- promocja
- W empik go
Betrothal or Breakaway. Desire or Defense. Tom 3 - ebook
Betrothal or Breakaway. Desire or Defense. Tom 3 - ebook
Moja najlepsza przyjaciółka Amber ma problemy sercowe.
Dosłownie i w przenośni.
Najpierw Amber porzucił narzeczony, gdy powiedziała mu, że jest w ciąży. Potem dowiedziała się, że czeka ją droga i nieunikniona operacja serca.
Przyszedł mi więc do głowy pomysł… Pobierzemy się! Ubezpieczenie zdrowotne pokryje koszty operacji, ja pomogę przy dziecku, a złota obrączka na moim palcu sprawi, że rodzice – którzy chyba myślą, że jestem niezdolny do miłości – dadzą mi wreszcie spokój. Przynajmniej na jakiś czas.
Po dwóch latach platonicznego szczęścia rozejdziemy się w swoje strony i powrócimy do bycia najlepszymi przyjaciółmi, jak wcześniej.
Brzmi jak świetny plan, prawda? Też tak myślałem.
Problem w tym, że zakochałem się w Amber. I w jej córeczce...
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788382665093 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
AMBER
DRUGA KLASA
Wchodzę do klasy pewna siebie i gotowa na nowe znajomości. Mama wyprasowała mi ładną zieloną sukienkę i powiedziała, że dobrze się komponuje z moimi rudymi włosami. Chciałam włożyć różową, ale mama stwierdziła, że miała kiedyś nauczycielkę, która zmusiła ją do przeczytania nudnej książki, a w tej książce było napisane, że osoby z rudymi włosami nie wyglądają dobrze w różu. Nie mam pojęcia, dlaczego posłuchała się książki zatytułowanej – no właśnie, jak? Chyba Frania z Zielonego Podwórza.
A ja i tak uważam, że różowa sukienka byłaby lepsza.
– No dobrze, Amber, miłego dnia – mówi stojąca nade mną mama.
W przeciwieństwie do innych rodziców nie kuca, żeby nasze twarze znalazły się na jednym poziomie. No i nie przytula mnie na pożegnanie.
Jej jasne włosy i niebieskie oczy są takie ładne; pamiętam, jak kiedyś oświadczyła, że wygląd odziedziczyłam po tacie. Nigdy nie poznałam swojego taty, ale mama go nie lubi. I zdecydowanie nie lubi tego, że wyglądam jak on, a nie ona.
– I pamiętaj, jesteś równie dobra jak reszta uczniów. Nie pozwól, aby ktoś patrzył na ciebie z góry z powodu tego, gdzie mieszkasz, albo ubrań, jakie nosisz.
Nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Moim ubraniom nic nie dolega, a nasze mieszkanie może i jest małe, ale czyste. Mam nawet własny pokój. Pomalowałyśmy go na różowo. Ściany mogę mieć różowe, ale nie sukienki.
– Dobrze, mamo – mówię w nadziei, że nachyli się i pocałuje mnie w policzek.
Ona jednak zerka tylko na zegarek – dostała go od jednego ze swoich chłopaków – i odchodzi.
Po wejściu do klasy uśmiecham się do kilku dziewczynek, które siedzą już w ławkach. Ławki stoją w grupkach po cztery i są na nich przyklejone karteczki z imionami. Rozglądam się w poszukiwaniu swojej.
Kiedy ją znajduję, przesuwam dłonią po blacie. Jest laminowany, a wokół mojego imienia znajdują się kolorowe naklejki z jabłkami. Moją uwagę zwraca pociąganie nosem. Brzmi to tak, jakby ktoś płakał. Obracam się, próbując zlokalizować ten dźwięk. Po kilku sekundach dociera do mnie, że dochodzi spod grupy ławek, gdzie będę siedzieć. Opadam na czworaka i moim oczom ukazuje się skulony chłopiec, który kołysze się w przód i w tył i płacze.
– Hej, wszystko w porządku? – pytam, choć widać przecież, że nie.
Nie odpowiada.
Zerkam w obie strony i widzę, że nasza nauczycielka, pani Montgomery, stoi z przodu klasy i rozmawia z kilkorgiem uczniów, nie dostrzegając chłopca.
Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wślizguję się pod ławki i siadam obok niego. Jest tu ciasno, więc muszę przyciągnąć nogi do klatki piersiowej.
Płaczący chłopiec ma krótkie, zmierzwione włosy. Wygląda to tak, jakby ktoś za nie ciągnął. Ciemne kosmyki opadają na jasną, spoconą skórę. Zastanawiam się, czy zawsze jest blady i spocony, czy też powodem jest to, co się w tej chwili dzieje.
Moja mama byłaby wściekła, gdyby wiedziała, że podczas pierwszego dnia szkoły siedzę pod ławką. Nie lubi, kiedy zwracam na siebie uwagę.
Chłopiec na chwilę przestaje się kołysać. Opuszcza ręce i przygląda mi się przez łzy. Przez kilka sekund patrzy mi w oczy, po czym lekko przesuwa spojrzenie, jakby… nie wiem, może patrzył na moje włosy?
– Cześć – mówię z pełnym wahania uśmiechem. – Jestem Amber.
Mruga i dostrzegam, że jego rzęsy są tak długie i ciemne, że moja mama zzieleniałaby z zazdrości. Choć unika mojego spojrzenia, widzę, że oczy ma ciemnobrązowe. Całkiem ładne. Podobają mi się. W tych oczach kryje się życzliwość.
Kiwa głową.
– Cześć – szepcze w końcu.
– Co się stało? – pytam.
Mam nadzieję, że tym pytaniem nie wywołam kolejnych łez.
Chłopiec wbija wzrok w swoje stopy.
– Denerwujesz się pierwszym dniem szkoły? – dodaję.
Kiwa głową.
Wzdycham z ulgą, ciesząc się, że chodzi tylko o to.
– To normalne, że się denerwujesz.
Zauważam, że trzęsą mu się dłonie, i odruchowo je ujmuję. Mam nadzieję, że ten dotyk go pokrzepi.
Chłopiec podskakuje, jakbym go przestraszyła, po czym zabiera ręce.
– A t-t-ty? – jąka. – Denerwujesz się?
Na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
– Nie, ale moja mama mówi, że jestem duszą towarzystwa.
Marszczy nos.
– Duszą?
– Tak się chyba tylko mówi.
Chłopiec się garbi.
– Nie lubię takich powiedzeń. Nigdy nie mają sensu.
Wzruszam ramionami.
– A co lubisz?
Ściąga ciemne brwi. Wydają się za duże na jego twarz, ale podejrzewam, że w końcu do nich dorośnie. Zaciska mocno powieki, jakby się intensywnie zastanawiał, po czym je unosi.
– Hokej – szepcze z podekscytowaniem.
Nie rozwija jednak tematu.
– Fajnie.
Ponownie się uśmiecham i tym razem mój uśmiech zostaje odwzajemniony. Dostrzegam poruszające się wokół nas nogi. Najwyraźniej wszyscy szukają swoich miejsc.
– To co, chcesz stąd wyjść i usiąść w ławce? Myślę, że zaraz się zacznie lekcja.
Mina mu rzednie i zastanawiam się, czy znowu będzie płakał.
– Będę tu z tobą – obiecuję. – Jesteś moim najlepszym przyjacielem w drugiej klasie.
Otwiera szeroko oczy.
– T-t-ty chcesz być moją przyjaciółką?
– No pewnie – odpowiadam szybko. – Będziesz mnie musiał nauczyć wszystkiego o hokeju.
Usta chłopca wyginają się w krzywym uśmiechu.
– Okej – szepcze i wychodzimy razem spod ławek.
Choć nadal jest blady, oczy ma suche.
Siadam w ławce z moim imieniem, a on uśmiecha się nerwowo i siada obok mnie. Na jego ławce jest przyklejona karteczka z imieniem Ford.
– Jesteś Ford? – pytam, on zaś kiwa głową. – Bardzo ładne imię.
Posyła mi kolejny krzywy uśmiech.ROZDZIAŁ 1
FORD
Stojąc w miejscu odbioru bagaży Delta Airlines, przyglądam się temu głupiemu „dziełu”, które dziś wykonałem. Rano stworzenie wyklejonego brokatem plakatu z okazji pierwszych odwiedzin Amber jako mamy wydawało się zabawne, a poza tym czułem, jakbym wyciągał gałązkę oliwną. Na zasadzie: „Spójrz tylko, jaki zabawny jest ten powitalny plakat! Nie przejmuję się tym, że moja najlepsza przyjaciółka od czasu dzieciństwa ma dziecko z facetem, którego nie znoszę. Och, i witaj w Waszyngtonie!”.
Kiedy jednak skrępowany przestępuję z nogi na nogę, ten plakat wydaje się przesadzony. Wygląda, jakbym zbyt mocno się starał albo nie był szczery.
Ponieważ fakty są takie, że Theo jest draniem, który nie tylko złamał mojej przyjaciółce serce, lecz także zostawił ją z dzieckiem i praktycznie bez żadnego wsparcia.
Zamykam oczy i staram się nie dopuścić, aby mój gniew na Theo zniszczył wizytę Amber jeszcze przed jej rozpoczęciem. Biorę głęboki wdech i próbuję przełknąć irytację, coś jednak blokuje mi gardło. Pociągam za wycięcie koszulki z długim rękawem z logo D.C. Eagles.
W miejscu, gdzie materiał styka się ze skórą, zaczyna mnie swędzieć. Mam wrażenie, że ciemne dżinsy są za ciasne. Okulary na nosie wydają się zbyt ciężkie. Wszystko na mnie napiera, dusi mnie. Zamykam oczy i wkładam rękę do kieszeni dżinsów, szukając w niej monety wybitej z okazji uniwersyteckich zawodów hokeja, którą jako dziecko dostałem od taty. To niemądre, wręcz dziecinne, ale gładka powierzchnia zimnego metalu i maleńkie wyżłobienia na krawędzi zawsze mnie uspokajają. Przypuszczalnie moneta odrywa po prostu moją uwagę od uczuć, które czasem przytłaczają mój umysł, w każdym razie zawsze mam ją przy sobie.
Skupiam się na niejednolitej fakturze, a w tym czasie moje szalejące myśli się wyciszają. Serce nadal szybko mi bije, ale ubranie nie wydaje się już ciasne i drapiące.
Nim zdążę otworzyć oczy, słyszę słodki głos Amber, który przegania wszystkie przytłaczające emocje.
– Hej, Ford. Dobrze wyglądasz.
Tylko ona nadal nazywa mnie Fordem, podczas gry reszta świata zna mnie jako Remingtona albo Remy’ego… kapitana drużyny D.C. Eagles. Z uśmiechem otwieram oczy. Na widok Amber, jej rudych włosów, obecnie jasnoróżowych na końcach, i intensywnie zielonych oczu moje serce się zatrzymuje – a potem gwałtownie przyspiesza.
Ciche gaworzenie zwraca moją uwagę na małą główkę zakrytą różową dzierganą czapeczką. Moje spojrzenie wraca szybko do Amber. Bacznie mi się przygląda; to okropne, że tak się denerwuje tym, jak zareaguję na jej dziecko. Bardziej jednak okropne jest to, że sam się nakręcam. A jeśli Nella wygląda jak Theo? Albo, co gorsza, jeśli się zachowuje jak on? Wiem, że rude włosy ma po matce, to widać było na zdjęciach. Reszta jednak nie wydawała się taka oczywista.
– Fajny plakat. Użyłeś nawet brokatu.
Spoglądam jej w oczy i wzruszam ramionami, po czym robię krok w jej stronę. Nachylam się i wpatruję w maleńkiego człowieka przypiętego do mojej najlepszej przyjaciółki. Twarz ma pyzatą i różową i jeszcze nigdy nie widziałem tak wielkich zielonych oczu. Jest wierną kopią swojej matki. Dziewczynka mruga do mnie, przez co skupiam się na długich, jasnych rzęsach. Przyglądając mi się, trzepocze rzeczonymi rzęsami… a potem jej usta rozciągają się w bezzębnym uśmiechu, przez co na lewym policzku pojawia się dołeczek. Ten dołeczek ma po ojcu, ale nawet to nie jest w stanie stłumić rozlewającego się we mnie uczucia do tego maleństwa. Poznanie jej okazuje się inne, niż to sobie wyobrażałem, i głupio mi teraz, że tak mnie to stresowało.
Na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Nawet gdybym chciał, nie byłbym go w stanie powstrzymać.
Amber się śmieje.
– Ona cię lubi.
– Mogę ją potrzymać? – pytam, nim dociera do mnie, co robię.
Co ty wyprawiasz, Ford? Po raz ostatni trzymałeś na rękach niemowlę, gdy twoje siostry były małe.
Amber teatralnie wzdycha.
– Nie jestem pewna, czy obecne tu panie poradzą sobie z tym, że Ford Remington, kapitan drużyny NHL i obiekt kobiecych westchnień, trzyma na rękach małe dziecko. Staniesz się powodem wielu omdleń.
Przewracam oczami.
– W porządku, wezmę twoją walizkę. Zakładam, że jest różowa?
– Znasz mnie aż za dobrze. – Oczy błyszczą jej psotnie, co mówi mi, że od razu rozpoznam tę walizkę. – I jestem przekonana, że kiedy dotrzemy do twojego domu, Nella z przyjemnością pozwoli ci się wziąć na ręce. – Przestępuje z nogi na nogę, a ja się zastanawiam, czy od ciągłego noszenia małej nie bolą jej plecy. – Ale jeśli wyjmę ją z tego nosidła, to podczas próby ponownego włożenia będzie się drzeć jak opętana.
Przez chwilę przyglądam się ładnej twarzy mojej przyjaciółki, rejestrując cienie pod oczami i włosy niestarannie splecione w warkocze. Dla innych nie wyglądałoby to wcale dziwnie, ale znam tę kobietę niemal lepiej niż siebie samego. I jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wyczerpanej. Mam tak wielką ochotę ją przytulić, że muszę zacisnąć dłonie w pięści. Ponieważ zaledwie ułamek sekundy dzieli mnie od wkroczenia w jej przestrzeń i wzięcia jej w ramiona. Po to, aby ją chronić i zapewnić tak bardzo jej potrzebne bezpieczeństwo oraz odpoczynek.
Ale ona także dobrze mnie zna i wie, że nie należę do osób wylewnych. Dlatego moje zachowanie uznałaby pewnie za dziwaczne. Odchrząkam, po czym podchodzę do taśmociągu, na którym zaczynają się pojawiać bagaże pasażerów z lotu Amber.
Na szczęście piąta walizka okazuje się różowa, a do tego ma odręcznie namalowane kwiaty i przytwierdzoną do rączki różową wstążkę. Ściągam ją z taśmociągu i dostrzegam także mniejszą torbę w jasnoróżowym kolorze z identyczną wstążką. Ją także zdejmuję, zakładając, że to bagaż Nelli.
Próbuję wyciągnąć rączkę w walizce Amber, aby móc ją ciągnąć, ale okazuje się uszkodzona.
– Sorki, zepsuła się w zeszłym roku. Kółko także szwankuje, więc noszę ją po prostu za boczny uchwyt – rozlega się obok mnie głos Amber.
Podchodzi, aby wziąć mniejszą torbę, ale słyszymy marudzenie Nelli. Amber zaczyna ją kołysać i wydawać uspokajające dźwięki.
Bez problemu podnoszę walizkę i torbę. Myślę o tym, jak dużo łatwiej jest podróżować z moimi upierdliwymi kolegami z drużyny niż z małym dzieckiem. Często mam wrażenie, że jestem ich nianią, ale przynajmniej nie płaczą… na ogół.
– Nie masz więcej bagażu? – pytam, a ona kręci głową, nie przerywając kołysania.
Uśmiecham się do niej blado, po czym brodą wskazuję na prowadzące na parking rozsuwane drzwi. Razem udajemy się do mojego land rovera. Zamontowałem w nim już niemowlęcy fotelik, tak by Amber nie musiała przywozić swojego. To jedyne, co pozwoliła mi kupić oprócz turystycznego łóżeczka. Potrzebne było miejsce do spania dla Nelli, ale łóżeczko, które wydaje się zrobione z tektury, nie wygląda na zbyt wygodne.
Umieściwszy torby w bagażniku, opuszczam klapę i otwieram tylne drzwi od strony kierowcy, gdzie z dbałością o każdy szczegół zamontowałem najbezpieczniejszy dostępny fotelik. I zajechałem dzisiaj do remizy strażackiej, aby się upewnić, że zrobiłem to prawidłowo.
Amber ze śmiechem wyjmuje Nellę z nosidła i umieszcza ją w foteliku.
– Powinnam się była domyślić, że kupisz najdroższy model na rynku.
Wsuwam głowę i widzę, że Nella śpi, a tymczasem mama zapina jej właśnie pasy.
– Nie zwracałem uwagi na cenę; wziąłem po prostu ten, który miał najwyższe wskaźniki bezpieczeństwa.
Na dźwięk mojego głosu Amber podskakuje. Nie zdawała sobie najwyraźniej sprawy, że znajduję się tak blisko niej. Jej plecy zderzają się z moim torsem. Kładę ręce na jej biodrach, aby pomóc jej w utrzymaniu równowagi.
Ze śmiechem odsuwa moje dłonie.
– Przepraszam, ale jakoś tak się do mnie podkradłeś.
Rozpromieniam się.
– Od zawsze umiem tak robić, prawda?
Odpowiada uśmiechem, a przez jej szmaragdowe oczy przemyka milion wspomnień.
– Prawda.
W trakcie godzinnej jazdy do mojego domu, którą zawdzięczamy waszyngtońskim korkom, Amber kilka razy ziewa. Nella przez całą drogę śpi, a może nie śpi, a po prostu zachowuje się bardzo cicho. Nie bardzo znam się na niemowlętach.
Wjeżdżam do garażu, a Amber wydaje rozmarzone westchnienie, przez co kręci mi się w głowie, kiedy wyobrażam sobie tuzin innych rzeczy, którymi mógłbym ją skłonić do powtórzenia tego dźwięku.
– Nareszcie – mówi. – Od poprzednich odwiedzin marzę o twoim materacu.
Mrugam szybko, starając się spowolnić galopujące myśli, ponieważ na przestrzeni lat w moim pokręconym umyśle pojawiało się wiele marzeń, w których główne role odgrywamy: ja, Amber i mój materac. Ale nie ma takiej opcji, aby chodziło jej właśnie o to.
Zerka na mnie i wybucha śmiechem.
– Spokojnie, miałam na myśli materac w pokoju gościnnym. Szkoda, że nie widzisz swojej miny! – chichocze ponownie. – Wyglądasz na przerażonego.
Śmieję się z przymusem i drapię po głowie.
– Ha. Jestem po prostu zmęczony po wczesnym treningu dziś rano. Mój mózg nie funkcjonuje w stu procentach.
Nadal chichocząc, Amber odpina pasy i obchodzi samochód, aby zająć się Nellą.
Zamykam oczy, biorę głęboki oddech, po czym także odpinam pasy i wyjmuję z bagażnika rzeczy gości.
Wchodzimy do mojego dużego domu, w którym każda powierzchnia błyszczy, ponieważ mam w zwyczaju sprzątać, kiedy się denerwuję, stresuję albo kiedy jestem smutny… albo szczęśliwy. Dzisiaj jednak sprawiły to nerwy. Pozostali chłopacy z drużyny zatrudniają osoby sprzątające, ale nie ja. Nie potrzebuję takich usług, skoro jestem, według ich słów, maniakiem czystości.
Amber rozgląda się, sprawdzając, czy coś wygląda inaczej od jej ostatniej wizyty przed rokiem. Jej spojrzenie zatrzymuje się na wykonanym z betonu blacie, po czym omiata resztę nowoczesnej kuchni. Odwraca głowę i zerka na jadalnię. Stół i krzesła są białe, eleganckie i nie pokrywa ich ani drobinka kurzu.
– Przysięgam, że nic się nie zmieniło od ostatniego razu – oświadcza w końcu.
Wchodzi dalej i uśmiecha się na widok salonu. Mam biały narożnik oraz dywan, a na ścianie wisi wielki telewizor. Wszystkie przewody są oczywiście ukryte.
– Nie lubię zmian.
Wzruszam ramionami i zanoszę bagaże na górę do pokoju gościnnego, znajdującego się naprzeciwko mojej sypialni. Za sobą słyszę kroki Amber.
– Nigdy nie zrozumiem, jak ci się udaje zachowywać taki idealny porządek. Powinieneś zobaczyć moje mieszkanie, Ford. Wszędzie walają się butelki, pieluchy i zabawki.
Jęczy, a ja po raz kolejny dostrzegam, jak zmęczona się wydaje.
– Cóż, to zrozumiałe, skoro masz małe dziecko. Ja za to mieszkam sam i dziwne by było, gdyby w moim domu panował bajzel.
Ściszam głos, jako że Nella nadal śpi w foteliku, który Amber wypięła z samochodu. Stoi przekrzywiona, jakby z każdą sekundą fotelik stawał się coraz cięższy. Szybko wnoszę bagaże do pokoju, a potem biorę od niej fotelik i stawiam go delikatnie na łóżku.
Przez chwilę stoję nieruchomo, przyglądając się śpiącej miniwersji Amber. Jej usteczka z wyraźnie zarysowanym łukiem kupidyna błyszczą od śliny. Różowe ubranko jest wilgotne z przodu, jakby podczas lotu wypluła na nie mleko. I nagle dzieje się coś niesamowitego. Nella kicha. To najsłodszy dźwięk, jaki w życiu słyszałem. Zaciskam usta, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to poruszyło.
– Wiem. Najsłodszy dźwięk na świecie, prawda? – W głosie Amber słychać rozczulenie.
Odwracam się w jej stronę i w końcu się rozluźniam, pozwalając sobie na uśmiech.
– Cholera, rzeczywiście. – Otwieram szeroko oczy. – To znaczy: cholewcia. Przepraszam.
Zasłania usta, tłumiąc śmiech.
– Ona ma trzy miesiące, Ford. Minie jeszcze sporo czasu, nim zacznie rozumieć przekleństwa.
Wzdycham z ulgą. Ponownie zauważam cienie pod jej oczami.
– Dobrze sobie radzisz, Ambs?
Uśmiech znika z jej twarzy.
– Położę ją do łóżeczka, a potem pogadamy, okej?
– Jasne. Już je rozłożyłem. – Wskazuję na róg pokoju, w którym ustawiłem łóżeczko turystyczne. – Pójdę zaparzyć herbatę.
– Doskonale.
Na chwilę powraca jej uśmiech, który szybko zostaje zastąpiony głośnym ziewnięciem.
Choć jest wykończona i mamy sporo do nadrobienia, to obecność jej i Nelli w moim domu wydaje się czymś najbardziej naturalnym na świecie.ROZDZIAŁ 2
AMBER
Włączywszy urządzenie do emitowania białego szumu, zerkam na Nellę i upewniam się, że nadal smacznie drzemie. To łóżeczko jest zdecydowanie ładniejsze od tego, w którym śpi w naszym mieszkaniu w Ohio. To cadillac łóżeczek dziecięcych. Jakżeby inaczej.
Z telefonem w ręce wyślizguję się z pokoju i zatrzymuję na chwilę, aby podziwiać szerokie, kręcone schody prowadzące na dół, gdzie czeka na mnie Ford. Od naszego ostatniego spotkania minęło więcej czasu niż zazwyczaj, jako że on latem był zajęty z powodu ślubu kolegi z drużyny, a ja pracowałam po godzinach, aby zaoszczędzić na czas urlopu macierzyńskiego. Przysięgam, że od maja, kiedy się widzieliśmy po zakończeniu jego ostatniego sezonu, Ford się postarzał. Ale nie w negatywnym znaczeniu tego słowa. Wygląda dojrzale i wytwornie, ma po prostu kilka kurzych łapek więcej wokół oczu i głębsze zmarszczki mimiczne. Od lata nosi także okulary do czytania i jazdy samochodem, w których bardzo mu do twarzy.
Dlaczego mężczyźni tak ładnie się starzeją? A może po prostu im wolno się starzeć, kobietom zaś nie?
Kiedy wchodzę do kuchni, wyczuwam znajomą woń tytoniu oskrzydlonego i środków czystości. Uśmiecham się, bo uwielbiam to, że mogę liczyć na stałość jego uczuć. W kwestii zapachów zawsze był wybredny, ale te świece z Targetu o aromacie tytoniu od czasu studiów należą do jego ulubionych.
Ford trzyma w wielkich dłoniach dwie białe filiżanki. Jedną mi podaje.
– Kanapa? – pyta z oczami błyszczącymi w świetle kuchennych lamp.
Kiwam głową i udaję się za nim do salonu, gdzie siadamy obok siebie. Blisko, ale bez dotykania.
– Wyglądasz na zmęczoną – zaczyna.
– Rany, dzięki. Zdecydowanie wiesz, jak poprawić nastrój młodej mamie – przekomarzam się.
– Nie to miałem na myśli – protestuje, nie wychwytując mojego żartobliwego tonu. – Zawsze świetnie wyglądasz. – Rumieni się lekko, a ja się zastanawiam, czy kiedykolwiek wcześniej widziałam, aby to robił. – Chodzi po prostu o to, że ziewasz i…
Unoszę rękę, aby go powstrzymać, i cicho się śmieję.
– Ford, ja się tylko z tobą droczyłam. Rzeczywiście jestem zmęczona. Właściwie to wykończona.
Zaciska usta. Ford nie należy do osób wiecznie zasępionych, ale cechuje go powaga. Myśli, zanim coś powie – albo zrobi. Według mnie przyszedł na świat z rozumem czterdziestolatka. Zawsze był względem mnie opiekuńczy, nawet kiedy byliśmy dziećmi. Przypuszczam, że nie zmienił tego nawet fakt, że zostałam matką.
– Nienawidzę go. Nienawidzę za to, że cię zostawił. I w tej chwili nie jestem także wielkim fanem twojej matki.
– Wiem. Wiem. – Kładę rękę na jego ramieniu. – Ale nie ma sensu się złościć. Mam przecież śliczną córeczkę, prawda?
Między nami na chwilę zapada cisza. Ford bierze łyk herbaty, przyglądając się z zainteresowaniem pustej białej ścianie.
Wzdycham z zadowoleniem. Zdążyłam zapomnieć, jak miło jest przebywać w towarzystwie najlepszego przyjaciela. On nie ma potrzeby wypełniania każdej chwili milczenia rozmową o niczym. Wystarczy jego spokojna obecność. Mój obrońca.
– Jak tam sezon? – pytam, pragnąc, aby nasza rozmowa była normalna, tak jak zawsze, mimo że ściskanie w klatce piersiowej przypomina mi, o czym chcę z nim pomówić.
A może ściska mnie przez dosłowną dziurę w sercu? Tak czy inaczej, stanowi to przypomnienie.
Ford odwraca głowę w moją stronę i jego twarz znajduje się na tyle blisko mojej, że widzę męskie zmarszczki wokół oczu; zmarszczki, które dodają mu dojrzałości, ale i atrakcyjności.
Kącik jego ust się unosi. Oboje wiemy, że doskonale zdaję sobie sprawę, jak D.C. Eagles radzi sobie w tym sezonie. Od czasu, kiedy byliśmy dziećmi, oglądam wszystkie jego mecze.
Ford śmieje się w końcu i odstawia filiżankę na tacę.
– Widziałaś moją ucieczkę kilka dni temu?
Wyszczerzam zęby.
– Widziałam. Imponująca. Kibicowałyśmy ci razem z Nellą.
Uśmiecha się, czym przyciąga moją uwagę do małego wgłębienia w brodzie, w które go kiedyś szturchałam, żeby go zirytować – jeden z niewielu kontaktów fizycznych, na jakie pozwalał. Kusi mnie, aby zrobić to teraz, ale sprawia wrażenie spiętego, jakby się denerwował.
– Świadomość, że to oglądasz, zawsze pomaga mi się skupić. Potrafię zignorować tłum na trybunach i wrzawę i myśleć… „Amber siedzi teraz na kanapie i mnie ogląda”.
Śmieję się.
– Może pewnego dnia zjawię się osobiście na meczu.
– Byłoby wspaniale. Pewnie udałoby mi się załatwić ci dobre miejsca. – Unosi brwi.
– Myślisz, że odłożono by kilka biletów dla kapitana drużyny?
– Raczej tak. – Wzrusza ramionami.
Twarz ma poważną i stoicką, nawet żartując. Dawniej musiałam wyjaśniać otaczającym nas osobom, czy Ford żartuje, czy nie, ale ja bez problemu to widzę. Zdradzają go oczy. Błyszczą, kiedy robi sobie żarty.
Nachyla się i opiera łokcie na kolanach. Jest potężny nawet, kiedy się garbi, a na sofie zajmuje dwa razy tyle miejsca co ja.
– No dobra, Ambs. Dość tej gadki szmatki. Co się dzieje?
Robię długi wydech.
– Za dobrze mnie znasz.
Nic nie mówi, jedynie patrzy na mnie wyczekująco.
– Po pierwsze, nie denerwuj się. Nic mi nie jest. Naprawdę.
– W takim razie, dlaczego miałbym się denerwować?
Ignoruję jego pytanie i kontynuuję:
– Po drugie, możliwe, że w niedalekiej przyszłości będę potrzebowała przysługi, ale kiedy… jeśli cię o to poproszę, nie możesz udzielić mi odpowiedzi, dopóki spokojnie się nad tym nie zastanowisz. Co najmniej przez tydzień.
– Ja już znam odpowiedź – mówi, patrząc mi w oczy.
Moje wątłe serce na chwilę zamiera. Wiedziałam, że powie coś takiego. Taki już po prostu jest. Bez względu na to, o co chodzi, zawsze można na niego liczyć.
Odchrząkam i zmuszam się do ciągnięcia tematu:
– No więc chodzi o to, że… potrzebuję małego, tyciutkiego, nieskomplikowanego zabiegu.
Ford otwiera szeroko ciemne oczy i z niepokojem unosi brwi.
– Jakiego rodzaju zabiegu?
Spuszczam wzrok, unikając jego przyklejonego do mojej twarzy spojrzenia.
– Na serce. – Zamykam oczy i staram się wziąć się w garść. – W moim sercu jest mała dziurka. Przypuszczalnie mam ją od urodzenia. Nie dawała jednak żadnych oznak do czasu, kiedy w trakcie rodzenia Nelli moje tętno oszalało. – Biorę głęboki oddech, próbując się uspokoić. Ostatnie, czego chcę, to przelewać cały swój niepokój na najlepszego przyjaciela. – Właśnie dlatego skończyło się cesarką. Spędziłam w szpitalu dodatkowy dzień pod obserwacją, ale wydawało się, że wszystko jest w normie, więc mnie wypuszczono. – Zerkam na Forda, który ma taką minę, jakbym mu powiedziała, że umieram. – Ale tętno nadal miałam nierówne. Czasami było niesamowicie wysokie i nie wiedziałam, czy to kwestia stresu, czy serca. Byłam u kardiologa i przez kilka tygodni kazano mi nosić pulsometr, a po powrocie do Ohio jestem umówiona na EKG i próbę obciążeniową. – Nie dodaję natomiast, jakie to wszystko jest drogie. I staram się o tym nie myśleć. – Mój kardiolog jest pewny, że mam dziurę w sercu, sprawdza jedynie, czy konieczny jest zabieg. Podczas poniedziałkowej wizyty omówimy dostępne opcje. Ale raczej nie uniknę zabiegu.
Ford zakłada okulary na czubek głowy, po czym kciukiem i palcem wskazującym szczypie się w grzbiet nosa. Czoło lśni mu od potu.
– Ford, nic się nie dzieje. Przysięgam, że to naprawdę drobny zabieg.
Zrywa się z sofy, a ja idę za jego przykładem. Kładę dłonie na jego ramionach i delikatnie pocieram kciukami. Nie przepada za dotykaniem, dzisiaj jednak mam wrażenie, że moja bliskość go uspokaja. Zamyka oczy i robi głęboki wdech.
– Drobny zabieg na serce? Z tego, co mi wiadomo, to każda operacja serca jest poważna, Ambs.
– To naprawdę maleńka dziurka. W sumie to urocza, tycia dziurka.
Unosi brew, wcale nie jest rozbawiony.
Krzywię się i dociera do mnie, że bagatelizowanie tego wcale nie zmniejsza jego niepokoju. Postanawiam więc przedstawić fakty, za co Ford na pewno będzie wdzięczny.
– Jeśli lekarze zdecydują się na zabieg, użyją metody zwanej cewnikowaniem serca. W nadgarstku albo szyi zostanie umieszczony cewnik. Cała procedura jest przez niego przeprowadzana. To małoinwazyjna metoda. Przypuszczalnie spędzę w szpitalu tylko jedną noc, a potem wrócę do domu i będę jak nowa.
Moje wyjaśnienia wcale go nie uspokajają. Kładzie mi ręce na ramionach i lekko popycha.
– Usiądź. Powinnaś w ogóle stać? Ba, czy tobie w ogóle wolno chodzić? Albo latać?
– Ford, proszę cię. Uspokój się. To zabieg niesamowicie powszechny, wykonuje się go praktycznie każdego dnia.
Ford zamyka oczy. Skrzydełka nosa mu drżą i już wiem, że robi się zły. Zjeżam się, zastanawiając, czemu, u licha, miałby się na mnie złościć. Ale wtedy otwiera oczy i to, co widzę w brązowych tęczówkach, o mało nie łamie mi serca. Zaraz, niezbyt to fortunna metafora w takim momencie.
– Czyli Theo nie tylko zrobił ci dziecko, a potem zerwał wasze zaręczyny… ale teraz cierpi jeszcze twoje zdrowie? – Nagle nieruchomieje, jakby coś sobie właśnie uświadomił. – Chwileczkę, masz w ogóle ubezpieczenie, które opłaci zabieg? Powiedziałaś mu o tym?
Wzdycham.
– Nie, nie mam ubezpieczenia. I o tym właśnie chciałam z tobą porozmawiać. Nie powiedziałam nic Theo. Nie chcę, aby wrócił z powodu wyrzutów sumienia. Nie chciał mnie i nie chciał Nelli. Moim zdaniem nie zasługuje nawet na to, aby wiedzieć, co się dzieje w moim życiu.
Ford kiwa głową.
– Więc skoro ty i Nella nie macie ubezpieczenia, co z kosztami porodu?
– Nie, Nella ma. Do osiemnastego roku życia ubezpieczenie zapewnia jej stan Ohio. A ja od kilku lat nie mam ubezpieczenia. Od czasu, kiedy ze względu na wiek przestał mnie obejmować plan ubezpieczeniowy mamy. A w salonie wynajmuję swoje stanowisko, co czyni mnie osobą samozatrudnioną. Niemądrze nie wykupiłam nigdy żadnego planu, ponieważ po ślubie Theo zamierzał dodać mnie do swojego. Ma świetne ubezpieczenie, do którego miałabym dostęp, gdybyśmy wzięli ślub. Ale sprawy potoczyły się inaczej.
– Co mogę zrobić? Pozwól sobie pomóc – mówi niespokojnie Ford.
Zakładam za ucho luźne pasmo włosów. Musiało wymknąć się z warkocza podczas lotu. Po lądowaniu powinnam była spojrzeć w lustro. Pewnie szkaradnie teraz wyglądam.
– Jeśli zabieg będzie konieczny, przyda mi się pomoc. Finansowa. – Zamykam oczy, bo nie mogę znieść tego, że muszę prosić najlepszego przyjaciela o pieniądze. – Ten zabieg będzie drogi. I nie oczekuję, że go sfinansujesz, Ford – dodaję szybko. – Jeśli pożyczysz mi pieniądze, oddam ci wraz z odsetkami. Absolutnie nie chcę, abyś uważał, że przyjaźnię się z tobą wyłącznie z powodu twoich pieniędzy i głupio mi nawet o nie prosić.
– Tak – oświadcza zdecydowanie. – Nieważne ile, i niczego nie będziesz mi oddawać.
– Proszę, zastanów się nad tym przez kilka dni. To dużo pieniędzy. Nie musisz od razu podejmować decyzji. Mam trochę oszczędności, tyle że to za mało. A gdybyś się zgodził, po tym, jak wszystko przemyślisz – posyłam mu znaczące spojrzenie, na co on przewraca oczami – dla własnego spokoju chciałabym spisać umowę, w której będzie uwzględnione, że spłacę ten dług. Nie chcę, aby między nami stanęły kiedykolwiek pieniądze.
Ford stoi z rękami na biodrach i wbija wzrok w podłogę. Wiem, że jest szczodry i nie przejmuje się stanem konta. Ale widziałam, co dążenie do nich robiło z moją mamą i że stanowiły podstawę jej wszystkich związków. Nie chcę tego dla siebie i Forda.
W końcu ponownie patrzy mi w oczy.
– Pozwól mi zrobić to dla ciebie i już. Przecież wiem, że nie przyjaźnisz się ze mną z powodu moich pieniędzy. Mogłem na ciebie liczyć, kiedy byłem chudym i skrępowanym ośmiolatkiem, no i oczywiście w smętnych latach nastoletnich. Przez cały czas mnie wspierałaś, więc pozwól mi teraz pomóc tobie.
Ciężko wzdycham.
– Zrób mi przyjemność i przemyśl to sobie przez kilka dni, okej?
Znowu przewraca oczami.
– Za kilka dni moja odpowiedź będzie taka sama. I czy nie mówiłaś, że to tylko jedna z rzeczy, o których chcesz ze mną porozmawiać?
Odchrząkuję.
– Zgadza się. Tak, jest jeszcze jedna sprawa.
Czeka na ciąg dalszy.
– Jak już mówiłam, ten zabieg to naprawdę nic takiego. – Uśmiecham się, udając odważną, choć przeraża mnie narkoza i wszystko, co może pójść nie tak. I właśnie dlatego muszę go o to poprosić. – Ale gdyby coś miało pójść nie tak…
Jego oczy się rozszerzają.
– Powiedziałam „gdyby”. Potrzebuję kogoś, kto zgodzi się zostać opiekunem Nelli. Jako że moja mama przestała się do mnie odzywać, a Theo nie wchodzi w grę, nie mam nikogo, kto by się zajął jej wychowaniem, gdyby zdarzyło się coś strasznego. Na sali operacyjnej i poza nią. A jeśli będę miała wypadek albo coś?
Ford robi coś, czym kompletnie mnie zaskakuje. Przytula mnie.ROZDZIAŁ 3
FORD
Nie mogę spać. Jestem zbyt wściekły. Nie należę do osób porywczych. Jestem dojrzały i spokojny. Głos rozsądku, kiedy inni próbują wszczynać kłótnie. Nienawidzę uczucia, że nie mam nad czymś kontroli.
Próbowałem już wszystkich sposobów, z których korzystam, kiedy mam problem z zaśnięciem. Czyli często. Melatonina, biały szum, koc elektryczny. Nic nie działa. W zrelaksowaniu się na tyle, aby udało mi się w końcu zasnąć, pomogłoby mi jedynie skopanie tyłka Theo Peregrine’a.
I nie potrafię przestać myśleć o Amber. Czy śpi spokojnie w drugim pokoju? Czy serce jej nie szwankuje? Na kiedy zostanie ustalony termin zabiegu? Są jakieś inne opcje? Powinienem był zadać jej więcej pytań.
I dlaczego chce, abym zastanawiał się nad tym przez cały tydzień? Wie przecież, że zrobiłbym dla niej dosłownie wszystko. W razie potrzeby oddałbym własną nerkę. A gdyby coś jej się stało, wychowałbym jej dziecko. Wiem, że bym to zrobił. Ale czy jestem najlepszą do tego osobą? Pewnie nie. Mała dziewczynka wychowywana przez hokeistę singla to przepis na katastrofę. Odsuwam od siebie tę myśl, ponieważ Amber nic się nie stanie. Tak jak mówiła, ten zabieg wykonywany jest rutynowo.
W końcu się poddaję. Wstaję i udaję się na drugą stronę korytarza, aby na nią zerknąć. Może jeśli przekonam się, że oddycha, w końcu uda mi się zasnąć. Żałuję czasem, że nie da się cofnąć do czasów, kiedy jako dzieci spaliśmy razem w rozstawionym na podwórku namiocie, a wcześniej czytaliśmy przy świetle latarki. Czego ja bym nie dał, aby zwinąć się w kłębek obok niej i spać tak razem przez całą noc, jak przed laty.
Cicho stąpam po drewnianej podłodze, po czym kładę rękę na gałce. Jeśli zamknęła drzwi, z pewnością będę zamartwiał się o nią przez całą noc. Gałka jednak obraca się bez problemu, a ja powoli wchodzę do środka. Na palcach podchodzę do jej strony łóżka i widzę, że śpi w charakterystycznej dla siebie pozycji, która od dwudziestu lat pozostaje taka sama. Leży na brzuchu, twarz ma prawie w całości zakrytą włosami, usta otwarte. Kiedy dostrzegam, że jej włosy unoszą się od głębokich oddechów, w końcu się rozluźniam. Po cichu podchodzę do łóżeczka, w którym Nella drzemie w niemal identycznej pozycji jak jej mama. Uśmiecham się do niej.
Odwracam się, aby wyjść z pokoju, powtarzając sobie w myślach, że wszystko w porządku i mogę teraz iść spać. Ale moje nogi nie chcą się ruszyć. Postanawiam nie walczyć z tym i siadam na miękkim dywanie między łóżeczkiem a łóżkiem. Opieram się o bok materaca i zamykam oczy.
Kiedy w końcu odpływam, w mojej głowie kołacze się myśl: żaden ze mnie kardiolog, ale problemy z sercem to poważna sprawa, prawda?