- promocja
Berliński szach mat - ebook
Berliński szach mat - ebook
Rozgrywki w powojennym Berlinie, opowiedziane jak nigdy dotąd przez mistrza powieści historycznej.
Na konferencji w Jałcie Berlin został podzielony. Na papierze rozwiązanie to wydawało się pragmatyczne – Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i Związek Sowiecki miały sprawować nadzór nad wyznaczonymi sektorami. Jednak kiedy nie było już wspólnego wroga w postaci hitlerowskich Niemiec, odżyły dawne animozje, podejrzliwość i wrogość. Rywalizujące ustroje, ideologie i osobowości sprawiły, że Berlin stał się nowym polem bitwy.
Milton w fascynujący sposób opisuje charyzmatyczne postacie rządzące czterema berlińskimi sektorami. Spotkania polityków, agenci, podstępne wybiegi, rywalizacja, osobiste dramaty – to wszystko jest esencją tej książki. Milton perfekcyjnie przedstawia rozgrywki, które miały nadać kształt i przypieczętować rozkład sił we współczesnym świecie. Przewidywanie następnych posunięć przeciwników przypomina mistrzowską partię szachów, a skutki tych działań są odczuwalne do dziś.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-822-0 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krym, luty 1945 roku
W górach Krymu zmierzch zapadał wcześnie, o wpół do piątej, a ciemność niedługo potem. Ten mroczny teren przecinała odludna droga, której ostre zakręty na dużych wysokościach sprawiały, że w lodowatych zimowych warunkach jazda samochodem była niebezpieczna. O tej porze roku i o takiej godzinie „droga Romanowów” była zazwyczaj opustoszała.
To nie był jednak normalny dzień. 3 lutego 1945 roku, w sobotnie popołudnie, alpejski zmrok przeszywał ostry blask lamp karbidowych. Dwie limuzyny Packarda pięły się z mozołem po urwistym zboczu Roman-Kosza w Masywie Babugańskim, w awangardzie wijącej się jak wąż kolumny jeepów i ciężarówek, która ciągnęła się na długości niemal dwudziestu kilometrów. W tych dwóch pojazdach siedzieli Franklin D. Roosevelt i Winston Churchill – amerykański prezydent i brytyjski premier – będący w drodze do krymskiego kurortu Jałta. Mieli się tam spotkać ze swoim wojennym sojusznikiem Józefem Stalinem.
Tej ostatniej zimy okresu wojny Stalin, Churchill i Roosevelt, decydując o przebiegu szybko przesuwającej się linii frontu, który rozciągał się od wybrzeża Bretanii po brzegi Morza Czarnego, dzierżyli losy świata w swoich rękach. Teraz, w Jałcie, liczyli na to, że ustanowią nowy światowy ład. Pod sinym lutowym niebem Półwyspu Krymskiego mieli się stać architektami całkiem nowego świata, nadając mu kształt według wspólnych wyobrażeń. Narodowosocjalistyczne Niemcy wraz ze swoją zniszczoną imperialną stolicą miały zostać podzielone, a granice państw europejskich wytyczone na nowo. Nigdy wcześniej w historii łupów wojennych nie dzielono tak skrupulatnie ani nie wiązało się to z tak ponurym dramatem.
W tych wczesnych miesiącach 1945 roku do zakończenia walk było daleko; Wehrmacht stawiał zacięty opór zarówno na wschodnim, jak i na zachodnim froncie. Alianci posuwali się jednak nieubłaganie naprzód w kierunku Vaterlandu, a gigantyczne kleszcze liczących miliony żołnierzy armii zamykały się wokół stolicy Niemiec. W sytuacji ich niemal pewnego zwycięstwa nadszedł czas, by zaplanować pokój.
Na miejsce najnowszej konferencji Stalin wybrał Jałtę, odrzuciwszy wszystkie inne proponowane miejsca spotkania z powodu lęku przed lataniem. W szczęśliwszych czasach ten krymski kurort mógł zapewnić idealną wprost scenografię tygodniowym obradom wirtuozów dyplomacji. Tło w postaci pokrytych śniegiem gór wyglądało majestatycznie w promieniach zimowego słońca, a klimat był tak łagodny, że wzdłuż brzegu Morza Czarnego kwitły palmy. Miasto było jednak zniszczone wojną i teraz, splądrowane przez wycofujących się żołnierzy Wehrmachtu oraz ograbione z secesyjnego wdzięku, leżało w ruinie. Gdy znad morza nadciągnął deszcz, Jałta była nieustająco i przygnębiająco ponura.
Prezydent Roosevelt i premier Churchill przylecieli na Krym w sobotę 3 lutego, eskortowani przez spitfire’y i myśliwce P-38. Wojenny przywódca Wielkiej Brytanii pierwszy stanął na ziemi. W wojskowym szynelu i oficerskiej czapce miętolił w zębach dwudziestocentymetrowe cygaro i uśmiechał się szelmowsko do członków gwardii honorowej w białych rękawiczkach.
Prezydent wyłonił się ze swojego samolotu dopiero po jakimś czasie. Sparaliżowany przed czterdziestką przez polio, był przykuty do wózka, który trzeba było opuścić z kadłuba w kabinie specjalnie skonstruowanej windy.
W to mroźne popołudnie wśród wielu obserwatorów na lotnisku znajdował się kapitan Hugh Lunghi, młody tłumacz z Brytyjskiej Misji Wojskowej w Moskwie. Był wstrząśnięty stanem fizycznym prezydenta, który „z czarną peleryną przewieszoną przez ramię” wydawał się „wymizerowaną, bardzo chudą postacią. Jego twarz była w kolorze żółtego wosku, bardzo wykrzywiona. Przez dłuższy czas siedział z otwartymi ustami ”. Prezydent sprawiał wrażenie bardzo chorego nie bez powodu: niedawno zdiagnozowano u niego ostrą zastoinową niewydolność serca, chorobę, na którą nie było lekarstwa. Roosevelt wiedział, że Jałta będzie jego epitafium.
Dyplomacja zakrojona na wielką skalę wymaga wielkiej świty i konferencja w Jałcie pod względem skali i ekstrawagancji miała przyćmić wszystkie poprzednie szczyty okresu wojny. Kilka minut po dwóch przywódcach w Saki lądowała flota powietrzna złożona z dwudziestu pięciu samolotów transportowych – uczestniczących w misji o kryptonimie Nr 17 – przywożąc na ich pokładzie siedmiuset pięćdziesięciu akredytowanych uczestników konferencji. Byli wśród nich najbardziej zaufani powiernicy Churchilla, w tym minister spraw zagranicznych w jego gabinecie Anthony Eden oraz szef jego sztabu generał Hastings „Pug” Ismay. Delegacja towarzysząca Rooseveltowi była równie silna; przewodzili jej amerykański sekretarz stanu Edward Stettinius oraz specjalny doradca prezydenta Harry Hopkins. W ślad za nimi przybyły setki innych: marszałkowie polowi, generałowie, ministrowie, żołnierze, bliscy współpracownicy, doradcy, tłumacze, stenografowie, sekretarki, łącznościowcy, kucharze oraz intendenci. Roosevelt przywiózł ze sobą osiemnastu osobistych ochroniarzy, a także członków swojej eskorty motocyklowej, obdarzonych przez brytyjskie sekretarki mianem „szalonej bandy”. Świta Churchilla wyglądała skromniej i składała się z jego lekarza lorda Charlesa Morana, kamerdynera Franka Sawyersa oraz kochającej córki Sarah.
Brytyjscy kwatermistrzowie byli tak zatrwożeni doniesieniami o prymitywnych warunkach panujących w Jałcie, że postanowili przetransportować na ośmiodniową konferencję wszystko, co niezbędne: zastawę stołową, obrusy, papierowe serwetki, kieliszki do wina, szklanki, pieprzniczki oraz trzynaście cukiernic. Świadomi, że tryby dyplomacji wymagają częstego nawilżania, przywieźli także morze alkoholu, z tysiącami butelek whisky i ginu. Churchill zalecał whisky jako balsam na wszystko. „Dobra na tyfus – mawiał – i zabójcza dla wszy”.
Wszystko trzeba było przewieźć lądem z lotniska w Saki do Jałty, co w górzystym terenie wymagało sześciu godzin jazdy. Na czele tego konduktu znajdowali się dwaj przywódcy podróżujący osobno limuzynami; za nimi podążał konwój złożony z ciężarówek i jeepów. Bezpieczeństwo było sprawą nadrzędną. Stalin polecił, by wzdłuż drogi umieszczono żołnierzy dwóch sowieckich dywizji uzbrojonych w amerykańskie karabiny Springfield dostarczone na mocy Lend-Lease Act. Każdy żołnierz stał w zasięgu wzroku kolejnego żołnierza na całej mierzącej sto trzydzieści pięć kilometrów trasie przejazdu.
Był to niezwykły widok, tak przynajmniej zdawało się tłumaczowi Roosevelta, Charlesowi Bohlenowi. „Gdy przejeżdżał samochód prezydenta – zauważył Bohlen – żołnierze, często dziewczyny, stawali na baczność wykonując raptowny ruch ręką, żeby odchylić karabin od tułowia pod kątem trzydziestu stopni. To oddawanie honorów wojskowych, powtórzone tysiące razy, robiło wielkie wrażenie”. Churchill był chyba mniej zachwycony jazdą z lotniska, wyboje na niewybrukowanej drodze były bowiem tak głębokie, że rozbolał go kręgosłup. „Chryste – rzekł do córki po godzinie podróży – przed nami jeszcze kolejne pięć”.
Brytyjska delegacja miała zostać umieszczona w dawnej rezydencji księcia Michaiła Woroncowa, około ośmiu kilometrów od Jałty. Budynek stanowił architektoniczną osobliwość, przypominając po części zamek szkockiego barona, po części baśniowy pałac Maurów, co spotkało się z aprobatą Churchilla. Premier był pod tak wielkim wrażeniem rzeźbionych cesarskich lwów strzegących wejścia, że próbował (bez powodzenia) je kupić. Sir Alexander Cadogan, stały podsekretarz stanu, był innego zdania. „Duży dom nieopisanej brzydoty” z „niemal przerażająco szkaradnym” wyposażeniem.
Zaledwie kilka dni wcześniej pałac Woroncowa był w ruinie, ogołocony z mebli, lamp i klamek przez wycofujących się żołnierzy Wehrmachtu. Do wyremontowania wnętrz ściągnięto ponad tysiąc sowieckich robotników, a z najwspanialszych hoteli Moskwy: Metropol, Splendide i National, przywieziono meble w tysiącu pięciuset wagonach kolejowych. Churchilla i jego najbliższych doradców zakwaterowano w komforcie, natomiast dla wszystkich innych warunki pobytu były prymitywne, z materacami tak zapluskwionymi, że trzeba je było odkażać DDT. Liczba urządzeń sanitarnych była znikoma. „Gdybyś około wpół do ósmej rano znalazła się przypadkiem na korytarzu przed sypialniami – napisała w liście do matki Sarah Churchill – ujrzałabyś trzech marszałków polowych stojących w kolejce po wiadro”.
Delegację amerykańską zakwaterowano bliżej centrum Jałty, w pałacu w Liwadii, rezydencji w stylu włoskim, zbudowanej przez cara Mikołaja II rujnującym kosztem zaledwie sześć lat przed jego abdykacją. W szczęśliwszych czasach najstarsza córka cara, wielka księżna Olga, tańczyła kadryla w Sali Białej z okazji swoich szesnastych urodzin, a jej naszyjnik iskrzył się trzydziestoma dwoma brylantami i perłami.
Teraz pałac gościł bardzo odmienne zbiorowisko. Prezydentowi Rooseveltowi przydzielono prywatny apartament cara, z sypialnią o ścianach obitych żółtym atłasem i wielkim łożem z drewna intarsjowanego sylwetkami mitycznych zwierząt; sąsiadująca z nią sala bilardowa pełniła funkcję prezydenckiej jadalni, a cesarska sala audiencyjna – gabinetu. Roosevelt był zachwycony i oświadczył, że to miejsce „ma wszelkie udogodnienia jak w domu”.
Kiedy Roosevelt i Churchill aklimatyzowali się w swoich kwaterach, Stalin był zajęty przygotowaniami do pierwszego dnia konferencji we własnej siedzibie w pałacu Jusupowa w Koreizie. Niegdyś był on letnim domem księcia Feliksa Jusupowa, organizatora zabójstwa Rasputina, i został wyposażony w nowo zbudowany schron przeciwlotniczy, którego strop wzmocniono trzymetrową warstwą betonu i piasku. Stalin przeraźliwie bał się zamachu i musiał mieć pewność, że nawet trzydziestopięciokilogramowa bomba nie zdoła przebić schronu.
Harmonogram konferencji ustalono tak, by najlepiej wykorzystać dostępny czas. Należało podjąć wiele decyzji. „Ogromne zadanie – powiedział Churchill – uporządkowania świata”. Sama wielka trójka wypracowywałaby wspólną wizję w codziennych sesjach plenarnych, te zaś miały się odbywać każdego popołudnia w pałacu w Liwadii. Ministrowie spraw zagranicznych oraz ich najbliżsi współpracownicy mieli potem szukać rozwiązań wielu kwestii spornych.
Każdy z trzech przywódców przedstawił własne żądania. Najistotniejszym celem Stalina było zachowanie wielkich zdobyczy terytorialnych w Polsce oraz zainstalowanie tam prosowieckiego rządu. Miało to spowodować wiele sporów w następnych dniach i zdominowało program siedmiu z ośmiu sesji plenarnych. Sowiecki przywódca miał przewagę, jego wojska najechały już bowiem Europę Środkowo-Wschodnią i znaczna część Polski, Czechosłowacji oraz Węgier, a także Rumunia i Bułgaria znajdowały się pod kontrolą Armii Czerwonej.
Prezydent Roosevelt miał dwa podstawowe cele: przekonać Związek Sowiecki, by przyłączył się do wojny z Japonią, która okazywała się tak kosztowna dla Amerykanów pod względem strat ludzkich, i nakłonić pochlebstwami Stalina do zaakceptowania propozycji stworzenia nowej organizacji, Narodów Zjednoczonych. Uważał, że tylko taki organ pozwoli uniknąć przyszłego globalnego konfliktu.
Nadrzędnym celem Churchilla było zachowanie integralności i pozycji zarówno Wielkiej Brytanii, jak i jej imperium, które wciąż obejmowało jedną czwartą ludności świata. Miał również zdecydowane poglądy na temat Polski, z powodu której Wielka Brytania wypowiedziała wojnę narodowosocjalistycznym Niemcom. Przede wszystkim zaś był zdecydowany zapobiec zdominowaniu powojennej Europy przez Związek Sowiecki.
Stalin grał rolę gospodarza doskonale, pozwalając gościom zaaklimatyzować się w swoich kwaterach, zanim następnego popołudnia, w sobotę 4 lutego, złożył im kurtuazyjną wizytę. Była dokładnie trzecia, gdy jego opancerzony packard zatrzymał się przed pałacem Woroncowa. Dziesięciocentymetrowe szyby pojazdu zniekształcały siedzącą wewnątrz postać. Stalin był odziany w bluzę mundurową koloru khaki ze stójką i ze złotą marszałkowską gwiazdą wyszytą na pagonach.
Było to czwarte spotkanie Stalina z Churchillem i przywitali się z autentyczną, jak się zdawało, serdecznością. „Obaj są chyba zadowoleni z ponownego spotkania – pomyślał Arthur Birse, tłumacz Churchilla – i rozmawiają jak dobrzy znajomi”. Ale za kulisami rozpoczęły się już krętactwa. Przed przybyciem prezydenta i premiera w głównych pokojach zarówno pałacu Woroncowa, jak i pałacu w Liwadii ukryto urządzenia podsłuchowe i mikrofony kierunkowe. Członkowie brytyjskiej misji wojskowej w Moskwie – aż nadto obeznani z podsłuchami – zalecali omawianie wrażliwych kwestii w łazienkach przy zagłuszającym rozmowy szumie tryskającej z kranów wody.
Stalin zjawił się w świetnym humorze, ale za maską uśmiechu kryła się głęboko zakorzeniona nieufność zarówno do Churchilla, jak i do Roosevelta. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej marszałek stwierdził, że premier Wielkiej Brytanii „to taki typ, że jeśli go nie przypilnujesz, wyciągnie ci ostatnią kopiejkę z kieszeni”. Jeśli chodzi o prezydenta Stanów Zjednoczonych, to powiedział, że Roosevelt „wyciąga rękę tylko po grube pieniądze”.W ustach człowieka, który w wieku dwudziestu paru lat obrabował bank, była to trafna metafora. Kiedy Stalin kradł, robił to na wielką skalę.
Sowiecki przywódca pojechał z pałacu Woroncowa do pałacu w Liwadii, żeby powitać prezydenta Stanów Zjednoczonych, który przywdział na tę okazję jasny garnitur i krawat w kwiaty. „Uśmiechając się szeroko, prezydent chwycił dłoń Stalina i uścisnął ją serdecznie”. Tak napisał Charles Bohlen, który uważnie obserwował mowę ciała sowieckiego marszałka: „Jego twarz rozjaśnił blady i nieczęsty u niego uśmiech. wyraził radość z ponownego spotkania z prezydentem”.
Roosevelt zaprosił Stalina do wyłożonego czerwonym aksamitem gabinetu i przyrządził dzbanek wytrawnego martini zgodnie z rytuałem, który często odprawiał w Białym Domu. Gdy podawał koktajl Stalinowi, „powiedział przepraszającym tonem, że w porządnym martini powinna być skórka cytryny”. Stalin nic nie odpowiedział, ale następnego dnia przywieziono z Gruzji wielkie drzewo cytrynowe z gałęziami obwieszonymi dwustoma dojrzałymi owocami.
Roosevelt w swobodnej rozmowie o ich ostatnim spotkaniu w Teheranie przypomniał żart Stalina o tym, że na zakończenie wojny chciałby rozstrzelać pięćdziesiąt tysięcy niemieckich oficerów. Ta uwaga wzbudziła niesmak w Churchillu. Teraz prezydent stanął po stronie marszałka, wyrażając nadzieję, że Stalin wygłosi taki sam ponury toast na tej konferencji. Według Bohlena nie była to bynajmniej niewinna uwaga. W ten subtelny sposób Roosevelt „pokazywał Stalinowi, że Stany Zjednoczone nie przyłączą się do Wielkiej Brytanii w żadnym stanowisku negocjacyjnym”. Dodatkowo prezydent USA skrytykował Brytyjczyków za to, że są „dziwnymi ludźmi pragną mieć wszystko naraz”.
Pierwsza sesja plenarna konferencji jałtańskiej odbyła się tego samego popołudnia, a delegaci zebrali się w cesarskiej sali balowej pałacu w Liwadii o godzinie piątej. Wielka trójka zasiadła na wyznaczonych miejscach przy okrągłym stole nakrytym kremowym adamaszkowym obrusem. Ministrów spraw zagranicznych posadzono po prawej stronie, a wokół nich zgromadzili się tłumacze i najbliżsi doradcy. W wielkim stożkowatym kominku trzaskał ogień, a przez sześć okien łukowych wlewało się zimowe słońce. Stalin poprosił Roosevelta jako jedyną głowę państwa w sali, by przewodził obradom.
Amerykański ambasador w Związku Sowieckim, Averell Harriman, wyczuwał osobliwe napięcie w relacjach między tymi dwoma ludźmi. „Myślę, że Stalin bał się Roosevelta – powiedział. – Ilekroć Roosevelt coś mówił, przyglądał mu się z pewną obawą. Obawiał się wpływów Roosevelta na świecie”. Harriman zauważył, że sowiecki przywódca nigdy nie okazywał takiej obawy, rozmawiając z Churchillem.
Prezydent Roosevelt łaskawie przyjął propozycję Stalina i powiedział zgromadzonym, że w nadchodzących dniach „przerobią mapę świata”. Mieli jednak zacząć od informacji na temat aktualnej sytuacji na froncie, proponując najwyższym rangą wojskowym, by przedstawili postępy w trwającym marszu w kierunku Niemiec.
Sowiecka armia posuwała się naprzód w niezwykłym tempie. Od czasu rozpoczęcia natarcia w kierunku wschodniej granicy III Rzeszy 12 stycznia sowieccy żołnierze przesunęli się na odległość niemal pięciuset kilometrów i wzięli do niewoli sto tysięcy jeńców. Zdobyli również klejnot w koronie, przyczółek nad Odrą w pobliżu Küstrina (Kostrzyna) na obecnej granicy polsko-niemieckiej. Był to moment o wielkim znaczeniu strategicznym. Berlin, wspaniała nagroda, leżał niespełna sto kilometrów na zachód.
Generał George Marshall przemawiał w imieniu zachodnich sojuszników, informując o zniszczeniach dokonywanych przez amerykańskie oraz brytyjskie bombowce i przedstawiając optymistyczną ocenę trwającej ofensywy. Pozostawało jednak faktem, że Amerykanie i Brytyjczycy nadal znajdowali się na zachód od Renu i ponad pięćset sześćdziesiąt kilometrów od Berlina.
Gdy generał skończył, Churchill poruszył kwestię programu kolejnych dni, proponując, by poświęcono je „przyszłości Niemiec, o ile miały one jakąś przyszłość”. Zarówno Roosevelt, jak i Stalin zgodzili się na to.
Znaczna część planów w sprawie powojennych Niemiec została już przygotowana. Trzej przywódcy omówili rozmaite możliwości na poprzednim spotkaniu w Teheranie, w listopadzie 1943 roku. Uzgodnili, że Niemcy powinny być podzielone na trzy strefy okupacyjne, po jednej dla zwycięskich sojuszników, ze stolicą podobnie podzieloną na trzy sektory. Szczegóły miały zostać doprecyzowane przez tajny organ z siedzibą w Londynie, zwany Europejską Komisją Doradczą i kierowany przez trójkę dyplomatów, Amerykanina, Brytyjczyka i Rosjanina.
Owi dyplomaci szybko uzgodnili ogólne zasady, zgodnie z którymi Związek Sowiecki otrzymał wschód kraju, a Wielka Brytania i Stany Zjednoczone zachód. Zgodzili się również, że Berlin należy podzielić wzdłuż osi północ–południe; Sowieci mieli kontrolować wschodnie dzielnice stolicy Niemiec, a ich brytyjscy i amerykańscy partnerzy te na zachodzie. Pozostały jeszcze do stoczenia i wygrania drobne bitwy. Żeby im pomóc w wytyczeniu dokładnych linii podziału, sekcja geograficzna sztabu generalnego wyposażyła ich w olbrzymią mapę Berlina. Sporządzono ją w tak dużej skali – 1:25 000 – że przyszła w czterech arkuszach, każdy o wymiarach sto osiemdziesiąt na dziewięćdziesiąt centymetrów.
Przedstawiciel Sowietów zgłosił roszczenia sięgające aż do Mitte, centralnej dzielnicy miasta, tworzące w granicy sowieckiego sektora spore wybrzuszenie. Rosjanie zajęli dzięki temu historyczne serce Berlina wraz z ratuszem, gmachem parlamentu oraz innymi elementami machiny rządowej. Amerykanie i Brytyjczycy nie zgłosili do tego zastrzeżeń, bowiem ich zachodni udział także zawierał potencjalne aktywa. Amerykanie uzyskali wielkie lotnisko Tempelhof wraz z przedmieściami mieszkalnymi Zehlendorfu, natomiast Brytyjczycy zapewnili sobie północno-zachodnią część miasta z Charlottenburgiem i Spandau włącznie. Dostał im się również Grunewald z lasem, ładnymi jeziorami i pięknymi willami w stylu wilhelmińskim.
Z uzgodnionymi przez nich liniami podziału był jednak jeden oczywisty problem. Granica okupowanych przez Sowietów Niemiec leżała prawie sto osiemdziesiąt kilometrów na zachód od stolicy, co znaczyło, że zachodnie sektory Berlina byłyby otoczone przez terytorium opanowane przez Armię Czerwoną. Nie byłoby z tym kłopotu, o ile Brytyjczycy i Amerykanie utrzymaliby dobre stosunki z sowieckimi partnerami. Gdyby jednak ich relacje miały się pogorszyć lub całkowicie załamać, zachodnie dzielnice Berlina zostałyby całkowicie odcięte.
Dyplomaci z Europejskiej Komisji Doradczej zaplanowali również, jak Berlin będzie zarządzany. Miał mieć trójstronny organ zarządzający, Komendanturę, z trzema wyznaczonymi niebawem komendantami, jednym amerykańskim, jednym brytyjskim i jednym sowieckim. Tą decyzją stworzyli stanowiska dla trzech regentów w starym stylu, dysponujących władzą rzymskich prokonsulów i autorytetem wschodnich satrapów. Ci komendanci wzięliby również na swoje barki odpowiedzialność za zachowanie przyjaznych stosunków między trzema mocarstwami okupacyjnymi.
W drugim dniu konferencji jałtańskiej, w poniedziałek 5 lutego, trzej przywódcy skierowali uwagę na losy Niemiec i ich stolicy. Stalin chciał uczynić ten kraj „niezdolnym w przyszłości do ponownego pogrążenia świata w wojnie” i domagał się jego podziału, ale Churchill przez jakiś czas grał na zwłokę. „Rzeczywista metoda wytyczenia linii podziału jest sprawą stanowczo zbyt skomplikowaną, by rozstrzygnąć ją tutaj w ciągu pięciu lub sześciu dni – powiedział. – Zajmujemy się losem osiemdziesięciu milionów ludzi i żeby to rozważyć, trzeba więcej niż osiemdziesięciu minut”.
Prezydent Roosevelt przypomniał swoim dwóm towarzyszom o pracy Europejskiej Komisji Doradczej, zwracając uwagę, że rezydujący w Londynie dyplomaci uzgodnili już strefy i sektory okupacyjne, ale musi to jeszcze zostać zatwierdzone przez rządy trzech państw. Churchill poruszył kwestię, czy Francuzom należy przyznać strefę okupacyjną, zważywszy na to, że „ich udział jest niezbędny do utrzymania pokoju po wygraniu wojny”. Stalin odrzucił tę sugestię. „Nie możemy zapomnieć, że w tej wojnie Francja otworzyła bramy wrogowi”. Ostatecznie jednak zgodził się, że rząd francuski powinien uczestniczyć w podziale łupów, o ile jego kawałek zostanie wycięty z sektorów brytyjskiego i amerykańskiego.
W tym momencie rozmowa przybrała niespodziewany obrót. Stalin zapytał Roosevelta, jak długo amerykańscy żołnierze zostaną w Europie po zakończeniu wojny. Prezydent nie zwlekał z odpowiedzią: „Nie dłużej niż dwa lata”. Dla Churchilla ta deklaracja stanowiła nieprzyjemny wstrząs. Ze względu na bezpieczeństwo powojennej Europy premier Wielkiej Brtytanii liczył na dalszą wojskową obecność Stanów Zjednoczonych. Gdyby, jak zapowiedział Roosevelt, amerykańskie siły zostały rzeczywiście zdemobilizowane, Armia Czerwona pozostałaby jedyną wielką siłą wojskową na kontynencie.
Każdy z trzech przywódców zaprezentował w Jałcie własny styl negocjacyjny i było to przedmiotem licznych komentarzy rozmaitych obserwatorów uczestniczących w codziennych obradach. Brytyjski stały podsekretarz stanu, sir Alexander Cadogan, nie miał wątpliwości, kto był zwycięzcą konferencji. „Spośród tych trzech ludzi to Wujek Joe robi zdecydowanie największe wrażenie – stwierdził. – Jest bardzo spokojny i powściągliwy”. Stalin potrafił również słuchać. „Prezydent bezustannie gadał, premier grzmiał, a Joe tylko siedział, chłonąc to wszystko, i był trochę rozbawiony. Gdy wtrącał swoje trzy grosze, nigdy nie wypowiadał zbędnych słów i mówił bardzo rzeczowo”.
Opinię Cadogana o Stalinie podzielał Anthony Eden, który powiedział, że Stalin to „najtwardszy orzech do zgryzienia”, rozgrywający zebranych w sali konferencyjnej imponująco umiejętnie. „Oczywiście był to człowiek bezlitosny i wiedział, do czego zmierza. Nigdy nie strwonił jednego słowa. Nigdy się nie oburzał, rzadko okazywał irytację. Zamknięty w sobie, opanowany, nigdy niepodnoszący głosu, unikał ciągle powtarzanych negacji, których wysłuchiwanie z ust Mołotowa było tak nieznośne. Osiągał to, co chciał, za pomocą subtelniejszych metod, nie wywołując wrażenia uporu”.
Natomiast Churchill wywarł słabe wrażenie i był bezustannie krytykowany przez członków własnego zespołu za to, że nie czytał przedstawianych mu sprawozdań. „Premier stracił nad sobą kontrolę – zauważył Cadogan, wysłuchawszy głosu Churchilla w dyskusji o Organizacji Narodów Zjednoczonych. – Głupi staruch nie uprzedziwszy ani słowem Anthony’ego ani mnie, wygłosił długą przemowę o światowej organizacji, nie mając bladego pojęcia, o czym mówi, i czyniąc z tego całkowity nonsens”.
Roosevelt również miał dość ciągłych monologów Churchilla – „zbyt dużo przemówień”, powiedział do Jamesa Byrnesa – sam jednak też nie stronił od wygłaszania rozwlekłych wykładów. Bohlen, jego tłumacz, był coraz bardziej poirytowany. „Prezydent rozwodził się o Niemczech, które poznał w 1886 roku, gdy kwitły niewielkie, na wpół autonomiczne langrafostwa Hesji-Darmstadt i Rothenburga”.
Sytuacji nie ułatwiał fakt, że choroba Roosevelta z każdym dniem się nasilała. Szóstego dnia konferencji osłabł do tego stopnia, że Stalin i jego najbliżsi współpracownicy toczyli z nim rozmowy, gdy on leżał na łożu boleści. „Był wyraźnie zmęczony i wyczerpany – napisał jeden z nich. – Siedzieliśmy z Rooseveltem może przez dwadzieścia minut, podczas gdy on i Stalin wymieniali uprzejme uwagi na temat zdrowia, pogody i uroków Krymu. Zostawiliśmy go, gdy wydawało się, że zobojętniał i stał się dziwnie nieobecny, jakby nas widział, lecz spoglądał w dal”.
Ustalono, że w trakcie konferencji każdy z mężów stanu urządzi bankiet. Roosevelt wydał kolację w pałacu w Liwadii w wieczór inaugurujący konferencję. Stalin urządził swój bankiet piątego dnia. Odbył się on w długiej na piętnaście metrów sali jadalnej pałacu Jusupowa i stoły były zastawione porcelaną i kryształami z najlepszych moskiewskich hoteli. Sowiecki przywódca był w swoim żywiole, witając z zadowoleniem „dobre, bardzo dobre” porozumienie, jakie zawarł z Rooseveltem w sprawie przystąpienia przez Związek Sowiecki do wojny z Japonią. Dostał dokładnie to, czego chciał: zdobycze terytorialne kosztem Japonii i przyczółek w północno-wschodnich Chinach. Podniesiony na duchu tym sukcesem, określił amerykańskiego prezydenta mianem „głównego twórcy narzędzi, które doprowadziły do mobilizacji świata przeciwko Hitlerowi”. Wzniósł również toast za Churchilla, chwaląc go jako „najodważniejszego rządzącego na świecie”. Potem wypili za braterstwo, które umożliwiło trzem przywódcom współpracę w charakterze niezwykłych partnerów.
„ chcę wypić za nasz sojusz – rzekł – aby nie zatracił charakteru serdeczności i możliwości swobodnego wypowiadania poglądów”. Ostrzegł jednak, że po wojnie o taką jedność celu będzie trudniej. Ich powinnością jest „bronić jedności z takim samym entuzjazmem zarówno w czasie wojny, jak i w czasie pokoju”.
Churchill odpowiedział z egzaltacją. „Nie jest żadną przesadą ani kwiecistym komplementem, gdy mówię, że życie marszałka Stalina to najbardziej cenna rzecz dla nadziei w sercach nas wszystkich. W historii istniało wielu zdobywców, ale tylko kilku z nich było mężami stanu. Większość zmarnowała owoce zwycięstwa z powodu trudności, które nadeszły w okresach powojennych”.
Sir Alexander Cadogan uważał, że wylewny ton Churchilla wynikał z ogromnej ilości spożytego przezeń alkoholu – „wiader kaukaskiego szampana, który nadszarpnąłby zdrowie każdego zwykłego człowieka”.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------