- W empik go
Bękarty pańszczyzny - ebook
Bękarty pańszczyzny - ebook
Do czego doprowadzić mogą głód i ciężka praca? I kiedy wyzysk staje się nie do zniesienia? W swojej najnowszej książce Michał Rauszer odpowiada na te i inne pytania, a także analizuje historyczny fenomen buntów chłopskich. Wykorzystując interdyscyplinarne narzędzia, przygląda się wybuchającym w całej Europie antyfeudalnym wojnom chłopskim i dziewiętnastowiecznej rabacji galicyjskiej.
Rauszer nie rozpatruje tych wydarzeń w kategoriach spontanicznych czy zorganizowanych wystąpień politycznych, nie ogranicza się również do stworzenia kroniki walki klasowej. Bunty chłopskie okazują się bowiem jednym z kluczowych procesów konstruowania kultury oporu, która w swoich zróżnicowanych i determinowanych historycznie przejawach może być inspirująca także dzisiaj.
Spis treści
Wstęp
Rozdział I. Pańszczyzna
Rozdział II. Codzienny opór
Rozdział III. Głos podporządkowanych
Rozdział IV. Kobiety, czary i walka klas
Rozdział V. Bękarty pańszczyzny
Rozdział VI. Zbójnicy i ludowa sprawiedliwość
Rozdział VII. Powstania chłopskie
Rozdział VIII. Rabacja galicyjska
Rozdział IX. Uwłaszczenie
Zakończenie
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8151-342-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka ta powstała ze złości i frustracji. Wychowałem się na wsi i przez wiele lat nauczania historii na różnych etapach edukacji miałem nieustanne poczucie, że czegoś mi brakuje. Coś z historią mojego kraju było nie tak. Z jednej strony wiedziałem, że moi przodkowie byli chłopami i robotnikami, raczej mało majętnymi. Mój pradziadek emigrował z Królestwa Polskiego na Śląsk w poszukiwaniu lepszego życia. Moja babcia pokazywała mi wielorodzinny dom, w którym się wychowała, opowiadała o przedwojennym głodzie i ciężkiej pracy. Tymczasem na lekcjach historii i na języku polskim dowiadywałem się o wspaniałościach dworów królewskich i magnackich, o przebiegłych politykach, oddanych dyplomatach, o kulturze szlacheckiej, kulturze spokojnego dworku na wsi, w którym toczy się sielankowe życie upływające pod dyktando uczt, obcowania ze sztuką, polowań i plotek. Poza mieszkańcami dworku nikt wokół nie mieszkał, nikt nie uprawiał pól, nie przygotowywał posiłków, nie oporządzał gospodarstwa. Krajobraz polskiej wsi w tych opowieściach poza szlachtą nie obejmował żadnych innych ludzi. Opowieści o okresie przedwojennym sprowadzają się w zasadzie do wspaniałości reprezentacyjnych ulic Warszawy, żywiołowych dyskusji literatów w kawiarniach, powolnych przechadzek Krakowskim Przedmieściem. Nigdzie w tych miejscach nie było moich przodków.
Nauczanie o pańszczyźnie czy sytuacji chłopów ma i miało formę raczej dość ograniczoną. Wspomina się o sytuacji chłopów, ale dominuje narracja o historii z perspektywy szlachty. Kiedy poznajemy sposoby życia w Rzeczypospolitej, kuchnię, wystrój wnętrz, a więc wszystko to, co stanowi o pamięci przeszłości, otrzymujemy historię sposobów życia i wystroju wnętrz szlachty. Życie chłopów wyglądało zupełnie inaczej. Po latach doszedłem do wniosku, że taka opowieść jest jakby protezą przyszytą w miejsce kończyny, którą straciłem, nawet o tym nie wiedząc. Dobrze obrazuje istnienie tej protezy wizyta w dowolnej restauracji z przymiotnikiem „polska” czy „chłopska” w nazwie i zamówienie w niej jakiejś wariacji „chłopskiego jadła”. Otrzymamy półmisek z przeróżnymi mięsami, kiszoną kapustą, kiełbasami. Nasi chłopscy przodkowie takich rzeczy nie jedli, a jeżeli już, to od wielkiego święta. Ich pożywienie składało się głównie z potraw mącznych, kapusty, kasz i mleka omaszczanych tłuszczem. Kiedy dostajemy „chłopskie jadło”, dostajemy szlachecką „protezę” takiego posiłku.
Opowieść o historii Polski jest opowieścią o zwycięskich i przegranych bitwach, zdradach, targowicy, konfederatach, zabójstwach, spiskach, zamachach, walce dyplomatycznej. Tymczasem historia relacji między chłopami i szlachtą jest sielankową historią równorzędnych i szanujących się partnerów, którzy zgodnie ze swoimi racjonalnymi interesami negocjują wzajemne relacje. Historia pańszczyzny jest historią wzajemnej miłości między chłopami i szlachtą, w której szlachta nie myślała o niczym innym, jak tylko o dobru swoich chłopów. Tak nie było. Pańszczyzna była systemem pracy niewolnej, w którym chłopi, poza płaceniem czynszów i podatków, musieli pracować za darmo na pańskim polu przez określoną przez pana liczbę dni. Pan w dobrach prywatnych miał nad chłopami władzę absolutną: mógł ich bezkarnie zabić, a chłopkę zgwałcić. W swoich dobrach sąd sprawował on sam. Pańszczyzna podobnie jak niewolnictwo opierała się na poddaństwie osobistym. W przeciwieństwie do np. pracy w fabryce, gdzie robotnik oddaje swoją pracę w zamian za wynagrodzenie, w systemach typu pańszczyźnianego liczyła się osobista podległość względem pana. Nie bez przyczyny podpisana 7 września 1956 roku w Genewie Uzupełniająca konwencja w sprawie zniesienia niewolnictwa, handlu niewolnikami oraz instytucji i praktyk zbliżonych do niewolnictwa wymienia pańszczyznę w ramach „Instytucji i praktyk zbliżonych do niewolnictwa”. Tego jednak na lekcjach historii nigdy się nie dowiedziałem. Nie jest jednak tak, że historii chłopów w nauczaniu w ogóle nie ma, historie te są, ale najczęściej rozproszone, przykryte działalnością wielkich mężów stanu, polityków, władców i rycerzy.
W XIX wieku, ale nie tylko, toczyły się dyskusje nad tym, czy pańszczyznę należy utrzymać, czy znieść. Wielu autorów dochodziło do wniosku, że chłop jest istotą z natury bardziej prymitywną, niezdolną do wolności i racjonalnego działania, dlatego musi być kierowany przez pana, który wie lepiej. Dowodem na wrodzoną niższość chłopów miał być fakt, że się nie buntowali, tak jak robili to wielokrotnie chłopi na Zachodzie. Wszystkie te wybiegi stosowane wobec zwykłych ludzi, czy ludu po prostu, pokazujące chłopów jako głupszych, bardziej prymitywnych, nienadających się do samodzielnego życia, miały w przeszłości jeden cel – zabezpieczanie funkcjonowania pańszczyzny. Przekonywało to elity i innych beneficjentów systemu, że ta niewolna praca chłopów i zyski z niej im się po prostu należą. Bo są lepsi, bardziej kulturalni, wykształceni, stworzeni do rządzenia, szlachetni, pełni cnót i honorowi. Lud, a więc wszyscy ci, którzy nie są częścią rządzącej elity, mają posłusznie i z wdzięcznością wykonywać rozkazy. Kiedy przyjrzymy się bliżej tej sprawie, okazuje się jednak, że chłopi ani tacy głupi nie byli, ani tym bardziej pokornie z władzą szlachty się nie godzili. Potrafili na różne sposoby walczyć o swoje prawa.
Książka ta nie jest jednak o tym, czym była pańszczyzna. Jej opis ograniczam do form koniecznych do zrozumienia omawianych przeze mnie wydarzeń. Moim założeniem nie było opisanie przemocy i podporządkowania, jakie ten system za sobą niósł. Tego typu opis, w uproszczeniu, opierałby się na pokazaniu, jak biedni i uciemiężeni byli chłopi. Podejście takie jednak wydaje mi się paternalistyczne, odwracające po prostu to, co dotychczas o pańszczyźnie pisano. Zamiast tego chciałem się raczej skupić na tym, jak chłopi na tę pańszczyźnianą, systemową przemoc reagowali, jak w sytuacji podporządkowania potrafili nie tylko stawiać opór czy się buntować, ale budować kulturę, która na przekór systemowi dawała im poczucie własnej wartości.
W trakcie moich badań nad buntami chłopskimi w czasach pańszczyzny ciągle towarzyszyło mi pytanie: co działo się z pieniędzmi i zyskami z pańszczyzny? Jako że nie był to zasadniczy wątek moich badań, pytanie to raczej pozostało w przegródce z napisem: „do rozważenia w przyszłości”. Sprawa jest o tyle ciekawa, że stopa zysku z pańszczyzny w skali rocznej wynosiła stabilne 5%. Ekonomiści wskazują, że takim procentem zysku odznaczają się tylko najlepsze przedsiębiorstwa. Pańszczyzna opierała się na zasadzie, że chłop na swoim polu pracuje na swoje utrzymanie, a na pańskim produkuje nadwyżki, które pan później sprzedaje. Co się stało z tym majątkiem? Nie był przeznaczony ani na inwestycje, ani na rozwój technologiczny. Folwarki opierały się na pracy narzędziami i zwierzętami należącymi do chłopów. Nie gromadzono ich ani nie inwestowano w przedsiębiorstwa, produkcję czy eksport przetworzonych towarów. Nic takiego się nie wydarzyło. Tym bardziej nie przeznaczano tych kwot na inwestycje w kraju czy rozbudowę. Odpowiedź ukazała się niedawno w książce ekonomisty Banku Światowego Marcina Piątkowskiego Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu (2019). Otóż po analizie wielu dostępnych danych pokazał on, że zyski z pracy niewolnej chłopów były po prostu przez szlachtę przejadane i trwonione na bogactwa, za pomocą których budowała ona swój wizerunek. Od takich bogactw i wizerunku zależały pozycja i poczucie własnej wartości.
W pracach badaczy procesów, jakie zaszły między XV i XIX wiekiem, używa się pojęcia „akumulacja pierwotna”. Oznacza ono proces zagarnięcia jakiegoś zasobu: ziemi, bogactw naturalnych, pracy niewolników, dzięki któremu udaje się zbić pokaźny majątek. To jest właśnie ten przysłowiowy „pierwszy milion”, który pozwala później budować trwałe przedsiębiorstwa. Istnieją dwa nurty opisu dróg rozwoju światowej gospodarki między XV i XIX wiekiem. Jeden nurt wskazuje niebywały postęp, uprzemysłowienie, rozwój medycyny, jaki się wtedy dokonał, dzięki pozyskanym w wyniku odkryć geograficznych czy rozwoju nauk środkom. Drugi nurt wskazuje, że środki te zostały zdobyte dzięki wywłaszczeniom zwykłych ludzi, ich degradacji ekonomicznej na rzecz wąskiej elity, wyzyskowi niewolników, rabunkowej gospodarce, kolonializmowi i innym. Te dwa nurty ścierają się. Pierwszy kładzie nacisk na postęp, jaki się dzięki tej przemocy dokonał, drugi stara się przypominać cenę tego postępu. W Polsce od XVI wieku nastąpiła „kolonizacja” chłopów przez szlachtę, ta „pierwotna akumulacja szlachty” nie prowadziła jednak do postępu i rozwoju, ale jak pokazał to Piątkowski, była po prostu przejadana.
Z samym pojęciem ludu wiąże się sporo niejasności. W Polsce używa się go w sposób dwojaki. Albo w odniesieniu do czasów PRL, albo jako pojęcia opisującego ludzi ze wsi – chłopów. 15 listopada 1989 roku przed połączonymi izbami amerykańskiego kongresu wystąpił Lech Wałęsa. Zaczął on słowami: „My naród”, co odnosiło się do pierwszych słów amerykańskiej konstytucji, „We the people”, i tak też zostało przetłumaczone. The people w języku angielskim znaczy po prostu „lud”. W Stanach Zjednoczonych pojęcie to ukształtowało się w okresie walk o niepodległość i oznaczało wszystkich, którzy uzależnieni byli od woli angielskiego króla Jerzego III, a którzy chcieli sami o sobie stanowić. W XVIII wieku w zachodniej Europie określenia „lud” używano, właśnie mając na myśli ludzi, którzy nie mieli udziału w rządzeniu, nie sprawowali ani nie mogli sprawować władzy, nawet potencjalnie. Ważne jest tutaj to, że warstwa sprawująca władzę nie ograniczała się wyłącznie do rządzącej arystokracji, obejmowała również bogatych ziemian, wyższe duchowieństwo, administrację. Podobnie też „ludu” nie stanowili wyłącznie chłopi, dlatego że podziały stanowe od średniowiecza nie były w Europie Zachodniej tak szczelne, a władza nie opierała się wyłącznie na nich. Na lud składali się wszyscy ci, którzy nie mogli być ani nie byli częścią tej warstwy, która sprawowała władzę polityczną, ekonomiczną i duchową. Choć oczywiście zdarzały się awanse.
W XIX wieku jako lud postrzegano chłopów, robotników, lumpenproletariat i wiele innych grup. W Polsce pojęcie to dość ściśle łączy się z warstwą chłopską z przyczyn historycznych właśnie. Trwały podział na szlachtę, która jako jedyna mogła sprawować władzę, w zasadzie przetrwał do XIX wieku; szlachta była też warstwą, która jako jedyna przez długi czas miała wyłączne prawo własności, na przykład ziemi. W zachodnich monarchiach absolutystycznych władcy bardzo dbali o to, żeby zrównoważyć znaczenie szlachty jako grupy, tworząc administrację państwową, warstwę kupiecką, a i między samymi chłopami istniały też przepaści pod względem ekonomicznym. Warstwa rządząca była więc złożona i mogły ją tworzyć także osoby niepochodzące ze szlachty. W Polsce to szlachta miała monopol na władzę, zabezpieczając swój byt przez ścisłe połączenie chłopów z ziemią i przywiązanie ich do siebie. Innymi słowy, podział na władzę i lud odpowiadał nieomalże idealnie podziałowi na szlachtę i chłopów. Pańszczyzna i przywiązanie wszystkich innych (poza mieszczanami) do szlachty powodowały, że każdy chłop, niezależnie od stanu majątku i posiadanej ziemi, był w takim samym stopniu odcięty od kontroli nad władzą. Stąd też podział na warstwę rządzącą i lud niejako automatycznie tłumaczył się przez ten wcześniejszy podział. Przez to też, paradoksalnie, kiedy chłopi jako grupa przestali się wyróżniać od innych (mieszczan), zaczęło się w Polsce uważać, że „lud” zniknął.
Na pojęciu „ludu” ciąży dodatkowo skojarzenie z PRL, a myślę, że dobrze byłoby przemyśleć to pojęcie na nowo. Chociażby dlatego, że współczesne ruchy populistyczne są ruchami osób, które uważają, że różnie rozumiane elity odebrały im podmiotowość i walczą o jej odzyskanie. Piszący o populizmie prześcigają się w charakteryzowaniu tych ruchów na przeróżne sposoby, podczas gdy tym, co łączy te bardzo różne grupy ludzi, jest wyłącznie poczucie, że utracili kontrolę nad władzą i tym, co władza robi z ich życiem, lub przekonanie, że nigdy tej kontroli nie mieli. Niezależnie od tego, czy będziemy uważać, że podmioty te mają rację, czy się mylą, czy będziemy z nimi sympatyzować i uznawać ich słuszność, w ich własnym mniemaniu utraciły one kontrolę nad władzą, a partie i ruchy populistyczne ich zdaniem im tę kontrolę przywracają. Jest to wątek, który pokazuje, jak lata pańszczyzny wpływają na nas do dzisiaj.
Howard Zinn w słynnej ludowej historii Stanów Zjednoczonych zwrócił uwagę na fakt, że historia jest bardzo często historią państw jako organizmów politycznych, kierowanych przez pewną warstwę. Jeżeli jednak zdecydowanie największa część ludności nie miała wpływu na to państwo, rządząca elita zabraniała im się nawet z tym państwem utożsamiać jako naród, a do tego utrzymywała się z pracy tej większości, to czy zawsze powinniśmy utożsamiać historię państwa z historią wszystkich jego mieszkańców? W 1496 roku Jan Olbracht w podzięce za wsparcie w wyprawie na Mołdawię udzielił szlachcie przywileju, który przywiązywał chłopów do ziemi. Z perspektywy państwa był to znakomity ruch: zapewniał rządzącej szlachcie stabilność siły roboczej, pozwalał jej zabezpieczyć się przed zakusami absolutyzmu. Ale czy ruch ten był tak samo dobry dla pozostałych 80% mieszkańców ziem polskich, którzy byli chłopami? To tak, jakby pisać historię okresu między 1948 a 1989 rokiem i pokazywać ten czas wyłącznie przez prymat decyzji partii oraz niewątpliwych sukcesów w alfabetyzacji, uprzemysłowieniu kraju, darmowej opieki zdrowotnej czy dostępu do mieszkań.
Bękarty pańszczyzny nie są jednak ani historią pańszczyzny, ani tego, co szlachta robiła z chłopami. Książka ta ma pokazać, w jaki sposób nasi przodkowie wyrażali swoją niezgodę na system, który w ich przekonaniu był niesprawiedliwy. Powodem napisania tej książki jest chęć pokazania, że moi przodkowie i przodkowie zdecydowanie większej części Polaków i Polek wcale tacy głupi, potulni, bezwolni i bezrozumni, jak to się zwykło uważać, nie byli. Świadczyć ma o tym właśnie fakt, że w niesprzyjających warunkach, w jakich żyli, stawiali opór na wszelkie możliwe sposoby, tworzyli własną kulturę i sztukę.
Książka ta jest popularnonaukową wersją mojej książki naukowej dotyczącej badań nad buntami chłopskimi pt. Siła podporządkowanych. Antropologia chłopskiego oporu czasów pańszczyzny XVI–XIX wiek. Wykorzystałem tu materiał źródłowy oraz pewne pomysły interpretacyjne zawarte w pracy naukowej. Zasadniczo jednak starałem się, żeby książka ta miała formę eseju historycznego czy antropologicznego, który jak chciałbym o tym myśleć, może dotrzeć do szerszego niż książka naukowa grona odbiorców. Nie chodzi o to, że któraś praca jest lepsza, a któraś gorsza; po prostu praca naukowa wymaga aparatury metodologicznej i teoretycznej, która może być nużąca dla kogoś z nią nieobeznanego.
Warto w tym miejscu wskazać na wykorzystane przeze mnie materiały. Kilka prac o historii chłopów, jak ta Hipolita Grynwasera, ukazało się jeszcze przed wojną. Tematyka chłopska, czy też ludowa, tak naprawdę jednak stała się programowo modna w okresie stalinowskim. Wtedy to powstało najwięcej prac z tego zakresu, także traktujących o buntach. Opracowania te, kiedy pomija się zwyczajowe wstępy i inne fragmenty poświęcone „wodzom rewolucji” i ich dziełom, swoim poziomem nie odbiegały od standardowych prac naukowych. Poza wydawnictwami popularnymi, w których chłopskie bunty rzeczywiście są pokazywane za pomocą stalinowskiej dogmatyki, prace takie, jak chociażby Stefana Kieniewicza o ruchu chłopskim w Galicji, do dzisiaj są wzorcowe w temacie. Po okresie stalinizmu tematyka chłopska właściwie przestała być modna, jeżeli można się tak wyrazić, nie stanowiła ona głównego nurtu w historii. Z oczywistych względów natomiast sporo miejsca historii chłopów poświęcała etnografia, choć – także ze względu na koniunkturalizm – najczęściej koncentrowała się na kulturze materialnej i kulturze chłopów przedstawianej tak, jakby była ona samotną wyspą, chłopskim archipelagiem, oddzielonym od innych grup społecznych i kontekstu historycznego.
Niektórych czytelników i czytelniczki może zastanawiać
tytuł. Otóż jego historia jest dość prosta, bo nawiązuje do tytułu filmu Quentina Tarantino Bękarty wojny (Inglorious Bastards, 2009). Tytułowe „bękarty” to żydowski oddział, który udaje się do Europy pod wodzą górala z Appalachów i półkrwi Apacza Aldo Raine’a. Oddział ten ma w Europie walczyć z nazistami. Choć pod względem tematyki dużo bardziej sytuacji chłopów odpowiadałby Django z tej samej trylogii zemsty, to jednak „bękarty” wydały się odpowiedniejsze z kilku względów. Pierwszym, oczywistym, jest to, że imię Django w polskim kontekście jest nieczytelne i nijak nie daje się wpasować w tytuł. Po drugie, „bękarty” są szalone w swej odwadze i wiedzą, że są na straconych pozycjach. Badacze buntów chłopskich, nie tylko w Polsce, podkreślają, że jawne bunty wybuchały sporadycznie, dlatego że najczęściej był to akt samobójczy. Stanie na czele chłopskiego buntu, samo wzięcie w nim udziału wiązało się czasem z bardzo przykrymi konsekwencjami. Mimo to chłopi się buntowali. Po trzecie wreszcie, szlachta postrzegała chłopów jako gorszych od siebie, co miało jej dawać poczucie wyższości uzasadniające wykorzystywanie pracy chłopów. Dużo łatwiej jest wyzyskiwać kogoś, o kim myślimy, że jest gorszy i głupszy. Jeden z ideologów takiego podejścia do sprawy – Walerian Nekanda Trepka – w swojej słynnej pracy Liber chamorum, nie chcąc się powtarzać, używa w stosunku do chłopów określeń takich jak: „bajstruk”, „buhaj”, „dryś”, „gnojek”, „kundel”, „nadmidupa”, „pomyje”, „suka”, „złodziej” oraz – „bękart”. Te bękarty jednak w sytuacji skrajnie niesprzyjającej potrafiły się panom postawić, nie tylko przejmowały kategorie postrzegania panów, lecz także poptrafiły obrócić je przeciw nim.
Praca ta nie powstałaby, gdyby nie pomoc i wsparcie kilku osób. Przede wszystkim podziękowania należą się mojej żonie, dr hab. Elżbiecie Durys, za wsparcie intelektualne i każde inne. Ponadto dziękuję Przemysławowi Wielgoszowi, prof. Wojciechowi Burszcie, dr. hab. Mirosławowi Pęczakowi, dr. hab. Grzegorzowi Studnickiemu, dr. Piotrowi Majewskiemu, pracownikom i pracownicom Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Dziękuję Rodzicom, Janowi i Małgorzacie Rauszerom, siostrze Karinie Hawrył i jej mężowi Zbyszkowi Hawryłowi. Dziękuję także kolegom z drużyny Leser Siti – przerwy na piłkarskie mecze i treningi miały zbawienny wpływ na moją kondycję psychiczną w trakcie pisana. W procesie tym pomagało mi słuchanie wczesnego Misfits, The Oath, Hellacopters, Motörhead oraz Haunt.Seria Ludowa Historia Polski
Polska żyje historią. Ale właściwie czyja to historia? Nasza świadomość i wyobraźnia historyczna zatrzymały się na mitycznych obrazach husarzy, hetmanów i białych dworków szlacheckich. Co jednak z dziejami pozostałych 90% populacji naszego kraju? Czy nie mają one znaczenia, bo pozostają jedynie milczącym tłem i nawozem dla historii elit? Czy dzieje zwykłych ludzi są mniej ważne?
Nowoczesna historiografia, antropologia i socjologia historyczna przekonują, że jest wręcz odwrotnie. Nie tylko dlatego, że dotyczą one przygniatającej większości naszych przodków. Nie tylko dlatego, że niedostrzegana i przemilczana przez wieki podmiotowość klas ludowych – ich codzienny opór, a czasem otwarte bunty – zawsze wpływała na kształt dziejów oficjalnych. Ale także dlatego, że historia nieuprzywilejowanych jest tożsama z procesem demokratyzacji i jako taka pozostaje niezakończona.
Seria książkowa Ludowa Historia Polski ma stanowić przyczynek do odzyskania zapomnianych dziejów zwykłych ludzi. Chcemy w niej przedstawiać najciekawsze prace o tych, którzy nie kwalifikowali się do narodu Sarmatów, choć byli prawdziwą solą ziem dawnej Rzeczypospolitej. Będą to zatem książki o chłopach pańszczyźnianych, miejskiej biedocie, ludziach luźnych (pod pewnymi względami odpowiadających dzisiejszemu prekariatowi), a wreszcie proletariacie.
Oddamy głos kobietom, migrantom, mniejszościom. Zwrócimy uwagę na skrzywdzonych i poniżonych, dla których nie ma miejsca w historii imperiów i dynastii, choć to przecież ich trud zawsze budował potęgę państw i władców.
Wydobędziemy z niebytu opowieści o życiu codziennym zwykłych ludzi, ich doświadczeniach, kulturze, kondycji ekonomicznej i statusie prawnym, aspiracjach i sposobach organizowania się.
Przyjrzymy się mniej lub bardziej znanym epizodom wdzierania się klas plebejskich w sferę politycznej widzialności – społecznym poruszeniom, rebeliom i powstaniom – jak w 1648, 1794, 1846, 1905, czy 1980 roku.
Opowiemy inaczej zarówno historię dawną, jak i XX wieku.
Celem serii Ludowa Historia Polski jest zatem wypełnienie największej z białych plam naszych dziejów, przyczynienie się do przywrócenia należnego miejsca i godności plebejskim przodkom przygniatającej większości z nas. Z pewnością pozwoli nam to lepiej zrozumieć własną historię, ale może też pomóc stawić czoła wyzwaniom współczesności i przyszłości.
Przemysław Wielgosz
Redaktor merytoryczny serii