Bez ciebie nie ma świąt - ebook
Bez ciebie nie ma świąt - ebook
To będą wyjątkowe święta: pełne cudów, magii i życzeń wypowiedzianych szeptem.
Życie Marii kręci się wokół pracy i opieki nad synem, którego wychowuje sama. Ogromnym wsparciem jest dla niej ojciec. Starszy pan świetnie dogaduje się z bystrym i pełnym energii siedmiolatkiem.
Kobieta niespodziewanie odnawia znajomość z Konradem, kolegą z dzieciństwa. Gdy ich relacja się rozwija, Maria coraz częściej dopuszcza do siebie myśl, że w jej sercu jest miejsce dla jeszcze jednego mężczyzny. Ojciec również chciałby zobaczyć córkę szczęśliwą, ale ma w związku z tym nieco inny plan. Pana Antoniego motywuje do działania coś jeszcze – tajemnica, którą skrywa przed najbliższymi.
Natalia Sońska w zimowej historii rozgrzewa serca rodzinną atmosferą i daje nadzieję na to, że nawet po bolesnych rozstaniach, tuż za rogiem, mogą czekać cuda.
Niech więc zadziała magia świąt i spełnią się najskrytsze życzenia!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67461-41-2 |
Rozmiar pliku: | 881 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Druga połowa listopada w tym roku była wyjątkowo pogodna. Złota polska jesień cieszyła oczy wielobarwnymi krajobrazami i aż żal było pomyśleć, że za kilka dni miało przyjść załamanie pogody i prawdziwa jesienna plucha. Teraz każdy park, skwer czy pobliski las wyglądały jak z najpiękniejszych pejzaży, a spacerowicze korzystali z tej rozpieszczającej aury, jak tylko mogli. Co rusz można było spotkać wycieczki szkolne oraz grupy młodszych dzieci, które wraz z nauczycielami bawiły się na placach zabaw.
W ogródku jordanowskim na Przybyszewskiego też dziś było gwarno i tłoczno. Dwie drużyny nastolatków grały właśnie w koszykówkę na jednym z boisk, kawałek dalej trwała lekcja przyrody w terenie dla nieco młodszych, a najmniejsi bawili się na placu zabaw. Śmiechy i piski dzieci niosły się po okolicy. To tutaj odbywała się ostatnia lekcja jednej z klas pobliskiej szkoły podstawowej, dlatego widać było, jak raz po raz rodzice czy opiekunowie odbierali swoje pociechy, które żegnały się z nauczycielami i rówieśnikami.
– Dziadek! – krzyknął jeden z chłopców i zsuwając się z krzesełka na karuzeli, uradowany podbiegł do starszego mężczyzny.
– Cześć, zuchu! – odpowiedział mężczyzna i objął chłopca, gdy tylko ten przybiegł i przylgnął do niego.
– Dziś ty mnie odbierasz? – zapytał malec.
– Tak, mama ci nie powiedziała?
– Widocznie zapomniała, wiesz, ile ona ma na głowie. – Chłopiec rezolutnie machnął dłonią.
– Oj, wiem… – westchnął mężczyzna, po czym dodał: – Idź po plecak, pożegnaj się z kolegami, a ja powiem twojej wychowawczyni, że cię zabieram.
Chłopiec pokiwał energicznie głową i podbiegł do miejsca, w którym dzieci zostawiły swoje rzeczy. Z oddali mężczyzna widział, jak wnuk żegna się jeszcze z innymi chłopcami, wykonując jakieś ich pożegnalne gesty, i uśmiechnął się pod nosem, po czym odwrócił do nauczycielki, która właśnie do niego podeszła.
– Dzień dobry, panie Antoni. Dziś też odbiera pan Franka? – zapytała pogodnie.
– Tak, Marysia ma sporo pracy i mogłaby nie zdążyć – odpowiedział.
– Jak dobrze, że ma w panu takie wsparcie. Zresztą, Franek uwielbia z panem przebywać, wciąż tylko opowiada o tym, jak spędzacie czas w domu.
– Doprawdy? – zaśmiał się Antoni. – Chyba tylko do czasu, aż nie każę mu odrabiać lekcji.
– Jak każde dziecko – odparła rozbawiona kobieta. – Ale akurat Franka muszę pochwalić, to bardzo mądry chłopiec, zwłaszcza jak na swój wiek. Zadania matematyczne rozwiązuje najszybciej i najlepiej ze wszystkich dzieci w klasie. Musicie dużo ćwiczyć w domu.
– Tak, rachunki to on akurat ma we krwi… – Antoni się zadumał.
W tej samej chwili Franek podbiegł do nich, grzecznie pożegnał się z wychowawczynią i obaj z dziadkiem ruszyli w stronę wyjścia z parku. Antoni dopytywał, jak małemu minął dzień w szkole, napomknął, że pani bardzo go pochwaliła, a chłopiec skromnie przyznał, że po prostu lubi matematykę i nie czuje się geniuszem. Dziadek zaśmiał się wtedy pod nosem. Franek często zachowywał się zbyt dorośle jak na swój wiek, swoimi uwagami czy przemyśleniami zaskakiwał zarówno Antoniego, jak i swoją mamę. Skąd wynikała ta jego dojrzałość? Trudno było stwierdzić. Taki już miał charakter, a może po prostu okoliczności nieco wpłynęły na to, że w pewnych sprawach musiał zwyczajnie szybciej dojrzeć.
– Dziadku, a może… – zaczął niepewnie chłopiec, gdy wychodzili właśnie na główną ulicę.
Antoni tylko uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, co oznacza ten niby nieśmiały, ale celowo dobrany ton. Mały bywał świetnym manipulatorem i doskonale wiedział, że akurat z dziadkiem mógł sobie pozwolić na niemal wszystkie chwyty. Był jego oczkiem w głowie, a Antoni rzadko kiedy czegokolwiek mu odmawiał.
– Rurki z kremem? – zapytał wprost, spoglądając na chłopca.
– I lody truskawkowe. W tej naszej cukierni. – Malec się wyszczerzył.
– O nie, mój drogi, to nie jest pora na lody. Jeszcze się rozchorujesz i mama będzie na mnie zła. Już zapomniałeś o ostatnim zapaleniu gardła, jak dałem ci się namówić?
– Ale…
– Żadnego „ale”. Na rurki z kremem mogę cię zabrać, ale żadnych lodów.
– No dobrze… – westchnął tylko, po czym spuścił głowę.
Antoni był pewien, że zobaczył cień przebiegłego uśmiechu na twarzy Franka. No tak, poprosił o więcej, by ugrać to, na czym najbardziej mu zależało – rurki. A Antoni znów dał się nabrać na te jego sztuczki. Albo może po prostu mu na to pozwolił. Sam się uśmiechnął, po czym obaj ruszyli w stronę cukierni, do której często zaglądali w drodze ze szkoły.
Kiedy w końcu dotarli do kawiarni, upewniwszy się jeszcze, że Franek zjadł obiad w stołówce szkolnej, Antoni zamówił ulubione słodycze wnuka, prosząc jeszcze o dwie rurki na wynos, by zabrać je dla swojej córki. Często jej pomagał, odbierając Franka z przedszkola, a teraz ze szkoły. Wcale mu to zresztą nie przeszkadzało, bo uwielbiał swojego wnuka, a czas z nim spędzany zawsze upływał nad wyraz szybko. Poza tym jako dziadek kochał Franka nad życie, to było więc naturalne, że z przyjemnością spędzał z nim czas. Zwłaszcza że dzieci drugiej córki widywał sporadycznie, na święta, i to też nie co roku. Basia ze swoją rodziną mieszkała na stałe w Stanach, gdzie wyjechała z mężem zaraz po ślubie. Od tamtego czasu kontakt znacząco im się rozluźnił. Antoni żałował, że nie ma ich bliżej siebie, ale przecież nie mógł wpływać na życie i decyzje swoich dzieci.
– Dziadku? – zapytał nagle Franek. – Moglibyśmy pójść dzisiaj w jeszcze jedno miejsce?
– Dokąd?
Franek oblizał usta, po czym odłożył na chwilę rurkę z kremem na talerzyk.
– Do sklepu z zabawkami.
– Mój drogi, myślę, że to nie jest dobry pomysł. Po pierwsze, masz tyle zabawek, że nawet wszystkimi się nie bawisz, a po drugie, twoja mama nie byłaby zachwycona, gdybym znowu ci coś kupił, i to ja dostałbym po głowie.
– Tak, ale…
– Kawalerze, do tego mnie nie przekonasz. Poza tym zbliżają się mikołajki i święta, w najbliższym czasie czeka cię sporo prezentów.
– Dziadku, ale…
– Nie słucham już twoich argumentów. Najpierw zrób rekonesans w swoich szafkach i zobacz, ile tego już masz, a ile jeszcze w oryginalnych pudełkach.
Franek westchnął tylko, po czym smutno spuścił głowę, kiwając nią delikatnie. Antoni uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że jeszcze kilka chwil i pewnie by się złamał, zwłaszcza gdyby Franek spojrzał na niego tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami.
Kiedy Franek zjadł słodkości i wypił gorącą czekoladę, dziadek zakomenderował, że czas zbierać się do domu, tym bardziej że chłopiec miał jeszcze pracę domową do odrobienia.
– Dziadku, tylko dwie karty pracy. I to z matematyki. Bez problemu sobie z nimi poradzę.
Antoni nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Uśmiechnął się tylko pod nosem. Był dumny z tego małego mężczyzny, tak rezolutnego i dorosłego jak na swój wiek. W drodze do domu słuchał z uśmiechem na twarzy, jak malec opowiadał o dniu w szkole, o kolegach, o tym, że w przyszłym tygodniu razem z klasą wybierają się na przedstawienie do teatru, i o tym, że prawie wszyscy jego koledzy planują pojechać z rodzicami na łyżwy po świętach. I choć przytakiwał żywo zainteresowany wszystkimi opowieściami, raz po raz odpływał w zamyśleniu. Był wdzięczny za tak wspaniałą rodzinę, żałował tylko, że jego żona, Janeczka, nie dożyła chwili, w której mogłaby poznać najmłodszego wnuka. Na chwilę smutek ogarnął jego serce, gdy powróciły wspomnienia związane z babcią Franka. Była ukochaną żoną Antoniego i wspaniałą matką dla jego córek, ale odeszła zbyt wcześnie. Dziesięć lat temu pokonała ją choroba i choć minęło już tak dużo czasu, Antoni wciąż bywał potwornie zły na los, że zabrał mu bratnią duszę tak szybko. Wtedy jednak wracało do niego odczucie, że dzieci i wnuki, a zwłaszcza ten mały gagatek, z którym spędzał teraz niemal każdy dzień, byli swego rodzaju wynagrodzeniem za tamtą stratę.
– Dziadku! – powiedział lekko oburzony Franek i zatrzymał się na chwilę.
– Słucham cię.
– No właśnie nie słuchasz! Pytałem, czy moglibyśmy, oczywiście gdy odrobię lekcje, pograć dziś znowu w szachy.
– Jeśli tylko odrobisz lekcje, to jak najbardziej – odpowiedział Antoni, rozpogadzając się po tej chwili zamyślenia.
Szachy były akurat taką rozrywką, której nigdy Frankowi nie ograniczał, a wręcz cieszył się, że chłopiec często wybierał właśnie tę grę zamiast komputera czy telefonu. Nie oznaczało to oczywiście, że z tamtych rozrywek zupełnie rezygnował, bo w tych czasach było absolutnie normalne, że dzieci organizowały sobie wolny czas i przestrzeń zabawy wokół ekranów, niemniej Franek, ku zadowoleniu dziadka, miał też mnóstwo innych zainteresowań.
Kiedy dotarli w końcu do kamienicy, w której mieszkał Antoni, przed wejściem spotkali panią Irenkę. Mężczyzna od lat utrzymywał bardzo dobre relacje ze swoją sąsiadką, traktował ją jak przyjaciółkę lub siostrę, zawsze mógł z nią porozmawiać, gdy doskwierała mu samotność. Ona zresztą też była wdową, kilka lat temu zmarł jej mąż Józef, z którym to Antoni grywał popołudniami w szachy.
– Witam panów! – zaczęła serdecznie, gdy tylko podeszli do niej. – Wracacie ze szkoły?
– Z cukierni – odpowiedział zgodnie z prawdą Franek.
Pani Irenka popatrzyła zaskoczona na Antoniego.
– Nie zdradź mnie przed Marysią. Ale sama wiesz, że temu kawalerowi ciężko się odmawia – odpowiedział i potargał włosy malcowi.
– A ten mały kawaler chyba to wykorzystuje. – Rozbawiona sąsiadka pogroziła palcem. – Idę teraz na zakupy, bo mi się Konrad zapowiedział, a ja nawet nie mam ciastek, żeby go do kawy poczęstować, ale jak wrócę, to przyniosę wam kilka naleśników, robiłam dzisiaj na obiad i pomyślałam, że usmażę więcej dla was – dodała z uśmiechem.
– Dziękujemy ci, Irenko – odpowiedział Antoni. – Konrad to ten twój najstarszy wnuk?
– Tak, syn Ewuni.
– To miłe, że cię odwiedza. Ostatnio chyba częściej masz gości?
– Faktycznie, jakoś zaczęły mnie te wnuki i dzieci odwiedzać. Mam wrażenie, że to po tym moim ostatnim pobycie w szpitalu ustalili sobie jakiś grafik i zmieniają przy mnie wartę. – Kobieta zaśmiała się.
– To bardzo miłe z ich strony, martwią się o ciebie.
– Z jednej strony tak, ale z drugiej mam wrażenie, że zaczynają trzymać mnie pod kloszem i kontrolować. A ja się już bardzo dobrze czuję!
– Mimo wszystko z sercem nie ma żartów. A lekarz sam kazał ci się mieć na baczności po tej arytmii i zagrożeniu stanem przedzawałowym.
– Lekarze to się teraz doszukują. – Machnęła ręką. – A ja się już bardzo dobrze czuję. Ale narzekać nie będę, bo to faktycznie miło, że w końcu o mnie pomyśleli. Szkoda tylko, że musiałam trafić do szpitala, żeby tak się stało.
– Irenko, prawda jest taka, że nasze dzieci mają już swoje życie i swoje problemy. – Antoni westchnął, a sąsiadka tylko mu potaknęła.
Chwilę później pożegnali się, a Antoni z Frankiem weszli w końcu do kamienicy. Kiedy rozebrali się w przedpokoju z kurtek, Franek, dotąd zamyślony, zapytał:
– Dziadku, a co to jest arytmia i stan przedzawałowy?
Antoni tylko zamrugał oczami, po czym odpowiedział nieco zmieszany.
– To są poważne problemy z sercem, Franiu. Jak zresztą sam słyszałeś, pani Irenka trafiła przez nie do szpitala.
– I człowiek może przez to umrzeć?
– O to musiałbyś pytać lekarza, ale to na pewno bardzo groźne dla zdrowia.
– Dziadku, a skąd się to bierze?
Antoni znów na chwilę się zamyślił. Nie wiedział, co do końca miałby odpowiedzieć wnukowi, bo terminy medyczne wydały mu się zbyt przytłaczające.
– Wiesz, przyczyną mogą być choroby, stres, zmęczenie… Może nawet smutek. No i pewnie wiek. Dlaczego o to pytasz?
– Myślisz, że pani Irenka to miała, bo jest sama, stara i nikt się nią na co dzień nie opiekuje? Czy tak się dzieje ze starymi ludźmi?
Tym razem Antoni wybuchł śmiechem. Cóż, Franek całkiem logicznie podszedł do problemu i bardzo prosto go rozwiązał. Był jednak jeszcze dzieckiem i kilku elementów niezbędnej wiedzy mu brakowało. Antoni jednak nie chciał wprowadzać go w drastyczne szczegóły schorzeń serca, dlatego odpowiedział rozbawiony:
– Poniekąd może tak być, ale podejrzewam, że składa się na to wiele czynników. Niemniej, jak sam widziałeś, pani Irenka wyszła z tego cało, a teraz ma większą opiekę i zdecydowanie lepiej się czuje. Nawet usmażyła dzisiaj naleśniki.
– Dziadku, nie chciałbym, żebyś trafił do szpitala z tego samego powodu – powiedział smutno Franek.
– Ale o czym ty mówisz? – Antoni zauważył przejętą twarz chłopca, więc kucnął przed nim i spokojnym głosem powiedział: – Zaręczam ci, że moje serce bije jak dzwon!
– No tak, ale… ty też jesteś stary, samotny i na co dzień nikt z tobą nie mieszka. – Franek wzruszył ramionami.
– Bardzo ci dziękuję, młody człowieku, za takie podsumowanie – powiedział z udawanym oburzeniem dziadek, po czym dodał: – Ale chyba zapomniałeś o tym, że mam ciebie oraz mamę i praktycznie codziennie się z wami widuję. Nie jestem więc sam.
– No niby tak… Ale…
– I wcale nie jestem taki stary. Jestem młodszy od Irenki! – dodał szybko.
Franek w końcu się uśmiechnął. Antoni pogładził go po włosach i wstał powoli, starając się nie pokazać chłopcu, jak bardzo zabolały go wtedy stawy, a przed oczami pojawiły się mroczki. Zaśmiał się jeszcze pod nosem i pokręcił głową, po czym wskazał chłopcu stół w salonie, przy którym ten zwykle odrabiał lekcje.
– Wiesz, dziadku, tak sobie pomyślałem… – odezwał się jeszcze Franek. – Może ty i pani Irenka powinniście zamieszkać razem? Przynajmniej nie bylibyście na co dzień sami, byłoby wam raźniej i opiekowalibyście się sobą. Bo młodsi już nie będziecie.
Antoni znów się roześmiał, po czym polecił Frankowi zabrać się do lekcji, zamiast snuć intrygi. Franek chciał dopytać, dlaczego dziadek nie chce rozważyć tej opcji, Antoni jednak ostrym spojrzeniem uciął dyskusję. Nie chciał drążyć tego tematu. Po pierwsze, uznał pomysł Franka za absolutnie niedorzeczną gadaninę dziecka, które jeszcze nie orientowało się zbytnio w relacjach międzyludzkich, a po drugie… Już raz przeżył pomysł sąsiadek z trzeciego piętra swatania go z Ireną i nie miał ochoty nawet myślami wracać do takich pomysłów. Nawet jeśli pochodziły od zupełnie nieświadomego niczego dziecka.