Bez cukru da się żyć, czyli ketoza po mojemu - ebook
Bez cukru da się żyć, czyli ketoza po mojemu - ebook
Jeśli ciągle słyszysz: „Dieta keto jest nudna i wyklucza naprawdę pyszne składniki. Nie da się smacznie jeść bez cukru. Dieta ketogeniczna jest tłusta i ciężka”, to potrzymaj mi awokado!
Napisałam tę książkę, by opowiedzieć ci o moim doświadczeniu i wspaniałej zmianie stylu życia, a także po to, żeby obalić te mity. Dieta ketogeniczna to nie wyrok – to wspaniała przygoda i nowa jakość życia. Daj się przekonać, że można zrobić kilka wersji panierki do schabowego, kanapki niekoniecznie muszą być z chleba, a cukier da się zastąpić innymi, równie słodkimi składnikami. Opowiem ci moją historię, podzielę się doświadczeniem i zaproponuję dania, które nieźle cię zaskoczą. Zaufaj mi, a na pewno się nie zawiedziesz!
KASIA PUŁAWSKA urodziła się i mieszka w Białymstoku. Kiedyś marzyła o pracy z trudną młodzieżą i dlatego studiowała pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą. Jednak jej życie zawodowe potoczyło się zupełnie inaczej: zaczęła pracę w korporacji, ale kiedy urodziła dwójkę dzieci, rzuciła ją, by całkowicie oddać się nowej roli – została mamą na cały etat. Od kilku lat stosuje dietę ketogeniczną i motywuje innych do życia bez cukru oraz zmiany nawyków na takie, które zapewniają zdrowie. Prowadzi na Instagramie profil @onaciaglegotuje. Jej pracowitość i konsekwencja sprawiły, że ma ponad 200 000 obserwujących. W 2022 roku została wyróżniona w rankingu blogerów See Bloggers w kategorii odkrycie roku.
Bez cukru da się żyć, i to w wielkim stylu. Oto bardzo potrzebny głos rozsądku: holistyczne podejście do diety, skupiające się na utrzymaniu zdrowia i pozostaniu w zgodzie z samym sobą, a nie tylko na walce z kilogramami. Kasia pokazuje, że eliminacje pokarmowe nie muszą oznaczać nudy. Wręcz przeciwnie – mobilizują do szukania rozwiązań, by komponować pyszne i bogate w składniki odżywcze posiłki, aby cieszyć się doskonałym samopoczuciem i codziennie witać nowy dzień z energią i uśmiechem na twarzy.
Solvita, @ketobulka
Szczerze i bez owijania w bawełnę – tak Kasia pisze o diecie ketogenicznej. Jeśli nie chcesz popełniać żywieniowych błędów, chcesz być pełna energii, dalej jeść słodycze i być zdrowa, ta książka jest właśnie dla ciebie! Dzięki niej zaczniesz zdrowo się odżywiać oraz nabierzesz szacunku do swojego organizmu.
Agnieszka Dzieniszewska, blogerka
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-739-5 |
Rozmiar pliku: | 46 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jejciu... (tak, wiem, w ten sposób nie powinno się zaczynać zdania, a co dopiero książki, ale w tym przypadku inaczej się nie da), ileż pytań pojawia się na starcie ketozy! O wszystko i w związku ze wszystkim. Ale trudno się temu dziwić.
Dobrze pamiętam swój pierwszy dzień. Cukru nie jadłam od 2016 roku, więc ogólnie pojęte zdrowe nawyki żywieniowe nie były mi obce. Postanowiłam wystartować z dietą ketogeniczną praktycznie od razu – z dietą, która opierać się przecież miała na tym, co już wdrożyłam: na redukcji spożycia cukru. I proszę – surówką na śniadanie zrąbałam całe makro dnia. Jak to możliwe? Ano tak, że przewaliłam swoją dopuszczalną dzienną pulę węglowodanów. Do porcji jajecznicy dorzuciłam posiekaną marchew, jabłko i pekińską. Warzywa, błonnik – myślałam, że to podstawa zbilansowanej diety. Może jakiejś tak, ale – jak widać – nie keto (dopiero potem się okazało, że wcale nie byłam w błędzie, a przynajmniej nie do końca). Okej, czyli zero węgli. Chyba zaczynam rozumieć!
Tak mi się jednak tylko wydawało, bo... za kilka dni zaliczyłam kolejną wtopę. Tym razem nie śniadaniową, a obiadową. Ugotowałam sobie... konjac. Tak strasznie chciało mi się makaronu, a tu proszę – magiczny, prawie bezkaloryczny i bezwęglowodanowy produkt na wyciągnięcie ręki (albo portfela). Uznałam go za takie dobre zastępstwo. Po otwarciu opakowania śmierdział jak ryba, po ugotowaniu smakował jak kabel. Ledwo przełknęłam. Nie zauważyłam, że na sitku została jedna nitka. Sitko wylądowało w zmywarce, gdzie kąpało się w 70 stopniach przez dwie godziny. Nitka została dokładnie tam, gdzie była. No kabel jak nic. I znów pomyłka. Bo trzeba było po prostu nauczyć się ten spożywczy kabel odpowiednio przyrządzać.
Na początku prócz wtop miałam również mnóstwo obaw. Byłam pewna, że dieta keto jest naprawdę nudna. Szybko się jednak okazało, że budowanie jadłospisów sprawia mi ogromną frajdę. Wprowadzając keto w życie, zdołałam zredukować niekorzystne nawyki, a zamiast nich wypracowałam sporo nowych, powszechnie uznawanych za zdrowe. I zostały one ze mną do dziś. Bo sprawiają, że nareszcie tryskam energią.
Zauważyłam też pewne prawidłowości.
Dieta ketogeniczna kojarzona jest z konkretnymi produktami, które nie za bardzo mi kiedykolwiek smakowały. Im bardziej chciałam je mimo wszystko wprowadzić do swojego menu, tym bardziej mnie od nich za każdym razem odrzucało. Serio. Prawdziwy odrzut. Nie mogłam patrzeć na smalec, tłuste części mięs wieprzowych. Myślałam, że się porzygam, jak czułam golonkę czy flaki. Taki był mój start.
Postanowiłam więc poszukać zamienników o tym samym rozkładzie makro. Pierwszy miesiąc ketozy spędziłam jako keto wege. Lajtowo, co do mnie pasuje. Keto delikates. Jadłam jajka i ryby, owoce morza, omijałam mięso. Po miesiącu zdarzył się cud – moje upodobania całkiem się zmieniły! Nie wiem, jak to się stało – produkty pochodzenia zwierzęcego nagle zaczęły mi po prostu smakować. Pewnego dnia po siłowni szukałam czegoś na potreningowy posiłek, a w sklepie, w którym akurat robiłam zakupy, wybór ryb był średni, więc zaczęłam narzekać. Moja znajoma, Gosia, zapytała mnie wtedy, dlaczego właściwie nie kupię sobie boczku do jajecznicy. Eee, w sumie to nie wiem – przyznałam szczerze. Kupiłam. Usmażyłam. Ojeeeeejeju! Jak mi posmakowało! Wędzony boczek. Wciąż wolę ryby i wege zamienniki, ale stekiem well done nie pogardzę.
Tak, można być keto i jeść jak delikates. Kolorowo. Jest wiele scenariuszy, nie ma jednej uniwersalnej recepty. I właśnie to chcę w tej książce udowodnić, a właściwie zainspirować cię do podjęcia wyzwania, do odrzucenia uprzedzeń i strachu.
Zatem jeśli:
- chcesz (lub musisz – ze względu na rozmaite schorzenia czy konieczność eliminacji) zdrowo (oraz, co udowodnię, pysznie i różnorodnie) się odżywiać,
- chcesz załapać, o co chodzi w diecie keto, by została z tobą na dłużej,
- chcesz po prostu spróbować, sprawdzić, czy możesz być na keto (a przy okazji zrzucić parę zbędnych kilogramów),
- chcesz całkiem odmienić swoją żywieniową codzienność, mieć więcej energii i cieszyć się każdym dniem,
- to właśnie dla ciebie jest ta książka!
Wszystkie przykłady, rady i inspiracje, które się w niej znajdują, pochodzą z mojego własnego doświadczenia – nie ukrywam tego, co poszło źle, i nie boję się wyrażać swojego zdania. Głośno i wyraźnie obalam mity związane z dietą ketogeniczną.
Bo tu nie chodzi tak naprawdę o przejście na dietę, ale o zdrowe nawyki. Brzmi tandetnie? Trudno. Jeśli jednak dasz mi szansę, obiecuję, że się nie zawiedziesz. I jestem pewna, że kilka (a nawet kilkanaście razy) nieźle cię zaskoczę.
Czy będę cię namawiać do diety ketogenicznej? Nie, bo dieta ketogeniczna wcale nie jest dla wszystkich (zdecydowanie odradzam ją cukrzykom, nadciśnieniowcom i kobietom karmiącym – bez wcześniejszej konsultacji z lekarzem!). Namawiam jednak do zainteresowania się, czy to, co wkładasz do koszyka w sklepie, nie składa się z całej tablicy Mendelejewa. Udowodnię ci, że bez cukru da się żyć, ale twojemu życiu wcale nie zabraknie lukru – ważne, by miał on odpowiednią postać (czyli... bez cukru )
Na diecie keto jestem już od trzech lat i do tej pory mi się nie znudziła – przeciwnie. A odkąd jestem ketogeniczna, wszyscy postrzegają mnie jako pozytywną osobę, która ma w sobie mnóstwo siły i witalności.
Ta książka jest dla tych, którzy chcą zrobić pierwszy krok. Ma być impulsem do zdrowej zmiany – jeśli nie radykalnej, jaką bez wątpienia jest przejście na ketozę, to do małej, takiej jak choćby odrzucenie cukru, dbałość o to, co się je, oraz czytanie etykiet ze zrozumieniem i chwila refleksji przed posiłkiem. To książka dla wszystkich, którzy chcą się dowiedzieć, co zrobić, by mieć energię. By wstawać i cieszyć się życiem, a nie zastanawiać się, czemu mimo przespanych ośmiu godzin wciąż czuje się zmęczenie.
Chcesz wiedzieć, jak mi się udało, jak wytrzymałam i nie zwariowałam? Zdradzę ci już teraz, na samym początku, że unikałam skrajności. Jak zapewne wiesz, dieta ketogeniczna to nic innego jak zastąpienie w diecie węglowodanów tłuszczami, by przejść w tak zwany stan ketozy. Organizm zaczyna wtedy pozyskiwać energię z własnej tkanki tłuszczowej – to ona staje się głównym paliwem energetycznym dla ciała. Mówiąc inaczej: jesz tłuszcz, spalasz tłuszcz. Tylko że tak działają ci skrajni, którzy przeczytali opisy diety w internecie. Rzeczywiście, na keto spożywa się ogromną ilość tłuszczów, ale pojawiają się też pewne ilości węglowodanów i umiarkowane białka. Dlatego właśnie w moim codziennym menu znajdują się produkty uchodzące powszechnie (zwłaszcza według wujka Google) za nieketogeniczne, takie jak burak czy jabłko. I dobrze mi z tym! Ale przeszłam długą drogę, zanim udało mi się keto zrozumieć, ogarnąć po swojemu i do siebie dopasować – bez sztywnych zasad, norm, wiecznych zakazów, nakazów i restrykcji.
Co więcej, to właśnie dzięki takiemu podejściu zbudowałam elastyczność metaboliczną – stałam się hybrydą, która może żonglować paliwem energetycznym. I teraz powiem ci, co masz zrobić, by tobie też się udało.
To co? Zaczynamy?Startujemy – czyli ja i adaptacja do keto
„Umiem żyć bez chlebka!” Nic bardziej mylnego...
Zawsze bardzo lubiłam węglowodany. Jak już jednak wspomniałam, od 2016 roku nie jadłam cukru, więc wiedziałam, jak go zastąpić. Starałam się wyeliminować z codziennego jadłospisu również białe pieczywo oraz ziemniaki, lecz moje dotychczasowe posiłki i tak były bogate w różnego rodzaju kasze i makarony bezglutenowe.
Od początku swojego życia utrwalamy pewne schematy. Pomyśl: budzisz się, po czym jesz na śniadanie idealnie usmażone jajko sadzone z rozpływającym się żółtkiem. To żółtko dojadasz, dokładnie wycierając pieczywem cały talerz. Pieczywem zagryzasz również surówkę. Nabijasz na widelec kawałek urwanej bułeczki i starasz się tak przelecieć nim całą michę, niemal wylizać resztki sosu. Do zera, poezja smaku. I teraz to ukochane śniadanie jesz z brakującym elementem układanki. Czujesz ten brak – ale to nie dlatego, że musisz koniecznie zjeść węglowodany, tylko masz już swoje przyzwyczajenia. Śniadaniową rutynę.
Inny przykład. Idziesz na kolację z ekipą z pracy. Wyobraź to sobie: wszyscy zamawiają rarytasy, ty też się więc szarpniesz na coś pysznego. Strzał pada na... krewetki w sosie czosnkowym. Z chili. Obsługa kładzie ci do tego na talerzu świeżutką czosnkową bagietkę pachnącą bardziej niż krewetki. I czujesz smutek. Po pierwsze mało, oj, bardzo mało tych krewetek z sosem bez chleba, po drugie ten chlebek jest taki świeży i tak pięknie pachnie. No i obsługa nie wie, że jesteś na keto, więc musisz wymyślić, jak zjeść sos. Nie będziesz wcierać go w bułkę. Teraz już wiem, że wystarczy poprosić o łyżkę, a sytość zapewnić sobie dodatkową porcją smakowej oliwy dostępnej w lokalu. Wcześniej jednak, na starcie, było to dla mnie trudne do ogarnięcia. Szczególnie mając na uwadze względy społeczne, wiesz, takie jak próba niezabicia koleżanki chrupiącej przy tobie świeżą bułeczkę.
Tak, brakowało mi węglowodanów. I to bardzo.
Kryzysowy moment – czas na przemyślenia
Ale żeby nie było! Z chlebka nie zrezygnowałam z dnia na dzień. Proces adaptacji do ketozy trwa. Zazwyczaj od czterech do sześciu tygodni. W tym czasie redukowałam węglowodany do 20 g dziennie, a zawartość białka w posiłkach zmniejszałam o jakieś 1–1,5 g na każdy kilogram mojej masy. Czemu? To proste. Bo wątroba musi się przyzwyczaić do spożywania głównie tłuszczu, inaczej może się to skończyć kiepsko. (Uczucie ciężkości to pikuś, ale wysypka i biegunka tłuszczowa? Nie polecam!).
Z początku więc, na etapie adaptacji, źle się czułam, bolał mnie brzuch po olejku MCT (to taki suplement dla sportowców i tych na keto), a nawet po awokado. Wtedy uświadomiłam sobie, że ustawiłam zbyt duży deficyt kaloryczny (błędem było to, że w ogóle go ustawiłam, adaptacja jest od adaptacji, a nie od redukcji!). Do tego mało spałam, bo jako mama przyjęłam niekończące się zarwane noce wraz z dobrodziejstwem inwentarza. Jak nie jedno się budziło, to drugie. Popełniałam więc klasyczne błędy, ale mimo to byłam megazaangażowana, miałam megamotywację. Jeśli się zaprzesz, to z pewnością sketonizujesz sobie dosłownie wszystko: makaron, ziemniaki, pizzę, lody, ptasie mleczko, wszystko. I te zastępcze produkty smakowały mi tak bardzo, że nie potrzebowałam oryginałów. Byłam również zmotywowana do liczenia kalorii i planowania posiłków na kolejny dzień. Gotowałam i przygotowywałam odpowiednie porcje – byłam zmęczona, ale co tam.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_