwie, ale nie je­stem w sta­nie znieść ko­lej­nego przed­wcze­snego po­że­gna­nia.

– Mogę się za­ło­żyć, że bę­dzie miał piękny grób. – Mój głos wy­daje się głu­chy, jakby po­cho­dził z głębi ciała. – On cały jest piękny.

– Był – po­pra­wia mnie czyjś głos.

Na­wet nie mu­szę się od­wra­cać, bo do­brze wiem, do kogo na­leży.

Do męż­czy­zny, który za­wład­nął drugą po­łową mo­jego serca.

Dość tego – wię­cej już nie zniosę. Ucie­kam. Od drzwi ko­ścioła dzieli mnie nie­cały metr, kiedy pa­dam na ko­lana, opusz­czam głowę i za­czy­nam za­no­sić się pła­czem. Ża­łob­nicy wo­kół mam­ro­czą coś ści­szo­nymi gło­sami. Biedne dziecko. To nie jest jej pierw­sza tra­ge­dia. Co ona te­raz po­cznie?

Mają ra­cję. Nie mam po­ję­cia, co te­raz zro­bię. Bo na­wet w naj­lep­szym okre­sie swo­jego ży­cia za­wsze czu­łam się roz­darta.

Po­mię­dzy męż­czy­zną, któ­rego mam po­cho­wać, a tym sto­ją­cym za mną.JE­DEN

W wieku osiem­na­stu lat

Za­czyna się od in­cy­dentu na ulicy La Ram­bla, kiedy to moja przy­ja­ciółka osten­ta­cyj­nie pró­buje zwró­cić na sie­bie uwagę ja­kie­goś fa­ceta.

– To cię za­bije, go­ściu.

Pippa wy­rywa pa­pie­rosa spo­mię­dzy warg nie­zna­jo­mego i prze­ła­muje na pół.

To na­sza pierw­sza go­dzina w Bar­ce­lo­nie, a ona już wy­naj­duje naj­bar­dziej kre­atywne spo­soby, by do­pro­wa­dzić do na­szej śmierci.

– Pro­szę bar­dzo. Nie ma za co. Wła­śnie ura­to­wa­łam cię przed ra­kiem. – Od­rzuca na plecy włosy, ja­śniej­sze na dole, ciem­niej­sze u góry, i po­ko­nuje roz­su­wane drzwi ap­teki, zo­sta­wia­jąc w tyle onie­mia­łego męż­czy­znę.

Wy­cią­gam słu­chawki z uszu.

– Prze­pra­szam. Przy­ja­ciółka nie spa­ko­wała do­brych ma­nier – uspra­wie­dli­wiam ją przed pa­la­czem sto­ją­cym na chod­niku.

Tak jest za­wsze: Pippa wznieca po­żary, a ja je ga­szę. Ona jest ener­giczna i eks­pre­syjna, a ja po­zba­wiona emo­cji jak lo­dowy po­sąg na kró­lew­skim we­selu. Ona mo­głaby sku­sić na­wet lampę uliczną, a ja... cóż, po­dej­rze­wam, że mogę być asek­su­alna, mimo że (a może wła­śnie dla­tego że?) dwa mie­siące temu stra­ci­łam dzie­wic­two.

Znamy się z Pippą od wie­ków. Po­zna­ły­śmy się pierw­szego dnia przed­szkola, kiedy po­kłó­ci­ły­śmy się o drew­nianą kostkę edu­ka­cyjną (po­dobno ude­rzyła mnie nią w głowę). Od tego czasu po­zo­sta­jemy nie­roz­łączne.

Ja je­stem go­tycką ma­ka­brą w woj­sko­wych bu­tach, a ona tę­czową Arianą Grande.

Cho­dzi­ły­śmy do tej sa­mej pod­sta­wówki, li­ceum i na­wet jeź­dzi­ły­śmy na te same obozy let­nie.

A te­raz wła­śnie do­sta­ły­śmy się na Uni­wer­sy­tet Ka­li­for­nij­ski w Ber­ke­ley.

To był jej po­mysł, by wy­brać się do Hisz­pa­nii na dwa ty­go­dnie. Ostatni wy­skok przed roz­po­czę­ciem za­jęć. Matka Pippy jest Hisz­panką, a jej cio­cia Alma mieszka w Bar­ce­lo­nie, co ozna­cza dar­mowy noc­leg.

– Ustalmy nową za­sadę. – Po­pra­wiam ple­cak na ra­mie­niu i prze­cho­dzę pod ja­rzą­cym się zna­kiem z na­pi­sem „Far­ma­cia: 24 Ho­ras”. – Prze­stań na­ga­by­wać miej­sco­wych. Je­śli wdasz się w ja­kąś bójkę uliczną, będę uda­wać, że cię nie znam, i po pro­stu so­bie pójdę.

Co za ściema. Przy­ję­ła­bym za nią kulkę. Cho­ciaż wo­la­ła­bym tego nie ro­bić, je­śli mam ja­kiś wy­bór.

– Nie rób dramy. – Pippa pry­cha, bie­rze zie­lony ko­szyk i zmie­rza w stronę działu z przy­bo­rami to­a­le­to­wymi. – Mamy dwa ty­go­dnie, żeby się wy­sza­leć, bo po­tem trzeba bę­dzie wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. Stu­dia to nie żarty, Law­son. Wła­śnie te­raz jest od­po­wiedni mo­ment na uliczne py­skówki. Szcze­gól­nie z ta­kim przy­stoj­nia­kiem jak tam­ten ko­leś.

Wrzuca do ko­szyka szam­pon, od­żywkę, pa­stę do zę­bów i dwie szczo­teczki. Ja do­daję ta­bletki prze­ciw­bó­lowe, krem z fil­trem i bal­sam do ciała. Żadna z nas nie chciała spa­ko­wać do wa­lizki ko­sme­ty­ków, które mo­głyby roz­lać się w trak­cie po­dróży.

Pippa za­trzy­muje się po­środku re­gału z ko­sme­ty­kami do go­le­nia.

– My­ślisz, że sprze­dają tu „ta­bletkę po”?

– A co? Za­mie­rzasz upra­wiać seks bez za­bez­pie­cze­nia z ja­kimś ran­do­mo­wym ty­pem? – py­tam.

– Je­stem zwy­czaj­nie cie­kawa, do­bra? Nikt nie mó­wił ni­czego o bra­niu jej. – Wzru­sza ra­mio­nami, a po­tem ła­pie mnie za rękę i cią­gnie do ko­lej­nej półki.

Za­uwa­żam, że mó­wimy o ja­kieś pięć de­cy­beli gło­śniej niż po­zo­stali klienci. A tro­chę ich tu jest. Ja­kaś star­sza para roz­ma­wia z far­ma­ceutą, ko­bieta w ciąży ogląda środki prze­czysz­cza­jące, a grupka chło­pa­ków w stro­jach do piłki noż­nej ob­czaja kremy na świąd mę­skiej strefy in­tym­nej.

Pippa za­trzy­muje się przy re­gale, który mia­no­wa­ły­śmy „dzia­łem łóż­ko­wym”. Prze­suwa po pro­duk­tach szpo­nem z wy­ma­lo­wa­nym na płytce pło­mie­niem.

– Tylko nie za­po­mnij ku­pić gu­mek. – Gryzę czarny pa­zno­kieć. Chcę się stąd wy­do­stać tak szybko, jak to moż­liwe. Ko­niecz­nie mu­szę wziąć prysz­nic w domu jej ciotki i zmyć z sie­bie ostat­nie dwa­na­ście go­dzin lotu, a po­tem od­po­cząć. – Wiesz, w ra­zie gdy­byś zmie­niła zda­nie w spra­wie przy­wie­zie­nia chla­my­dii jako pa­miątki z po­dróży.

– Chla­my­dia to słaba pa­miątka. – Pippa rzuca mi prze­bie­głe spoj­rze­nie i szcze­rzy zęby. – Le­piej za­dbajmy o ja­kąś praw­dziwą. Mu­simy zro­bić so­bie ta­tuaż.

– Sama so­bie zrób – bur­czę. – Ja nie za­mie­rzam.

– Dla­czego? Prze­cież nie bo­isz się igieł. – Wy­mow­nie unosi brew, pa­trząc na moje kółko w prze­gro­dzie no­so­wej.

Wci­skam je głę­biej.

– Z pier­cin­giem nie mam pro­blemu. Ale ta­tu­aże są per­ma­nentne i to nie w moim stylu. Chyba nie mu­szę ci przy­po­mi­nać, że ja nie przy­wią­zuję się na­wet do płat­ków śnia­da­nio­wych?

– Co ty chrza­nisz? – pry­cha. – Prze­cież uwiel­biasz Rees’s Puf­fsy.

– To prawda, z ra­do­ścią wsunę mi­skę Fro­sted Fla­ke­sów czy Ap­ple Jack­sów.

– Ap­ple Jacks. – Wzdryga się. – Cza­sami od­no­szę wra­że­nie, że je­steś bez­na­dziej­nym przy­pad­kiem. W każ­dym ra­zie mu­sisz się wy­dzia­rać. Twoja mama bę­dzie me­ga­dumna, je­śli się od­wa­żysz.

– Ja­koś prze­żyję fakt, że ją roz­cza­ruję.

Pippa się nie my­liła; Bar­bara „Bar­bie” Law­son by­łaby ab­so­lut­nie za­chwy­cona, gdy­bym oznaj­miła, że za­mie­rzam wy­ta­tu­ować rę­kaw. Sama ma ta­tu­aże na więk­szej czę­ści ple­ców, łyd­kach i nad­garst­kach. Są to cy­taty, które szcze­gól­nie do niej prze­ma­wiały. „Ta­tu­aże zdo­bią ciało jak ta­peta ni­jaką ścianę”, po­wta­rza.

Moja mama uro­dziła się w Li­ver­po­olu w An­glii, a w wieku szes­na­stu lat ucie­kła do San Fran­ci­sco. Nie jest ty­pową matką i dla­tego ko­cham ją nie tylko jako ro­dzica, ale rów­nież jako czło­wieka.

– Ever. – Pippa tu­pie nogą. Mam na imię Ever­lynne, ale bądźmy szcze­rzy: ży­cie jest zbyt krót­kie na tak dłu­gie imię. – No da­lej...

Dwoma pal­cami wy­ko­nuję znak krzyża, jak­bym chciała od­pę­dzić wam­pira.

– Uch, do­bra! – Pippa wy­ma­chuje rę­kami i sięga po paczkę kon­do­mów. – Żad­nych ta­tu­aży, ale na pewno spro­wa­dzę cię na złą drogę. Ogła­szam in­ter­wen­cję. Ever­lynne Bel­la­trix Law­son, je­steś bar­dzo złą dziew­czynką. A po­przez złą mam na my­śli do­brą. Su­per­do­brą. Wręcz do prze­sady. Je­ste­śmy prze­cież po­ko­le­niem Z! Przy­pały mamy w DNA, wiesz? Do­ra­sta­ły­śmy w so­cial me­diach i wy­cho­wa­ły­śmy się na pro­gra­mie o Kar­da­shian­kach.

– Moje ży­cie jest jed­nym wiel­kim przy­pa­łem, i to bez fa­ce­tów – oznaj­miam, cho­ciaż obie wiemy, że to nie jest prawda. Więk­sza ze mnie nu­dziara niż bun­tow­niczka.

– Od­pusz­czę ci ten ta­tuaż, je­śli obie­casz, że wy­ko­rzy­stasz cho­ciaż jedną w trak­cie na­szej dwu­ty­go­dnio­wej po­dróży. – Ma­cha pu­deł­kiem pre­zer­wa­tyw. Za­raz spalę się ze wstydu i eks­plo­duję. Po­wstrzy­muje mnie tylko fakt, że nie chcę ścią­gać na sie­bie uwagi.

Nie­da­leko roz­le­gają się chi­choty. A więc mamy wi­dow­nię. Bo­sko.

– Nie je­stem dzie­wicą. – Wy­ry­wam jej opa­ko­wa­nie i wpy­cham do ko­szyka pod pu­dełko tam­po­nów i pa­stę do zę­bów.

– Cóż, zro­bi­łaś to z Se­anem Dun­ha­mem, więc czy to w ogóle się li­czy? – drwi Pippa.

Mo­ich uszu do­biega gło­śne prych­nię­cie, ale nie wi­dzę źró­dła dźwięku, bo wi­dok blo­kuje mi ściana kon­do­mów. Roz­ma­wia­nie po an­giel­sku jest do kitu. Wszy­scy za­wsze cię ro­zu­mieją, nie­za­leż­nie od tego, w któ­rym miej­scu na świe­cie wy­lą­du­jesz.

– Ej, prze­cież po­szli­śmy na ca­łość!

– Ra­czej się tam do­czoł­ga­li­ście. To było ta­kie roz­cza­ro­wu­jące. A za­raz po­tem ze­rwa­li­ście.

Trafna uwaga. Nie­po­ko­jąco trafna. Nie je­stem w sta­nie z tym dys­ku­to­wać.

– Co je­śli nie po­doba mi się byle kto? – Krzy­żuję ra­miona na klatce pier­sio­wej.

