Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bezkres tajgi - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,56

Bezkres tajgi - ebook

Od zawarcia znajomości z podróżnikiem Mikołajem Przewalskim po spotkania z niedźwiedziami, tygrysami i hunhuzami w tajdze na Dalekim Wschodzie - autor po raz kolejny zabiera nas w miniony świat przygód i łowów. W swoich opowiadaniach kreśli sylwetki ludzi tajgi i oddaje niesamowitą atmosferę "leśnego morza", jak za miejscowymi nazywa roztaczające się wokół, bezkresne lasy. To niebezpieczne tereny, gdzie na człowieka czyhają niedźwiedzie albo bandyckie szajki, a o przetrwaniu decyduje odwaga. Obok trzymających w napięciu opowieści o ryzykowaniu życia znalazły się niesamowite historie oswojonych tygrysów i niedźwiedzi, ukazujące zespolenie człowieka z dzikim światem natury. Nie brakuje też mrocznych epizodów związanych z targającymi ludźmi namiętnościami. 18 opowiadań przenosi czytelnika daleko w tajgę, gdzie życiem rządzą zupełnie inne prawa.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65443-32-8
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ŻYCIE I TWÓRCZOŚĆ MIKOŁAJA BOJKOWA

Mikołaj Apołłonowicz Bojkow – rosyjski pisarz emigrant. Jego pierwsze utwory pojawiły się w rosyjskiej prasie w początkach XX wieku. Były to zapiski naturalisty i myśliwego o mandżurskiej tajdze. Rozgłos przyniosła mu powieść „Wielki Wan”, opublikowana w 1936 roku i przełożona na wiele języków. Według bibliografii B. N. Żernakowa do 1968 roku ukazało się 306 publikacji Bojkowa w językach rosyjskim oraz angielskim, francuskim, japońskim, chińskim i innych. W ZSRR od końca lat dwudziestych ubiegłego wieku twórczości tego pisarza nie wydawano.

Mikołaj Bojkow urodził się 29 listopada 1872 roku w Kijowie. Po ukończeniu kijowskiego korpusu kadetów studiował historię naturalną na Imperatorskim Uniwersytecie Petersburskim. Po niespodziewanej śmierci ojca porzucił uczelnię i przeszedł do szkoły wojennej w Tbilisi, a później odbył tam służbę wojskową pod dowództwem wielkiego księcia Mikołaja Michajłowicza, historyka i znawcy przyrody. Uznawszy, że młody podporucznik także jest wielbicielem natury i myślistwa, wielki książę zapoznał go ze znanym naturalistą i podróżnikiem Gustawem Raddem, dyrektorem Muzeum Kaukaskiego w Tbilisi, pod którego kierunkiem Bojkow przechodzi znakomitą szkołę pracy muzealnej i naukowej. Cały wolny czas przyszły pisarz poświęca studiowaniu przyrody Kaukazu. Poznaje wielkiego uczonego Dmitrija Mendelejewa, który sprzyja młodemu przyrodnikowi, marzącemu o podróżowaniu i wyprawie na Daleki Wschód, gdzie budowano w tym czasie Kolej Transsyberyjską.

8 grudnia 1901 roku porucznik 108. Saratowskiego Pułku Mikołaj Bojkow – dzięki protekcji wielkiego księcia Mikołaja Michajłowicza i wstawiennictwu Dmitrija Mendelejewa – został skierowany do Mandżurii, do zaamurskiego okręgu Oddzielnego Korpusu Straży Granicznej. W wolnym od służby czasie Bojkow zajmował się pracami badawczymi i pisaniem. Poznanie kraju i wrażenia, jakie wywarło na nim to, co zobaczył, stały się podstawą jego prac naukowych, a później osnową mistrzowskiej twórczości.

Od 1914 do 1917 roku Mikołaj Bojkow przebywa na froncie. Przeżywa pierwszą wojnę światową i rewolucję. Wraz z rodziną – żoną i maleńką córeczką – przez dwa lata poniewiera się po świecie. W 1922 roku znów powraca do Mandżurii. Wcześniej jednak Bojkow jest na emigracji. Pisarstwo staje się dla niego jednym z niewielu źródeł dochodów i musi się nim intensywnie zajmować. W początkach 1920 roku wydaje wyłącznie naukowe i przyrodnicze notatki, stara się bowiem nie zostać posądzony o zaangażowanie polityczne. Wyraźnie nie chce utracić więzi z literaturą rosyjską, dlatego jest bezstronny w ocenianiu sytuacji w ojczyźnie.

W 1932 roku Mandżurię okupują Japończycy i tworzą na jej terytorium państwo Mandżukuo. Stosunki Bojkowa z Japończykami były w sumie niejednoznaczne. Dwadzieścia lat wcześniej wojował z nimi w wojnie rosyjsko-japońskiej (1904–1905), a teraz starali się go wypromować jako pisarza Wielkiej Azji Wschodniej. W tym czasie Japonia propagowała bowiem ideę panazjatyzmu, sprzeciwiającą się europeizacji Azji. Na okres od 1935 do 1945 roku przypada rozkwit twórczości literackiej Bojkowa. W połowie lat trzydziestych XX wieku są publikowane jedna po drugiej obszerne prace, które autor sam ilustruje.

W sierpniu 1945 roku wojska sowieckie weszły do Harbinu. Bojkowowi zaproponowano powrót do Rosji, ale odmówił. Nie aresztowano go, lecz usunięto z bibliotek i zniszczono wszystkie jego książki. W 1956 roku Bojkow z rodziną wyjechał z komunistycznych Chin do Australii. Już w Brisbane pisarz wspominał ciężkie czasy następująco: „W trakcie wojny właściwie nie wychodziłem z domu. Byłem już starcem, było głodno i chłodno. Zarobki córki ledwie starczały na tydzień. Co dało się sprzedać, sprzedaliśmy za bezcen… Żona całymi dniami wystawała w kolejkach za żywnością i węglem, jednak często wracała z pustymi rękami. To niezwykłe, że przeżyłem”.

W Australii Bojkow dokonał żywota w marcu 1958 roku. Jest pochowany na cmentarzu Dutton Park w Brisbane. Na miesiąc przed śmiercią napisał swoją ostatnią książkę „Żegnaj, Szuchaju”. Zwrócił się w niej do przyszłego czytelnika: „Mam nadzieję, że ten, kto weźmie w ręce dzieło Bojkowa – pisarza, starego włóczęgi, znawcy Mandżurii, który ją schodził wzdłuż i wszerz – wspomni stare, dobre czasy tej krainy. Teraz nie zostało mi już nic oprócz wspomnień z młodych lat, przeżytych w mojej drugiej ojczyźnie – Mandżurii”.ZWIERZĘCA NOC

Czy wy, drodzy czytelnicy, wiecie, co to jest zwierzęca noc? Jeśli mieszkacie w mieście i widzieliście mandżurską tajgę tylko z okna pojazdu czy na fotografii, to na pewno nie wyobrażacie sobie funkcjonowania w pierwotnym lesie, gdzie trwa prawdziwie dzika walka o przetrwanie i rządzi jedno, okrutne i bezwzględne, prawo – prawo silniejszego. W ciągu wielu lat włóczęgi po górach oraz lasach wschodniej Mandżurii niejednokrotnie odczułem działanie tego prawa na własnej skórze i usiłowałem je przełamać w tych sytuacjach, gdy gra toczyła się o życie. Różne trafiały się przypadki, lecz jeden szczególnie zapadł mi w pamięć.

W lutym polowałem na zwierzynę na południe od stacji Chendaocheczy w widłach rzek Erdochajlicha i Montialin. W tych czasach rosły tam ciemne, jakby drzemiące, nietknięte ręką człowieka lasy sosnowe. Żerowały tam dziki w liczących wiele sztuk watahach. Na nie polowały tygrysy. Zostawiały swoje ślady pojedynczo i w grupach, po trzy, cztery naraz. W tym okresie samce szukały płci przeciwnej i za samicą podążało ich niekiedy dwa, trzy, a nawet cztery. Za dnia tygrysy siedziały w zaroślach, w nocy zaś włóczyły się po tajdze. Wadziły się przy tym ze sobą, a groźne ich ryki zakłócały ciszę aż po wierzchołki drzew. Echo im wtórowało i budziło paniczny strach wśród czworonożnych mieszkańców lasu oraz samotnych łowców przebywających w swoich nędznych chatach (fanzach), położonych w dolinach rzek i przy górskich strumieniach. Takie noce nazywane są „zwierzęcymi”. Miejscowi nie wychodzą wtedy ze swych domostw, tylko zapierają liche drzwi i modlą się do Wielkiego Wana, władcy gór i lasów.

W taki to czas zaszedłem za daleko od swojego zimowiska i byłem już zdecydowany zanocować w tajdze na śniegu, a ta perspektywa nie za bardzo mi odpowiadała. Napotkawszy zapomnianą chatkę jakiegoś łowcy zwierząt futerkowych, z radością rozłożyłem się w niej na nocleg. Zaprowadziłem w środku nieco porządku, rozpaliłem ogień, rozebrałem się, z apetytem zjadłem kolację i napiłem się herbaty, a w planach miałem już tylko dobry sen i wypoczynek. Jednak zanim położyłem się spać, wyszedłem na zewnątrz. Ciemna noc okrywała tajgę. Nad położonym na wzgórzu drzewostanem sosnowym błyszczały na niebie gwiazdy. Żaden dźwięk nie zakłócał ciszy leśnych ostępów. Stałem oczarowany pięknością dzikiej przyrody i tylko zimno zaglądające pod puchową kurtkę skłoniło mnie do powrotu do dusznej, zadymionej chatki. Zamknąłem lekkie drzwi i ległem na ciepłe posłanie przy ognisku. Zasypiając, słyszałem stłumione dźwięki dochodzące z tajgi, przypominające dalekie odgłosy burzowych gromów.

Jak długo spałem, nie wiem, ale w środku nocy zbudził mnie ogłuszający hałas. W parę sekund stanąłem na nogach i złapawszy gwintówkę, zacząłem nasłuchiwać. Sądząc po dźwiękach dochodzących z zarośli wokół chaty, sprawcami zamieszania były tygrysy. Ich ciche kroki po zmarzniętym śniegu, warczenie przechodzące w ryk, wzajemne zaczepki i głośne oddechy dało się łatwo odczytać w ciszy ciemnej nocy. Wtedy zrozumiałem, że nastała „zwierzęca noc”, i nastawiłem się na różne niespodzianki. Spojrzałem na drzwi. Upewniłem się, że nie wytrzymają nie tylko uderzeń wielkiej łapy, lecz także nawet lekkiego pchnięcia przez zwierza. Wiotka rama okna zasłoniętego papierami nie stanowiła żadnej przeszkody. Tygrysy chodziły wkoło domku. Nie miałem wątpliwości, że były wzburzone. Od czasu do czasu tarły o ściany bokami, od czego cała chatka drżała i niewiele brakowało, by runęła.

Oceniwszy swoje rozpaczliwe położenie, gorączkowo myślałem, co zrobić, aż przypomniałem sobie, że dla każdego zwierza i przeciwnika straszny jest ogień. Nie minęło pięć minut, a w ognisku zamigotał zbawczy płomień, który oświetlił całe wnętrze. Aby wzmóc jasność, rozrzucałem płonące polana na zewnątrz chaty. Słupy dymu zaczęły mnie gryźć w oczy, więc musiałem siąść ze skrzyżowanymi nogami albo zmienić miejsce stania.

Widok rozświetlonej chaty skutecznie podziałał na tygrysy, bo przycichły i z kwadrans ich nie słyszałem. Jednak potem ich głosy stały się jeszcze potężniejsze. Naraz wydało mi się, że jeden z nich próbuje sforsować drzwi. Momentalnie znalazłem się przy wejściu, by trzymać drzwi, a one pod naporem wielkiego drapieżnika trzeszczały i mogły zaraz wyskoczyć z zawiasów. Ile było tygrysów, nie potrafiłem określić, ale wydawało mi się, że dużo. W pewnej chwili zaczęły się między nimi waśnie pod samym oknem, tak że wyraźnie słyszałem uderzenia ciężkich łap. Okno znajdowało się nisko, przy samej ziemi. Pozwoliło mi to obserwować przez otwór w papierze, co się dzieje na zewnątrz. Nie patrząc w ciemność, starałem się liczyć sylwetki zwierząt, słabo oświetlone migocącym przez matowy papier płomieniem. Na początku w głowie zakiełkowała mi myśl, aby z okna chaty wysunąć strzelbę w kierunku drapieżników, jednak zaniechałem tego pomysłu, gdyż w ciemności trudno jest dobrze wycelować, a ranny zwierz, szczególnie tygrysica, może spowodować rozdrażnienie i stać się przyczyną napaści pozostałych drapieżców.

W końcu tygrysy odstąpiły od domku i odeszły, bo przez dłuższy czas ich nie słyszałem. Jednak nie minęło pół godziny, a wróciły i wznowiły swoje natarcie. Jakie były ich rzeczywiste zamiary, trudno powiedzieć, ale niewątpliwie czuły człowieka i pragnęły jego krwi. Dlaczego nie rozwaliły słabej chatki, co przecież stanowiło dla nich błahostkę? Domyślałem się, że mógł je powstrzymywać strach przed ogniem. Żeby go podtrzymać, musiałem spalić nie tylko przygotowane wcześniej drwa, lecz także całe umeblowanie, obłożone drewnem ścianki, półki, ławki, wiadro i belki wzmacniające dach. Tego materiału starczyło mi do rana, kiedy drapieżniki ostatecznie odeszły. Przyszło mi więc wytrzymać prawdziwe nocne oblężenie. Jeśli w porę bym się nie obudził, to ich ponowiony atak by się powiódł. Przed świtem, kiedy niebo zszarzało i gwiazdy zaczęły blednąć, tygrysy się oddaliły. Ich głosy stopniowo zamierały w głębi tajgi. Szturm został odparty.

Gdy wyszedłem z chatki, po śladach mogłem ocenić dzieło drapieżników. Było ich czworo: jeden olbrzymi samiec, samica i dwa młode samce. Tu i ówdzie na śniegu widniały krwawe plamy – rezultat zwad między rywalami. Za dnia wszystko przedstawiało się jak w innym świecie. Dziwiłem się swojemu niezdecydowaniu i ubolewałem, że nie użyłem swojej broni. Było jednak już za późno, tygrysy zdążyły odejść daleko, a pościg za nimi nie miał sensu.

Skaliste wierzchołki Tatudinzy, oświetlone porannymi promieniami słońca, gorzały różnokolorowym ogniem na tle granatowego nieba. W tajdze panowała cisza. W ciemnej gęstwinie sosen ćwierkały sikorki, a niestrudzone dzięcioły zaczęły swoją dzienną pracę.TESTAMENT PRZEWALSKIEGO

Było to latem 1887 roku, kiedy ja, wychowanek kijowskiego korpusu kadeckiego, przyjechałem z ojcem do Petersburga na wakacje. W tym czasie mieszkał tam mój krewny, pułkownik sztabu generalnego Władimir I. Tomkiejew – rówieśnik wielkiego rosyjskiego podróżnika, Mikołaja Michajłowicza Przewalskiego, żyjący z nim w ścisłej przyjaźni. Gdy się spotkaliśmy, Tomkiejew, który wiedział o moim uwielbieniu dla Przewalskiego, powiedział do mnie:

– Wiesz, Kola, na krótki czas przyjechał tutaj Przewalski. Jeśli chcesz, to mogę cię z nim zapoznać. Często u mnie bywa. Przyjdzie do mnie jutro rano.

Ta wiadomość zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Nie mogłem wyrazić swojego zachwytu i puściłem się w dziki taniec, co wprawiło w wesoły nastrój mego ojca i samego Tomkiejewa.

Jak sami rozumiecie, cały dzień byłem nieswój, źle jadłem, w nocy zaś nie mogłem spać, ponieważ śniłem o Przewalskim, Stanleyu, Livingstonie⁹ i o innych podróżnikach i obieżyświatach. Nazajutrz rano, doprowadziwszy swój wygląd do porządku, pośpieszyłem na Wyspę Wasilewską, gdzie żył mój krewny. Kiedy wszedłem do domu, miałem nadzieję zobaczyć tam swe bożyszcze, ale nikogo nie zastałem. Byłem zmuszony przesiedzieć tam dwie godziny, gdyż Tomkiejew, nie doczekawszy się przyjaciela, poszedł załatwiać swoje sprawy do miasta. Czas się ciągnął niemożliwie długo. Czujnie przysłuchiwałem się dźwiękom dochodzącym z naprzeciwka, gdzie ordynans zajmował się sprzątaniem. Wreszcie rozległ się energiczny dzwonek, drzwi się otworzyły i posłyszałem szum kroków w połączeniu z przyjaznym barytonem. „Czyżby Przewalski?” – pomyślałem i żeby się uspokoić oraz uporządkować myśli, siadłem głęboko na krześle i wziąłem ze stołu pierwszą z brzegu książkę. Akurat była to „Podróż po Kraju Ussuryjskim” Przewalskiego. Na tytułowej stronie wpisano dedykację:,,Mojemu przyjacielowi z jednej klasy Wołodii Tomkiejewowi od autora na dobrą pamięć”. U dołu widniał zamaszysty podpis.

W tym czasie usłyszałem energiczne kroki, rozsunęła się gruba portiera i do pokoju wszedł Przewalski. Od razu go poznałem, bo wcześniej widziałem go na fotografiach czy portretach umieszczanych w licznych gazetach i czasopismach. Miał na sobie czarny surdut z gwardyjskiego, grubego sukna. Spod srebrnych akselbantów wyglądała odznaka akademii wojskowej. Na generalskich pagonach błyszczały ordery imperatora Aleksandra III. Przez plecy był przewieszony rzemień, a z boku sterczał futerał lornetki polowej. W prawej ręce Przewalski trzymał dużą teczkę w żółtym kolorze. Cała jego postać znamionowała siłę i dostojeństwo. Do tego ujmująca powierzchowność. Nie bez przyczyny półdzikie ludy nomadów na stepach centralnej Azji uważały go za półboga albo możnego przedstawiciela wielkiego cara. Dosyć pełne, ale smukłe lico z surowymi, lecz prawidłowymi rysami, orlim nosem i ostro zarysowanym podbródkiem najlepiej oddawało jego cechy, takie jak: żelazna wola, stanowczość i niczym nieograniczona energia. W jego profilu, głowie otoczonej gęstymi, wijącymi się, przyprószonymi siwizną włosami oraz szerokich plecach było coś lwiego, co zarazem znamionowało wielki spokój. W pełnych, ciemnych ustach pokazywały się oślepiająco białe zęby. Wielkie, szare oczy patrzyły rozumnie i bystro, a zarazem tryskały humorem.

Wstałem z krzesła i wyprężyłem się na baczność zgodnie z regulaminem wojskowym. Zobaczywszy mnie, ogarnął wzrokiem moją postać i powiedział:

– Witaj, kadecie! Słyszałem o tobie od mojego przyjaciela Władimira i miło mi cię poznać. No, siadaj. Porozmawiamy. Nie krępuj się i nazywaj mnie bez tytułowania, po imieniu.

Po tych słowach podszedł do mnie i podał mi wielką, krzepką dłoń, którą uścisnąłem z szacunkiem. Przewalski położył teczkę na stół, zdjął futerał z lornetą, siadł naprzeciw mnie na krześle i założywszy nogę na nogę, zaczął mnie rozpytywać o korpus i moje sukcesy. Potem oświadczył, że z dyrektorem korpusu, generałem Aleksiejewem, jest w wielkiej przyjaźni. Czułem się, jakbym siedział na igłach. Czerwony na twarzy nie miałem odwagi przystąpić do rozmowy ze znakomitym podróżnikiem, okrytym światową sławą. Przewalski to zauważył i by mnie ośmielić, rzekł:

– Widzę, że jesteś skrępowany. Nie bój się. Ja nie gryzę i cię nie zjem. Mów śmiało i patrz na mnie jak na swojego towarzysza. Wyrażaj swoje myśli wprost, bez przestrachu. Mężczyzna, szczególnie wojskowy, musi być śmiały, stanowczy i naturalny. Słyszałem o twoim zainteresowaniu przyrodą, myślistwem i podróżami. To dobrze. Pochwalam cię i popieram to. W twoim wieku już chodziłem ze strzelbą po lasach i błotach. Teraz, na stare lata, jak widzisz, nie porzuciłem tych spraw. Wkrótce znów wyjadę do centralnej Azji. Chcę dotrzeć do Tybetu od drugiej strony, najmniej dostępnej dla karawan. Jeśli ukończyłbyś już naukę w korpusie, to wziąłbym cię ze sobą. Z tobą to może mieć sens. Tylko ucz się i zdobywaj wiadomości. Bez nich trudno się rozeznać w tym ogromnym materiale, który daje podróż w dzikie, nieznane strony.

Słuchałem tego ze stłumionym oddechem, starając się zapamiętać każde słowo znamienitego badacza. Jego głos dźwięczał dla mnie jak najpiękniejsza muzyka. Zapomniawszy o całym świecie, patrzyłem zachwycony na rosyjskiego bohatera – obieżyświata, znawcę nieznanych dotąd stron tajemniczej Azji. Gotów byłem słuchać go bez końca.

– Co tam masz za książkę? – zapytał mnie po minutowym milczeniu. Podałem mu ją.

– A, to moja „Podróż po Kraju Ussuryjskim”¹⁰ – poznał, otwarłszy na następnej stronicy z tytułem.

– Tak, to było dawno! – stwierdził, przeglądając książkę. – Dwadzieścia lat temu. Od tego czasu tam nie pojechałem. Centralna Azja zeszła na drugi plan. Jeśli tak lubisz przyrodę i polowanie, to radzę ci później wybrać się na Daleki Wschód. Dziwne miejsce. Wspaniałe polowania. Tajga przypomina ci dżungle Brazylii. Stepy – pampasy Argentyny. Takiej przyrody nie zobaczysz u nas na Kaukazie i w Turkiestanie. Żałuję, że nie udało mi się dotrzeć tam jeszcze raz. Na pewno cię interesuje, czy ubiłem tygrysa! Niestety nie. Nastrzelałem wszelkiego zwierza, także dzikich jaków i koni na pustyniach Mongolii i Tybetu, ale ani jednego tygrysa. Zrobisz to za mnie, gdy znajdziesz się w tajdze w Mandżurii i w Kraju Ussuryjskim. Abyś się zaznajomił z jej przyrodą i dla orientacji, dam ci tę książkę. – Po tych słowach podszedł do blatu, wyrwał kartkę z dedykacją i wrzucił ją do kosza pod stołem, wziął pióro, pomyślał niedługo i napisał coś na drugiej stronie. Oddając mi tomik, rzucił:

– Weź tę książkę i postaraj się ją uzupełnić. Będzie ci niezbędna na przyszłość.

Po tej niespodziance z zachwytu mnie zatkało i nie wiedziałem, co powiedzieć. Tylko poczerwieniałem jak rak i mrugając oczami, starałem się wyrazić podziękowanie, lecz nic podobnego ode mnie nie wyszło. W tym czasie na dworze rozległ się dzwonek. Po minucie do pokoju wszedł Tomkiejew.

– Ba! Kogo ja widzę! – wykrzyknął, zdejmując czapkę i rozbierając się. – Witaj, Mikołaju! Gdzie ty przepadłeś na dwa dni? Pewno znów w ministerstwie?

– Nie, zostałem zaproszony na spotkanie do cara – wyjaśnił Przewalski, stając naprzeciw Tomkiejewa. – Szczegółowo przedstawiłem mu swój pomysł i marszrutę ekspedycji do Tybetu, za jego aprobatą. Jest bardzo zainteresowany moimi planami, choć w ministerstwie ich nie akceptowano, ponieważ wszyscy się boją zatargu z Anglią. Jednak mnie się udało przekonać cara i przy mnie wydał ministrowi polecenie przygotowania wyprawy. Lecz to jeszcze nie znaczy, że sprawa została przesądzona. Opozycja zacznie wsadzać kije między szprychy. Jednak to mnie nie zniechęca, gdyż sam Aleksander I I I wyraził dla tego zamiaru swoje gorące poparcie. Car i caryca Maria Fiodorowna okazali mi tyle łaski i serdeczności, że teraz nie boję się żadnych intryg opozycji ani ministerstwa. Zamierzam twardo dążyć do swego szczytnego celu. Rola Rosji w centralnej Azji jest kolosalna. Tam biegną jej historyczne drogi. Imperator z jego trzeźwym, szerokim oglądem rozumie to lepiej ode mnie.

To powiedziawszy, Przewalski zamilkł i pogrążył się w zadumie. Podniecony zaczął chodzić po pokoju. Przemierzał go wielkimi krokami z kąta w kąt, od czego trzeszczała podłoga i drżały naczynia w bufecie. Zdawało się, że jest mu ciasno jak zniewolonemu orłowi w klatce. Jemu odpowiadają bezgraniczne przestrzenie odpowiednie do rozłożenia wielkich skrzydeł.

– No, jak się sprawy mają z twoimi naukowymi zbiorami i kolekcjami? – zapytał w końcu Tomkiejew, zapalając papierosa.

Przewalski jakby się ocknął z zamyślenia i stanąwszy pośrodku komnaty, powiedział:

– Położenie, jeśli chodzi o moje zbiory i kolekcje, jest takie, że one dosłownie zalegają już ileś lat, bo Akademia Nauk do tej pory nie zdołała ich rozpakować i opracować. Widzę w tym jakąś intrygę. Jak ci wiadomo, w tej zbiorowości wysokich rangą postaci dominują cudzoziemcy, którzy nie dopuszczają Rosjan do czarnej roboty. Oto i przyczyna, dlaczego moje kolekcje są składowane. Niewątpliwie to przykre, lecz na razie nic z tym nie zrobię, może kiedyś. Na konferencji Akademii Nauk proszono przy mnie o rozwiązanie tej kwestii dyrektora muzeum. Ten się zasmucił i dał durną, niekonkretną odpowiedź. Mógłbym złożyć o tym raport carowi, lecz na razie na to nie pójdę. Dla jego spokoju jestem gotów poświęcić całe moje zbiory. Jemu i bez tego dosyć kłopotów w rządzeniu krajem. Wierzę, że koniec końców car zaprowadzi porządek w Akademii Nauk i oczyści tę stajnię Augiasza. Po ekspedycji, która mi zajmie dwa, trzy lata, planuję sam się wziąć do moich zbiorów i ich obróbki.

Przewalski podszedł do stołu, wziął swoją teczkę i zaczął przeglądać dokumenty.

– Tak, w samą porę! – Tu zwrócił się do swojego przyjaciela: – Wybacz, że się porządziłem twoją książką. Wyrwałem z niej swoją poprzednią dedykację i napisałem nową, dla młodego miłośnika przyrody i przyszłego podróżnika. Ze sobą tych tomików nie mam, dlatego pozwoliłem sobie wziąć twój bez pozwolenia. W zamian wyślę ci z domu drugi egzemplarz. Niedługo pojadę do siebie, do smoleńskiej guberni, a potem do Turkiestanu, by przygotować ekspedycję do Tybetu. Ty wiesz, że ja niestrachliwy, lecz mam przeczucie czegoś niedobrego. A zresztą, gadam na próżno. Nie warto zwracać na to uwagi. Pojadę do siebie i tam na wsi, na łonie przyrody wszystko mi przejdzie. Postoję, postrzelam do ciągnących kaczek i smutek minie jak ręką odjął. Nie tak, młody naturalisto? – ostatnie słowa odnosiły się do mnie. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, i tylko kiwałem głową, że się z nim zgadzam.

Skończywszy z dokumentami, Przewalski szybko wstał i położył mi na plecach swoją ciężką rękę.

– Przekaż ojcu, że przed odjazdem będę u niego, bo muszę z nim porozmawiać. Twój los interesuje mnie bardziej, niż myślisz. Zatem do widzenia, moi przyjaciele!

Powiedziawszy to, Przewalski wyszedł, dzwoniąc ostrogami. Założył czapkę, wziął teczkę pod pachę i zaczął schodzić ze schodów. Na pożegnanie posłał nam serdeczny pocałunek.

Gdy tylko wróciłem do izby, przeczytałem napisaną mi przez niego dedykację w książce: „Mojemu młodemu przyjacielowi Mikołajowi Bojkowowi na pamiątkę od starego leśnego włóczęgi. M. Przewalski”. Nie muszę mówić, że byłem w siódmym niebie. Bohater moich młodzieńczych marzeń, człowiek rozsławiający Rosję na cały świat, znakomity badacz zwrócił uwagę na niepozornego kadeta, ledwie wstępującego w młodzieńczą dojrzałość i marzącego o podróżach w nieznane strony!

Nigdy więcej się z nim nie spotkałem. Kiedy przyszedł do ojca, byłem nieobecny i nie wiem, o czym rozmawiali. Po roku w Kijowie dowiedzieliśmy się o śmierci Mikołaja Michajłowicza Przewalskiego. Umarł w Turkiestanie, przed samą tybetańską ekspedycją. Śmierć tego bohatera wstrząsnęła wszystkimi Rosjanami. W krótkich telegramach pisało się, że zakończył życie przez miejscową febrę, lecz dużo ludzi nie dawało temu wiary i podejrzewało mroczniejszą przyczynę – czyn przestępczy. Gdy się zestawiło wszystkie fakty oraz słowa samego Przewalskiego, można było snuć domysły, że to sprawka wrogów Rosji.

Mikołaj Michajłowicz umarł w rozkwicie wszystkich swoich duchowych i fizycznych sił. Pozostał nieustraszonym orłem oraz wielkim podróżnikiem i badaczem. Zapisał się złotymi zgłoskami w historii ludzkości. Jego zasługi na polu nauki i kultury są doceniane na całym świecie. Zgodnie z jego życzeniem pochowano go nie w Rosji, ale na granicy Turkiestanu, na stromym, skalistym brzegu jeziora Issyk-kul. Tam za aprobatą imperatora Aleksandra III stanął piękny pomnik. Na czubku surowej, granitowej skały błyszczy gigantyczny żelazny orzeł z rozpostartymi skrzydłami. U jej podnóża, po południowej stronie, jest wmontowana płaskorzeźba z brązu przedstawiająca popiersie Przewalskiego naturalnej wielkości. Z tego miejsca widać śnieżny grzbiet Tienszanu z górującym wierzchołkiem Chan Tengri, gdzie według wierzeń narodów centralnej Azji znajduje się tron Najwyższego.

Nasz wielki podróżnik poświęcił całe życie na zgłębianie przepięknej, nieśmiertelnej przyrody. Znalazł wieczny spokój na rosyjskich kresach, na przedsionku tajemniczych, niepoznanych części Azji. I niech się nam zdaje, że on teraz śpi na straży wielkiej krainy nazwanej Rosją, a cesarski orzeł obudzi go swoim wyzwaniem.

Od tego momentu minęło wiele lat. Sporo wody zdążyło upłynąć i dużo wydarzeń przeżyły Rosja oraz cały świat. Tylko stara, drzemiąca tajga została niezmienna. Tak samo szumi i śpiewa swoje leśne pieśni o dawno minionym czasie. Zawsze tak samo kwitnie i pachnie wiosną, tętni nowym, twórczym życiem, a zamiera zimą pod białym całunem śniegu.

------------------------------------------------------------------------

9 Henry Morton Stanley – brytyjsko-amerykański dziennikarz i badacz Afryki; David Livingstone – szkocki lekarz, protestancki misjonarz i podróżnik.

10 Polskie wydanie książki ukazało się w 2018 roku nakładem wydawnictwa Atra World.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: