Bez przedawnienia - ebook
Bez przedawnienia - ebook
W luksusowym warszawskim mieszkaniu dochodzi do nietypowego zabójstwa. Ofiara okazuje się byłym posłem, w przeszłości zamieszanym w afery kryminalne, który niedawno wyszedł z więzienia.
Dochodzenie prowadzi młody aspirant Robert Baczuk. Jego kariera kręciła się dotąd wokół rodzinnych tragedii, patologii i awantur. Śledztwa tylko rozdrapywały niezabliźnione rany i wzmacniały poczucie braku wpływu na rzeczywistość. Upragniona „grubsza sprawa” wydaje się szansą na zbudowanie własnej legendy w policyjnym środowisku.
Kiedy jednak postępowanie nabiera rozpędu, zamiast przyszłej chwały, przynosi coraz mocniejsze echa przeszłości. Dopiero tutaj dawne demony odezwą się z całą mocą. Nie tylko w życiu aspiranta – również tych wszystkich, którzy z nim współpracują.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66977-35-8 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Nie mogę zignorować wyników laboratoryjnych”
Młody mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu i nieco zgarbionej postawie usiadł na wysłużonej ławce pod dorodnym klonem. Zapiął czarną kurtkę pod szyję i wcisnął zmarznięte ręce do kieszeni. Obserwował wejście do pobliskiego bloku. Czekał.
Osiedle przypominało mu dzieciństwo. Szare i wymagające od najmłodszych mieszkańców wyjątkowej zaradności. Jedynym kolorowym akcentem w okolicy były obumierające liście drzew.
Uniósł głowę, by spojrzeć na oświetlone latarnią szeleszczące na wietrze listowie. Korona wyglądała jak dziurawy, połatany dziecięcy koc. Wysłużona, sentymentalna pamiątka, która powinna trafić na śmietnik albo strych, podobnie jak niektóre odległe wspomnienia, które mężczyzna wolałby wyrzucić z pamięci. Krzyk ojca, płacz matki, dławiący strach i poczucie bezsilności kotłujące się w ciele zaledwie kilkuletniego chłopca. Miał wrażenie, że te doświadczenia nie pozwalały mu wzrastać, ale bez przerwy ciągnęły go w dół. Ludzie, którzy go znali, mieli całkiem odmienne zdanie na ten temat. To właśnie te bolesne doświadczenia sprawiły, że był zmuszony szybko dorosnąć, a będąc już mężczyzną, potrafił dostrzegać rzeczy całkiem niewidoczne dla innych.
Przez ciemne zaułki przemknęło głośne kaszlnięcie. Mężczyzna spojrzał na zbliżającą się do budynku niepozorną postać. Była to kobieta w średnim wieku. W obu rękach dźwigała białe reklamówki.
Mężczyzna wiedział, że to, co zamierzał zrobić – co musiał zrobić – będzie kosztować wiele. Ona zapłaci cierpieniem. On, prawdopodobnie, wyrzutami sumienia. Nie miał jednak wyboru.
Kobieta otworzyła skrzypiące drzwi. Weszła do starej kamienicy. Wtedy mężczyzna wstał i ruszył w stronę budynku.
Jego serce zabiło szybciej. Po kilku latach podobnych działań powinien umieć zachować martwy spokój – niewzruszoną obojętność. Nie potrafił, a szczególnie nie w tym przypadku. Zapukał do drzwi mieszkania. Po krótkiej chwili w progu stanęła ta sama wątła kobieta. Zadarła głowę i obrzuciła go pytającym spojrzeniem.
– Pan Robert o tej porze?
– Tak. Przepraszam, pani Milewska, ale musimy porozmawiać. Mogę wejść?
– Tylko porozmawiać? – zapytała niepewnie. Wyraźnie obawiała się celu jego wizyty.
– To byłby dobry początek – odparł spokojnie, a ona wpuściła go do mieszkania.
Znał już dobrze jego rozkład, bywał tu wielokrotnie w ciągu ostatniego tygodnia. Sam znalazł drogę do kuchni, gdzie usiadł przy niewielkim stoliku.
– Gdzie jest pani syn?
– Bartuś jest w swoim pokoju. Odrabia lekcje. Napije się pan czegoś, aspirancie?
– Może herbaty – odparł po chwili Robert.
Pomyślał, że rozmowa przy herbacie będzie dobrą okazją do zyskania większego zaufania podejrzliwej kobiety. Zachęci ją do otwartości i szczerości.
Elżbieta Milewska przygotowywała herbatę w ciszy, którą dałoby się ciąć nożem. Musiała podejrzewać, że coś wisi w powietrzu, że aspirant Robert Baczuk nie przyszedł tu dziś wyłącznie na herbatę. Dopiero gdy postawiła dwie szklanki na stole i usiadła, policjant spojrzał jej w oczy i zapytał:
– Opowie mi pani, co przytrafiło się pani mężowi?
– Przecież rozmawialiśmy już o tym wielokrotnie. Skąd ja mogę wiedzieć? – Kobieta uniosła ramiona i utopiła bezradny wzrok w herbacie.
Robert wiedział już, że kłamała. W duchu skarcił się za to, jak długo pozwalał, by wodziła go za nos. Za bardzo przypominała mu jego matkę, by potrafił traktować ją profesjonalnie i oschle jak każdego innego.
– Pani Milewska – zaczął głosem pełnym współczucia. – Oprócz ciała pani męża znaleźliśmy też koc na brzegu jeziora. Włókna pochodzące z koca były również na tylnym siedzeniu pani samochodu.
Cierpliwie wyczekiwał jej reakcji. Uśmiechnęła się lekko i przelotnie na niego spojrzała. Szklanka herbaty w jej dłoniach zadrżała, jak kopnięta elektrycznym szokiem.
– Szukałam tego koca… – powiedziała po chwili milczenia. – Jakiś czas temu byliśmy nad tym jeziorem… na pikniku.
– W samochodzie też były ślady krwi pani męża.
– Nie wiem. Może… Może zaciął się kiedyś, czy coś – cedziła nerwowo. Drżącymi dłońmi odstawiła szklankę. Odeszła od stołu i stojąc do policjanta plecami, złapała za ścierkę, by oczyścić kontuar z niewidocznych okruszków. – Nie wiem – powtórzyła. – Przecież mogło tak być. Zaciął się. To nie jest wykluczone. Coś sobie nawet przypominam.
– Niech pani usiądzie – poprosił Robert stanowczym, choć łagodnym głosem.
Elżbieta pobladła. Chwyciła jedną dłoń w drugą i usiadła przy stole.
– Pani mąż wcale się nie zaciął, oboje o tym wiemy. Krwi w samochodzie było dużo. Znaleźliśmy też jej ślady w łazience, w wannie, w odpływie. Proszę przestać mnie okłamywać. Kiedy przyjechałem tu pierwszego dnia, by poinformować o śmierci pani męża, miała pani siniaka na policzku. Uderzył panią, prawda? Do podobnych zdarzeń dochodziło już wcześniej. Sąsiedzi zeznali, że przynajmniej raz w tygodniu słyszeli porządną awanturę, a niemalże codziennie podniesiony głos pani męża. Znęcał się nad panią.
Milewska słuchała go z uwagą, ale nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Uciekała spojrzeniem z jednego rogu pomieszczenia do drugiego. Do jej oczu napłynęły łzy.
– Opowie mi pani, co dokładnie się stało tamtego wieczoru?
Robert zawalił gruzem wszystkie możliwe drogi ucieczki, zamykając kobietę w potrzasku. Poczuł wiejący od nieszczelnego okna chłód. Nie podobała mu się rola, jaką przyszło mu teraz odgrywać. Była to rola niby-sprawiedliwego, rozstrzygającego, kto był ofiarą, a kto zbrodniarzem. Może dlatego, że widział tę sytuację nieco inaczej, z osobistej perspektywy, nie czuł satysfakcji z odkrycia prawdy.
Kobieta potarła o siebie dłonie. Dłonie delikatne i kruche. Spracowane i już niemłode. Dłonie morderczyni.
– Wszystko wydarzyło się szybko – przyznała prawie niedosłyszalnym głosem. – Nie jestem pewna, czy dobrze pamiętam.
– Może zacznie pani od tego, jak do tego doszło? Kto z was jako pierwszy wrócił do domu?
– Ja. Wróciłam do domu około czwartej po południu. Bartuś był wtedy u moich rodziców. Kiedy wrócił mąż, kończyłam doprawiać obiad. Już od progu szukał pretekstu do kłótni. Czepiał się, że syn spędza za dużo czasu u dziadków. Ale czemu się dziwić?
– Znęcał się nad panią, prawda? – zapytał, choć znał odpowiedź.
– Tak, jak mówili sąsiedzi, dość często… Dlatego Bartuś wolał być u dziadków. Nie zawsze tak było. Tylko że…
– Tak?
– Tylko że zdarzało się coraz częściej i coraz bardziej agresywnie. – Zamilkła na chwilę. – Ma pan dzieci?
– Nie mam. Jeszcze nie.
– Więc pewnie pan nie zrozumie, kiedy powiem, że przede wszystkim bałam się o syna.
Rozumiał. Lepiej, niż przypuszczała.
– Co się stanie z moim synem? – zapytała Elżbieta Milewska drżącym głosem. – Trafi do domu dziecka?
– Pewnie będzie mógł zamieszkać z dziadkami – odparł uspokajająco Robert. – W takich sytuacjach najbliższa rodzina ma pierwszeństwo. Sąd zadecyduje.
Milewska przytaknęła niemo. Bezdenna troska na jej twarzy nie była możliwa do zignorowania. Kobieta wyglądała, jakby cały świat w jednej tragicznej chwili zwalił się jej na głowę. Runęło wszystko – jej plany, marzenia, najdrobniejsze nadzieje, a radość życia całkiem wyparowała. Przed aspirantem siedział trup – chwilowo w żywym ciele.
– Pani Milewska… jestem przekonany, że sąd weźmie pod uwagę okoliczności łagodzące. Jeżeli przyzna się pani do winy i wyrazi skruchę…
– Nie może nas pan zostawić w spokoju? Udać, że nigdy się nie dowiedział?
Chciałby to zrobić, nawet bardzo, a mimo to odparł:
– Niestety nie mogę tego zrobić… Chciałaby pani uciekać przez całe życie? Bać się każdego dnia, że ktoś odkryje prawdę?
Kobieta zaprzeczyła niemrawym ruchem głowy.
– Nie mogę zignorować wyników laboratoryjnych – dodał Robert.
Chciał załatwić to najspokojniej i najłagodniej, jak tylko mógł. Był wdzięczny przełożonemu za udzielenie zgody na tak ciche, polubowne zatrzymanie. Ufał, że Milewska nie zrobi niczego głupiego z troski o syna. Nie była zresztą wyrachowaną morderczynią, ale kolejną poturbowaną przez życie istotą, jaką młody policjant spotkał na swojej zawodowej ścieżce.2
Krew na ścianie
Podczas gdy Elżbieta Milewska starała się zachować spokój w obliczu roztrzaskanego na kawałki życia, w innej części Warszawy inna kobieta uśmiechała się do nowego początku, codzienności i oczekiwań. Martyna Zawadzka szła prężnym krokiem w kierunku domu, choć opuchnięte stopy w obcasach wołały o przerwę. Przerwa znaczyłaby jednak, że wznowienie marszu byłoby jeszcze bardziej bolesne, może nawet niemożliwe, a przecież musiała jakoś dojść do swojego nowego mieszkania. Że też zachciało się jej jeszcze łazić po sklepie meblowym w świeżo zakupionych szpilkach! Co sobie postanowi, to wykona, a postanowiła sobie już wczoraj, że kupi ramkę i zawiesi zdjęcie z ukochanym w ich pierwszym wspólnym gniazdku.
Gdyby chociaż parking był już czynny! Ale nie! Ludzie myślą, że tylko stare budynki przysparzają samych problemów. Nowe czasami przodują w awaryjności! Ciągłe problemy, naprawianie, wykańczanie. Kto by pomyślał, że oddany do użytku kilka dni temu garaż zostanie zalany wodą z nieszczelnej rury, a spięcie zablokuje drzwi garażowe?! Kto by pomyślał, że wokół tak wspaniałego budynku, ulokowanego w tak prestiżowej dzielnicy jak Wilanów, nowych mieszkańców przywitają problemy parkingowe?! Najbliższe wolne miejsce znajdowało się trzysta metrów od domu i Martyna musiała pokonać ten ostatni dystans na nogach, czy tego chciała, czy nie.
Jeszcze jedna przecznica i dotrze na miejsce.
„Im szybciej wezmę się do roboty, tym lepiej” – pomyślała, gdy wreszcie przekroczyła próg mieszkania. Pachniało świeżo i czysto, drewnem, farbą. Oparła dużą ramkę o ścianę i zrzuciła szpilki. Dała sobie chwilę wytchnienia, by otrzeć jedną opuchniętą stopę o drugą, po czym nalała sobie kieliszek białego wina. Upiła kilka łyków. Z pomieszczenia gospodarczego wyjęła skrzynkę z wiertarką.
Wymalowana, wyszlifowana do perfekcji aparycja Martyny przywodziła na myśl skojarzenie, że zna się ona jedynie na wierceniu dziur w brzuchach mężczyzn obecnych w jej życiu, ale pozory mylą. Miała silną osobowość i odziedziczony po ojcu talent do domowych napraw, których wykonywanie sprawiało jej przyjemność. Przymierzyła ramkę do ściany, określając mniej więcej, gdzie ma zawisnąć, po czym przyłożyła wiertło i nacisnęła przycisk.
Hałas zburzył cichą atmosferę tego wieczoru. Kobieta pchnęła urządzenie mocniej i ku jej zaskoczeniu wiertło lekko wskoczyło w ścianę. „Szybko poszło” – pomyślała. Odłożyła wiertarkę na podłogę i wróciła do przedpokoju, by z torebki wyciągnąć opakowanie kołków. Zastygła w bezruchu, słysząc szmer za frontowymi drzwiami. Nie mogła oprzeć się pokusie. Cichaczem przysunęła oko do wizjera, by podejrzeć korytarz.
Tych sąsiadów jeszcze nie miała okazji poznać. Miło prezentująca się para. Może za kilka dni, kiedy mieszkanie będzie wyglądało bardziej reprezentacyjnie, zaprosi ich na kolację. Z satysfakcją upiła kolejny łyk wina, a gdy obróciła się, by spojrzeć na wywierconą przez siebie dziurę w ścianie, zamarła. Przez moment nie miała pojęcia, na co patrzy. Czy ją wzrok nie myli? Czy nie zwariowała?
Nowa śnieżnobiała ściana dzieliła się teraz na dwie części. Pośrodku znajdowała się niewielka dziura. Z niej, aż do samej podłogi, ciągnęła się kreska. Bordowa, prawie czarna w słabym świetle.
Martyna podeszła bliżej niepewnym krokiem. Umoczyła palce w nieokreślonej cieczy, a do jej nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach. Spojrzała na swoją umazaną krwistą mazią dłoń. Ciszę przerwał najpierw trzask stłuczonego kieliszka, następnie niekontrolowany okrzyk paniki.3
„Mamy trupa w ścianie”
Robert Baczuk pracował w wydziale kryminalnym od kilku lat i konsekwentnie rozczarowywał się rzeczywistością. Zaczynał tę robotę nastawiony na bycie bohaterem ścigającym nieuchwytnych przestępców, zimnych, wyrachowanych zabójców. Jak dotąd nie trafił na żadnego. Miał już jednak całkiem spore doświadczenie zawodowe na polu rodzinnych tragedii, morderstw w afekcie, samobójstw i nieszczęśliwych wypadków, a to wszystko odcisnęło na nim wyraźne znamię w postaci posępnego oblicza.
Jako dzieciak wydawał się wycofany i cichy, choć w rzeczywistości zawsze poszukiwał akceptacji. Jakiejś przychylnej mu duszy, która okazałaby mu zrozumienie i wsparła mocniejszym ramieniem. Dorósł, ale niewiele się zmieniło. Wprawdzie nabrał nieco dojrzałości, pewnej rezerwy wobec życia, jakby uświadomił sobie jego kruchość i nieprzewidywalność, a to z kolei doprowadziło do dostrzegania w świecie niepojętego chaosu.
Pobieżnie przypomniał sobie kilka dochodzeń. Ciągle to samo – miłość i pasja wypalone po latach wspólnego życia. Przeciągnięte po zimnym bruku codzienności, wytarzane w błocie rozczarowań, przeżute i wyplute wraz z licznymi słowami nienawiści. Alkoholizm i narkomania. Niechciane dzieci, mordowane dzieci. Dzieci mordujące rodziców. Zdrady i kłamstwa prowadzące do utraty kontroli. Zawiedzione oczekiwania i życiowe porażki zawiązujące ciasno pętlę wokół szyi. Skok z dachu, strzał w głowę, połknięte tabletki. Śmierć od ciosu nożem, uduszenie poduszką, wypita trucizna. Tak wygląda chaos. Kiedy on wchodzi na scenę, my tracimy kontrolę. A gdy tracimy kontrolę, wątpimy w siebie i sens działania.
Robert zwątpił w wiele rzeczy w ostatnich latach, ale nadal wierzył w szlachetność swojego celu, jakim było ratowanie ludzkiego życia. To jedno sprawiało, że nadal tkwił w wydziale kryminalnym i konsekwentnie wspinał się po szczeblach kariery.
Widział wiele cierpienia, łez będących efektem smutku lub złości. Widział rozbite rodziny, cierpienie dzieci, nienawiść rodziców. To wszystko powinno sprawić, że wyrobiłby w sobie pewną oschłość; barierę ochronną, która pomagałaby pracować bez osobistego zaangażowania i ryzyka depresji. Bariery nie było. Patrzył w smutne oczy morderczyni, starając się odsunąć na bok własne wspomnienia.
Znowu poniósł klęskę. Ponownie pojawiał się jedynie po to, by naświetlić stratę, wskazać winnego i pozostawić za sobą zgliszcza. Nigdy niczego nie ratował, nigdy też nie zapobiegał. Popełnionego morderstwa nie da się przecież cofnąć. Czasami miał już dosyć.
Przygotował kawę. Dołożył starań, by wyszła naprawdę dobra, by jej picie przynosiło Elżbiecie Milewskiej chociaż cień przyjemności. Już miał usiąść na krześle, by przystąpić do rozmowy i oficjalnego spisania zeznań, gdy zadzwoniła nieznosząca ignorowania komórka. Wyszedł z pokoju, by odebrać.
– Coś ważnego, Tośka? Mam właśnie spisywać zeznania.
– Raczej tak – odparła i na krótką chwilę zamilkła.
Miał świadomość, że nie dzwoniłaby do niego, gdyby nie chodziło o coś pilnego. Wiedziała przecież, że wieczorem miał załatwić sprawę z Milewską i rozumiała, jak było to dla niego ważne.
Usłyszał westchnienie w słuchawce, a potem zabarwiony niepokojem ton młodszej aspirant Antoniny Felińskiej:
– Scena jak z jakiegoś filmu! Mamy trupa w ścianie.
– Jak to w ścianie?
– Sam zobaczysz!
Nie chciał zostawiać teraz Milewskiej, ale umarli też mają swoje do powiedzenia.
Podejrzewał, że ów „trup w ścianie” był efektem kolejnej rodzinnej wojny.
Ale co, jeśli okaże się inaczej?4
„Prowokujący redaktor Rafalski”
Tośka zakończyła połączenie, zdając sobie sprawę z tego, że zasiała w Robercie poczucie niemocy. Musiał przyjechać na miejsce zbrodni, czy tego chciał, czy nie. Istniał jednak cień szansy, że to, z czym mieli teraz do czynienia, otworzy przed nimi nowy rozdział. Przyniesie Robertowi to, na co tak długo czekał. Może dzięki tej nowej sprawie zapomni na chwilę o Milewskiej i przestaną dręczyć go wspomnienia.
Jej drobnym ciałem wstrząsnął dreszcz, więc skuliła się i już miała wracać do budynku, kiedy jej uwagę przykuło donośne trzaśnięcie drzwi samochodu. Spojrzała w kierunku jego źródła i natychmiast rozpoznała czerwony wóz oraz podążającego w jej stronę kierowcę.
Szymon Rafalski był łowcą tragedii. Dziennikarzem, który z jakiegoś powodu zawsze pojawiał się jako pierwszy przedstawiciel mediów tam, gdzie popełniono zbrodnię. Poza tym był przyjacielem Roberta.
– Ślady jeszcze nie zebrane, a prasa już jest na miejscu? – zaczęła Tośka, gdy Szymon podszedł bliżej furtki.
Oddzielała ich teraz od siebie, podobnie jak całe ogrodzenie, domofon oraz kamera, którą dziennikarz uraczył szybkim spojrzeniem. Potem uśmiechnął się do policjantki swoim najbardziej niewinnym uśmiechem i odparł:
– Odwiedzałem znajomego w okolicy, zobaczyłem radiowóz i podszedłem z ciekawości.
– Mam w to uwierzyć?
Szymon tylko wzruszył ramionami. W innym przypadku Tośka podejrzewałaby, że dostał informację od Roberta, jednak teraz nie było to możliwe. Pojawił się zbyt szybko.
Nieprzerwanie się uśmiechał.
– Pewnie myślisz, że Robson dał mi cynk. Mój ojciec mawiał: „Bierz okazję, kiedy się nadarza”. Niestety od paru miesięcy twój chłopak milczy jak zaklęty, więc muszę radzić sobie inaczej.
– Nie chcę znać szczegółów, a Robson to nie mój chłopak i dobrze o tym wiesz – odparła, zakładając przed sobą ręce i tworząc tym samym kolejny mur. Chciała dać Szymonowi wyraźny sygnał, po której stoi stronie i jakie zajmuje stanowisko, jednak nie czuła do niego niechęci. Wręcz przeciwnie. Lubiła Szymona, a jego przyjaźń z Robertem uważała za coś szczególnie ważnego.
Dziennikarz kiwnął głową na znak, że zrozumiał, a potem spojrzał na nią przymilnie.
– Wpuścisz mnie?
– Nie mogę, Szymon.
– Powiedz chociaż, co się stało. Kim jest ofiara?
– Jeszcze nie wiemy. Lokatorka wierciła dziurę w ścianie i nagle polała się krew.
– Świeży trup w ścianie?
– Na to wygląda…
– Kim jest lokatorka?
– Szymon… – Tośka westchnęła, patrząc na dziennikarza łagodnie. – Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć.
– No nie bądź taka. Jutro wszyscy o tym napiszą, daj mi coś, co mnie wyróżni. Mam cię prosić? Proszę, proszę…
– Nic z tego, nawet jakbyś padł na kolana, nic ci dzisiaj nie powiem.
– Dzisiaj? A jutro?
Tośka uśmiechnęła się, prezentując rząd białych zębów.
– Napiszę ci, jak go zidentyfikujemy, a teraz spadaj, bo za chwilę Robson przyjeżdża.
Szymon oparł się o ogrodzenie i posłał policjantce pewne siebie spojrzenie.
– Nie boję się Robsona.
– Może powinieneś, po tym, co się stało ostatnio. Nie chcę, żebyś go rozpraszał. Jest wkurzony za twój ostatni wyskok.
– Jeszcze mu nie przeszło?
Tośka parsknęła z niedowierzaniem.
– Liczysz, że samo mu przejdzie? Nawet nie przeprosiłeś. Wykorzystałeś go i oszukałeś…
– No nie przesadzaj.
– Tylko na chwilę zostawił cię samego, a ty sfotografowałeś akta. Opublikowałeś zdjęcia z miejsca zbrodni. Mógł za to wylecieć.
Szymon podrapał się po starannie ogolonej żuchwie i po chwili przyznał:
– Może rzeczywiście przesadziłem.
– Jemu to powiedz.
– Powiedziałbym mu, że to też jego wina, i wiesz, jak by się to skończyło.
– Pewnie kolejną awanturą.
– O ile nie rękoczynem… Poszedł wreszcie za głosem twojego rozsądku i poszukał pomocy?
– Nadal się upiera, że sam sobie poradzi. Przede mną gra twardziela, ale ty… Jesteś jego przyjacielem. Może gdyby usłyszał to od ciebie…
– Przecież mówiłem mu, że jest nieobliczalnym furiatem, który jeśli się nie ogarnie, będzie jak jego stary!
– Wiem, że mu to mówiłeś, ale robiłeś to w gniewie, podczas kłótni. Spróbowałbyś chociaż raz na spokojnie. Jesteście przyjaciółmi. Tęskni za tobą, ale jest zbyt dumny, żeby tak po prostu o wszystkim zapomnieć.
Na twarzy dziennikarza pojawił się zawadiacki uśmiech. Obrzucił Tośkę uważnym spojrzeniem.
– Robson za mną tęskni? A ty?
– Nigdy się nie zmienisz, co? – odparła z uśmiechem. – Zawsze zaczepny. Prowokujący redaktor Rafalski.
Zawsze naciskał najwrażliwsze guziki w psychice swoich rozmówców, by zobaczyć ich reakcję. Nie oszczędzał nawet przyjaciół, choć w ich przypadku kierowała nim raczej chęć uświadomienia im ich własnych słabości.
Wyprostował się. Wcisnął obie dłonie do kieszeni płaszcza.
– Obiecujesz, że dasz mi znać? – zapytał, odklejając się od ogrodzenia.
– Tak. Dowiesz się pierwszy, kim jest ofiara – zapewniła i zerknęła w kierunku drogi, wypatrując nadjeżdżającego Roberta.
Chciała, żeby przyjaciele się dogadali, spotykali jak dawniej i znów zaczęli sobie ufać, jednak teraz nie był to najlepszy moment na ich pojednawcze spotkanie. Teraz był czas skupienia i trupa tkwiącego za ścianą.
Szymon podziękował Tośce uśmiechem, po czym niespiesznie oddalił się do samochodu.5
„To nie to samo, co rodzinne tragedie”
– Dobrze, że już jesteś – powiedziała Tośka, wychodząc Robertowi naprzeciw jeszcze przed budynkiem. Sprawiała wrażenie podekscytowanej, co nie było typowym zachowaniem krótko po ujawnieniu zwłok.
Robert obrzucił ją spojrzeniem, zawieszając na chwilę wzrok na bijącej z jej oczu sile. Sile oraz pewności siebie, niecodziennych u osób tak niepozornej postury. Uśmiechnął się mimowolnie.
Tośka szybkim krokiem poprowadziła go do środka. Wprawdzie nie pchnęła go ani nie ciągnęła za ramię, a jednak wymusiła, by i on przyspieszył.
– O co chodzi z tą nową sprawą? Czemu taki pośpiech? – zapytał.
– Nie chcę ci niczego sugerować. Lepiej będzie, jeśli sam wszystko zobaczysz.
Obrzucił spojrzeniem nowy budynek na wilanowskim osiedlu. Tu i ówdzie stały jeszcze taczki, puszki z farbami i pudełka z kafelkami. W niewielu oknach paliło się światło, co oznaczało, że nie każde mieszkanie miało już swoich lokatorów. Korytarze pachniały świeżą farbą, ogólną nowością oraz środkami chemicznymi. Pewnie, jeżeli w tych nieskalanych brudem murach doszło do popełnienia zbrodni, w najgorszym przypadku morderstwa, cena nieruchomości nie tylko pójdzie w dół, a przede wszystkim przyprawi mieszkańców o niemiły dreszcz emocji. Życie może zakończyć się w każdym momencie. Nawet w tym najmniej spodziewanym i nie uchroni nas przed tym zakup nowego mieszkania.
Młodsza aspirant prowadziła Roberta, jakby była u siebie. Przez kilkanaście ostatnich minut pewnie trzymała nad wszystkim pieczę i każdy jej stanowczy gest dawał temu wyraz.
– To ona? – wypaliła w windzie bez wstępów.
– Co?
– Milewska! To ona zabiła męża? Halo! Obudź się, Robson…
– Tak – odparł, prostując się, jego wzrok padł na lustro prezentujące bladego, wysokiego mężczyznę o podkrążonych oczach. – Wyniki z laboratorium jednoznacznie wskazały Milewską, prokurator od razu postawił zarzuty. Ale sama się przyznała. Wyglądam jak trup…
– Sama? Przed opowiedzeniem jej o wynikach badań czy po? – zapytała Tośka i zadarła głowę, szukając kontaktu wzrokowego.
Robert milczał przez moment. Czuł na sobie badawcze spojrzenie koleżanki. Wreszcie otworzyły się drzwi windy.
– Przyznała się przed tym… – skłamał. – To kobieta po przejściach. Chciała tylko najlepiej dla syna, więc spokojnie pojechała ze mną na komendę. Synem zajęli się dziadkowie.
– To dobrze – odparła łagodnie. – Postaraj się na chwilę zostawić to na boku. Pora na nowe wyzwanie. To będzie wydarzenie roku – powiedziała, patrząc na niego znacząco.
Wiedziała, że czekał na wielką sprawę. Nieraz opowiadał jej o swojej frustracji, o tym, że niekończące się pasmo rodzinnych tragedii źle wpływa na jego samopoczucie i odbiera mu sen.
– Napiszą o tym w gazetach, założę się – dodała. – Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie. To nie to samo, co rodzinne tragedie.
Podążali długim korytarzem. Już z oddali aspirant dostrzegł kilku policjantów na jego końcu. Tośka ciągnęła dalej:
– Budynek jest nowy. Właścicielka mieszkania dopiero co się wprowadziła. Wywierciła otwór w ścianie, żeby powiesić zdjęcie, a ściana zaczęła krwawić.
– I teraz kują tę ścianę?
– Raczej rozbierają. Z największą ostrożnością – dodała z entuzjazmem.
– Ekscytuje cię trup w ścianie?
– Głupi jesteś! Chcę zobaczyć, jak go ułożono, rozkminić, jak tam trafił…
– Rozuuumiem – odparł przeciągle. Podpuszczał ją, badając spojrzeniem każdy jej gest i grymas.
Westchnęła i sprzedała mu szturchańca.
– To może być ta sprawa, Robson. Ta, na którą czekałeś.
– Czekaliśmy…
– Nie do końca – odparła z półuśmiechem.
Może rzeczywiście grube dochodzenie było głównie marzeniem Roberta. Tośka jedynie mu towarzyszyła i wspierała go. Jak zawsze zresztą.
Przy samym wejściu wręczono im dwa białe skafandry. W mieszkaniu kilku techników zbierało już dowody – odciski palców, ślady stóp i krwi… Dwóch pracowało przy ścianie. Ciało, już niemalże uwolnione z potrzasku, było owinięte w czarny koc. Trudno było orzec, czy kolor zawdzięczał fabrycznemu barwnikowi, czy oblepiającemu go brudowi wymieszanemu z przyschniętą krwią.
– Może pan powiedzieć, kiedy nastąpił zgon? Chociaż wstępnie? – zapytał Robert, witając się z obecnym na miejscu koronerem.
– Wstępnie? Wstępnie to niech konstruktor powie, kiedy ścianę stawiał… Jedna doba, nie więcej.
– Martyna Zawadzka, właścicielka, kupiła mieszkanie dwa tygodnie temu – rzuciła Tośka, podchodząc do Roberta.
– Gdzie ona teraz jest?
– Na razie zawieźli ją na komendę. Mówiła, że wprowadziła się wczoraj – odparła rzeczowo.
– Ścianę musieli postawić na gorąco, specjalnie dla trupa – oznajmił szef ekipy technicznej, przysłuchujący się rozmowie policjantów.
– Musieli? – dopytał Robert z naciskiem, a Tośka doczekała się oddźwięku zainteresowania w jego głosie. – Myślisz, że jeden człowiek nie zrobiłby tego sam?
– Skąd mam wiedzieć?! Nie znam się na budowlance! Chociaż nie wygląda to zbyt skomplikowanie. Nie jest też ciężkie. Chyba dałoby się samemu, tylko trzeba by do tego specjalisty.
– Specjalisty… – powtórzył Robert, analizując informacje.
Podszedł bliżej ściany. Ocenił na oko jej strukturę i zajrzał przez sporą już dziurę na zwłoki.
Obok niego stanęła Tośka, która również próbowała zerknąć do środka.
– Uwaga, leci! – wrzasnął jeden z techników, unosząc nieco nieporadnie ręce, by przytrzymać przechylający się kawał płyty.
Robert złapał Tośkę za ramię i mocno pociągnął, po czym objął ją, by ochronić przed uderzeniem płytą gipsową.
W dłoniach technika zatrzymał się tylko jeden, odłamany kawałeczek ściany. Reszta runęła na podłogę z łoskotem. Z ciałem włącznie.
– No, to musiała być taka robota na szybko – ocenił technik.
Robert wypuścił młodszą aspirant z objęć. Otaksował wzrokiem całą wysokość i szerokość dziury, w której jeszcze przed kilkoma sekundami stała ścianka, a później przeniósł spojrzenie na koleżankę. Wydało mu się, że pomyśleli o tym samym. O tym, że muszą pomęczyć panią majsterkowicz i pewnie nie okaże się to dla niej tak przyjemne, jak powinno być urządzanie nowego mieszkania.