- W empik go
Bezimienna trucizna - ebook
Bezimienna trucizna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 191 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powietrze to było bardzo dobroczynnem dla mojej głowy, zamroczonej jeszcze z wczorajszej exkursyi na wieś do przyjaciela młodości pana Ignacego, który zanadto suto ugaszczał swoich dawnych kolegów i kommilitonów niejednej wyprawy. Po głowie tej, jak to zwykle po przepitku bywa, biegały różne myśli, dumania, wspomnienia; – marzeń bo już u mnie mało, o ile że – starym jestem kawalerem.
Ogródek gospodyni zielony i wonny przypominał mi uroczy park angielski w dobrach pana Ignacego, park z odwiecznemi drzewami, z obfitą wodą, malowniczemi wyspami, bacikami i łabędziami – z otwierającym się widokiem na urocze sielskie pejzaże. I znowu snuły się przed oczyma memi gustowne pokoje pałacu – a czasami zdawało mi się że słyszę uroczysty szum samowara, przy którym się tak swobodnie gwarzyło o dawnych czasach. Ułatwiwszy się z wrażeniami dnia minionego, który jeżeli upłynął na wsi… długie dla bióralisty pozostawia wspomnienie, zatrzymałem się wyobraźnią nad dorodną i pełną wyrazu postacią pana Ignacego, młodszego odemnie o kilka lat, mężczyzny w całym kwiecie piękności. Zdawało mi się, że widzę czarne jego, przenikające oko, czoło wyniosłe i dumne, kilkoma poorane zmarszczkami, że widzę ten uśmiech sardoniczny, który mógł się wydać cynicznym temu, co nie znał szlachetnej mego przyjaciela duszy. Ile serca było w tym uśmiechu, gdyśmy o dawnych studenckich mówili czasach, ile rozczulenia i ognia w tych oczach, gdyśmy przy kieliszku starą zanucili piosenkę? Poczciwy Ignacy! pomyślałem. Głowa znakomitych zdolności, serce najzacniejszych przymiotów. Trochę materyalista… prawda! nic zgadza się w tem ze mną… ale może on ma słuszność, nic ja, który przy moim idealizmie pozostałem na tysiącu reńskich pensyi, pedantycznym, nudnym, skwaszonym starym kawalerem i piórogryzem na całe życie. On… szczęśliwy człowiek, dorobił się na adwokaturze naj uczciwszą pracą znacznego majątku, kupił piękne dobra i siedzi sobie teraz w najpiękniejszym pałacu okolicy…..
– Ale czemu on także pozostał starym kawalerem? wpadło mi mimowolnie na myśl. Czemu w tych pięknych apartamentach nie ma jakiej ślicznej, dobrej, wykształconej pani Ignacowej, którąbym ja, niewinny sekretarz sądowy, mógł podziwiać i bawić konwersacyą, czemu nie ma małych Ignasiów lub Zosiów, którymbym mógł wozić cukierki i zabawki? Dziwna rzecz, że on się nie ożenił. Wczoraj była mowa o tem i wprawiła Ignacego w jakiś nienaturalny, afektowany humor. Wieczorem był nieswój, widocznie nieswój, a ostatni kieliszek na odjezdnem podawał mi drżącą ręką.
Właśnie zapalałem nowe cygaro, kiwając głową nad temi spostrzeżeniami, gdy któś do drzwi moich zapukał.
– Herein! odezwałem się z niemiecka, wedle Morowego zwyczaju. We drzwiach stanął stary pana Ignacego służący. Różnił on się od swoich pałacowych kolegów, zręcznych i eleganckich, sztywnością postawy i flegmatycznością ruchów. Znałem go oddawna, był exwojskowym, exwoźnym, a później przez kilka lat kancelaryjnym sługą mego przyjaciela. Urzędowość pozostała mu po dawnej praktyce. Nosząc całe życie akta pod pachą, niewyzbył się giestów służbowych. Dzisiaj wracał widać do dawnego zajęcia, bo podał mi w milczeniu spory pakiet.
– Jak się pan miewa, Andrzeju? – zapytałem.
Andrzej mi nic nie odpowiedział, a kładąc pakiet na stole, rzekł z flegmą:
– Pan komornik kazał prosić pana sekretarza, abyś te akta zaraz przeczytał.
– Zaraz? Cóż w tem pilnego?
– Pan komornik bardzo kazał prosić i kazał mi czekać na rezolucyą.
– Zwaryował, pomyślałem i otworzyłem starannie opieczętowaną paczkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy na tytule manuskryptu przeczytałem: „Dlaczegom się nie ożenił? komunikacyi uczyniona przyjacielowi” i notatkę: „Przeczytaj zaraz, zanim wyjdziesz Ba miasto”, zamknij się… aby ci nie przeszkadzano. Andrzej poczeka."
– Ignacy bzika dostaje, pomyślałem. Jakże się pan miewa? zapytałem po raz drugi.
– Pan komornik kazał prosić pana sekretarza, aby natychmiast akta przeczytał i zreferował.
Rozciekawiony do żywego, posadziłem starego Andrzeja na stołku przy drzwiach, zamknąłem je na klucz i rzuciłem się na sofę z manuskryptem.
„Mój kochany sekretarzu, rozpoczynał się manuskrypt, nie dziw się że mi zależy natem, abyś ten fascykuł przeczytał. Na końcu dowiesz się o pewnem mojem postanowieniu, które nio chcę, aby w fałszywem świetle przed tobą stanęło.”
– A! a! pomyślałem, pewnie się myśli ożenić – i chciałem już szukać ostatniej karty, gdy mnie wstrzymały dalsze słowa tekstu:..Nic bądź ciekawym i nie zazieraj, aby się dowiedzieć przed czasem, co postanowiłem. Miałem cię zawsze za najdawniejszego i najlepszego przyjaciela, chciałbym przed tobą wydać się konsekwentnym. Me chciałbym, abyś mnie potępił. Czytaj więc od deski do deski."
– Oczywisty wstyd starego kawalera, pomyślałem w duchu. Niezadługo będziemy mieli panią Ignacową i panny Ignacówny. Czytajmy.
„Przypominasz sobie, gdyśmy obaj poszli na uniwersytet we…. żeśmy mieszkali w jednej izdebce na przedmieściu, stołowali się razem w prawdziwie spartański sposób a pomimo różnicy usposobienia żyli-w pięknym związku przyjaźni jaka się na szkolnej ławie zawiązywać zwykła.
Byliśmy przecież bardzo niepodobni do siebie. Ty zawsze umiarkowany i chłodny, pokrywający chłodem niewyczerpaną serca dobroć, ja gwałtowny w sądach i uczuciach, szybki i prawie gorączkowy w pracach i postanowieniach, wytrwały w właściwy mnie sposób, bo ową wytrwałością namiętną, choleryczną, zaciętą. Ty chodziłeś na prawo, ja na filozofią, ty spokojnie rozkładałeś sobie czas na studya polityczne, ja rzucałem się, w bezdeń historycznego i filozoficznego badania. Mieliśmy oba spory i punkta zgody, kłóciliśmy się rano przy fabrykacyi kawy, którąś z niesłychaną prowadził systematycznością, godzili wieczór przy herbacie, którą, ja po mistrzowsku preparowałem. Dobre to były czasy, mój kochany sekretarzu, a jeżeli jest pamięć za grobem, nie zapomnę ich nigdy.