Bezcenny kolczyk - ebook
Bezcenny kolczyk - ebook
Gisella Drummond poszła na aukcję, by kupić kolczyk – przez wiele lat poszukiwaną cenną pamiątkę jej babci. Uprzedził ją Kaine Michaels. Gisella ma nadzieję, że Kaine sprzeda jej kolczyk, lecz Kaine nienawidzi jej rodziny i woli sprzedać kolczyk komukolwiek, byle nie jej. Widząc jednak determinację pięknej Giselli, wpada na pewien pomysł. Zaczyna z nią negocjować…
Druga część miniserii ukaże się we wrześniu.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5201-0 |
Rozmiar pliku: | 616 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Szanowni państwo! Dostaliśmy zaskakującą ofertę zakupu całej posiadłości od pana Kaine’a Michaelsa. Rodzina zaakceptowała zaproponowaną cenę domu wraz z zawartością. Nie będziemy licytować poszczególnych przedmiotów. Dziękuję za przybycie, ale nie przeprowadzimy aukcji.
– Co takiego? Nie! – Gisella Drummond ledwie słyszała własny protest wśród pomruków niezadowolenia zgromadzonego tłumu. Zaszokowani, wszyscy opuścili tabliczki.
Odruchowo zerknęła na wysokiego nieznajomego, który przed chwilą wkroczył do sali. Zwróciła na niego uwagę, gdy podszedł do urzędników na niewielkim podium przy kominku. Wyglądał oszałamiająco w czarnych dżinsach i zamszowej marynarce, zarzuconej swobodnie na koszulę bez krawata. Ten wizerunek renegata nie pasował do rezydencji na Manhattanie w stylu francuskiego renesansu, pełnej zabytkowych mebli i wyblakłych, jedwabnych dywanów pod kryształowymi żyrandolami. Marmurowe kolumny podtrzymywały niski strop. Ciężkie, aksamitne draperie przesłaniały widok na Central Park. Czy ten buntownik naprawdę kupił tak stylową rezydencję?
Obok niej pan Walters przeklął kupującego. Długoletni partner w interesach jej wuja wypytał ją wcześniej o rodzinę i wyjawił, że zamierza kupić ten dom. Gisella przybyła tu tylko dla jednego kolczyka, ale doznała jeszcze większego rozczarowania.
– Zna go pan? – spytała.
– To właściciel Riesgo Ventures, spółki informatycznej z San Francisco – prychnął pan Walters z pogardą. – Jeżeli myśli, że zyska zwolenników w tym mieście…
Gisellę ciekawiło, co jeszcze pan Walters o nim wie, ale spostrzegła, że Kaine Michaels przedziera się przez skonfundowany tłum. Pospiesznie przeprosiła znajomego i podążyła za nim. W pewnym momencie z przerażeniem stwierdziła, że straciła go z oczu. Nie skorzystał z głównego wyjścia. Długie nogi zaniosły go po szerokich, wyłożonych dywanami schodach do galerii na piętrze. Urzędnik z domu aukcyjnego z trudem dotrzymywał mu kroku.
Podążyła za nimi wzdłuż holu. Przystanęli przy otwartych, dwuskrzydłowych drzwiach. Urzędnik poinformował strażnika:
– To pan Michaels. Właśnie kupił dom z całym wyposażeniem. Proszę pozwolić mu zabrać wszystko, co zechce.
– Tylko tę jedną rzecz – odparł, wskazując coś na podkładce do pisania w ręku pracownika. – Resztę możecie oddać do magazynu.
– Panie Michaels! – zawołała, również spragniona tylko jednego przedmiotu, zanim trafi do jakiejś odległej, zawilgoconej graciarni.
Pan Michaels zerknął na nią przez ramię, po czym zwrócił się do strażnika:
– Proszę iść na dół i pokazać wszystkim drzwi.
Wartownik popatrzył na nią surowo, jakby rozkaz dotyczył również jej. Gisella uniosła rękę.
– Zajmę panu tylko chwileczkę – poprosiła.
Kaine uniósł głowę, żeby odprawić ochroniarza, po czym zwrócił wzrok na urzędnika. Ten skinął głową i pospieszył do salonu, pełnego ponumerowanych obrazów, rzeźb, mebli i innych przedmiotów. Najwyraźniej tu zaplanowano przeprowadzenie licytacji. Prawdopodobnie był tu również kolczyk, w zasięgu ręki. Ta świadomość obudziła w Giselli silne emocje.
– Pani czas prawie minął – oznajmił Kaine.
Gisella podniosła na jego wzrok. Na widok przystojnego oblicza odebrało jej mowę. Krótko strzygł gęste, ciemne włosy. Pod śmiałą linią brwi lśniły złocistobrązowe oczy. Poniżej gładkich policzków krótka bródka otaczała pełne, zmysłowe wargi.
Zwykle mężczyźni, nawet bardzo atrakcyjni, nie robili na niej zbyt wielkiego wrażenia, ale kiedy popatrzył na nią z uznaniem spod spuszczonych powiek, niemal zaparło jej dech. Wyciągnęła do niego rękę.
– Gisella Drummond.
Rysy pana Michaelsa stężały w mgnieniu oka. Zmierzył ją od stóp do głów lodowatym spojrzeniem, jakby nie mógł uwierzyć, że pozwoliła sobie na taką śmiałość.
Zbił Gisellę z tropu. Mężczyźni zwykle traktowali ją znacznie bardziej przychylnie, nie tylko z powodu bogactwa i wpływów. Natura obdarzyła ją wysokim wzrostem i figurą modelki. Uroda bardziej jej przeszkadzała, niż pomagała, toteż zwykle nie wykorzystywała zewnętrznych atutów, ale teraz prowadziła kampanię. Groziła jej utrata czegoś, na co czekała od lat. Spróbowała ułagodzić go ciepłym uśmiechem, ale nic nie zyskała.
– Wiem, kim pani jest, panno Barsi – oświadczył z chmurną miną, nie ujmując podanej dłoni.
– Nie ukrywałam swojej tożsamości. Używam nazwiska ojca – wyjaśniła.
Choć nie łączyły jej z Barsimi więzy krwi, sercem należała do klanu. Przynależność do powszechnie szanowanej w Nowym Jorku rodziny przynosiła zaszczyt. Grymas na twarzy pana Michaelsa świadczył o tym, że myśli inaczej.
– Czy na pewno tylko to pan zabierze? – zapytał urzędnik, który wrócił z sali aukcyjnej z aksamitnym pudełeczkiem w ręku.
– Tak.
Kaine przeszedł do sąsiedniego pokoju. Wykrzywił usta z niesmakiem na widok łoża z baldachimem, zestawu mebli wypoczynkowych w stylu ozdobnego buduaru i ciężkich, błękitnych kotar, przesłaniających widok na Central Park.
Gisella podążyła za nim. Żałowała, że nie mogła wcześniej wyjść z pracy, żeby zwiedzić dom. Jej rodzice mieli pieniądze, ale nikt z jej rodziny nie mógłby sobie pozwolić na zakup tak wytwornej rezydencji, zwłaszcza gdyby nie przypadła im do gustu tak jak panu Michaelsowi.
Urzędnik wręczył mu pudełeczko.
– Przygotuję dokumenty do podpisania, jak pan zejdzie na dół. Czy rozważy pan prywatne oferty na cokolwiek?
– Na wszystko oprócz tego. Załatwi to pan za mnie?
– Oczywiście.
Urzędnik odczekał, aż Kaine go odprawi, po czym zostawił ich samych z Gisellą.
Gisella wpadła w popłoch. Pospieszyła ku toaletce z ponumerowaną biżuterią na blacie, żeby poszukać wypatrzonego w katalogu kolczyka. Znalazła kilka par, ale żadnego pojedynczego. Z poczuciem straty obejrzała ponownie ekspozycję. Oblał ją zimny pot. Jak mogła dotrzeć tak blisko celu po długich poszukiwaniach i nagle stracić jedyny przedmiot, na którym jej zależało?
– Czy dał panu kolczyk? Chyba nie kupił pan całego domu dla jednego drobiazgu? – dopytywała w panice.
– To był najlepszy sposób na uzyskanie go, zanim ktoś mi go sprzątnie sprzed nosa.
Zaszokował ją. Czyżby jeszcze ktoś inny na niego polował? I dlaczego zainwestował w niego fortunę?
– Nie wiem, co pan słyszał, ale nie jest wart aż tyle co dom. Dlaczego nie spróbował go pan wylicytować?
– Zakup posiadłości służy innemu celowi. Poza tym nie mam całego dnia do stracenia. Pozwoli pani? – dodał, wskazując jej drogę do wyjścia.
– Nie – zaprotestowała.
Zwykle panowała nad każdą sytuacją, ale tym razem przegrywała, a grała o wysoką stawkę. Tropiła ten kolczyk przez ponad dekadę. Była niemal pewna, że dziś zabierze go do domu, ale doznała zawodu. Wyprostowała plecy i przyjęła możliwie spokojny wyraz twarzy.
– Chciałabym złożyć panu na niego ofertę – zaproponowała.
Popatrzył na nią badawczo, ale z błyskiem satysfakcji w oku.
– Dlaczego pani tak bardzo o niego zabiega, skoro, jak pani twierdzi, nie jest zbyt wiele wart?
– Ma sentymentalną wartość dla mojej babci.
Jej babcia ostatnio podupadła na zdrowiu. Gisella marzyła, żeby włożyć go w jej kruchą dłoń, zanim kolejny atak choroby zaalarmuje całą rodzinę.
– Widzę, że bardzo ją pani kocha – stwierdził, zaglądając jej w oczy tak głęboko, jakby badał dno duszy.
– Tak – potwierdziła. – To wyjątkowa osoba.
– Przypuszczam, że ją pani przypomina.
Banalne pochlebstwo sprawiło jej większą przyjemność, niż powinno. Nie rozumiała, czemu ten obcy człowiek tak silnie na nią działa. Nawet go nie polubiła. Robił wrażenie bezwzględnego aroganta, ale fascynującego.
Znała wielu bogatych i wpływowych mężczyzn. Żaden nie emanował taką pewnością siebie. Żaden nie nosił niewidzialnego pancerza ochronnego. Kusiło ją, żeby go przebić.
Być może, gdyby miała kochanków, dawno odkryłaby zmysłową stronę swojej natury, ale w wieku trzynastu lat zawarły z siostrą cioteczną dziecinny pakt, że nie rozpoczną życia erotycznego, dopóki nie spotkają prawdziwej miłości, w którą Rozalia głęboko wierzyła.
Do tej pory dotrzymanie przyrzeczenia przychodziło Giselli bez trudu. Jeszcze nikt nie skusił jej do złamania słowa. Teraz jednak pod wpływem spojrzenia tych złocistych oczu przeszył ją dreszcz podniecenia.
– Ile pan za niego chce? – spytała, desperacko walcząc o odzyskanie utraconej równowagi.
– Nie jest na sprzedaż.
– Jak zdołam pana przekonać do zmiany zdania?
– To niemożliwe, ale kusi mnie, żeby pozwolić pani spróbować – odparł z szelmowskim uśmieszkiem, podchodząc bliżej i gładząc ją po twarzy opuszką kciuka.
Gisella usiłowała zignorować piorunujące wrażenie, jakie wywarł na niej leciutki dotyk. Jako jedynaczka zawsze dostawała to, czego chciała.
– Nie wykorzystuję fizycznych atutów dla osiągnięcia celów – oświadczyła lodowatym tonem. – Jeżeli kogoś całuję, to dlatego, że tego chcę.
Rzuciła mu wyzwanie, ale mówiła prawdę. Bez wahania odtrącała niechcianych zalotników. Prawdę mówiąc, nikt przed nim tak jej nie zafascynował. Zastanawiała się nawet, czy mógłby zostać jej pierwszym mężczyzną. Wciągnęła ją ta próba sił.
– Skoro tak pani twierdzi… – Kaine nagle spoważniał, jakby rozważał jej słowa, nadal pieszcząc zewnętrzną stroną palców wrażliwe miejsce na szyi, gdzie przyspieszony puls trzepotał jak skrzydła kolibra.
Co w nią wstąpiło? Był obcy. Z drugiego pokoju dochodziły odgłosy rozmów. Mimo to chciała, żeby ją pocałował. Gdyby nie poznała smaku jego ust, zostawiłby ją z poczuciem niepowetowanej straty. Popatrzyła wyzywająco w błyszczące, złociste oczy.
Ujął ją pod brodę, pochylił głowę i objął jej usta zachłannym i gorącym, a równocześnie leniwym pocałunkiem, jakby całował ją co wieczór od lat. Ach, jakże wspaniale to robił!
Całe życie marzyła o partnerze o jeszcze silniejszej osobowości niż jej własna. Zmiękła w jego objęciach, przylgnęła do niego na całej długości i oplotła jego plecy ramionami. W jednej chwili wymazał wspomnienia wszystkich wcześniejszych pocałunków. Rozpalił w niej żar. Pojęła, że już nigdy nie zadowoli się czymś mniej ekscytującym.
Odchylił głowę o wiele za wcześnie, aż wydała jęk protestu. Nie otworzyła oczu, żeby nie zobaczył, jaką władzę nad nią zyskał. Mimo to odgadł bez trudu.
– Zamknę drzwi i wezmę wszystko, co pani zaoferuje, ale kolczyka nie oddam.
– Co takiego?
– Dobrze pani słyszała. Nic pani nie osiągnęła.
Gisella odstąpiła krok do tyłu, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody. Dostrzegła ślad swojej szminki na jego ustach. Kusiło ją, żeby ją zetrzeć. Tęskniła za jego dotykiem. Najchętniej pozwoliłaby mu zamknąć drzwi i odkryła wszystko, czego zechce ją nauczyć. Zawsze chciała poznać siłę fizycznego pociągu, dzikiej, zwierzęcej pasji. Teraz jej zaznała. Przerażała ją i pociągała równocześnie.
Co ją bardziej upokorzyło? Jego podejrzenie, że usiłowała nim manipulować, czy świadomość, że rozbudził w niej znacznie silniejszą namiętność, niż sam odczuwał?
– Znowu marszczy pani brwi. Nie sądziłem, że traktuje pani wszystko tak poważnie, co daje mi tym większą satysfakcję z odmowy – stwierdził z uśmieszkiem rozbawienia.
Umysł Giselli wreszcie znów zaczął normalnie pracować.
– Czy to znaczy, że wywiera pan na mnie jakąś zemstę?
– Nie. Usiłuję tylko zwrócić na siebie uwagę innej osoby z pani rodziny – sprostował tak oschłym tonem, że po jej plecach przeszedł zimny dreszcz. – Proszę jej przekazać wiadomość. Czekam na telefon.