– To­bie nikt się nie po­doba. – Pippa wzdy­cha. – Nie cho­dzi mi o to, że masz się tu za­ko­chać. Po pro­stu zrób to dla przy­jem­no­ści.

Osoba sto­jąca po dru­giej stro­nie re­gału wy­bu­cha śmie­chem. Ten głos zde­cy­do­wa­nie na­leży do męż­czy­zny. Jest ni­ski i chra­pliwy.

Może po­dać ci po­pcorn, ko­leś?

– Mu­sisz na­uczyć się grać ze­spo­łowo, Ever. To twoje za­da­nie na na­szą wy­cieczkę. Od­najdź przy­jem­ność z zu­peł­nie obcą osobą. Żad­nych związ­ków i kon­se­kwen­cji. Zwy­kły seks bez zo­bo­wią­zań w ob­cym kraju.

Prze­ko­nana o tym, że osoba za re­ga­łem sły­szała już wszystko na te­mat mo­jej łóż­ko­wej ak­tyw­no­ści (a ra­czej jej braku), ob­rzu­cam przy­ja­ciółkę mor­der­czym spoj­rze­niem.

– Nie za­mie­rzam upra­wiać seksu z obcą osobą.

– Wła­śnie, że to zro­bisz.

– Wcale nie.

– W ta­kim ra­zie nie prze­stanę truć dupy o ta­tuaż.

Ję­czę gło­śno, zmę­czona jej wy­ma­ga­niami.

– Do­bra, zu­żyję jedną. Idź zna­leźć ja­kieś prze­ką­ski. Mu­szę za­dzwo­nić.

– Je­śli za­mie­rzasz za­dzwo­nić do Bar­bie po emo­cjo­nalne wspar­cie, da­ruj so­bie. Do­brze wiesz, że sta­nie po mo­jej stro­nie. – Pippa od­dala się skocz­nym kro­kiem jak roz­chi­cho­tana wróżka zo­sta­wia­jąca za sobą smugę gwiezd­nego pyłu.

Wy­cią­gam te­le­fon z ple­caka i cze­kam, aż zła­pie za­sięg.

Dzwo­nię do mamy. Od­biera po pierw­szym sy­gnale, mimo że w Ka­li­for­nii musi być śro­dek nocy.

– Ever! – wita się we­soło. – Jak Bar­ce­lona?

– Je­stem tu nie­całą go­dzinę, a Pippa nie­mal wdała się w kłót­nię z lo­kal­sem, ku­piła gumki i pró­bo­wała na­mó­wić mnie na ta­tuaż.

– Do­my­ślam się, że je­steś tym wszyst­kim obu­rzona? – W gło­sie mamy wy­czu­wam uśmiech.

– Rany, mamo, chyba czy­tasz mi w my­ślach.

– No cóż... W świe­cie Pip­per to wszystko jest nor­malne. – Pippa i Ever. Po­doba mi się to, że mama nadała nam ksywki. Bar­bie to nie­sa­mo­wi­cie równa mama.

– Już za tobą tę­sk­nię. – Przy­gry­zam dolną wargę.

– Wła­ści­wie... – za­czyna z chi­cho­tem. – Nie śpię dla­tego, że wła­śnie prze­glą­dam twoje stare zdję­cia. Nie mogę uwie­rzyć, że moja mała dziew­czynka znaj­duje się po dru­giej stro­nie oce­anu, w Eu­ro­pie, na bab­skim wy­jeź­dzie.

Uch. Nie za­mie­rzam pła­kać przy re­gale z gum­kami.

– Tak, ja też nie. Mu­szę le­cieć, mamo. Ko­cham cię.

– Ja cie­bie też.

Koń­czę po­łą­cze­nie i już mam scho­wać te­le­fon do kie­szeni, ale na­gle pada na mnie ja­kiś cień. Ktoś blo­kuje mi przej­ście. Za­dzie­ram głowę. To Pa­lacz z ulicy. Pippa miała ra­cję. Rze­czy­wi­ście jest przy­stojny, cho­ciaż w dość nie­oczy­wi­sty spo­sób. Wy­daje się to­tal­nie w moim gu­ście. Jest jak na­szki­co­wany ka­wał­kiem wę­gla, sta­now­czymi po­cią­gnię­ciami. Jak po­stać z mangi. Wy­soki, nie­ty­powo atrak­cyjny, szczu­pły. Jego po­stawa ko­ja­rzy mi się ze zwię­dłym kwia­tem. Lekko po­chyla głowę, jakby się sta­rał usły­szeć lu­dzi o nor­mal­nym wzro­ście. Ma ciem­no­nie­bie­skie oczy, kwa­dra­tową szczękę i nieco przy­długi nos o lekko szpi­cza­stym czubku. Prze­cięt­ność tego nosa pod­kre­śla do­sko­na­łość po­zo­sta­łych cech. Jakby na­tura w ostat­niej chwili do­znała prze­bły­sku ge­niu­szu i spra­wiła, że fa­cet jest do schru­pa­nia, ale jed­no­cze­śnie wy­gląda re­ali­stycz­nie.

– Ba­lony z wodą – oznaj­mia gło­sem po­zba­wio­nym emo­cji. Ma ame­ry­kań­ski ak­cent.

– Eee... że co?

Wska­zuje na półkę z gum­kami. No tak. Nie­do­rzeczne żą­da­nie Pippy, bym zu­żyła cho­ciaż jedną.

– Na­peł­nij ją wodą i roz­trza­skaj o jej głowę.

– To podłe.

– Podłe? Nie. Spra­wie­dliwe.

– Nie mogę na­peł­nić pre­zer­wa­tywy wodą. – Po­cią­gam za kółko w prze­gro­dzie no­so­wej. – To oszu­stwo.

Chcę, żeby zo­ba­czył mój pier­cing, choć nie mam po­ję­cia dla­czego. Może ze względu na to, że on ma na so­bie wy­bla­kłe le­visy pod­wi­nięte przy kost­kach i zno­szone chucksy. A może dla­tego, że te ciemne zmierz­wione włosy i ko­szulka z na­pi­sem „Klub an­ty­spo­łeczny: Kan­dy­daci nie­mile wi­dziani” przy­cią­gają mnie, tak jak nie­zna­jomy sie­dzący w po­ciągu i czy­ta­jący twoją ulu­bioną książkę.

– I po co ten mo­ra­li­za­tor­ski ton? – Na jego twa­rzy po­ja­wia się krzywy uśmiech. Mam wra­że­nie, że coś we mnie top­nieje, jakby moje wnę­trze zmie­niło się w papkę. Jezu. Nic dziw­nego, że Pippa ma ob­se­sję na punk­cie fa­ce­tów. Czuję się tak, jak­bym wcią­gnęła wiel­kie bu­ritto i wy­brała się na ko­lejkę gór­ską.

Na­gle za­czy­nam się wsty­dzić wła­snych ra­mion. Czy za­wsze były ta­kie dłu­gie? Ta­kie cięż­kie? Ta­kie nie­po­radne?

– Pod­słu­chi­wa­łeś? – py­tam, jed­no­cze­śnie sta­ra­jąc się spoj­rzeć na sie­bie jego oczami. Mam na so­bie spód­niczkę w kratkę, a moje włosy walą po oczach po­ma­rań­czem. Ko­lo­rem przy­po­mi­nają je­sienny liść. Jako że ru­dzi sta­no­wią nie­całe dwa pro­cent po­pu­la­cji na świe­cie, nie mam od­wagi ich za­far­bo­wać.

Chło­pak wska­zuje dło­nią na nie­wiel­kie opa­ko­wa­nie.

– Przy­sze­dłem po to.

– Kon­tu­rówka? – Uno­szę brew. – Żeby pa­so­wała do sztucz­nych rzęs?

W jego uśmie­chu czai się ja­kaś za­dzior­ność, która mnie przy­zywa, nęci.

– Do­bra. – Wzru­sza ra­mio­nami. – Przy­sze­dłem tu­taj, żeby wy­gar­nąć two­jej przy­ja­ciółce, ale zo­sta­łem, bo spodo­bało mi się przed­sta­wie­nie. No i co z tego?

– Prze­pra­szam za tamto. – Chi­cho­czę. – Wiesz, Pippa jest cał­kiem spoko. Cho­ciaż cza­sami mam ochotę za­kleić jej usta ta­śmą.

– Skoro tak twier­dzisz.

– Nie mam co do tego wąt­pli­wo­ści. To moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka.

Gdzieś z tyłu głowy ko­ła­cze mi się myśl, że moje za­cho­wa­nie jest nad wy­raz dziwne, ale nie chcę prze­ry­wać tej roz­mowy.

– Ale je­ste­ście ta­kie różne.

– Dla­czego? Bo ona jest ty­pową po­pu­larną la­ską, a ja gotką?

– Tak – od­po­wiada rze­czowo.

Ten fa­cet to praw­dziwy bun­tow­nik. Ema­nuje nie­bez­pie­czeń­stwem. Nie to co ja i mój es­te­tyczny, uro­czy kol­czyk w no­sie.

– Lu­dzie ma­in­stre­amu są nudni. Nie można się po nich spo­dzie­wać ni­czego do­brego. Prze­cięt­ność równa się wy­go­dzie.

Mrużę oczy.

– Czy w tym stwier­dze­niu jest gdzieś ukryty kom­ple­ment?

Jego usta lekko drżą, jakby chciał się uśmiech­nąć. Na­gle robi mi się słabo; je­śli da­lej bę­dzie mnie czę­sto­wać swoim ude­rza­ją­cym do głowy za­in­te­re­so­wa­niem, po­lecę w po­wie­trze jak ba­lon.

– A chcesz, żeby tak było?

Wy­daje mi się, że po­mimo jego bez­na­mięt­nego tonu nie jest tak non­sza­lancki, jak chciałby wie­rzyć. Moje serce wali o że­bra. Jako że na­dzieja to pro­sty prze­pis na cier­pie­nie, sta­ram się przyj­rzeć jej ze wszyst­kich stron. Może przy­szedł tu ze względu na moją za­chwy­ca­jącą, eks­cen­tryczną przy­ja­ciółkę, którą bę­dzie chciał po­de­rwać, a mnie zo­sta­nie tylko rola jej skrzy­dło­wej. Nie­jed­no­krot­nie pro­wa­dzi­łam nie­zręczne roz­mowy z przy­pad­ko­wymi ty­pami, gdy Pippa flir­to­wała, jakby ju­tra miało nie być. Nor­mal­nie mnie to nie ru­sza, ale wiem, że je­śli temu fa­ce­towi spodo­bała się ona, tym ra­zem mnie to za­boli.

– Czego słu­chasz? – zmie­nia te­mat, wska­zu­jąc na słu­chawki prze­wie­szone przez moje ra­mię. W tym sa­mym mo­men­cie otwie­ram usta i py­tam:

– Przy­je­cha­łeś tu na wa­ka­cje czy...?

Wy­bu­chamy śmie­chem. Od­po­wia­dam pierw­sza.

– Naj­lep­szej pio­senki, jaką kie­dy­kol­wiek na­grano.

Ko­micz­nie wy­trzesz­cza oczy.

– Ne­ver Gonna Give You Up Ricka Astleya?

Wię­cej śmie­chu.

– Nie, ale de­kada się zga­dza.

– Przyj­muję wy­zwa­nie. – Za­ciera ręce. Wi­dzę, że jego za­in­te­re­so­wa­nie wzro­sło. – Za­sta­nówmy się. – Lu­struje mnie po­wol­nym spoj­rze­niem, jakby spo­dzie­wał się do­strzec na mnie wy­pi­saną od­po­wiedź. – Strze­lam, że Where Is My Mind Pi­xies.

– Pu­dło, ko­lego. – Od­wra­cam te­le­fon, żeby po­ka­zać le­cącą pio­senkę. – Save a Prayer Du­ran Du­ran.

– Kurde. To rze­czy­wi­ście nie­zły ka­wa­łek.

– Ulu­biona pio­senka mo­jej mamy. – Uśmie­cham się od ucha do ucha.

– Te­raz twoja ko­lej. – Unosi te­le­fon, scrol­luje i coś wy­biera. – Co pu­ści­łem?

– Cho­ciaż pod­po­wiedz de­kadę.

– Lata dzie­więć­dzie­siąte.

– To wcale nie za­węża kręgu po­szu­ki­wań. – Opie­ram się o półkę z lu­bry­kan­tami. – To ra­czej nie jest nic tak okle­pa­nego jak Smells Like Teen Spi­rit.

– Dzięki za wiarę we mnie. Pod­po­wiem, że to coś bry­tyj­skiego.

Ścią­gam brwi w za­my­śle­niu.

– Don’t Look Back in An­ger Oasis.

– Czy to twoja osta­teczna od­po­wiedź?

Ki­wam głową z wa­ha­niem.

– Tak.

Od­wraca te­le­fon ekra­nem do mnie. Oka­zuje się, że mia­łam ra­cję. Wow. Kurde, czy wła­śnie po­zna­łam mę­ską wer­sję sie­bie?

– Jak to zro­bi­łaś? – pyta. Te­raz pa­trzy na mnie ina­czej. Jak­bym zdała ja­kiś test.

– Siłą de­duk­cji. Wa­ha­łam się mię­dzy Blur a Oasis, ale ty mi wy­glą­dasz bar­dziej na typa słu­cha­ją­cego ze­społu, któ­rego człon­ko­wie po­cho­dzą z klasy pra­cu­ją­cej. A poza tym ta so­lówka na gi­ta­rze...

– To nie­sa­mo­wite, że tra­fi­łem na po­dobną do mnie Ame­ry­kankę zna­jącą się na mu­zyce bry­tyj­skiej w... Hisz­pa­nii.

– Moja mama jest An­gielką. A ty jaką masz wy­mówkę?

– Nie mam żad­nej. – Wzru­sza ra­mio­nami. – Cza­sami czło­wiek ro­dzi się w złym miej­scu. I w złej de­ka­dzie. I w złej erze.

– Święta prawda – zga­dzam się. – Te­raz ty od­po­wiedz na moje py­ta­nie.

Jego twarz mnie fa­scy­nuje. Jak­bym ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa czło­wieka. To do mnie nie­po­dobne. Za­zwy­czaj po spo­tka­niu no­wej osoby od­li­czam mi­nuty do po­że­gna­nia. Nie cho­dzi o to, że nie­na­wi­dzę lu­dzi. Nie­któ­rych na­wet lu­bię, ale wolę spę­dzać czas z mo­imi książ­kami, mu­zyką i zwie­rza­kami. Te trzy rze­czy rzadko mnie za­wo­dzą.

– Ja... – za­czyna Pa­lacz, ale w tym mo­men­cie prze­rywa nam Pippa, która pod­cho­dzi do mnie, wy­ma­chu­jąc dwiema pla­sti­ko­wymi to­reb­kami.

– Patrz. Ku­pi­łam tonę cze­ko­la­do­wych pysz­no­ści. Mam PMS. A ty? Od­kąd na­sze cy­kle się zsyn­chro­ni­zo­wały, mam wra­że­nie, że... – Urywa, gdy za­uważa Pa­la­cza (jak on w ogóle ma na imię?). Czuję się jesz­cze bar­dziej upo­ko­rzona, bo nie dość, że nie­zna­jomy wie wszystko o moim ży­ciu ero­tycz­nym, to jesz­cze o cy­klu men­stru­acyj­nym. – Cześć? – Zdez­o­rien­to­wana prze­krzy­wia głowę.

Chło­pak za­nu­rza rękę w jej re­kla­mówce, wy­ciąga cze­ko­la­do­wego li­zaka, roz­rywa opa­ko­wa­nie i wkłada go so­bie do ust.

– Wi­taj, zło­dziejko fa­jek – oznaj­mia, zli­zu­jąc cze­ko­la­dową war­stwę.

Pippa roz­dzia­wia usta.

– Czy coś jesz­cze po­tra­fisz tak li­zać?

– Chcia­ła­byś wie­dzieć, co?

– A chcia­ła­bym. – Po­syła mu lu­bieżny uśmiech.

On od­po­wiada jej znu­dzo­nym spoj­rze­niem bad boya, na które lecą wszyst­kie na­sto­latki i chęt­nie ku­pują pla­katy z ido­lami ma­ją­cymi taką minę.

Prze­ska­kuję wzro­kiem mię­dzy nimi, mar­twiąc się, że wła­śnie je­stem świad­kiem wiel­kiego mi­ło­snego iskrze­nia.

Na­gle do­ciera do mnie, że na­prawdę nie chcia­ła­bym słu­chać, jak przy­ja­ciółka za­chwyca się jego po­ca­łun­kami, rzu­cać tych wszyst­kich „ooo” i „jak ro­man­tycz­nie” i uda­wać, że cie­szę się jej szczę­ściem, gdy nie­uchron­nie się ze sobą prze­śpią. Im dłu­żej na sie­bie pa­trzą, tym bar­dziej ob­le­wam się zim­nym po­tem. Ci­sza staje się nie do znie­sie­nia. Oczami wy­obraźni już wi­dzę, jak Pippa i Pa­lacz wpy­chają so­bie ję­zyki do gar­deł w ką­cie bar­ce­loń­skiego klubu noc­nego, przy akom­pa­nia­men­cie po­wol­nej pio­senki Arc­tic Mon­keys, a ja w tym cza­sie pro­wa­dzę nudną roz­mowę z ja­kimś jego kum­plem.

A co się stało z teo­rią, że ma­in­stre­amowi lu­dzie są nudni?

Pippa już otwiera usta, bez wąt­pie­nia przy­mie­rza­jąc się do flirtu. Czuję w sercu ja­kiś bo­le­sny skurcz. Ła­pię ją za nad­gar­stek i cią­gnę w stronę wyj­ścia z dro­ge­rii. Po­tyka się za mną, pró­bu­jąc się wy­rwać. Mnie jed­nak na­pę­dza strach.

– Co ty wy­pra­wiasz?! – woła. – Uch, wra­cajmy. Od­nio­słam wra­że­nie, że ma du­żego!

– Nie. – Wy­cho­dzimy z kli­ma­ty­zo­wa­nej ap­teki na sze­roki chod­nik. – Nie po­zwolę, byś dała się po­nieść po­żą­da­niu, za­częła knuć, jak uwieść tego go­ścia, i w re­zul­ta­cie po­psuła nam bab­ską wy­cieczkę.

To ar­gu­ment wzięty z dupy, ale skoro już go wy­po­wie­dzia­łam, za­mie­rzam bro­nić go rę­kami i no­gami.

– Boże, ty młotku. Wła­śnie dla­tego stam­tąd ucie­kłaś? – Za­trzy­muje się, kiedy do­cie­ramy na ko­niec ulicy, i daje mi po ła­pach. – My­śla­łaś, że za­mie­rzam go wy­rwać?

Roz­glą­dam się. Zdą­ży­ły­śmy od­da­lić się od ap­teki na ja­kiś ki­lo­metr.

– Albo on za­mie­rza ude­rzać do cie­bie. Na jedno wy­cho­dzi.

– Chyba cię po­gięło, Law­son. Kiedy po­wie­dzia­łam, że jest nie­zły, cho­dziło mi o to, że pa­suje do cie­bie. Wy­gląda jak od­bi­cie two­jej du­szy. Jesz­cze ni­gdy cze­goś ta­kiego nie wi­dzia­łam. Gdy ze sobą roz­ma­wia­li­ście, szcze­rzy­li­ście się jak głupi do sera. Chcia­łam do­pil­no­wać, że­by­ście wy­mie­nili się nu­me­rami. Rzadko się zda­rza, że moja przy­ja­ciółka wy­ka­zuje ja­kie­kol­wiek oznaki nor­mal­no­ści.

Te­raz to mnie odej­muje mowę.

– I dla­tego tak się za­cho­wa­łaś?

Ude­rza mnie re­kla­mówką w bok.

– Tak, ty ciołku.

– Ale pa­trzy­li­ście na sie­bie.

– Jego spoj­rze­nie mó­wiło: spa­daj stąd. – Wy­bu­cha śmie­chem. – I bra­ko­wało mu sub­tel­no­ści.

Chce mi się rzy­gać. Wła­ści­wie już czuję pod­cho­dzące do gar­dła mdło­ści.

– To dla­czego tego nie zro­bi­łaś?

– Chcia­łam się upew­nić, że on tego nie za­wali.

– Och, Pippa.

– Da­ruj so­bie ten ton. Wra­caj tam w tej chwili i daj mu swój nu­mer!

– Tak po pro­stu? – Mru­gam, wciąż sto­jąc jak wro­śnięta w zie­mię.

Wzru­sza ra­mie­niem.

– W ra­zie gdyby miał wąt­pli­wo­ści co do two­ich za­mia­rów, mo­żesz po­ka­zać mu cycki.

Rzu­cam się w stronę ap­teki jak ja­strząb ata­ku­jący ofiarę. Wpa­dam do środka i za­czy­nam się roz­glą­dać. Je­śli Pa­lacz za­pyta, co tu­taj ro­bię, wy­kręcę się zgu­bio­nym port­fe­lem. Spraw­dzam wszyst­kie re­gały, ła­zienki, na­wet budkę fo­to­gra­ficzną. Ni­g­dzie go nie ma.

Ogar­nia mnie pa­nika. A co, je­śli wy­szedł? Prze­cież nie przy­szedł tu­taj po kon­tu­rówkę. Co je­śli się mi­nę­li­śmy? Co je­śli to już ko­niec? Ni­gdy nie do­wiem się, jak ma na imię, gdzie mieszka, czy woli Guns N’ Ro­ses, czy Ni­rvanę (oby Guns N’ Ro­ses, bo bę­dzie mu­siał gę­sto się tłu­ma­czyć).

– On biegł za tobą – od­zywa się far­ma­ceuta z cięż­kim hisz­pań­skim ak­cen­tem.

Od­wra­cam się w stronę kon­tu­aru.

– Na­prawdę?

– Tak, był szybki. – Uśmie­cha się prze­pra­sza­jąco. – Ale ty bar­dziej szybka.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: