Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bella Poldark - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bella Poldark - ebook

Ostatnia część magicznej sagi Winstona Grahama o rodzinie Poldarków. Wielowątkowa opowieść o Rossie i Demelzie, ekscentrycznym Valentinie Warlegganie oraz dzielącym te dwa rody odwiecznym konflikcie.

Bella, najmłodsza córka Poldarków, rozwija talent wokalny, zachęcana przez długoletniego narzeczonego, Christophera Havergala, oraz wybitnego francuskiego dyrygenta, którego interesuje jednak nie tylko muzyka.

Clowance, starsza córce Rossa i Demelzy, młoda wdowa, rozważa ponowny związek małżeński z jednym z dwóch rywalizujących adoratorów.

Tymczasem we wsiach zachodniej Kornwalii grasuje tajemniczy morderca, który na swoje ofiary wybiera kobiety.

„Niezrównany Winston Graham [...] wszystko, co najlepsze, i jeszcze więcej.”

Guardian

Saga rodu Poldarków stała się kanwą popularnego serialu BBC. W Polsce do obejrzenia pt. Poldark – Wichry losu.

WINSTON GRAHAM to autor czterdziestu powieści, przełożonych na wiele języków. Był członkiem Królewskiego Towarzystwa Literackiego, a w 1983 roku otrzymał Order Imperium Brytyjskiego. Zmarł w lipcu 2003 roku.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-753-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nota autora: saga rodu Poldarków

Niniejsza książka to dwunasta, ostatnia część cyklu powieściowego o rodzinie Poldarków. Krótki opis bohaterów i wcześniejszych wydarzeń może ułatwić lekturę nowym czytelnikom, a ponieważ od publikacji jedenastego tomu minęło kilka lat, mam nadzieję, że rekapitulacja okaże się użyteczna również dla osób znających poprzednie części cyklu.

W. G.

SIR ROSS POLDARK. Drobny ziemianin kornwalijski, który za sprawą lorda Liverpoola otrzymał tytuł baroneta przed wyjazdem do Paryża z misją zleconą przez rząd brytyjski w okresie wygnania Napoleona na Elbę. Właściciel Nampary, niewielkiego majątku, w którym działają dwie kopalnie i jest trochę ziemi uprawnej.

DEMELZA (z domu Carne). Córka kornwalijskiego górnika. Ross poślubił ją, gdy miała siedemnaście lat. Ich pięcioro dzieci to: JULIA, zmarła w dzieciństwie na krup; JEREMY, poległy pod Waterloo; CLOWANCE, obecnie wdowa po Stephenie Carringtonie, który zmarł po upadku z konia; ISABELLA-ROSE, obdarzona pięknym głosem, oraz HENRY (późne dziecko), w tej chwili jedyny syn i przyszły dziedzic tytułu baroneta.

CUBY POLDARK (z rodziny Trevanionów z zamku Caerhays) to wdowa po JEREMYM POLDARKU. Ma córkę NOELLE, urodzoną po śmierci ojca.

CLOWANCE CARRINGTON prowadzi niewielkie przedsiębiorstwo żeglugowe w Penryn założone przez Stephena przed śmiercią. Nie mieli dzieci.

SIR GEORGE WARLEGGAN otrzymał tytuł szlachecki od Pitta w zamian za poparcie polityczne. Syn właściciela odlewni, a obecnie szef banku Warleggana i Willyamsa. Jego pierwszą żoną była ELIZABETH POLDARK (z domu Chynoweth), wdowa po Francisie Poldarku, bracie stryjecznym Rossa, wcześniej narzeczona Rossa.

Elizabeth ma z Francisem syna GEOFFREYA CHARLESA, weterana wojny na Półwyspie Iberyjskim mieszkającego w dworze w Trenwith, gnieździe rodowym Poldarków położonym sześć kilometrów od Nampary. Geoffrey Charles i jego hiszpańska żona AMADORA (z domu de Bertendona) mają jedną córkę JUANĘ.

Po zawarciu małżeństwa z George’em Warlegganem Elizabeth urodziła dwoje dzieci. Syn, VALENTINE, poślubił SELINĘ POPE (wdowę po Clemencie Popie) i mieszka z nią na wybrzeżu w dworze Place House w Trevaunance w pobliżu wioski St Ann’s, około pięciu kilometrów od Trenwith. Kwestia ojcostwa Valentine’a wywołuje niesnaski i podejrzenia. Trzecie dziecko Elizabeth – drugie ze związku z George’em – to URSULA. Po jej urodzeniu Elizabeth zmarła w połogu.

Druga żona George’a – poślubiona dziesięć lat po śmierci Elizabeth – to LADY HARRIET CARTER, siostra księcia Leeds. Ma z George’em bliźniaczki. Mieszkają w Cardew, wielkiej rezydencji, którą Warlegganowie kupili przed trzydziestu laty od rodziny Lemonów, położonej w środkowej części Kornwalii w mniej niegościnnej części hrabstwa, z widokiem na dolinę Restronguet Creek.

Najbliżsi ziemianie sąsiadujący z Poldarkami z Nampary to rodzina TRENEGLOSÓW z dworu w Mingoose.

W Killewarren, półtora kilometra w głąb lądu za kościołem w Sawle, mieszka rodzina ENYSÓW. Przed trzydziestu laty w okolicach Nampary osiedlił się młody lekarz DWIGHT ENYS i serdecznie zaprzyjaźnił z Rossem. Równie głęboka przyjaźń połączyła Demelzę z żoną Dwighta, CAROLINE (z domu Penvenen). Enysowie mają dwie córki.

JINNY CARTER, należąca do licznej rodziny Martinów mieszkającej w przysiółku Mellin, straciła pierwszego męża Jima, który trafił do więzienia za kłusownictwo i zmarł wskutek gangreny ręki. Później poślubiła Scoble’a, wieśniaka o przezwisku Biała Głowa, i od tamtej pory prowadzi jedyny sklepik w Sawle. Jej syn – z pierwszego małżeństwa – to BEN CARTER, kierownik robót podziemnych kopalni Wheal Leisure, jedynej kopalni Poldarków przynoszącej zyski.

Demelza ma pięciu braci, z których dwóch ma ścisły związek z sagą: SAMUEL, przywódca miejscowych metodystów, oraz DRAKE, który wyprowadził się do Looe, gdzie mieszka z żoną MORWENNĄ (z domu Chynoweth) i córką LOVEDAY.

VERITY BLAMEY (z domu Poldark, siostra Francisa Poldarka i siostra stryjeczna Rossa) mieszka we Flushing wraz z mężem, emerytowanym kapitanem statków pocztowych.Rozdział pierwszy

Wieczorem zerwał się porywisty wiatr, którego szum wypełniał okolicę. Z północy nadpływały ciemne nieforemne chmury podświetlone na krawędziach przez sierp księżyca. W miejscach, gdzie niebo było czyste, lśniły nieliczne gwiazdy. Nawet gdy obłoki zasłaniały księżyc, niespokojne morze nie pogrążało się w zupełnej ciemności, ponieważ noc była jasna: upłynął zaledwie miesiąc od najdłuższego dnia w roku. Mimo to nie odnosiło się wrażenia, że jest środek lata. Od strony morza płynął zimny prąd powietrza, wiał chłodny wiatr, a fale miały w sobie coś melancholijnego, jakby czekały na nadejście jesieni.

Osiemset metrów na wschód od kopalni Wheal Leisure schodził z klifów długonogi mężczyzna, stąpając pewnie jak kot. Marsz wymagał zręczności: granitowe skały nie mogły się osunąć, jednak miejscami były śliskie po porannej ulewie. Mężczyzna, idący z gołą głową, miał na sobie obcisły czarny kaftan, szorstkie barchanowe spodnie i lekkie płócienne trzewiki. Niósł na plecach tobołek.

Ostatnia część drogi okazała się najtrudniejsza. Gdyby zeskoczył ze skały z wysokości trzech metrów, wpadłby do rozlewiska wypełnionego morską wodą. Na pewno złagodziłaby upadek, ale przemókłby do suchej nitki, a później wracałby konno do domu w zimnym wietrze. Czy rozlewisko jest dostatecznie głębokie? Nie miał ochoty skręcić kostki. Postanowił przepełznąć w dół wokół występu skalnego; gdyby upadł do wody na plecy, jej głębokość nie miałaby znaczenia.

Posuwał się ostrożnie wzdłuż klifu, poślizgnął się, odzyskał równowagę, z trudem okrążył wystającą skałę, zjechał pół metra w dół, skoczył i wylądował w miękkim piasku.

Wstał, zadowolony, po czym przeszedł na miejsce, gdzie piasek był twardszy, zdjął z pleców tobołek i go rozwinął. Znajdowała się w nim peleryna do konnej jazdy i zrolowany kapelusz z czarnego filcu. Włożył pelerynę, gdy nagle rozległ się czyjś głos:

– Dobry wieczór!

Wysoki, starszy mężczyzna, jeszcze wyższy od niego. Młody człowiek wypuścił kapelusz z dłoni, zaklął, podniósł go i otrzepał z piasku.

– Boże, przestraszyłeś mnie, kuzynie! Co tu robisz?

– To ja powinienem zadać to pytanie, nie sądzisz? – odparł starszy mężczyzna. – Co tu robisz? Jesteś znacznie dalej od domu niż ja.

– Wiedziałeś, że mnie tu spotkasz?

– Nie, po prostu spacerowałem nad morzem.

– W środku nocy? Nie jesteś przypadkiem lunatykiem, kuzynie?

– Spacerowałem. Potem zauważyłem twojego konia.

– Do licha, myślałem, że dobrze go ukryłem. Nie mogłeś go poznać, bo kupiłem Nestora zaledwie tydzień temu.

– Cóż… dość dobry wierzchowiec, ale niewielu ludzi zostawia konie bez opieki w środku nocy.

– Więc doszedłeś do wniosku, że należy do mnie?

– Uznałem, że nie mogę tego wykluczyć.

– Co właściwie cię sprowadziło w to miejsce plaży, kuzynie? Moje ślady zmyło morze.

– Wiem, że jest stąd ścieżka do dworu w Mingoose. Zabłądziłeś w drodze powrotnej.

– Chyba tak. Na Judasza… Nie mów Demelzie.

– Mógłbym się na to zgodzić, gdybyś przestał używać jej ulubionego przekleństwa.

– Słucham? Naprawdę ulubionego? Dlaczego?

– Jeśli się nie mylę, nikt inny go nie używa.

– Dość mi się podoba.

– Może.

– Nie pasuje do damy.

– Zgadzam się. Wracasz do swojego konia?

– Tak.

– W takim razie pójdę z tobą.

Niebo nieco się rozchmurzyło i dwaj mężczyźni widzieli się lepiej, idąc w podmuchach wiatru. Łączyły ich pewne podobieństwa – wysoki wzrost, barwa włosów, a niekiedy ton głosu – jednak różnice były większe. Starszy mężczyzna miał szersze ramiona, bardziej kościstą twarz, ciężkie powieki i niespokojne oczy patrzące prosto na rozmówcę. W oczach młodego człowieka błyskały psotne ogniki, lecz oczy te były osadzone bliżej siebie i błękitne, podobnie jak oczy jego matki.

Rozmawiali przez chwilę o niedawno zakupionym koniu, po czym Ross powiedział:

– Wybrałeś dość niezwykłą drogę, by odwiedzić Treneglosów. Mogę przypuszczać, że zamierzałeś coś zbroić?

Zapadła chwila milczenia, gdy obchodzili następne rozlewisko.

– Dlaczego miałbyś tak uważać, kuzynie?

– Czy nie jest to najbardziej prawdopodobne? Dobrze wiesz, że bezpośrednia droga do Mingoose biegnie szczytem klifu i dociera do frontowych drzwi.

– Tak. Masz całkowitą rację.

– W ciągu ostatnich dwóch lat nie okazałeś chęci poprawy.

– Chęci poprawy… Szczególne wyrażenie. Nie pochodzi przypadkiem z kościoła Samuela?

– Nie ma nic wspólnego z Samem. Wyraża po prostu troskę o sąsiadów. Treneglosowie to moi sąsiedzi.

– Tak, istotnie.

W dalszym ciągu uderzały w nich podmuchy wiatru i zataczali się jak pijani. Dotychczas rozmawiali w żartobliwym tonie, ale w głosie Rossa można było wyczuć twarde tony.

– Dochodzi trzecia – powiedział Valentine. – Dziwne, że zauważyłeś mojego wierzchowca.

– Zarżał… Poszedłeś do Mingoose, żeby coś ukraść?

– Nie lubię, gdy ktoś mnie oskarża o kradzież, drogi kuzynie.

– W zeszłym roku pomogłem ci się wydostać z tarapatów, więc myślę, że mam szczególne przywileje.

– Może zawsze miałeś szczególne przywileje. Kiedyś wyzwałem kogoś na pojedynek za mniejszą zniewagę.

Zatrzymali się.

– Twój koń czeka – rzekł Ross. – Słyszę go. Dobranoc.

– Chyba powinienem się przyznać, żebyś mnie nie podejrzewał o coś gorszego – odezwał się Valentine. – Rzeczywiście, był to rodzaj kradzieży, choć tylko w przenośni. Znasz Carlę May, którą Ruth niedawno zatrudniła w kuchni?

– Dlaczego miałbym znać?

– Rzeczywiście, dlaczego. Może jestem młodszy i bardziej podatny na kobiece wdzięki, ale kiedy w zeszłym tygodniu odwiedziłem rankiem Fredericka i wybraliśmy się na polowanie na ptaki, zauważyłem słodką, ładną, uśmiechniętą buzię wyglądającą spod muślinowego czepka. Musiałem się czegoś więcej dowiedzieć o tej dzierlatce. Nazywa się Carla May. To prawda, ukradłem jej coś, czego nie chciała oddać.

Ross zastanawiał się nad słowami młodego człowieka.

– Jak się miewa Selina?

– Jest w szóstym miesiącu ciąży.

– I jak się czuje?

– Znakomicie.

– Nie byłaby w tak dobrej formie, gdyby wiedziała, że zakradasz się do sypialni kucharek w Mingoose.

– Właśnie dlatego tak się starałem, by mnie nie zauważono! Ale, mówiąc poważnie, kuzynie…

– Dotychczas nie mówiliśmy poważnie?

– Kiedy poślubiłem Selinę, uważała mnie za świętego. Miałem z nią romans za życia jej męża, jednak najwyraźniej sądziła, że będę jej wierny do grobowej deski. Już dawno straciła tę nadzieję. Poinformowałem ją, że w chwili składania przysięgi małżeńskiej skrzyżowałem palce, gdy wypowiadałem słowa o „wyrzekaniu się wszystkich innych”¹. Uważam, że nasze życie układa się teraz całkiem nieźle. Dopóki postępuję dyskretnie, dopóty Selina nie zna moich sekretów.

– Mieszkamy w okolicy, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o sąsiadach. Myślisz, że będę jedyną wścibską osobą?

Valentine nie dokończył tego, co zamierzał powiedzieć.

– Drogi kuzynie, tak naprawdę myślę, że kobiety nie zaprzątają sobie umysłu zdradami mężów, dopóki trwają w błogiej nieświadomości i sprawa nie staje się publicznie znana. To nie kwestia miłości, tylko dumy. Szacunku do siebie, próżności. Oburzenie kobiet ma niewielki związek z miłością.

– Może to samo odnosi się do mężczyzn. Części mężczyzn. W końcu wszystko zależy od charakterów konkretnych osób, prawda?

– Słusznie! Szybko się uczysz, kuzynie.

– Bezczelny szczeniak.

Valentine się roześmiał.

– Teraz wiem, że mi wybaczyłeś.

– Nie ma niczego, co mógłbym ci wybaczyć oprócz twojej impertynencji. Jednak inni mogą się okazać mniej wyrozumiali.

– Podsadź mnie, dobrze, kuzynie? Trudno wsiąść na konia na miękkim piasku.

Kiedy Ross wrócił do Nampary, Demelza leżała w łóżku, ale nie spała. Czytała książkę przy świetle trzech świec. Uśmiechnęli się do siebie.

– Przemokłeś?

– Nie, odpływ był szybki.

– Myślałam, że spadła ulewa.

– Przeszła bokiem.

W świetle świec Demelza wydawała się niezmieniona. Za dnia na jej twarzy można było dostrzec drobne zmarszczki wokół oczy i ust, lecz nie psuły one jej urody. Jednak po śmierci Jeremy’ego oczy straciły część blasku.

Jej włosy, w których pojawiły się wyraźne pasma siwizny, miały teraz dawną czarną barwę. Przez kilka lat, wiedząc, że Ross nie lubi farbowania włosów, w tajemnicy smarowała jakąś miksturą siwe pasma wokół uszu i na skroniach w nadziei, że mąż tego nie zauważy. Ale w zeszłym roku wrócił z Londynu z butelką farby w idealnie dobranym kolorze, ponieważ obciął Demelzie kosmyk podczas snu. Wręczył jej butelkę i oświadczył po prostu:

– Nie chcę, żebyś posiwiała.

– Spotkałeś kogoś? – spytała Demelza.

– Valentine’a.

– Mój Boże. Co tu robił?

– Jak rozumiem, odwiedził alkowę jakiejś służącej w dworze Treneglosów. Nazywa się Carla May.

– Jest… jest niemożliwy.

– Tak.

Ross żałował, że powiedział żonie prawdę. Valentine stał się kością niezgody w ich relacjach. Nie czuł, że łamie obietnicę złożoną młodemu człowiekowi, bo Demelza nigdy nie rozpuszczała plotek.

– Był na plaży?

– Tak.

– Boże, zajmuje się amorami, a Selina jest w szóstym miesiącu ciąży.

Ross usiadł na łóżku i zaczął rozwiązywać halsztuk.

– Bella bezpiecznie trafiła do łóżka?

– Poszła na górę zaraz po twoim wyjściu. Uznała, że uciekłeś z domu, bo ćwiczyła wysokie nuty, Ross.

– Przypuszczałem, że może coś takiego pomyśleć. Muszę jej powiedzieć, że to nieprawda. Wiesz, że czasami mam nagłą ochotę na długi spacer.

– Więc naprawdę nie wyszedłeś, żeby nie słuchać jej śpiewu?

Zaśmiał się.

– Bella rozumie, że za nim nie przepadam. Szczerze mówiąc, niezbyt lubię kobiecy śpiew. Z wyjątkiem twojego, bo masz niski głos i miło się go słucha. Ludzie mówią, że Bella ma piękny głos…

– Znacznie, znacznie lepszy od mojego.

– Na pewno głośniejszy!

– Wszyscy go podziwiają, Ross. W Truro bardzo się podobał.

– Wiem. Christopher zawsze mówi jej komplementy, gdy nas odwiedza.

– Nie jestem pewna, czy przypadkiem zauważyłeś, że są zakochani.

Pogładził żonę po dłoni.

– Ironia do ciebie nie pasuje. W takim stanie umysłu często wyolbrzymia się talenty ukochanej osoby.

– Myślę, że nigdy nie wyolbrzymiałam twoich talentów, Ross.

Znowu się zaśmiał.

– Zdarzały się takie chwile, ale dajmy temu spokój. W gruncie rzeczy można to rozumieć dwojako… Jednak muszę powiedzieć…

– Powiedz.

– Uważam, że Bella nie powinna zaczynać śpiewać o dziewiątej wieczorem. Przeszkadza Harry’emu.

– Harry’ego nie obudziłaby nawet burza z piorunami. Poza tym podziwia siostrę.

– Podziwia? Ja także ją podziwiam! Bardzo. Jest najbardziej czarująca spośród naszych dzieci. Najbardziej podobna do ciebie, choć brakuje jej twojej łagodności.

Podszedł do stołu, otworzył blaszane pudełko i zaczął szorować zęby ulubionym korzeniem prusznika. Później nalał do kubka wody z dzbana i przepłukał usta.

– Skoro już mówimy o córkach, tym razem nie dostaliśmy listu od Clowance – powiedział po umyciu zębów. – Mam nadzieję, że wszystko w porządku.

– Jeśli się nie odezwie do końca tygodnia, pojadę do niej. Ostatnio czuła się dobrze, choć miała dużo zajęć związanych ze statkami. A może dla odmiany ty byś ją odwiedził, Ross?

– Pojechałbym, gdybym mógł ją przekonać, by sprzedała linię żeglugową i wróciła do Nampary.

– Wygląda na to, że się uparła.

– W zeszłym roku poniosła straty.

– Głównie z powodu pogody.

– Hm. – Włożył krótką koszulę nocną uszytą przez Demelzę i wszedł do łóżka. Demelza zdmuchnęła dwie świece i położyła książkę na podłodze.

– Słyszałam dziś pierwszego świerszcza – powiedziała.

– Naprawdę? Tak, chyba już czas.

– Chcesz porozmawiać? – spytała.

– Decyzja należy do ciebie.

Pocałował żonę i zgasił ostatnią świecę. Z wyjątkiem krótkich okresów, gdy toczyli ze sobą wojnę – ostatnia wydarzyła się wiele lat wcześniej – ich pocałunki na dobranoc nigdy nie były niedbałe: ponownie przypieczętowywały ich związek, stanowiły deklarację pożądania.

Położył głowę na poduszce i odetchnął głęboko. Był prawie zadowolony. Mimo przykrości i tragedii – największą była śmierć starszego syna pod Waterloo – czuł, że powinien dziękować Bogu za wiele rzeczy. Z natury był niespokojnym duchem, a kiedy zbliżał się atak melancholii – Demelza nazywała takie napady „smutnymi dniami” – pomagał mu długi, szybki spacer, najlepiej po plaży w czasie odpływu, najlepiej w samotności. Właśnie tak było tej nocy i przynajmniej na jakiś czas uwolnił się od przygnębienia.

Trzymał dłonie pod głową i próbował myśleć o swoich kopalniach, gospodarstwie, udziałach w zakładzie szkutniczym, walcowni i banku. Był dość zamożny, choć w gruncie rzeczy zawdzięczał to głównie Wheal Leisure. Utrzymywał Wheal Grace w ruchu z obowiązku wobec miejscowej społeczności, by pomóc okolicznym wieśniakom, a pozostałe interesy przynosiły marginalne dochody.

Zasłony były zaciągnięte, ale kiedy oczy Rossa przyzwyczaiły się do ciemności, jak zwykle okazało się, że w sypialni nie panuje zupełny mrok. Zasłonami poruszały podmuchy świeżego powietrza wpadające przez okno uchylone na kilka centymetrów i do pokoju sączyło się blade światło. Jedno z okien przesuwanych w pionie stukało lekko pod naporem wiatru. Prawdę mówiąc, stukało od lat i Ross zawsze zamierzał je naprawić. Jednak gdyby teraz stukot ustał, zaczęłoby im go brakować. Monotonne dźwięki stały się częścią ich snów.

– Carla May… – szepnęła Demelza.

– Słucham?

– Carla May.

– O co ci chodzi? Myślałem, że śpisz.

– Nie znam w okolicy żadnej rodziny o nazwisku May. A ty, Ross?

– Chyba nie. W Ameryce znałem kapitana Maya. Pochodził z południowo-zachodniej Anglii, ale raczej z hrabstwa Devon.

Zapadło milczenie. Ross doszedł do wniosku, że okno wymaga jednak naprawy. Powie rano Gimlettowi.

Dotknął ramienia Demelzy.

– Dlaczego nagle mnie o to pytasz, gdy prawie zasnęliśmy? O co chodzi?

– Po prostu się zastanawiam, Ross. Dlaczego Valentine wymienił nazwisko dziewczyny, którą odwiedził w Mingoose?

– Chyba uznał, że jego opowieść nabierze dzięki temu realizmu.

– Bardzo mądre słowo. Ale przecież…

– Co?

– Naprawdę sądzisz, że gdyby Valentine odwiedził jedną ze służących Treneglosów, zawracałby sobie głowę wymienianiem nazwiska dziewczyny? Mógłby go nawet nie znać! Moim zdaniem nie ma w tym… jak to nazwałeś? Nie ma w tym realizmu. Nie wydaje ci się bardziej prawdopodobne, że wymyślił to nazwisko na poczekaniu, by cię przekonać, że odwiedzał służącą?

– Nie jestem, pewien, czy… O tak, rozumiem, co masz na myśli, ale czy potrafisz podać inny powód, by Valentine zakradał się nocą do domu Treneglosów? Przecież dobrze go znamy. Raczej nie kradł sreber!

– Zastanawiam się, czy nie odwiedził kogoś innego, a potem podał byle jakie nazwisko, żeby zatrzeć ślady.

– Odwiedził w tym samym celu?

– Możliwe.

Ross szybko przypomniał sobie wszystkie znajome kobiety mieszkające w Mingoose, zastanawiając się, która z nich mogłaby stać się obiektem pożądania Valentine’a.

– Uważam, że w rodzinie Treneglosów nie ma nikogo…

– A Agneta?

– Co takiego?! Agneta?! Nigdy! Dlaczego Valentine miałby… Jak mógłby zrobić coś takiego?! Przecież Agneta jest… jest szczególna, delikatnie mówiąc!

– Wcale nie taka szczególna. Widziałam, jak się na nią gapił w czasie wyścigów konnych w lecie.

– Ma konwulsje!

– Dwight mówi, że ustąpiły.

– Tak czy inaczej, nie jest taka jak reszta z nas. Kiedyś Ruth bardzo się o nią martwiła. Gdyby chodziło o Davidę…

– Wiem. Wszyscy byliśmy na ślubie Davidy. Mieszka bezpiecznie w Okehampton. A Emmeline niedawno została metodystką.

Ross zmagał się z myślami. Przypominał sobie z niezadowoleniem, że w przeszłości Demelza czasami potrafiła zasiać w nim ziarno niepokoju właśnie wtedy, gdy zamierzał zasnąć. To, że tym razem sam ponosił za to winę, ponieważ złamał słowo dane Valentine’owi, nie zmniejszało jego irytacji.

– Zawsze musisz podejrzewać Valentine’a o najgorsze rzeczy?

– Nie podejrzewam go o najgorsze rzeczy, Ross. Raczej się ich obawiam.

– Boże, gdyby zrobił Agnecie bękarta, wybuchłaby straszliwa awantura!

– Myślę, że to mało prawdopodobne. Ruth coś mi kiedyś powiedziała… Nie wykluczam, że się mylę co do Valentine’a i Agnety. Może powinnam zachować te domysły dla siebie.

– Może powinnaś.

Ross rzadko widywał Agnetę Treneglos, ale pamiętał, że ma ciemne włosy, w odróżnieniu od pozostałych członków rodziny. Była wysoka, blada, obdarzona ładną figurą. Jednak jej rozbiegane oczy i szeroki uśmiech ukazujący zbyt wiele zębów…

Jego irytacja przeniosła się teraz z Demelzy na Valentine’a, sprawcę całego zamieszania. Niech diabli porwą tego chłopca! (Rzeczywiście, chłopca: miał dwadzieścia cztery lata). Valentine to niespokojny duch, a jeśli dalej będzie się zachowywał w ten sposób, potępią go wszyscy sąsiedzi. Ross z niepokojem przypomniał sobie, że jego własny ojciec miał dość podobne cechy.

Nie dostrzegał takich oznak ekscentryczności w rodzinie Warlegganów, do której oficjalnie należał Valentine. A Selina jest w szóstym miesiącu ciąży i po trzech latach małżeństwa urodzi dziecko… Krążyły plotki, że po jednym z romansów męża podcięła sobie żyły, lecz Dwight nie chciał potwierdzić tych informacji.

Ross zauważył, że Demelza zasnęła. Słyszał jej miarowy oddech.

Poczuł złośliwą pokusę, by trącić ją łokciem w żebra i zmusić do dalszej rozmowy.

Jednak w końcu postanowił tego nie robić.Rozdział drugi

Clowance nie miała powodu, by nie pisać do rodziców, ale przez cały tydzień była zajęta, a w sobotę, gdy zwykle wysyłała list, Harriet Warleggan namówiła ją do przyjazdu do Cardew, gdzie urządzano „niewielkie przyjęcie”.

Po śmierci Stephena i gorzkiej utracie złudzeń, która splotła się z żałobą, Clowance skupiła całą swoją energię na prowadzeniu niewielkiego przedsiębiorstwa żeglugowego męża. Pomagał jej Tim Hodge, gruby, śniady marynarz w średnim wieku. W czasie ostatniej wyprawy korsarskiej stał się prawą ręką Stephena, a w tej chwili zajmował się sprawami, których nie wypadało załatwiać kobiecie. Poza tym dowodził Adolphusem. Kapitanem Lady Clowance był w dalszym ciągu Sid Bunt, doskonale dający sobie radę w handlu przybrzeżnym.

W maju tego roku Jason, syn Stephena, wrócił do Bristolu. Otrzymał swój udział w zyskach z udanej wyprawy korsarskiej i część większego udziału Clowance, toteż dysponował sporym kapitałem i zamierzał założyć spółkę z przyjaciółmi z Bristolu. Clowance trochę go brakowało, lecz w głębi serca była zadowolona, że wyjechał. Niektóre zachowania Jasona za bardzo kojarzyły się ze Stephenem, a obecność młodego człowieka boleśnie przypominała o tym, że w gruncie rzeczy nigdy nie zawarła legalnego związku małżeńskiego, ponieważ w chwili ślubu żyła pierwsza żona Stephena. Gorzka pamięć o bigamii męża i jego nieuczciwości złagodniała z upływem czasu, jednak Clowance nie potrafiła zupełnie o niej zapomnieć. Oczywiście najbardziej tęskniła za samym Stephenem. Mimo swoich wad odznaczał się silną, dominującą osobowością. Bywał urzekająco szczery, niekiedy szaleńczo namiętny. Kiedy Jason opuścił Penryn, Clowance łatwiej było zapomnieć o wadach męża. Wspominała go z miłością i ze smutkiem.

W dalszym ciągu mieszkała w chacie, gdzie wprowadzili się po zawarciu małżeństwa. W chwili upadku Stephena z konia duży dom, który zamierzał zbudować, wzniesiono tylko do połowy. Pozostawał niewykończony, czekając na kogoś, kto go kupi, symbol kaprysów losu i niepewności życia.

Po śmierci Stephena Clowance widywała się tylko z członkami własnej rodziny i nielicznymi przyjaciółmi, ostatnio najczęściej z żoną George’a Warleggana. Była pewna, że to pod naciskiem Harriet sir George zawarł z Hodge’em umowę na regularne przewozy wapienia z kamieniołomów Warleggana w Penryn; miał się tym zajmować Adolphus. Było to jedno ze zleceń, które pragnął uzyskać Stephen, lecz nigdy mu się nie udało. Regularne frachty bardzo pomagały niewielkiej linii żeglugowej.

Pewnego deszczowego popołudnia we wrześniu Clowance pojechała na „niewielkie przyjęcie” w Cardew. Okazało się, że w przypadku Harriet niewielkie przyjęcie to eufemizm, ponieważ przybyło około trzydziestu gości.

Harriet organizowała przyjęcia poza sezonem łowieckim i Clowance ze zdziwieniem spostrzegła, że tym razem nie było typowej grupy miłośników hazardu. Co prawda, przy jednym stole grano w tryktraka, a przy drugim w ruletkę, jednak przy trzech mniejszych stolikach zasiedli gracze w wista. Clowance nie spotkała wcześniej przynajmniej połowy gości.

Najbardziej wrył jej się w pamięć niejaki Philip Prideaux, jasnowłosy mężczyzna zbliżający się do trzydziestki, nienagannie ubrany, wysoki i chudy, noszący niewielkie okulary, które nieustannie wkładał i zdejmował w trakcie gry w karty. W czasie swobodnej rozmowy na początku przyjęcia dowiedziała się, że służył w wojsku w Indiach Zachodnich, zachorował i został odesłany do Anglii.

Złośliwy kaprys losu sprawił, że Clowance została partnerką Philipa Prideaux w grze w wista. Ich przeciwnikami byli Michael Smith i Polly Codrington, z którą miał kiedyś romans Valentine.

Przez jakiś czas wszystko szło dość dobrze, ale po zakończeniu jednego z rozdań Prideaux spojrzał na Clowance znad okularów i powiedział:

– Gdyby odwróciła pani w mój kolor, partnerko…

– Nie miałam więcej dzwonków – odparła Clowance.

– Ale wyszła pani… – Urwał.

– Tylko raz. Potem wyszłam w żołędzie w nadziei, że trzyma pan asa.

– Miałem króla, którego pan Smith zabił asem.

– Co wyrobiło mi damę.

– Niestety, nie wzięła lewy.

– Tak potoczyła się rozgrywka. Nasi przeciwnicy mieli zbyt silne atuty, a ja mnóstwo bezużytecznych żołędzi.

– Szkoda, że w pobliżu nie było żadnych dzików, kochanie – wtrąciła Polly Codrington. – Mogłabyś je nakarmić swoimi żołędziami. – Spojrzała na Clowance i parsknęła śmiechem.

Philip Prideaux popatrzył na Polly z lekkim niesmakiem. Żart wyraźnie mu się nie spodobał. Później zwrócił się do Clowance:

– Nie miała pani dwóch dzwonków?

– Nie.

Grano dalej. Po jakimś czasie nastąpiła zmiana partnerów. Było parne popołudnie i kiedy deszcz ustał, otwarto okna, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Clowance podeszła do jednego z okien, spojrzała na żywopłoty, ozdobnie przystrzyżone krzewy i rozległe murawy. Straciła cztery gwinee. Miała nadzieję, że niemiły pan Prideaux przegrał co najmniej tyle samo.

Zapadał zmierzch. Stadko jeleni było ledwo widoczne na tle ciemnego lasu.

– Pani Carrington.

Odwróciła się.

– Pan Prideaux. – Tym razem był bez okularów.

– Uważam, że powinienem panią przeprosić, pani Carrington.

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, ale się nie odezwała. Miał dość duże, brązowe oczy, niezwykle ciemne jak na osobę o tak jasnych włosach.

– Udzielenie pani reprymendy z powodu sposobu rozgrywki było niewybaczalną arogancją z mojej strony.

– Reprymendy? Nie odebrałam pana słów w ten sposób. – Nie było to całkowicie zgodne z prawdą, lecz w tej chwili Clowance wolała grać na zwłokę.

– Czy miała pani dwa dzwonki, czy jeden…

– Jeden.

– Właśnie. Postąpiłem niegrzecznie, zwracając uwagę na pani błąd.

– To nie był błąd.

Zakasłał.

– Źle się wyraziłem. Może powinienem zacząć od początku. Pragnę wyjaśnić, że na Jamajce grałem w wista wyłącznie w męskim towarzystwie. Wypowiedziałem swoją uwagę mimochodem. Nie jestem przyzwyczajony do gry z damami. To urocza odmiana. Mam nadzieję, że przyjmie pani moje przeprosiny.

– Ufam, że lepiej panu poszło z drugą partnerką.

– Nie była taka młoda i czarująca. Ale owszem, dziś po południu wygrałem.

Jaka szkoda, pomyślała Clowance. Jaka wielka szkoda.

– Czy mogę uznać, że przyjmuje pani moje przeprosiny? – spytał.

– Przeprosiny za to, że udzielił mi pan reprymendy? Czy za to, że reprymenda była niesłuszna?

Przełknął ślinę.

– Za to, że powiedziałem coś nieprzyjemnego, pani Carrington. Tak czy inaczej, nie zachowałem się jak dżentelmen.

– Jeśli uważa pan, że powinien złożyć przeprosiny, z radością je przyjmuję.

– Dziękuję. – Nie odszedł. – Lady Harriet mówi, że jest pani wdową, pani Carrington.

– Tak.

– Mieszka pani niedaleko?

– W Penryn. A pan, panie Prideaux?

– Spędzam tydzień u Warlegganów. Najstarszy brat lady Harriet przyjaźni się z moim ojcem.

W salonie właśnie pojawił się George. Jako pięćdziesięciodziewięcioletni mężczyzna stracił trochę na wadze, choć wcześniej, w średnim wieku, znacznie przytył. W ostatnich latach twarz Warleggana zeszczuplała i upodobniła się do twarzy ojca, choć nie była rumiana i miała barwę jasnego granitu. Odnosił się uprzejmie do gości, choć budził mimowolny lęk. Dwa ogromne dogi lady Harriet uniosły łby, spojrzały na George’a, doszły do wniosku, że – niestety – jest jednym z domowników, po czym znowu zapadły w drzemkę. Kiedy dwa lata temu Harriet urodziła bliźniaczki, pewien cynik zauważył, że gdyby byli to chłopcy, Warleggan mógłby im nadać imiona Kastor i Polluks.

– Pani Carrington – odezwał się Prideaux.

– Tak?

– Zdaje się, że wkrótce podadzą kolację. Czy mógłbym zaprowadzić panią do jadalni? Byłby to dla mnie ogromny zaszczyt.

Kiedy przechodzili przez drzwi, Harriet rozmawiała z George’em, ale mrugnęła porozumiewawczo do Clowance, wspartej na ramieniu Philipa Prideaux.

W głowie Clowance Carrington pojawiło się potworne podejrzenie. Harriet nieustannie namawiała młodszą przyjaciółkę, by częściej bywała w towarzystwie, poznawała nowych ludzi, obracała się wśród znajomych Warlegganów, nie spędzała całego życia na zarządzaniu linią żeglugową złożoną z kilku stateczków. Czy to jakaś piekielna intryga, by znaleźć Clowance nowego męża? Jeśli tak, Prideaux nie ma żadnych szans.

W tej samej chwili do Clowance podszedł Paul Kellow.

– Clowance! – Uścisnął dłoń dawnej sąsiadce. – Straciłem z oczu żonę. Widziałaś ją?

– Tak. Chyba przed chwilą poszła na górę.

– Jak się miewasz? Jesteś jak zawsze piękna.

Paul się nie zmienił, choć po ślubie z Mary Temple zmieniła się jego sytuacja materialna. Temple’owie byli właścicielami majątku w pobliżu Probus, a Paul zamieszkał z żoną w domu na terenie majątku teściów i zarządzał ich posiadłością, gdzie znajdowały się dochodowe kamieniołomy łupku. Paul, zawsze elegancki, wymuskany, szczupły, pełen rezerwy, miał proste, starannie przystrzyżone czarne włosy. Nikt by się nie domyślił – z pewnością nie George – że Paul to ostatni żyjący członek trzyosobowej grupy przestępców, którzy przed sześcioma laty obrabowali dyliżans wiozący gotówkę, papiery wartościowe i biżuterię należące do banku Warleggana. Tylko Paulowi udało się odnieść sukces. Jednak zamożność, choć rzucająca się w oczy, prawie nie wpłynęła na jego charakter. Trudno go było zrozumieć.

Clowance spytała o siostrę Paula.

– Daisy? Czuje się nieźle, choć trochę gorączkuje. Kaszle, umiera.

– Nie mów tak!

– To prawda, moja droga. Najpierw Dorrie, potem Violet, w końcu Daisy. Przekleństwo rodziny Kellowów.

– Żartujesz.

– Mam nadzieję, że to tylko żarty. Kilka lat temu miałem trzy ładne siostry, a teraz tylko jedną, którą próbowałem wydać za Jeremy’ego, ale nic z tego nie wyszło. Zmieniła się po jego śmierci. I kaszle.

– Nie widziałam jej od lata.

– Odwiedzam ją raz w tygodniu. Wiesz, że mój ojciec sprzedał przedsiębiorstwo dyliżansowe?

– Słyszałam, ale…

– Nie mógł prowadzić interesu beze mnie. Dostaliśmy bardzo dobrą cenę, sprzedaliśmy firmę we właściwym momencie.

Clowance spojrzała nad ramieniem Kellowa i zobaczyła jego żonę schodzącą po schodach. W migotliwym blasku świec wydawała się uderzająco podobna do nieżyjącej siostry Paula, Violet. Później, gdy świece przygasły i Mary podeszła bliżej, Clowance zrozumiała, jak bardzo się pomyliła.

Pomyliła? Owszem, ale istniało pewne podobieństwo figury, cery. Czy mężczyźni żenią się czasem z kobietami podobnymi do matek? Sióstr?

Clowance wiedziała, że w opinii Harriet zbyt długo przeżywa żałobę po Stephenie. Było to zrozumiałe, ponieważ Harriet nie znała całej prawdy – nie zdawała sobie sprawy, że tuż przed śmiercią Stephena Clowance wyzbyła się złudzeń dotyczących męża.

Niewiele osób wiedziało również o niechęci Clowance do Cuby, wdowy po Jeremym, choć niektórzy podejrzewali, że między dwiema kobietami istnieje ukryta animozja. Jeremy i Clowance byli ze sobą blisko związani – znacznie bardziej niż zazwyczaj rodzeństwo. Darzyli się głęboką sympatią, czuli, że są do siebie podobni, stale się przekomarzali. Jeremy usiłował chronić siostrę przed zalotami Stephena, dopóki nie przekonał się o jego całkowitej szczerości. Później poznał Cuby i Clowance uważała, że tylko ona zna głębię jego uczuć: panna Trevanion stała się dla niego najważniejszą osobą na świecie. Cóż, nie było w tym nic złego.

Jednak widziała straszliwą rozpacz brata, który wydawał się całkowicie załamany, gdy Cuby z zimną krwią zaakceptowała plan rodziny, by poślubiła Valentine’a Warleggana. Zmieniło to w jakiejś mierze charakter Jeremy’ego i w końcu skłoniło go do wstąpienia do wojska. Postanowił opuścić Kornwalię, chciał zapomnieć o Cuby Trevanion. Clowance nie mogła przeboleć faktu, że gdyby nie Cuby, Jeremy mógłby ciągle żyć. Często się zastanawiała, jak w tej sytuacji mogą ją akceptować jej rodzice. Czy z powodu Noelle, ich wnuczki?

Kiedy usiedli przy stole w jadalni, Philip Prideaux wypowiedział kilka słów.

– Przepraszam, nie dosłyszałam.

– Pytałem, czy często grywa pani w karty.

– Bardzo rzadko. W dzieciństwie ja i brat czasem grywaliśmy w wista. Później siadałam przy stoliku, by sprawić przyjemność mężowi, który to uwielbiał.

– Służył w regimencie piechoty z Oxfordshire i poległ pod Waterloo, tak?

– Nie, mówi pan o moim bracie. Mąż zginął w mniej chwalebnych okolicznościach, spadł z konia.

– Och, bardzo przepraszam. Chyba nie słuchałem uważnie lady Harriet.

Rzeczywiście, nie słuchał uważnie.

– Dlaczego to pana interesuje?

– Wtedy mnie nie interesowało, ale teraz tak. Więc straciła pani dwie najbliższe osoby. Bardzo mi przykro.

– Dziękuję.

Clowance zjadła kawałek sufletu cytrynowego na zimno.

– Lubiłam grać z mężem w wista, bo dzięki temu nie chodził w miejsca, gdzie grano o większe stawki – powiedziała lżejszym tonem.

– Miał skłonność do hazardu?

– Podobnie jak wszyscy mężczyźni, prawda?

Uśmiechnął się. Było to bardziej naturalne niż uprzejme skrzywienie warg, które Clowance widziała wcześniej.

– Znam wiele kobiet, które uprawiają hazard równie nierozważnie jak mężczyźni.

– Z pewnością jest pan znacznie bardziej doświadczony ode mnie, panie Prideaux.

Lekko zakasłał.

– Raczej wątpię, madame. Spędziłem większą część życia w koszarach. Po ukończeniu szkoły natychmiast wstąpiłem do Królewskiej Szkoły Wojskowej w Marlow, a następnie do regimentu dragonów gwardii. Po Waterloo wysłano mnie na Jamajkę jako oficera pułku liniowego, po czym zostałem zwolniony ze służby w niesławie i wróciłem do Anglii.

– W niesławie?

– Zachorowałem na nieuleczalną febrę. Stało się to przyczyną niesławy.

– Walczył pan pod Waterloo?

– Tak. Wspaniała zabawa, którą można wspominać przez całe życie, chociaż poległo zbyt wielu dobrych żołnierzy.

– Tak – odpowiedziała żarliwie Clowance. Był to zupełnie nowy punkt widzenia na Waterloo: wspaniała zabawa! Boże miłosierny! – Zamierza pan wrócić do armii, gdy odzyska pan zdrowie?

– Nie. Jak wspomniałem, spędzałem wiele czasu w koszarach. To ogranicza horyzonty.

– Jak zamierza je pan poszerzyć?

– Mam nadzieję… – Urwał, bo podano pasztet z dziczyzny. Clowance wypiła łyk francuskiego wina.

– Ma pan nadzieję…

– Ach… – westchnął, wkładając swoje groteskowe okulary. – Za dużo mówię o sobie. A pani życie, pani Carrington? Ma pani dzieci?

– Nie. Mój mąż założył niewielkie przedsiębiorstwo żeglugowe. Głównie handel przybrzeżny. Po jego śmierci próbuję je prowadzić sama.

– Jestem pewien, że z powodzeniem.

– To dość trudne. Po zakończeniu wojny handel stał się loterią. A pan, panie Prideaux? Jakie ma pan plany? A może nie tylko „pan”?

– Byłem kapitanem, ale już nie jestem.

– Nie chciałby pan pozostać oficerem?

– Ranga nie ma znaczenia. Wspomniałem Harriet, że wolałbym zapomnieć o randze.

– Trochę mnie to dziwi. Nie jest to powód do dumy?

– Stopień kapitana? Możliwe. Nie wykluczam, że walczę ze swoimi naturalnymi skłonnościami.

– Zanim mój ojciec otrzymał tytuł baroneta, zawsze był nazywany kapitanem Poldarkiem – rzekła Clowance. – Nie tylko dlatego, że był kapitanem w wojsku, ale również jako właściciel kopalni. W Kornwalii to coś znacznie ważniejszego.

Młody człowiek się uśmiechnął.

– Jestem częściowo Kornwalijczykiem. Moi krewni mieszkają w Padstow. Myślę, że chciałbym spędzić w hrabstwie rok albo dwa lata.

– Jako niezależny dżentelmen?

– Moi rodzice i dwie siostry mieszkają w hrabstwie Devon, ale wolałbym sam pokierować swoim życiem.

Smukłe, długie palce Prideaux pasowały do jego kościstej sylwetki. Od czasu do czasu lekko drżały.

– Ale nie w wojsku?

– Nie w wojsku. Istnieją ciekawsze sposoby na życie.

Clowance nawiązała rozmowę z mężczyzną siedzącym po drugiej stronie i przez jakiś czas nie odzywała się do Prideaux.

– Pani ojciec jest posłem do Izby Gmin, pani Carrington? – spytał po chwili.

– Był. W zeszłym roku zrezygnował z mandatu.

– Ale w dalszym ciągu jest osobą publiczną, prawda?

– Nie wiem, co dokładnie pan przez to rozumie. Z pewnością prowadził dość awanturnicze życie.

– Chciałbym go kiedyś poznać.

– Wspominał pan o ciekawszych sposobach na życie – rzekła Clowance.

– E… To znaczy dla mnie? Bardzo się interesuję archeologią. W Kornwalii jest mnóstwo pozostałości z czasów prehistorycznych. Mój ojciec ma niewielki dom koło Penzance. Stoi w tej chwili pusty i pomyślałem, że przekonam ojca, by mi go wynajął na rok albo dwa lata.

Kiedy Clowance wychodziła, Harriet poklepała ją po ramieniu.

– Widzę, że miałaś wiele wspólnych tematów do rozmowy z młodym panem Prideaux.

– Jesteś potworem, Harriet – odparła Clowance.

– Dlaczego? Najwyższy czas, żebyś znalazła nowego męża.

– Na pewno nie spojrzę łaskawym okiem na pana Prideaux. Niech Bóg broni!

– Nie jest wcale niemiły. Z czasem budzi większą sympatię.

– Myślę, że we mnie nie wzbudzi, droga Harriet.

– To kawaler. Wygląda na to, że dobrze się prowadzi. Potrafi się zachować. Jest spokrewniony z wpływową rodziną Prideaux-Brune’ów. Mój brat, który zna jego ojca, dobrze się o nim wyraża. Moim zdaniem nie jest nieatrakcyjny.

Clowance pocałowała gospodynię.

– Chacun à son goût.

– Nie podobają ci się jego długie ręce i nogi?

– Nie podoba mi się arogancja pana Prideaux. Nie podoba mi się jego protekcjonalność. I te okulary… Przykro mi, moja droga. Jestem pewna, że miałaś dobre intencje.

– Nie wątpię, że byłby tobą zainteresowany, gdybyś dała mu choć cień nadziei. Przyjedziesz w przyszłym tygodniu?

– Będzie obecny?

– Nie mogę zagwarantować, że nie będzie.

– Zastanowię się. Ale dziękuję za zaproszenie. To bardzo miło z twojej strony.

– Jesteś straszną dziewczyną, Clowance. Nie wiem, dlaczego zawracam sobie głowę… Mówiąc poważnie, uważam, że warto poznawać nowych ludzi. To zawsze coś w rodzaju przygody, czasem okazuje się przykra, czasem miła. Na pewno będziesz myślała o panu Prideaux po powrocie do domu.

– Możliwe.

– Dobrze jest mieć kogoś, o kim można myśleć. Jeśli nie z sympatią, to z irytacją.

Nazajutrz rano Clowance odwiedził Valentine Warleggan. Była to wielka niespodzianka. Wybierała się do małego kantorku na Strandzie w Falmouth, gdzie prowadziła większość interesów, a Valentine, prawie tak samo chudy i kościsty jak Philip Prideaux, uniósł ze zdziwieniem brwi na widok niesionej przez nią torby z dokumentami.

Pocałował Clowance.

– Wychodzisz, kuzynko? Przyszedłem w niewłaściwym momencie?

Weszli do domu i Clowance wyjaśniła, że tego ranka zamierza się spotkać z Sidem Buntem, ponieważ Lady Clowance zawinęła do portu poprzedniego wieczoru. Valentine odpowiedział na kilka pytań na temat Seliny. Clowance pomyślała, że zbyt blisko osadzone oczy odbierają młodemu Warlegganowi część urody. Jednak nie potrafiło mu się oprzeć wiele kobiet.

– Jesteś pewna, że Bunt nie może poczekać godzinę? – spytał. – W pewnym sensie odwiedzam cię w interesach, kuzynko. Moglibyśmy dobić targu. Chodzi o statek, który nosi nazwę Lady Carrington. Albo będzie nosił.

– Ciągle jest w stoczni – odparła Clowance.

– Tak mi się zdaje.

– I sporo brakuje do zakończenia budowy, przynajmniej zgodnie z planami Stephena. Kadłub, kajuta i burty są gotowe, choć kajuta to tylko pusta skorupa. Stephen zamówił na maszty i reje kanadyjską sosnę czerwoną: mówił, że jej drewno jest najlepsze. Dostarczono je przed jego śmiercią, ale chyba jeszcze nie zamontowano masztów i rei. Nie wiem, czy Bennett ciągle ma to drewno, czy wykorzystał je do budowy innego statku.

– Zapłaciłaś za nie?

– Chyba tak. Nie miałam ochoty chodzić do stoczni. Poproszę Bunta, żeby sprawdził, jeśli chcesz wiedzieć.

– Jeśli zapłaciłaś za drewno, jestem pewien, że leży w stoczni. Bennettowie to kwakrzy.

Clowance spojrzała na słoneczne niebo, po czym popatrzyła na młodego Warleggana rozwalonego w jej najlepszym fotelu.

– Dlaczego cię to interesuje, Valentine?

– Pomyślałem, że jeśli nie chcesz kończyć budowy statku, mógłbym go kupić.

– Naprawdę?

– Jesteś zaskoczona moim nagłym zainteresowaniem żeglugą? No cóż, nie jest zupełnie nagłe. Jakiś czas temu nabyłem udział w statku. Nazywa się – a raczej nazywał – Adelaide. Dwumasztowy lugier o poszyciu zakładkowym, mniejszy od statku budowanego przez Stephena, ale wystarczająco solidny, by pływać przy złej pogodzie. Niewielkie zanurzenie pozwalało prowadzić handel przybrzeżny.

Clowance mimo wszystko uważała, że to nowa sfera zainteresowań Valentine’a. Wyciągnął przed siebie długie nogi w obcisłych spodniach z diagonalu; lewa miała lekko łukowaty kształt wskutek krzywicy przebytej we wczesnym dzieciństwie.

– Co się z nią stało?

– Z kim?

– Z Adelaide. Mówiłeś o niej w czasie przeszłym.

Skrzywił się.

– Wpadła na mieliznę koło półwyspu Godrevy i zmieniła się w kompletny wrak.

– A załoga?

Valentine ziewnął.

– Dopłynęli do brzegu.

– Byłeś na pokładzie?

– Wielki Boże, nie! Nie pływam na statkach.

Clowance się uśmiechnęła.

– Więc… potrzebujesz nowego?

– Tak.

– Lady Carrington nie jest jeszcze gotowa. Nie wiedziałabym, ile za nią zażądać.

– Można to załatwić. Jeśli nie znajdziesz rachunków wśród rzeczy Stephena, ma je stocznia. Zsumuj poszczególne kwoty i dodaj dwadzieścia procent jako zysk…

Clowance stopniowo wydawała pieniądze pryzowe pozostawione przez męża, ale przekazała dużą ich część Jasonowi, co zmniejszyło jej kapitały. Dom nie był wykończony i nikt się nim nie interesował, podobnie jak statkiem, zbudowanym w połowie.

– Chcesz ze mną konkurować?

– Nie, kuzynko. Nie mam takiego zamiaru. – Clowance się nie odezwała, więc Valentine ciągnął: – Mieszkam obecnie na północnym wybrzeżu, gdzie trudno znaleźć dobre przystanie wśród klifów. Między St Ives a Padstow nie ma prawie żadnego portu. Nie znoszę zatoki Trevaunance, bo to śmiertelna pułapka, a morze co drugi rok przerywa falochron w St Ann’s… Zatoka Basset, trochę dalej na zachód, jest lepsza, niż uważa większość ludzi. Od lat bez kłopotów przywożą tam węgiel z Walii.

– Zamierzasz się zająć handlem węglem?

– Nie. – Valentine skrzywił się na myśl, że mógłby handlować węglem. – Chcę przełamać monopol Padstow na handel z Irlandią.

Clowance wstała. Pokój był za mały, by po nim spacerować, ale czuła, że potrzebuje chwili do namysłu.

– Stephen powiedział kiedyś, że w Padstow jest więcej Irlandczyków niż w Rosslare.

Valentine się roześmiał.

– Poproś swojego przyjaciela Hodge’a, by zsumował rachunki, współpracując ze stocznią Bennetta. Mam nadzieję, że cena nie przekroczy trzystu gwinei, bo przypuszczam, że będę musiał wydać jeszcze dwieście, by dokończyć budowę i przygotować statek do wyjścia w morze.

– Tak – odparła w zamyśleniu Clowance.

Valentine spoglądał przez chwilę na kuzynkę.

– Rzadko widuję cię obecnie w Namparze. Wydajesz się zakochana w swoim domku w Penryn.

– Och, czasem odwiedzam rodziców.

– Powiedz mi: czy twoja niechęć do wizyt w Namparze jest w jakiś sposób związana z perspektywą spotkania wdowy po Jeremym?

Clowance oblała się rumieńcem.

– Nie czuję żadnej niechęci do wizyt w Namparze. Po prostu jestem bardzo zajęta dwoma statkami.

Valentine w dalszym ciągu ją obserwował.

– Cuby to sympatyczna młoda kobieta. Kiedyś o mało jej nie poślubiłem.

– Doprawdy? – spytała ironicznie Clowance. – No cóż…

– To dawne czasy, prawda? Cztery, pięć lat temu? Wydaje się, że minęły wieki. Tak czy inaczej, to przeszłość. Trzeba o tym zapomnieć.

– Nie widzę powodu, by nie sprzedawać lugra, jeśli chcesz go kupić, Valentine – powiedziała. – Przydadzą mi się dodatkowe pieniądze.

– Dobrze.

Po chwili Clowance postanowiła dla odmiany przejąć inicjatywę.

– Przyznaję, że jestem zaskoczona.

– Czym?

– No cóż… twoja żona jest bogata. Nie przypuszczałam, że mógłbyś być zainteresowany posiadaniem statku. Niedawno otworzyłeś kopalnię. Rozmawiałeś o tym wszystkim z Seliną?

– Jak dotychczas nic nie wie. – Clowance uniosła brwi. – Jestem z natury aktywny, kuzynko. Chociaż Selina jest bogata, ma dwie pasierbice, które musi wydać za mąż, a jej środki finansowe nie są niewyczerpane. Tak czy inaczej, wolę polegać na sobie.

Godna pochwały deklaracja, która zabrzmiałaby bardziej przekonująco, gdyby wyraz twarzy Valentine’a był mniej ironiczny.

– Doskonale – rzekła Clowance. – Hodge jest na morzu, ale ma wrócić jutro. Kiedy go spotkam, poproszę, żeby porozmawiał ze stocznią Bennetta. Chciałbyś im zlecić dokończenie budowy zgodnie z planem?

– Prawdopodobnie wprowadzę pewne modyfikacje. Będą mogli kontynuować pracę, jeśli zgodzimy się co do ceny.

Clowance wstała. Warleggan zrobił to samo i podszedł do drzwi.

– Jeszcze jedno, Valentine. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym, żebyś zrezygnował z nazwy Lady Carrington. Dlaczego nie Lady Selina?

– Zastanowię się nad tym – odparł Valentine.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: