Berezyna - ebook
Berezyna - ebook
„Dwa wieki temu faceci marzyli o innych rzeczach niż super szybki dostęp do Internetu. Byli gotowi umrzeć, żeby zobaczyć migoczące kopuły Moskwy.”
Wszystko zaczęło się w 2012 r.: Sylvain Tesson postanowił upamiętnić dwusetną rocznicę klęski Napoleona w Rosji. Wraz ze swoimi przyjaciółmi podjął wędrówkę śladami Wielkiej Armii - na motocyklach. Z Moskwy na plac Inwalidów – przed nimi ponad 4 000 kilometrów przygody.
„Baśniowa epopeja, diabelnie pobudzająca, zabójczo buntownicza.”
„Le Point”
Berezyna zostaławybrana „Najlepszą książką podróżniczą 2015 roku” magazynu „Lire”, zdobyła również nagrodę de Hussards 2015 oraz nagrodę literacką Armée de Terre - Erwan Bergot 2015
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65613-54-7 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moskwa, listopad
(...)
Nazajutrz o ósmej rano spotkaliśmy się w garażu za Dworcem Jarosławskim. Było ciemno, powietrze cuchnęło smołą. Moskwa już warczała jak piekielna maszyna do prania ludzkich dusz. Błoto zalegało ulice, barwa nieba wprawiała w przygnębiający nastrój. Samochody tworzyły gigantyczne korki. Na chodnikach piętrzyły się zwały śniegu. Pod spodem z pewnością leżały trupy pijaków. W Rosji mówiono na nie „przebiśniegi” – zapowiadały poprawę aury tak samo niezawodnie jak wędrowne ptaki. Z trudem dotarliśmy na miejsce.
Ujrzeliśmy go, zapaliwszy plafonierę w jednym z boksów – był to nasz sidecar, barwy khaki, gotowy nieść nas przez białoruskie wertepy. Określenie „motocykl z bocznym koszem” jest bardziej eleganckie. Te maszyny to chluba sowieckiej technologii. Zapowiadają podróż pełną przygód. Nigdy nie wiadomo, czy silnik odpali, a gdy już motocykl jest w ruchu, nikt nie może być pewny, że zdoła go zatrzymać. Sowieci skonstruowali je w latach trzydziestych XX wieku na wzór bmw, używanego przez niemiecką armię. Potem urale zalały terytorium Związku Radzieckiego. Obraz Olega, mużyka w kaszkiecie, który mknie na uralu, wioząc na tylnym siedzeniu dwoje dzieci, a w koszu młodą chłopkę, Tatianę lub Lenę, w czerwonej chustce na głowie, oraz bańkę mleka przytroczoną do zapasowego koła – to jungowski archetyp rosyjskiej wsi. Do dziś w każdej rosyjskiej wiosce możemy znaleźć trzy lub cztery takie okazy rdzewiejące wśród chaszczy. Fabryka Ural wciąż wypuszcza identyczne modele. Tylko one oparły się nowoczesności. Osiągają prędkość osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Przemierzają polne drogi bez żadnej elektroniki. Każdy może je zreperować, jeśli ma obcęgi. Pochodzą z czasów, gdy człowiek nie był niewolnikiem technologicznych nowinek, gdy niepodzielnie królował przemysł stalowy. Aby jeździć na uralu, trzeba nie lada wprawy, nie wolno zbyt szybko skręcać w prawo, żeby nie unieść wózka, i należy uważać, by nas nie zniosło na lewo. Trzeba też mieć bogate życie wewnętrzne, bo ural jest powolny, a Rosja nie ma końca. Od dwudziestu lat, wiedziony fascynacją podszytą masochizmem, kupuję te maszyny. W istocie mógłbym umrzeć za kierownicą urala.
Kiedyś wracaliśmy uralem z Kijowa do Francji, przez południową Polskę. Zepsuł się przed Frankfurtem i holowaliśmy go na linie, na której rzeźnik wieszał tusze w chłodni. Niemcy mierzyli nas wzrokiem. Upadek muru rozbudził wśród zjednoczonych Teutonów pogardę dla Słowian. W Uzbekistanie przemierzyłem pustynię Kyzył-kum na maszynie z 1966 roku. Nocą musiałem jechać z wciśniętym klaksonem, by na skutek zwarcia przewodów świecił się reflektor. W Chiwie zderzyłem się z radiowozem, a ponieważ wgniotłem prawy błotnik auta, musiałem oddać tym ważniakom w mundurach buty z cholewami i piękną skórzaną kurtkę. Na wyspie Olchon chciałem kupić urala od jakiegoś chłopa. Hamulce nie działały, zbiornik paliwa przeciekał. „Każdy motor ma swoją historię” – stwierdził jego właściciel. W Kambodży wjechałem do Angkoru na białym uralu, którego półoś urwała się pod Bramą Zachodnią strzeżoną przez Buddę. Niebieskim motocyklem, nabytym w Moskwie, wracałem w środku lata przez Finlandię; Bałtyk zalatywał humusem, dzikie gęsi mknęły w stronę słońca, które nie chciało się skryć za horyzontem. Na paryskich przedmieściach, nie wyrobiwszy się na zakręcie, uszkodziłem kamienny narożnik pewnej willi. Właściciel nie był czuły na poezję sowieckiego złomu, jego mur się ukruszył, a mój sidecar nie doznał najmniejszej szkody. W Rungis, podczas wyrywkowej kontroli na drodze, zarekwirowano mi motor, bo miał trefne papiery. A przecież sfałszowany dowód rejestracyjny nie wzbudził żadnych podejrzeń na granicy...
Natomiast Goisque przemierzył na uralu deltę Mekongu i kirgiskie stepy. Na uralu z 1966 roku razem objechaliśmy Bajkał skuty lodem. Trzeba było przywyknąć do jazdy po przejrzystej tafli i nie hamować gwałtownie, gdy krystaliczne podłoże do złudzenia przypominało wodę. Goisque, tak samo jak ja, zasmakował w jeździe rosyjskimi motocyklami z koszem, polubił to uczucie, że dosiada wierzchowca, a równocześnie steruje rybackim kutrem.
Gras nie potrafił jeździć na motorze. Miał pełnić funkcję balastu. Zaproponowaliśmy mu miejsce trupa w ocynkowanej trumnie. Na Ziemi Baffina oszukałem go, mówiąc, że będzie mógł sobie czytać w cieple. W rzeczywistości wszystkie prognozy pogody zapowiadały nam okropny powrót. Wprawdzie nie będzie to koszmar z 1812 roku, ale raczej sportowy wyczyn niż piknik w Toskanii. Zatknęliśmy sztandar na dziobie przyczepy. Na trójkolorowym tle napisaliśmy złotymi literami:
Gwardia Cesarska
Cesarz Francuzów
I pułk szwoleżerów
– Panowie – powiedziałem. – Nic nie zatrzyma naszego urala, nawet jego hamulce!
Był początek grudnia. Postanowiliśmy wyruszyć nazajutrz, czyli drugiego, w dniu koronacji Napoleona i bitwy pod Austerlitz. Z uwagi na to, że nasz motocykl miał się stać czółenkiem tkackim na wielkim krośnie czasu, ponieważ mieliśmy pędzić na złamanie karku przez pamięć i mit, należało mnożyć symbole i parantele.
Mieliśmy nasz bikorn, wybraliśmy datę.
Należało już tylko odnaleźć fantomy.
Czekały na skraju drogi.
Po dwustu latach mieliśmy półtora miesiąca spóźnienia w stosunku do historii – 19 października 1812 roku Wielka Armia opuściła Moskwę. Liczyła już tylko sto tysięcy żołnierzy. Cesarz w czarnym bikornie na głowie po raz pierwszy poczuł zwątpienie. Jego armię czekała jedna z najcięższych, najtragiczniejszych przepraw w długiej historii ludzkości.
Sto tysięcy żołnierzy. A za nimi tysiące cywilów, koni i furgonów.
Nas będzie pięciu. Trzech Francuzów: Gras, Goisque i ja. Nasi rosyjscy przyjaciele, Witalij i Wasilij, pojadą jeden na czarnym, drugi na białym uralu. Co roku wyruszają w szaleńcze wyprawy. Pokonują po pięćset kilometrów dziennie w siarczystym mrozie, po zabłoconych drogach, zmierzając do miast będących niegdyś scenerią straszliwych zmagań, do dawnych stolic cierpienia, omytych łzami kobiet, których nazwy do dziś chwytają za serce: Kursk, Charków, Kijów. Po słowiańsku obojętni na przeciwności aury, zuchwali jak rosyjscy himalaiści wśród gwałtownych porywów wiatru. Sami siebie nazwali „radykalnymi miłośnikami urala”. Wasilij wygląda jak Wareg o złocistych włosach, jeden z tych bardów, którzy w IX wieku spływali Dnieprem, by sprzedawać bałtycki bursztyn Turkom z Pontu. Jest wysoki, a swój szalony wzrok skupia na rozmówcy tylko wtedy, gdy wyjaśnia mu jakiś problem związany z dopływem paliwa do gaźnika. Genialny mechanik, wynalazca, rozłożył na części pierwsze dziesiątki motocykli. Czy składa je równie sprawnie, jak rozmontowuje?
Natomiast Witalij, finansista z zawodu, jest typowym moskwianinem: niecierpliwy, inteligentny, sprytny i obrotny. Spędza dnie pod krawatem, w klimatyzowanym biurze, ale w zimową noc może spać w lesie, owinięty w wełniany płaszcz. W Rosji Tołstoj jest zawsze gdzieś w pobliżu. Nowoczesność nigdy nie zdołała oderwać jej dzieci od natury.
Byliśmy przyjaciółmi i upamiętnienie setek tysięcy poległych Rosjan i Francuzów wydało im się wystarczającym powodem, by przez dwa tygodnie odmrażać sobie kolana na bezkresnych pustkowiach. Byli spóźnieni. Silniki ich motocykli leżały na betonie w kałużach oleju.
– Nie będziemy jutro gotowi – stwierdził Witalij.
– To nic – rzekł Wasilij. – Ruszajcie bez nas, we trzech na jednym uralu, dogonimy was w Borodino, z waszymi bagażami...
– Będziemy jak Kozacy Płatowa, którzy nękali ariergardę dowodzoną przez Neya – dodał Witalij.
– Kozacy nękali tyły armii, lecz nigdy nie wygrali – stwierdziłem.
– My was dopadniemy, przekonacie się – odparł Wasilij.
– Zatem do jutra – skwitowałem rozmowę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------