- W empik go
Bezwiedne tradycje ludzkości: studjum z psychologii historji - ebook
Bezwiedne tradycje ludzkości: studjum z psychologii historji - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 341 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Psychologja historji?…. co to znaczy? zapytasz czytelniku. Jest że to nowa próbka okucia ludzkości w ramki systemu? Jest że to rozprawa nad wyłanianiem się idei w dziejach świata, nad tajemnicą motywów stworzenia, nad ostatecznym celem i przeznaczeniem rodu ludzkiego na ziemi: jestże to, jednem słowem, nowa próbka filozofji historji, w której filozof daje nauki moralne historykowi?….
– Nie i nie. Do żadnego z tych zadań autor nie czuje powołania i nie umiałby na żadne z nich odpowiedzieć. Sądzi nawet, że ta odrobina wieczności jaką znamy, nie pozwala nam wcale objąć okiem całości, od pierwszego jej ogniwa, którego już nie ma, do ostatniego, którego nie ma jeszcze. Natomiast jest przekonany, że próbki filozoficznego rozumienia i rozdziału epok, jakie kiedykolwiek podawano, były tylko objawem psychologicznej wady umysłu ludzkiego, zwanej antropomorfizmem.
Każdy, z najbardziej zresztą zasłużonych myślicieli przywiązywał wagę do własnych tylko ideałów i celów i kazał się domyślać, że wraz z nim, że wraz… z jego systemem, kończy się treść rozwoju dziejów.
Najczęściej też były to trzy epoki, w których braki dwóch pierwszych, wypełnia trzecia, najbliższa i najlepsza.
Ze stanowiska teologii były to:
1) epoka bezprawia, w której nie zaczęła się jeszcze walka duchowna przeciw marnościom tego świata.
2) epoka prawa, w której walka ta zaczęła się i skończyła upadkiem ducha.
3) epoka łaski wreszcie, w której walka z przyjemnościami świata sprowadza zwycięztwo ducha (św. Augustyn). I natem koniec.
Ze stanowiska metafizyki były to:
1) epoka tezy, czyli starożytność przed Chrystusem.
2) epoka antitezy, czyli przeciwieństwo jej: świat chrześciańsko-germański.
3) epoka syntezy, czyli zjednoczenia, w którą właśnie wstępujemy (Cieszkowski). I już koniec.
Ze stanowiska pozytywizmu nareszcie były to:
1) epoka teologiczna.
2) epoka metafizyczna.
3) epoka pozytywna (Comte). I koniec.
Zestawiwszy pierwszy podział z ostatnim, możnaby mniemać, że historja przewróciła się do góry nogami, a przecież ani gimnastyka nie jest jej właściwością, ani zwykła ona słuchać komendy filozofów.
Wcale tu twierdzić nie myślę, że w spostrzeżeniach, nieraz bardzo poważnych, które tym próbkom służą za podstawę, nie ma mniej lub więcej prawdy. Wiadomo, że stopnie ewolucyi Comte'a dają się doskonale zastosować do wielu nauk, do wielu instytucyj, do niektórych systemów prawodawczych i t… p… tak jak w podziale Cieszkowskiego prawdą jest, że świat chrześciański był przeciwieństwem klasycznego, i że dziś ludzie wzdychają do jakiejś bezstronniejszej syntezy; – jak wreszcie w podziale św. Augustyna (a właściwie jednym z jego podziałów), zarówno pierwotny brak idei jak i zasadnicza idea chrześcianizmu, przenosząca szczęście i prawdę w sfery przyszłego życia, dobrze są zcharakteryzowane.
Ale tu chodzi o to, że tak czy owak, jest to zawsze system abstrakcyjny, sztuczny, nie dający się zastosować ani do całej ludzkości oświeconej i ciemnej, ani tem mniej do całej historji, zaledwie dziś nieco poznanej w jej początkach a całkiem nieznanej w jej epilogu. Chodzi o to, ażeby raz na zawsze zrzec się pretensji apostołowania swoich idei, nie ludziom dzisiejszym, bo to jest całkiem usprawiedliwione i pożyteczne w walce o światło, lecz epokom dziejowym, które można badać, podpatrywać i podsłuchiwać, ale nie nawracać, nie musztrować, nie nawlekać na zamknięty w kółko różaniec.
Niech to zaś nikogo nie dziwi, że tak proste uwagi ośmielam się tu wygłaszać; wszakże niedawno jeszcze pozytywny Draper dzielił historją cywilizacji: na wieki: Wiary, Rozsądku i Rozumu, pozwalając nam; cieszyć się nadzieją, że albo okres rozumu będzie już trwał do skończenia świata, albo też, że podobnie jak zmieniał się pierwej, zmieni się i później w jakiś okres już chyba bezrozumny. Że między organizmem a społeczeństwem istnieją pewne analogje, o tem wiedzą wszyscy, którzy kiedykolwiek używali frazesu: "zarówno w życiu jednostek jak i całych społeczeństw. " ale zarazem też wiadomo, że w nauce przynajmniej, granice analogji winny być ściśle przestrzegane, i że podobieństwo to jest o tyle tylko dokładne, o ile jednolitem w swych funkcjach jest pewne dane społeczeństwo; że np. historji kasty szlacheckiej nie można brać za historją narodu; że gdy ona doszła do rozumu, lud mógł jeszcze nie dojść do rozsądku, lub gdy ona żyć przestała, on dopiero mógł zacząć żyć na dobre. Antropomorfizm taki, gdy przechodzi zakres czysto psychologicznych wspólności, staje się szczególniej błędnym, już nie odnośnie do społeczeństw zorganizowanych w państwo, ale więcej jeszcze w stosunku do samych narodów. " Typ narodowy" mówi Draper, "odbywa swój pochód fizycznie i umysłowo wśród przeobrażeń i epok rozwoju, odpowiadających rozwojowi człowieka pojedynczego, a reprezentowanych przez niemowlęctwo, wiek dziecinny, młodość, wiek męski i śmierć… "
I smierć?…. Z tą by przynajmniej trzeba być ostrożnym! Wszakże były już narody takie, które umierały i znów dochodziły do świadomości, a któż nam zaręczy, że ten lub ów, dziś zmarły, nie wstanie i nie nazwie wszystkich poprzednich swych epok, jedną epoką dzieciństwa?
Nie trzeba więc przedwcześnie przylepiać etykiet na przegródkach dziejowych. To, co dziś zrobić możemy, polega raczej na usunięciu przegródek sztucznych, na odkrywaniu związków i praw psychologicznych, rządzących siłami, które tworzą dzieje, bez względu na przyczyny i cele ostateczne, których ani odnaleść, ani tem mniej ująć nie umiemy. Na razie, zadanie nasze jest skromniejsze: uważając proces historyczny jako zbiorowy proces psychologiczny, z zewnątrz oglądany, chciejmy stworzyć nie filozofię, lecz psychologię historji. Zyskają natem obie nauki. Zarówno bowiem dla psychologji indywidualnej pożądany jest widok urzeczywistniania się tych samych zjawisk na wielką skalę, jak i dla hystoryka nie może być obojętną znajomość praw, w jednostkowej psychologii odkrytych. "Myśli, uczucia i czyny, które indywidualnie uważane przedstawiają z pozoru prawie zupełną nieprawidłowość i chaotyczną różnorodność, uważane w całości, przy świetle statystyki i historji, przybiorą postać prawidłowo działających czynników, a przez to ułatwią nam zbadanie i samych jednostkowych objawów. Znajomość znów tych ostatnich objaśni ze swej strony, czyny historyczne." "Jakże objaśniać np. samo łączenie się ludzi w gminy i społeczeństwa, jeżeli nie wspólnością pewnych popędów i ro – zwojem pewnych uczuć, których genezę, tylko psycholog uzupełnić może? Jak objaśnić uczucia patryotyczne, potęgę miłości i zawiści narodowych, wpływy wychowania i życia publicznego, jeżeli nie za pomocą rozbioru tychże czynników duchowych, jakie i dziś jeszcze działają? Historyk zbiera doknmenty, wyjaśniające mu przyczyny nagłego przewrotu, takiego jakim była np. rewolucja francuska; ale czyż dokumenty te, same przez się byłyby zdolne objaśnić przyczyny faktów, gdyby ich nie łączyło i nie ożywiało psychologiczne odczucie przez historyka prądów myśli i uczuć poprzedzających wypadki historyczne? Czy fakta takie, jak zjednoczenie Niemiec, dają się usprawiedliwić samem przytoczeniem frankfurckich prób parlamentarnych, wojskowej przewagi Prus i politycznego ich nacisku?"
"Objaśniając je, historyk mimowoli staje się psychologiem i odsłania nam motywa rodowych sympatyj, rodowych nienawiści, stan poezyj i dziennikarstwa, filozofji i religji, – ażeby we wszystkich tych objawach życia duchowego znaleść usprawiedliwienie przeobrażeń społecznych, które kronika jako nowe i nagle powstające zapisuje. Nie mniej gdy chodzi o stosunki między szczepami, historyk nie może się obejść bez studyów psychologicznych nad charakterami plemion, ich wierzeniami i obyczajami, ich literaturą i sztuką. Dopiero w świetle takich badań, wojna lub pokój przestają być wypadkiem samowolnego układu monarchów lub ministrów, a okazują się wynikiem szerszych i głębszych przyczyn, często bardzo odległych, które i sama wolę rządzących objaśniają… " ( 1).
Zastosowana do całej ludzkości, dzisiejsza psychologja doświadczalna wyświeca przedewszystkiem kilka punktów ważnych, które jakkolwiek całkiem naturalne nie były dotychczas dostatecznie uwzględniane; a mianowicie:
1) Podobnie jak dziecko przychodzi na świat z pewnym wrodzonym mechanizmem ruchów, z pewnym ustrojem mózgu, z pewnemi skłonnościami i uzdolnieniami dziedzicznem!, tak też i rodzaj ludzki w ogóle, będący najwyszym wyraz m ewolucji świata zwierzęcego, odziedziczył po nim pewien mechanizm nerwowy, pewne uzdolnienia, usposobienia i skłonności, które stanowią dziedziczny pokład dla jego własnego dorobku.
2) Podobnie jak dziecko dzisiejsze mimo tego podkładu przeszłych generacyj musi wszelka treść dla swych wyobrażeń i pojęć czerpać z wrażeń lub doświadczeń własnych, tak też rodzaj ludzki w ogóle tem bardziej musiał pierwsze swoje poglądy snuć z wrażeń istotnych, z doświadczenia; a tem samem w najbardziej fantastycznych jego podaniach muszą się kryć ziarna faktów, zmienione tylko naturą gruntu, na który padły.
3) Podobnie jak człowiek pojedyńczy wśród jednostajnych warunków nabywa pewnych przyzwy- – ( 1) Pogadanki i spostrzeżenia. Psychologja i historją str. 242. Warszawa 1879.
czajeń i nałogów, które utrzymują, się jeszcze nawet wtedy, gdy już straciły racyą bytu, tak samo też i człowiek zbiorowy, w jednostajnych a długotrwających warunkach dziejowych nabierał nałogów i przyzwyczajeń, zarówno w teorji jaki w praktyce, nałogów niezrozumiałych dzisiaj, jeżeli przeżyły swą epokę.
Rozwiniecie tych kilku punktów, pojętej w ten sposób psychologji historji, znajdzie czytelnik w niniejszej pracy.TEORJA OBJAWÓW SZCZĄTKOWYCH.
W teorji rozwoju istot organicznych ustaliło się już pojęcie tak zwanych narządów szczątkowych. Organ, który w skutek zmiany warunków życia niejest podtrzymywany w swej czynności, zanika; dziedziczność jednak nie pozwala mu zginać całkowicie i pozostawia go oczom anatomów jako szczątek, jako ślad dotykalny dawno minionego stadjum. Za przykład służyć mogą u człowieka: kość ogonowa, brodawki piersiowe męzkie, muskuły u niektórych ludzi poruszające ucho i skórę na głowie a u wszystkich w ogóle, pozostałości tak zwanego układu podskórnego zwierząt; ślad trzeciej, ptakom szczególnie właściwej powieki; wreszcie uwłosienie niektórych miejsc ciała, u płodu prawie całkowite.
U wszystkich zwierząt wyższych łatwo wykryć takie narządy szczątkowe, a wskazują one zawsze na pochodzenie od form niższych, w części żyjących a w części zaginionych.
Otóż całkiem analogiczne zjawiska istnieją i w świecie ducha i w umysłowym rozwoju ludzkości. Instytucje, obrzędy, zwyczaje i teorje, systemy uczuć" i popędów, które w skutek zmiany warunków życia utraciły racyą bytu w formie pierwotnej, zanikają wprawdzie stopniowo, ale trwają przechowywane przez dziedziczność i przez tradycję, w formie pochodnej, w formie resztek i śladów przebytych faz rozwoju. Przez analogję nazwiemy je też objawami szczątkowe/ni.
Są one w pewnej nowszej epoce, albo całkiem niezrozumiałe, albo też rozumiane zupełnie inaczej niż dawniej, i dopiero cofając się w szeregu wieków za wątkiem wspólności, możemy rzucić na nie światło właściwe. Tak np. używanie przez niektóre narody oświecone nożów krzemiennych do obrzędów religijnych byłoby niewytłómaczone, gdybyśmy nie wiedzieli, że są one pozostałością epoki kamiennej, w której wcale użytku metali nie znano, a o której i narody owe zapomniały; dawniej był to nóż zwykły – teraz, w danej epoce, jest świętym. A jeszcze mniej rozumielibyśmy dla czego Chaldejczycy kładli do grobu swym zmarłym zlepki wypalonej gliny mające pewien kształt oznaczony, gdybyśmy nie wiedzieli, że kształt ten naśladował właśnie noże i siekierki kamienne, których już wyrabiać nie umiano lub nie chciano; nie rozumielibyśmy nawet dlaczego i te kładziono do grobu, gdybyśmy skądinąd nie mieli dowodu, że człowiek pierwotny wierzył w pożytek z tych narzędzi na tamtym świecie. Tak samo konieczność przechowywania ognia, w skutek trudności otrzymywania go, objaśnia nam przechowywanie ogni świętych, wtedy, gdy już przestał on być osobliwością.
Zaginiony kult zwierząt objaśnia nam szczątkowy jego objaw: poszanowanie niektórych ptaków i gadów u naszego ludu. Nawet przepis dawany naszym dzieciom, żeby się zachowywały "przy stole jak w kościele" jest objawem szczątkowym z czasów, kiedy wszelkie uczty zbiorowe miały charakter religijny, podobnie jak wyrażenie nekrologowe: "niech mu ziemia będzie lekką" jest objawem szczątkowym z czasów kiedy wierzono, że trup może czuć nacisk ziemi.
Co się tyczy obrzędów i zwyczajów, to te albo zmieniają swą treść, zachowując formę, jak np. niektóre tańce i gry towarzyskie, niegdyś obrzędy religijne, albo tracą całkiem treść, zachowując tylko formę np. nasze "padam do nóg" przy powitaniu; "na zdrowie!" wypowiadane gdy ktoś kichnie i t… p… albo wreszcie zmieniają i treść i formę tak, że np. z obrzędu, który polegał między innemi na rozcinaniu skóry podanych rąk nożem krzemiennym przy zawieraniu przymierza, pozostaje tylko używane w tak zwanych zakładach zwykłe podanie rąk i "przecięcie" ich przez osobę trzecią.
W podobny sposób, jak zobaczymy, z czynności rzeczywistych, t… j… celowych, podczas jedzenia lub wykonywania pewnej pracy, pozostają objawy szczątkowe skróconych gestów, towarzyszących analogicznym stanom umysłowym.
Rozpatrując się w nagromadzonych poniżej faktach, nietrudno nam będzie przekonać się, że podobnie jak anatom-fizyolog odkrywa w narządach szczątkowych pozostałości dawnych stadyów rozwoju, dawniej rzeczywiście czynnych organów życia; tak samo historyk-psycholog, rozpatrujący objawy szczątkowe, będzie mógł znaleść w nich wskazówki roli istotnej, jaką odegrały w przeszłości, gdy były poważnym, normalnym wyrazem społecznych funkcyj.
I tu i tam, przeszłość i teraźniejszość wyjaśniają się wzajemnie.
* * *
Fakt uporczywej trwałości form tradycyjnych nie mógł ujść uwagi antropologów. Znano go oddawna, ale nie umiano dostatecznie wyzyskać. Zbytecznemby też było wyszukiwać u dawniejszych myślicieli śladów teorji objawów szczątkowych i przypuszczeń, co do możności sądzenia z niezrozumiałych zwyczajów, o istnieniu pierwotnych ich form racjonalnych – skoro z jednej strony wiadomo, że dla najbardziej nowej myśli znaleść można jakieś mgliste pierwowzory w starożytności, a z drugiej, że bądź co bądź nie była ona dotychczas wypowiedzianą i wymotywowaną w ten sposób, iżby ją można uważać za należącą już do pojęć naukowych.
Nie chcąc wszakże ujmować nikomu zasługi, ani też sobie jej przyznawać, starałem się wyszukać jej zawiązki w różnych pracach naszych i obcych, i oto co znalazłem:
Bezimienny autor artykułu w Dzienniku Literackim Lwowskim ( Nr. 19 z r. 1852) o którym wspomina Berwiński, nawołując do poważniejszego badania zwyczajów i obrzędów naszego ludu, tak się wyraża: "A przecież godziłoby się z wielu względów zwrócić na nie uwagę. Nie obchodzi nas tu wcale wzgląd poetyczności, upatrującej w obyczajach ludu pierwowzór sielankowy. Zajmuje nas przedewszystkiem wzgląd historyczny. Ileż to wspomnień i stosunków dziejowych, zatarłszy się już do szczętu w pamięci ludzkiej, żyje jeszcze w niezrozumiałej często postaci jakiegoś z pokolenia do pokolenia przechowującego się obyczaju! Oto np. gdzieś w Brzeżańskiem ma kwitnąć zwyczaj, przypominający czasy słowiańskie, według którego jak w serbskich pieśniach młodzieńcy tak zwane braterstwo po Bogu, tak tu dziewczęta ślubują sobie w kościele na całe życie pobożne siostrzeństwo, zniewalające jedna i drugą "posiostrę" do obowiązku wzajemnej miłości i pomocy, jako też do zachowywania wielu innych dla siebie względów, a w szczególności do mówienia sobie " wy. "
Muszę tu zwrócić uwagę, że zwyczaj mówienia wy już za czasów staroindyjskich oznaczał szczególną miłość i poszanowanie, a prawdopodobnie najprzód używany był tylko odnośnie do bogów; lecz co się tyczy samego przykładu, tak jak go autor podaje, to jest on tylko dowodem trwałości zwyczaju, który względnie do czasów słowiańskich ani formy, ani treści nie zmienił; nie jest to więc objaw szczątkowy w naszem rozumieniu tego terminu, lecz tylko zwykła pozostałość tradycyjna.
Autor tak kończy swe wezwanie:
"W innych stronach istnieje niewątpliwie mnogo innych zwyczajów tego rodzaju. Z zebrania wszystkich lub większej przynajmniej części, ileż malowniczego uroku przybyło by historycznemu poglądowi na kraj! Mogłoby też uróść ztąd niezupełnie wzgardzenia godne źródło do historycznego uwydatnienia tej większej, niż zwykle przypuszczamy roli, współucześnictwa ludu w dziejach narodowych, jaka lud rzeczywiście odgrywał" ( 1).
Berwiński podziela to zdanie, nie rozumie jednak dokładnie jego doniosłości, skoro twierdzi ostatecznie, że "lud jest zawżdy takim jakim go mieć chcą księża szlachta i rządy krajowe" i że "jak go sobie wychowamy, takim będzie i on sam, i literatura taka, jakie wychowanie. "
Jest to bardzo powierzchowne rezonowanie, prześlepiające właśnie całkowicie niezłomna potęgę ludowych tradycyj; słusznie też Kazimierz Szulc w rozprawie swej ( 2) daje na ten wywód odpowiedź, – ( 1) R. Berwiński. Studja o literaturze ludowej. Poznań 1854, T. 11, str 221-2.
( 2) K. Szulc. O głównych wyobrażeniach i uroczystościach bałwochwalczych naszego ludu, z powodu prac Lelewela i Berwińskiego. Poznań 1857, str. 64.
która tak kończy: "Lud prosty nie jest ani jedynym reprezentantem narodowości, prawdy i cnoty, ani też igraszką każdoczasowych wyobrażeń duchowieństwa, szlachty i uczonych" ( i rządów), jak twierdzi Berwiński, ale przyjmując pojęcia nowsze, zachowuje zarazem troskliwie, choć często bezmyślnie, równie jak swój język, tak zwyczaje i wyobrażenia dawniejsze, starożytne, pierwotne, przez długie, długie wieki, przez cały ciąg swego istnienia i bytu. '"
Z nowszych antropologów Rudolf Virchow, pisząc przed kilku laty artykuł p… t. Historja kuchni, powiada między innemi: "Człowiek chętnie zachowuje pewne tradycje przeszłości, bądź to materjalne, bądź moralne, i to nawet aż do czasów, w których tradycje te lub zwyczaje stają się całkiem niezrozumiałemi."
Ale dość tych wzmianek ogólnikowych. Żaden ze wspomnianych autorów bliżej ich nie rozwinął; jeżeli zaś kogo pominąłem, to czytelnik zechce mi na razie przebaczyć, a tymczasem przejdziemy do określenia dwóch teoryj, które z pojęciem objawów szczątkowych w najbliższym stoją związku. Obie noszą na sobie cechę głębszego wniknięcia w istotę rzeczy i obie zawdzięczamy angielskim badaczom natury ludzkiej. Pierwsza pochodzi właściwie od Herberta Spencera, lecz nazwę dał jej Laycock, druga jest dziełem Ed. B. Tylora; Laycock wprowadził do nauki popojęcie fizjologiczne: "odwiecznej pamięci", albo "dziedzicznych wspomnień" ( Ancestral Memory, po francusku Mèmoire ancestrale)(1); Tylor zaś jeszcze o kilka lat wcześniej dał znakomite zestawienie faktów na poparcie oryginalnego pojęcia, historycznych zjawisk "przeżycia" (Survival, w przekładzie francuskim Survivance)(2).
Dwie te myśli należą właściwie do różnych dziedzin: pamięć odwieczna dotyczy dziedziczności W ścisłem znaczeniu tego wyrazu; przeżycie zaś należy do tradycyj, przekazywanych przez naśladownictwo. Pierwsza przenosi się drogą cielesnej organizacji, drugie przez stosunki umysłowe.
Przypatrzymy się pierwszej.
Niektóre należące do niej spostrzeżenia znajdujemy u Herberta Spencera (1855), Darwina (1868) i Galtona (1872); lecz Laycock (1875) zebrał ich więcej i dał nazwę teorji. Według niej przyzwyczajenia jednostek lub narodów, nietylko co do ruchów i gestów, lecz nawet co do pewnych form umysłowych, pojęć i uczuć, mogą być dziedziczone. Nie w tem znaczeniu, ażeby ostatnie pokolenie rodziło się z gotowemi pojęciami, zdobytemi przez przodków, lecz że dziedziczy zmodyfikowaną organizację nerwowa, która w danych warunkach i pod wpływem zwykłych bodźców ułatwia powstanie, a raczej odtworzenie tych sa- – (1) Laycock. A chapter on some Organie Laws of Personal and Ancestral Memory The journal of mental science. July 1875. Ar. 94.
(2) Tylor. Survival of Savage Thought in modern Civilization 1869 i Primitive Culture. 1871.
mych pojęć. Tyra sposobem pojęcie" dziedziczności", jako dotyczącej tylko podobieństwa rysów, formy organów, temperamentu i wreszcie ogólnych uzdolnień i skłonności duchowych, rozszerza się znacznie, nadspodziewanie, obejmując nawet szczegółowe, z pozoru indywidualne ruchy, uczucia i popędy. Oto kilka przykładów:
Jeden z wysokich urzędników angielskich miał szczególny zwyczaj uderzania się ręką w nos podczas najgłębszego snu. Działo się to mianowicie gdy spał na wznak; trzymając prawą rękę na pół zamkniętą nad głową, od czasu do czasu opuszczał ją gwałtownie po twarzy, uderzając się napięstkiem w grzbiet nosa. Ponieważ to odbywało się tylko we śnie, nie było sposobu oduczyć go tego zwyczaju, a tymczasem skutek był tak smutny, że na nosie utworzyła się od uderzeń rana, której długo nie można było zagoić. Pozostały po nim syn i córka odziedziczyli ten sam ruch, który podobnież zjawiał się bezwiednie, podczas głębokiego snu. U córki jednak zaszła mała zmiana, mianowicie uderzała się nie napięstkiem, lecz dłonią, przesuwając nią szybko po twarzy. U obojga ruch wykonywany był także prawą ręką (Galton).
Był zatem niewątpliwie odziedziczony nie zaś wyuczony.
Podobne dziedziczenie może nawet odnosić się do dawniejszych pokoleń: dziecko dziedziczy np. cechę nie ojca, lecz dziadka.
Pewna dziewczynka, córka Paryżanina i matki Angielki, wychowywana w Anglii, w otoczeniu wyłącznie angielskiem, oprócz uderzającego podobieństwa do dziadka, odziedziczyła nadto po nim następujący gest oryginalny: gdy niecierpliwie czegoś pożąda, odwraca rączkę na zewnątrz i szybko pociera wielkim palcem o palec wskazujący i średni. Nadto po swych przodkach francuskich odziedziczyła zwyczaj wzruszania ramionami, który się objawił pomiędzy 16 a 18 miesiącem życia. Spostrzegłszy to, matka zawołała: "patrzcie na tę małą Francuskę, ona wzrusza ramionami!" Winienem bowiem dodać, że w Anglii gest ten jest prawie nieznany, a zwłaszcza u małych dzieci czysto angielskiego pochodzenia, według Darwina, nigdy go nie zauważono(1).
Te i tym podobne fakta dowodzą, że nawet dość skomplikowane ruchy mogą się przekazywać dziedzicznie, bądź to wprost, bądź pośrednio przez rodzaj atawizmu, czyli powrotu do cech przodków. Ponieważ zaś dziedziczności nie można zakreślić granic czasu możemy przypuszczać, że wiele naszych, z pozoru oryginalnych, ruchów i gestów pochodzi od przodków bardzo odległych, mianowicie od nabytych przez nich przyzwyczajeń.
Lecz czy w podobny sposób mogą być przekazywane i czysto umysłowe objawy? Niewątpliwie. Zauważmy najprzód, że u niektórych zwierząt odziedziczanie nabytych zmysłowo-umysłowych uzdolnień jest bardzo pospolite. Myśliwi starają się o szczenięta – (1) Karol Darwin. Wyraz uczuć, w przekładzie Dra Konrada Dobrskiego. Warszawa 1873, str. 235.
wyżłów, które wskutek wyuczenia i wyćwiczenia odznaczały się w tropieniu zwierzyny. Wierzą bowiem, że takie szczenię odziedzicza przynajmniej część uzdolnień rodzicielskich; a nie są to tylko proste usposobienia, lecz nieraz prawie gotowa umiejętność. Wyżeł z dobrego rodu, wyprowadzony w pole, zwietrzywszy przepiórkę, stanie nieruchomy, przechylony ku ziemi, z podniesioną nogą tylną, z wyprężonym jak drut ogonem i zaabsorbowaną uwagą; możnaby powiedzieć, że proste wrażenie węchowe, jakby na skinienie czarodziejskiej rószczki, obudziło w nim cały system dziedzicznych asocyacyj, gdy tymczasem zwykły kundel będzie skakał i naszczekiwał bezmyślnie, pod wływem tegoż samego wrażenia.
Mamy także dowody, że uczucia wstrętów i obaw mogą być dziedziczne u zwierząt. Laycock przytacza, że słoma, której używano w menażerjach, w klatkach lwów lub tygrysów, nie mogła być dawana na podściółkę koniom, gdyż te, poczuwszy jej zapach, zrywały się i chciały uciekać. W czasach gdy koń dziki żył w Europie obok lwów, hyen i tygrysów (okres Mamuta), tego rodzaju obawa kociego rodu była oparta na bezpośredniem doświadczeniu niebezpieczeństwa przy spotkaniu tych zwierząt; u dzisiejszych jednak koni, które nigdy lwa nie widziały, a przynajmniej nie doświadczyły odeń krzywdy, byłaby całkiem niezrozumiała, gdybyśmy nie przyznali możności dziedzicznego wpływu przez całe szeregi wieków. Nie zawsze jednak da się ten łańcuch przyczynowy wyśledzić, zwłaszcza w zawilszych stosunkach ludzkich. Tak np. za świadectwem tegoż autora, potomkowie dra Davida Brewstera odziedziczyli po nim dziwną, obawę utopienia się. Prześladowała go ona przez całe życie i odrodziła się u wielu następców w wieku, w którym nie mogli nabyć jej naśladownictwem. Podobno jeden z naszyci; artystów doznaje także szczególnego rodzaju trwogi na widok wody bieżącej, idąc np. po moście żelaznym, a więc całkiem niezależnie od niebezpieczeństwa. Znam również osoby, które, patrząc z góry lub z wieży, doznają tak silnego popędu do skoczenia na dół, iż muszą się oddalać z obawy, ażeby ich instynktowny popęd nie skusił. Wiemy, że usposobienie takie może być przekazywane przez dziedziczność ciągłą lub przerywaną, ale gdzie jego początek? Co do Brewstera, Laycock sądzi, że musiał on mieć w młodości sen, w którym scena topienia się tak silnie podziałała na jego umysł, że obawa przetrwała na jawie. Przykłady podobnego wpływu snu są znane, ale nie w tak wysokim stopniu; w wypadku więc Brewstera wolałbym przypuścić, że przyczyny były głębsze. Mógł np. jeden z jego przodków uledz tak gwałtownemu wstrząśnienia nerwowemu przy wpadnięciu w wodę i wobec istotnego niebezpieczeństwa, że odtąd pewne rozdrażnienie nerwowe pozostało mu na całe życie i przeniosło się na następców. Podobnie zaś jak u niego rozdrażnienie to wzmagało się na widok wody, tak też i u następców mogło się odtwarzać w okolicznościach analogicznych.
Jeżeli teraz rozciągniemy teorję dziedzicznej pamięci do całych systemów wrażeń, to będziemy mogli usposobienie umysłowe pewnych plemion lub narodów objaśniać w części doświadczeniem ich przodków. Pociągi lub wstręty do pewnych czynów i wrażeń, nieusprawiedliwione całkowicie w teraźniejszości, będą miały swe umotywowanie w odległej nieraz przeszłości.
Zdania, jakie w tym względzie wypowiada Laycock, są poprostu powtórzeniem uwag Spencera. Spencer pisał już w r. 1855, że podobnie jak niewytłomaczoną przyjemność człowieka dojrzałego na widok pewnej miejscowości może pochodzić od rzeczywistych wrażeń przyjemnych w podobnej miejscowości w dzieciństwie odebranych a zapomnianych, tak też toż samo prawdopodobnie może się powtarzać i w plemieniu, którego lata życia są szeregiem pokoleń. Upodobanie np. w widokach rzek, gór i lasów może pochodzić w części "od kombinacyj, które istniały w stanie organicznym, w rasie ludzkiej w czasach barbarzyństwa, gdy cała jej czynność dla przyjemności rozwijała się głównie pośród gór i lasów. "
Nie należy tylko na tę kategorję objaśnień kłaść tak wielkiego nacisku, jak to czyni Laycock; nie potrzeba bowiem sięgać tak daleko, ażeby wytłómaczyć przyjemność pięknego krajobrazu. Ma ona swoje usprawiedliwienie w samem podrażnieniu zmysłowem, we wpływie świeżego powietrza, woni ziół i drzew, w wielostronnem a łagodnem podrażnieniu wzroku i słuchu, wreszcie w asocyacyach wspomnień indywidualnych jakichś towarzyskich przyjemności wiejskich, dawniej doznanych. Biorąc zaś cały fakt podobania się piękności natury i objaśniając go dziedziczną reminiscencją przyjemności dzikich przodków, narażamy się nadto na zarzut, czy czasem te piękności natury nie były świadkami raczej tysiącznych walk bolesnych o marną strawę, ciągłych obaw o napad dzikiego zwierzęcia lub dzikiego sąsiada, przeplatanych głodem i chłodem? Czemużby więc, przynajmniej w równej mierze, widok krajobrazów górskich i leśnych nie miał w nas budzić uczuć przykrych, jakiejś niejasnej trwogi lub niepokoju?
Sądzę nawet, że w części tak jest niewątpliwie; gdyż uczucie obawy, jakiego doznajemy dziś, w naszych cywilizowanych lasach, po większej części nie ma żadnej podstawy realnej. Niełatwo dziś o wilki i rozbójników, a przecież wielu bardzo ludzi, znalazłszy się w lesie, zwłaszcza wieczorem, doznają tych mimowolnych uczuć bojaźni. Możnaby także domyślać się… że do tej samej kategorji należy strach, doznawany na cmentarzu w nocy, gdy człowiek, który mu ulega, nie wierzy w błądzące duchy lub w zemstę grobów.
Bądź co bądź mamy pewną podstawę do twierdzenia, że doświadczenie przodków, głęboko i często w umysł wkorzeniane, może wywierać pewien wpływ odległy, bezwiedny, na usposobienie dzisiejszych ich potomków. "Góry i pagórki" – mówi Laycock, – " powinny być przyjemne dla potomków mieszkańców wyżyn, a stepy i rzeki szerokie dla potomków tych plemion, które koczowały po rozległych równinach, lub zamieszkiwały w sąsiedztwie wielkich rzek.'' Podobne spostrzeżenia czyni kapitan Hutchison w dziele p… t. The Cracow and ihe Carpathians. Usposobienia Węgrów różnią się od usposobień Germanów i Słowian." Jak ich przodkowie z rodu Hunnów, mają oni wstręt do gór i wolą mieszkać na rozległych płaszczyznach, gdzie jest dosyć miejsca do harcowania na bystrym rumaku (str. 173). " Podobnie, jednostki do pokoleń koczowniczych należące, chociażby przywykły do życia spokojnego na miejscu, nieraz uczuwają nagle potrzebę włóczenia się po świecie i rzucają wszystko, byle tylko ten dziedziczny popęd zadowolnić.