Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Berneter - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Berneter - ebook

W Mostkowie od lat dochodzi do dziwnych zdarzeń. Przez miasto przechodzi co kilka lat fala zaginięć, a znalezione kilka ciał na przestrzeni lat, zamiast rozjaśnić sprawę, jeszcze bardziej ją skomplikowały. Berneter to powieść grozy z elementami przygody. Grupka nastoletnich przyjaciół, których łączy wspólna pasja, dociera do mrocznych tajemnic, skrywanych od lat w ich mieście. Przypadkiem uwalniają zło, które zagraża im wszystkim. Tylko czy aby na pewno to wszystko było przypadkiem? (+18)
Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-733-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog. 20 grudnia 2019 r.

Tomek szedł, trzymając mamę za rękę. W drugiej dłoni ściskał pluszowego zająca w świątecznej czapeczce. Mróz na dworze mocno dokuczał już od kilku dni, jednak wciąż nie spadł ani jeden płatek śniegu. Chłopiec wolałby siedzieć w domu i oglądać bajki w telewizji, jednak mama powiedziała, że muszą kupić jeszcze kilka rzeczy przed Wigilią. Zwykle lubił chodzić z rodzicami na zakupy, ale w ostatnim czasie coś się zmieniło i w sklepach było znacznie więcej osób niż zazwyczaj. Przepychano się z wózkami i koszykami, kolejki do kas stały się jakby dłuższe. Tomek nie był taki chętny do chodzenia po marketach, kiedy panował tam wielki rozgardiasz i zamieszanie. Do tego jeszcze mróz mocno szczypał go w nos, a gruba kurtka, czapka, szalik i rękawiczki sprawiały, że było mu bardzo niewygodnie. Z tego powodu czuł niezadowolenie. Zamiast siedzieć w ciepłym mieszkaniu, oglądając bajki albo grając na konsoli, musiał włóczyć się po sklepach z mamą.

Tym razem jednak nie szli do zwykłego marketu, a do galerii handlowej. Mama co chwilę popędzała go, powtarzając mu, że muszą zdążyć, zanim tata wróci z pracy, a jego siostra Monika ze szkoły. Tomek miał dopiero pięć lat i do niedawna chodził do przedszkola, jednak nie podobało mu się tam. Rodzice w końcu ustąpili synowi, wypisując go z placówki, dzięki czemu większość czasu spędzał w domu. Zdawał sobie sprawę z tego, że za rok będzie już chodzić do szkoły razem z siostrą, ale nie przejmował się tym jeszcze. Miał wciąż mnóstwo czasu. Przed nim cała zima, a później wiosna i wakacje zanim rozpocznie swój pierwszy rok edukacji. W domu tata czasami opowiadał mu trochę o szkole. Mówił, że pozna tam nowych kolegów i będzie uczyć się ciekawych rzeczy, ale dla Tomka większość tych informacji była nie do końca zrozumiała. Wiedział, że będzie musiał nauczyć się czytać i liczyć, jednak do tej pory nie interesowało go to, choć zdążył już poznać kilka liter. Potrafił wskazać „O” albo „I”, czując się przy tym bardzo dumnie.

Gdy wszedł z mamą do galerii, jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Wszędzie rozwieszone były świecące, kolorowe lampki, które gasły i zapalały się ponownie. Czasami szybciej mrugały, aby po chwili powoli się ściemniać i rozjaśniać i cykl się powtarzał. Pod sufitem wisiały ogromne papierowe bombki i mieniące się wszystkimi kolorami łańcuchy oraz girlandy z elfami. Z głośników natomiast dobiegały świąteczne piosenki. Grano właśnie „Let It Snow” Deana Martina i choć mały chłopiec nie rozumiał ani słowa, lubił tę piosenkę i momentalnie zaczął nucić ją sobie pod nosem. Mama rozpięła mu kurtkę, ściągnęła czapkę, rękawiczki i szalik, gdyż w środku było dużo cieplej niż na zewnątrz. Po wjechaniu ruchomymi schodami na górne piętro, Tomek aż jęknął z zachwytu. Pośrodku szerokiego placu stał ogromny renifer z drewna, którego czerwony, plastikowy nos się świecił. Obok renifera stał jeszcze większy mechaniczny Święty Mikołaj. Machał ręką, uśmiechając się serdecznie i co jakiś czas wykrzykiwał radosne „ho-ho-ho”. Wielu rodziców podchodziło ze swoimi dziećmi do figur, sadzali je na grzbiecie renifera i robili zdjęcia.

— Mamo! Mamo! — zawołał podniecony Tomek i podskakiwał z radości. — Zlobiś mi zdencie?

— Najpierw zrobimy zakupy, synuś, a jak się pospieszymy, to wrócimy tutaj i zrobimy sobie mnóstwo zdjęć.

Tomek jęknął lekko zawiedziony, ale wiedział, że dyskusja z mamą nie miałaby sensu. Miał dopiero pięć lat, jednak zdawał sobie sprawę, że jeśli mama powiedziała, że tu wrócą, to na pewno dotrzyma słowa. Był wciąż pod ogromnym wrażeniem i humor całkowicie mu się poprawił. Czasami nuda i niedogodności potrafią zniknąć w najmniej spodziewanych momentach, a to, co wydaje się stratą czasu, niekiedy prowadzi do najpiękniejszych chwil. Tomek przestał już myśleć o powrocie do domu, o kreskówkach i zimnie na zewnątrz. W galerii handlowej było pięknie i magicznie, zupełnie jak w bajkach, które tak bardzo lubił oglądać. W oczach pięciolatka wyglądało to niesamowicie. Chłopiec poczuł się, jakby wkroczył do czarodziejskiej fabryki samego Świętego Mikołaja.

Chwilę później okazało się, że mama zamierzała kupić prezenty dla taty i jego starszej siostry Moniki. Może bała się, że do nich nie przyjdzie Święty Mikołaj w tym roku? Tata był przecież dorosły, a prezenty od Mikołaja dostają tylko dzieci. Jednak jego siostra była dzieckiem, miała jedenaście lat i chodziła już do piątej klasy. Potrafiła sama czytać książki, liczyć i pisać, wiązać buty, a nawet przygotowywała kanapki i parzyła herbatę. Była bardzo samodzielna i odpowiedzialna, ale przecież nadal pozostawała dzieckiem i Święty Mikołaj powinien jej przynieść prezent. A może była niegrzeczna w tym roku? Może mama wiedziała, że jednak do niej nie przyjdzie i dlatego sama postanowiła kupić prezent? Tomek nie przypominał sobie, aby jego siostra cokolwiek narozrabiała, a przynajmniej nic na tyle poważnego, żeby nie miał jej odwiedzić Mikołaj. Zwykle to Tomka rodzice muszą upominać, a czasami nań krzyknąć, a nie na jego siostrę. Nieraz Tomek się denerwował z tego powodu i uważał, że Monika jest lepiej traktowana, jednak gdy tylko się uspakajał, przyznawał sam przez sobą, że zasłużył na karę czy upomnienie. Dlaczego więc trzeba było kupić prezent dla Moniki? Zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu uznał, że mama wie doskonale, co robi. Pewnie nawet gdyby zapytał, to nie dostałby odpowiedzi, więc przestał zawracać sobie tym głowę. Tomek cieszył się, że nie muszą kupować prezentu dla niego. To znaczyło, że jednak był grzeczny i dostanie prezent od Mikołaja, a nie od rodziców.

W domu próbował pisać list, choć nie znał literek i nie wiedział jak to zrobić. Postanowił zatem narysować to, co chciałby dostać. A było tego całkiem sporo: konsola z grą Super Mario Bros, rowerek, hulajnoga, zabawki z ulubionej kreskówki, wyścigówki na baterie, które widział wielokrotnie w reklamie w telewizji. Ostatecznie jednak poprzestał na konsoli i hulajnodze. Najpierw próbował narysować rower, lecz później uznał, że rysunek mu nie wyszedł i przerobił go na hulajnogę.

Chciał zobaczyć Świętego Mikołaja, ale wiedział, że ten używa magii tak, żeby nikt go nie mógł dostrzec. Bał się tylko jednego — w bajkach Mikołaj zawsze wchodził przez komin, a oni mieszkali w bloku, gdzie nie było kominka. Nie było nawet pieca, tylko metalowe kaloryfery. Jak więc miałby się on dostać do ich mieszkania? Kiedy zapytał o to swojego taty, ten mu powiedział, że Święty Mikołaj zna specjalne czary i nie musi korzystać z kominów, co trochę uspokoiło Tomka.

Mama wybierała właśnie prezent dla Moniki w sklepie z elektroniką. Chciała kupić tablet, lecz nie bardzo znała się na nowościach, toteż długo zastanawiała się nad każdym modelem. Wyciągała swój telefon, przeglądała w internecie opinie o konkretnych markach, kilka razy pytała też pracownika sklepu o pomoc. Tomka zaczynało to nudzić. Tablety mało go interesowały. Wolałby na przykład przeglądać gry i konsole. Lubił gry. Tata czasami włączał mu komputer, ale tam nie było Super Mario, którego widział wielokrotnie w telewizji i na filmikach w internecie. W domu tata włączał mu Minecrafta, za którym nie przepadał i nie bardzo wiedział jak w to grać. Czasami grali razem w gry z serii Lego, gdy tata znalazł nieco więcej wolnego czasu w weekend, jednak to zdarzało się bardzo rzadko. Zawsze tata miał jakieś dodatkowe zajęcia. Nawet kiedy nie pracował, to trzeba było przecież nasmarować zawiasy w drzwiach, wyczyścić syfon pod umywalką, a czasami naprawić coś w samochodzie. Nie było wtedy czasu, aby mogli wspólnie usiąść do gier i spędzić razem trochę czasu na ulubionej rozrywce Tomka.

Chłopiec rozglądał się po sklepie zniecierpliwiony. Marzył, aby wrócić do wielkich figur w holu i usiąść na tym ogromnym reniferze. Wiedział, że to tylko drewno i plastik, ale mimo wszystko figury wyglądały tak ładnie. Wyobrażał sobie, jak siada na reniferze i gładzi rączką jego gładką powierzchnię. Śmieje się i udaje, że renifer odrywa się nagle od podłogi, po czym odlatuje w górę, a za nim rozsypuje się magiczny, mieniący się tysiącami kolorów pył.

Nagle dostrzegł coś między alejkami z kuchenkami i zmywarkami i wyrwało go to z zamyślenia. Przez sekundę wydawało mu się, że zobaczył prawdziwego Świętego Mikołaja. Nie jakiegoś przebierańca, tylko takiego prawdziwego, od którego wręcz bił blask, jednak ułamek sekundy później już go nie było. Przetarł oczy i zaczął rozglądać się dokładniej. Powoli badał wzrokiem wszystkie alejki, zrobił krok do przodu i stanął na palcach, ale niczego nie dostrzegł. Pomyślał, że wyobraźnia za bardzo go poniosła i spłatała mu figla.

Rozczarowany poddał się i zamierzał już wracać do mamy, gdy spojrzał jeszcze raz i… Tak! W jednej z alejek stał prawdziwy Święty Mikołaj. Wokół niego roztaczała się delikatna czerwona poświata od jeszcze bardziej czerwonego płaszcza z białymi wykończeniami. Miał długą, lśniącą brodę, spory brzuch wystający ponad czarny skórzany pasek, a jego twarz z rumianymi, okrągłymi policzkami promieniała radością w szerokim uśmiechu. Patrzył wprost na Tomka. Jedną ręką trzymał przewieszony przez plecy wielki worek z prezentami, drugą podniósł w górę i zaczął machać wesoło do Tomka.

Chłopiec chciał go pokazać mamie. Zrobił już nawet krok w jej stronę, ale nie odwracał przy tym wzroku. Wtedy Święty Mikołaj przestał machać i wciąż uśmiechając się, przycisnął jeden palec do ust, dając Tomkowi do zrozumienia, żeby nic nie mówił. Tomek się zatrzymał. Patrzył jak zahipnotyzowany, ale też zaczął się uśmiechać. Mikołaj jeszcze raz pomachał dłonią, a następnie wykonał zapraszający gest.

Chłopiec oderwał na chwilę wzrok i spojrzał na mamę. Wciąż przeglądała tablety. Wiedział, że nie wolno mu oddalać się bez mamy, ale Święty Mikołaj pokazał mu wyraźnie, że zaprasza tylko jego. Może nie lubi dorosłych? Może jego magia działa tylko przy dzieciach? Oddalił się niepewnie o dwa kroki, zerkając to na mamę, to na Mikołaja. Poczuł coś dziwnego w brzuchu, jakby połknął balon, który ktoś cały czas pompował. To strach przed mamą wymieszany z podekscytowaniem. Kolejny krok. I jeszcze jeden. Cieszył się, że mama jest zajęta i nie zauważyła, jak się oddalał. Nagle przyspieszył i ruszył biegiem przez alejki, potknął się po drodze o czyjąś nogę, ale nawet nie zwolnił.

W końcu dotarł tam, gdzie stał chwilę wcześniej Święty Mikołaj. Stanął. Zaczął się rozglądać, jednak nikogo nie widział poza zwykłymi klientami i pracownikami sklepu. Wpatrywał się raz w jedną, raz w drugą stronę. Nigdzie nie było jednak Świętego Mikołaja. Tomek poczuł się zagubiony i zdezorientowany. Próbował dostrzec mamę, ale jej też nie mógł stąd zobaczyć. W jego oczach pojawił się strach. Przerażenie ścisnęło go za serce, zmuszając do szybszego bicia, a do oczu zaczęły napływać łzy. Pomyślał, że będzie musiał kogoś poprosić o pomoc, pytając jak trafić do mamy, choć wstydził się i bał zaczepiać dorosłych. Już zamierzał się wycofać, gdy nagle w nieczynnym zaułku w rogu sklepu znowu ujrzał Mikołaja. Uśmiechał się tak samo serdecznie i wciąż machał mu ręką, zapraszając do siebie.

Tym razem Tomek nie zwlekał ani chwili i od razu zerwał się do biegu, nawet na moment nie spuszczając go z oczu. Biegł przed siebie, wyciągnął rękę do przodu i gdy był już blisko, po prostu skoczył do przodu. Udało mu się, dotknął Świętego Mikołaja, a nawet wtulił się w jego płaszcz. Pachniał świątecznymi pierniczkami i świerkiem.

Spojrzał w górę. Mikołaj patrzył na niego i się uśmiechał. Teraz widział wyraźnie jego białe, równe zęby oraz czerwone rumieńce na policzkach. Pogłaskał chłopca ręką po włosach.

— Ho-ho! Wesołych Świąt, Tomku — powiedział Święty Mikołaj, a następnie położył worek z prezentami na podłogę. Uklęknął na jedno kolano, na drugie zapraszając chłopca.

— Wesoych śiont, kochany Michoaju — powiedział Tomek. Wciąż mówił niewyraźnie, nawet jak na pięciolatka, ale wyglądało na to, że Mikołajowi to nie przeszkadza, doskonale go rozumiejąc. Chłopiec oparł swój policzek o jego brodę. Była prawdziwa. To nie mógł być żaden przebieraniec, tylko najprawdziwszy, najmagiczniejszy Mikołaj na świecie.

— Byłeś grzecznym chłopcem, Tomeczku. Zasługujesz na wyjątkowy prezent — powiedział miłym, wesołym i ciepłym głosem.

— Edziaem, że istniejesz Michoaju. Moja siostla mówija, że nie, ale ja edziałem, że tak. — Tomek był bardzo przejęty.

— Oczywiście, że istnieję. Jesteś wyjątkowym dzieckiem i należy ci się coś niezwykłego.

— Cio takiego Śienty Michoaju?

— Sam zobaczysz. Ho-ho-ho! — Otworzył worek jedną ręką, drugą obejmował wciąż Tomka. — Zajrzyj do środka. To magiczny worek i pojawi się w nim wszystko, o czym marzysz. Ho-ho-ho!

— Łał — wykrzyknął podekscytowany chłopiec i pochylił się nad workiem. Zajrzał do środka, pomacał trochę ręką, a po chwili wycofał się. — Michoaju, ale tu nic nie ma.

Wtedy spojrzał ponownie na Świętego Mikołaja, ale ten już się nie uśmiechał i wyglądał jakoś inaczej. Nie roztaczał wokół siebie już tej pięknej magiczne aury, a na twarzy pojawiło się znacznie więcej zmarszczek. Broda z białej zrobiła się siwa i przerzedzona, oczy stały się zamglone i mniej przyjazne. Tomek poczuł też dziwny zapach, który w ogóle mu się nie podobał. Nie czuł już pierniczków i świerków, a coś, co skojarzyło się chłopcu z zepsutym jedzeniem.

Tomek poczuł strach. To, co kochamy najbardziej i całym sercem tego pragniemy, może przerazić najmocniej, gdy staje się obce i nieznane. Rozglądnął się dookoła i z przerażeniem stwierdził, że nikogo nie ma w pobliżu. Znajdowali się w odległym, nieczynnym kącie sklepu poza wszystkimi alejkami. Z jednej strony miał zapakowane w pudła sprzęty, z drugiej szarą ścianę. Chciał zejść z kolana Mikołaja, jednak okazało się, że ten trzyma go mocno za ubranie. Tomek bał się, do oczu ponownie napłynęły mu łzy.

— Wesołych Świąt, Tomku — powiedział ten ktoś. Teraz jednak mówił przerażającym, grubym głosem.

Tomek spojrzał ponownie w górę. Wzdrygnął się mocno i zbladł na widok twarzy, która już nie wyglądała radośnie i przyjaźnie. Ta twarz była przerażająca…Rozdział 1

1

Mostkowo nie było dużym miastem. Takie miasta zazwyczaj bywają mało przyjemne i przyjazne dla turystów, jednak w tym przypadku było inaczej. Przynajmniej w trakcie lata. Choć miejscowość ta nie mogła poszczyć się wieloma atrakcjami, to w sezonach letnich nie brakowało odwiedzających. W pobliżu bowiem znajdowało się ładne jezioro ze sporą piaszczystą plażą, gdzie każdego roku w lipcu i sierpniu można było wynająć w atrakcyjnych cenach pokoje w niewielkim hotelu lub miejsce na polu namiotowym. Turyści mieli możliwość popływać kajakami, rowerami wodnymi, łowić ryby czy pograć w siatkówkę plażową. Każdego roku przyjeżdżali też sezonowi handlarze, rozkładając swoje stanowiska pełne wątpliwej jakości zabawek, pamiątek czy ręcznie robionej biżuterii. Nie brakowało wtedy oczywiście także barów szybkiej obsługi, lodziarni i stanowisk z napojami zarówno alkoholowymi, jak i zwykłą lemoniadą i kawą.

Poza letnim sezonem Mostkowo otulało się nieco mniej radosnym klimatem. Miasteczko to skrywało sporo tajemnic i historii, o których większość mieszkańców wolałaby nie pamiętać, a najlepiej jakby te historie nigdy się nie wydarzyły. Miasto założone zostało dawno temu u podnóży Gór Kamiennych, a swoją nazwę zawdzięczało właśnie dzięki mostom, jakie rozciągnięte były dawniej nad jeziorem. Dość górzysty teren dookoła był trudny do pokonania, przez co Mostkowo odcięte było z trzech stron od reszty kraju. Założyciele miasta rozciągnęli więc kilka mostów nad powierzchnią jeziora, aby umożliwić podróżowanie i przenoszenie towarów. Tak przynajmniej mówiły legendy, a jak wiadomo, w każdej legendzie jest ziarno prawdy.

Obecnie Mostkowo składało się z kilku starych blokowisk, wykonanych jeszcze z czerwonej cegły budynków i niewielkich domków na obrzeżach miasta. W centrum można było znaleźć rynek, zdecydowanie zbyt duży, jak na takie miasteczko, a nieco dalej od rynku stała galeria handlowa. I to w zasadzie wszystkie atrakcje, jakie można było w owym mieście znaleźć poza sezonem letnim. Brakowało tu nie tylko atrakcji, ale przede wszystkim pracy. Tylko nieliczni mieszkańcy mogli poszczycić się przywilejem posiadania własnych interesów, takich jak salon fryzjerski czy warsztat samochodowy, jednak z powodu położenia miasta, także i oni poza sezonem nie mogli liczyć na zbyt wielu klientów. Miasteczko liczyło sobie zaledwie sześć tysięcy mieszkańców, nie licząc oddalonych nieco dalej wsi. W okolicach rynku znajdował się także niewielki bar, jedyny jaki działał poza sezonem, ale i tutaj nie wiele się działo, bo odwiedzali go głównie najstarsi mieszkańcy miasta, którzy nie mieli co zrobić z wolnym czasem. Spotykali się więc i wymieniali plotkami lub po prostu gawędzili o polityce czy sporcie przy szklance zimnego piwa.

Jednak w Mostkowie wielu ludziom żyło się dobrze. Nie lubili co prawda obcych, jak to zwykle bywa w małych miastach, położonych z dala od wszystkiego i wszystkich, ale radzili sobie całkiem nieźle, mimo braku pracy. Tej jednak nie zawsze brakowało w mieście. Dawniej działała tu piaskownia, huta szkła, a przede wszystkim fabryka tkanin, jednak wszystkie te miejsca z czasem zostały zamknięte. Wyparły je zagraniczne firmy, które choć znajdowały się poza Mostkowem, to oferowały znacznie większe zarobki, przez co przyciągały pracowników. Do tego ich produkty były tańsze i produkowane na znacznie większą skalę. Siłą rzeczy w końcu przedsiębiorcy z Mostkowa poddawali się, zamykając swoje interesy, popadając przy tym w spore długi. Nie było sensu wydobywania piasku i produkowania szkła, skoro inny zagraniczny zakład (oddalony o kilkadziesiąt kilometrów od Mostkowa, co eliminowało też problem z transportem dóbr) robił to samo, tylko taniej i więcej.

Mostkowo cechowało się przede wszystkim oddaleniem od większych miast. Do najbliższej większej miejscowości (choć także nie jakoś bardzo dużej) było ponad trzydzieści kilometrów. Dookoła Mostkowa znajdowało się jedynie kilka wsi, ogromne pola uprawne, jeszcze większe lasy na północ i góry na południe od miasta. Rynek, bar, galeria handlowa i kilka ulic. Wszystko na miejscu i wszędzie blisko — ot całe Mostkowo. Mieszkańcy żyli więc w pewnym sensie w odosobnieniu od reszty świata i wielu to odpowiadało. Niestety takie odosobnienie wiązało się także z mroczną stroną Mostkowa. Spokojne, oddalone od reszty kraju miejsce, może wydawać się bezpieczne, jednak tam, gdzie jest światło, muszą istnieć także cienie. W tym pozornie zwyczajnym i nudnym miasteczku doszło do wielu wydarzeń, o których nikt nie chciałby pamiętać. W mieście dokonano okrutnych zbrodni, a większość z nich nigdy nie została wyjaśniona. W 2006 roku doszło do zaginięcia kilkorga dzieci, w 2019 sytuacja powtórzyła się na znacznie większą skalę, a sprawcy nigdy nie odnaleziono. Nikt jednak nie spodziewał się, że wydarzenia sprzed lat były dopiero zwiastunem znacznie większego koszmaru, jaki miał dopiero nastąpić. Mroczna przeszłość zwykle rzuca najciemniejszy cień na przyszłość.

2

Monika Bachaja leżała na łóżku w swoim pokoju ze słuchawkami na uszach, z których płynęły piosenki „na zły humor”, jak sama to określała. Właśnie słuchała „Not About Angels”. Powinna zabrać się do pracy domowej, ale jakoś nie miała dzisiaj do tego głowy i nastroju. Właśnie dostała pierwszy raz okres. Stało się to w szkole i nie była przygotowana. Od rana bolał ją brzuch, ale myślała, że coś jej zaszkodziło i samo przejdzie, jednak na lekcji matematyki zaczęła krwawić. Powiedziała o tym Lenie, koleżance z ławki, a ta przekazała po cichu nauczycielowi. Pan Krzysztof był starszym mężczyzną i z pewnością nie po raz pierwszy spotkał się z taką sytuacją, więc pomógł Monice wyjść z klasy tak, żeby nikt nie zauważył czerwonej plamy w kroku. Spodziewała się, że wieść i tak zapewne rozniesie się po szkole i spotkają ją głupie żarty, ale gdyby cała klasa zobaczyła wszystko na własne oczy, byłoby dużo gorzej.

Monika przestała dzisiaj czuć się dziewczyną, a poczuła się kobietą. Była dumna i cieszyła się z tego powodu, choć jednocześnie nieco się obawiała. Wiedziała, że staje się kobietą, a to wiązało się ze zmianami. Każdy krok w nieznane zwykle napawa nas niepewnością. Kiedy do tego kroku zmusza nas życie, nie dając nam wyboru, niepewność przeradza się w strach. Kilka dziewczyn w klasie miało już regularny okres, czasami o tym rozmawiały, choć do dziś mogła sobie tylko wyobrażać, jak to jest. Wiedziała, że wkrótce zaczną jej rosnąć też piersi, tak jak wszystkim dziewczynom w jej klasie. Do tej pory była nazywana przez chłopaków „decha”, ponieważ jako jedyna wciąż nie miała piersi. Czuła się dumna, że będzie kobietą, ale z drugiej strony była z jakiegoś powodu przygnębiona i nie miała na nic ochoty. Może z wyjątkiem czekolady, choć zjadła już pół tabliczki. Zazwyczaj starała się unikać słodyczy. Była szczupłą dziewczyną i mimo że wciąż nazywano ją „płaska”, to wielu chłopaków oglądało się za nią. I nic dziwnego, bo choć nie była najpiękniejszą dziewczyną w szkole, to jej figura oraz długie ciemnorude włosy przyciągały uwagę. A jednak czuła się przygnębiona zupełnie jak od dawna jej matka.

Sylwia, matka Moniki, była załamana, odkąd dwa lata temu zaginął jej pięcioletni syn. Policja nie znalazła żadnych śladów Tomka, nie udało się także ustalić sprawcy porwania. Na nagraniu z monitoringu w sklepie widać było jedynie, jak chłopiec oddala się od mamy niepewnie, a później biega między alejkami. Po pewnym czasie znika poza zasięgiem kamer i nie pojawia się ponownie. Było to o tyle dziwne, że chłopiec wbiegł w ślepy remontowany zaułek i powinien zaraz zawrócić, a tymczasem przepadł, jakby zapadł się pod ziemię.

Jeszcze gorsze było to, że Tomek nie był jedynym dzieckiem, które zaginęło w Mostkowie przed świętami Bożego Narodzenia. W wigilijnym wydaniu lokalnej gazety podano informację o porwaniu sześciu osób, chłopców i dziewcząt w wieku od czterech do nawet piętnastu lat. Wśród nich był także Tomek. W gazecie umieszczono zdjęcie każdego dziecka i dane kontaktowe do rodziców, a także oferowano wynagrodzenie pieniężne za jakiekolwiek informacje, ale na nic się to nie zdało. Każde z tych dzieci zaginęło bez śladu, a policji niczego nie udało się ustalić, mimo wcześniejszych zapewnień, że robią wszystko, co w ich mocy i są coraz bliżej rozwiązania sprawy. Jednak poza tą szóstką zaginionych dzieci, były jeszcze inne, których ciała udało się odnaleźć. Siedmioletni Antoś został odnaleziony kilka godzin od momentu, gdy jego matka zgłosiła zaginięcie syna. Chłopiec leżał martwy w rowie przy polnej drodze na obrzeżach miasta, choć powiedzieć o nim „martwy” to jak nie powiedzieć nic. Bardziej pasowałoby określenie „zmasakrowany”, ponieważ z ciała oderwano głowę (znaleziono ją kilka metrów dalej, leżącą na polu), a brzuch rozszarpano i pozbawiono niemal wszystkich wnętrzności. Ciało wyglądało potwornie, a sprawca musiał być wyjątkowo silny. Ustalono, że do zabójstwa nie użyto żadnych narzędzi, takich jak noże, piły czy siekiery. Brzuch został rozerwany, a nie rozcięty. Wnętrzności usunięto z ogromną siłą, wyrywając je ze środka. Głowa wyglądała tak, jakby ktoś oderwał ją od reszty ciała z wyjątkową łatwością, rozrywając kręgosłup na dwie części. Sprawca musiał trzymać chłopca jedną ręką za tułów, a drugą szarpnąć mocno głowę, aby dokonać takich szkód. Jednak nikt nie był w stanie sobie nawet wyobrazić, jak trzeba być wielkim i silnym, żeby czegoś takiego dokonać. Policjant zajmujący się sprawą, widział w swoim życiu naprawdę wiele paskudnych rzeczy i więcej niż jednego trupa. Jednak to właśnie po odnalezieniu Antosia musiał wziąć kilka tygodni wolnego, a chłopiec nawiedzał go w koszmarach przez resztę życia.

Poza Antosiem policji udało się także znaleźć dwunastoletnie bliźniaki, a także osiemnastomiesięczną dziewczynkę. Każde z tych dzieci było w niewiele lepszym stanie, co siedmioletni Antoś. Trudno było sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógł dopuścić się aż takiej przemocy wobec dzieci. Najgorsza jednak była bezsilność policji, która nie znalazła jakichkolwiek śladów na miejscach zbrodni. Nie udało się więc namierzyć nikogo bardziej podejrzanego, choć przesłuchano wiele osób. W całej sprawie dosłownie nic nie trzymało się kupy — wśród zaginionych były zarówno grzeczne, niewinne dzieci, jak i te „trudniejsze” przypadki. Dla porywacza nie miała znaczenia płeć dziecka, wiek czy pochodzenie. Wyglądało na to, że kimkolwiek był ten morderca, porywał przypadkowe dzieciaki z różnych części miasta. Aż w końcu nagle porwania i morderstwa ustały tak samo nagle, jak się pojawiły.

Choć minęły już dwa lata od tych wydarzeń, Sylwia nadal nie potrafiła pogodzić się z sytuacją. Podobnie jak jej mąż, Marek. Oboje wciąż się kochali. Cała ta sprawa nie rozdzieliła ich, a nawet umocniła z czasem, choć bywały momenty, gdy skakali sobie do gardeł i płacząc, oskarżali się nawzajem.

— Jak mogłaś go nie przypilnować? — wykrzyczał któregoś dnia Marek.

— To ty odpuściłeś mu z przedszkolem! Mówiłeś, że jak mu się nie podoba, to nie musi chodzić. Nie zaginąłby, gdybyś był bardziej stanowczy dla niego!

Z czasem jednak przestali rzucać na siebie oskarżenia. Oboje wiedzieli w głębi serc, że to nie wina żadnego z nich. Najgorsze było to, że po Tomku nie było żadnego śladu. Sylwia i Marek próbowali wierzyć, że Tomek żyje, gdziekolwiek się znajduje. Bywały momenty, gdy ich wiara chwilowo słabła, ale przez te dwa lata zdarzało się to tylko kilka razy. Choć cierpienie po stracie syna jest trudne do pojęcia, to daje siłę do dalszych poszukiwań, a niezależnie od upływającego czasu, nadzieja nie opuszcza nigdy serc rodziców, toteż podejmowali oni różne działania. Kontaktowali się nawet z prywatnym detektywem. Wielu mieszkańców Mostkowa pomagało przeszukiwać okoliczne lasy. Oferowano nagrody pieniężne za wszelkie informacje o zaginionych, jednak cały ten trud okazał się daremny.

Monika wspominała to wszystko przez pewien czas i czuła się jeszcze bardziej przygnębiona. Człowiek, który jest głodny, może zjeść i w ten sposób zaspokoić swój głód, aby znów poczuć się lepiej. Z przygnębieniem jest jednak inaczej. Przygnębiony człowiek zaczyna dużo rozmyślać, a myśli te nie nasycają go, a wręcz to przygnębienie wzmagają. To trochę tak, jakby jedząc, głód zwiększał się z każdym kęsem. Monika też tęskniła za bratem, kochała go całym sercem i miała do niego ogromną cierpliwość, nawet gdy mocno jej dokuczał. Martwiła się o brata, ale jej wiara już dawno osłabła i wątpiła, czy kiedykolwiek Tomek się odnajdzie. Jeszcze bardziej wątpiła w to, że odnajdzie się żywy. W końcu jeśli Tomek trafił na tego samego porywacza co inne dzieciaki, to nie było na to szans, biorąc pod uwagę w jakim stanie znaleziono tych kilka ciał. To musiał być jakiś potwór, a nie człowiek, bo żaden człowiek nie mógłby zrobić czegoś tak strasznego.

Z rozmyślań wyrwał ją wyciszony telefon leżący obok, który nagle zaczął wibrować. Spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła, że dzwoni Lena. Zdjęła słuchawki, chwilę powstrzymywała się przed odebraniem. Nie miała nastroju na rozmowy, ale w końcu Lena to jej najlepsza przyjaciółka, która zawsze potrafiła dodać jej otuchy, dać dobrą radę czy po prostu wysłuchać. Prawdziwa przyjaciółka to ktoś, kto jest przy tobie w chwilach smutku i szczęścia, a wzajemne relacje nie opierają się tylko na słowach, a także na czynach, wspierając się w każdych okolicznościach. Zawsze jest miejsce i czas na rozmowę z prawdziwym przyjacielem.

Monika przesunęła palcem po wyświetlaczu na zieloną słuchawkę.

— Hejka, jak się czujesz? — zapytała Lena głosem pełnym troski.

— Całkiem nieźle — odpowiedziała Monika, ale nie była to prawda. Nigdy nie okłamywała Leny, więc po kilku sekundach ciszy poprawiła: — No dobra, czuję się beznadziejnie.

— Wiem, przez co przechodzisz. Mogę dziś wpaść na chwilę? Przyniosę ci zeszyty do przepisania. — Monika z powodu nagłego pojawienia się okresu, wyszła dzisiaj wcześniej ze szkoły i opuściła kilka lekcji, a nie lubiła mieć zaległości. Nie była może najlepszą uczennicą, ale nie miała większych problemów z nauką i nie zamierzała zawalać szkoły z powodu pierwszej miesiączki.

— Pewnie, że tak. Spróbuję się ogarnąć. Przyda mi się towarzystwo — odpowiedziała po chwili namysłu.

— Świetnie, to będę za godzinę. Pa, buziaki.

Lena nagle się rozłączyła. Było to trochę dziwne, ponieważ nigdy do tej pory tak się nie zachowywała. Zazwyczaj jej przyjaciółka rozgadywała się i nie mogła przestać, a kiedy mówiła, że musi kończyć, często nagle sobie o czymś przypominała i zaczynała na nowo gadać. Teraz jednak powiedziała ledwie kilka zdań i się rozłączyła. Monika uznała, że może przyjaciółka nie chce jej męczyć przez telefon i po prostu pogadają, jak przyjdzie. Poznały się w pierwszej klasie szkoły podstawowej i od tamtej pory stały się sobie bardzo bliskie. Wymieniały się sekretami, opowiadały sobie różne historie, pomagały w lekcjach i chodziły razem na zakupy. W nauce zazwyczaj to Lena pomagała Monice. Obie były dobrymi uczennicami, ale Lena uznawana była za klasowego kujona. Poza tym wszystkim, połączyły je wspólne zainteresowania.

Monika przeciągnęła się na łóżku, a następnie wstała i przejrzała w lustrze. Była blada, a włosy miała w kompletnym nieładzie, więc postanowiła doprowadzić się do porządku. Jej przyjaciółka nieraz już widziała ją w gorszym stanie, bo czasami nocowały u siebie, a zawsze rano wyglądała koszmarnie. Włosy rozczesywała wtedy przez dobrych kilka minut. Jednak mimo wszystko chciała się ogarnąć zanim Lena przyjdzie. Liczyła też, że może dzięki temu poczuje się lepiej.

Lena przyszła chwilę po siedemnastej. Była lekko zdyszana, jakby się spieszyła. Wręczyła koleżance stos zeszytów.

— Ej, nie było mnie tylko na trzech lekcjach — powiedziała Monika, siląc się na uśmiech.

— Znasz mnie przecież. Zawsze robię za dużo notatek. Przepisz to, co najważniejsze. Wejdziemy?

— Jasne, chodź. — Monika wpuściła ją do mieszkania i obie poszły do jej pokoju. — Przez telefon wydawałaś mi się jakaś dziwna. Coś się stało?

— W sumie to tak. Kojarzysz tego Radka z ósmej klasy? Tego, co nagrywa filmy o nawiedzonych miejscach? — zapytała podekscytowana Lena.

— Jasne. Mówią na niego Rudy. Nie mów, że się w nim zakochałaś. — Monika zachichotała. Była zaskoczona i rozbawiona jednocześnie.

— Nie jest w moim typie — obie dziewczyny zaśmiały się szczerze, a później Lena kontynuowała: — W przyszły piątek będzie nagrywać film w tej starej fabryce za miastem. Tej gdzie kiedyś produkowano tkaniny. Podobno to miejsce jest nawiedzone, a kiedyś znaleziono tam dwa ciała. Radek pytał, czy nie chciałybyśmy wybrać się z nim.

Monika była zaskoczona pomysłem, tym bardziej że usłyszała go od Leny. Obie lubiły robić od czasu do czasu dziwne i szalone rzeczy, ale zwykle to Monika namawiała Lenę na wszystko. Obie też lubiły się bać, więc czasami oglądały wspólnie horrory w kinie, urządzały sobie maratony horrorów w domu lub opowiadały sobie straszne historie wyczytane w internecie. Z jednej strony wypad do rzekomo nawiedzonej fabryki wydawał się Monice interesujący, a z drugiej strony nie znała za bardzo tego Radka i nie wiedziała o nim zbyt wiele, a samo nagrywanie jakiegoś filmu, niezbyt ją interesowało. Niby Radek był spokojnym i raczej grzecznym chłopcem, ale nie wiedziała o nim nic ponadto, więc perspektywa pójścia w takie miejsce z nieznajomym, wydawała jej się niezbyt zachęcająca.

— No nie wiem…

— Nie daj się namawiać. Bez ciebie nie pójdę. Może być fajna zabawa, rozerwiemy się trochę — nalegała Lena, wyraźnie podekscytowana.

— No, okej — zgodziła się Monika po chwili zastanowienia, choć niezbyt chętnie. Dopiero poczuła się kobietą, a wypad wydawał się dziecinną zabawą w ganianie za wymyślonymi duchami. Uznała jednak, że poczucie dorosłości (choćby chwilowe) nie musi oznaczać odrzucenia natychmiast dziecięcych fascynacji. Dzieckiem jesteśmy tylko przez moment, później pozostaje jedynie dorosłe życie. Będąc w wieku nastoletnim, można jednak liczyć na przywilej balansowania pomiędzy tymi dwoma. — Wierzysz w tę historię o nawiedzeniu?

— Jasne, że nie. Rudy też nie, ale chce zainscenizować kilka scen. Mówił, że ma już przygotowane rekwizyty i kostiumy. Między innymi dlatego nas zaprosił, żebyśmy mu pomogły. Chce, żeby film był przerażający.

— W sumie i tak nie będę miała co robić. Moi rodzice w tym roku znów nie zamierzają obchodzić świąt.

— Wiem, przykro mi — powiedziała z troską Lena. Znała sytuację w rodzinie Moniki i wiedziała, że od czasu zaginięcia Tomka, Boże Narodzenie w tym mieszkaniu przypomina bardziej żałobę, niż czas świąteczny. — Po nagraniu możemy iść do mnie, obejrzymy jakiś film i zamówimy pizzę.

— Pewnie. Będzie fajnie.

Monice poprawił się nieco humor. Nie będzie musiała spędzać czasu w domu, gdzie przed świętami Bożego Narodzenia zawsze panowała grobowa atmosfera. Zresztą jak się dłużej zastanowić, to w jej domu przez większość czasu było nieprzyjemnie. Wiele rzeczy przypominało po prostu o Tomku, a święta w szczególności, bo chłopiec zaginął tuż przed Wigilią. Rodzice kupili mu wtedy wymarzoną konsolę go gier, która miała być świątecznym prezentem. Do tej pory pozostała zapakowana w świąteczny papier i leżała schowana w szafie. Sylwia Bachaja nadal nie wyrzuciła żadnych zabawek czy ubrań swojego syna, a na jego łóżku co jakiś czas zmieniała pościel na nową. Wierzyła, że Tomek może w każdej chwili się odnaleźć.

Dziewczyny rozmawiały jeszcze przez chwilę, Monika przepisała notatki szkolne, a następnie się pożegnały.

3

Następnego dnia Monika obudziła się w dużo lepszym humorze i poszła na śniadanie do kuchni. Była sobota, a rodzice siedzieli już i pili poranną kawę. Prawie zawsze wstawała wcześniej od nich. Zdarzało się, że to ona przygotowywała wszystko w kuchni, zanim pojawiła się w niej mama i tata.

— Dzień dobry księżniczko. Już miałem sprawdzić, czy nie wykrwawiłaś się na śmierć — zagadnął tata z uśmiechem na ustach, zerkając kątem oka znad telefonu, na którym przeglądał właśnie wiadomości z kraju.

Monika zerknęła na zegarek i zaskoczona spostrzegła, że jest już po dziesiątej. Zazwyczaj budziła się wcześnie rano nawet w dni wolne. Tego dnia jednak spała zdecydowanie za długo. Mimo wszystko humor jej dopisywał. Uznała, że najwidoczniej jej organizm po prostu potrzebował znacznie więcej snu, aby się zregenerować.

— Chryste… — powiedziała cicho i nalała sobie soku, a następnie sięgnęła po kanapkę. — Co tam ciekawego czytasz?

— Nic specjalnego. Polityka i sport, wszędzie afery i przekręty — powiedział obojętnie, ale nadal z uśmiechem Marek.

Monika zajadała kanapkę z żółtym serem i zerkała raz po raz na ojca. Wydawało się, że on także wstał w dobrym humorze, a i mama wyglądała na z czegoś zadowoloną.

— Chciałabym was o coś spytać — powiedziała nagle i oboje spojrzeli na nią. — Lena wczoraj zaprosiła mnie do siebie w przyszłym tygodniu. Nie będziecie mieć nic przeciwko, jak zostanę u niej na noc?

Nikt nie odpowiedział. Rodzice wymienili spojrzenia, a po chwili odezwał się tata:

— Tylko wróć wcześnie rano, bo wiesz… Pomyśleliśmy sobie, że w tym roku zrobimy normalne święta. — Monika spojrzała zaskoczona najpierw na ojca, a później na matkę. — Mieliśmy nadzieję, że pomożesz nam w przygotowaniach.

— Ale… Przecież… — Monika była zbyt zdziwiona i nie mogła złożyć zdania.

— Tak, wiem. Do tej pory trudno nam było obchodzić święta — wtrąciła mama. — Ale musimy przynajmniej spróbować normalnie żyć. Wciąż mamy ciebie i nie możemy ci odbierać dzieciństwa.

Monika była zaskoczona, ale ta wiadomość sprawiła, że poczuła się szczęśliwa. Przez ostatnie dwa lata święta kojarzyły jej się ze smutkiem. W jej rodzinie był to czas przypominający bardziej żałobę, a teraz miało się to zmienić. Rozumiała rodziców, sama też ciężko zniosła zaginięcie brata. Spędzała z nim bardzo dużo czasu, ucząc go rysowania, czytała mu książki, bawiła się z nim klockami Lego, a czasami zabierała go na spacery do pobliskiego parku. Był tam plac zabaw i małe boisko do piłki nożnej. Tomek uwielbiał biegać za piłką, choć nie potrafił jeszcze kopnąć jej wystarczająco mocno. Monika często specjalnie wpuszczała ją do bramki i chwaliła brata za strzelenie gola. Raz na boisku Tomek chciał kopnąć piłkę, ale podniósł nogę zbyt wysoko i zamiast tego stanął na niej. Przewrócił się i zdarł mocno skórę na łokciu. Rodzice byli wtedy w pracy i Monika sama się nim zajęła. Oczyściła ranę, najdelikatniej jak potrafiła, a następnie nakleiła mu plaster z postaciami z kreskówki. Później tata ją pochwalił, że tak odpowiedzialnie się zachowała. Była dumna z siebie i wiele razy wspominała ten moment. Wspominanie takich chwil jest jak najdroższe klejnoty w skarbcu, który nazywamy sercem. Tomek zaginął, pozostawiając w skarbcu Moniki wiele takich klejnotów, choć zwykle lepiej mieć ukochaną osobę przy sobie, niż taki rodzaj bogactwa.

— Przyjdę z samego rana! Nie mogę się doczekać. Kocham was — powiedziała i mocno przytuliła najpierw mamę, która siedziała bliżej, a później tatę. Miała już usiąść z powrotem, ale jeszcze raz ich wyściskała i ucałowała w policzki.

— My ciebie też kochamy skarbie — powiedział Marek, tuląc córkę.

Monika szybko skończyła śniadanie, umyła się i przebrała, a następnie zadzwoniła do Leny, żeby podzielić się z nią właśnie otrzymanymi informacjami. Obudziła się w dobrym humorze, lecz przez resztę dnia była już cała w skowronkach. Niemal bez przerwy myślała o nadchodzących świętach i po raz pierwszy od bardzo dawna wyczekiwała tego momentu.

4

W niedzielę piątego grudnia Monika spotkała się w Leną i Radkiem Rudzińskim. Z powodu nazwiska był nazywany w szkole Rudym, choć w rzeczywistości wcale rudy nie był. Wprost przeciwnie, był chłopcem o bujnych ciemnych włosach, dość wysoki i chudy jak patyk. Miał tylko rok więcej od Moniki i Leny, ale wyglądał na znacznie starszego. Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że to nie nastolatek, a wchodzący w dorosłość młody mężczyzna. Był bardzo miły i grzeczny wobec dziewczyn. Uchodził za chłopca bardzo wesołego i gadatliwego. Lubił opowiadać o swoich filmach, które nagrywał i mógł na ten temat gadać godzinami.

Tym razem jednak od razu przeszedł do rzeczy i zaczął temat planowanego wyjścia do fabryki.

— W piątek o siedemnastej wszyscy spotkamy się w pobliżu fabryki, koło budki strażniczej — powiedział Rudy. — Poza nami będą jeszcze dwie osoby. Musimy uważać, żeby nikt nas nie widział.

— Co konkretnie chcesz nagrać? — zapytała Lena. — I kto z nami idzie?

— Mój kolega Buba i jego brat Mariusz. Oboje są w porządku. Pomogą nam. W zasadzie Mariusz już dzisiaj wieczorem pójdzie do fabryki, żeby znaleźć jakiś sposób na dostanie się do środka. — Monika zaśmiała się lekko, ale po chwili spoważniała. — Coś nie tak?

— Po prostu głupia ksywka. Buba. — Nagle zarówno Monika, jak i Lena wybuchnęły śmiechem.

— Naprawdę nazywa się Daniel — powiedział również rozbawiony Rudy. — Zaczęliśmy tak na niego mówić już w pierwszej klasie, jak zdarł sobie rękę na boisku. Odbierała go mama ze szkoły i przy wszystkich powiedziała, że „zrobił sobie bubę w rękę” i tak stał się Bubą.

Obie dziewczyny zaczęły śmiać się głośno, a gdy tylko próbowały się opanować, od razu wybuchały jeszcze bardziej. Od śmiechu rozbolały je brzuchy, ocierały łzy z oczu i minęła dłuższa chwila, zanim się uspokoiły. W tym czasie chłopiec obserwował je cierpliwie z uśmiechem na ustach. Jego też bawiła ta historia i sam pękał kiedyś ze śmiechu, jednak minęło już sporo czasu od tego wydarzenia i przezwisko Daniela stało się dlań czymś normalnym.

Kiedy obie dziewczyny uspokoiły się, Rudy kontynuował:

— No więc… Według plotek w fabryce słyszy się czasem hałasy, a niektórzy twierdzą, że widzieli tam jakieś błyski i dziwną postać chodzącą w pobliżu. Moim zdaniem to bzdury, ale sporo osób z naszego miasteczka w to wierzy. Brat Buby zagra właśnie tę tajemniczą postać. Wy będziecie mi asystować i jedna z was ma zostać zaatakowana. Wszystko później odpowiednio zmontujemy, żeby wyglądało realistycznie i przerażająco. To będzie świetny materiał. — Radek mówił z dużym przejęciem.

— Brzmi nieźle — przyznała Monika, choć w rzeczywistości uważała nagrywanie inscenizowanych scen za zupełnie niepotrzebne. Równie dobrze mogliby po prostu pochodzić po fabryce, a i tak byłoby strasznie. — Ale musimy dość szybko się wyrobić. Nie mamy zbyt wiele czasu.

— Jasne. Wszystko mam przygotowane.

— A co jeśli fabryka naprawdę okaże się nawiedzona? Podobno znaleziono tam ciała dwóch osób — odezwała się Lena poważnie. Była sceptycznie nastawiona i ogólnie nie wierzyła w duchy, ale nie wykluczała żadnych możliwości.

— Dajcie spokój — zaśmiał się Rudy. — W naszej małej mieścinie nie ma nawiedzonych miejsc. To dziura odcięta od reszty świata. Fabrykę zamknięto lata temu, bo była nieopłacalna. Dwa trupy sprzed lat to jakieś bezdomne pijaczki. Upili się i mróz ich wykończył, a mieszkańcy powiązali wydarzenie z historią o nawiedzeniu. To po prostu świetny materiał na film i sam się sobie dziwię, że wcześniej o tym nie pomyślałem. Pomysł na odwiedzenie tego miejsca wpadł mi do głosy zupełnie niespodziewanie w piątek rano, od razu po przebudzeniu.

— Pewnie masz rację, że to tylko plotki — przyznała Monika. — Najważniejsze to dobrze się bawić i chyba faktycznie to niezły materiał na twój kanał.

Tego dnia wciąż miała wyjątkowo dobry humor i była gotowa do najbardziej szalonych przygód, a za taką uważała nagrania w fabryce. Nie wiedziała czy jej dobry nastrój to wynik trwania okresu, wspaniałych informacji od rodziców na temat planowanych świąt czy po prostu dobre humory pozostałej dwójki tak jej się udzielają. A może była to wypadowa wszystkiego po trochę. Tak czy inaczej, gotowa była dzisiaj na wszystko.

Monika nie wierzyła w nawiedzenia, a samą fabrykę widziała wiele razy, choć zawsze z daleka. Podejście ze sceptycyzmem jest rozsądne, jednak i tak należy zachować gotowość na niespodzianki, jakie może zafundować rzeczywistość. Miejsce to nie wyglądało na zamieszkane przez duchy. Był to spory budynek z czerwonej, spękanej cegły, z rzędami okien z matowego szkła. Sporo szyb zostało dawno temu powybijanych, zapewne przez nudzące się dzieciaki. Na niektórych ścianach widoczne były różne napisy wykonane sprayami. Teren dookoła fabryki stanowił spory plac parkingowy wykonany z betonu, dziś w wielu miejscach popękanego i dziurawego, a całość otaczał równie zniszczony betonowy mur. Wejścia strzegł kiedyś szlaban otwierany z budki strażniczej, ale z czasem, żeby odstraszyć ludzi, którzy chcieliby odwiedzić opuszczony obiekt, zamontowano metalową bramkę i zamknięto ją na klucz. Sama bramka nie wiele pomogła i mimo wszystko ciekawskie dzieciaki przechodziły przez mur, a bezdomni i pijacy szukali tam schronienia przed mrozami czy deszczem. Tak przynajmniej Monika słyszała, choć nie wiedziała, ile w tym wszystkim było prawdy, a ile fantazji osób o zbyt wybujałej wyobraźni. Tak czy inaczej, fabryka była niczym otwarta książka, którą czyta się z zaciekawieniem, choćby przedstawiała fikcję i nie wierzyłoby się w przedstawioną historię.

— Zabawa będzie przednia — rzekł Rudy. — Pora się zbierać. I jeszcze jedno: nikomu nie wspominajcie o naszej wyprawie do fabryki. Nie chcemy przecież, żeby ktoś poszedł za nami i wszystko zepsuł.Rozdział 8

1

Monikę zbudził w nocy kolejny koszmar, znów tak samo realny i przerażający. Tej nocy także zobaczyła Tomka, który wyszczerzał wielkie, ostre zęby wypełniające całą paszczę, zbyt potężną, jak na tak małe dziecko. Stał na mrozie z nienaturalnym, groźnym uśmiechem. Jak zawsze w jej śnie sypał gęsty śnieg i było tak mroźno, że w kilka chwil drętwiały palce.

Tym razem jednak po przebudzeniu odsunęła kołdrę, aby wstać do kuchni i nalać sobie szklankę wody. Wtedy zdała sobie sprawę, że w pokoju rzeczywiście jest zimno. Zupełnie tak samo zimno, jak w jej śnie. Z ust przy każdym oddechu wydobywały jej się obłoki pary, a na dywanie błyszczała delikatna warstwa szronu. Na oknie rysowały się kryształowe kształty lodu dookoła plastikowej ramy.

Przetarła oczy i przyjrzała się dokładniej. Uszczypnęła się. Nie było mowy o pomyłce i na pewno nie były to majaki senne. Dla pewności jeszcze potrząsnęła gwałtownie głową. Jej rude włosy rozrzuciły na boki kropelki wody i pojedyncze jeszcze płatki topniejące śniegu. Zbudziła się, ale w jakiś sposób wciąż było zimno. Schyliła się i przetarła ręką dywan. Poczuła chłód na dłoni, która zrobiła się mokra od topniejącego lodu.

_Co się do cholery dzieje,_ zastanawiała się w myślach. Była przerażona, a jednocześnie ciekawa jak to możliwe. Wiedziała od początku, że te sny nie są zwyczajne, ale teraz miała pewność, że dzieje się coś więcej. Coś zapewne dużo gorszego. _A może po prostu mi odbija? Może dostałam kręćka i mam jakieś zwidy?_

Trzasnęła się w twarz dłonią, aby na pewno się rozbudzić, ale lód i niska temperatura wciąż utrzymywały się w pokoju, a dłoń nadal była mokra.

Zapaliła lampkę przy łóżku i zobaczyła wyraźnie, jak lód ustępuje stopniowo. Topi się, pozostawiając na dywanie mokre plamy. Po kilku minutach temperatura zaczęła się podnosić, ale ona siedziała tylko i patrzyła przed siebie, niezdolna wyjść poza łóżko. Zbyt bardzo się bała. Tej nocy nie zmrużyła już oka aż do rana.

2

— Gdzie Monika? — zapytał Rudy na jednej z przerw. — Zwykle nie rozstajecie się nawet na chwilę.

— Nie wiem. Nie pojawiła się dzisiaj w szkole i nie odbiera telefonu. Martwię się o nią — odpowiedziała Lena. Zmartwienie wyraźnie malowało się na jej twarzy.

— Chyba nie sądzisz, że coś się jej stało?

— Nawet nie chcę tak myśleć. Boże… Wczoraj ta afera z Dzidą, a dzisiaj zero kontaktu z Moniką… — dziewczyna miała łzy w oczach, jej głos się łamał. Rudy podał jej chusteczkę.

— Nie mów tak nawet. Może zerwiemy się z lekcji i sprawdzimy co u niej? — zaproponował.

— Nie możemy. Jeszcze my byśmy wpadli w kłopoty.

— To poproszę Mariusza, żeby poszedł do niej i sprawdził, czy wszystko jest w porządku.

Lena spojrzała zaskoczona. Sama o tym nie pomyślała, a teraz, gdy zaproponował jej to Rudy, wydało jej się, że to najlepsze i jedyne słuszne rozwiązanie. Chwilę później Radek zadzwonił do starszego kolegi i wyjaśnił mu całą sytuację. Lena podała mu adres. Chłopak obiecał, że zaraz się ubierze i sprawdzi co z Moniką. Czekali z niecierpliwością na jakiekolwiek wiadomości, aż zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec przerwy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: