- W empik go
Berlin. Metropolia Fausta. Tom 2 - ebook
Berlin. Metropolia Fausta. Tom 2 - ebook
Monumentalne dzieło autorki bestsellerowej Warszawy 1944!
Berlin to miasto, które po każdym upadku rodzi się na nowo, niepodobne do żadnej innej z europejskich stolic. Choć monumentalnych rozmiarów, ale napisana lekko i przystępnie, książka Richie to nie tylko historia w wymiarze lokalnym – to historia Niemiec, ale i całej Europy widzianej przez pryzmat tego niezwykłego miasta.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9596-0 |
Rozmiar pliku: | 4,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
HAŃBA WEIMARU
Nie zwęszy diabła ten ludek kochany,
Choćby i łapę im już kładł na karku.
Faust, cz. II
Rankiem 30 stycznia 1933 roku czterdziestotrzyletni kapral Adolf Hitler spotkał się z sędziwym Hindenburgiem w pałacu prezydenckim w Berlinie. Niedługo przed południem wyszedł, zarumieniony z emocji, i popędził do swojej kwatery w hotelu Kaiserhof. Kiedy wpadł do pokoju, oczy – jak zauważył Joseph Goebbels – miał pełne łez. „Udało nam się!” – westchnął. Adolf Hitler został właśnie kanclerzem Rzeszy Niemieckiej.
Wkrótce wieść dotarła na ulice i w tłumie berlińczyków zebranych na Unter den Linden rozległy się radosne okrzyki. O siódmej wieczorem tysiące szturmowców SA w brunatnych koszulach wraz ze swoją elitą, umundurowaną na czarno SS, przemaszerowało przez Tiergarten do Bramy Brandenburskiej i dalej Wilhelmstrasse, mijając ambasadę brytyjską i Ministerstwo Sprawiedliwości, pod Kancelarię Rzeszy, a niesione przez nich pochodnie rozświetlały ciemne, dżdżyste niebo. Atmosfera była naelektryzowana. Kiedy maszerujący zbliżyli się do Kancelarii Rzeszy, ledwo dostrzegli Hindenburga stojącego w starym pokoju Bismarcka i wybijającego laską rytm wojskowych marszów. Piętnaście metrów dalej stał w otwartym oknie Hitler ubrany w strój wieczorowy. Salutował swoim szturmowcom. Wielu z tych, którzy wylegli na ulice, wspominało to jako noc ulgi i oczekiwania, przypominającą nacjonalistyczną gorączkę sierpnia 1914 roku. Theodor Duesterberg, członek Stahlhelmu, powiedział: „Nigdy nie uważałem za możliwe, aby nasz stateczny, zdyscyplinowany naród mógł się tak roznamiętnić. Każdy, kto widział tę ognistą procesję, zapamięta setki tysięcy ludzi z pochodniami, śpiewających i wznoszących okrzyki w nieopisanym stanie ekstazy”¹. Pewien SA-man wspominał Wilhelmstrasse jako „kipiące, czerwone, płonące jasno morze pochodni”. Według Douglasa Reeda „Berlin huczał jak ul od rana aż do nocy, nerwy 4 milionów ludzi drgały jak struny harfy”. Joseph Goebbels w przemówieniu radiowym powiedział: „Jest to dla mnie widok porywający, gdy w mieście, w którym rozpoczęliśmy przed sześciu laty z garstką ludzi, powstaje naprawdę cały naród, gdy maszerują ludzie, robotnicy i mieszczanie, i chłopi, i studenci, i żołnierze – wielka wspólnota ludu!”².
Nie wszyscy podzielali ten entuzjazm: w tłumie znajdowali się również wystraszeni komuniści, którzy przyszli, żeby obserwować wydarzenia, łatwo rozpoznawalni po tym, że nie podnosili rąk w hitlerowskim pozdrowieniu. Tej nocy pozostawiono ich w spokoju, po raz ostatni. Malarz Max Liebermann, przyglądający się zgromadzeniu ze swojej pracowni w pobliżu Bramy Brandenburskiej, zauważył cierpko, że nie można było „jeść, ponieważ zbierało się na wymioty”³. Należał jednak do mniejszości. Goebbels zdążył już dostrzec, że Berlin był nie tylko bastionem „czerwonego radykalizmu”, lecz także – i to na długo przed jego przybyciem – miastem przesiąkniętym ideami volkistowskimi i nacjonalistycznymi. Powojenne próby przedstawienia Berlina jako miasta „antynazistowskiego” są ahistoryczne, ponieważ wszędzie – na uniwersytetach, w administracji państwowej, w szkołach, w wojsku, w małych przedsiębiorstwach, w dzielnicach nędzy i na urzędniczych przedmieściach – były grupy ludzi, którzy lizali rany i myśleli z głęboką urazą o niemieckiej klęsce, traktacie wersalskim, utracie mocarstwowego prestiżu, nieudolności rządu, dziwnych artystach i pisarzach, którzy rozplenili się wśród nich, i o rosnących wpływach radykalnej lewicy⁴. Hitler nie potrzebował „zmuszać Berlina” do posłuchu; znalazł chętne audytorium gotowe oddać na niego swoje głosy. Uczuciem przeważającym na ulicach Berlina w noc objęcia władzy przez Hitlera był nie strach, lecz ulga i radość.
Do połowy lat dwudziestych bardziej przenikliwi przedstawiciele berlińskiej awangardy zrozumieli, że ich świat się kończy. W 1926 roku błyskotliwy pisarz Carl von Ossietzky – zmarły 12 lat później na gruźlicę, której nabawił się w jednym z miejsc odosobnienia – przyjrzał się sytuacji w Berlinie i przeraziło go to, co zobaczył. Tam, gdzie kilka lat wcześniej panowały tolerancja i duch eksperymentatorstwa, teraz widział bitwę rozgrywającą się pomiędzy dwiema kulturami, pomiędzy dwoma wykluczającymi się wzajemnie światopoglądami. W artykule zamieszczonym na łamach lewicowego pisma „Die Weltbühne” wskazał na coraz częstsze stosowanie niepokojącego terminu „bolszewizm kulturowy” (Kulturbolschewismus), wykorzystywanego do atakowania wszystkiego, co obrażało prowincjonalną wrażliwość prawicy. Tego terminu używano nawet wtedy,
gdy Klemperer zaznacza rytm inaczej niż Furtwängler, kiedy malarz przedstawia zachód słońca w kolorach niewidzianych na Pomorzu Przednim, kiedy ktoś opowiada się za przerywaniem ciąży, kiedy buduje się dom z płaskim dachem, kiedy podziwia się Charliego Chaplina i Alberta Einsteina, kiedy akceptuje się demokrację braci Mannów, kiedy lubi się muzykę Hindemitha i Kurta Weilla – wszystko to jest „bolszewizm kulturowy”⁵.
Najbardziej niebezpieczne było oddziaływanie nazizmu na młodzież.
Pod wieloma względami historia triumfu Hitlera jest historią zdolności do zawładnięcia wyobraźnią młodzieży. Na przełomie stuleci Niemcy przeszły głębokie przemiany demograficzne, ponieważ dobrobyt i optymizm epoki cesarskiej doprowadziły do raptownego wzrostu wskaźnika urodzeń. Pierwsza wojna światowa zniszczyła te nowe rodziny, pozostawiając po sobie miliony młodych mężczyzn zabitych lub rannych, 533 tysiące niemieckich wdów i 1192 tysiące wojennych sierot. Dzieci rodziły się w cesarskim splendorze przedwojennych Niemiec i w większości uniknęły służby wojskowej, ale weszły w wiek dorosły w zdruzgotanym, beznadziejnym świecie i musiały patrzeć, jak ich przyjaciele i bliscy tracą wszystko w politycznym i gospodarczym chaosie, który nastąpił po klęsce. Masowe bezrobocie i niskie płace zaowocowały setkami tysięcy rozczarowanych, a weimarscy politycy wydawali się niezdolni do zapewnienia im przyszłości. Szerzyły się antyrepublikańskie nastroje i nawet nieudolny pucz Wolfganga Kappa znalazł poparcie ponad 50 tysięcy studentów. Młodzi mężczyźni i kobiety ze „straconego pokolenia” byli idealnymi rekrutami dla ekstremistów wszelkiej maści, w tym volkistowskich nacjonalistów i – później – nazistów. A stanowili potężną siłę. W 1920 roku ponad jedna trzecia berlińczyków miała poniżej 30 latII.
Kultura tworzona przez to nowe pokolenie całkowicie różniła się od dotychczasowej, wracającej do porażek starszego pokolenia. Kiedy młodzi ludzie nabrali pewności siebie, zaczęli otwarcie atakować republikę i polityków, którzy doszli do władzy po podpisaniu traktatu wersalskiego, „narodowej hańby”. Żołnierze frontowi, poświęcający życie tylko po to, żeby zadano im „cios w plecy”, stali się nowymi bohaterami uromantycznionej wersji pierwszej wojny światowej. Młoda berlinka Annemarie Wittenberg opisała to w sposób typowy: „Pod koniec roku szkolnego, kiedy uczyliśmy się o traktacie wersalskim, upamiętniliśmy go konduktem żałobnym na szkolnym dziedzińcu. Na zakończenie podarliśmy uroczyście kopię traktatu, wrzuciliśmy go do przygotowanego kubła na śmieci i podpaliliśmy”⁶. Młodzi ludzie organizowali wycieczki na pola bitew i domagali się zakazu ustawiania na wojennych cmentarzach masowo produkowanych krzyży, ponieważ reprezentowały one „bezduszną nowoczesność” i nie oddawały „należnego szacunku” poległym. W magazynie „Volksbund” nowy przewodniczący niemieckiego Stowarzyszenia Architektów Krajobrazu posunął się nawet do tego, że potępił angielskie cmentarze jako frywolne, ponieważ na grobach rosły tam maki: „Niemcy nie ukrywają tragicznej i heroicznej śmierci poległych, sadząc kolorowe kwiaty. Stawiają jej czoło, ponieważ oznaką kultury jest afirmacja tragizmu, podczas gdy zwyczajna cywilizacja stara się go ignorować”. Młodzi berlińczycy dołączyli do studentów z całych Niemiec, aby razem sadzić „poważne” dęby na swoich wojennych cmentarzach⁷.
Problem z owym „straconym pokoleniem” polegał na tym, że większość nigdy nie pogodziła się z niemiecką klęską w pierwszej wojnie światowej. Większość uważała, że Niemcy są krajem skrzywdzonym przez historię, i po prostu chciała naprawić niesprawiedliwość. Młodzi ludzie nigdy nie zdobyli się na rzeczową analizę przyczyn niemieckiej klęski i nie chcieli przyznać, że gdyby wygrali, potraktowaliby pokonanych równie bezwzględnie, jak sami zostali potraktowani. Zrzucając winę za swoje powojenne nieszczęścia na Wersal, mogli krytykować aliantów za hamowanie rozwoju Niemiec. Było zatem logiczne, że gdyby alianci zmienili swoją politykę, kraj powróciłby po prostu do przedwojennej świetności. Niewielu rozumiało, że w rzeczywistości są znacznie biedniejsi niż w 1913 roku i że Niemcy zubożały nie dlatego, że przegrały wojnę, lecz dlatego, że w ogóle ją prowadziły. Ale ślepota się utrzymywała, a młode pokolenie, żyjące w zrujnowanym i nękanym kryzysem świecie, zaczęło tęsknić za nowym celem. Ludzie pragnęli nowej kultury, która wyrażałaby ich frustracje i zepchnęła w cień dekadencki świat weimarskiego Berlina, i upajali się legendą „ciosu w plecy”, tak zgrabnie wszystko tłumaczącą. Chciwie pożerano nowe książki grające na uczuciach nacjonalizmu, militaryzmu, antysemityzmu i neoromantyzmu „powstających Niemiec”. Wilhelm Stapel, redaktor naczelny nacjonalistycznej gazety „Deutsches Volkstum”, dobrze uchwycił nastrój, kiedy obwieścił, że chce zobaczyć „narodziny narodowego mitu – mitu, który nie wyrasta z lęków, lecz rozkwita z krwi”⁸. Werner Beumelburg, później znany nazistowski pisarz, Josef Wehner, pod rządami nazistów nadal piszący swoje wojenne powieści, Hans Zöberlein, Walter Bloem i jego syn, który wstąpił do Waffen SS i zaginął w Berlinie w 1945 roku, zaczęli przedstawiać niemiecki nacjonalizm jako najszlachetniejszą z idei. W swojej książce Ruf der Jungen (Zew młodych) Max Boehm zaatakował rewolucję 1918 roku jako farsę, która była aktem zdrady wobec ludzi walczących na froncie, i stwierdził, że tylko „prawdziwie wzniosłe uczucie rasistowskie” może przezwyciężyć „rozkładowy wpływ żydowskiego ducha” i „ocalić” Niemcy przed straszliwym piętnem klęski. Podobnie jak wielu nowych pisarzy, Boehm chciał wymazać przejawy nowoczesnego życia i wrócić do życia wcześniejszego, wolnego od napięć wynikających z rozwoju techniki i postępów nowoczesności.
Inni autorzy skupiali się na głębokiej radości i satysfakcji czerpanych z łączącego żołnierzy koleżeństwa. Franz Schauwecker, który później stał się jednym z ulubionych pisarzy nazistowskich, uromantycznił te uczucia: „Widzieliśmy, jak nasza krew wsiąka w żywą ziemię, w której pogrzebaliśmy 2 miliony braci. Wróciliśmy i poczuliśmy naród. Tylko tam, gdzie panuje zagłada, może nastąpić takie potężne objawienie”. Mistycyzm Jakuba Böhmego i motto Stirb und werde (Umrzeć i stać się), które przedstawiały śmierć jako część ostatecznej transformacji człowieka, stały się tematem przewodnim. Szacunek dla walczących przewijał się też w pracach Ernsta Jüngera; dla niego walka była sprawdzianem wytrzymałości i dumy narodowej, a żołnierzy, którzy wstąpili do oddziałów szturmowych, w swoich wspomnieniach zatytułowanych W stalowych burzach nazywał „arystokracją narodu”. Był zauroczony ideą Männerbund – męskiej więzi pomiędzy wojownikami, którzy razem stanęli w obliczu śmierci – i wzywał niemiecką młodzież, aby odrzuciła zasady tolerancji i tchórzliwego kompromisu na rzecz „miecza”. Głosił, że wojny nie są prowadzone z powodów podyktowanych polityką międzynarodową, lecz stanowią cel sam w sobie, toczone dla czystej przyjemności walki, dla sławy, honoru i z żądzy krwi⁹. Wszystkie te prace poruszały wiele fundamentalnych tematów: po 1918 roku Niemcy utraciły swój honor i mogą go odzyskać jedynie dzięki wojnie, muszą zatem zerwać z uległością wobec zachodnich aliantów i przygotować się do nowego konfliktu, który zakończy się ich wielkim zwycięstwem nad wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi. W książce Der Schutthaufen (Sterta złomu) Franz Mariaux opisał „wielkie upojenie szaleństwem”, w którym stary świat ulegnie zniszczeniu i z którego narodzi się feniks nowych Niemiec. Wojna miała zostać wypowiedziana tym, którzy przyczynili się do „choroby Niemiec” – wielkiej grupie obejmującej wszystkich: od „żydowskich spekulantów” i „bolszewickich agentów” w Berlinie po miliony Słowian naruszających i „zatruwających” niemieckie obszary na wschodzie¹⁰. Te szalone, irracjonalne, upajające idee zaczęły się przyjmować w Berlinie. Niektórzy, jak Bertolt Brecht i Tomasz Mann, byli przerażeni tą przemianą, niewiele jednak mogli zrobić. Nowi agresywni dyktatorzy kulturalni piętnowali tych rzeczników nowoczesności jako „przebrzmiałe sławy”, a przedstawienia Mahagonny Brechta i Hinkemanna Tollera zakłócały hałaśliwe demonstracje.
Ku irytacji słynnych weimarskich pisarzy młodzi nie chcieli czytać takich książek jak Czarodziejska góra czy Berlin Alexanderplatz, chętnie zaś sięgali po prace dawno zapomnianych autorów volkistowskich. Wznowienie powieści Jörn Uhl Gustava Frenssena trafiło na pierwsze miejsce listy bestsellerów. Książka Volk ohne Raum (Naród bez przestrzeni) Hansa Grimma, która głosiła niemiecką potrzebę ekspansji terytorialnej, po wydaniu w 1926 roku osiągnęła nakład 315 tysięcy egzemplarzy i stała się lekturą obowiązkową w niemieckich szkołach¹¹. Jej autor dowodził, że najprzyzwoitszy, najuczciwszy, najzdolniejszy i najbardziej przedsiębiorczy „biały naród na ziemi żyje w zbyt wąskich granicach”. Książka kończyła się słowami: „Jest również prawdą, że niemieckie dzieci będą się śmiały jeszcze rzadziej, kiedy wojna i wersalskie Locarno zaciążą nad nami, którzy jesteśmy bez deutschen Raum”¹². Reakcja Frau Ellen Frey, młodej niemieckiej kobiety, była typowa: „Czytaliśmy ją i mówiliśmy: «Człowieku, w Niemczech jest tylu ludzi, a mamy tak mało miejsca, powinni nam coś oddać, prawda?»”¹³. To Walther Darré – który niebawem miał stanąć na czele Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS (Rasse- und Siedlungshauptamt der SS – RuSHA) – aby scharakteryzować te książki, ukuł termin „literatura Blut und Boden”, czyli „krwi i ziemi”, a wielu brało je za poważne dzieła sztuki, znacznie przewyższające Dreck („śmieci”) Mannów i Döblinów¹⁴. Niektóre miały charakter naukowy, jak Verbrechen als Schicksal (Zbrodnia jako przeznaczenie), dowodząca, że osobnicy niższej rasy są uwarunkowani genetycznie do tego, aby zostać przestępcami¹⁵. Nowi autorzy przetykali swoje książki gmatwaniną wątków volkistowskich, rasizmem, kultem bohaterów, antysemityzmem i Heimatkunst – sentymentalnym obrazem „ojczyzny”. Berliński mieszczuch, zrażony do nowoczesnego społeczeństwa, zmechanizowanego i uprzemysłowionego, dowiadywał się, że nadal stanowi część wielkiej niemieckiej wspólnoty opartej na ziemi. Klasom średnim i pracownikom biurowym, staczającym się szybko coraz niżej, te książki zapewniały jakże potrzebną formę eskapizmu. Kuszące było postrzeganie katastrofy wojny, inflacji, bezrobocia i groźby utraty środków utrzymania w kategoriach „choroby” spowodowanej przez żydowskich spekulantów, bolszewickich agitatorów, Słowian i innych „wrogów” narodu¹⁶.
Idee prezentowane w powieściach z połowy lat dwudziestych przydawały powagi nowemu gatunkowi „teoretyków” intelektualnych, którzy z wolna zdobywali uznanie w berlińskich instytucjach akademickich. Luksusowe, złocone wydania Novalisa i Schlegla znowu zaczęły się pojawiać w księgarniach, podobnie jak uproszczone nacjonalistyczne analizy Herdera, Fichtego i Hegla. Nowi teoretycy lansowali idee, które w ciągu 10 lat miały się stać podstawą niemieckiego państwa. W pracy Revolution von rechts (Rewolucja z prawej strony) Hans Freyer przedstawił zaskakującą koncepcję, że rewolucję polityczną może wywołać nie tylko lewica, lecz również radykalna prawica. W swoich wczesnych artykułach, takich jak Unmoral in Talmud (Niemoralność w Talmudzie, 1920) czy Die Verbrechen der Freimaurerei (Zbrodnie masonerii, 1921), przyszły nazistowski ideolog Alfred Rosenberg zaczął prząść sieć rzekomego spisku przeciwko narodowi niemieckiemu. Jego Der Mythus des 20. Jahrhunderts (Mit XX wieku), wychwalany później jako „najważniejsza książka narodowego socjalizmu zaraz po Mein Kampf Adolfa Hitlera”, wyjaśniał, że historia świata sprowadza się do historii rasy. „Historia religii krwi jest wielką opowieścią o wzlocie i upadku narodu, jego bohaterów i myślicieli, jego wynalazców i artystów”. Zanim Hitler doszedł do władzy, książka sprzedała się w setkach tysięcy egzemplarzy. Das dritte Reich (Trzecia Rzesza) Arthura Moellera van den Brucka była propozycją nowego sposobu rządzenia Niemcami, który nie miałby nic wspólnego ani z kapitalizmem, ani z marksizmem, tylko opierałby się na quasi-mistycznej „rewolucji duchowej”. Autor podkreślał również potrzebę ochrony mniejszości niemieckiej w Polsce i przewidywał nadejście silnego przywódcy, Führera, który poprowadzi Niemcy do zwycięstwa.
Ci pisarze wywarli ogromny wpływ na ludzi, którzy niebawem mieli rządzić Niemcami. Dietrich Eckart zaprzyjaźnił się z Adolfem Hitlerem w 1919 roku i zaszczepił mu idee volkistowskie za pośrednictwem swojego zajadle antysemickiego brukowca „Auf gut deutsch” (Prosto z mostu). W tymże roku Eckart nakreślił swoją wizję przyszłego zbawcy Niemiec, twierdząc między innymi, że „musi być kawalerem”. Odrażający rozdział o syfilisie w Mein Kampf Hitlera, będący przejawem niemal patologicznej nienawiści do kobiet, powstał z inspiracji tej nieprzyjemnej postaci. Hitler zakończył Mein Kampf przeznaczoną dla Eckarta dedykacją, a później nazwał jego imieniem część ogromnego kompleksu olimpijskiego w Berlinie¹⁷. Najbardziej zapewne inspirującym spośród wszystkich tych pisarzy był Oswald Spengler, którego obszerna historia świata, zatytułowana Zmierzch Zachodu, urzekła wielu przyszłych przywódców, w tym Hitlera i Josepha Goebbelsa. Spengler postrzegał człowieka wyłącznie jako „pojęcie zoologiczne”, stworzenie uwięzione w neodarwinowskiej biologicznej walce na śmierć i życie. Ludzie – czy to jednostki, narody, czy kultury – nie mogą oczekiwać niczego oprócz śmierci. Niektórzy jednak potrafią się wznieść ku wielkości i tutaj Niemcy mają zapewnione przez historię szczególne miejsce. Ten „młody naród” był „powstrzymywany” przez mściwych sąsiadów, ale miał wykorzystać swój ogromny potencjał i niebawem rządzić Europą. Albert Speer twierdził później, że to właśnie książka Spenglera przyciągnęła go do narodowego socjalizmu. Jak napisał w swoich wspomnieniach: „Zmierzch Zachodu Spenglera przekonał mnie, że żyjemy w okresie rozkładu, który wykazuje podobieństwa z epoką późnorzymską: inflacja, rozluźnienie obyczajów, bezsiła Rzeszy”¹⁸. Wśród trudów codziennego życia berlińscy mieszczanie, którzy czytali te mętne prace, znowu zaczęli wierzyć w przyszłość. Wszystko, co musieli zrobić, żeby odnieść zwycięstwo, to sięgnąć do swojego starożytnego dziedzictwa, przedchrześcijańskich zwyczajów i nieodrodnie potężnej, czystej rasy.
W 1927 roku pisarze Blut und Boden otwarcie zagrażali pozycji awangardy w Berlinie, nie oszczędzając znanych postaci z Pruskiej Akademii Sztuki. W tym właśnie roku Hans Blüher, Friedrich Blunck i Paul Ernst zaczęli atakować Henryka i Tomasza Mannów, Alfreda Döblina i innych członków Akademii jako tak zwanych asfaltowych pisarzy – „pozbawionych korzeni internacjonalistów” i „zdrajców sztuki oderwanych od prawdziwych potrzeb narodu niemieckiego”. W 1929 roku Alfred Rosenberg utworzył Związek Walki na rzecz Niemieckiej Kultury (Kampfbund für deutsche Kultur) i sklasyfikował sztukę jako albo „piękną” (która odzwierciedlała charakter czystego rasowo Niemca), albo „zdegenerowaną” (która tego nie robiła). Według niego dzieła takie jak Zając Dürera i Eine kleine Nachtmusik Mozarta wyrażały „tę samą kulturową zdolność Niemców” – zdolność do realizmu i tematów niemieckich, której brakowało asfaltowym artystom weimarskim. Profesor Ewald Geissler, który nienawidził abstrakcyjnego modernizmu awangardy, oświadczył, że tylko sztuka łatwa do zapamiętania może dowieść swojej „niemieckości”¹⁹.
Renesans tych idei nie ograniczał się do malarstwa czy literatury, ale też odegrał istotną rolę w przekształceniu niemieckich uniwersytetów i szkół wyższych. We wczesnych latach Republiki Weimarskiej Berlin był epicentrum eksplozji niemieckiego życia intelektualnego: Einstein wprowadził do języka potocznego słowo „względność”; Instytut Psychoanalizy czynnie wspierał badania Freuda i przyjmował w swoje szacowne mury Żydów, socjaldemokratów, a nawet kobiety. Ale te pozory były zwodnicze i niebawem stało się jasne, że na każdego uczonego gotowego poprzeć republikę przypada znacznie więcej takich, którzy pragną powrotu do zwyczajów przeszłości. Rektor Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma w Berlinie, Reinhold Seeberg, zagorzały krytyk Wersalu, od dawna nazywał swoich studentów „pokonanymi, którzy okażą się zwycięzcami”²⁰. Hrabia Kessler ostrzegł przed tym narastającym w Berlinie trendem, kiedy w 1922 roku uczestniczył w uroczystości na cześć dramatopisarza Gerharta Hauptmanna. „Najbardziej znamienną rzeczą podczas tych obchodów była groteskowa ciasnota poglądów studentów i profesorów” – zauważył. – „Rada korporacji berlińskiej uroczyście postanowiła – chyba większością dwóch do jednego – nie uczestniczyć w hauptmannowskich obchodach, ponieważ Gerhart Hauptmann, odkąd zdeklarował się jako republikanin, nie jest już uważany za prawdziwego Niemca!”²¹. Tendencja była jasna. Zwolennicy republiki nie zasługiwali na zaufanie i należało się ich pozbyć.
Przeciwnicy republiki stali się wkrótce pewniejsi siebie i bardziej widoczni. Należeli do nich ludzie skupieni wokół magazynu „Die Tat” Eugena Diederichsa, „Das Gewissen” Heinricha von Gleichena i w Juniklub Moellera van den Brucka, dystyngowani dżentelmeni z Ring-Kreises, nastawieni wrogo wobec nowoczesnego racjonalizmu, oraz członkowie ekskluzywnego i radykalnego Herrenklub, w którym von Papen i jego koledzy mieli później obmyślać, jak wynieść Hitlera do władzy²². Ekonomista Werner Sombart zaczął wprowadzać mistyczne alternatywy dla wszystkich procedur naukowych i wystąpił z ideą „zasady wodzostwa” (Führerprinzip). Kiedy Hitler doszedł do władzy, zawołał: „Ja ze swej strony dziękuję Bogu, że tak się stało!”. Błyskotliwy prawnik Carl Schmitt ustawicznie krytykował nieudolną republikę, dostarczając tym, którzy zamierzali zniszczyć „system”, potężnej amunicji. Nie wszystkich tych intelektualnych olbrzymów można było znaleźć w Berlinie, lecz ich idee wywierały ogromny wpływ. W odległym Heidelbergu Martin Heidegger atakował republikę jako „żałosny twór Rozumu” i był oklaskiwany przez studentów w stolicy.
W okresie weimarskim Berlin zachował swoją pozycję jako ośrodek historiografii, ale nawet tutaj nastroje się zmieniały. Kłopotliwym młodym historykom zainteresowanym tematami innymi niż wielkość pruskiej tradycji militarnej dyskretnie utrudniano pracę. Wybitnie inteligentny Eckart Kehr został potępiony za prowokacyjne artykuły w socjalistycznym czasopiśmie „Die Gesellschaft” i za głęboko krytyczną pracę doktorską, w której atakował wewnętrzne siły stojące za rozbudową marynarki wojennej na przełomie stuleci. Jak wspominał później jego przyjaciel Felix Gilbert, Kehr uświadomił sobie, że „może napotkać trudności w dalszej karierze akademickiej”; w rezultacie wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie zmarł na uchodźstwie. Gilbert pisał, że „dla ludzi, którzy przeciwstawiali się rozwojowi nacjonalizmu i autorytaryzmu – nawet dla tych pozbawionych Kehrowskiego poczucia misji – kontynuowanie pracy naukowej stawało się coraz trudniejsze. Nie sposób było nie zauważyć, że jest wielu historyków lepiej przystosowanych do ducha czasów”²³. Nie przemawiała tu tylko bujna wyobraźnia Gilberta. Podobnie jak w środowisku artystycznym, także w szkołach wyższych zaznaczał się wyraźny podział na tych, którzy byli za, i tych, którzy byli przeciwko republice. Albert Speer, student architekta Heinricha Tessenowa w Berlinie, powiedział, że słynna politechnika „stała się tymczasem ośrodkiem działalności narodowosocjalistycznej. Podczas gdy mała grupa studentów komunistycznych z wydziału architektury interesowała się seminarium profesora Poelziga, narodowi socjaliści zbierali się u Tessenowa”²⁴. Chociaż ten ostatni nie był narodowym socjalistą, w swoich wykładach „potępiał wielkie miasta, przeciwstawiając im wizerunek chłopstwa”. Niemal cała społeczność studencka w Berlinie popierała nową prawicę. Przemawiającego Hitlera Speer po raz pierwszy usłyszał właśnie tam, ponieważ studenci namówili go, żeby im towarzyszył; niedługo potem wstąpił do partii nazistowskiej. „Wydawało się, że niemal cała studenteria Berlina chce słuchać i oglądać tego człowieka, któremu jego zwolennicy okazywali tyle podziwu i o którym przeciwnicy mówili tyle złego. Liczni profesorowie siedzieli na uprzywilejowanych miejscach w środku nieozdobionej empory; właściwie dopiero ich obecność nadawała imprezie rangę”²⁵.
Poparcie profesorów nie zachwiało się. Niedługo po dojściu Hitlera do władzy, 3 marca 1933 roku, zostało zadeklarowane w apelu wyborczym przez 300 nauczycieli akademickich. Reakcja uniwersytetów i innych ośrodków kształcenia była tak przytłaczająca, że Hitler w istocie zżymał się na owo nagłe „masowe nawrócenie”, ostrzegając we wrześniu 1933 roku przed tymi „marcowymi fiołkami”, które „nagle zmieniły barwę”, aby „mieć decydujące słowo w dziedzinie sztuki i polityki kulturalnej; a to jest nasze państwo, nie ich”.
Na pozostałych obszarach berlińskiego życia akademickiego przejście na stronę nazistów następowało nie tylko w takich dziedzinach jak prehistoria, folklor i lingwistyka, lecz także w genetyce, antropologii i eugenice. W tym czasie wierzono powszechnie, i to w wielu częściach Europy, że wszystkie aspekty zachowań seksualnych i wszystkie choroby dziedziczne da się przewidzieć i zwalczyć dzięki inżynierii genetycznej i że stosując chów selektywny, możemy stworzyć lepsze społeczeństwo. Już na początku lat dwudziestych przyjęło się szeroko nie tylko przestrzeganie przyszłych rodziców przed niebezpieczeństwem chorób wrodzonych, lecz także dyskutowanie o genetyce w kategoriach ulepszenia narodowych zasobów genetycznych. Te idee stawały się coraz bardziej skrajne. W książce Rassenverbesserung (Udoskonalenie rasy) doktor Rutgers wyjaśnił w kategoriach naukowych, że „mniej dzieci, ale za to silnych, jest rozwiązaniem dla odbudowy” (die Lösung für den Wiederaufbau)²⁶. Naukowcy zaczęli mówić o masowej sterylizacji w kontekście uwolnienia społeczeństwa od chorób dziedzicznych, które miały rzekomo obejmować wszystko – od schizofrenii i alkoholizmu po krótkowzroczność. W Berlinie szczera troska o zdrowie publiczne, jaką przejawiał rząd republikański, przekształciła się w obsesję na punkcie biologii rasowej, a kiedy dołączyło do tego przekonanie, że niektóre rasy są dziedzicznie bardziej wartościowe od innych, wytworzyła się potężna mieszanka nienawiści i uprzedzeń. Całkowicie normalni ludzie zaczęli niebawem mówić o „selekcji”, a później „wytępieniu” całych grup, które uznano za szkodliwe dla niemieckiej puli genetycznej i niemieckiej rasy.