Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bezwiedni aktorzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
13,59 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bezwiedni aktorzy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 209 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Leon de Lora, nasz słyn­ny pej­za­ży­sta, na­le­ży do jed­nej z naj­świet­niej­szych ro­dzin w Ro­us­sil­lon. Ro­dzi­na ta jest po­cho­dze­nia hisz­pań­skie­go, ale o ile wy­róż­nia się sta­ro­żyt­no­ścią, o tyle od stu lat grzęź­nie w przy­sło­wio­wym ubó­stwie hi­dal­gów. Przy­byw­szy lek­ką sto­pą do Pa­ry­ża z Pi­re­ne­jów, ma­jąc wszyst­kie­go je­de­na­ście fran­ków na dro­gę, Leon za­po­mniał po­nie­kąd nę­dzy swe­go dzie­ciń­stwa i swo­jej ro­dzi­ny wśród nę­dzy, na ja­kiej nig­dy nie zby­wa mło­dym ma­la­rzom, ma­ją­cym za cały do­by­tek nie­złom­ne po­wo­ła­nie. Póź­niej kło­po­ty, zwią­za­ne ze sła­wą, z po­wo­dze­niem, po­głę­bi­ły jesz­cze to za­po­mnie­nie.

Przy­po­mi­na­cie so­bie może Mi­sti­gri­sa, ucznia Schin­ne­ra, jed­ne­go z bo­ha­te­rów po­wie­ści Pierw­sze kro­ki, po­ja­wia­ją­ce­go się tak­że w kil­ku in­nych utwo­rach. W roku 1845 pej­za­ży­sta, ry­wal ta­kich mi­strzów jak Hob­be­ma, Ruys­da­el, Lor­ra­in, nie­po­dob­ny już jest do tego go­łe­go i psot­ne­go smy­ka.

Okry­ty sła­wą, po­sia­da ślicz­ny pa­ła­cyk przy uli­cy Ber­liń­skiej, nie­da­le­ko pa­ła­cu Bram­bo­urg, w któ­rym miesz­ka przy­ja­ciel jego Bri­dau, opo­dal domu Schin­ne­ra, swe­go pierw­sze­go mi­strza. Jest człon­kiem In­sty­tu­tu, ofi­ce­rem le­gii, ma trzy­dzie­ści dzie­więć lat, dwa­dzie­ścia ty­się­cy fran­ków ren­ty, płót­na jego pła­cą na wagę zło­ta. Ale jesz­cze oso­bliw­szym od za­pro­szeń, któ­re od cza­su do cza­su otrzy­mu­je na bale dwor­skie, wy­da­je mu się to, że na­zwi­sko jego, tak czę­sto od lat szes­na­stu rzu­ca­ne przez pra­sę Eu­ro­pie, do­tar­ło w koń­cu w do­li­nę, gdzie we­ge­tu­je tro­je praw­dzi­wych Lora: star­szy brat, oj­ciec oraz sta­ra ciot­ka, pan­na Urac­ca de Lora.

Ze stro­ny ma­cie­rzy­stej zo­stał słyn­ne­mu pej­za­ży­ście już tyl­ko je­den ku­zyn, bra­ta­nek jego mat­ki, pięć­dzie­się­cio­la­tek, osia­dły w po­bli­skim fa­brycz­nym mia­stecz­ku. Ten ku­zyn pierw­szy przy­po­mniał so­bie o Le­onie. W roku 1840 Leon de Lora otrzy­mał list od pana Syl­we­stra Pa­la­fox-Ca­stel-Gazo-nal (zwa­ne­go po pro­stu Ga­zo­nal), na któ­ry od­po­wie­dział, że jest w isto­cie sa­mym sobą, to zna­czy sy­nem nie­boszcz­ki Le­onii Ga­zo­nal, żony hra­bie­go Fer­dy­nan­da Di­das y Lora.

Ku­zyn Syl­we­ster Ga­zo­nal wy­brał się w le­cie r. 1841, aby po­wia­do­mić zna­mie­ni­ty, mimo iż mało zna­ny ród de Lora, że mały Leoś nie po­je­chał, jak mnie­ma­no, do Rio de La Pla­ta, że nie umarł, jak przy­pusz­cza­no, i że jest jed­ną z chwał szko­ły fian­cu­skiej, w co nie uwie­rzo­no. Star­szy brat, don Juan de Lora, oświad­czył ku­zy­no­wi, że padł ofia­rą kon­cep­tu pa­ry­skie­go żar­tow­ni­sia.

Ten­że Ga­zo­nal wy­bie­rał się do Pa­ry­ża w spra­wie pro­ce­su, któ­ry, przez szy­ka­nę, pre­fekt usu­nął spod zwy­czaj­nej ju­rys­dyk­cji, aby go prze­ka­zać ra­dzie sta­nu. Po­sta­no­wił tedy przy spo­sob­no­ści wy­świe­tlić ten fakt i za­żą­dać od pa­ry­skie­go ma­la­rza ra­chun­ku za jego żar­cik. Otóż pan Ga­zo­nal, sta­nąw­szy w nędz­nym ho­te­li­ku przy uli­cy Cro­ix-des-Pe­tits-Champs, osłu­piał wi­dząc pa­łac przy uli­cy Ber­liń­skiej. Do­wie­dziaw­szy się tam, że wła­ści­ciel po­dró­żu­je po Wło­szech, odło­żył na ra­zie swo­je żą­da­nie sa­tys­fak­cji i zwąt­pił, aby sław­ny czło­wiek przy­znał się do ku­zy­no­stwa.

Od roku 1844 Ga­zo­nal po­py­chał swój pro­ces. Spór ten, ty­czą­cy spad­ku wody i usu­nię­cia ślu­zy – rzecz, w któ­rą wmie­szał się rząd po­pie­ra­ny przez miesz­kań­ców – za­gra­żał wręcz ist­nie­niu fa­bry­ki. W roku 1845 Ga­zo­nal uwa­żał pro­ces za prze­gra­ny. Se­kre­tarz re­fe­ren­da­rza, któ­ry miał spo­rzą­dzić ra­port, zwie­rzył mu, że ra­port wy­pad­nie na jego nie­ko­rzyść, a ad­wo­kat po­twier­dził to. Ga­zo­nal, mimo że ma­jor gwar­dii na­ro­do­wej w swo­im mia­stecz­ku i je­den z naj­tęż­szych fa­bry­kan­tów w de­par­ta­men­cie, czuł się w Pa­ry­żu tak bar­dzo ni­czym, tak przy tym spło­szył się dro­ży­zną ży­cia i naj­mniej­szych fa­ta­ła­szek, że przy­cup­nął w swo­im nędz­nym ho­te­li­ku. Po­łu­dnio­wiec ten, po­zba­wio­ny słoń­ca, nie­na­wi­dził Pa­ry­ża, któ­ry na­zy­wał fa­bry­ką reu­ma­ty­zmów. Su­mu­jąc kosz­ty swe­go pro­ce­su i po­by­tu, przy­się­gał so­bie za po­wro­tem otruć pre­fek­ta albo przy­pra­wić mu rogi! W chwi­lach me­lan­cho­lii za­bi­jał pre­fek­ta bez par­do­nu, w chwi­lach lep­sze­go hu­mo­ru przy­pra­wiał mu rogi.

Pew­ne­go rana, koń­cząc śnia­da­nie i klnąc przy tym jak wście­kły, prze­glą­dał dzien­nik. Wy­czy­tał te sło­wa, koń­czą­ce dłuż­szy ar­ty­kuł;

Nasz wiel­ki pej­za­ży­sta, Leon de Lora, któ­ry przed mie­sią­cem po­wró­cił z Włoch, wy­sta­wi w Sa­lo­nie kil­ka płó­cien, wy­sta­wa tedy za­po­wia­da się świet­nie!

Sło­wa te ude­rzy­ły Ga­zo­na­la, jak gdy­by rzu­cił mu je w ucho ów głos, któ­ry wie­dzie szczę­śli­wych gra­czy. Z szyb­ko­ścią de­cy­zji, jaka ce­chu­je lu­dzi Po­łu­dnia, Ga­zo­nal wy­padł z ho­te­lu na uli­cę, z uli­cy sko­czył do ka­brio­le­tu i udał się na uli­cę Ber­liń­ską do swe­go ku­zy­na.

Leon de Lora ka­zał po­wie­dzieć krew­nia­ko­wi, te go pro­si na śnia­da­nie do „Cafe de Pa­ris“ na­za­jutrz, w tej chwi­li bo­wiem jest za­ję­ty i nie może go przy­jąć. Ga­zo­nal, jako praw­dzi­wy po­łu­dnio­wiec, opo­wie­dział lo­ka­jo­wi wszyst­kie swo­je nie­do­le.

Na­za­jutrz o dzie­sią­tej Ga­zo­nal, o wie­le zbyt stroj­ny na tę oko­licz­ność (nie­bie­ski frak ze zło­ty­mi gu­za­mi, ko­szu­la z ża­bo­tem, bia­ła ka­mi­zel­ka i żół­te rę­ka­wicz­ki), ocze­ki­wał swe­go am­fi­trio­na, drep­cąc przez go­dzi­nę po bul­wa­rze, do­wie­dziaw­szy się wprzód od ka­wia­rza (tak się na­zy­wa na pro­win­cji wła­ści­ciel ka­wiar­ni), że sta­li go­ście śnia­da­ją za­zwy­czaj mię­dzy je­de­na­stą a dwu­na­stą.

– Oko­ło wpół do dwu­na­stej dwaj pa­ry­ża­nie, w zwy­kłych kur­tecz­kach (mó­wił, opo­wia­da­jąc swo­je przy­go­dy kra­ja­nom) i wy­glą­da­ją­cy na het­kę pę­tel­kę, wy­krzyk­nę­li wi­dząc mnie na bul­wa­rze: „Jest twój Ga­zo­nal!” Se­kun­dan­tem tym był Bi-xiou, któ­re­go Leon de Lora wziął z sobą, aby się za­ba­wić kosz­tem ku­zy­na.

„Nie gnie­waj, się dro­gi ku­zy­nie, je­stem na two­je usłu­gi”, wy­krzyk­nął mały Le­onek ści­ska­jąc mnie – opo­wia­dał Ga­zo­nal za po­wro­tem swo­im przy­ja­cio­łom. – Śnia­da­nie było wspa­nia­łe. Mia­łem uczu­cie, że mi się troi w oczach, kie­dy uj­rza­łem ilość sztuk zło­ta, któ­re to wszyst­ko po­chło­nę­ło. Ci lu­dzie mu­szą za­ra­biać ist­ne góry zło­ta. Leon dał gar­so­no­wi trzy­dzie­ści su, tyle ile wy­no­si ca­ło­dzien­ny za­ro­bek czło­wie­ka.

Pod­czas tego ko­lo­sal­ne­go za­iste śnia­da­nia (sześć tu­zi­nów ostryg, sześć ko­tle­tów à la So­ubi­se, kura à la Ma­ren­go, ma­jo­nez z ho­ma­ra, gro­szek, omlet z grzy­ba­mi, wszyst­ko pod­la­ne trze­ma bu­tel­ka­mi szam­pa­na z do­dat­kiem kawy, li­kie­rów, nie li­cząc przy­sta­wek) Ga­zo­nal grzmiał z nie­opi­sa­ną we­rwą prze­ciw Pa­ry­żo­wi. Szla­chet­ny fa­bry­kant wy­rze­kał na dłu­gość czte­ro­fun­to­wych bo­chen­ków chle­ba, na wy­so­kość do­mów, na obo­jęt­ność prze­chod­niów, na zim­no i deszcz, na ceny do­ro­żek, a wszyst­ko tak dow­cip­nie, że dwaj ar­ty­ści za­pło­nę­li sym­pa­tią do Ga­zo­na­la i pro­si­li, aby im opo­wie­dział swój pro­ces.

– Mój pro­ces – rzekł wy­ma­wia­jąc sil­nie z pro­wan­sal­ska – to rzec bar­dzo pro­sta: oni chcą mo­jej fa­bry­ki. Wy­szu­ka­łem tu do­bre­go ad­wo­ka­ta, któ­re­mu daję za każ­dym ra­zem dwa­dzie­ścia fran­ków, aby do­brze otwie­rał oczy, i wi­dzę, że za każ­dym ra­zem śpi… Ten śli­mak jeź­dzi so­bie po­wo­zem, gdy ja cła­pię pie­szo, na­cią­ga mnie bez­wstyd­nie! Żeby tyl­ko z uli­cy na uli­cę, wi­dzę, że po­wi­nie­nem był wziąć po­wóz… Tu­taj pat­są tyl­ko na tych, co się cho­waj ą w po­wo­zie… Z dru­giej stro­ny, rada sta­nu to kupa nie­ro­bów, któ­zy dają się wy­rę­cać hul­ta­jom opła­ca­nym przez na­se­go pre­fek­ta… Tak wy­glą­da mój pro­ces!… Chcą mo­jej fa­bry­ki, no i będą ją mie­li!… po­ro­zu­mie­ją się z mo­imi ro­bot­ni­ka­mi, któ­rych jest do­bra set­ka i któ­zy…

– Słu­chaj, ku­zy­nie – rzekł pej­za­ży­sta – od jak daw­na je­steś tu­taj?

– Od dwóch lat! Och ten la­da­co pre­fekt! On mi to dro­go za­pła­ci! Udu­sę go, choć­bym miał iść na ga­le­ry!

– Któ­ry rad­ca sta­nu pro­wa­dzi roz­pra­wę?

– Daw­ny dzien­ni­karz, ot wiel­ka tam fi­gu­ra, wabi się Mas­sol.

Dwaj pa­ry­ża­nie wy­mie­ni­li spoj­rze­nie.

– A re­fe­rent?

– Je­sce więk­szy pa­jac! ja­kiś re­fe­ren­darz pro­fe­so­rzy­na cze­goś tam w Sor­bo­nie, skro­bie piór­kiem po ga­ze­tach, czło­wiek, któ­re­go ja bym.

– Klau­diusz Vi­gnon – rzekł Bi­xiou.

– Wła­śnie, to samo – od­parł po­łu­dnio­wiec – Mas­sol i Vi­gnon, to są wład­cy mego losu, a za­ra­zem na­jem­ne zbi­ry mego pre­fek­ta.

– Jesz­cze jest rada – rzekł Leon de Lora. – Wi­dzisz, ku­zy­nie, wszyst­ko jest moż­li­we w Pa­ry­żu: złe i do­bre, spra­wie­dli­we i nie­spra­wie­dli­we Wszyst­ko się tu robi, prze­ra­bia, od­ra­bia.

– Niech mnie czar­ci po­rwą, je­że­li zo­sta­nę tu bo­daj dzie­sięć se­kund dłu­żej! To naj­nud­niej­sza dziu­ra pod słoń­cem.

W tej chwi­li dwaj ku­zy­ni i Bi­xiou prze­cha­dza­li się tam i z po­wro­tem po owym as­fal­to­wym ob­ru­sie, gdzie trud­no jest nie spo­tkać paru oso­bi­sto­ści, dla któ­rych Sła­wa dmie w swo­ją trą­bę. Nie­gdyś Pla­ce-Roy­ale, póź­niej Pont-Neuf mia­ły ten przy­wi­lej, obec­nie zdo­by­ty przez bul­war des Ita­liens.

– Pa­ryż – rzekł pej­za­ży­sta do krew­nia­ka – to in­stru­ment, na któ­rym trze­ba umieć grać. Je­że­li zo­sta­nie­my tu dzie­sięć mi­nut, dam ci lek­cję. O, patrz – rzekł pod­no­sząc la­skę i wska­zu­jąc parę wy­cho­dzą­cą z pa­sa­żu ope­ry.

– Cóż to ta­kie­go? – spy­tał Ga­zo­nal.

„To” była sta­ra ko­bie­ta w ka­pe­lu­szu, któ­ry pół roku prze­le­żał na wy­sta­wie, w bar­dzo pre­ten­sjo­nal­nej suk­ni, w wy­peł­złym tar­ta­no­wym sza­lu, z twa­rzą wy­mi­ze­ro­wa­ną dwa­dzie­ścia lat w wil­got­nej no­rze. Moc­no wzdę­ty ko­szyk zdra­dzał dość wy­mow­nie byłą odźwier­ną. Obok niej szła drob­na i szczu­pła mło­da dziew­czy­na. Oczy jej, oko­lo­ne czar­ny­mi rzę­sa­mi, da­le­kie były od nie­win­no­ści, cera była bar­dzo zmę­czo­na, ale ład­nie za­ry­so­wa­na twa­rzycz­ka była świe­ża, wło­sy mu­sia­ły być ob­fi­te, czo­ło ład­ne i śmia­łe, biust szczu­pły, sło­wem zie­lo­ny owoc.

– To – rzekł Bi­xiou – to szczur w to­wa­rzy­stwie swo­jej mat­ki.

– Scur? Co to ta­kie­go?

– Ten szczur – rzekł Leon ki­wa­jąc przy­jaź­nie gło­wą pan­nie Ni­ne­cie – może ci przy­nieść wy­gra­ną pro­ce­su.

Ga­zo­nal sko­czył, ale Bi­xiou trzy­mał go za ra­mię od chwi­li, gdy wy­szli z ka­wiar­ni, uwa­żał bo­wiem, iż ko­lor jego twa­rzy za­nad­to wpa­da w pa­to­wy.

– Ten szczur, któ­ry wy­cho­dzi z pró­by w ope­rze, śpie­szy do domu na chu­dy obia­dek i wró­ci sta trzy go­dzi­ny się ubie­rać, je­że­li dziś wie­czór wy­stę­pu­je w ba­le­cie, bo to dziś po­nie­dzia­łek. Ten szczur ma trzy­na­ście lat, to już sta­ry szczur! Za dwa lata stwo­rze­nie to bę­dzie war­te na ryn­ku sześć­dzie­siąt ty­się­cy fran­ków, bę­dzie wszyst­kim albo ni­czym, wiel­ką tan­cer­ką albo ścier­ką, sław­nym na­zwi­skiem albo po­spo­li­tą dziew­ką. Pra­cu­je od ósme­go roku ży­cia. Jak ją wi­dzisz, wy­czer­pa­na jest od zmę­cze­nia, zmor­do­wa­ła się całe rano na kur­sie tań­ca, wła­śnie wy­cho­dzi z pró­by, gdzie ewo­lu­cje są trud­ne jak chiń­ska ła­mi­głów­ka, i wró­ci wie­czo­rem. Szczur jest in­te­gral­ną czę­ścią ope­ry: Jest w sto­sun­ku do pri­ma­ba­le­ri­ny tym, czym czwar­ty de­pen­dent w sto­sun­ku do re­jen­ta. Szczur to na­dzie­ja.

– Kto pło­dzi scu­ry? – spy­tał Ga­zo­nal.

– Odźwier­ni, bie­da­cy, ak­to­rzy, tan­ce­rze – od­po­wie­dział Bi­xiou. – Je­dy­nie naj­głęb­sza nę­dza może pod­su­nąć ośmio­let­nie­mu dziec­ku myśl, aby wy­dać swo­je nogi i sta­wy na naj­okrut­niej­sze mę­czar­nie, aby zo­stać cno­tli­wą do szes­na­stu lub osiem­na­stu lat je­dy­nie przez wy­ra­cho­wa­nie i aby wlec za sobą ohyd­ną wiedź­mę, któ­ra jest jak na­wóz do­ko­ła pięk­ne­go kwia­tu. Uj­rzysz de­fi­lu­ją­cych, jed­ne­go po dru­gim, wszyst­kich lu­dzi ta­len­tu, wiel­kich i ma­łych, ar­ty­stów jesz­cze na pniu albo już zżę­tych, któ­rzy co dzień wzno­szą na chwa­łę Fran­cji ten po­mnik na­zwa­ny ope­rą, sku­pie­nie sił, woli, ge­niu­szu ist­nie­ją­ce je­dy­nie w Pa­ry­żu…

– Wi­dzia­łem już ope­rę – rzekł Ga­zo­nal z lek­ce­wa­żą­cą miną.

– Z miej­sca za trzy fran­ki sześć­dzie­siąt cen­ty­mów – od­parł pej­za­ży­sta – tak jak oglą­da­łeś Pa­ryż na uli­cy Cro­ix-des-Pe­tits-Champs. nic o nim nie wie­dząc… Co da­wa­no w ope­rze, kie­dy tam by­łeś?

– Wil­hel­ma Tel­la.

– Bra­wo – rzekł pej­za­ży­sta – wiel­ki duet Ma­tyl­dy mu­siał ci się po­do­bać. No i cóż, jak so­bie wy­obra­żasz, co ro­bi­ła śpie­wacz­ka, kie­dy ze­szła ze sce­ny?

– Co ro­bi­ła?…

– Za­sia­dła do paru tę­gich zra­zów krwa­wią­cej ba­ra­ni­ny, któ­re słu­żą­cy trzy­mał dla niej go­to­we…

– Nie­chże ją drzwi ści­sną!

– Ma­li­bran krze­pi­ła się wód­ką i to ją za­bi­ło… Inna rzecz! Wi­dzia­łeś ba­let, zo­ba­czysz go tu­taj w skrom­nym po­ran­nym stro­ju, nie wie­dząc, że twój pro­ces za­le­ży od któ­rychś z tych nó­żek…

– Mój pro­ces?

– Patrz, ku­zy­nie, oto, co na­zy­wa­ją „ko­ry­fej­ką“.

Leon po­ka­zał mu wspa­nia­łą isto­tę, z tych, któ­re w dwu­dzie­stym pią­tym roku prze­ży­ły sześć­dzie­siąt, o pięk­no­ści tak nie­wąt­pli­wej i tak pew­nej od­by­tu, że nie silą się jej po­ka­zy­wać. Była wy­so­ka, szła zręcz­nie ze spo­koj­nym spoj­rze­niem dan­dy­sa, a to­a­le­ta jej za­le­ca­ła się ruj­nu­ją­cą kosz­tow­no­ścią.

– To Ka­ra­bi­na – rzekł Bi­xiou, któ­ry za­rów­no jak Leon ski­nął jej lek­ko gło­wą, na co Ka­ra­bi­na od­po­wie­dzia­ła uśmie­chem.

– Też osób­ka, któ­ra może wy­sa­dzić two­je­go pre­fek­ta.

– Ko­ry­fej­ka?Co to ta­kie­go?

– Ko­ry­fej­ka, to jest szczur rzad­kiej uro­dy, któ­re­go mat­ka jej, praw­dzi­wa lub fał­szy­wa, sprze­da­ła w dniu, w któ­rym nie mo­gła zo­stać ani pierw­szą, ani dru­gą, ani trze­cią ba­le­ri­ną.Taka osób­ka prze­ło­ży­ła za­wód ko­ry­fej­ki nad wszel­ki inny, dla tej waż­nej ra­cji, iż po tym, jak spę­dzi­ła mło­dość, nie mo­gła obrać in­ne­go. Nie przy­ję­to jej w ma­łych te­atrzy­kach, gdzie trze­ba tan­ce­rek, nie po­wio­dło się jej w trzech mia­stach fran­cu­skich, gdzie daje się ba­let, nie mia­ła pie­nię­dzy albo ocho­ty na jaz­dą za gra­ni­cę, bo trze­ba ci wie­dzieć, że wiel­ka szko­ła tań­ca w Pa­ry­żu do­star­cza na cały świat tan­ce­rzy i tan­ce­rek.To­też aby szczur zo­stał kort – fej­ką, to zna­czy fi­gu­rant­ką tań­ca, trze­ba, aby mia­ła ja­kąś waż­ną przy­czy­ną, któ­ra ją wią­że w Pa­ry­żu, bo­ga­te­go czło­wie­ka, któ­re­go nie ko­cha, albo bied­ne­go chłop­ca, któ­re­go ko­cha za­nad­to. Ta, któ­ra wła­śnie prze­cho­dzi­ła, któ­ra się bę­dzie roz­bie­ra­ła, prze­bie­ra­ła trzy razy może tego wie­czo­ra, za chłop­kę, za księż­nicz­kę, za Ty­rol­kę, etc, ma ja­kichś dzie­ści fran­ków mie­sięcz­nie.

– Le­piej się ubie­ra niż na­sza pre­fek­ci­na…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: