Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bezwiedne tradycje ludzkości: studjum z psychologii historji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bezwiedne tradycje ludzkości: studjum z psychologii historji - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 341 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WY­JA­ŚNIE­NIE WSTĘP­NE.

Psy­cho­lo­gja hi­stor­ji?…. co to zna­czy? za­py­tasz czy­tel­ni­ku. Jest że to nowa prób­ka oku­cia ludz­ko­ści w ram­ki sys­te­mu? Jest że to roz­pra­wa nad wy­ła­nia­niem się idei w dzie­jach świa­ta, nad ta­jem­ni­cą mo­ty­wów stwo­rze­nia, nad osta­tecz­nym ce­lem i prze­zna­cze­niem rodu ludz­kie­go na zie­mi: je­st­że to, jed­nem sło­wem, nowa prób­ka fi­lo­zo­fji hi­stor­ji, w któ­rej fi­lo­zof daje na­uki mo­ral­ne hi­sto­ry­ko­wi?….

– Nie i nie. Do żad­ne­go z tych za­dań au­tor nie czu­je po­wo­ła­nia i nie umiał­by na żad­ne z nich od­po­wie­dzieć. Są­dzi na­wet, że ta odro­bi­na wiecz­no­ści jaką zna­my, nie po­zwa­la nam wca­le ob­jąć okiem ca­ło­ści, od pierw­sze­go jej ogni­wa, któ­re­go już nie ma, do ostat­nie­go, któ­re­go nie ma jesz­cze. Na­to­miast jest prze­ko­na­ny, że prób­ki fi­lo­zo­ficz­ne­go ro­zu­mie­nia i roz­dzia­łu epok, ja­kie kie­dy­kol­wiek po­da­wa­no, były tyl­ko ob­ja­wem psy­cho­lo­gicz­nej wady umy­słu ludz­kie­go, zwa­nej an­tro­po­mor­fi­zmem.

Każ­dy, z naj­bar­dziej zresz­tą za­słu­żo­nych my­śli­cie­li przy­wią­zy­wał wagę do wła­snych tyl­ko ide­ałów i ce­lów i ka­zał się do­my­ślać, że wraz z nim, że wraz… z jego sys­te­mem, koń­czy się treść roz­wo­ju dzie­jów.

Naj­czę­ściej też były to trzy epo­ki, w któ­rych bra­ki dwóch pierw­szych, wy­peł­nia trze­cia, naj­bliż­sza i naj­lep­sza.

Ze sta­no­wi­ska teo­lo­gii były to:

1) epo­ka bez­pra­wia, w któ­rej nie za­czę­ła się jesz­cze wal­ka du­chow­na prze­ciw mar­no­ściom tego świa­ta.

2) epo­ka pra­wa, w któ­rej wal­ka ta za­czę­ła się i skoń­czy­ła upad­kiem du­cha.

3) epo­ka ła­ski wresz­cie, w któ­rej wal­ka z przy­jem­no­ścia­mi świa­ta spro­wa­dza zwy­cięz­two du­cha (św. Au­gu­styn). I na­tem ko­niec.

Ze sta­no­wi­ska me­ta­fi­zy­ki były to:

1) epo­ka tezy, czy­li sta­ro­żyt­ność przed Chry­stu­sem.

2) epo­ka an­ti­te­zy, czy­li prze­ci­wień­stwo jej: świat chrze­ściań­sko-ger­mań­ski.

3) epo­ka syn­te­zy, czy­li zjed­no­cze­nia, w któ­rą wła­śnie wstę­pu­je­my (Ciesz­kow­ski). I już ko­niec.

Ze sta­no­wi­ska po­zy­ty­wi­zmu na­resz­cie były to:

1) epo­ka teo­lo­gicz­na.

2) epo­ka me­ta­fi­zycz­na.

3) epo­ka po­zy­tyw­na (Com­te). I ko­niec.

Ze­sta­wiw­szy pierw­szy po­dział z ostat­nim, moż­na­by mnie­mać, że hi­stor­ja prze­wró­ci­ła się do góry no­ga­mi, a prze­cież ani gim­na­sty­ka nie jest jej wła­ści­wo­ścią, ani zwy­kła ona słu­chać ko­men­dy fi­lo­zo­fów.

Wca­le tu twier­dzić nie my­ślę, że w spo­strze­że­niach, nie­raz bar­dzo po­waż­nych, któ­re tym prób­kom słu­żą za pod­sta­wę, nie ma mniej lub wię­cej praw­dy. Wia­do­mo, że stop­nie ewo­lu­cyi Com­te'a dają się do­sko­na­le za­sto­so­wać do wie­lu nauk, do wie­lu in­sty­tu­cyj, do nie­któ­rych sys­te­mów pra­wo­daw­czych i t… p… tak jak w po­dzia­le Ciesz­kow­skie­go praw­dą jest, że świat chrze­ściań­ski był prze­ci­wień­stwem kla­sycz­ne­go, i że dziś lu­dzie wzdy­cha­ją do ja­kiejś bez­stron­niej­szej syn­te­zy; – jak wresz­cie w po­dzia­le św. Au­gu­sty­na (a wła­ści­wie jed­nym z jego po­dzia­łów), za­rów­no pier­wot­ny brak idei jak i za­sad­ni­cza idea chrze­ścia­ni­zmu, prze­no­szą­ca szczę­ście i praw­dę w sfe­ry przy­szłe­go ży­cia, do­brze są zcha­rak­te­ry­zo­wa­ne.

Ale tu cho­dzi o to, że tak czy owak, jest to za­wsze sys­tem abs­trak­cyj­ny, sztucz­ny, nie da­ją­cy się za­sto­so­wać ani do ca­łej ludz­ko­ści oświe­co­nej i ciem­nej, ani tem mniej do ca­łej hi­stor­ji, za­le­d­wie dziś nie­co po­zna­nej w jej po­cząt­kach a cał­kiem nie­zna­nej w jej epi­lo­gu. Cho­dzi o to, aże­by raz na za­wsze zrzec się pre­ten­sji apo­sto­ło­wa­nia swo­ich idei, nie lu­dziom dzi­siej­szym, bo to jest cał­kiem uspra­wie­dli­wio­ne i po­ży­tecz­ne w wal­ce o świa­tło, lecz epo­kom dzie­jo­wym, któ­re moż­na ba­dać, pod­pa­try­wać i pod­słu­chi­wać, ale nie na­wra­cać, nie musz­tro­wać, nie na­wle­kać na za­mknię­ty w kół­ko ró­ża­niec.

Niech to zaś ni­ko­go nie dzi­wi, że tak pro­ste uwa­gi ośmie­lam się tu wy­gła­szać; wszak­że nie­daw­no jesz­cze po­zy­tyw­ny Dra­per dzie­lił hi­stor­ją cy­wi­li­za­cji: na wie­ki: Wia­ry, Roz­sąd­ku i Ro­zu­mu, po­zwa­la­jąc nam; cie­szyć się na­dzie­ją, że albo okres ro­zu­mu bę­dzie już trwał do skoń­cze­nia świa­ta, albo też, że po­dob­nie jak zmie­niał się pier­wej, zmie­ni się i póź­niej w ja­kiś okres już chy­ba bez­ro­zum­ny. Że mię­dzy or­ga­ni­zmem a spo­łe­czeń­stwem ist­nie­ją pew­ne ana­lo­gje, o tem wie­dzą wszy­scy, któ­rzy kie­dy­kol­wiek uży­wa­li fra­ze­su: "za­rów­no w ży­ciu jed­no­stek jak i ca­łych spo­łe­czeństw. " ale za­ra­zem też wia­do­mo, że w na­uce przy­najm­niej, gra­ni­ce ana­lo­gji win­ny być ści­śle prze­strze­ga­ne, i że po­do­bień­stwo to jest o tyle tyl­ko do­kład­ne, o ile jed­no­li­tem w swych funk­cjach jest pew­ne dane spo­łe­czeń­stwo; że np. hi­stor­ji ka­sty szla­chec­kiej nie moż­na brać za hi­stor­ją na­ro­du; że gdy ona do­szła do ro­zu­mu, lud mógł jesz­cze nie dojść do roz­sąd­ku, lub gdy ona żyć prze­sta­ła, on do­pie­ro mógł za­cząć żyć na do­bre. An­tro­po­mor­fizm taki, gdy prze­cho­dzi za­kres czy­sto psy­cho­lo­gicz­nych wspól­no­ści, sta­je się szcze­gól­niej błęd­nym, już nie od­no­śnie do spo­łe­czeństw zor­ga­ni­zo­wa­nych w pań­stwo, ale wię­cej jesz­cze w sto­sun­ku do sa­mych na­ro­dów. " Typ na­ro­do­wy" mówi Dra­per, "od­by­wa swój po­chód fi­zycz­nie i umy­sło­wo wśród prze­obra­żeń i epok roz­wo­ju, od­po­wia­da­ją­cych roz­wo­jo­wi czło­wie­ka po­je­dyn­cze­go, a re­pre­zen­to­wa­nych przez nie­mow­lęc­two, wiek dzie­cin­ny, mło­dość, wiek mę­ski i śmierć… "

I smierć?…. Z tą by przy­najm­niej trze­ba być ostroż­nym! Wszak­że były już na­ro­dy ta­kie, któ­re umie­ra­ły i znów do­cho­dzi­ły do świa­do­mo­ści, a któż nam za­rę­czy, że ten lub ów, dziś zmar­ły, nie wsta­nie i nie na­zwie wszyst­kich po­przed­nich swych epok, jed­ną epo­ką dzie­ciń­stwa?

Nie trze­ba więc przed­wcze­śnie przy­le­piać ety­kiet na prze­gród­kach dzie­jo­wych. To, co dziś zro­bić mo­że­my, po­le­ga ra­czej na usu­nię­ciu prze­gró­dek sztucz­nych, na od­kry­wa­niu związ­ków i praw psy­cho­lo­gicz­nych, rzą­dzą­cych si­ła­mi, któ­re two­rzą dzie­je, bez wzglę­du na przy­czy­ny i cele osta­tecz­ne, któ­rych ani od­na­leść, ani tem mniej ująć nie umie­my. Na ra­zie, za­da­nie na­sze jest skrom­niej­sze: uwa­ża­jąc pro­ces hi­sto­rycz­ny jako zbio­ro­wy pro­ces psy­cho­lo­gicz­ny, z ze­wnątrz oglą­da­ny, chciej­my stwo­rzyć nie fi­lo­zo­fię, lecz psy­cho­lo­gię hi­stor­ji. Zy­ska­ją na­tem obie na­uki. Za­rów­no bo­wiem dla psy­cho­lo­gji in­dy­wi­du­al­nej po­żą­da­ny jest wi­dok urze­czy­wist­nia­nia się tych sa­mych zja­wisk na wiel­ką ska­lę, jak i dla hy­sto­ry­ka nie może być obo­jęt­ną zna­jo­mość praw, w jed­nost­ko­wej psy­cho­lo­gii od­kry­tych. "My­śli, uczu­cia i czy­ny, któ­re in­dy­wi­du­al­nie uwa­ża­ne przed­sta­wia­ją z po­zo­ru pra­wie zu­peł­ną nie­pra­wi­dło­wość i cha­otycz­ną róż­no­rod­ność, uwa­ża­ne w ca­ło­ści, przy świe­tle sta­ty­sty­ki i hi­stor­ji, przy­bio­rą po­stać pra­wi­dło­wo dzia­ła­ją­cych czyn­ni­ków, a przez to uła­twią nam zba­da­nie i sa­mych jed­nost­ko­wych ob­ja­wów. Zna­jo­mość znów tych ostat­nich ob­ja­śni ze swej stro­ny, czy­ny hi­sto­rycz­ne." "Jak­że ob­ja­śniać np. samo łą­cze­nie się lu­dzi w gmi­ny i spo­łe­czeń­stwa, je­że­li nie wspól­no­ścią pew­nych po­pę­dów i ro – zwo­jem pew­nych uczuć, któ­rych ge­ne­zę, tyl­ko psy­cho­log uzu­peł­nić może? Jak ob­ja­śnić uczu­cia pa­try­otycz­ne, po­tę­gę mi­ło­ści i za­wi­ści na­ro­do­wych, wpły­wy wy­cho­wa­nia i ży­cia pu­blicz­ne­go, je­że­li nie za po­mo­cą roz­bio­ru tych­że czyn­ni­ków du­cho­wych, ja­kie i dziś jesz­cze dzia­ła­ją? Hi­sto­ryk zbie­ra do­kn­men­ty, wy­ja­śnia­ją­ce mu przy­czy­ny na­głe­go prze­wro­tu, ta­kie­go ja­kim była np. re­wo­lu­cja fran­cu­ska; ale czyż do­ku­men­ty te, same przez się by­ły­by zdol­ne ob­ja­śnić przy­czy­ny fak­tów, gdy­by ich nie łą­czy­ło i nie oży­wia­ło psy­cho­lo­gicz­ne od­czu­cie przez hi­sto­ry­ka prą­dów my­śli i uczuć po­prze­dza­ją­cych wy­pad­ki hi­sto­rycz­ne? Czy fak­ta ta­kie, jak zjed­no­cze­nie Nie­miec, dają się uspra­wie­dli­wić sa­mem przy­to­cze­niem frank­furc­kich prób par­la­men­tar­nych, woj­sko­wej prze­wa­gi Prus i po­li­tycz­ne­go ich na­ci­sku?"

"Ob­ja­śnia­jąc je, hi­sto­ryk mi­mo­wo­li sta­je się psy­cho­lo­giem i od­sła­nia nam mo­ty­wa ro­do­wych sym­pa­tyj, ro­do­wych nie­na­wi­ści, stan po­ezyj i dzien­ni­kar­stwa, fi­lo­zo­fji i re­li­gji, – aże­by we wszyst­kich tych ob­ja­wach ży­cia du­cho­we­go zna­leść uspra­wie­dli­wie­nie prze­obra­żeń spo­łecz­nych, któ­re kro­ni­ka jako nowe i na­gle po­wsta­ją­ce za­pi­su­je. Nie mniej gdy cho­dzi o sto­sun­ki mię­dzy szcze­pa­mi, hi­sto­ryk nie może się obejść bez stu­dy­ów psy­cho­lo­gicz­nych nad cha­rak­te­ra­mi ple­mion, ich wie­rze­nia­mi i oby­cza­ja­mi, ich li­te­ra­tu­rą i sztu­ką. Do­pie­ro w świe­tle ta­kich ba­dań, woj­na lub po­kój prze­sta­ją być wy­pad­kiem sa­mo­wol­ne­go ukła­du mo­nar­chów lub mi­ni­strów, a oka­zu­ją się wy­ni­kiem szer­szych i głęb­szych przy­czyn, czę­sto bar­dzo od­le­głych, któ­re i sama wolę rzą­dzą­cych ob­ja­śnia­ją… " ( 1).

Za­sto­so­wa­na do ca­łej ludz­ko­ści, dzi­siej­sza psy­cho­lo­gja do­świad­czal­na wy­świe­ca przedew­szyst­kiem kil­ka punk­tów waż­nych, któ­re jak­kol­wiek cał­kiem na­tu­ral­ne nie były do­tych­czas do­sta­tecz­nie uwzględ­nia­ne; a mia­no­wi­cie:

1) Po­dob­nie jak dziec­ko przy­cho­dzi na świat z pew­nym wro­dzo­nym me­cha­ni­zmem ru­chów, z pew­nym ustro­jem mó­zgu, z pew­ne­mi skłon­no­ścia­mi i uzdol­nie­nia­mi dzie­dzicz­nem!, tak też i ro­dzaj ludz­ki w ogó­le, bę­dą­cy naj­wy­szym wy­raz m ewo­lu­cji świa­ta zwie­rzę­ce­go, odzie­dzi­czył po nim pe­wien me­cha­nizm ner­wo­wy, pew­ne uzdol­nie­nia, uspo­so­bie­nia i skłon­no­ści, któ­re sta­no­wią dzie­dzicz­ny po­kład dla jego wła­sne­go do­rob­ku.

2) Po­dob­nie jak dziec­ko dzi­siej­sze mimo tego pod­kła­du prze­szłych ge­ne­ra­cyj musi wszel­ka treść dla swych wy­obra­żeń i po­jęć czer­pać z wra­żeń lub do­świad­czeń wła­snych, tak też ro­dzaj ludz­ki w ogó­le tem bar­dziej mu­siał pierw­sze swo­je po­glą­dy snuć z wra­żeń istot­nych, z do­świad­cze­nia; a tem sa­mem w naj­bar­dziej fan­ta­stycz­nych jego po­da­niach mu­szą się kryć ziar­na fak­tów, zmie­nio­ne tyl­ko na­tu­rą grun­tu, na któ­ry pa­dły.

3) Po­dob­nie jak czło­wiek po­je­dyń­czy wśród jed­no­staj­nych wa­run­ków na­by­wa pew­nych przy­zwy- – ( 1) Po­ga­dan­ki i spo­strze­że­nia. Psy­cho­lo­gja i hi­stor­ją str. 242. War­sza­wa 1879.

cza­jeń i na­ło­gów, któ­re utrzy­mu­ją, się jesz­cze na­wet wte­dy, gdy już stra­ci­ły ra­cyą bytu, tak samo też i czło­wiek zbio­ro­wy, w jed­no­staj­nych a dłu­go­trwa­ją­cych wa­run­kach dzie­jo­wych na­bie­rał na­ło­gów i przy­zwy­cza­jeń, za­rów­no w teo­r­ji jaki w prak­ty­ce, na­ło­gów nie­zro­zu­mia­łych dzi­siaj, je­że­li prze­ży­ły swą epo­kę.

Roz­wi­nie­cie tych kil­ku punk­tów, po­ję­tej w ten spo­sób psy­cho­lo­gji hi­stor­ji, znaj­dzie czy­tel­nik w ni­niej­szej pra­cy.TEO­R­JA OB­JA­WÓW SZCZĄT­KO­WYCH.

W teo­r­ji roz­wo­ju istot or­ga­nicz­nych usta­li­ło się już po­ję­cie tak zwa­nych na­rzą­dów szcząt­ko­wych. Or­gan, któ­ry w sku­tek zmia­ny wa­run­ków ży­cia nie­jest pod­trzy­my­wa­ny w swej czyn­no­ści, za­ni­ka; dzie­dzicz­ność jed­nak nie po­zwa­la mu zgi­nać cał­ko­wi­cie i po­zo­sta­wia go oczom ana­to­mów jako szczą­tek, jako ślad do­ty­kal­ny daw­no mi­nio­ne­go sta­djum. Za przy­kład słu­żyć mogą u czło­wie­ka: kość ogo­no­wa, bro­daw­ki pier­sio­we męz­kie, mu­sku­ły u nie­któ­rych lu­dzi po­ru­sza­ją­ce ucho i skó­rę na gło­wie a u wszyst­kich w ogó­le, po­zo­sta­ło­ści tak zwa­ne­go ukła­du pod­skór­ne­go zwie­rząt; ślad trze­ciej, pta­kom szcze­gól­nie wła­ści­wej po­wie­ki; wresz­cie uwło­sie­nie nie­któ­rych miejsc cia­ła, u pło­du pra­wie cał­ko­wi­te.

U wszyst­kich zwie­rząt wyż­szych ła­two wy­kryć ta­kie na­rzą­dy szcząt­ko­we, a wska­zu­ją one za­wsze na po­cho­dze­nie od form niż­szych, w czę­ści ży­ją­cych a w czę­ści za­gi­nio­nych.

Otóż cał­kiem ana­lo­gicz­ne zja­wi­ska ist­nie­ją i w świe­cie du­cha i w umy­sło­wym roz­wo­ju ludz­ko­ści. In­sty­tu­cje, ob­rzę­dy, zwy­cza­je i teo­r­je, sys­te­my uczuć" i po­pę­dów, któ­re w sku­tek zmia­ny wa­run­ków ży­cia utra­ci­ły ra­cyą bytu w for­mie pier­wot­nej, za­ni­ka­ją wpraw­dzie stop­nio­wo, ale trwa­ją prze­cho­wy­wa­ne przez dzie­dzicz­ność i przez tra­dy­cję, w for­mie po­chod­nej, w for­mie resz­tek i śla­dów prze­by­tych faz roz­wo­ju. Przez ana­lo­gję na­zwie­my je też ob­ja­wa­mi szcząt­ko­we/ni.

Są one w pew­nej now­szej epo­ce, albo cał­kiem nie­zro­zu­mia­łe, albo też ro­zu­mia­ne zu­peł­nie in­a­czej niż daw­niej, i do­pie­ro co­fa­jąc się w sze­re­gu wie­ków za wąt­kiem wspól­no­ści, mo­że­my rzu­cić na nie świa­tło wła­ści­we. Tak np. uży­wa­nie przez nie­któ­re na­ro­dy oświe­co­ne no­żów krze­mien­nych do ob­rzę­dów re­li­gij­nych by­ło­by nie­wy­tłó­ma­czo­ne, gdy­by­śmy nie wie­dzie­li, że są one po­zo­sta­ło­ścią epo­ki ka­mien­nej, w któ­rej wca­le użyt­ku me­ta­li nie zna­no, a o któ­rej i na­ro­dy owe za­po­mnia­ły; daw­niej był to nóż zwy­kły – te­raz, w da­nej epo­ce, jest świę­tym. A jesz­cze mniej ro­zu­mie­li­by­śmy dla cze­go Chal­dej­czy­cy kła­dli do gro­bu swym zmar­łym zlep­ki wy­pa­lo­nej gli­ny ma­ją­ce pe­wien kształt ozna­czo­ny, gdy­by­śmy nie wie­dzie­li, że kształt ten na­śla­do­wał wła­śnie noże i sie­kier­ki ka­mien­ne, któ­rych już wy­ra­biać nie umia­no lub nie chcia­no; nie ro­zu­mie­li­by­śmy na­wet dla­cze­go i te kła­dzio­no do gro­bu, gdy­by­śmy ską­di­nąd nie mie­li do­wo­du, że czło­wiek pier­wot­ny wie­rzył w po­ży­tek z tych na­rzę­dzi na tam­tym świe­cie. Tak samo ko­niecz­ność prze­cho­wy­wa­nia ognia, w sku­tek trud­no­ści otrzy­my­wa­nia go, ob­ja­śnia nam prze­cho­wy­wa­nie ogni świę­tych, wte­dy, gdy już prze­stał on być oso­bli­wo­ścią.

Za­gi­nio­ny kult zwie­rząt ob­ja­śnia nam szcząt­ko­wy jego ob­jaw: po­sza­no­wa­nie nie­któ­rych pta­ków i ga­dów u na­sze­go ludu. Na­wet prze­pis da­wa­ny na­szym dzie­ciom, żeby się za­cho­wy­wa­ły "przy sto­le jak w ko­ście­le" jest ob­ja­wem szcząt­ko­wym z cza­sów, kie­dy wszel­kie uczty zbio­ro­we mia­ły cha­rak­ter re­li­gij­ny, po­dob­nie jak wy­ra­że­nie ne­kro­lo­go­we: "niech mu zie­mia bę­dzie lek­ką" jest ob­ja­wem szcząt­ko­wym z cza­sów kie­dy wie­rzo­no, że trup może czuć na­cisk zie­mi.

Co się ty­czy ob­rzę­dów i zwy­cza­jów, to te albo zmie­nia­ją swą treść, za­cho­wu­jąc for­mę, jak np. nie­któ­re tań­ce i gry to­wa­rzy­skie, nie­gdyś ob­rzę­dy re­li­gij­ne, albo tra­cą cał­kiem treść, za­cho­wu­jąc tyl­ko for­mę np. na­sze "pa­dam do nóg" przy po­wi­ta­niu; "na zdro­wie!" wy­po­wia­da­ne gdy ktoś kich­nie i t… p… albo wresz­cie zmie­nia­ją i treść i for­mę tak, że np. z ob­rzę­du, któ­ry po­le­gał mię­dzy in­ne­mi na roz­ci­na­niu skó­ry po­da­nych rąk no­żem krze­mien­nym przy za­wie­ra­niu przy­mie­rza, po­zo­sta­je tyl­ko uży­wa­ne w tak zwa­nych za­kła­dach zwy­kłe po­da­nie rąk i "prze­cię­cie" ich przez oso­bę trze­cią.

W po­dob­ny spo­sób, jak zo­ba­czy­my, z czyn­no­ści rze­czy­wi­stych, t… j… ce­lo­wych, pod­czas je­dze­nia lub wy­ko­ny­wa­nia pew­nej pra­cy, po­zo­sta­ją ob­ja­wy szcząt­ko­we skró­co­nych ge­stów, to­wa­rzy­szą­cych ana­lo­gicz­nym sta­nom umy­sło­wym.

Roz­pa­tru­jąc się w na­gro­ma­dzo­nych po­ni­żej fak­tach, nie­trud­no nam bę­dzie prze­ko­nać się, że po­dob­nie jak ana­tom-fi­zy­olog od­kry­wa w na­rzą­dach szcząt­ko­wych po­zo­sta­ło­ści daw­nych sta­dy­ów roz­wo­ju, daw­niej rze­czy­wi­ście czyn­nych or­ga­nów ży­cia; tak samo hi­sto­ryk-psy­cho­log, roz­pa­tru­ją­cy ob­ja­wy szcząt­ko­we, bę­dzie mógł zna­leść w nich wska­zów­ki roli istot­nej, jaką ode­gra­ły w prze­szło­ści, gdy były po­waż­nym, nor­mal­nym wy­ra­zem spo­łecz­nych funk­cyj.

I tu i tam, prze­szłość i te­raź­niej­szość wy­ja­śnia­ją się wza­jem­nie.

* * *

Fakt upo­rczy­wej trwa­ło­ści form tra­dy­cyj­nych nie mógł ujść uwa­gi an­tro­po­lo­gów. Zna­no go od­daw­na, ale nie umia­no do­sta­tecz­nie wy­zy­skać. Zby­tecz­nem­by też było wy­szu­ki­wać u daw­niej­szych my­śli­cie­li śla­dów teo­r­ji ob­ja­wów szcząt­ko­wych i przy­pusz­czeń, co do moż­no­ści są­dze­nia z nie­zro­zu­mia­łych zwy­cza­jów, o ist­nie­niu pier­wot­nych ich form ra­cjo­nal­nych – sko­ro z jed­nej stro­ny wia­do­mo, że dla naj­bar­dziej no­wej my­śli zna­leść moż­na ja­kieś mgli­ste pier­wo­wzo­ry w sta­ro­żyt­no­ści, a z dru­giej, że bądź co bądź nie była ona do­tych­czas wy­po­wie­dzia­ną i wy­mo­ty­wo­wa­ną w ten spo­sób, iżby ją moż­na uwa­żać za na­le­żą­cą już do po­jęć na­uko­wych.

Nie chcąc wszak­że uj­mo­wać ni­ko­mu za­słu­gi, ani też so­bie jej przy­zna­wać, sta­ra­łem się wy­szu­kać jej za­wiąz­ki w róż­nych pra­cach na­szych i ob­cych, i oto co zna­la­złem:

Bez­i­mien­ny au­tor ar­ty­ku­łu w Dzien­ni­ku Li­te­rac­kim Lwow­skim ( Nr. 19 z r. 1852) o któ­rym wspo­mi­na Ber­wiń­ski, na­wo­łu­jąc do po­waż­niej­sze­go ba­da­nia zwy­cza­jów i ob­rzę­dów na­sze­go ludu, tak się wy­ra­ża: "A prze­cież go­dzi­ło­by się z wie­lu wzglę­dów zwró­cić na nie uwa­gę. Nie ob­cho­dzi nas tu wca­le wzgląd po­etycz­no­ści, upa­tru­ją­cej w oby­cza­jach ludu pier­wo­wzór sie­lan­ko­wy. Zaj­mu­je nas przedew­szyst­kiem wzgląd hi­sto­rycz­ny. Ileż to wspo­mnień i sto­sun­ków dzie­jo­wych, za­tarł­szy się już do szczę­tu w pa­mię­ci ludz­kiej, żyje jesz­cze w nie­zro­zu­mia­łej czę­sto po­sta­ci ja­kie­goś z po­ko­le­nia do po­ko­le­nia prze­cho­wu­ją­ce­go się oby­cza­ju! Oto np. gdzieś w Brze­żań­skiem ma kwit­nąć zwy­czaj, przy­po­mi­na­ją­cy cza­sy sło­wiań­skie, we­dług któ­re­go jak w serb­skich pie­śniach mło­dzień­cy tak zwa­ne bra­ter­stwo po Bogu, tak tu dziew­czę­ta ślu­bu­ją so­bie w ko­ście­le na całe ży­cie po­boż­ne sio­strzeń­stwo, znie­wa­la­ją­ce jed­na i dru­gą "po­sio­strę" do obo­wiąz­ku wza­jem­nej mi­ło­ści i po­mo­cy, jako też do za­cho­wy­wa­nia wie­lu in­nych dla sie­bie wzglę­dów, a w szcze­gól­no­ści do mó­wie­nia so­bie " wy. "

Mu­szę tu zwró­cić uwa­gę, że zwy­czaj mó­wie­nia wy już za cza­sów sta­ro­in­dyj­skich ozna­czał szcze­gól­ną mi­łość i po­sza­no­wa­nie, a praw­do­po­dob­nie naj­przód uży­wa­ny był tyl­ko od­no­śnie do bo­gów; lecz co się ty­czy sa­me­go przy­kła­du, tak jak go au­tor po­da­je, to jest on tyl­ko do­wo­dem trwa­ło­ści zwy­cza­ju, któ­ry względ­nie do cza­sów sło­wiań­skich ani for­my, ani tre­ści nie zmie­nił; nie jest to więc ob­jaw szcząt­ko­wy w na­szem ro­zu­mie­niu tego ter­mi­nu, lecz tyl­ko zwy­kła po­zo­sta­łość tra­dy­cyj­na.

Au­tor tak koń­czy swe we­zwa­nie:

"W in­nych stro­nach ist­nie­je nie­wąt­pli­wie mno­go in­nych zwy­cza­jów tego ro­dza­ju. Z ze­bra­nia wszyst­kich lub więk­szej przy­najm­niej czę­ści, ileż ma­low­ni­cze­go uro­ku przy­by­ło by hi­sto­rycz­ne­mu po­glą­do­wi na kraj! Mo­gło­by też uróść ztąd nie­zu­peł­nie wzgar­dze­nia god­ne źró­dło do hi­sto­rycz­ne­go uwy­dat­nie­nia tej więk­szej, niż zwy­kle przy­pusz­cza­my roli, współ­ucze­śnic­twa ludu w dzie­jach na­ro­do­wych, jaka lud rze­czy­wi­ście od­gry­wał" ( 1).

Ber­wiń­ski po­dzie­la to zda­nie, nie ro­zu­mie jed­nak do­kład­nie jego do­nio­sło­ści, sko­ro twier­dzi osta­tecz­nie, że "lud jest za­wż­dy ta­kim ja­kim go mieć chcą księ­ża szlach­ta i rzą­dy kra­jo­we" i że "jak go so­bie wy­cho­wa­my, ta­kim bę­dzie i on sam, i li­te­ra­tu­ra taka, ja­kie wy­cho­wa­nie. "

Jest to bar­dzo po­wierz­chow­ne re­zo­no­wa­nie, prze­śle­pia­ją­ce wła­śnie cał­ko­wi­cie nie­złom­na po­tę­gę lu­do­wych tra­dy­cyj; słusz­nie też Ka­zi­mierz Szulc w roz­pra­wie swej ( 2) daje na ten wy­wód od­po­wiedź, – ( 1) R. Ber­wiń­ski. Stu­dja o li­te­ra­tu­rze lu­do­wej. Po­znań 1854, T. 11, str 221-2.

( 2) K. Szulc. O głów­nych wy­obra­że­niach i uro­czy­sto­ściach bał­wo­chwal­czych na­sze­go ludu, z po­wo­du prac Le­le­we­la i Ber­wiń­skie­go. Po­znań 1857, str. 64.

któ­ra tak koń­czy: "Lud pro­sty nie jest ani je­dy­nym re­pre­zen­tan­tem na­ro­do­wo­ści, praw­dy i cno­ty, ani też igrasz­ką każ­do­cza­so­wych wy­obra­żeń du­cho­wień­stwa, szlach­ty i uczo­nych" ( i rzą­dów), jak twier­dzi Ber­wiń­ski, ale przyj­mu­jąc po­ję­cia now­sze, za­cho­wu­je za­ra­zem tro­skli­wie, choć czę­sto bez­myśl­nie, rów­nie jak swój ję­zyk, tak zwy­cza­je i wy­obra­że­nia daw­niej­sze, sta­ro­żyt­ne, pier­wot­ne, przez dłu­gie, dłu­gie wie­ki, przez cały ciąg swe­go ist­nie­nia i bytu. '"

Z now­szych an­tro­po­lo­gów Ru­dolf Vir­chow, pi­sząc przed kil­ku laty ar­ty­kuł p… t. Hi­stor­ja kuch­ni, po­wia­da mię­dzy in­ne­mi: "Czło­wiek chęt­nie za­cho­wu­je pew­ne tra­dy­cje prze­szło­ści, bądź to ma­ter­jal­ne, bądź mo­ral­ne, i to na­wet aż do cza­sów, w któ­rych tra­dy­cje te lub zwy­cza­je sta­ją się cał­kiem nie­zro­zu­mia­łe­mi."

Ale dość tych wzmia­nek ogól­ni­ko­wych. Ża­den ze wspo­mnia­nych au­to­rów bli­żej ich nie roz­wi­nął; je­że­li zaś kogo po­mi­ną­łem, to czy­tel­nik ze­chce mi na ra­zie prze­ba­czyć, a tym­cza­sem przej­dzie­my do okre­śle­nia dwóch teo­ryj, któ­re z po­ję­ciem ob­ja­wów szcząt­ko­wych w naj­bliż­szym sto­ją związ­ku. Obie no­szą na so­bie ce­chę głęb­sze­go wnik­nię­cia w isto­tę rze­czy i obie za­wdzię­cza­my an­giel­skim ba­da­czom na­tu­ry ludz­kiej. Pierw­sza po­cho­dzi wła­ści­wie od Her­ber­ta Spen­ce­ra, lecz na­zwę dał jej Lay­cock, dru­ga jest dzie­łem Ed. B. Ty­lo­ra; Lay­cock wpro­wa­dził do na­uki po­po­ję­cie fi­zjo­lo­gicz­ne: "od­wiecz­nej pa­mię­ci", albo "dzie­dzicz­nych wspo­mnień" ( An­ce­stral Me­mo­ry, po fran­cu­sku Mèmo­ire an­ce­stra­le)(1); Ty­lor zaś jesz­cze o kil­ka lat wcze­śniej dał zna­ko­mi­te ze­sta­wie­nie fak­tów na po­par­cie ory­gi­nal­ne­go po­ję­cia, hi­sto­rycz­nych zja­wisk "prze­ży­cia" (Su­rvi­val, w prze­kła­dzie fran­cu­skim Su­rvi­van­ce)(2).

Dwie te my­śli na­le­żą wła­ści­wie do róż­nych dzie­dzin: pa­mięć od­wiecz­na do­ty­czy dzie­dzicz­no­ści W ści­słem zna­cze­niu tego wy­ra­zu; prze­ży­cie zaś na­le­ży do tra­dy­cyj, prze­ka­zy­wa­nych przez na­śla­dow­nic­two. Pierw­sza prze­no­si się dro­gą cie­le­snej or­ga­ni­za­cji, dru­gie przez sto­sun­ki umy­sło­we.

Przy­pa­trzy­my się pierw­szej.

Nie­któ­re na­le­żą­ce do niej spo­strze­że­nia znaj­du­je­my u Her­ber­ta Spen­ce­ra (1855), Dar­wi­na (1868) i Gal­to­na (1872); lecz Lay­cock (1875) ze­brał ich wię­cej i dał na­zwę teo­r­ji. We­dług niej przy­zwy­cza­je­nia jed­no­stek lub na­ro­dów, nie­tyl­ko co do ru­chów i ge­stów, lecz na­wet co do pew­nych form umy­sło­wych, po­jęć i uczuć, mogą być dzie­dzi­czo­ne. Nie w tem zna­cze­niu, aże­by ostat­nie po­ko­le­nie ro­dzi­ło się z go­to­we­mi po­ję­cia­mi, zdo­by­te­mi przez przod­ków, lecz że dzie­dzi­czy zmo­dy­fi­ko­wa­ną or­ga­ni­za­cję ner­wo­wa, któ­ra w da­nych wa­run­kach i pod wpły­wem zwy­kłych bodź­ców uła­twia po­wsta­nie, a ra­czej od­two­rze­nie tych sa- – (1) Lay­cock. A chap­ter on some Or­ga­nie Laws of Per­so­nal and An­ce­stral Me­mo­ry The jo­ur­nal of men­tal scien­ce. July 1875. Ar. 94.

(2) Ty­lor. Su­rvi­val of Sa­va­ge Tho­ught in mo­dern Ci­vi­li­za­tion 1869 i Pri­mi­ti­ve Cul­tu­re. 1871.

mych po­jęć. Tyra spo­so­bem po­ję­cie" dzie­dzicz­no­ści", jako do­ty­czą­cej tyl­ko po­do­bień­stwa ry­sów, for­my or­ga­nów, tem­pe­ra­men­tu i wresz­cie ogól­nych uzdol­nień i skłon­no­ści du­cho­wych, roz­sze­rza się znacz­nie, nad­spo­dzie­wa­nie, obej­mu­jąc na­wet szcze­gó­ło­we, z po­zo­ru in­dy­wi­du­al­ne ru­chy, uczu­cia i po­pę­dy. Oto kil­ka przy­kła­dów:

Je­den z wy­so­kich urzęd­ni­ków an­giel­skich miał szcze­gól­ny zwy­czaj ude­rza­nia się ręką w nos pod­czas naj­głęb­sze­go snu. Dzia­ło się to mia­no­wi­cie gdy spał na wznak; trzy­ma­jąc pra­wą rękę na pół za­mknię­tą nad gło­wą, od cza­su do cza­su opusz­czał ją gwał­tow­nie po twa­rzy, ude­rza­jąc się na­pięst­kiem w grzbiet nosa. Po­nie­waż to od­by­wa­ło się tyl­ko we śnie, nie było spo­so­bu od­uczyć go tego zwy­cza­ju, a tym­cza­sem sku­tek był tak smut­ny, że na no­sie utwo­rzy­ła się od ude­rzeń rana, któ­rej dłu­go nie moż­na było za­go­ić. Po­zo­sta­ły po nim syn i cór­ka odzie­dzi­czy­li ten sam ruch, któ­ry po­dob­nież zja­wiał się bez­wied­nie, pod­czas głę­bo­kie­go snu. U cór­ki jed­nak za­szła mała zmia­na, mia­no­wi­cie ude­rza­ła się nie na­pięst­kiem, lecz dło­nią, prze­su­wa­jąc nią szyb­ko po twa­rzy. U oboj­ga ruch wy­ko­ny­wa­ny był tak­że pra­wą ręką (Gal­ton).

Był za­tem nie­wąt­pli­wie odzie­dzi­czo­ny nie zaś wy­uczo­ny.

Po­dob­ne dzie­dzi­cze­nie może na­wet od­no­sić się do daw­niej­szych po­ko­leń: dziec­ko dzie­dzi­czy np. ce­chę nie ojca, lecz dziad­ka.

Pew­na dziew­czyn­ka, cór­ka Pa­ry­ża­ni­na i mat­ki An­giel­ki, wy­cho­wy­wa­na w An­glii, w oto­cze­niu wy­łącz­nie an­giel­skiem, oprócz ude­rza­ją­ce­go po­do­bień­stwa do dziad­ka, odzie­dzi­czy­ła nad­to po nim na­stę­pu­ją­cy gest ory­gi­nal­ny: gdy nie­cier­pli­wie cze­goś po­żą­da, od­wra­ca rącz­kę na ze­wnątrz i szyb­ko po­cie­ra wiel­kim pal­cem o pa­lec wska­zu­ją­cy i śred­ni. Nad­to po swych przod­kach fran­cu­skich odzie­dzi­czy­ła zwy­czaj wzru­sza­nia ra­mio­na­mi, któ­ry się ob­ja­wił po­mię­dzy 16 a 18 mie­sią­cem ży­cia. Spo­strze­gł­szy to, mat­ka za­wo­ła­ła: "pa­trz­cie na tę małą Fran­cu­skę, ona wzru­sza ra­mio­na­mi!" Wi­nie­nem bo­wiem do­dać, że w An­glii gest ten jest pra­wie nie­zna­ny, a zwłasz­cza u ma­łych dzie­ci czy­sto an­giel­skie­go po­cho­dze­nia, we­dług Dar­wi­na, nig­dy go nie za­uwa­żo­no(1).

Te i tym po­dob­ne fak­ta do­wo­dzą, że na­wet dość skom­pli­ko­wa­ne ru­chy mogą się prze­ka­zy­wać dzie­dzicz­nie, bądź to wprost, bądź po­śred­nio przez ro­dzaj ata­wi­zmu, czy­li po­wro­tu do cech przod­ków. Po­nie­waż zaś dzie­dzicz­no­ści nie moż­na za­kre­ślić gra­nic cza­su mo­że­my przy­pusz­czać, że wie­le na­szych, z po­zo­ru ory­gi­nal­nych, ru­chów i ge­stów po­cho­dzi od przod­ków bar­dzo od­le­głych, mia­no­wi­cie od na­by­tych przez nich przy­zwy­cza­jeń.

Lecz czy w po­dob­ny spo­sób mogą być prze­ka­zy­wa­ne i czy­sto umy­sło­we ob­ja­wy? Nie­wąt­pli­wie. Za­uważ­my naj­przód, że u nie­któ­rych zwie­rząt odzie­dzi­cza­nie na­by­tych zmy­sło­wo-umy­sło­wych uzdol­nień jest bar­dzo po­spo­li­te. My­śli­wi sta­ra­ją się o szcze­nię­ta – (1) Ka­rol Dar­win. Wy­raz uczuć, w prze­kła­dzie Dra Kon­ra­da Do­brskie­go. War­sza­wa 1873, str. 235.

wy­żłów, któ­re wsku­tek wy­ucze­nia i wy­ćwi­cze­nia od­zna­cza­ły się w tro­pie­niu zwie­rzy­ny. Wie­rzą bo­wiem, że ta­kie szcze­nię odzie­dzi­cza przy­najm­niej część uzdol­nień ro­dzi­ciel­skich; a nie są to tyl­ko pro­ste uspo­so­bie­nia, lecz nie­raz pra­wie go­to­wa umie­jęt­ność. Wy­żeł z do­bre­go rodu, wy­pro­wa­dzo­ny w pole, zwie­trzyw­szy prze­piór­kę, sta­nie nie­ru­cho­my, prze­chy­lo­ny ku zie­mi, z pod­nie­sio­ną nogą tyl­ną, z wy­prę­żo­nym jak drut ogo­nem i za­ab­sor­bo­wa­ną uwa­gą; moż­na­by po­wie­dzieć, że pro­ste wra­że­nie wę­cho­we, jak­by na ski­nie­nie cza­ro­dziej­skiej rószcz­ki, obu­dzi­ło w nim cały sys­tem dzie­dzicz­nych aso­cy­acyj, gdy tym­cza­sem zwy­kły kun­del bę­dzie ska­kał i na­szcze­ki­wał bez­myśl­nie, pod wły­wem te­goż sa­me­go wra­że­nia.

Mamy tak­że do­wo­dy, że uczu­cia wstrę­tów i obaw mogą być dzie­dzicz­ne u zwie­rząt. Lay­cock przy­ta­cza, że sło­ma, któ­rej uży­wa­no w me­na­żer­jach, w klat­kach lwów lub ty­gry­sów, nie mo­gła być da­wa­na na pod­ściół­kę ko­niom, gdyż te, po­czuw­szy jej za­pach, zry­wa­ły się i chcia­ły ucie­kać. W cza­sach gdy koń dzi­ki żył w Eu­ro­pie obok lwów, hyen i ty­gry­sów (okres Ma­mu­ta), tego ro­dza­ju oba­wa ko­cie­go rodu była opar­ta na bez­po­śred­niem do­świad­cze­niu nie­bez­pie­czeń­stwa przy spo­tka­niu tych zwie­rząt; u dzi­siej­szych jed­nak koni, któ­re nig­dy lwa nie wi­dzia­ły, a przy­najm­niej nie do­świad­czy­ły odeń krzyw­dy, by­ła­by cał­kiem nie­zro­zu­mia­ła, gdy­by­śmy nie przy­zna­li moż­no­ści dzie­dzicz­ne­go wpły­wu przez całe sze­re­gi wie­ków. Nie za­wsze jed­nak da się ten łań­cuch przy­czy­no­wy wy­śle­dzić, zwłasz­cza w za­wil­szych sto­sun­kach ludz­kich. Tak np. za świa­dec­twem te­goż au­to­ra, po­tom­ko­wie dra Da­vi­da Brew­ste­ra odzie­dzi­czy­li po nim dziw­ną, oba­wę uto­pie­nia się. Prze­śla­do­wa­ła go ona przez całe ży­cie i od­ro­dzi­ła się u wie­lu na­stęp­ców w wie­ku, w któ­rym nie mo­gli na­być jej na­śla­dow­nic­twem. Po­dob­no je­den z na­szy­ci; ar­ty­stów do­zna­je tak­że szcze­gól­ne­go ro­dza­ju trwo­gi na wi­dok wody bie­żą­cej, idąc np. po mo­ście że­la­znym, a więc cał­kiem nie­za­leż­nie od nie­bez­pie­czeń­stwa. Znam rów­nież oso­by, któ­re, pa­trząc z góry lub z wie­ży, do­zna­ją tak sil­ne­go po­pę­du do sko­cze­nia na dół, iż mu­szą się od­da­lać z oba­wy, aże­by ich in­stynk­tow­ny po­pęd nie sku­sił. Wie­my, że uspo­so­bie­nie ta­kie może być prze­ka­zy­wa­ne przez dzie­dzicz­ność cią­głą lub prze­ry­wa­ną, ale gdzie jego po­czą­tek? Co do Brew­ste­ra, Lay­cock są­dzi, że mu­siał on mieć w mło­do­ści sen, w któ­rym sce­na to­pie­nia się tak sil­nie po­dzia­ła­ła na jego umysł, że oba­wa prze­trwa­ła na ja­wie. Przy­kła­dy po­dob­ne­go wpły­wu snu są zna­ne, ale nie w tak wy­so­kim stop­niu; w wy­pad­ku więc Brew­ste­ra wo­lał­bym przy­pu­ścić, że przy­czy­ny były głęb­sze. Mógł np. je­den z jego przod­ków uledz tak gwał­tow­ne­mu wstrzą­śnie­nia ner­wo­we­mu przy wpad­nię­ciu w wodę i wo­bec istot­ne­go nie­bez­pie­czeń­stwa, że od­tąd pew­ne roz­draż­nie­nie ner­wo­we po­zo­sta­ło mu na całe ży­cie i prze­nio­sło się na na­stęp­ców. Po­dob­nie zaś jak u nie­go roz­draż­nie­nie to wzma­ga­ło się na wi­dok wody, tak też i u na­stęp­ców mo­gło się od­twa­rzać w oko­licz­no­ściach ana­lo­gicz­nych.

Je­że­li te­raz roz­cią­gnie­my teo­r­ję dzie­dzicz­nej pa­mię­ci do ca­łych sys­te­mów wra­żeń, to bę­dzie­my mo­gli uspo­so­bie­nie umy­sło­we pew­nych ple­mion lub na­ro­dów ob­ja­śniać w czę­ści do­świad­cze­niem ich przod­ków. Po­cią­gi lub wstrę­ty do pew­nych czy­nów i wra­żeń, nie­uspra­wie­dli­wio­ne cał­ko­wi­cie w te­raź­niej­szo­ści, będą mia­ły swe umo­ty­wo­wa­nie w od­le­głej nie­raz prze­szło­ści.

Zda­nia, ja­kie w tym wzglę­dzie wy­po­wia­da Lay­cock, są po­pro­stu po­wtó­rze­niem uwag Spen­ce­ra. Spen­cer pi­sał już w r. 1855, że po­dob­nie jak nie­wy­tło­ma­czo­ną przy­jem­ność czło­wie­ka doj­rza­łe­go na wi­dok pew­nej miej­sco­wo­ści może po­cho­dzić od rze­czy­wi­stych wra­żeń przy­jem­nych w po­dob­nej miej­sco­wo­ści w dzie­ciń­stwie ode­bra­nych a za­po­mnia­nych, tak też toż samo praw­do­po­dob­nie może się po­wta­rzać i w ple­mie­niu, któ­re­go lata ży­cia są sze­re­giem po­ko­leń. Upodo­ba­nie np. w wi­do­kach rzek, gór i la­sów może po­cho­dzić w czę­ści "od kom­bi­na­cyj, któ­re ist­nia­ły w sta­nie or­ga­nicz­nym, w ra­sie ludz­kiej w cza­sach bar­ba­rzyń­stwa, gdy cała jej czyn­ność dla przy­jem­no­ści roz­wi­ja­ła się głów­nie po­śród gór i la­sów. "

Nie na­le­ży tyl­ko na tę ka­te­gor­ję ob­ja­śnień kłaść tak wiel­kie­go na­ci­sku, jak to czy­ni Lay­cock; nie po­trze­ba bo­wiem się­gać tak da­le­ko, aże­by wy­tłó­ma­czyć przy­jem­ność pięk­ne­go kra­jo­bra­zu. Ma ona swo­je uspra­wie­dli­wie­nie w sa­mem po­draż­nie­niu zmy­sło­wem, we wpły­wie świe­że­go po­wie­trza, woni ziół i drzew, w wie­lo­stron­nem a ła­god­nem po­draż­nie­niu wzro­ku i słu­chu, wresz­cie w aso­cy­acy­ach wspo­mnień in­dy­wi­du­al­nych ja­kichś to­wa­rzy­skich przy­jem­no­ści wiej­skich, daw­niej do­zna­nych. Bio­rąc zaś cały fakt po­do­ba­nia się pięk­no­ści na­tu­ry i ob­ja­śnia­jąc go dzie­dzicz­ną re­mi­ni­scen­cją przy­jem­no­ści dzi­kich przod­ków, na­ra­ża­my się nad­to na za­rzut, czy cza­sem te pięk­no­ści na­tu­ry nie były świad­ka­mi ra­czej ty­sią­cz­nych walk bo­le­snych o mar­ną stra­wę, cią­głych obaw o na­pad dzi­kie­go zwie­rzę­cia lub dzi­kie­go są­sia­da, prze­pla­ta­nych gło­dem i chło­dem? Cze­muż­by więc, przy­najm­niej w rów­nej mie­rze, wi­dok kra­jo­bra­zów gór­skich i le­śnych nie miał w nas bu­dzić uczuć przy­krych, ja­kiejś nie­ja­snej trwo­gi lub nie­po­ko­ju?

Są­dzę na­wet, że w czę­ści tak jest nie­wąt­pli­wie; gdyż uczu­cie oba­wy, ja­kie­go do­zna­je­my dziś, w na­szych cy­wi­li­zo­wa­nych la­sach, po więk­szej czę­ści nie ma żad­nej pod­sta­wy re­al­nej. Nie­ła­two dziś o wil­ki i roz­bój­ni­ków, a prze­cież wie­lu bar­dzo lu­dzi, zna­la­zł­szy się w le­sie, zwłasz­cza wie­czo­rem, do­zna­ją tych mi­mo­wol­nych uczuć bo­jaź­ni. Moż­na­by tak­że do­my­ślać się… że do tej sa­mej ka­te­gor­ji na­le­ży strach, do­zna­wa­ny na cmen­ta­rzu w nocy, gdy czło­wiek, któ­ry mu ule­ga, nie wie­rzy w błą­dzą­ce du­chy lub w ze­mstę gro­bów.

Bądź co bądź mamy pew­ną pod­sta­wę do twier­dze­nia, że do­świad­cze­nie przod­ków, głę­bo­ko i czę­sto w umysł wko­rze­nia­ne, może wy­wie­rać pe­wien wpływ od­le­gły, bez­wied­ny, na uspo­so­bie­nie dzi­siej­szych ich po­tom­ków. "Góry i pa­gór­ki" – mówi Lay­cock, – " po­win­ny być przy­jem­ne dla po­tom­ków miesz­kań­ców wy­żyn, a ste­py i rze­ki sze­ro­kie dla po­tom­ków tych ple­mion, któ­re ko­czo­wa­ły po roz­le­głych rów­ni­nach, lub za­miesz­ki­wa­ły w są­siedz­twie wiel­kich rzek.'' Po­dob­ne spo­strze­że­nia czy­ni ka­pi­tan Hut­chi­son w dzie­le p… t. The Cra­cow and ihe Car­pa­thians. Uspo­so­bie­nia Wę­grów róż­nią się od uspo­so­bień Ger­ma­nów i Sło­wian." Jak ich przod­ko­wie z rodu Hun­nów, mają oni wstręt do gór i wolą miesz­kać na roz­le­głych płasz­czy­znach, gdzie jest do­syć miej­sca do har­co­wa­nia na by­strym ru­ma­ku (str. 173). " Po­dob­nie, jed­nost­ki do po­ko­leń ko­czow­ni­czych na­le­żą­ce, cho­ciaż­by przy­wy­kły do ży­cia spo­koj­ne­go na miej­scu, nie­raz uczu­wa­ją na­gle po­trze­bę włó­cze­nia się po świe­cie i rzu­ca­ją wszyst­ko, byle tyl­ko ten dzie­dzicz­ny po­pęd za­do­wol­nić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: