- W empik go
Bez reszty - ebook
Bez reszty - ebook
Kontynuacja bestsellerowego „Kastora”!
Początek lat dziewięćdziesiątych. Ludzie Krakowa są podzieleni. Jedni biednieją w oszałamiającym tempie, a inni zastraszająco szybko się bogacą. W mieście pojawia się nowy gang, który toruje sobie ścieżki potworną brutalnością. Przestępczość zorganizowana oraz handel amfetaminą to nowość dla policji, która dopiero co porzuciła starą, milicyjną nazwę. Komisarz Kastor Grudziński musi sobie poradzić ze zmianami w komendzie wojewódzkiej, ale przede wszystkim przekonać swoich przełożonych, że potrzebne są nowe metody działania. Sposoby, z których korzystali do tej pory, nie wystarczą, aby rozbić zorganizowaną przestępczość. Zadania nie ułatwia mu nowa sprawa, która wiąże się z zabójstwami dzieci na terenie Krakowa. Czy komisarz poradzi sobie z nową rzeczywistością i czy wreszcie uda mu się jakoś ułożyć swoje życie osobiste?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-8470-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mróz pokrył świat skrzącym się szronem. Dachy stoisk i pawilonów nowohuckiego Tomexu mieniły się delikatnie w świetle latarni. Z powodu przedświątecznej pory w ciągu dnia na bazarze kwitł wzmożony handel. Teraz dochodziła północ, ale ekipy sprzątające skończyły pracę ledwie dwie godziny wcześniej. Dwa samochody zaparkowane pod jednym z dachów nie wzbudzały podejrzeń, bo na terenie kompleksu stało jeszcze kilka pojazdów, a mrok skrywał sylwetki ludzi w środku. Za kierownicą dużego fiata kombi siedział komisarz Kastor Grudziński. Miał na sobie grube sztruksowe spodnie oraz zimowe buty na twardej podeszwie. Cholernie niewygodne i piekielnie ciepłe. Pod spodniami kalesony, a pod kurtką dwa swetry i trzy podkoszulki. Zerknął w lusterko, na swoją przeraźliwie bladą twarz z drobnym nosem. Skóra wyglądała tak samo jak dachy bazaru. Spod grubej wełnianej czapki wystawały długie do ramion blond włosy. Czoło znaczyła blada poszarpana blizna.
– Chryste, popatrz na moją twarz – mruknął. – Czy to już hipotermia?
– Weź mi nic nie mów. Od kwadransa się nie poruszyłem. Mam wrażenie, że z każdym ruchem tracę połowę ciepła.
Kastor spojrzał na siedzącego obok nadkomisarza Krzysztofa Tyszowieckiego. Naczelnik wydziału kryminalnego nosił okulary w drucianej oprawce, które w połączeniu z bujną brodą nadawały mu wygląd dobrodusznego profesora. Tyle że teraz Tyszol, jak nazywano go na komendzie, wyglądał na zmarzniętego profesora, który wylazł spod mostu, żeby wyżebrać od przechodniów kilka drobniaków.
– Wyglądamy jak bezdomni – powiedział komisarz.
– Ale zmotoryzowani. – Tyszowiecki skrzywił twarz w uśmiechu i nacisnął uszankę mocniej na głowę.
– Mam wrażenie, że w tym zasranym fiacie jest zimniej niż na zewnątrz.
– Zabawa się zacznie, jak nie przyjadą za dwie albo trzy godziny. Wtedy szyby pokryje szron. Wiesz, co to znaczy?
Choć chwilę wcześniej wydawało mu się to nieprawdopodobne, Kastor zesztywniał jeszcze bardziej. Nie mogli zeskrobać szronu, by samochód się nie wyróżniał. Musieliby wyjść i prowadzić dalej obserwację z zewnątrz, stercząc na dziesięciostopniowym mrozie.
– Cofam to, co powiedziałem. Tu jest cieplej niż na zewnątrz.
Znów zerknął w lusterko wsteczne. Kilka metrów za nimi stał polonez. Wydział przestępstw gospodarczych reaktywowano po krótkiej przerwie; w samochodzie siedziało więc dwóch, jak ich potocznie nazywano, pegowców. Władek i Mirek, jeden głupszy od drugiego. Byli kompletnymi fajtłapami, ale kryminalni zabierali ich na akcje, bo dzięki temu mieli o wiele mniej papierkowej roboty.
Kastor przeniósł wzrok na budkę przy szlabanie zagradzającym wjazd na teren Tomexu. W oknach paliło się światło. Siedzący tam cieć wiedział, że przyszykowali tej nocy zasadzkę. Nie mogli mieć pewności, czy nie współpracował ze złodziejami, więc na wszelki wypadek odcięli mu telefon i zabronili wychodzić. Komisarz pomyślał z tęsknotą o małej farelce, która w ciasnym wnętrzu stróżówki dbała o odpowiednią temperaturę. Dałby się teraz pokroić za taki luksus.
Kilka dni wcześniej dostali cynk od jednego z ucholi, że na bazar trafi transport kradzionych płyt kompaktowych. Kastor słyszał już o tym technologicznym cudeńku. Muzykę zapisywano na nośniku w sposób cyfrowy. Nieważne, ile razy przesłuchało się taką płytę, jakość dźwięku pozostawała bez zarzutu. Niedawno się zastanawiał, czy nie kupić sobie takiego odtwarzacza, ale okazało się to marzeniem ściętej głowy. Ceny były astronomiczne. Z drugiej strony nie narzekał, bo bogatsi pozbywali się płyt gramofonowych. Dwa tygodnie wcześniej wszedł w posiadanie pokaźnej kolekcji, którą ktoś po prostu zostawił na śmietniku pod jego domem.
Super, pomyślał z rozżaleniem. Tkwię tu od kilku godzin, mrożąc dupsko, żeby złapać złodziei. Ale na nic mnie nie stać i grzebię po śmietnikach.
– Coś tak ucichł? – spytał Tyszol.
– Nic. Myślałem o muzyce rozrywkowej dla bezdomnych buszujących po kontenerach ze śmieciami.
– Czyli użalałeś się nad sobą?
– Skąd wiesz?
– Parę dni temu wygrzebałem u siebie pod blokiem kilka albumów Zauchy. Okładki musiałem wyrzucić, bo waliły starym jajem, ale płyty chodzą jak złoto. – Nadkomisarz zarechotał, a Kastor szybko do niego dołączył. – Pamiętaj, że użalanie się nad sobą jest niemęskie.
– Wiem. Ale nic nie poradzę, że jednocześnie jest trochę przyjemne.
– Kawy może łykniemy?
Komisarz chciał odmówić, bo miał wrażenie, że choć napój cudownie rozgrzewał, to potem robiło się jeszcze zimniej, ale podniósł tylko rękę w geście nakazującym ciszę, bo szlaban na wjeździe bazaru powędrował w górę. Ciężarowa scania wtoczyła się na plac, a zaraz za nią ciemne bmw serii 7. Warte tyle, co kilka mieszkań w centrum Krakowa. Policjanci opuścili dużego fiata i ruszyli pewnym krokiem w kierunku dwóch mężczyzn, którzy właśnie wysiedli z bmw. Komisarz widział tylko jeden problem. Żeby się wylegitymować, musiał rozpiąć kurtkę, wpuszczając pod spód lodowate powietrze. Zatrzymywanie złodziei zwykle przebiegało bezproblemowo. Wiedzieli, że wpadli, i poddawali się bez problemów, by jak najszybciej usłyszeć wyrok, odsiedzieć swoje i wracać do pracy. Czyli do kradzieży. Co innego rozbojarze. Z tymi zawsze były problemy. Ale złodzieje unikali przemocy.
– Policja! – ryknął i jak najszybciej wyciągnął legitymację.
Tyszol zrobił to samo. Przyspieszyli kroku, na wypadek gdyby tamci spróbowali ucieczki. To akurat mogło się zdarzyć. Jeden z mężczyzn otworzył jednak niespodziewanie tylne drzwi bmw, sięgnął do środka i zaraz rozpętało się piekło. Grad pocisków zagrzechotał na skutej mrozem ziemi. Spanikowani policjanci rzucili się do tyłu, za dużego fiata.
Po krótkiej chwili nocną ciszę przerwała kolejna kanonada. Rozległ się łoskot kul przebijających karoserię fiata, brzęk tłuczonych szyb. Kastor, kuląc się, na migi ponaglał pegowców, by wysiedli i też zaczęli strzelać. Polonez błysnął światłami, a z rury wydechowej buchnął siwy dym. Komisarz przeraził się, że tamtych dwóch debili postanowiło staranować przestępców. To byłaby pewna śmierć! Obawa ustąpiła jednak wściekłości, gdy tylko zobaczył, że polonez ruszył ostro na wstecznym, by wykręcić pod płotem w kierunku drugiej bramy.
– Te chuje z PG uciekają!
– Będą przeładowywać! – Tyszol przekrzykiwał terkot pistoletów maszynowych. – Biegnij pod ścianę za filar, osłonię cię!
Kastor kiwnął głową i wyszarpnął spod kurtki czaka. Kanonada ucichła, a nadkomisarz Tyszowiecki wychylił się zza kufra fiata i odpowiedział ogniem. W tym samym momencie Kastor rzucił się do pobliskiej ściany. Przywarł do betonowego słupa i wymierzył dokładnie. Trafił jednego z tamtych w ramię. Drugi z miejsca skierował broń na pozycję komisarza i kule gruchnęły w beton filaru, wzbijając chmarę odłamków.
Gdy Kastor się wychylił po kilku sekundach, zachęcony ciszą, zobaczył, że kierowca scanii przesiadł się do bmw i wszyscy trzej wyjeżdżają pełnym gazem w Bieńczycką. Wybiegł za nimi na ulicę i złożył się do strzału, ale luksusowe auto szybko nabrało prędkości. Byli poza zasięgiem. Do fiata wracał z wyrazem kompletnego szoku na twarzy. Policję się obrażało. Policję się opluwało. Poniewierało się. Policji ostatecznie można było dać w łeb. Ale ostrzeliwać w taki sposób? Z pistoletu maszynowego? To przypominało jakąś cholerną bitwę! Gdy tylko dostrzegł Tyszola, pobiegł. Klęknął przy nim i zobaczył, że z ust tamtego wypływa krew.
Zerwał się na nogi i pognał do dyżurki. W pierwszej chwili
uznał, że cieć uciekł. Dopiero po kilku sekundach zauważył gruby tyłek wystający spod biurka. Kastor sięgnął po słuchawkę, po czym z rozpaczą uświadomił sobie, że przecież sami odcięli telefon. Wrócił biegiem do fiata tylko po to, by się przekonać, że ich radiotelefon roztrzaskała kula.
Klęknął przy nadkomisarzu i zaczął reanimację. Nigdy go do tego nie szkolono, ale widywał nieraz zespoły pogotowia w akcji. Uciskał rytmicznie klatkę Tyszola, co jakiś czas wdmuchując mu powietrze do ust. Jęknął, gdy się zorientował, że przy każdym dmuchnięciu z dziury w piersi kolegi wypływa spieniona krew. Gdzieś w oddali zawyły syreny. Ktoś pewnie zadzwonił na policję, zaniepokojony kanonadą. Albo funkcjonariusze PG wspięli się na wyżyny bohaterstwa i powiadomili centralę. Wytrzeszczone oczy Tyszola patrzyły bez wyrazu, a spływająca krew parowała w kontakcie z lodowatą ziemią.
– Nie umieraj, słyszysz?! – Kastor ryknął, nie przerywając rozpaczliwej reanimacji. – Nawet mi się, kurwa, nie waż zdychać!