Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez pardonu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Bez pardonu - ebook

Przebieg wojny zawsze jest wielką niewiadomą.

Tym razem Andrzej Kamiński ma okazję sprawdzić się w konflikcie pomiędzy Etiopią a Erytreą, nie tylko jako pilot myśliwca, ale i współwłaściciel firmy kontraktorskiej, w której realizuje swoją największą pasję – latanie. Polak po raz kolejny udowadnia, że efekt walki pilota myśliwskiego zależy nie tylko od jego umiejętności, ale także od tzw. szóstego zmysłu, który nierzadko decyduje o życiu lub śmierci.

Na tle bitew powietrznych toczy się rywalizacja między pilotami. Jak się jednak okazuje, nieoczekiwanie najlepszy może okazać się wróg, a zwycięstwo nie zawsze polega na jego wyeliminowaniu…

Bez pardonu to pasjonująca opowieść o mechanizmach wojny powietrznej i o tym, co najważniejsze – o instynkcie, który sprawdza się nie tylko w walce.

 

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66955-24-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 2

-------------------- --------------------------------------------------------------
Miejsce: 10 km na wschód od wioski Badme, granica etiopsko-erytrejska
Data: 01.07.2014
Czas lokalny: 06.05
Współrzędne: N 14°43’, E 38°1’
Wysokość względna: 2700 stóp
-------------------- --------------------------------------------------------------

Na­past­ni­cy umy­ka­li na pó­łnoc­ny wschód. Ka­mi­ński wi­dział ich ma­szy­ny – dwa sza­re punk­ci­ki prze­su­wa­jące się na tle rdza­wej zie­mi. Pędzi­li, jak­by od tego za­le­ża­ło ich ży­cie. Nie my­li­li się.

Szan­se na uciecz­kę mie­li ni­kłe. Su-22 Fit­ter nie był w sta­nie prze­ła­mać ba­rie­ry dźwi­ęku, a F-16 na­jem­ni­ków już w tej chwi­li le­cia­ły z pręd­ko­ścią je­den i dwie dzie­si­ąte ma­cha. Przy tej wy­so­ko­ści było to nie­mal ty­si­ąc czte­ry­sta ki­lo­me­trów na go­dzi­nę pręd­ko­ści na­ziem­nej. Na­wet bio­rąc pod uwa­gę znacz­ną od­le­gło­ść mi­ędzy zwie­rzy­ną a po­ści­giem, Po­lak sza­co­wał, że do­pad­ną Fit­te­ry w ci­ągu na­stęp­nych sze­śćdzie­si­ęciu se­kund.

Po­ja­wie­nie się Su-22 było pew­nym za­sko­cze­niem. Od po­nad dwóch ty­go­dni ro­syj­scy na­jem­ni­cy ze Spar­ta­ku­sa nie da­wa­li zna­ku ży­cia. Ka­mi­ński uwa­żał, że po ci­ężkich ba­tach, ja­kie do­sta­li od my­śliw­ców Air­Sec, Ro­sja­nie po pro­stu zwi­nęli ma­nat­ki i wró­ci­li do So­ma­lii. Oka­za­ło się jed­nak, że się my­lił. Tuż przed świ­tem para Su-22 za­ata­ko­wa­ła kon­wój z za­opa­trze­niem dla jed­no­stek fron­to­wych. Za­nim nad­ci­ągnęła po­spiesz­nie po­de­rwa­na po­moc z Air­spa­ce Se­cu­ri­ty, z ko­lum­ny po­jaz­dów zo­sta­ły tyl­ko pło­nące szcząt­ki.

Wy­gląda­ło jed­nak na to, że Ro­sja­nie zbyt dłu­go za­ba­wi­li nad po­lem wal­ki. Za­miast szyb­ko uciec po uniesz­ko­dli­wie­niu celu, zmar­no­wa­li ład­nych kil­ka mi­nut na ostrze­li­wa­nie nie­do­bit­ków. Te­raz mie­li za­pła­cić za swo­ją nie­roz­sąd­ną żądzę krwi.

Ro­sja­nie pędzi­li tak szyb­ko, na ile po­zwa­la­ły im sa­mo­lo­ty, a jed­nak od­le­gło­ść zmniej­sza­ła się z ka­żdą se­kun­dą. Ka­mi­ński w du­chu przy­go­to­wy­wał się do wal­ki. Ser­ce wa­li­ło mu jak mło­tem, ad­re­na­li­na nie­mal od­bie­ra­ła zdol­no­ść trze­źwe­go my­śle­nia. Upo­rczy­wa myśl nie da­wa­ła się wy­rzu­cić z gło­wy: miał przed sobą dwa śmiesz­nie ła­twe cele. Gdy­by je znisz­czył, zo­sta­łby asem. Taka oka­zja mo­gła się już nie po­wtó­rzyć. Pa­mi­ętał sło­wa Fle­min­ga o nie­bez­pie­cze­ństwie zwi­ąza­nym z tą ry­wa­li­za­cją, lecz nie po­tra­fił po­wstrzy­mać pod­nie­ce­nia.

F-16 po­wo­li za­częły wcho­dzić w za­si­ęg strza­łu z AIM-9. Prze­ciw­ni­cy mu­sie­li to za­uwa­żyć. Naj­pierw je­den, po­tem dru­gi Su-22 sze­ro­ką becz­ką sto­czył się w stro­nę zie­mi, ko­ńcząc ma­newr tuż nad jej po­wierzch­nią, we­wnątrz stro­mej do­li­ny wy­schni­ętej rze­ki. Ka­mi­ński był pe­łen po­dzi­wu dla pre­cy­zji pi­lo­tów. Wy­rów­na­li przy oko­ło czte­rech me­trach wy­so­ko­ści, tak ni­sko, że z zie­mi wzbił się tu­man rdza­we­go pyłu. Strzał z Si­de­win­de­ra stał się te­raz pro­ble­ma­tycz­ny. Ska­ły na kra­wędzi do­li­ny co chwi­la za­sła­nia­ły cele, zry­wa­jąc kon­takt. Gło­wi­ce ra­kiet z en­tu­zja­stycz­ne­go, pe­łne­go pod­nie­ce­nia, pul­su­jące­go pi­sku prze­cho­dzi­ły na ni­ższy ton, pe­łen za­wo­du i smut­ku, gdy tra­ci­ły z oczu cel.

Su-22 nie mo­gły jed­nak uciec. Wla­tu­jąc w do­li­nę, sta­wa­ły się jesz­cze ła­twiej­sze do do­go­nie­nia. Ka­mi­ński od­bił lek­ko w lewo, by ści­ąć łuk ko­ry­ta rze­ki i zy­skać kil­ka cen­nych se­kund. Na­ło­żył ce­low­nik dzia­łka w miej­sce, w któ­rym za chwi­lę mie­li po­ja­wić się wy­la­tu­jący zza za­krętu Ro­sja­nie, i za­ma­rł w ocze­ki­wa­niu.

Wła­śnie wte­dy ogar­nęła go fala nie­po­ko­ju. Nie po­tra­fił roz­po­znać jego źró­dła. Był sku­pio­ny na ce­low­ni­ku dzia­łka i ocze­ki­wa­niu na po­ja­wie­nie się celu. Dra­żni­ła go myśl, że coś go roz­pra­sza w tak istot­nym mo­men­cie. Z nie­wia­do­me­go po­wo­du gdzieś na skra­ju świa­do­mo­ści krąży­ło mu po gło­wie pew­ne na­zwi­sko. Re­ade Til­ley. Re­ade Til­ley. Re­ade Til­ley. Nie­po­kój nie ustępo­wał.

– Co­bra, sta­tus – rzu­cił szyb­ko.

– Pi­ra­te, wszyst­ko gra – pa­dła od­po­wie­dź.

Ka­mi­ński po­wi­nien się uspo­ko­ić, jed­nak Re­ade Til­ley nie chciał wy­le­cieć mu z gło­wy. Coś było nie tak. Cho­dzi­ło o ton gło­su Ne­di­vie­go. Był wy­mu­szo­ny, śmier­tel­nie po­wa­żny, sku­pio­ny. Do­pie­ro po chwi­li Ka­mi­ński zo­rien­to­wał się, co to ozna­cza. Tar­gnęła nim fala ad­re­na­li­ny.

Set­ka na wpół ufor­mo­wa­nych my­śli prze­mknęła mu w ułam­ku se­kun­dy przez gło­wę. Re­ade Til­ley… Ne­di­vi skon­cen­tro­wa­ny… Ce­lu­je… Re­ade Til­ley… Ob­ser­wa­cja… Ła­twy cel… Zbyt ła­twy… Re­ade Til­ley… Za­cząt­ki my­śli nie mia­ły sen­su, ale ze­bra­ne wszyst­kie ra­zem wy­sła­ły do świa­do­mo­ści Ka­mi­ńskie­go je­den, wspól­ny sy­gnał. Pu­łap­ka!

– Od­bij!!! – ryk­nął ile sił w płu­cach.

Szarp­nął za ste­ry z ca­łych sił. Sa­mo­lot wy­rwał w górę i w pra­wo, jesz­cze za­nim pi­lot za­ko­ńczył swój na­gły roz­kaz. An­drzej nie był w sta­nie stwier­dzić, czy Ne­di­vi za­re­ago­wał, nie miał ani ułam­ka se­kun­dy, by spoj­rzeć w dół. Prze­ci­ąże­nie wy­wo­ła­ne gwa­łtow­nym zwro­tem przy tak ogrom­nej pręd­ko­ści na­tych­miast wy­du­si­ło mu od­dech z płuc i nie­mal po­zba­wi­ło przy­tom­no­ści. Oszo­ło­mio­ny, prze­cze­sy­wał go­rącz­ko­wo wzro­kiem prze­strzeń w po­szu­ki­wa­niu za­gro­że­nia. Mimo że znaj­do­wał się na skra­ju omdle­nia, nie od­da­wał ste­ru.

Za­uwa­żył je, kie­dy wy­kręcił już nie­mal w stro­nę sło­ńca. Dwa nur­ku­jące MiG-i, od­wró­co­ne brzu­cha­mi do sie­bie. Ka­mi­ński zi­gno­ro­wał od­wró­co­ne­go w jego stro­nę spodem, wbił wzrok w tego z le­wej, któ­ry naj­wy­ra­źniej brał go właś­nie na cel.

Śmi­gnęli w od­le­gło­ści nie wi­ęk­szej niż dwa­dzie­ścia me­trów od sie­bie, ka­bi­na w ka­bi­nę. Pręd­ko­ść mi­ja­nia mu­sia­ła wy­no­sić wi­ęcej niż dwa ty­si­ące ki­lo­me­trów na go­dzi­nę, po­nad pi­ęćset me­trów na se­kun­dę, jak kula z ka­ra­bi­nu, a jed­nak ob­raz wy­pa­lił się na siat­ków­kach Ka­mi­ńskie­go ni­czym pod­czas bły­sku pio­ru­na w nocy. Zo­ba­czył twarz pi­lo­ta MiG-a tak wy­ra­źnie, jak­by oglądał ją na zdjęciu. Otrząsnął się z szo­ku uła­mek se­kun­dy pó­źniej, gdy szarp­ni­ęcie fali ude­rze­nio­wej tak bli­skiej mi­jan­ki rzu­ci­ło Czwór­ką na tyle moc­no, że trza­snął he­łmem w owiew­kę. Po chwi­li coś po­trząsnęło jego F-16 z taką siłą, że An­drzej z nie­po­ko­jem prze­bie­gł wzro­kiem po przy­rządach. Do­pie­ro po chwi­li zro­zu­miał, że wle­ciał w stru­gi wy­lo­to­we agre­so­rów.

Nie od­wró­cił zwro­tu. Chciał unik­nąć we­jścia w no­ży­ce z ata­ku­jącym MiG-iem. Zde­cy­do­wał się po­sze­rzyć od­le­gło­ść mi­ędzy ma­szy­na­mi. Przy ta­kiej pręd­ko­ści mi­ja­nia ra­czej nie było mowy o po­now­nym zwar­ciu. W kil­ka se­kund sa­mo­lo­ty od­da­li­ły się o parę ki­lo­me­trów. Po­czuł ude­rze­nie ad­re­na­li­ny, gdy w ko­ńcu stra­cił kon­takt wzro­ko­wy.

– Co­bra? – spy­tał, pil­nu­jąc, by w gło­sie nie było śla­du pa­ni­ki.

– _An­gels zero se­ven_, kurs je­den–dzie­wi­ęć–zero. Po­zy­cja…

– W po­rząd­ku, mam cię – prze­rwał mu An­drzej.

– Cele od­la­tu­ją na pó­łnoc, nie wzna­wia­ją ata­ku – dał znać Ne­di­vi.

Po­lak nie od­po­wie­dział. Przed ocza­mi cały czas miał ob­raz pędzące­go MiG-a 29. Za­bra­kło pi­ęciu, może sze­ściu stop­ni, by na­past­nik ro­ze­rwał go na strzępy se­rią z trzy­dzie­sto­mi­li­me­tro­we­go dzia­łka. Była to kwe­stia set­nych części se­kun­dy. Za­mro­żo­ny ni­czym po­wi­dok ob­raz mi­ja­ne­go sa­mo­lo­tu nie zni­kał mu z gło­wy. Wi­dział wro­gie­go pi­lo­ta tak wy­ra­źnie, że pa­mi­ętał ko­lor jego oczu. Le­ciał z ma­ską tle­no­wą, ale przy­łbi­cę he­łmu miał od­sło­ni­ętą. Nie­zwy­kłe, sta­lo­wo­sza­re oczy Ery­trej­czy­ka ostro kon­tra­sto­wa­ły z jego nie­mal czar­ną skó­rą. Pa­trzył pro­sto na Ka­mi­ńskie­go. Mimo na­pi­ęcia wal­ki, re­al­ne­go nie­bez­pie­cze­ństwa i wy­si­łku wy­ni­ka­jące­go z ostre­go ma­new­ru spoj­rze­nie prze­ciw­ni­ka było pe­łne spo­ko­ju. Ude­rzy­ło to An­drze­ja bar­dziej niż świa­do­mo­ść, jak bli­sko zna­la­zł się śmier­ci. Czło­wiek, któ­ry go za­ata­ko­wał, miał spoj­rze­nie Fio­do­ra Je­miel­ja­nien­ki, po­tra­fi­ące ode­brać pew­no­ść sie­bie na­wet naj­bar­dziej uty­tu­ło­wa­ne­mu prze­ciw­ni­ko­wi. Bił z nie­go bez­gra­nicz­ny spo­kój po­łączo­ny z chłod­ną kal­ku­la­cją.

_– Tu Bi­len z Ery­trej­skich Sił Po­wietrz­nych. Splash-two._ – Te­raz Ka­mi­ński mógł już do­pa­so­wać twarz do bez­cie­le­sne­go gło­su, któ­ry prze­śla­do­wał go przez ostat­nie dni. Wąt­pli­wo­ści co do ist­nie­nia ery­trej­skie­go asa wła­śnie się roz­wia­ły. Kłót­nię o to, czy ma on wi­ęcej szczęścia, czy umie­jęt­no­ści, rów­nież mo­żna było za­ko­ńczyć. Spo­tkał Bi­le­na. To cud, że przy tym nie zgi­nął.



-------------------- ----------------------------------------------------------------
Miejsce: 8 km na wschód od wioski Shambuko, granica etiopsko-erytrejska
Data: 01.07.2014
Czas lokalny: 06.06
Współrzędne: N 14°52’, E 38°0’
Wysokość względna: 6350 stóp
-------------------- ----------------------------------------------------------------

Ka­pi­tan Akli­lu po­wta­rzał w gło­wie prze­bieg star­cia, od po­cząt­ku do ko­ńca, w kó­łko. Nie po­tra­fił po­wie­dzieć, w któ­rym mo­men­cie po­pe­łnił błąd. Nie­po­ko­iło go to. Od razu wie­dział, że cały plan jest tro­chę zbyt gru­by­mi ni­ćmi szy­ty, by tak do­świad­cze­ni pi­lo­ci jak na­jem­ni­cy z Air­spa­ce Se­cu­ri­ty dali się zła­pać, ale to pierw­sze star­cie mia­ło być tyl­ko czy­mś w ro­dza­ju spraw­dze­nia sił, wy­czu­cia prze­ciw­ni­ka. Kie­dy na­jem­ni­cy rze­czy­wi­ście po­łk­nęli przy­nętę, ka­pi­tan po­my­ślał, że ich prze­ce­nił. Te­raz nie był już tego taki pe­wien.

Sto­so­wał ten for­tel już wie­le razy, w ró­żnych od­mia­nach i wa­rian­tach, i do tej pory ni­g­dy się na nim nie za­wió­dł. Albo uda­wa­ło mu się ze­strze­lić prze­ciw­ni­ka, albo spro­wa­dzić go do głębo­kiej de­fen­sy­wy i zmu­sić do uciecz­ki. W ten spo­sób strącił czte­ry sa­mo­lo­ty, je­śli mo­żna było uznać wal­kę sprzed dwóch dni za im­pro­wi­zo­wa­ną wer­sję tej wła­śnie tak­ty­ki, a dal­sze pięć uszko­dził lub prze­gnał gdzie pieprz ro­śnie, nie ma­jąc już wi­ęcej amu­ni­cji. Ka­pi­tan na­zy­wał to węd­ko­wa­niem. Za­sa­da była pro­sta. Wy­sta­wia­ło się przy­nętę i cze­ka­ło na po­ja­wie­nie się dra­pie­żni­ków. Kie­dy prze­ciw­ni­cy wy­kry­wa­li zwie­rzy­nę, wpa­da­li w amok i ru­sza­li do ata­ku, tak skon­cen­tro­wa­ni na celu, że mo­żna było mó­wić o wi­dze­niu tu­ne­lo­wym. Wte­dy on ude­rzał na nich z góry jak so­kół na my­szy.

Tym ra­zem sta­ło się ina­czej, a ka­pi­tan nie wie­dział, co ta­kie­go zro­bił źle. Im dłu­żej to ana­li­zo­wał, tym bar­dziej utwier­dzał się w prze­ko­na­niu, że nie po­pe­łnił błędu. A mimo to plan za­wió­dł. Zu­pe­łnym przy­pad­kiem pod­czas pierw­sze­go star­cia z so­ma­lij­ski­mi na­jem­ni­ka­mi Akli­lu od razu na­tknął się na ich słyn­ne­go asa. Nie miał co do tego wąt­pli­wo­ści.

Był pe­wien, że ata­ko­wa­li nie­zau­wa­że­ni. Skrzy­dło­wy tego asa nie wy­krył ich MiG-ów, gdy usta­wia­ły się w po­zy­cji do ata­ku, tym bar­dziej więc nie mógł do­strzec, jak ata­ko­wa­ły od stro­ny sło­ńca. Pro­wa­dzący, ten z nu­me­rem czte­ry na ogo­nie, zo­rien­to­wał się jed­nak w sy­tu­acji. W ostat­niej chwi­li, ale jed­nak. To on zwie­trzył pu­łap­kę, nie skrzy­dło­wy. Prze­rwał atak i od­bił o uła­mek se­kun­dy wcze­śniej. Mu­siał być sku­pio­ny na po­ści­gu, skon­cen­tro­wa­ny na celu, a i tak ja­ki­mś nie­zro­zu­mia­łym spo­so­bem wy­czuł za­gro­że­nie.

Szó­sty zmy­sł, po­my­ślał Akli­lu. Nie po­tra­fił ina­czej tego wy­tłu­ma­czyć. Znał parę osób ob­da­rzo­nych po­dob­nym da­rem. To była nie­mal nad­przy­ro­dzo­na zdol­no­ść. Przy­po­mniał so­bie jed­ne­go z ko­le­gów z jed­nost­ki z cza­sów mło­do­ści, mi­strza jiu-jit­su. Nie dało się go zła­pać za szy­ję. Ko­le­dzy co parę dni pró­bo­wa­li przy­ła­pać go na chwi­li nie­uwa­gi i przy­du­sić, ale ni­g­dy się to nie uda­wa­ło. Nie mia­ło zna­cze­nia, że na­past­nik za­kra­dał się nie­zau­wa­żo­ny i ata­ko­wał bez naj­mniej­sze­go ostrze­że­nia. Za ka­żdym ra­zem fa­cet cho­wał gło­wę jak żółw, chro­ni­ąc tcha­wi­cę, jesz­cze za­nim na­past­nik w ogó­le zdążył do­mknąć chwyt. Któ­re­goś razu spró­bo­wa­li go za­sko­czyć, gdy drze­mał na krze­śle, rów­nież bez po­wo­dze­nia. Ten na­jem­nik mu­siał mieć ja­kiś po­dob­ny me­cha­nizm obron­ny. Ka­pi­tan ni­g­dy w ży­ciu nie wi­dział in­stynk­tow­ne­go dzia­ła­nia, któ­re by­ło­by rów­nie szyb­kie i rów­nie traf­ne.

Nie było w tym żad­nej ma­gii. Akli­lu do­sko­na­le to ro­zu­miał. Po pro­stu nie­któ­rzy lu­dzie byli w sta­nie usły­szeć wy­sy­ła­ne przez podświa­do­mo­ść sy­gna­ły zło­żo­ne ze strzęp­ków prze­oczo­nych in­for­ma­cji. Wi­ęk­szo­ść była głu­cha na tego typu pod­po­wie­dzi, ale część po­tra­fi­ła ich słu­chać. Sam uwa­żał się za jed­ną z ta­kich osób. Mimo wszyst­ko re­ak­cja na­jem­ni­ka da­le­ce prze­wy­ższa­ła wszyst­ko, cze­go mógł się spo­dzie­wać po so­bie sa­mym. Ten pi­lot nie tyl­ko zo­rien­to­wał się w nie­bez­pie­cze­ństwie, ale też in­stynk­tow­nie wy­czuł kie­ru­nek, z któ­re­go ono nad­ci­ąga­ło. Wy­kręcił pro­sto w sło­ńce. Skąd wie­dział? Atak mógł nad­la­ty­wać z do­wol­nej stro­ny, a jed­nak on bez­błęd­nie wy­brał wła­ści­wy kie­ru­nek, choć nie miał na­wet ułam­ka se­kun­dy na ze­bra­nie my­śli. Dru­gi pi­lot na przy­kład od­bił w prze­ciw­nym kie­run­ku i gdy­by nie brak do­świad­cze­nia po­rucz­ni­ka Se­me­re, któ­ry fa­tal­nie prze­strze­lił, by­łby już tru­pem.

Ta­kie­go ob­ro­tu spra­wy Akli­lu nie prze­wi­dział. Sto­so­wał tak­ty­kę węd­ko­wa­nia od daw­na. Cza­sem uda­wa­ło się znisz­czyć cel, za­nim w ogó­le zdał on so­bie spra­wę z za­gro­że­nia, in­nym ra­zem po­trzeb­ny był dłu­gi po­ścig. Ka­żda wal­ka prze­bie­ga­ła ina­czej, za­wsze był jed­nak ja­kiś wspól­ny mia­now­nik. Prze­ciw­nik albo gi­nął od razu, albo zo­sta­wał zmu­szo­ny do de­spe­rac­kiej wal­ki o ży­cie. Ten na­jem­nik nie sta­rał się go jed­nak zgu­bić. On ob­ró­cił się pro­sto na nie­go. Gdy­by za­czął ma­newr chwil­kę wcze­śniej, to Akli­lu zna­la­zł­by się na ce­low­ni­ku.

„Gdy prze­ciw­nik sie­dzi ci na szó­stej, nie myśl, jak go strącić z ogo­na. Myśl o tym, jak go za­bić!” – zwy­kł ma­wiać je­den z ro­syj­skich in­struk­to­rów ka­pi­ta­na wie­le lat temu w mo­skiew­skiej aka­de­mii. Akli­lu miał te­raz świet­ny przy­kład, jak traf­ne były to sło­wa. Zdał so­bie spra­wę z tego, że po­je­dy­nek z asem na­jem­ni­ków może oka­zać się naj­trud­niej­szym wy­zwa­niem w jego ka­rie­rze. Ni­g­dy wcze­śniej nie spo­tkał rów­nie agre­syw­ne­go pi­lo­ta.

– Bi­len, zmar­no­wa­łem sy­tu­ację – ode­zwał się przez ra­dio po­rucz­nik Se­me­re. Sły­chać było, że jest z sie­bie bar­dzo nie­za­do­wo­lo­ny. – Prze­pra­szam.

Ka­pi­tan wzru­szył ra­mio­na­mi. Nie mógł li­czyć na inny wy­nik star­cia, sko­ro nie miał wła­ści­wie w ogó­le cza­su na za­po­zna­nie się z po­rucz­ni­kiem i jego sty­lem la­ta­nia. Przy­sła­no go do 5 Eska­dry My­śliw­skiej po pa­mi­ęt­nym dniu dwu­dzie­ste­go dzie­wi­ąte­go czerw­ca, spe­cjal­nie jako skrzy­dło­we­go dla Akli­lu. Se­me­re był już dość sław­ny, mimo mło­de­go wie­ku. Po­wszech­nie uwa­ża­no go za naj­lep­sze­go pi­lo­ta sił po­wietrz­nych, a w ka­żdym ra­zie naj­lep­sze­go akro­ba­tę. Fi­gu­ry, ja­kie po­tra­fił wy­ko­nać, przy­pra­wia­ły o za­wrót gło­wy. Akli­lu przy­zna­wał w du­chu, że sam nie da­łby rady utrzy­mać kon­tro­li nad ma­szy­ną, któ­ra teo­re­tycz­nie znaj­do­wa­ła się da­le­ko poza gra­ni­cą prze­ci­ągni­ęcia. Se­me­re był pod tym względem swe­go ro­dza­ju ar­ty­stą. Do­wódz­two po­sta­no­wi­ło stwo­rzyć z nich parę, dwój­kę za­bój­ców, obar­czo­nych mi­sją spe­cjal­ną znisz­cze­nia my­śliw­ców Air­spa­ce Se­cu­ri­ty. Po­my­sł ka­pi­tan uwa­żał za traf­ny, bra­ko­wa­ło jed­nak cza­su, by zgrać się z part­ne­rem.

Z po­cząt­ku Akli­lu był na­sta­wio­ny do Se­me­re dość scep­tycz­nie. Nie był za­do­wo­lo­ny. Chciał do­stać no­żow­ni­ka, ulicz­ne­go za­dy­mia­rza, a tym­cza­sem przy­dzie­lo­no mu ba­let­mi­strza. Kunszt po­rucz­ni­ka mógł je­dy­nie po­dzi­wiać, z do­świad­cze­nia wie­dział jed­nak, iż wal­kę po­wietrz­ną wy­gry­wa się ra­czej agre­sją i bru­tal­no­ścią niż fi­ne­zją. Szyb­ko jed­nak prze­ko­nał się do Se­me­re. Chło­pak oka­zał się by­stry, czuj­ny oraz, co ka­pi­tan uwa­żał za naj­wa­żniej­sze, od­wa­żny.

– Nic nie szko­dzi. Prze­ćwi­czy­my to jesz­cze nie raz – od­po­wie­dział po­rucz­ni­ko­wi. – Na od­pra­wie po­ka­żę ci do­kład­nie, w któ­rym mo­men­cie da­łeś się na­brać na zwód i jak tego unik­nąć w przy­szło­ści. To nie two­ja wina, po pro­stu pi­lo­tów tej kla­sy bar­dzo trud­no jest za­sko­czyć.

– To był ten as, praw­da?

– Tak my­ślę.

– Ależ on szyb­ko za­re­ago­wał!

Ka­pi­tan nie od­po­wie­dział, ale przy­tak­nął bez sło­wa. Kie­dy ata­ko­wa­li, mu­sie­li…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: